• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Melusine Rookwood
Melusine Rookwood
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Leta (z domu Runcorn) i Cygnus Rookwood
Aspiracje
ugruntowanie pozycji zawodowej, szczęście
Amortencja
męskie perfumy przytkane nutą tytoniu, jaśmin, sosna
Różdżka
10 i 1/4 cala, dość sztywna, kieł zouwu, leszczyna
Hobby, pasje
geopolityka, prawo, oklumencja, taniec, literatura
Bogin
Czarny pies z obnażonymi zębiskami
Umysł
Data urodzenia
01.03.1936
Miejsce urodzenia
Anglia, Cheshire
Miejsce zamieszkania
Londyn
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Czarownica
Ukończona szkoła
Hogwart, Slytherin
Zawód
urzędniczka w Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, asystentka szefa
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
26
170
59
Wiek
Wzrost
Waga
niebieski
ciemnobrązowy
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Szlachetna sylwetka, wyrzeźbiona dłutem kapryśnego mistrza marmuru — zmysłowo zimna, pełna rezerwy.
Znaki szczególne
Blizna po ugryzieniu psa, usytuowana na lewym udzie.
Preferowany ubiór
Sukienki i spódnice, podkreślające aspekty wdzięku kształtnej sylwetki. Przeważnie w stonowanych kolorach — szarościach, przygaszonych beżach, granacie, lecz na drobne wyjścia pokusi się o coś bardziej wyrazistego, barwę rubinu lub głębię szmaragdu. Na palcach złote pierścienie na palcach.
Zajęty wizerunek
Mara Lafontan
Obrazek postaci

Rookwoodowie rządzili się własnymi prawami. Tam, gdzie inni widzieli prawość i obowiązek, oni dostrzegali okazję i przewagę. Krajobraz spekulacji nad tym, kim miała się stać, rozciągał się przed nią szeroko jak mglisty horyzont wrzosowisk, którego nigdy nie potrafiła objąć wzrokiem.




1943 - objawienie magii

Była niepewność i cień ojcowskiej dłoni, ciężkiej jak wyrok, unoszącej się nad  dzieciństwem niczym nieustępliwe, jesienne chmury. Ojciec, dla którego świat składał się z interesów, tajnych rozmów za zamkniętymi drzwiami i wiecznego brzęku monet — był zarazem filarem i niewzruszonym sędzią. Afirmacja pokrętnego handlu, owego subtelnego tańca na granicy prawa i konwenansu, wyznaczała rytm dni, a mnogość podróży przez połacie starego kontynentu sprawiała, że dzieciństwo pachniało bardziej stacjami kolejowymi i zapleśniałym powietrzem pensjonatów niż domowym ciepłem.
Rodzinny dom tkwił w gęstwinie leśnej głuszy, jakby celowo odcięty od świata, a nieszczęsne ujadanie ojcowskich ogarów było codziennym memento, że w tych murach nikt nie ucieknie przed wolą pana. Polowania — celebracja życia i śmierci, zakorzeniona w krwi Rookwoodów — stanowiły brutalną lekcję hierarchii. Byli rodziną, a jednak cień marniejący nad jej nieskalaną duszą był cięższy niż wszystkie futra zdobyte na tych łowach.
Pamiętała to aż nadzbyt wyraźnie – dziwne, rozedrgane majaczenie matki, gdy tylko ciężki bucior ojca przesuwał się przez próg, niosąc ze sobą ciszę cięższą od grzmotu. W jednej chwili gasł śmiech, milkły niewinne gawędy o podróżach przez stary kontynent, o miejscach, których nikt nigdy nie widział, a które matka potrafiła opisywać z taką żarliwością, że zdawały się niemal realne. Jej drobna sylwetka, lekko zgarbiona, a jednak pełna ciepła, była ostoją wieczorów, w których festyny miasteczkowe stawały się świętem, a upalne lato dawało wytchnienie w blasku lampionów. Były to chwile wolności, zanim cień Cygnusa Rookwooda znów położył się na domowym progu. Ojciec nie potrzebował słów, by władać przestrzenią – wystarczało spojrzenie, chłodne, ciemne, jakby zrodzone z kamienia. Reszta rodzeństwa w panice zamierała, unikając jego wzroku, by nie zostać przypadkiem wydanym na pożarcie czarnym ogarom jego gniewu. Lecz ona była inna. Nie czuła tego paraliżującego lęku; przeciwnie – z dziecięcą ciekawością wyciągała ku niemu ręce, wpatrywała się w każdy ruch, jakby próbując zrozumieć jego świat. Dom był miejscem utkanym z żelaznych zasad i bezwzględnych wymagań, a jednak między nimi istniało coś, co trudno było nazwać. Niewidzialne porozumienie. Cichy gest, przyzwolenie w spojrzeniu, które dostawała tylko ona. Cygnus Rookwood był w jej oczach nie tyle człowiekiem, co osią, wokół której krążył świat. Wszystko w domu, wszystko w niej, odnosiło się do niego – jego milczenia, jego gniewu, jego rzadkich i tym cenniejszych oznak uznania. I choć nie sposób było mówić o czułości, to właśnie w tym chłodnym spojrzeniu odnajdywała poczucie, że jest widziana. Nawet niszcząc przewróceniem świecy na papierzyska ojca pierwszym przejawem magicznego usposobienia dziecięcego gniewu, zdawało się widzieć nikniejącą zaraz dumę ni nienawiść. Chociaż tak mogło się jedynie wydawać.





