• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Wielka Sala
Wielka Sala
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-09-2025, 17:55
Wielka Sala
Wielka Sala to największe pomieszczenie w całym zamku Hogwart. Jak sama jej nazwa sugeruje - jest naprawdę wielka. Długa na kilkadziesiąt stóp, szeroka na kilkanaście i o bardzo wysoko, łukowato sklepionym suficie, którego zazwyczaj nie widać, bo dzięki czarom uczniowie Hogwartu spoglądając ponad głowy dostrzegają zazwyczaj niebo podobne temu, które widać za oknem. Pod sklepieniem wieczorami unoszą się setki świec, za dnia zaś światło dziennie wpada przez wysokie i wąskie okna. Wielka Sala ma kamienną posadzkę i takież ściany, zawsze wypolerowane i zadbane przez domowe skrzaty pracujące w kuchni. Każdego dnia stoi tu kilka stołów - cztery najdłuższe przeznaczone są wychowankom domów w Hogwarcie. Po drugiej stronie od wejścia zaś, na podwyższeniu, stoi stół nauczycielski, gdzie zasiada grono pedagogiczne. Po środku tego stołu stoi krzesło przywodzące na myśl tron, należące do dyrektora szkoły. Dekoracje Wielkiej Sali zmieniają się w zależności od okoliczności.
Na lewo od stołu nauczycielskiego znajdują się drzwi prowadzące do bocznej komnaty z portretami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (7): « Wstecz 1 … 5 6 7 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#51
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
11-06-2025, 10:06
Odpowiedź dla Morty Dunham

Powietrze pomiędzy nimi zastygło, ciężkie od napięcia. Napięcia, które rozlewało się w każdej komórce jej ciała, gdy zdrowy rozsądek krzyczał, że to już ten moment. Powinna zsunąć ze swego ciała jego dłonie. Najlepiej szybko, bez grama wątpliwości, bez cienia zawahania. Przecież potrafiła to. Objąć palcami jego nadgarstki, zacisnąć je na nich tak mocno, że na chwilę pozbawi go swobodnego przepływu krwi. Potem szarpnąć w dół i wypuścić, pozwolić jego rękom na swobodne zwisanie wzdłuż ciała. Potrafiła być mistrzynią ucieczki, znikania wśród tłumu, rozmywania się we mgle słabo oświetlonych przestrzeni wewnątrz i na zewnątrz. Przed ucieczką mogłaby wykonać jeden krok w przód. Zbliżyć się niebezpiecznie do metaforycznej cienkiej, czerwonej linii, która w ich przypadku ― a może raczej jedynie w jej przypadku ― oznaczać miała zupełne zdemaskowanie, początek końca, pierwsze nieuchronne znamię, którego pojawienie się na porcelanowej tafli jej ciała miało naznaczyć ją na zawsze piętnem, którego nie dało się już wymazać. Hipokryzja uwierała i wżynała się w duszę coraz bardziej. Z jednej strony, zupełnie egoistycznie, pragnęła wyrwać się z tych kajdan. Być bezsprzecznie sobą, raz w życiu pozwolić swemu sercu wystąpić przed umysł i popchnąć ją w objęcia najpiękniejszej tragedii, o której tylko mogłaby marzyć. Z drugiej strony, również w pełni egoistycznie, nie potrafiła pozwolić sobie na jakąkolwiek stratę. Jej życie pełne było teraz.
Teraz, gdy Morty był jej ogniem, gdy swoją obecnością roztapiał lody wszystkich jej defensyw, gdy krew przyspieszała swój bieg, gdy jej szum zagłuszał wszystkie głosy rozsądku...
Nie mogła zostawić go, tak po prostu. Dać mu przyzwolenie na wymsknięcie się z nici ich wspólnej rzeczywistości, tej, którą tkali z piekielnym zaangażowaniem. W chwilach takich jak te najbardziej rozumiała swoją słabość. Potrzebowała go. Potrzebowała czuć szalone bicie jego serca, gdy ich klatki piersiowe zetknęły się z sobą. Potrzebowała jego ostrych krawędzi, na których kaleczyła sobie zapamiętale palce i usta. Potrzebowała miękkości, z którą potrafił się do niej odnosić, słodyczy czułości po napadach wzajemnej furii. Jego szaleństwa, które kwitło jak najpiękniejszy z kwiatów ― i słodyczą swojego nektaru przyciągało ją, gotową do oddania wszystkiego, aby tylko móc przyczynić się do jego dalszego wzrostu.
Mogłaby przy tym nie mówić nic. Wiedziała, że ją rozumiał. Widziała to w jego oczach, czuła to w każdym jego ruchu, słodko―gorzkim przypomnieniu jej własnej cielesności, którą zostawiał na jej skórze w nienamacalnych śladach oddechu. Gdyby mogła, zanurzyłaby się w nim całkowicie, stopiła ich jestestwa, wykonała jeszcze kolejny krok, który niechybnie przekroczyłby barierę ich dotychczasowych granic, tym samym niszcząc szklany pałacyk życia Manon Baudelaire.
― Zrób to ― słowa opuściły jej gardło bez wcześniejszego namysłu. Bez przygotowanego planu, jakim miały pójść ich kolejne działania; zupełnie inaczej, niż wtedy, gdy wypowiadała te słowa wcześniej. Dotychczas pchała go poza granice szaleństwa z chłodnym rozmysłem, pewna ewentualnych nieprzyjemnych konsekwencji, które stać się mogły ich udziałem. Dziś jednak, gdy ich twarze skryte zostały za maskami, zdawała się tracić zdrowy rozsądek. To Dunham musiał wykazać się zrozumieniem ― i zatrzymać ją w narastającym jak kula śnieżna szaleństwie, bądź wręcz przeciwnie ― stać się powodem jej upadku z piedestału.
Zaciśnięte mocno palce były pierwszą oznaką skarcenia. Uwielbiała, gdy przypominał jej o tym, że nie tylko ona miała w ich chorej relacji jakąś sprawczą siłę. W odpowiedzi na ból powinna syknąć, powinna spróbować wyrwać się z tego uścisku. Zrobiłaby to, gdyby agresorem był ktoś inny. Morty, jej Morty, serwował jej impulsy bólu w najsłodszy możliwy sposób. Rozbudzał apetyt na więcej, drażnił bestię, która sprawiła, że usta Manon wygięły się w szerokim uśmiechu, uwalniając przy tym cichy, perlisty śmiech. Dla obserwatorów wyglądało to tak, jakby Mortimer właśnie szarmancko zabawiał tańczącą z nim Baudelaire. Odchyliła głowę w tył, pozwalając sobie na ekspozycję łabędziej szyi i dekoltu sukni.
A gdy powróciła do wcześniejszej pozy, miała jego usta już tak blisko swoich, że tylko los, ten przewrotny, pociągający za sznurki los sprawił, że nie sięgnęła do nich zachłannie.
― Odważne pytanie, monsieur Dunham ― ostatkiem sił odbiła piłeczkę, choć jej wzrok wciąż spoczywał wymownie na ustach wiolonczelisty. Pragnęła usłyszeć więcej, aby choć w ten sposób móc zaspokoić głód, który coraz to mocniej szarpał za delikatne struny jej jestestwa. Język przesunął się po dolnej wardze, gdy zabrakło jej tchu w piersiach. Ostatkiem sił zmuszała ciało do ciągłego tańca. ― Bylibyście w stanie to dla mnie uczynić? Podarować cały świat, gdy następny taniec to dla was za dużo? ― ciekawość i wątpliwość, wątpliwość i ciekawość. Czy Morty naprawdę byłby w stanie poświęcić dla niej tak wiele, jak ona dla niego? Może to wina maski, wciskającej w jej trzewia sceptyczność i rozdarcie, a może po prostu nigdy wcześniej nie zadała mu tego pytania. Nie brała pod włos w sprawie tak poważnej, że wypełzającej poza progi mieszkania na Pokątnej.
Jak będzie, Morty? Czy jesteś na to gotowy? Czy masz wystarczająco dużo odwagi?
by the pricking of my thumbs, something wicked this way comes
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#52
Lizzy Evans
Zwolennicy Dumbledore’a
have a kind heart, fierce mind & brave spirit
Wiek
19
Zawód
Kadetka aurorska
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
12
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
6
10
Brak karty postaci
11-06-2025, 19:24
Odpowiedź dla Henry Teyssier

