• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Philippa Moss
Philippa Moss
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
nieznane (sierota)
Aspiracje
bycie silną i niezależną, posiadanie rodziny (ale do tego się nie przyzna)
Amortencja
psia sierść, cytryny i cynamon
Różdżka
9 i 1/4 cala, zakrzywiona, ślina bagnowyja, jodła
Hobby, pasje
śpiew, gotowanie i pojedynkowanie
Bogin
piwnice sierocińca
Umysł
Data urodzenia
29 kwietnia 1936
Miejsce urodzenia
nieznane
Miejsce zamieszkania
Gladstone Street 37, Cardiff
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Czarownica
Ukończona szkoła
Hogwart
Zawód
barmanka w tawernie <Pod Mewą i Księżycem>
Czystość krwi
Półkrwi
Status majątkowy
Zakurzona sakiewka
Ciało
25
160
53
Wiek
Wzrost
Waga
piwne
brązowe
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
szczupła
Znaki szczególne
brak
Preferowany ubiór
Spódnice i sukienki, które kończą się wyżej niż wypada; zazwyczaj niedrogie pończochy z drugiej ręki i kilka rozpiętych guziczków na dekolcie. Lubi kusić i jednocześnie nie dawać zbyt wiele. Tania i podrabiana biżuteria. Nie lubi długich peleryn czarodziejskich.
Zajęty wizerunek
Monique Bourscheid
Obrazek postaci

1939 - dziecko znalezione na ulicach Cardiff trafia do sierocińca

Ani przeszłości ani przyszłości. Kruche istnienie zatapiające się w brudach wielkiego miasta. Dziecko, dziewczynka z pomazaną buzią i włosami posklejanymi błotem. Niknąca gdzieś w czarnych kałużach, gdzieś w ciemnych zaułkach nieopodal gwarnego targowiska. Pierwszy obraz, jaki zanotował dla niej świat. Od tego wszystko się zaczęło. Nikt nie wiedział, kim była ta kilkulatka. Nikt wcześniej jej nie widział, nikt nie potrafił przypisać jej do jakiejś matki, jakiegoś adresu czy choćby mdławego wspomnienia. Ona też nie mówiła, a zaschnięte smugi na policzkach opowiadały taką samą historię jak wszystkich innych bezdomnych maluchów: pozbawioną nadziei, ciepła i spokojnych snów. Wciąż była dzieckiem, więc ją w końcu stamtąd zabrali i wcisnęli pod dachy sierocińca. Tam krzyżowały się losy dziesiątek podobnych do niej, tam uczono płakać bezgłośnie i marzyć w tajemnicy. Wyszorowane z ulicznej tułaczki sieroty dostawały posłanie, imię i miskę szczawiowej zupy – nie mokły już w angielskim deszczu, ale wciąż były bezdomne, wciąż były niczyje. A ona była jedną z nich. Jedną z wielu. Kolejnym przerażonym istnieniem o zwykłej twarzy i metryce, z której wynikało, że odtąd nazywała się Annie Scott.

