• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Wielka Sala
Wielka Sala
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-09-2025, 17:55
Wielka Sala
Wielka Sala to największe pomieszczenie w całym zamku Hogwart. Jak sama jej nazwa sugeruje - jest naprawdę wielka. Długa na kilkadziesiąt stóp, szeroka na kilkanaście i o bardzo wysoko, łukowato sklepionym suficie, którego zazwyczaj nie widać, bo dzięki czarom uczniowie Hogwartu spoglądając ponad głowy dostrzegają zazwyczaj niebo podobne temu, które widać za oknem. Pod sklepieniem wieczorami unoszą się setki świec, za dnia zaś światło dziennie wpada przez wysokie i wąskie okna. Wielka Sala ma kamienną posadzkę i takież ściany, zawsze wypolerowane i zadbane przez domowe skrzaty pracujące w kuchni. Każdego dnia stoi tu kilka stołów - cztery najdłuższe przeznaczone są wychowankom domów w Hogwarcie. Po drugiej stronie od wejścia zaś, na podwyższeniu, stoi stół nauczycielski, gdzie zasiada grono pedagogiczne. Po środku tego stołu stoi krzesło przywodzące na myśl tron, należące do dyrektora szkoły. Dekoracje Wielkiej Sali zmieniają się w zależności od okoliczności.
Na lewo od stołu nauczycielskiego znajdują się drzwi prowadzące do bocznej komnaty z portretami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (7): « Wstecz 1 … 4 5 6 7 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#41
Henry Teyssier
Zwolennicy Dumbledore’a
there's no man as terrified as the man who stands to lose you
Wiek
22
Zawód
auror, poczatkujący klątwołamacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
13
10
Brak karty postaci
11-01-2025, 17:35
Odpowiedź dla Lizzy Evans

Masque du Chuchot Noir

noszący zdaje się bardziej przekonujący, perswazyjny — partner mimowolnie bardziej ufa jego słowom, nawet jeśli są tylko półprawdziwe.


Kilka godzin spędzonych w Hogwarcie i już miał wrażenie, że tak naprawdę nigdy go nie opuścił. Te mury kryły w sobie tak wiele wspomnień, tak wiele sprzecznych emocji. Pamiętał moment, gdy znalazł się tu po raz pierwszy i chociaż doskonale odnajdywał się w świecie magii, szkoła w Wielkiej Brytanii była jak skok na głęboką wodę, zupełnie jak te do nurtów rwącej rzeki Ardèche we Francji, w miejscu gdzie spędził niemal całe swoje dzieciństwo. Przez pierwsze miesiące, mimo że władał językiem angielskim ze swobodą, bywały momenty, gdy śmiał się jedynie półgębkiem, chwilami nieporadnie próbując ukryć skrępowanie, nie chcąc wyjść na idiotę, bo żart rzucony przez któregoś z kolegów wydał mu się nie do końca zrozumiały, a użyte sformułowanie zupełnie obce. To jednak szybko minęło, bariera językowa zupełnie zniknęła, a on spędził w tym zamku kilka szczęśliwych lat, mimo że przeplatanych gorzkimi wizytami w Szpitalu Św. Munga, gdzie próbował nawiązać chociaż znikomy kontakt ze schorowaną matką. Anglia z biegiem czasu stała się dla niego domem, chociaż czuł się tutaj jak połowiczna sierota, wspierana przez rodzinę, pozbawiona jednak wsparcia w osobach, do których mógłby zwracać się mamo, tato. Może gdyby wypowiadanie tych prostych słów stanowiło nieodłączny element jego codzienności, miałby tak bliską relację z rodzicami, jak Lizzy? Gdy słuchał jej opowieści o najbliższych, czuł nie tyle zazdrość, ale głębokie pragnienie doznania podobnych uczuć, relacji na własnej skórze. Czuł się nieco wybrakowany, może panienka Evans rzeczywiście nie stanowiła części magicznego świata od urodzenia, poznawała go dopiero od kilku lat, Henry za to, mimo szczęśliwego dzieciństwa zapewnionego mu przez krewniaków, zawsze miał wrażenie, że coś stracił, coś co było już nie odzyskania. Nie użalał się jednak nad swoim losem, tylko od czasu do czasu nachodziły go podobna refleksja, sprawiając, że na moment opanowywał go smutek. Ten dzień miał być jednak wolny od podobnych chwil.