― Nie chciałam cię przestraszyć ― wyrzuciła z siebie od razu, czując nagłe najście fali wstydliwego gorąca. Sposób, w jaki Henry zareagował na jej słowa przypominał trochę spłoszenie, lecz Lizzy od razu odrzuciła tę myśl na bok, wybierając bardziej prawdopodobną jej zdaniem przyczynę ― zamyślenie, z którego musiała go niehybnie wyrwać. Ściągnąć z bezpiecznych obłoków myśli wprost na ziemię, znów na okolice parkietu wydzielonego w Wielkiej Sali. Może powinna zrobić to delikatniej? Wydawało jej się, że miała ostatnimi czasy naprawdę duży problem z delikatnością. Gdy wchodziło się w dorosłe życie jako pretendent do niezbyt kobiecego zawodu, podobne wątpliwości wydawały się być jak najbardziej na miejscu. Zresztą, ten wyobrażony sobie brak kobiecości, który mógł kiedyś dostrzec w niej Henr,y ciążył na jej sercu jak oderwany fragment wielkiego głazu lub fragment skały.
Nie była pewna, czy zauważył, jak przygryzła nerwowo wnętrze policzka. Starała się bowiem sprawiać wrażenie tak samo pewnej siebie, co zawsze. Nie mieliby przecież tańczyć po raz pierwszy, znali się na wylot, widzieli w wielu, czasami kompromitujących sytuacjach. Dlaczego więc czuła, że w napiętym wyczekiwaniu serce pragnęło wyskoczyć jej z piersi? Starała się to wszystko ukryć za maską prowokatorki, szelmy znającej doskonale swoją wartość. Ale gdy Henry odpowiadał jej z tą drobną chrypką, miała wrażenie graniczące z pewnością, że mógł czuć to samo, co ona, tylko z jakiegoś powodu nie udawało mu się maskować tego równie dobrze, co jej samej.
W duchu dziękowała organizatorom balu, że wybrali delikatne, nastrojowe oświetlenie świec. Dawały jej poczucie, może złudne, że na sucho ujdą jej rumieńce spowodowane śmiałym założeniem. Założeniem, w które, dodajmy, wierzyła całą sobą. Bo mogliby wyglądać zdecydowanie lepiej. Dopóki Henry nie dotknie jej policzka, nie mógł chyba czuć tego, jak bardzo rozgrzał się on pod wpływem rumieńców. Często rumieniła się, gdy ze sobą tańczyli, z początku przez duże tempo, jakie sobie obierali w zgodzie z mugolskimi nowinkami muzycznymi. Może gdy orkiestra zagra ostatnie akordy utworu, a maski znikną z ich twarzy, nie będzie to aż takie podejrzane?
― Takim dżentelmenom jak ty się nie odmawia ― odpowiedziała mu cicho, jednocześnie podając dłoń. Musiała ściszyć głos, inaczej jeszcze prościej byłoby dosłyszeć, że nagle stał się bardziej wysoki, jak u podekscytowanej młodej dziewczyny. Taki opis Lizzy byłby w tym przypadku zupełnie poprawny, a jednak bała się, że gdyby pokazała Teyssierowi to, co faktycznie czuje w tym momencie, mógłby nie zrozumieć. Co gorsza ― mógłby jeszcze uznać całą feerię skomplikowanych uczuć, które żywiła do niego Lizzy za coś zupełnie głupiutkiego. Chyba zapadłaby się pod ziemię ze wstydu i żalu. Zdecydowanie wygodniej było im tkwić w niedopowiedzianej relacji, w której w teorii byli przyjaciółmi, a w praktyce oddaliby za siebie życie. W teorii byli przyjaciółmi, w praktyce stanowili dla siebie źródło wszystkiego, co dobre i piękne, potrafili komunikować się tak dobrze, że do zrozumienia swych potrzeb, myśli i uczuć nie potrzebowali już słów. Widziała wielokrotnie, jak jej koleżanki deklarowały gorące uczucie względem tego, czy innego chłopca, a po kilku miesiącach owo uczucie, podobno niezniszczalne, gasło bezpowrotnie. Nie chciała dla nich takiego końca. Jeżeli ceną za posiadanie w swym życiu Henry'ego na stałe było pozostawienie ich relacji w ramach przyjaźni, była na to gotowa.
Maska, którą założyła, barwiona była w kolory zieleni i złota, schodziła na policzki w ozdobie przypominającą smocze łuski. W zaskakujący sposób pasowała nie tylko do śliwkowego koloru sukienki Lizzy, ale także do maski zdobionej runami, którą przybrał na twarz Henry. I smocze łuski, i kamień były trudne do ukruszenia czy sproszkowania, symbolizowały poniekąd obraną przez nich drogę. Zwłaszcza runy pasowały do Teyssiera, który przecież interesował się łamaniem klątw.
― Nie mów tak o sobie ― zaśmiała się cicho, uderzając go delikatnie piąstką w klatkę piersiową, w ramach wyraźnego sprzeciwu. Nie lubiła, gdy sobie umniejszał, bo był człowiekiem wielu talentów. A nawet gdy coś mu nie wychodziło, Evans czerpała przyjemność z oglądania jego rosnącej determinacji, aby wreszcie przełamać swe początkowe trudności. Było w nim zresztą wiele do podziwiania, o wiele więcej, niż zdawał się przyjmować do wiadomości. Uwielbiała bowiem, gdy brał ją w objęcia w trakcie tańca, jak teraz na przykład. Od razu zarzuciła ręce na jego szyję, może trochę niezgrabnie w porównaniu do innych par, które wydawały się być bardziej wyćwiczone w tańcu balowym. Usta jednak rozciągnęła w radosnym, zadowolonym uśmiechu, bo nawet jeżeli robili z siebie idiotów, robili to wspólnie i mieli czerpać z tego radość. Przychodziło im to przecież równie prosto, jak oddychanie. ― Każda królowa potrzebuje mieć swojego króla, także nie powinieneś odstępować mnie na krok ― stanęła na palcach, chcąc sięgnąć wargami jego ucha i wyszeptać owe słowa, jakby były największą z tajemnic wieczoru. Powierzała mu trudne zadanie, samej nie będąc pewną, czy uda jej się spełnić jego oczekiwania. Cóż, pozostawało myśleć, że było to w zasięgu ręki. I dać porwać się muzyce, która ― razem z gapiami ― miała być świadkiem ich próby.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#53
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
11-08-2025, 12:16
Odpowiedź dla Antonia Borgin

Masque Disparaissant

partner czuje lekką dezorientację — może to wywoływać u niego lekkie napięcie w interakcjach.