Wraz z wieloma dziewczynkami zamieszkała na poddaszu. Lubiła chować się pod skosami i z ukrycia, nieśmiało obserwować innych. To było bardzo wiele twarzy, mnóstwo małych sióstr i braci, a pośród nich tacy, których nie zdążyła trwale zapisać w pamięci – znikali bezpowrotnie, a na ich miejsce przybywały kolejne dzieci. Miesiące upływały w niezmiennym rytmie. Wciąż nie miała niczego swojego, wciąż lęk skutecznie paraliżował, ale dzięki temu uchodziła za dziecko grzeczne. Grzeczne, strachliwe i słabowite. Nigdy nie wystawiano jej w pierwszym szeregu i nie zaplatano pięknych warkoczy, kiedy przybywali nowi dorośli, by wybrać jedno z nich. Smutna i chuda dziewczynka nie przejawiała atrakcyjnych talentów. Dlatego lata mijały, a ona wciąż mieszkała w tym ponurym domu. Czasem w samotności nuciła wymyślone piosenki, których nigdy nie odważyłaby się zaśpiewać dla innych. To był ponury czas. Rosła pielęgnowana przez surowe nakazy, bez pochwał i krztyny promiennego gestu – pod wieczną musztrą i w wielkiej rutynie. Choć dni wyglądały tak samo, dziecięca wyobraźnia potrafiła znaleźć dla siebie momenty zabawy i fantazji. Blade piastunki jednak tępiły takie zachowania, przestrzegając podopiecznych przed wariactwem. Odstępstwa od normy wykluczały. Annie wiedziała, że straszliwe rzeczy dzieją się z dziećmi, które przejawiają objawy szaleństwa. Tylko posłuszeństwo, schludność i milczenie pochwalano. Żyła w społeczności, w której zasady miały być wpajane ostro, ale skutecznie. Żadnego innego świata nie poznała i ten jeden wydawał się być jej przeznaczony.
W przeznaczonej do nauki sali sieroty zdobywały podstawową wiedzę. Plecy przy ławce miały być zawsze proste, a dłonie powinny idealnie odtwarzać gesty nauczyciela. Ci jednak nigdy nie przejawiali specjalnego zaangażowania – tonęli w marazmie, pozbawieni energii i szczerego powołania. Nie lubili sierot. Annie wydawało się, że zasługuje na szczególną naganę. Nie nadążała za monotonnie dyktowanymi definicjami, nie potrafiła powtórzyć raz przedstawionego działania. Pisała wyjątkowo koślawo i gubiła się przy prostym dodawaniu. Bała się osądu, bała się konsekwencji, ale skrzętnie pielęgnowane lęki tylko pogłębiały jej brak postępów. Ostry ton i groźby surowej kary wcale nie mobilizowały małej uczennicy. Wieczorami wylewała łzy do poduszki, a wizje kolejnych lekcji urastały do rangi koszmarów. Pocieszenie odnajdywała tylko w widoku nieba. Ulokowana na wysokiej kondygnacji sala lekcyjna oferowała interesujący widok. Lubiła patrzeć na ponure, deszczowe chmury albo na dymiące się fabryczne kominy.


1945 - objawienie magii

Któregoś dnia rozkojarzenie przyniosło bolesne konsekwencje. Długi profesorski wskaźnik zawirował w powietrzu kilka razy, uderzając w małe rączki dziecka. Jeden, drugi, trzeci. Czerwone pręgi gwałtownie zapełniały się krzywdzącymi odciskami. Wrzask poniósł się echem ponad dachami starych kamienic, a inne dzieci prędko przysłoniły uszy dłońmi. Bolało bardzo. Bolało tak, jak nigdy wcześniej. To nie było karcące pacnięcie, to była siła dorosłego gniewu, wobec której dziecko pozostało całkowicie bezbronne. Wtedy jednak coś się wydarzyło. Brudne szyby w oknach zaczęły się trzęść, a ławki w sali poszurały po drewnianej podłodze. Myślała wtedy o tym, jak bardzo go nie lubi i jak bardzo nie chce, by kiedykolwiek mógł to powtórzyć. Wskaźnik wyrwał się z dłoni belfra i zawirował w powietrzu, aż w końcu przełamał się w pół i opadł z hukiem gdzieś w kącie. Wyobrażenia małej dziewczynki jakimś niesamowitym sposobem stały się rzeczywistością. Mężczyzna wkrótce zawył z bólu, a jego dłonie pokryły się tym samym niepokojącym różem. A potem nastała cisza. Tuzin par oczu spoglądało w jej stronę. Pomyślała wtedy, że pierwszy raz coś wydarzyło się po jej myśli, że ktoś nad nią czuwa. Nie wiedziała tylko, że tym kimś była ona sama.