1944 - podróże po Europie

Wraz z rozwojem kariery ojca w Ministerstwie, gdy umacniał swą pozycję w gronie wpływowych działaczy Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, życie rodzinne przybrało kształt nieustannej wędrówki. Podróże stały się codziennością – porty, dworce i eleganckie salony gubiły się w pamięci jak obrazy w kalejdoskopie. Do jedenastego roku życia zdążyła poznać rytm walizek stale gotowych do drogi oraz smak wyrafinowanych bankietów odbywających się po ministerialnych rozmowach, gdzie zapachy egzotycznych potraw mieszały się z ostrym aromatem polityki. Wymagał, by każde z dzieci było odbiciem jego dumy – ułożone, stateczne, gotowe na spojrzenia cudzych oczu. Nakazy wysublimowanych zachowań powoli wkręcały się w krew, nie pozwalając na najmniejszy przejaw buntu. Starszy brat nie potrafił skrywać niechęci, a każde jego potknięcie rozbrzmiewało w domu echem bolesnej, brutalnej nauki. Uczyła się milczenia, przyswajając reguły z taką cierpliwością, z jaką zakłada się maskę – coraz bardziej naturalną z każdym dniem. Francuskie parkiety, pełne światła i skrzypiącej muzyki, stały się sceną, na której uczyła się ruchów, gestów, spojrzeń. Jednak jej serce bardziej niż w blasku kandelabrów odnajdywało się w dzikiej Norwegii. Rozległe połacie śniegu, wichry niosące oziębłość i surowe krajobrazy sprawiały, że czuła w sobie przestrzeń. „Bądź jak ten wicher – niezależna” – mawiał czasem ojciec, gdy wieczorne polowania kończyły się suto zakrapianymi biesiadami, a z niego schodził zbrojny pancerz oficjalności. Może tylko tak chciała myśleć, dostrzegając w tych chwilach cień człowieczeństwa skierowany w jej stronę. Dziwne to uczucie – jakby w jednym człowieku mogły mieszkać dwa obce sobie światy. Między latami nieustannych podróży a mozolnym przyswajaniem języków obcych, których ojciec wymagał z taką samą surowością jak własnych manier, zdarzały się chwile zwyczajności. Dom w leśnym zaciszu na powrót stawał się miejscem ciszy, w której słychać było tylko trzask ognia w kominku i dziecięcy śmiech. To wtedy przychodziła normalność – zabawy z rodzeństwem w gęstwinach ogrodu, tańczenie po kątach z przyjaznym sąsiadem, który był na tyle niegroźny, by ojciec nie dostrzegał w nim zagrożenia. Zdarzały się wieczory spędzone z książkami matki, przesiąknięte jej zapomnianym zapachem pergaminu i tuszu, oraz nieśmiałe próby rozumienia świata własnymi oczami, jak na dziecko w jej wieku przystało.
Obok tych chwil stały także czarne jak noc ogary łowcze, które ojciec hodował z niepokojącą namiętnością. Bestie były piękne w swej grozie, idealne w każdym napiętym mięśniu i błysku diabelskiego uzębienia. Zakaz zbliżania się tylko podsycał ciekawość. Pewnego dnia przekroczyła niewidzialną granicę – jeden nieostrożny krok, jedno przeciągłe warczenie i ból tak ostry, że oddech stanął w gardle. Zębiska zatopiły się w jej ciele, a krew, ciepła i lepka, rozlała się na biały dywan ziemi. Krzyk wzniósł się nad domem jak dźwięk z innego świata. Od tamtej pory coś w niej zgasło. Przygasła i ona, coraz mniej chętna do podążania za ojcem i poznawania tego, co stanowiło jego domenę. Z dystansem i chłodem zaczęła obserwować, jak jego świat zamyka się niczym klatka – niechciana, choć nieunikniona. Zrezygnowała z dawnych prób bycia bliżej, zaczęła znikać gdzieś z daleka, z każdym dniem bardziej wyzbywając się dziecięcej, łagodniejszej wersji siebie.