Nie żałował, że mury Hogwartu były mu obce, że pokrywał je jedynie kurz słów pochodzących z listów siostry, gdy pisząc do niego przed wieloma laty próbowała przybliżyć mu charakter Szkoły Magii. Nie czuł więc z tym miejscem żadnej głębszej afiliacji. Przywiązanie to najgorsze, co może ci się przydarzyć, mawiała matka, To jedyna siła mogąca cię zniszczyć. Cassius miał w głowie listę jej najczęstszych porzekadeł, te wracały do niego znienacka. Chociaż musiał przyznać, że często zdarzało się to w momentach doskonale dopasowanych do zawartego w nich znaczenia. Nie przywiązywał się więc ani do miejsc, ani do ludzi. Pojawił się w progach zamku raczej z ciekawości, może wiedziony obietnicą Manon, że to właśnie ona pokaże mu najciekawsze zakamarki tego miejsca. Zwiedzanie miał już za sobą. Baudelaire zniknęła gdzieś zaraz po tym. jak mieli wątpliwą przyjemność skonfrontowania się z Irytkiem. Słowo irytacja było o wiele za delikatne na opis tego, co czuł w momencie jego pojawienia. Nie znosił, gdy mu przerywano. Miał to już jednak za sobą.
Teraz krążył samotnie pośród tłumu, z uznaniem przyglądając się dekoracjom. Musiał mimowolnie przyznać, że robiły wrażenie. Otworzył swój umysł na myśli innych. Słyszał ciche wewnętrzne okrzyki ekscytacji, niecierpliwości, bo ci, których jaźniom się przysłuchiwał, z radością na nowo stąpali po tych gładkich, zimnych kamieniach wyścielających korytarze zamku. Nie rozumiał ich tęsknoty, chęci powrócenia do miejsca, gdzie spędzili większą część swoich nastoletnich lat. On nie tęsknił za Durmstrangiem, chociaż z pewnością to właśnie tam wyrósł w nim konstrukt osoby, która stała dzisiaj pośrodku tej wielkiej sali. Z perspektywy czasu nie żałował, że trafił właśnie tam, że dane mu było od najmłodszych lat zgłębiać tajniki nie tylko czarnej magii, ale i klątw, które od tamtego czasu towarzyszyły mu już nieustannie. To właśnie tam otworzył swoje przemyślenia na niezbadane tajemnice tkwiące w cudzych umysłach. To właśnie tam zrodziła się w nim ta szczególna fascynacja. Hogwart nie dalby mu podobnych możliwości. Rozumiał to dzisiaj jeszcze lepiej niż dotychczas.
Nie pomyślał, że przyjdzie mu tego dnia wyratować jakąś niewiastę z opresji. Okazja jednak nadarzyła się nader niespodziewanie, gdy z pewnej odległości dostrzegł znajomą sylwetkę Antoniny Borgin. Najczęściej oglądał ją jednak bez żadnego okrycia wierzchniego, suknia opływająca jej ciało w pierwszym momencie wydała mu się więc zupełnie nie na miejscu. Dostrzegł to szczególne napięcie przechodzące przez jej ciało niczym nagły prąd. Oznaka zniecierpliwienia, niemego krzyku o pomoc. Chociaż doskonale widział, że wciąż udawało jej się ukryć znudzenie.
- Będziesz miała u mnie dług - powiedział do niej po norwesku pojawiając się jakby znikąd, tym samym językiem zwracając się do wciąż wyrzucającej z siebie potok słów kobiety, którą Cassius również kojarzył z Ministerstwa: - Wybaczy pani. - Słowa jedynie z pozoru uprzejme, zostały wysyczane z jadem, który natychmiast zamknął usta rozgadanej, wyraźnie nachalnej kobiecie. Przewrócił teatralnie oczami w wyrazie bezlitosnego potępienia rzuconego w jej stronie na odchodnym, gdy bez pardonu wplótł prawą dłoń w szczupłe palce Antoniny, lewą zaś położył na jej biodrze i poprowadził kobietę na parkiet. Pośród tłumu, z dala od tamtej żałośnie natrętnej istoty. - Tylko nie przyzwyczajaj się, że zawsze będę dla ciebie rycerzem na białym rumaku. - Nie mówił poważnie, a panna Borgin doskonale o tym wiedziała. Znał ją na tyle, że wiedział, że nie nigdy potrzebowała wybawienia. Jedynie drobnej pomocy, aby uwolnić się z opresji. - Wyglądasz olśniewająco - szepnął jej do ucha. - Chociaż przyzwyczaiłem się cię oglądać w zupełnie innym wydaniu. - Komplementy wychodziły z jego ust tego dnia ze szczególną łatwością. Mrugnął do niej spod maski, niepewny, czy w ogóle zdoła to dostrzec.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#54
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
11-08-2025, 17:07
Nie potrzebowała dłuższego namysłu, by stwierdzić, że każda z rozkołysanych w powolnym tańcu panien, pragnęłaby teraz usłyszeć od partnera: pamiętam cię, urzekłaś mnie, oglądałem się za tobą na szkolnych korytarzach. Przemykające między absolwentami niewidzialne nicie nostalgii zdawały się coraz mocniej owijać wokół tych blisko osadzonych par, by zjednoczyć raz już rozłączone ścieżki, by zagrać na sile nastoletniego sentymentu i przyziemnych rozczarowań dorosłego życia. Łączyły ich wszystkich wspomnienia: czas szkolnego korytarza, nadzieje młodej twarzy i śmiałe wizji przyszłości. Philippa nie potrzebowała, by Michael nagle zaczął ożywiać przyblakłe sceny ze starego zamku, by opowiadał jej o Annie Scott, która przecież nikogo niczym nie mogłaby zainteresować. Która wolała, by ludzie omijali ją szerokim łukiem. Wybierała wtedy przecież bycie w cieniu. Nie lubiła tamtej siebie, przytłaczający ciężar sierocych dziejów wstrętnie przejmował dominację nad wszystkimi latami jej magicznej edukacji. Nosiła go, symboliczną słabość, dziewczęcą nijakość, kruchość i kompletny brak tożsamości. Tamta puchonka nie miała do zaoferowania światu niczego ciekawego. Co innego kobieta, którą czuła się dzisiaj. Nie ugodził jej więc brak wspomnienia, choć gdyby jakiś ślad się jednak pojawił, poczułaby miłe połechtanie. Michael posiadał jednak niewątpliwy talent do opowiadania w zupełnie nieprzewidywalny sposób. Marne próby odnalezienia klucza do myśli swojego sąsiada stawały się gdzieś pokrętnie jej nową, osobistą fascynacją.
– Tak sądzisz? – Zaczepnie pociągnęła wątek, kiedy po obrocie znów układała się w jego ramionach – całkiem przypadkiem dwa ciała znalazły się jeszcze bliżej siebie. Aż za dobrze czuła zapach, który czasem pałętał się we wspólnej codzienności, choć tym razem była w tym szczypta elegancji, która rzadko kiedy mogła się napawać w jego wydaniu. – Z moją miesięczną pensją nie stać mnie nawet na jedną rękawiczkę tych elitarnych panienek, wiesz? Może w innym życiu – zawyrokowała, choć bez specjalnie wyczuwalnego w głosie żalu. Przyjmowała, życie, które miała teraz. Nie szukała drogi, by znaleźć się gdzieś w świecie takich Lestrange’ów czy innych Abottów. – Tak mi dobrze – przyznała ciszej, wypuszczając delikatnie powietrze gdzieś bliżej jego brody. Następne słowa Scaletty nieco ją jednak zbiły z tropu. Jak powinna to odczytywać? Może poczuł, jak dziewczęce palce bardziej zaciskają się na jego ciele, jak ciało przez chwile wydaje się nieco bardziej napięte, jak… - Wcale go nie chcę. Przyszłam tutaj z tobą – przypomniała mu, próbując złowić dokładniej czające się w głębi jego spojrzenia światło. Nie powinien oglądać się za jakimś lalusiami. Powinien skupić się na niej. Zuchwałe to było pragnienie, nieco egoistyczne, ale nie zamierzała kombinować – to były jej szczere pragnienia. Wiedział o nich? Osadzoną na jego ramieniu dłoń obsunęła powoli, aż w końcu palce bezczelnie wkradły się pod materiał marynarki i zacisnęły na okalającym plecy materiale koszuli, którą przecież sama z wielkim zaangażowaniem prasowała. Ależ natrętnie pod skórą zaczęła ją drażnić myśl, że on wcale nie cieszył się jej towarzystwem aż tak bardzo. Że nie czerpał choćby lichej przyjemności z tej drobnej chwili na parkiecie. Chciała się mylić.– Tylko do tego… jestem ci potrzebna? – spytała śmiało, nim znów owinęła się wokół własnej osi, prezentując bezwstydnie światu odsłonięte przez wirującą tkaninę nogi. Rozluźniła lekko ich złączone dłonie i skierowała palce przez jego szyję do linii brody. Coś alarmująco rwało się w jej piersi, ale potem pomyślała, że może naprawdę kiepsko znosił to miejsce. Może to wcale nie chodziło o to, co próbowały jej podsunąć upierdliwe przypuszczenia. Chciała usłyszeć, że nie, ale byłaby zupełnie naiwna, gdyby uwierzyła, że właśnie tak jej odpowie. Wciąż błądziła, próbując pojąć, jak działał Michael Scaletta.
Uspokoiła się, kiedy znów znalazł się bliżej, niemal wtuliła się w te ramiona. Przez chwilę kołysali się w ciszy, trawiła cały ten plan, analizę zysków, potrzeb i jego przeklętego jestestwa. Najpierw mówił coś nieprzyjemnego, potem dodawał coś, co przeczyło temu wszystkiemu, co zdołała sobie założyć. Ależ ją potrafił zirytować, przeklęty drań. Za to uśmiech miał ładny, cholernie ładny. – To chodź – zdecydowała, urywając nagle cały taniec, by pociągnąć go w stronę wyjścia z balowej sali. Z boku wyglądali jak para, która potrzebowała pilnie sprawdzić zawartość mioteł w schowku. Przecież nikt nie podejrzewałby ich o intrygę. – I opowiedz mi wszystko o bibliotece – nakazała, mocniej zaciskając palce na tej drugiej dłoni. – Od skręta wolę butelkę wina. A pogadać chcę o tobie.
Interesował ją, naprawdę. Wiedział o tym?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#55
Alessio Medici
Akolici
Wiek
32
Zawód
alchemik, handlarz ingrediencjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
18
0
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
28
Siła
Wyt.
Szybkość
7
7
2
Brak karty postaci
11-08-2025, 21:52
Melusine