Udało mu się zamienić kilka słów z kolegami z roku, przespacerował się po boisku quidditcha wspominając rozegrane mecze, wpadł na kilka roześmianych Francuzek, z którymi zamienił parę słów, uśmiechając się prostodusznie, gdy dziwiły się na jego idealny akcent, aby w końcu ruszyć w kierunku Wielkiej Sali, na zapowiadany z taką pompą bal.
Skłamałby, gdyby powiedział, że rozpoznał ją od razu. Rozglądał się po Wielkiej Sali, wędrując wzrokiem po roześmianych twarzach kryjących się pod maskami, dostrzegając w licznych oczach błysk. Zabawa dopiero się zaczynała, a już trwała w najlepsze.
Przyzwyczaił się do jej splecionych w gruby warkocz włosów, koków odsłaniających smukłą szyję, którą obserwował czasem dłużej niż powinien, wyobrażając sobie, że przesuwa po nich opuszkami palców, czekając aż przez jej ciało przejdzie nagły dreszcz. Przyzwyczaił się do białych koszul, spódnic sięgających do połowy łydki, chociaż nierzadko znacznie krótszych, gdy całą grupą wybierali się na miasto. Serce zabiło mu mocniej, gdy w końcu rozpoznał jej profil, który okalały spływające na ramiona loki. Wstrzymał oddech, zatrzymując się na moment, czekając aż tętno wyrówna swój rytm. Uważał, że jest piękna bez względu na to, co miała na sobie, jak spinała włosy, blada, z zaróżowionymi policzkami, zupełnie pozbawiona makijażu, z cieniami pod oczami, gdy spędzała noce przygotowując się do egzaminów ze zmęczeniem zasypiając na jego ramieniu, gdy starał się dotrzymać jej towarzystwa. Musiał jednak przyznać, że tego wieczoru wyglądała olśniewająco, z zachwytem podziwiał odważne rozcięcie sukni, które delikatnie odsłaniało jej szczupłą nogę. Doprowadzała go do szaleństwa. Szaleństwa, o którym w żadnym wypadku nie mogła się dowiedzieć!
Ruszył z miejsca z naglą energią, jakby nagle uświadomił sobie, że jeśli tego nie zrobi, to zaraz jakiś inny młodzieniec po prostu sprzątnie mu Lizzy sprzed nosa. Nie mógł do tego dopuścić. Stał więc teraz zaraz obok niej, już od dłuższego czasu, przełykając gwałtownie ślinę, bo nagle zupełnie zaschło mu w gardle. Próbował odwrócić swoją uwagę, wodził wzrokiem po otaczających ich parach, zatrzymywał wzrok na pięknie wystrojonych kobietach, żadna jednak nie była w stanie wzbudzić w nim uczucia podobnego do tego, które odczuwał zerkając na przyjaciółkę kątem oka. Podskoczył lekko, gdy zwróciła się bezpośredniego do niego, wyrywając go z tego dziwacznego letargu. Czuł się jak szczyl, który pierwszy raz wybrał się na randkę. Chociaż to spotkanie wcale nie było randką. Nie powinien o tym zapomnieć. Nie bądź głupi, Teyssier.