1947 - list z Hogwartu

Owego nauczyciela nie widziano w murach bidula już nigdy więcej. Od tamtego czasu dzieci spoglądały na nią z niepokojem, a opiekunowie wydawali się ostrożni i wycofani. Nietrudno było jej wyobrazić sobie w ich myślach narastającą odrazę i poważne oskarżenie o szaleństwo. Nikt nie podchodził zbyt blisko, jej samotność stała się tylko jeszcze głębsza. Głęboka jak pręgi na dłoniach, które mimo upływających miesięcy wcale nie znikały. Annie Scott schudła jeszcze bardziej, a pod oczami wyhodowała całkiem spore szare cienie. Rosło w niej nieszczęście i wzmagała się niepewność. Aż w końcu pewnego dnia w starym budynku zjawił się niespodziewany, tajemniczy gość. Sieroty przez okno wypatrzyły kobietę w dziwnej pelerynie – zapewne kolejną dorosłą, która chciała sobie wybrać dziecko. Albo guwernantkę, która miała zastąpić zbiegłego nauczyciela. Ta jednak nigdy nie dotarła do bawialni czy głównej sali. Nie porozmawiała z żadnym z nich. Gabinety dyrektorskie opuściła prędko, znikając później tuż za rogiem wysokich murów. To było lato, wyjątkowo smutne i deszczowe. Później Annie Scott znalazła list. Wpadł przez uchylone okno sypialni i był zaadresowany do niej. Schowana pod łóżkiem w półmrokach dotykała pięknie wykaligrafowanych liter, aż w końcu odważyła się go otworzyć. Miała wtedy jedenaście lat, a świat czarodziejów postanowił upomnieć się o jedną ze swoich. List opowiadał o magicznej szkole i obiecywał, że już wkrótce zamieszka daleko z nich. List był pierwszym i najpiękniejszym prezentem, jaki kiedykolwiek otrzymała. Schowała go pod lichawym materacem i nigdy nikomu nie pokazywała. O świcie lubiła przytulać go do piersi i tańczyć, choć wciąż nie rozumiała zbyt wiele. To jednak wydawało się nieważne. Wreszcie miała coś. Aż w końcu sekretna dama ponownie zawitała w progach sierocińca i zapytała o dziewczynkę o imieniu Annie. Obecność tej kobiety budziła niechęć i niesmak wobec wąskiego grona wtajemniczonych opiekunów. Wreszcie przyprowadzono jednak dziecko, a wtedy porozmawiała z nieznajomą i dowiedziała, że ta była czarownicą. Że one obydwie były czarownicami, a gdzieś daleko stąd czeka na nią magiczna szkoła zwana Hogwartem. Jeszcze tego samego dnia spakowano skromny dobytek sieroty i pozwolono kobiecie zabrać Annie ze sobą. Spragnionej poczucia przynależności, spragnionej wyjątkowości i bezpieczeństwa dziewczynce nie trzeba było tłumaczyć zbyt wiele. To była historia, o której nawet nie śniła marzyć. Ocalenie, w które mogła uwierzyć bez zawahania. Nagle z nikogo stała się kimś niezwykłym, kimś więcej niż szarą sierotą w tej przybrudzonej sukience. Kimś więcej niż dzieckiem odnalezionym wtedy na ulicy. Tak łatwo przyszło jej pokochanie wszystkiego, co wiązało się z nowym światem.