   Oczy kobiety, te wyrwane z ducha serca dwie komety, lecą ku niemu wrzące, iskrzące; błyskiem kobiecej maniery i silnym naciskiem spojrzenia, ślizgają się po jego skórze, jakby chciały go już teraz rozgrzać emocją w locie. Omamić w s z y s t k i m, co możliwe. Łagodnością jej sensualnej aury (naturalnej dla kogoś o jej pięknie, oczywistym w odbiorze) i powidokiem irracjonalnie stanowczego charakteru, który specyficzną, ciężką łuną, osiada w miejscu ściśle między nimi. Jest w tym wdzięk czystokrwistej czarownicy, dyskretny afisz siły i chłodna ironia.
   W życiu wiele razy stawał naprzeciw kobiecego frontu, pierwszy raz jednak stoi naprzeciw tak wyniosłej i pewnej siebie reprezentantki jej płci. Nie dogląda w niej słów małostkowej reprymendy – naiwnej i szczeniackiej, jak u wielu, które wcześniej spotkał. Bitwa charakterów, wszczynana ich obópólną obecnością, to coś więcej niż chęć przeniesienia naiwnej wizji życia na drugą ze stron.
   Między nimi rozciąga się pas ziemi niczyjej, której Alessio nie potrafi nazwać — przestrzeń utkana z nieufności fascynacji, w której każde słowo może przechylić szalę ku niemu lub niej. W ciszy i w krokach na parkiecie, które zdają się mówić za nich, pulsuje coś żywego, nieokiełznanego. Nawet sztywność figur tanecznych, bezpiecznych i wyważonych – nie jest w stanie strącić z ramion napięcia, jakie rodzi ich bliskość. Ciało przy ciele, grzeją słowa, dłonie i przede wszystkim dwa zręczne umysły, gorące od planów.
   Zakorzeniony w zachowaniu i w gestach potencjał ich dwojga, naładowany jest czymś z rzadka niebezpiecznym. Ziarna broni, przemielone w ustach w postaci stosownie wyważonych słów... wszystko to składa się na to, że są kimś więcej, niż narzeczonymi z przypadku, ale wciąż kimś znacznie mniej, niż narzeczonymi z wyboru. Stoją gdzieś pomiędzy koniecznością, a zdeterminowanym dążeniem do przodu; pragnieniem spełniania się w okolicznościach, jakie nadał im los.
   ― Uważaj... kto uczy się nowego języka, żyje nowym życiem. Jesteś gotowa na zmianę? ― ryzykuje z teorią, w bardzo luźny sposób nawiązując do słów Goethego „Człowiek żyje tyle razy, ile zna języków”, które miał okazję przeczytać i zapamiętać, prawdopodobnie przypadkiem w genuińskiej bibliotece. Ciężar tej relacji krzepnie tyczasem, ostyga woskiem sztywności po rozlaniu w tej rozmowie wielu dywagacji naraz. Oboje to robią: dopisuję pasującą im narrację do nadarzających się okazji.
   ― Pytaj, o co chcesz. ― Śmiałość, z jaką wypowiada te słowa, nie tylko opiewa w arogancję, przede wszystkim wskazuje na to, że nie boi się konfrontacji z nią: pytań zadanych wprost i ewentualnych wątpliwości. Słowa te są jednocześnie maską ukrywającą ewentualne jego słabości, wyzwaniem, jakie jej stawia i obietnicą odpowiedzi. Są gra, którą prowadzi, i która jeszcze nie ma ustalonego końca.  ― To może się wzbogacisz. ―  Szept, który dotyka jego ucha, nie ma kształtu, jest jak para, zbyt rzadka i ulotna, by ją pochwycić, a jednak na tyle gorąca, by zatrzymać jej ciepły oddech przy karku. Reaguje na to wprawnie wypowiedzianym odwetem słów:
   ― Caro. Kochany ― rozpoczyna tym samym naukę języka przodków, miękkiego, wylewnego.
   Świat zawęża się do ich oddechów i rytmu.
   Nie ma w tym niewinności, jest za to prowokacja pozbawiona winy. Niebezpieczeństwa powtarzających się kalek, które oboje stosują – on w szepcie do niej, ona w dotyku jego ciała. Gdy palce dłoni Melusine sięgają męskiego torsu, Alessio nie drga, a chłonie miękkość tego gestu, ciepło jej opuszków i ożywczą energię, spinającą jego ciało w nowym, bardziej lubieżnym napięciu. Nie jest głodny tej bliskości, jest jej jednak ciekawy, gdy sam pogłębia wydźwięk jej gestu. W trakcie gdy jej noga wspina się śmiało wzdłuż biodra, a dłoń dotyka maski przy żuchwie, nachyla się w strone parkietu, zawiesza drobnicę jej ciała nad deskami, plecami bliżej podłogi, by z ustami przy uchu trwać w tym napięciu, szepcie i roznegliżowaniu jego własnej, męskiej próżności:
   ― Możesz ulec ― odpowiada w odpowiedzi na jej słowa bez wahania w głosie. Nim jednak dopina tę wypowiedź czymś znacznie dosadniejszym, usta same śmieją się w autorefleksji ― Za prosto, żeby oczekiwać tego od Ciebie dziś, prawda?
   Pod obłością sklepienia Wielkiej Sali i w więzieniu ich narzeczeńskiego uścisku, zapada klamka. Dwie niezniszczalne sfery niezależności krzyżują się i sypią iskrami, jak klingi w zwarciu. Każdy oddech staje się ciosem, a każdy następny gest, natężonym przez bliskość atakiem.
   Alessio nie zatrzymuje się na jednym zdaniu, ani jednej tylko prowokacji. W przewadze figury, jaką przyjmują, z podtrzymaniem jej ciała na sile jego rąk, widzi swoją przewagę.
   ― A może to twoja wyobraźnia potrzebuje nowych granic, cara?
   W głosie pobrzmiewa cień uśmiechu. Chwilę tylko trwa w napięciu, pozwalając słowom osiąść. Zaraz potem prostuje się wraz z nią, z bliskiego scalenia ciał przechodząc teraz w przyzwoite oddalenie na standardową, taneczną odległość.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#56
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
11-09-2025, 16:12