- Myślę, że moglibyśmy wyglądać zdecydowanie lepiej - powiedział lekko zachrypniętym głosem. Chrząknął dwa razy, próbując tym samym rozruszać lekko zaschnięte gardło. Niemal się rozpłynął dostrzegając jej szelmowski uśmiech i iskierki prowokacji iskrzące się w oczach. - Zrobisz mi tę przyjemność i ze mną zatańczysz? - zapytał, skłaniając się lekko, niczym prawdziwy dżentelmen i wyciągając rękę. Włożył na twarz maskę, modląc się w duszy o to, żeby nie dostrzegła, że podbródek drży mu lekko, że najchętniej natychmiast nachyliłby się w jej stronę, przyłożył policzek do jej ucha wdychając w nozdrza jej zapach. Jak tyle razy wcześniej, gdy ich ciała spotykały się w tańcu. Dzisiaj jednak czuł się nieco inaczej, może przez tę podniosłą atmosferę, może dlatego, że ludzie wokół zdawali się emanować szczególną energią. Jakby wierzyli, że w ten wieczór mogą sobie pozwolić na więcej, że to co dzisiaj uczynią, pójdzie w zapomnienie. Tak bardzo korciło go, żeby przekroczyć granice, które mimowolnie wytyczyli w swojej relacji. - Myślę, że bez problemu zostaniesz królową parkietu, Lizzy. Zresztą, jak zawsze. Nawet z tak pozbawionym talentu partnerem jak ja - zażartował, obejmując ją w pasie i porywając w objęcia. Nie czekając porwał ją na parkiet, pośród wirujących na tle odbijających się na sklepieniu gwiazd.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#42
Maya Crouch
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
3
3
Siła
Wyt.
Szybkość
9
10
10
Brak karty postaci
11-01-2025, 23:17
Odpowiedź dla Lysander Hatley

Podążała za nim w rytmie oddechu, muzyki i drżących serc, bo przecież nie liczyło się nic więcej.
— Tak sądzisz? — zapytała, choć nie potrzebowała wielu gestów, zapewnień i dowodów, przynajmniej nie teraz. Uśmiechnęła się przekornie i odetchnęła, całkowicie oddając się formie narzuconej ramionami Lysandra i tańcem, choć każdy krok równał się balansowaniu na granicy zdrowego rozsądku. Miała go za przewodnika - osobę, która przeprowadzi ją wzdłuż konstelacji, pośród srebrnych obłoków i być może wskoczy w nieznany szlak gwiazd tylko po, by za nim podążyła.
Dotyk nie parzył, nie nałożył piętna. Towarzysząca mu ekspresja był całkowicie nowym doznaniem, spełnieniem myśli uśpionych w jej głowie nie tylko w czasie studiów, ale i wtedy, gdy spoglądała na niego jak dobrego towarzysza. Przyjaciela. Niemal niezauważalnie spięła ciało, szarpiąc się z echem dawnego strachu i poczuciem lojalności wobec osoby, która kiedyś zajmowała miejsce przy boku Lysandra. Poczucie winy rozpłynęło się w swobodzie, z jaką traktowali się w trakcie tańca i śmiałości spojrzeń, którymi posługiwali się od momentu wejścia na parkiet. Mogła myśleć o sobie i o tym, jak komfortowo i naturalnie czuła się w takim położeniu.
— Dlaczego miałabym pozbawiać się tej przyjemności wcześniej niż jest to koniecznie? — zapytała zaczepnie, przyznając mu rację w zawoalowany sposób. Tym razem nie wiązało się to z odrzuceniem, odruchy i powiązana z nimi świadomość nie wyraziły sprzeciwu i nie walczyły tak, jak zrobiły to poprzednio. Czuła większą skłonność poddawania się nie tylko wobec tego co mówił, ale i robił, bo pozwalała mu prowadzić się przez meandry figur z pewnością, że wybierze kroki przystające do rzewnej pieśni instrumentów. Niemal ślepe posłuszeństwo zaprowadziło ją na skraj przepaści - była zdana na jego łaskę. Nie widziała go, za to czuła całym swoim ciałem. Intensywnie, w pełni, na nowo, jakby nie znała tego wcześniej. Może i nie znała. Oddychała niespokojnie, rwąc się przy każdym wdechu i wydechu, bo oznaczało to mocniejsze naparcie na stojącego za nią Lysandra. W teorii powinna wyczekiwać momentu, w którym oddech na jedno mgnienie myśli wracał do punktu spoczynku, ale pragnęła czegoś innego.
Kogoś innego.
Nie pozwoliła mu się skłonić. Nie pozwoliła mu się pośpiesznie oddalić. W nieco zaborczym, ale pozbawionym brutalności geście, zacisnęła palce tuż pod jego łokciem i zbliżyła się w pełnym triumfu eterze ostatnich taktów muzyki.