1947-54 - lata w Hogwarcie

I z zupełnym przestrachem wkroczyła do wielkiej sali w Hogwarcie. Długie lata tłamszenia, pozbawiania pewności, czułości i wiary przekładały się na jej postawę i mocno wykształtowały charakter. Miała swoją różdżkę i kociołek. Nosiła czarną szatę i w domu zwanym Huffepuff przydzielono jej łóżko z wygodnym materacem i ciepłą kołdrą. Ale to wciąż nie naprawiło szkód wyrządzonych we wczesnym dzieciństwie. Jako uczennica niesamowicie przykładne i małomówne niespecjalnie przyciągała uwagę rówieśników. Wiedziała, że jej własna historia nie nosi śladów czarodziejskich, że wciąż nie poznała swojej przeszłości. Z jej różdżki płynęła jednak magia, a osadzona w tym nowym, bezpiecznym środowisku szybko chłonęła całą wiedzę o tym niesamowitym świecie. Szybko, lecz wciąż niewystarczająco. Miała braki w podstawach, czytała wciąż za wolno i liczyła zbyt słabo. Osiągała zupełnie przeciętne wyniki, a z częścią z przedmiotów miewała problemy. Musiała nadrobić znacznie więcej niż inni uczniowie, ale to nie przeszkadzało jej cieszyć się tym nowym losem. Ponad magicznymi księgami uśmiechała się do siebie i czasami z ukrycia obserwowała inne dzieci. Nie dołączała do wspólnej zabawy, ale chętnie po kątach ćwiczyła coś, co wydawało jej się być prawdziwym wyznacznikiem czarodziejstwa – zaklęcia. Uwielbiała je od samego początku. Pamiętała, jak jej własna energia ukarała zgorzkniałego nauczyciela. Podobało jej się tamto uczucie. W tej mocy tkwiła siła, a ona przenigdy nie miała tak wielkich możliwości. Z czasem chłonny umysł i wielka ciekawość zaczęły się przekładać na nieco lepsze stopnie, choć w gronie innych Puchonów raczej objawiała się jako nudna i stroniąca od towarzystwa. Czuła się wciąż bardzo niepewnie w relacjach, mimo że serdeczna natura członków tego domu wydawała się otaczać ją zewsząd. Te dzieci były dobre, ale ona się długo bała. Początkowe lata przynosiły więcej społecznych trudów niż realnych postępów. Dopiero później nieznacznie otworzyła się na innych. Strzępki poczucia wartości zaczęły się samoistnie zszywać w całość, a ona zyskała małe pokłady śmiałości. Każdego lata musiała jednak wracać do sierocińca, a to zawsze oznaczało dwa miesiące udręki wśród mugoli, którzy nie mogli nigdy dowiedzieć się o jej świecie. Jej nieobecności oficjalnie tłumaczono dobroczynnością pewnych państwa, którzy posyłali ją do odległej szkoły. Coś jednak i tutaj się zmieniło. Dzięki odkrytym talentom czarodziejskim Annie stała się bardziej pewna wśród dzieci i opiekunów. Rozwijała się lepiej i szybciej. W Hogwarcie rosnąca odwaga zaczynała coraz bardziej pchać ją w stronę rozmaitych przestrzeni magicznego świata. Polubiła magiczne zwierzęta, przestała lękać się latania na miotle, choć trzeba było przyznać, że nigdy nie fruwała zbyt dobrze. Uwierzyła w siebie. Przełom nadszedł z początkiem piątego roku nauki. Obiecała sobie wtedy, że nigdy nie poczuje się już tak bezbronna, że będzie dzielna i wykorzysta otrzymaną szansę. Widmo sierocego losu nigdy więcej nie miało jej już zagrozić. Postanowiła skupić się na rozwijaniu umiejętności pojedynkowych. Imponowali jej uczniowie, którzy potrafili tuzin innych rozłożyć na łopatki w starciach na zaklęcia. Nie mogła się z nimi równać, ale łatwo było jej wyobrazić sobie, że któregoś dnia tak będzie. Determinacja przynosiła małe i większe sukcesy. Pod koniec nauki w szkole zyskała nawet kilka koleżanek, choć nigdy nie mogłaby powiedzieć, że były to naprawdę silne relacje.  W tłumnym gronie uczniów raczej się nie wyróżniała, ale nigdy specjalnie o tę uwagę nie zabiegała. Potrafiła jednak czasem zaskoczyć przy próbie magicznej potyczki, a to przynosiło jej największą satysfakcję. Na ostatnim szkolnym dyplomie pojawiły się wyniki zupełnie przeciętne, prócz czarodziejskiej obrony i zaklęć. Najważniejsze dla niej pozostawało to, że Hogwart opuszczała jako dorosła i silniejsza młoda kobieta, która nie musiała być już sierotą.