Skandalicznie rozbawiony uśmiech, niczym pęknięcie na marmurowej tafli powagi, rozlał się po jego twarzy ukrytej pod obsydianową maską, która więcej zdawała się skrywać niż chronić, bowiem w jej połysku migotały drobne sekrety i niewypowiedziane intencje ― owe cienie, co towarzyszą każdemu, kto zbyt głęboko zanurzył się w grę pozorów i pragnień. Zaiste, rozbawił ją tą swoją przenikliwością, tą natarczywą wręcz umiejętnością przenoszenia emocji w subtelnych gestach i spojrzeniach, jakby każde jego słowo ― nawet to niewypowiedziane ― drgało w przestrzeni niczym echo dawnych obietnic, które wciąż nie utraciły swej mocy.
Nie pojmowała, skąd w niej to drżenie, ta gotowość do akceptacji nieuchronności, bowiem sama myśl o nadchodzących zmianach, o chwili, gdy miała przywdziać biel sukni ― tej symbolicznej, czystej, a zarazem kłamliwej w swej idei ― napawała ją dziwnym uniesieniem, jakby radość i niepokój tańczyły wspólnie w jednym rytmie. Miała wypowiedzieć słowa przysięgi, proste w swej konstrukcji, a przecież dźwigające ciężar pokoleń, jakby sama tradycja szeptała jej do ucha o cenie, jaką przyjdzie zapłacić za złudne bezpieczeństwo. Zmienność losu, ta kapryśna muzyka, zdawała się już tlić w powietrzu, niosąc z sobą obietnicę, że to, co miało się wydarzyć, przekroczy granice przyzwoitej stabilności ― że nazwisko Medici, spiekota włoskiego rodowodu, oplotła jej przyszłość niczym gęsta winnica, której owoc kusi, ale też dławi. I w tym wszystkim, pośród tej maskarady ambicji i powinności, on ― ciekawy mężczyzna, niestrudzony obserwator jej losu ― pozostawał niczym żywy kontrapunkt, przypomnienie, że nawet najbardziej skrupulatnie zaplanowane życie może rozsypać się w ułamku oddechu.
Kto zna wroga i zna siebie, nie będzie zagrożony choćby i w stu starciach.
― Nim rok przeminie, nadal zmiany boleścią rozrywać będą serce ― Za wolnością. Tembr jego głosu osiadał miękko, a zarazem szorstko jak jedwab przetarty ostrzem noża — drażnił, łechtał, wżerał się w subtelne przestrzenie pomiędzy myślą a ciałem, jakby pragnął rozedrgać każdy nerw, każdą zmysłową cząstkę jej istoty. W tej barwie, w tym głębokim, niskim tonie, było coś z potęgi obietnicy, a zarazem zdrady ― jakby każde słowo, które padało z jego ust, było natarczywym pocałunkiem ciemności, którą w sobie nosił. Kaleczył przyjemnie ucho, rozbrzmiewając echem w jej pamięci, niczym dźwięk struny, której napięcie balansuje między rozkoszą a bólem. ― Caro... ― Lecz było w tym coś... nieprzyzwoicie znajomego, jakby jego głos, toczący się powoli przez przestrzeń między nimi, rozbijał się o ściany jej własnych, dawnych tyrad. Sama przecież potrafiła grać podobne melodie ― wymierzone w emocje, wewnętrzne zakamarki ludzkiej natury, gdzie brzmienie zastępowało dotyk, a słowo ― namiętność. Jakże przewrotne było to rozpoznanie, ta duchowa symetria, w której dwoje ludzi, nieświadomie, tańczyło na tej samej częstotliwości. ― Mi vorrai, amore mio?
Włoski nikczemnik ― dewastator harmonii, wędrowny chaos w przyodzianiu z jedwabiu i spojrzeniu, które potrafiło razić bardziej niż klątwa. Nadchodzącej nudności, rozpłynął się jak dym kadzidła, ustępując miejsca drżącej ambicji: by podporządkować go sobie, spętać, wyryć w jego pamięci kształt swego ciała i ton swego śmiechu. Jakby każde ich zetknięcie miało być aktem dominacji, subtelną próbą władzy przetkaną miękkością gestu i ułudą kapitulacji. Ciało podążało za ciałem z naturalnością, której nie nauczyłby żaden dworski mistrz tańca ― to była fizjologia pragnienia, instynkt zaklęty w rytmie. Jej krok sunął po posadzce z cichym szelestem, niczym szept kobiecej tęsknoty: tej głęboko ukrytej, dawno już zracjonalizowanej, która teraz, w świetle świec i mroku Wielkiej Sali, ośmieliła się wychylić ku powierzchni.
― Mam ulegnąć, by zasłużyć na drobinę szczęścia? ― zaszeptała, wieńcząc piękno nastrojowej figury w akcie wstrzymania. Jakby nie wadziła mu, gdy siła męskiego jestestwa podtrzymała ich tuż nad podłogą. Noga ni drgnęła, czując obecność dotyku dla podtrzymania sublimacji smaku. ― Biada mi ― Wieńcząc ostatnie podrygi melodii, gdy skrzypce unosiły się w powietrzu niczym rozżarzone motyle, a echo fortepianu ginęło w przestrzeni ― zawisła nad chłodem parkietu w stanie niemal sakralnego uniesienia. Czuła w jego dłoniach pewność, tę niepodważalną siłę, z jaką mężczyzna obejmuje świat — jakby każdy jego gest mógł na nowo zdefiniować ciężar istnienia. Dominant i ostoja, władca i opiekun; wcielenie tej prastarej dynamiki, w której kobiecość odnajduje swoją pełnię dopiero w konfrontacji z potęgą. W tym zderzeniu ― nie w poddaniu, lecz w sprzeciwie, w iskrach między nimi ― rodziła się równowaga.
A jednak ― nie potrafiła się wyrwać z tej hipnozy. Napawała się jego zapachem: ciepłym, zmysłowym, niosącym w sobie sól morskiego powietrza i cierpkość wina. Jego imię, szeptane przez myśli, osiadało na języku z taką miękkością, że już nie potrafiła się go pozbyć. Rozpływało się jak obietnica, jak klątwa, jak ślad, który nawet w ciszy nie chciał zniknąć. ― Rozgorzej mą wyobraźnię i pozostań tylko Ty ― Jeśli po drodze nie upadniesz, caro.