— Rysuję — dotąd dość gładki tembr głosu nabrał soczystej barwy, głębi, zanurzył się w złocistej masie miodu. Delikatnie zachrypnięty, ale nadal jedwabiście dźwięczny i słodki zarazem, emanował esencją eterycznego powabu. Aksamitne usta z rozwagą wytapiały poszczególne dźwięki tak, jak gdyby miały na stałe osiąść na napiętej skórze policzka. Przekroczyła granicę przyzwoitości od niechcenia, niemal przypadkiem, w praktyce ledwie ją zauważając. — Rysuję, ale już od bardzo, bardzo dawna robię to wyłącznie z pamięci — mogło mu się wydawać, że straciła resztkę zdrowego rozsądku i zatopiła się w irracjonalnym szaleństwie, nachylona tak blisko, jak jeszcze nigdy od momentu wejścia na parkiet. Palce zaciśnięte tuż nad łokciem mozolnie osuwały się w dół, aż dotarły do obręczy nadgarstka i wyczuły delikatne drżenie krwi szumiącej w żyłach. Zrobiła drobny krok w tył i spojrzała prosto w oczy Lysandra, tak, żeby na dnie skropionych złotem tęczówek dojrzał żar tlących się uczuć. — Po tym wieczorze nie będę musiała już tak mocno polegać na wspomnieniach rozmytych z upływem czasu — wyszeptała, w międzyczasie splatając ich palce na chwilę trwającą krócej niż jedno uderzenie serca. Odchodząc oswobodziła go powoli, aksamitem opuszków łaskocząc wrażliwe wnętrze dłoni, na ślepo szukając starych i nowych bruzd. Podarowała mu też ostatnie spojrzenie przed zejściem z parkietu - czułe i obce zarazem, nadal śmiałe pomimo tego, co właśnie zrobiła.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#43
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
11-02-2025, 10:48

Masque du Vent

partner ma wrażenie świeżości i swobody, jakby każde słowo — sekret, plotka, pretensja czy komplement — było łatwiejsze do wypowiedzenia.


Gdy spod smyczków, gdy spod wprawionych palców muzyków uwolniły się pierwsze dźwięki, Philippa z ochotą objęła swojego partnera. Dłoń dobrze osadziła się na męskim ramieniu, a lekko przechylona głowa zdawała się układać w jak najlepszym kącie - byleby bliżej, byleby poczuć bardziej ulatującą woń świątecznej elegancji. To był chyba pierwszy raz, kiedy znaleźli się w takiej sytuacji: wytworne stroje, tradycyjna ceremonia i mury nasączone nostalgią, od której powinna uciekać, której wcale nie potrzebowała pamiętać. A jednak trwała, kołysząc się lekko wraz z partnerem. Trwała, tonąc wejrzeniem w dobrze znanych oczach, w ramionach kogoś, kto wtłaczał mimowolnie jakąś spokojną nutę do jej rozedrganego temperamentu. Spokój. Skorzystała z okazji i przy donioślejszym fragmencie utworu postanowiła niemal przykleić się do tego drugiego ciała. Fala sentymentów nie przestawała podporządkowywać sobie choćby najmniejszej myśli.
— Jak mnie zapamiętałeś? Jako uczennicę — podpytała, subtelnie głaszcząc palcem kawałek wierzchu jego dłoni. Splecione dwie ręce łączyły się w uścisku, z którego przez tę chwilę wcale nie chciała się wyswobadzać. Czuła znów, że chce się znaleźć bliżej, ale zachowała resztki przyzwoitego dystansu. Uwielbiała taniec, a ten taniec wydał jej się... — Ostatni raz tańczyliśmy razem na potańcówce w Mewie, pamiętasz? Ale to był zupełnie inny taniec. Miałam wtedy... — znacznie krótszą spodniczkę. — kiepski dzień. Teraz czuję się jakaś taka całkiem rozluźniona. Chyba dobrze było tu wrócić. choć dziś jestem zupełnie kimś innym niż tamta Puchonka — stwierdziła, znów oddając się słodkiemu uczuciu błogostanu. Wspomnienia w jej życiu dzieliły się na rozdziały. Niektóre części życiorysu zatrzaskiwała, zamurowywała na wieki tak, by nigdy więcej do nich nie wracać — by nie przyznawać się tak łatwo do życia, które niegdyś wiodła, do dziejów sieroty, niedojdy, nędzarki i tuzina innych uwłaczających przydomków. Dziś celebrowała życie portowej królewny i taką siebie uwielbiała, w takiej sobie czuła się najwygodniej, najbardziej dopasowana, wyposażona w najlepszy potencjał na szczęście. Nie chciała znów dusić się w parszywych widokach. Wejście znów do tego zamku wtłoczyło do jej myśli mimowolnie garść obaw. Dlatego cieszyła się, że przyszedł tutaj z nią, że mogła oprzeć się na jego ramieniu, że był ktoś, kto tak po prostu, po ludzku nad nią czuwał — tak właśnie w duchu sądziła. Dziewczynka, którą podglądały niewidzialne oczy tego zamku, nosiła wtedy ciężar braku tożsamości, braku przeszłości i braku nadziei. Niełatwo było nią być, nawet jeśli świat magii okazał się lepszym prezentem od losu dla dziecka niż cokolwiek innego. Lepszym i wciąż niedostatecznym dla kogoś, kto dorastał zupełnie sam.