1954 - życie na ulicy

Te wyobrażenia szybko i brutalnie zweryfikowała rzeczywistość.  Nie miała domu i żadnego lichego zapewniania jakiejś przyszłości. Potrafiła czarować, ale poza tym nie posiadała wiele. Na ulicach Cardiff stała wtedy bez najmniejszego pomysłu, bez żadnego konkretnego kierunku. Była wolna i była czarownicą, ale musiała wybrać którąś z dróg. W kieszeniach peleryny kryło się kilka marnych knutów, które nie mogły zapewnić jej przetrwania. Nie miała dokąd się udać, nie znała nikogo, kto dałby jej schronienie. Ta świadomość przygniotła ją mocno w pierwszych dniach tego dorosłego życia. Tamten czas to spanie w opuszczonych budynkach z różdżką głęboko przyciśniętą do serca. To czas bezskutecznego poszukiwania jakiejś pracy i coraz bardziej śmiałe widmo małej zagubionej na ulicy dziewczynki, którą przecież nigdy więcej nie chciała się stać. Tym razem szansa nie spadła jej z nieba, musiała sama zawalczyć o lepszy los, sama zorganizować sobie życie. W końcu sięgnęła po mugolską sakiewkę, w końcu przywołała czar, by wykraść towar od handlarza, bo tylko tak mogła wywalczyć dla siebie mniejszy głód. Zamieszkała na ulicach walijskiej stolicy. Nauczyła się na pamięć twarzy bezdomnych, złodziejaszków i innych lokalnych oprychów. Znów była brudna i głodna, ale nikt nie chciał jej przyjąć. Dzieliła los wielu innych niechcianych sierot, które w końcu musiały pożegnać dom dziecka i ruszyć własną drogą. Tylko że ona była czarownicą. Ona miała różdżkę. Magię wykorzystywała do oszukiwania mugoli i pozyskiwania informacji. Magia pozwalała jej wkraść się tam, gdzie nigdy nie powinno jej być i cudze podstępnie czynić własnym. Przestała wtedy marzyć, skupiła się na przetrwaniu i ulicznemu życiu. Niejednokrotnie wizja krzywdy i bólu spoglądała jej prosto w oczy, ale wtedy przywoływała najpodlejsze zaklęcia. Krew spływała po bruku, kiedy oszołomiony przeciwnik tracił świadomość. Czasami również jej własna. Ale wszystko to robiła po to, by nie dać się pokonać. Wtedy tak naprawdę dorosła. Nienawidziła tej bezradności, zaprzepaszczonej szansy i powtarzających się porażek. Często upadała, ale za każdym razem musiała wstać. Przestała przypominać tamtą zlęknioną Puchonkę.