| zt dla Melusine <3
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#57
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-09-2025, 17:12
Odpowiedź dla Manon Baudelaire

Zrób to.
Jej głos, pozbawiony tej zwyczajowej kalkulacji, którą znał na pamięć, zatrzymał tłum kłębiących się pod kopułą czaszki myśli. Zazwyczaj jej słowa poprzedzał precyzyjny plan, chłodna logika, lecz dziś dostrzegł w niej coś zupełnie odmiennego. Maski, które nosili na twarzach, rozmyły granice rozsądku niczym mgła w letni poranek, a na jego barkach spoczęła odpowiedzialność, ciężki jak płaszcz utkany z wątpliwości i ukrytej w splotach skóry namiętności: miał ją zatrzymać, gdyby szaleństwo zaczęło rozpościerać nad nią swoje czarne, zdeformowane skrzydła, lub podsycić ogień, który mógł strącić ją z piedestału pozornej kontroli, przesączającej się przez szczeliny jej palców niczym cień o zmierzchu.
Zacisnął mocniej palce na jej dłoni – gest tak delikatny, a jednocześnie stanowczy, jakby przypominał jej, że zna wszystkie ukryte ścieżki jej pragnień. Wiedział, jak sprawić, by dreszcz, przemknął po jej skórze i przeobraził się w pożądanie, rozkwitające w niej ogniem. Gdy odchyliła głowę, eksponując szyję i dekolt, poczuł, jak narasta w nim napięcie. Przysunął się do niej jeszcze bliżej, zawieszając oddech nad jej ustami. Centymetry przestrzeni powstrzymywały go przed tym, by nie zagarnąć ich dla siebie, nie odpowiedzieć na jej prowokację z taką samą zachłannością, która biła od jej gotowego pożreć go spojrzenia.
- To nie same pytania, a szukanie odpowiedzi jest aktem odwagi – półmrok cichego szeptu wyswobodził się z jego warg, zaraz wykrzywił je w cieniu prowokacyjnego uśmiechu, czując jak jej spojrzenie prześliznęło się miękko po jego twarzy i na chwilę odnalazło drogę do tego, co aktualnie znajdowało się poza jej zasięgiem. Igrając z odbitą na talerzu jej spojrzenia pokusą, złapał na moment w zęby dolną wargę, podsycając w niej pragnienie zakazanego owocu, którym się nagle dla niej stał, jednocześnie z trudem tłumiąc własne pożądliwe, wijące się w klatce żeber pragnienia. Heban jego oczu, ciemny jak nocna toń, zamigotał iskrami wyzwania, gdy milczenie rozciągnęło się między nimi jak pajęczyna zawieszona miępodczas letniego przesilenia.
Pragnienia, te wijące się pod żebrami, rozbudzone przez dotyk, przez ciche westchnienie, narastały w nim jak fala gotowa rozbić się o granice ciała. Każda sekunda, w której trwał w tej ciszy, wyostrzała zmysły. Czując, jak otula go powłoka jej oddechu, on również, pod płaszczem rezerw i powściągliwości, pragnął przykryć jej wargi swoimi, wykraść pierwszy pocałunek, choć powietrze drgało od obecności innych, łaknących sensacji, skrywających się w kątach sali spojrzeń. Zaciskał mocniej palce na jej skórze, szukając pulsującego pod nią życia, próbując zdusić eksplozję uczuć, które się w nim przebudzały. Przez to każda komórka jego ciała zamieniała się w rozżarzone węgle, iskrząc od zewnątrz i rozpalając nieznane dotąd sfery tęsknoty. Bicie serca mieszało się z akordami instrumentów smyczkowych, ale to nie rytm walca dyktował jego ruchy; to jej obecność, subtelny uśmiech, powiew włosów, które muskały jego policzek, prowadziły go coraz pewniej przez kolejne obroty.
Prowadził ją pewnie przez wir tańca, gdzie każdy krok był mamiącą zmysły obietnicą, a oddech zamykał w sobie wszystko to, co musiał w sobie zdławić, zanim zabraknie mu tchu w piersi, chociaż czuł, jak ukryty tam organ odbija się boleśnie o żebra — nie w rytm muzyki, lecz w rytm słów, które padały z jej ust, a które był gotów wykradać z każdej rozmowy, byle tylko zatrzymać je jeszcze przez chwile bliżej siebie. Z każdym ruchem, z każdym kolejny dotykiem, czuł jak napięcie pomiędzy nimi zbliża się do eksplozji. Wydawało mu się, że tańczy nie na parkiecie, lecz na cienkiej linie rozpiętej nad przepaścią. Byłby w stanie to dla niej uczynić? Podarować jej cały świat, gdy kolejny taniec wydawał się być ponad jego siły?
- Oczekujecie ode mnie odważnych deklaracji - wykrzywił usta w grymasie czułości, choć w głębi duszy drżał. Każde słowo, które wypowiadał, przypominało stąpanie po cienkim lodzie, kruchej granicy pomiędzy ujawnieniem własnych uczuć a desperacką potrzebą zachowania dystansu. – Znacie, mademoiselle Baudelaire, baśń o czarodzieju, który wyciął sobie serce i zamknął je w szkatułce na biżuterię, jak największy skarb, aby uciec przed emocjonalnym przywiązaniem?* - cichy szept zatańczył na jej skórze, otulając ją niewidzialnym welonem emocji, gdy ich ciała zbliżyły się podczas kolejnej figury.
Myśli powracały do tej baśni; do szkatułki, w której serce – niegdyś bijące żarliwie – zostało zamurowane, by już nigdy nie poczuć bólu zdrady, zawodu, pustki. W dniu, w którym odważy się przyłożyć nóż do klatki piersiowej i otworzyć ją, by rozsunąć żebra niczym zasłonę i wyciąć sobie serce, doświadczy straty, poczuje ból, taki, że rozedrze go od środka, wywoła zawrót głowy i oszołomienie, czy raczej ogarnie go lodowata pustka, echo po czymś, co kiedyś było wszystkim - tej przepaści po utraconym sercu, które kiedyś kochało tak mocno, lecz teraz było zbyt wynędzniałe, by je komuś oddać?
– Gdybym zdecydował się postąpić jak ten czarodziej z baśni… – szept znowu odnalazł drogę do jej ucha, gdy taniec wymusił na nich tymczasowo bliskość, chociaż tlen przesiąknięty zapachem jej perfum nieznośnie palił go w ściany przełyku. – Gdybym naprawdę wyciął sobie serce, zrobiłbym to tylko po to, by oddać je w wasze ręce, mademoiselle Baudelaire. Tylko wtedy nie bałbym się już tej pustki, która grozi po stracie - jego słowa utknęły w kakofonii dźwięków, gdy kolejny obrót odseparował od siebie ich ciała. Nie wiedział nawet, czy w tym szumie dźwięków do niej dotarły. I nie wiedział tez czy to prawda, czy może już kłamstwo - był gotowy oddać jej własne serce i całą resztę emocji, które nigdy nie miały należeć do niej, ani do nikogo innego?

_____
* nawiązanie do jednej z baśni Barda Beedle'a
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#58
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
11-09-2025, 21:26
Odpowiedź dla Loretta Krueger