A później przyszła pora na obrót. Pod jego ręką dziewczęce ciało zawirowało, zachęcając materiał czerwonej sukienki do nieznacznej lewitacji i naturalnego połaskotania kolan partnera. Gdy wróciła znów, raz jeszcze spojrzała głęboko w oczy Scaletty i uśmiechnęła się — jakże czarująco — znów poszukując bliskiej drogi do jego postury. Strój przez chwilę jeszcze kręcił się wokół łydek, tym razem długość okazała się całkiem stosowna, rzadko spotykana w dokach, nieco bardziej wytworna od codziennych obrazów. Delikatne wstęgi różanej tkaniny opadały wąskim paskiem na nagie ramiona. Materiał tani, tysiące razy przerabiany, próbujący udawać coś więcej, niż to czym był, kreacja pożyczona od koleżanki, która zwykle wdzięczyła się w wadliwych blaskach portowej latarni, oferując fałszywą uciechę i niedrogą pieszczotę. Innej nie miała, innej właściwej na okazje takie jak ta.
— Dzięki tobie jest mi łatwiej tutaj stać, Michaelu —
wyznała nagle, nie odrzucając wcale tego nietuzinkowego odczucia, tego dreszczem mknącego po plecach przeświadczenia, że jego wsparcie wnosiło wartość, której nie mogła tak po prostu zignorować. Której tak cholernie potrzebowała w całym tym pakiecie błyszczących nostalgią atrakcji.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#44
Atticus Lestrange
Akolici
Ona jak noc kryje mój wstyd, bez słów wybacza
Wiek
40
Zawód
urzędnik MM, bywalec podziemi
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
10
15
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
12
13
5
Brak karty postaci
11-02-2025, 17:47
Łagodna melodia raz po raz zmieniała rytm, zmuszając przy tym do zmiany figur tańca; każdy krok był lekki i płynny, gdy wraz z Orianą wirował pośród innych par. Bez większego zainteresowania słuchał wymieniane przez pozostałych uczestników komentarze, skupiwszy całą uwagę na narzeczonej. Dzisiaj – teraz – był jakby bardziej świadom jej powabu i elegancji; czuł się jakby wygrał milion galeonów mając ją u boku.
Wbrew całej euforii odczuwanej w tym momencie nie potrafił zignorować dziwnego, pełnego napięcia błysku w oczach Medici; coś, na co powinien zwrócić uwagę wcześniej, gdyby tylko nie był tak okrutnie rozproszony przez jej piękno. Tańczyła bezbłędnie, pozwalając prowadzić się w tańcu zgodnie z wytyczonym przez niego rytmem, ale zdawała się nieobecna, boleśnie spięta, nieswoja; ciało pozostało na parkiecie, ale dusza tkwiła w zupełnie innym miejscu. Przez moment poraziła go myśl, że może faktycznie chodziło o zaręczyny i o fakt, iż musieli wpierw uzyskać zgodę nestora by rozpocząć planowanie – dopóki jednak Hadrian milczał, Atticus rozsądnie sam nie zaczynał tematu, czekając na rozwój wydarzeń. Tak po prawdzie był przekonany, że mieli ogromne szanse doprowadzić narzeczeństwo do finalnego ślubu, ale woli głowy rodu nie był w stanie się sprzeciwić; nawet, jeśli naprawdę kochał Orianę.