1947-54 - nauka w Hogwarcie

Zmiana przyszła wraz z pewnym czerwcowym porankiem, gdy na parapecie pojawiła się sowa, niosąc list sygnowany pieczęcią Hogwartu. Woskowy herb był niczym zapowiedź nowego początku. Szkoła zapraszała ją w swoje mury – obiecywała zmiany, obiecywała, że każdy z nich, nawet ona, znaczą coś więcej.
Początek szkolnej przygody był jak rozchylenie drzwi do świata, którego istnienie dotąd jedynie przeczuwała. Na piersi dumnie połyskiwał symbol węża. Slytherin otworzył przed nią mroczne lochy, korytarze wypełnione szemraniem tradycji i rywalizacji, tak innej niż domowa cisza przeszywana spojrzeniem ojca. Starszy brat trzymał nad nią dyskretną pieczę, a może bardziej nadzór – jego spojrzenie przypominało, że każdy krok był oceniany. Była Rookwood, a Rookwoodowie nie mogli pozwolić sobie na błędy. Początkowo próbowała być inna, lepsza, jakby dobroć i uczynność mogły coś znaczyć. Chciała wierzyć, że ciepło wpojone wspomnieniami o matce przyniesie jej akceptację, lecz zaufała – i to był jej błąd. Upadek przyszedł nagle, gdy publicznie wyśmiano ją za dobre oceny, które stały się powodem zazdrości i okrutnej zabawy. Poczuła wtedy, że jej serce zostało obdarte z pewności, a naiwna otwartość stała się ciężarem. Z każdym kolejnym rokiem budowała na tej ranie własną zbroję. Uprzedzenia przeradzały się w ostrożność, a ta w siłę. Nie chciała już być tą drobną dziewczyną w cieniu lochów – nabierała pewności siebie, uczyła się władać słowem jak ostrzem i wykorzystywać wiedzę jako najpotężniejszą broń. Zamiast intryg w ciemnych zakamarkach wolała książki i teorię prawa, które dawały jej poczucie logiki w świecie pełnym emocjonalnych gierek. Z czasem stała się wyrafinowana, czasem perfidna, często uszczypliwa – godna swojego domu. Pewność siebie przywodziła sukcesy, brylowała pośród zaklęć obronnych. Z mniejszą chęcią chcąc atakować; walczyła z nieukrywana niechęcią, by wyśmiać teorie wróżbiarstwa. Wnosząc nie mniejsze niezadowolenie z warzenia eliksirów, zdobywając niepochlebne kiwanie głową przez profesora i zadowalające dość oceny. Z chętnej uczennicy chcącej posiadać najlepsze oceny z każdego przedmiotu, skupiła uwagę na systematyce dziedzin, które z zainteresowaniem śledziła. W ostatnich latach Hogwartu potrafiła już jednym spojrzeniem uciszyć śmiech kogoś, kto ośmielił się ją podważyć. Wiedziała, jak prowadzić rozmowy, zdobywać sprzymierzeńców i osaczać przeciwników, rozumiejąc, że władza nie wymaga krzyku – wystarczy zbudować odpowiednią aurę, by inni tańczyli w rytm jej muzyki. Wśród towarzyskiego operatywu, młodzieńczych uniesień i szeptów Slytherinu wyróżniała się nie tylko nazwiskiem, lecz umysłem, który stał się jej najostrzejszym orężem.