Melodia rozciągała się w eleganckich przygrywkach orkiestry, parkiet zaś uginał się służalczo pod naciskiem stanowczych kroków dostojnego tańca; i tylko ten ton pretensji, obecny w sprzężeniu tej jednej pary wciśniętej w tłum, wydawał się jakiś obcy, nienormalny, niepasujący do okoliczności ani do układanki następstw, która mimowolnie uformowała się w umyśle.
Układanki w kolorach nijak niezobowiązującej relacji, kołyszącej się to pomiędzy przyjaźnią, a romansem; układanki w kształcie bliżej nieokreślonej spontaniczności, wiecznie odgrywającej się bez planu, w oparciu o zdroworozsądkowe tu i teraz sięgające nie dalej niż do kolejnej minuty czy godziny; układanki, w toku której obydwoje byli dla siebie po coś, w korzystnej dla każdej strony wzajemności.
Bo na tym przecież polegały relacje ― na interesownej wymianie dóbr, zaprzedaniu temu drugiemu swojego ciała albo i duszy; bo tak przecież byli skonstruowani ludzie ― dawali, by ktoś mógł oddać coś w zastępstwie.
Bo wyłącznie taki model istnienia był mu znany; bo nikt inny nie nauczył go dotąd, że współistnienie z drugim bytem nie musi nosić znamion partykularnego barteru. W tym jednym niewątpliwie nie pozostawali sobie dalecy, w tym jednym mogli rozumieć się bez słów ― bo i ona uważała, że wypłata koegzystowała jako następstwo pracy, że nagroda należała się bodaj tym, którzy bezsprzecznie na nią zasłużyli.
I choć ona, jej ciało, jej intymność, te wszystkie ukryte skrzętnie przed oczyma obcych warstwy, nie zostały przezeń wycenione, perwersyjny instynkt obudził się mimo woli, domagając się równoznacznej odpowiedzi; i choć ona, jej pociągające w całości ja, włącznie z enigmatyczną duszą, nie nosiły się sugestią, by zasługiwała ― czy w ogóle pozwalała ― na uprzedmiotowienie, nieprzemyślaną konstatacją uformował z niej uległą kukiełkę osobistych fantazji.
Marionetkę, która powinno służalczo powtarzać tak, ilekroć w powietrzu zawisłby kaprys, by te sylaby usłyszeć; marionetkę, która powinna jednostajnie, bez wyjątku, szaleńczo pragnąć go zadowalać, bo i on przecież gotów był czynić dla niej to samo; marionetkę, która po pociągnięciu odpowiedniego sznurka pojmowała patriarchalne zależności władzy, w jego refleksjach odnajdując nieznoszącą sprzeciwu ostateczność. Tym prostym, z pozoru przecież niegroźnym zapytaniem, wpędził ją do przestrzennej klatki ― wykonanej wprawdzie ze złota, ale zamkniętej na cztery spusty jego woli.
Więc teraz powinna się zgodzić, rozkoszując brzmieniem komplementów nasyconych jednocześnie toksycznym echem; więc powinna teraz zawiesić się mu na szyi, do ucha szepcząc, że chce, że takiej propozycji właśnie od niego oczekiwała.
Ale z nią, już zawsze, miało być inaczej ― zarówno w mącących atmosferą maskach, jak i bez nich; z nią odwiecznie w parze miała stąpać obok przekora ― żądna wolności i swobody, walcząca o własną tożsamość, zmywająca z twarzy ten przesadzony, sceniczny makijaż. I choć w istocie mogła nie mieć nic przeciwko temu, by rozwlec tę noc w odmiennej tonacji, w zapomnienie rzuciwszy mury zamczyska i okalające sylwetki tkaniny, nigdy najpewniej nie miała przyznać tego na głos ― wszakże to uczyniłoby z niej słabą, podatną na wpływy, pokorną kobietą uległą potrzebom jakiegoś mężczyzny, nawet nie jej mężczyzny. I choć w istocie z odwzajemnioną przyjemnością scałowywała z niego raptem wczoraj powidok impulsu, niebędącego przecież zadośćuczynieniem, a zaledwie byle ochotą, dziś nie mogła dać mu tej satysfakcji, stawiając granice dokładnie tam, gdzie obrazoburczo postanowił je zburzyć. Do reszty dołączyła jeszcze ta brzydka, zlepiona z arogancji i pewności siebie ― której podstawy sięgały przecież osadzonych bardzo głęboko kompleksów ― składnia rzucanych przezeń bez zastanowienia myśli; do reszty dołączyła jeszcze ta parszywa lekkość ducha, trzymająca go wciąż na wodzy, daleko od gniewu i animozji, prędzej niechlubnie wytykająca na wierzch wszystkie, celowo dotąd niepokazywane, przywary.
Bo w tej jednej chwili z kogoś o intrygującym wnętrzu przeistoczył się w egoistycznego obłudnika o sercu z kamienia; bo w tej jednej chwili okazał się dokładnym przeciwieństwem człowieka, na którego chciałaby dalej patrzeć, którego życzyłaby sobie wciąż słuchać.
― Każdy komplement smakuje równie dobrze, tak długo, jak jest szczery ― stwierdził w końcu, na krótki moment nieobyczajnie ― jak na konwenans balowego tańca ― obejmując ją ramieniem w talii, a tym samym przyciągając bliżej, by dosadnie skwitować to już ciszej, oddechem smagając kraniec kobiecego policzka i ucha: ― A z tobą, co zaskakujące, jestem wyjątkowo szczery. ― Bo gdybym nie był, ciągle odnotowywałabyś słowa pięknie sklecone w zdania, które zawczasu formowałabyś też w własnej głowie. ― Więc tym razem popełniasz błąd. Wcale nie rozumiesz moich intencji. ― Bo i ja sam jeszcze ich nie rozumiem, chciałoby się dodać, ale na miejscu tego wyznania pojawiło się już inne. ― Co więcej, jestem świadomy, że się do tego błędu nigdy nie przyznasz ― także i wtedy, gdy już ochłoniesz i za mną zatęsknisz ― to powiedziawszy wrócił do dawnej, dającej więcej przestrzeni figury tanecznej, aż w końcu dłoń nie wyrwała się z uścisku jego palców, w złości po ostatnich słowach nonszalancji usadawiając się na zadartej brodzie.
Więc on wolną dłonią rozwiązał po omacku supeł ze wstążki majaczący gdzieś z tyłu jej głowy; więc potem pozbył się także i swojej maski, a one obydwie ― porzucone w przestrzeni, niechciane i już do nikogo nienależące ― samoistnie strawiły się lichym żarem, nim zdołały dotknąć drewna posadzki.
― Ty wcale nie chcesz wyjść. Ty chcesz, żebym cię powstrzymał ― zdiagnozował na koniec, bo już dawno mogła to uczynić, choćby i wbrew melodii walca, która dotarła właśnie do kulminacyjnego punktu. ― Chcesz, żebym przeprosił, żebym się z tego wycofał, ale ja tego nie zrobię. Bo pierwszy raz od dawna powiedziałem coś, w co naprawdę wierzę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#59
Anastasiya Trubetskoy
Czarodzieje
si tu n'existais pas déjà
je t'inventerais
Wiek
29
Zawód
utrzymanka i matka
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
21
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
15
Siła
Wyt.
Szybkość
10
5
10
Brak karty postaci
11-10-2025, 20:22

Masque du Vent

partner ma wrażenie świeżości i swobody, jakby każde słowo — sekret, plotka, pretensja czy komplement — było łatwiejsze do wypowiedzenia