Czy to możliwe, by tego wieczoru, gdzie oficjalnie pokazali się razem, to właśnie te myśli odbierały kobiecie całą radość z wydarzenia i wspólnej obecności?
Nie mógł zapytać teraz – zbyt wiele oczu, zbyt wiele uszu.
- Rozumiem – odparł miękko, chociaż uznał jej wyjaśnienie za ledwie prostą wymówkę; nie zamierzał naciskać. – Jeśli trapi Cię coś innego to nie wahaj się mi powiedzieć. – dodał jeszcze, tym samym zapewniwszy kobietę, że mogła na niego liczyć.
Być może posunął się za daleko w dzisiejszych oczekiwaniach; być może zdążył już wymarzyć sobie przebieg tego wieczoru, skupioną na nich uwagę, radość współdzieloną z przyjaciółmi – teraz jednak w pozytywne emocje wkradło się wahanie. Cicho, niespiesznie, niemal leniwie; Atticus spoważniał na moment, utkwiwszy błękit spojrzenia w oczach Oriany. Próbował wyczytać w nich to, czego usta kobiety nie zdołały wypowiedzieć; nieme potwierdzenie własnych obaw, które nawet na parkiecie zdawały się rzucać cień na ich szczęście.
- Nie powinniśmy – powtórzył po niej, nie kryjąc rozczarowania; sam nie był pewien dlaczego właściwie zaproponował coś tak niestosownego. Atticus przejmował się przecież reputacją i unikał sytuacji, w których mógłby być obiektem plotek – wszystko po to, by chronić nazwisko Lestrange. Finalnie nie było jednak czasu na rozważania, bo rytm uległ zmianie i wraz z Orianą wykonali kolejny, płynny obrót; akurat wtedy dojrzał Moirę, stojącą poza parkietem i popijającą szampana z wysokiego kieliszka – idealnie w momencie, w którym narzeczona zadała pytanie.
- Właśnie ją widzę, chodźmy się przywitać po tym tańcu.
Gdy melodia dobiegła końca i rozległy się brawa, Atticus skłonił się przed Orianą i ucałował wierzch jej dłoni na znak podziękowania; następnie objął narzeczoną w talii i wspólnie opuścili parkiet.
Wtedy też maski zdobiące ich twarze zniknęły; a wraz z jego własną rozpłynęło się wcześniejsze, mało stosowne oczarowanie piękną partnerką.
- Uważaj na te maski, mają zgubny wpływ – rzucił do Moiry w ramach powitania i ujął jej dłoń, by złożyć kulturalny pocałunek. – Dobrze Cię widzieć. Liczę, że znasz już Orianę? – zerknął w stronę swojej towarzyszki, uśmiechając się przy tym lekko. – A właściwie pannę Medici, a wkrótce, jeśli okoliczności będą sprzyjać, przyszłą panią Lestrange.
Oczywiście święcie wierzył, że nie było innej opcji, ale wciąż musiał zachować pewną ostrożność w stwierdzeniach.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#45
Alessio Medici
Akolici
Wiek
32
Zawód
alchemik, handlarz ingrediencjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
18
0
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
28
Siła
Wyt.
Szybkość
7
7
2
Brak karty postaci
11-02-2025, 22:06
Melusine

  Ołtarz męskiej dumy wznosi się powoli.
  Z wysiłku, potu i ambicji powstaje struktura, której grube filary nie uginają się pod naporem presji. Choćby drgały w nim włoskie, ogniste emocje i pod skórą chowały się demony słabości, Alessio wie doskonale, że siła, z którą buduje własną fasadę, nie tkwi w aprobacie otoczenia, a w pewności siebie, której nie zamierza porzucać.
  W jego wyobraźni świat pozostaje architekturą hierarchii, w której on, jako mężczyzna i naturalny materiał na głowę domu, ma potencjał dosięgnąć szczytu. Nie mówi, że kobieta nie może zrobić tego samego. Nie twierdzi też, że kiedyś nie mogą być sobie równi... wierzy jednak, że rodzi się z naturalną przewagą. Z miejscem zarezerwowanym z góry dla niego.