1954-57 - staż w MM

W wolnych chwilach od szkolnych obowiązków nigdy nie pozostawała w bezruchu. Lata spędzone w murach Hogwartu jedynie zaostrzyły jej ambicje – dlatego coraz częściej zostawała w Londyńskich kuluarach, towarzysząc ojcu w jego ministerialnych obowiązkach. Na szóstym roku, z nieukrywaną pewnością, oznajmiła mu, że swoje miejsce widzi właśnie tam – w centrum decyzyjnego świata. Nie wiedziała jednak jeszcze wtedy, jak głębokie i nie zawsze czyste były wody, po których stąpał jej rodzic. Za grzecznościowym uściskiem dłoni i ministerialnymi dokumentami kryły się szemrane interesy z przemytnikami, obracającymi towarami cenniejszymi niż te, które widniały na oficjalnych listach. Ona sama chłonęła prawo handlowe, a każda rozmowa ojca z jego wpływowymi znajomymi była dla niej lekcją większą niż niejedne szkolne zajęcia. Chciała być jak oni – pewni, zorientowani, potrafiący jednym słowem zmieniać bieg rozmów. Po ukończeniu Hogwartu bez wahania złożyła aplikację na staż w ministerstwie. Wkrótce zaczęło się lawirowanie między departamentami. Noce mieszały się z dniami – grzęzła w dokumentach, zabierała pracę do maleńkiego pokoju w mieszkaniu brata, zasypiając nad pergaminami pełnymi rozliczeń i raportów. Stopniowo zaczęła powierzono jej coraz trudniejsze zadania: kwestie finansowe, umowy, spisywanie posiedzeń. Szybko zrozumiała, że urok skryty za karminem warg może być równie skuteczny jak perfekcyjna znajomość przepisów. Pod czarującym uśmiechem i dopracowanym wizerunkiem kryło się coś więcej – taktyczne wyczucie i żelazna konsekwencja. Z czasem zaczęła podróżować z jednym z polityków, asystując mu przy międzynarodowych negocjacjach handlowych. Każde spotkanie było dla niej kolejną okazją do umocnienia swojej pozycji. Nie wahała się sięgać po wszystkie środki – także te podszyte złotem na palcach czy ciężarem szeptanych obietnic. Wiedziała, że to właśnie teraz, w tej fazie życia, mogła wywalczyć dla siebie najlepsze stanowiska i najbardziej intratne arbitraże. A jeśli droga do celu miała prowadzić przez kobiecą finezję i precyzyjnie skrywaną zadumę – nie miała wątpliwości, że podoła każdej rozgrywce.




1958 - odkrywanie tajników oklumencji

Błędy nachodziły same, nieproszonymi krokami w chwilach nieuwagi — gdy pod osłoną zawodowego profesjonalizmu towarzyszyła szefowi departamentu w podróży, nie spodziewając się, że to właśnie tam pozna nowy rodzaj słabości. Nerwowa wrażliwość, jakiej wcześniej nie znała, otwarła jej umysł jak rozszczelnione drzwi — pozwalając sprytnemu Norwegowi wślizgnąć się do środka. Bez bariery, bez filtra, bez mechanizmów obronnych. Wściekłość na siebie pulsowała pod skórą, rozdymała mostek i dłonie zaciskała do białości. Zawiodła siebie, pozwalając obcemu zbyt wiele zobaczyć.
To właśnie wtedy, przez splot przypadków i rozmów, trafiła na kogoś z przeszłości. W obskurnym zakątku Nokturnu, ukrytym za fasadą nocy i mgły, odnalazła starego znajomego — zaufanego druha ojca, oklumentę, który znał odpowiedzi na pytania, jakich bała się zadać. To on nauczył ją podstaw, ułożył strukturę w jej głowie, wprowadził w schematy i rytuały, które miały zabezpieczyć jej najcenniejsze wspomnienia przed czyjąkolwiek ingerencją. Ćwiczyła z zaciętością, z tą samą pasją, z jaką kiedyś zgłębiała pierwsze zaklęcia w Hogwarcie. Mierzyła się z bólem, który przynosiła każda kolejna próba. Ale chciała. Musiała. Pragnęła zamknąć swój umysł — raz na zawsze uczynić z niego twierdzę nie do zdobycia.