W każdej przeklętej minucie tego wieczora tak nienormalnie zazdrościła; w każdej przeklętej sekundzie osobistego zawahania tak nienormalnie pragnęła. Pójść tam, chwilowo bodaj uwolnić swoją kobiecość, doraźnie chociaż poczuć się podobnie do tego, co wyzwalało w niej niegdyś przecinanie płozą tafli lodu; pójść tam, może nawet odnaleźć go w tłumie, kwitując całość jakimś smętnym, zarazem nad wyraz jej teraz potrzebnym, zespoleniem w tańcu.
Bo jak każda inna ― tak po ludzku, w iście egoistycznej manierze, zwyczajowo schowanej pod warstwami monotonnej codzienności ― czasami chciała po prostu błyszczeć; bo jak każda inna ― tak po ludzku, w geście na oślep szukającym zauważenia albo i prędzej usłyszenia ― czasami zapomnieć chciała o zwyczajności, na kilka chwil stając się uosobieniem zarazem dobra i zła, zarazem jawy i snu.
Więc w afekcie przeszukała wszystkie odmęty szafy, na samym dnie odnajdując tę jedną, już dawno zapomnianą, paryską reminiscencję. Ciemna tkanina wciąż leżała nienagannie, jakby nie wyrosła z niej wcale, jakby od tamtego czasu nie zmieniło się prawie nic; okalające szyję, migoczące wyraźnie zapięcie korespondowało z odnalezionym w oku, specjalnie na tę okoliczność, błyskiem, którego nie rozmył nawet grymaszący w drugim pokoju Charlie. Dzisiejszą noc spędzić miał u tej jednej życzliwej sąsiadki, w cierpliwym oczekiwaniu na powrót jakże wyrodnej matki, która do nieswoich murów szkoły zmierzała w geście bladego kaprysu, niźli w wykalkulowanej zawczasu intencji; a może myliła się i w tej sprawie, za skryty cel osobistego entuzjazmu uznając niemo tym razem innego.
Tego, który odwiedził ją ledwie przed miesiącem, z pozoru banalny list uznając za wystarczająco sugestywne zaproszenie; tego, który koił jej duszę wizjami utraconego porządku, łagodząc chaos nieznanym jej dotąd dżentelmeństwem. Przyniesiony przezeń ostatnio fiołek kwitł bez zastrzeżeń, pielęgnowany skrupulatnie, cicho wyrażający jego niedosłowną obecność w ciasnym mieszkaniu; przyniesiony przezeń ostatnio fiołek prosperował znacznie lepiej od niej, wewnętrznie zlęknionej zastygłej w powietrzu diagnozy, która przecięła ciało i ducha raptem przed kilkoma dniami.
Teraz jednak ― gdy obcasy wystukiwały stały rytm jej kroków, gdy suknia falowała nad posadzką, a uśmiech rozciągał się wzdłuż pełnych warg ― nie pozostawiała złudzeń; teraz bowiem wydawała się panią własnego losu i przyszłości, wypoczętą od wiecznego przeżywania, kobietą zdolną budować i burzyć, rozkochiwać i porzucać. Kwiatowo-pudrowa mieszanka perfum podążała za nią na kształt majestatycznego trenu, sklecony z fatamorgany i omamów pierścionek zdobił serdeczny palec, choć wydumany narzeczony nie był tu z nią, nawet nie blisko; zachłanny wzrok chłonął tłum, wyszukując w nim znajomych twarzy, choć częściej napotykał spojrzenia obcych ― tych, którzy w zachwycie uknuli już na nią i siebie jakiś grzeszny plan, jednocześnie też tych, co w kociej gracji ruchów odnajdywali świadectwa niepowstrzymanej zawiści.
Ale ją to przecież niezmiernie bawiło ― bo wyższa siła stworzyła ją właśnie do tego; do wywoływania emocji, do posyłania w zapomnienie konwenansów, do wzbudzania wojujących ze sobą skrajności. Tychże zechciała też doglądać dziś u niego, niego, niego, wypatrzonego na skraju Wielkiej Sali przyjaciela, w którym chwilowo pokładała wszelkie nadzieje.
― Podobasz mi się taki, mhm ― wymruczała na powitanie w brzmieniu prostego komplementu, zaraz po tym, jak złożyła na jego policzku leciwe muśnięcie, zaraz po tym, jak przygładziła wierzch jego ciemnej marynarki. ― Wspomnienia wróciły? ― dopytała cicho, badawczo śledząc niejednoznaczny, jak na razie, wyraz jego twarzy; a potem sugestywnie i wyczekująco spojrzała mu w oczy, mimowolnie poprawiła włosy, wkrótce ujęła jego dłoń, w końcu ― nienachalnie dodała krótkie:
― Chodź. ― Zatańczmy, teraz, proszę; uczyń mi tę przyjemność, zaległo niewypowiedziane na krańcu języka, ale on zwykł rozumieć ją przecież bez podobnych niuansów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#60
Alessio Medici
Akolici
Wiek
32
Zawód
alchemik, handlarz ingrediencjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
18
0
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
28
Siła
Wyt.
Szybkość
7
7
2
Brak karty postaci
11-10-2025, 23:03
Melusine:

   Słowa kobiety, jak pęknięcie na kielichu tej rozmowy, rozszczelniają szkiełko powściągliwych uprzejmości i subtelnych kłamstw, których się trzymają, by zagrać rolę odpowiednio wiarygodnych i odpowiednio lojalnych narzeczonych. Pęknięcie to, utkwione w przezroczu spotkania, rośnie i zostawia rysę na powierzchni. To z niej sączy się widmo zespolenia ich dwojga w umownym narzeczeństwie: prawda, która boli. Oraz pewna niewypowiedziana tęsknota za życiem w pojedynkę, którą zdaje się, że Melusine wyraża w słowach, kiedy sugeruje boleść serca.
   Alessio widzi w tym coś jeszcze.
   Wolność samostanowienia o sobie, a przynajmniej pragnienie tej wolności, o którą to z chwilą ich rozpoczętego tańca, zaczyna ją podejrzewać coraz częściej. Sam nie idzie jednak za namową buntu, nie kłania się podszeptom serca, gdy spogląda w przyszłość ich napoczętego ledwie związku. Pomiędzy okowami konwenansów i umową ich rodziców, widzi raczej okazję, niż upadek. Tym się różnią: on w przepływie łagodnej kontemplacji jest w stanie uwierzyć w zasadność tej relacji. Ona, w odkryciu prawdy, gdy mówią między sobą w odosobnieniu, zdaje się podważać ją z każdym słowem i z niejednym gestem.
   ― Myślałem, że nic Cię nie wzrusza. Nic Cię nie dotyka... boleści serca powinny być Ci daleką obawą. A jednak mówisz tak, jakby drgały Ci pod skórą już teraz ― Głos przypomina dźwięczność, przeciągniętą po krawędzi szkła: gładką, ale gotową skaleczyć, gdyby tylko tego zapragnął. Każde słowo spływa z ust Alessio z ostrożnym namysłem i przekorą włoskiej maniery, jakby ważył je na języku, ale nie ściągał rosą lekkomyślnych arogancji do rozmowy. Wpierw je filtruje i odprawia na bok te części, które wydają się mu zbyt agresywne, zbyt dosadne w swych znaczeniach. Między wersami czuć jednak sugestię. Niewypowiedziane oskarżenie o bycie kimś, od kogo Melusine tak skrzętnie stara się odciąć.
   ― Może więc nie jesteś tak nieczuła, jak próbujesz mnie przekonać?
   W ciszy pozostawia miejsce dla jej, i tylko jej, interpretacji.
   ― Come vorrei, come vorrei, amore mio.
   Słowa nie są zaprzeczeniem, nie są również jednoznaczną odpowiedzią. Pozostają raczej cieniem między myślą, a wyznaniem. Półtonem, ukrytym w melodii jego „białych” kłamstw. Cytat z włoskiej piosenki staje się tym samym tarczą i maską; szeptanym przez niego unikem. Prawda zbyt pali w krtań, by wypowiedzieć ją wprost. Sam nie wie, co o nich, i ich ewentualnych uczuciach, myśli. Czy gotów jest na miłość t e g o rodzaju?
   Silną, obezwładniającą. Niezależną w fundamentach i sycącą go czymś silnym, kuszącym w krawędziach.
   ― Biada ― powtarza, jakby sam szydził z własnych napomnień o pokorze.
   Wierzy w to, że trzymanie się uległości może zmienić jej świat na nieporównywalnie miękki i gładszy, pełen zmysłowego oddania i męskiej troski, na które jest gotów przystać przy odpowiedniej cenie i przy geście odwzajemnienia z jej strony. Nie wierzy jedynie w inną rzecz: że podobny świat jest jej przeznaczony, czy do niej podobny.
   W kobiecym buncie czuje rozkosz rozłamu, gdzie wartości pożądane przez inne kobiety – jak łagodność związku i mnogość przysług, zbierających żniwo nagrody – tracą na znaczeniu. Z duchem tej refleksji, po zakończonym między nimi tańcu i z wyrwanym z żebra jej duszy pragnieniem wolności, pozwala jej odejść.

| Alessio zt
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (7): « Wstecz 1 … 5 6 7 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:00 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.