  Jego forteca dumy, wsparta o siłę przekonań i siłę surowego, konserwatywnego wychowania, nie nosi w sobie żadnych pęknięć. Nic, nawet kobieca krytyka (a może szczególnie właśnie ona), nie jest w stanie zburzyć jego wiary w swoje miejsce na świecie. Czuje w sobie misję, która nakazuje mu dbać o nazwisko, stabilność finansową i pozycję w społeczności. Dodatkowo – co dzieje się naturalnie przy jego wysokich ambicjach – traktuje ów misję niemal jak świętość. Wierzy, że bez jego działań i bez dłoni, dzierżących „męskie” obowiązki, wszystko może się w przyszłości rozpaść; że budując, tworzy coś więcej niż tylko pomnik własnej pychy. Bierze za pewnik, że jego częściowa kontrola nad przyszłą małżonką, w tym dbanie o wspólną pozycję w socjecie, nie jest gwałtem, a koniecznością. Czymś, czego społeczeństwo od niego oczekuje i na czym małżonka może tylko zyskać. Gdy unosi ku niej wzrok, w oczach odbija się więc blask pewności – ten sam, którym płoną święci w chwili objawienia.
  Jego siłą napędową jest jednak nie pokora, jak u świętych, a poczucie wyzwania. Ta dziwnie żywa energia, która rozgrzewa tunele żył do czerwoności. Nie w prostym pragnieniu posiadania, a w chęci sprawdzenia się – pokonania postawionej mu przeszkody, którą w ich relacji pozostaje upór Melusine. Siła charakteru, jakiej dotąd nie jest w stanie naruszyć żadne jego słowo.
  Dziś również, nosząc na sobie słabą maskę od organizatorów, plamioną czymś nieufnym, czymś zupełnie mu niepotrzebnym, nie czuje się w pozycji do dyktowania jej czegokolwiek. Dlatego, ku zachowaniu własnej godności, i dla ich wspólnego dobra, podąża słowami za tematem, który rozpoczyna Melusine:
  — La Bella Figura.
  Głos Alessio schodzi z języka z miękkością włoskich akcentów, nim wyjaśnia ich znaczenie. Każda głoska, mówiona w obcym jej języku, ślizga się po podniebieniu mężczyzny powoli, jak aksamit lub ciepła struga światła, charakterystyczna dla aury włoskiego południa.
  — Tak na to mówimy — dodaje, dookreślając czego dotyczą jego słowa. Następnie następuje krótkie, precyzyjne wyjaśnienie: — To sztuka prezentowania się w sposób elegancki i zrównoważony. Wciąż nie nazwałbym tego jednak subtelnością. Raczej filozofią życia.
  Ton jego głosu z chwilą rozpoczęcia tematu osiada leniwie w przestrzeni, jak liść w wodzie, pozwalając dźwiękom rozlać się między nimi z intymną gracją. Współgra to z zaciśnięciem palców na jej talii, tą dumną prezencją, świadczącą o męskiej sile. Z jednej strony łagodny i otaczający ją opieką, z drugiej mocarny i pewny siebie. Łączy w sobie dwie natury, szukając w nich idealnego środka.
  Tym jest dla niego La Bella Figura. Tym jest dla niego również ten taniec, gdy pozwala jej objąć przestrzeń uprzężą bliskości. Czuje zawężający się kontakt, oddech pachnący kobiecością i jej magnetyzmem. Rytuałem łagodnych prób dojścia do centrum jego głowy, która a jakże, skutecznie wypełnia jego myśli obrazami jej twarzy i sylwetki.
  Spojrzenie, uważne i skupione na niej, śledzi kobiece piękno: bada kontury jej symetrycznego lica, wychwytuje ruch mimicznych drgań na skórze Melusine i szuka potwierdzenia w tym, że oboje są dla siebie kimś. Na razie nikim romantycznym, ale kimś kluczowym, ważnym.
Tego w głębi serca pragnie: być w jej oczach widoczny, obecny. Bo tylko tak – kiedyś, w przyszłości – ma szansę ją posiąść, przekonać do siebie, rozczulić.