1955 - spotkanie pani Boyle

Wtedy na jej drodze stanęła pewna kobieta. Było to kilka miesięcy po opuszczeniu domu sierot. Annie próbowała ją okraść, ale ta okazała się zaskakująco czujną czarownicą. Kobieta zaciągnęła ją brutalnie w kąt i dała jej w twarz. Ujrzała przy złodziejce różdżkę i trudno jej było pojąć, jak czarownica może wieść życie nędzarki. Nie wezwała służb, nie wymierzyła samodzielnie sprawiedliwości. Zrobiła jednak coś, co na zawsze odmieniło losy Annie Scott. Zabrała nastolatkę do swojego domu, nakarmiła i wykąpała. Nazywała się Dorothea Boyle. Nie pytała o zdanie. Należała do kobiet, które rozdawały karty. Była sprytna i przedsiębiorcza. Nie przyjmowała odmów. Zaoferowała pomoc i pracę w swoim lokalu, ale towarzyszył temu szereg twardych warunków. Mogła uczynić życie Annie Scott jeszcze bardziej nędznym, ale nie chciała tego. Dostrzegła w niej inwestycję i urodę, która mogła jej się bardzo przydać. Boyle w Cardiff zarządzała dobrze znaną tawerną zwaną Pod Mewą i Księżycem. Szybko usadziła dziewczynę za barem i pchnęła ją między głośnych i napastliwych żeglarzy. Stołowały się tutaj lokalne szumowiny, morska pieśń i kufel piwa rozweselały napompowane brzuszyska. Klienci oprócz alkoholu mieli też inną, kluczową słabość: uwielbiali młode i ładne barmanki, a taka właśnie była osiemnastoletnia Annie, kiedy pierwszy raz założyła fartuszek. Nie miała jednak odpowiedniego charakteru, nie znała świata, po którym już wkrótce – według planu Boyle – miała się sprawnie poruszać. Kobieta opowiadała jej o realiach tego środowiska, prędko wskazała, kto jest kim i jak należy się z nim obchodzić. Pokazała sztuczki, dała pończochy i puder, kazała obserwować inne dziewczęta i naśladować ich zachowania. Kazała Annie patrzeć uważnie i jeszcze uważniej nasłuchiwać, bo informacja w tych czasach i w tych stronach była cenniejsza od porządnych zaklęć. Zdradziła jej wszystkie sekrety alkoholu i pouczyła, jak postępować z pijakami. Oczekiwała sprytu, lojalności i uroku, który sprawi, że moczymordy chętnie będą wracać w kąty tawerny. Annie szybko pojęła, że w tym gwarnym środowisku trzeba mówić jednym językiem. Ich językiem. Tak mijały lata ciężkiej pracy i nieustających prób szlifowania temperamentu. To miejsce ją zmieniło. Z miesiąca na miesiąc zaczęła coraz bardziej przypominać pewną siebie i przebojową kobietę, którą pragnęła stworzyć jej mentorka – ucieleśnienie pragnień tych stałych klientów pubu. Boyle rzadko kiedy ponosiła porażkę, miała niezwykłe wyczucie do biznesu, a wdzięczna za pracę i dach nad głową dziewczyna okazywała wierność i nigdy nie marudziła. Port stał się jej całym światem, aż w końcu zapewniła sobie trwałe i solidne miejsce w lokalnej społeczności. Nie było już śladów po strachliwej sierocie, nie było uciekającego spojrzenia i drżącego głosu. Pojawiła się zupełnie nowa postać. Philippa Moss  - bo takie imię przyjęła, by raz na zawsze zerwać z tamtym życiem i właśnie pod tymi personaliami znana jest w Cardiff. Piękna i wojownicza. Dorothea, odkrywszy bojowe zapędy podopiecznej, jeszcze chętniej czerpała z jej możliwości. W urokliwym ciele czaiła się bowiem nieposkromiona energia, która mogła porządnie zagrozić tym, którzy lekceważyli jej interesy. A było takich wielu. Od codziennych zadym między wrogimi załogami, przez kombinujących dłużników aż wreszcie po bardzo szemrane transakcje, do których dochodziło w tej tawernie. Czarująca kobieta okazywała się o wiele bardziej niebezpieczna, niż mogłoby się to wydawać. Pośród marynarzy zyskała szacunek i sympatię. Prędko nauczyła się załatwiać to, co z pozoru było niezałatwialne, przynosząc swej mentorce kolejne korzyści. Z czasem trwale odgrodziła od siebie sierotę i ofiarę losu, by konsekwentnie podążyć drogą kobiety sukcesu. Przez te lata stała się niesamowicie dobrą kłamczuchą, ale i zyskała kilka przyjemniejszych talentów: doskonale tańczyła, czasem też śpiewała szanty. Rozwijała się i stawała coraz bardziej świadoma swoich możliwości. Coraz więcej mogła i coraz więcej potrafiła. Pod dachami niewdzięcznego przybytku stała się w pełni świadoma swoich możliwości, ale zgodnie z zasadami przybytku i ku niezadowoleniu piratów: żadnemu nie wolno było jej tknąć.