1959-60 - żniwo boleści

Dziwaczny afront rozdzierał Anglię na pół, zatruwając powietrze pogłoskami i półsłówkami, które nie dawały spokoju żadnemu z jej mieszkańców. Konflikty, z początku ledwie wyczuwalne, coraz śmielej wkraczały w życie codzienne, każąc stawiać pytania, komu można zaufać, a przeciw komu wznieść różdżkę w imię przyszłości, która z każdym dniem wydawała się coraz bardziej iluzoryczna. Ona sama zdawała się już wiedzieć, jak to jest tracić – zbyt wiele zostało jej odebrane, by mogła złudzić się spokojem. Najpierw nagła choroba matki, zbyt szybka, by się przygotować, zbyt brutalna, by pożegnać się należycie. Potem pierwszy, zimny firmament nagrobka wbity w ziemię, a wraz z nim cholerna, rozdzierająca cisza. Ojciec, bardziej posągowy niż kiedykolwiek, skrywał się za maską nieprzeniknionego milczenia. Młodsza siostra natomiast szlochała tak, że jej płacz przeszywał ściany domu – i jej serce. Chcąc zagłuszyć własną żałobę, rzuciła się w wir pracy z nową, niemal desperacką energią. Departament stał się jej azylem, a każde zadanie – sposobem na utrzymanie kruchej równowagi. Lecz ambicja miała swoją cenę. Aby ugruntować pozycję, sięgnęła po nieczyste zagrywki, wplątując się w romans z synem znaczącego polityka. Grała wyrachowanie – może po to, by zdobyć wpływy, może by zagłuszyć ból, który nieustannie pulsował gdzieś głęboko pod żebrami.
Był rok 1960, gdy świat po raz kolejny zachwiał się w posadach. Przebywała wtedy we Francji, gdy nadeszła wiadomość o nagłej śmierci brata. Nie pamiętała, jak dokładnie spadła na nią ta nowina – pamiętała tylko, że wszystko, co udało jej się zbudować, runęło w jednej chwili, a pośród ruin pozostała tylko nicość. Cisza była tym razem jeszcze bardziej dojmująca, a jedyne, co potrafiła zrobić, to iść dalej – krok za krokiem, jakby mogło to ocalić ją przed całkowitym rozpadem.




Serce pękło, nie gwałtownie, nie w sposób teatralny, z cichą godnością kogoś, kto zbyt długo nosił w sobie kruszejącą konstrukcję nadziei. Pękło, tak jak wszystko, co zbudowała, mozolnie, kamień po kamieniu, w jednostkach jasnego charakteru i ufności, jaką darzyła świat. Pozostał jedynie ojciec – teraz jeszcze bardziej nieprzystępny, zacięty, utkany z tkaniny wiekowych przekonań – oraz młodsza siostra, dla której próbowała być tarczą, choć coraz częściej przypominała zaledwie cień dawnej siebie. I pozostały ogary – piekielne psy spuścizny, które odziedziczyła nieświadomie, a których oddech czuła na karku każdego dnia, kiedy zamykała za sobą drzwi ministerialnych korytarzy.
Cisza nie niosła już spokoju. Była ostrzem. Przeszywającym ból, który niekiedy stawał się niemal fizyczny – ciężarem na mostku, uwięzionym krzykiem w gardle. Mistyfikacja ducha, który nie pragnął już żyć, a jedynie trwać, wegetować, wypełniając obowiązki i przywdziewając uśmiech niepojętej grzeczności. Zaginął bowiem uśmiech szczerości – wymieniony na maskę przyjemnej emancypantki, doskonale odnajdującej się w ministerialnej rzeczywistości, w sztywności raportów i planów, w taktyce ułożonej z martwych słów. Nie umiała przestać pytać – dlaczego matka? Dlaczego brat? Dlaczego ktoś tak pełen życia, tak obecny w jej myślach i wspomnieniach, odszedł bez pożegnania? Choroba zabrała jedną, ale drugiego? Co odebrało jego istnienie? Szukała, śledziła, wypytywała. Szukała sensu tam, gdzie nie było go od początku. Nie było triumfu. Nie było katharsis. Było tylko pełzanie do przodu – długie, mozolne, jakby każdy kolejny dzień był brodzeniem po zimnym błocie wspomnień i straconych marzeń. Nie rościła sobie prawa do heroizmu – żyła. Robiła swoje. Oddychała pracą, w której już dawno przestała szukać spełnienia.
W międzyczasie, prawie nieświadomie, zaczęła doskonalić się w praktykach uzdrawiania. Być może był to instynkt, ostatni skrawek nadziei, który podpowiadał, że jeśli nie mogła ocalić tych, których kochała, to może choć zdoła uchronić innych. Leczenie stało się nie tylko nauką, lecz też formą pokuty i próbą odbudowy samej siebie. Nie było w niej już śladu dziewczęcej naiwności – została kobieta. Zbyt wcześnie doświadczona, zbyt głęboko zraniona. Ale wciąż idąca naprzód.