1955 - początek pracy w tawernie

Philippa pozostawała wdzięczna za lata obfitujące w niezwykle cenne doświadczenia. Każdego dnia walczyła o siebie, każdego dnia przekraczała granicę, każdego dnia stawała się bardziej odważna i śmiała. Potrafiła doskonale dopasować się do otoczenia, potrafiła zadbać o odpowiedni dotyk i odpowiednie słówko – perfekcyjne kłamstwa wypełniły jej codzienność. Poglądy zmieniły się zależnie od sytuacji, mugole, czarodzieje, elity, czarnoksiężnicy – dzisiaj ich lubiła, wczoraj ich nie znosiła. Wszystko zgodnie z wolą rozmówcy, od którego potrzebowała wyciągnąć informacje. Bywała życzliwa, bywała wredna, bywała piekielnie gniewna. Mogła pogłaskać, ale i chwilę później dać w mordę, kiedy czyjeś dłonie okazywały się zbyt bezwstydne. Pogłoski brzęczały galeonami, dlatego lubiła wiedzieć dużo. O dobrym i złym świecie, o polityce i o zwykłych ludzkich dramatach. Zgarniała wszystko, co tylko jej dawali i bardzo dobrze nauczyła się wyceniać napływające informacje. Przede wszystkim jednak to tutaj odnalazła swoje miejsce, to z tego miejsca i z tych ludzi uczyniła dom, do którego chętnie się wraca. Port stał się przestrzenią, która dawała jej nieoczywistą potęgę. Z dziewczynki przeobraziła się w kobietę, przy której nie dało się przejść obojętnie, która dobrze zna zasady świata, w którym żyje. Poczuła, że jest zdolna do wielkich rzeczy, a jej moce są niewyczerpywalne. Magia, ciało i charakter wreszcie współistniały w niej w idealnym sprzężeniu, a Dorothea Boyle nie czekała już dłużej.


1961 - dołączenie do Akolitów

Zimą, w 1961 r. wyznaczyła jej kolejne zadanie – tym razem zupełnie wyjątkowe – i opowiedziała o kimś, kto bardzo cenił takie talenty. O kimś, o kim słuch zaginął kilka lat temu, choć jego idee nigdy nie zgasły pośród jego druhów. Jako wieloletnia sojuszniczka Gellerta Grindelwalda postanowiła wprowadzić w przymarły świat iskrę, oferując korzyści i tajemnice, którym nie będzie potrafiła odmówić jej podopieczna. Uczyniła z niej Akolitkę, która bardzo szybko objawiła imponujące zaangażowanie. Dawniej Gellert Grindelwald gorliwie nagradzał i wspierał swoich sprzymierzeńców. A jak było dzisiaj? Gdzie był dzisiaj?

0
Pozostało PP
wand
2
Pozostało PM
16
25
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
5
11
11
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka III — Opieka nad magicznymi stworzeniami
Hodowla magicznych stworzeń
Wiedza i zrozumienie magicznych stworzeń
Ścieżka XII — Przestępczość
Zręczne ręce i kradzież kieszonkowa
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Kamuflaż i maskowanie tożsamości
Skradanie się
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
sztuka kłamstwa i oszustwa
urok osobisty
odczytywanie emocji i czujność
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
śpiew
Ścieżka XVIII — Sport
taniec
Ścieżka XIX — Technika i rzemiosło
gotowanie i sporządzanie napojów

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-23-2025, 20:57

Witamy na forum Serpens!


Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent - znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!


Karta zaakceptowana przez: Igor Karkaroff
    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-25-2025, 20:50

Philippa Moss


Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[25.07.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 OPCM
[12.11.2025] Dwa wątki zarobkowe: +2 PM
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 12:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.