1961 - trwanie i przeżycie

Z czasem nauczyła się słuchać nie tylko słów, lecz szelestu, który niósł wiatr — szelestu plotek, niedopowiedzeń, pomówień utkanych w biurowych kuluarach i ulicznych zakamarkach, gdzie czarodziejska społeczność szeptała z coraz większym niepokojem. Coś się zbliżało. Nad Anglią zbierały się chmury – nie te zwykłe, niecodzienne, lecz ciężkie, jakby wypełnione nie deszczem, a krwią i zgliszczami. Jedni twierdzili, że oto przecierają się nowe szlaki – postęp, odwaga, nowy porządek. Inni, z bardziej drżącym tonem, szeptali o nadchodzącej katastrofie – ciszy, która poprzedza jedynie huk, jaki rozdziera świat, zanim ten zdąży zareagować. Nie zadawała zbędnych pytań. Nie było w tym obojętności, raczej ostrożność wyuczona latami, kiedy to każda zbyt śmiała opinia mogła kosztować więcej, niż wartość słów, które ją tworzyły. Stąpała po stronie pozornej neutralności – bezpiecznej, acz nie bezmyślnej. Nadal była tylko asystentką – kobietą z notesem, zorganizowaną do granic przesady, z obowiązkowym uśmiechem i wiecznym niedopiciem herbaty chłodniejącej na rogu biurka.
Ale nie była bierna. Nie w całości. Wciąż wyciągała dłoń, wtedy, gdy mogła – do znajomych, krewnych, tych, którzy mimo wszystko wpadali w kłopoty, nierzadko większe, niż byli w stanie sami udźwignąć. Robiła to po cichu, tak jak należało – nie dla chwały, lecz z potrzeby zachowania resztek człowieczeństwa w miejscu, które coraz bardziej przypominało teatr wojny, choć jeszcze nikt nie wypowiedział otwarcie żadnej ze stron. Cóż innego mogła uczynić kobieta w takich czasach, jeśli nie po prostu trwać? Trwać z godnością, nie jako pionek, lecz jako obserwator – gotowy, by w odpowiednim momencie zamienić bierność w działanie. Bo choć pozornie była tylko trybem w machinie Ministerstwa, w istocie była kimś więcej – sumieniem tych, którzy zapomnieli, że w świecie, gdzie gubi się prawda, najbardziej liczy się wierność sobie.


0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
15
10
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
7
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
4
14
11
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka VII — Magia uzdrawiania
Anatomia, fizjologia i sekcje zwłok
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Historia cywilizacji
Znajomość obyczajów i etykiety
Ścieżka X — Polityka i prawo
Znajomość prawa i regulacji
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Zarządzanie finansami
Sztuka negocjacji handlowych
Rozpoznawanie wartości przedmiotów dotyczących profesji postaci
Znajomość prawa handlowego i nielegalnych praktyk
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Fałszerstwo i manipulacja dokumentami
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
urok osobisty
dyplomacja
sztuka kłamstwa i oszustwa
odczytywanie emocji i czujność
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
pisarstwo
Ścieżka XVIII — Sport
taniec
Ścieżka XX — Poliglotyzm
Język francuski
Język norweski
Ścieżka XXI — Magiczna umiejętność
Oklumencja

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-02-2025, 17:30

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Violet Macnair

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-05-2025, 22:44

Melusine Rookwood

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[07.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 OPCM [prezent powitalny]
[20.08.2025] zdobycie trofeum: Pierwszy dzień w Hogwarcie, +20 XP
[21.09.2025] Nagroda za wydarzenie: Człowiek, który został ministrem, +15 XP
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 12:14 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.