  Jednocześnie zyskać nad nią przewagę, jak ona zyskuje ją, rozsiewając wokół siebie uwodzicielską i zwodniczą aurę. Wie, czemu to robi. Nie wie tylko, dlaczego Melusine sądzi, że tak łatwo da się w jej wnykach zakleszczyć.
  ― Skąd pewność, że nie mówię prawdy dziś? ― pozostawia to pytanie jej rozsądkowi, nie licząc na to, że uzyska odpowiedź na nie już dziś. Ma jednak nadzieję, że Melusine rozważy tę odpowiedź chociaż na poziomie własnych myśli.
  Bogactwo, czy kontrola?
  W pierwszym odruchu pragnie powiedzieć lekceważąco: oba.
  Dotyk jej ciała, wtarty w poły jego garnituru, jak żywo palące się języki ognia, tchnie jednak w niego ciepło męskiego nastawienia. Ślad subtelnej perswazji, widoczny w jej gestach, staje się przy tym piętnem, jakie odbija się na jego skórze i powoduje, że przed udzieleniem jej aroganckiej odpowiedzi, zastanawia się dwa razy.
  Ostatecznie wybiera tylko jedną z opcji:
  ― Bogactwo..
  Za nie możesz kupić kontrolę, dodają myśli.
  Mimo napięcia w ciele, wynikającego z nadarzającej się bliskości, sam zawęża ją między nimi nawet dwukrotnie, nachylając się ustami ku jej uchu. Dłoń, chwilę temu smagająca plecy narzeczonej, teraz przesuwa się na kark kobiety w nienachalnym, a wręcz w subtelnym ujęciu. Jakby jej nie żądał, a jedynie schlebiał jej. Gładził ją po skórze.
  ― Kiedy przyznasz sama przed sobą, że bliskość i pozorny flirt to za mało, żeby mi namieszać w głowie? ― szepcze zaciekawiony tak samo jej odpowiedzią, jak i reakcją na te słowa.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#46
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
11-02-2025, 23:02
Odpowiedź dla Drew Macnair

Masque des Larmes de Cristal

partner rozmawiający z noszącym odczuwa lekką nostalgię — łatwiej mówi o sprawach, których zwykle nie porusza.


Polityka była w ich domu tematem częstych rozmów. Nie tylko ze względu na funkcję, jaką pełnił Drew jako namiestnik, ale również dlatego, że wybór nowego Ministra Magii budził w nich zarówno zaskoczenie, jak i pogardę. Oboje pragnęli innego świata - nowego, lepszego, opartego na tradycji i porządku, w którym nie musieliby obawiać się, że zostaną postawieni w jednym szeregu z ludźmi lekceważącymi dziedzictwo i moc, jaka płynęła w żyłach tylko tych godnych. Nie była ślepa. Wiedziała, że w ich świecie - bez względu na pochodzenie - istnieli ludzie różni od siebie. Nawet wśród błękitnokrwistych zdarzali się tacy, którzy trawieni goryczą i zawiścią życzyli innym nieszczęścia. Prawdziwie gorszy sort. Rozmawiali o tym często, bo obojgu zależało. Bo czuli, że misja przywrócenia porządku w świecie spoczywa po części na barkach ich rodziny. W końcu wszyscy żarliwie wspierali tę samą stronę - kształtujący się ruch, który miał przynieść światu spokój i umieścić ich w należnym miejscu. - Nie widzę tego - powiedziała, kierując spojrzenie ku nowemu Ministrowi. - Jeszcze nie wiemy, czy Zjazd Absolwentów okaże się najlepszym posunięciem, czy największą porażką. Tym bardziej po tym, co wydarzyło się podczas Zaprzysiężenia. A czytając jego ostatnie orędzie, mam wrażenie, że doskonale wie, jak ubierać błahostki w wielkie słowa. Jeśli wraz z Dumbledorem postanowi świętować sukces, będę szczerze zaskoczona jego naiwnością. - zwróciła wzrok z powrotem ku mężowi i uśmiechnęła się lekko. - A może to ja wciąż mam zbyt wiele wiary w intencje ludzi? I w ich intelekt? - westchnęła cicho, a gdy dotarli do suto zastawionych stołów, dodała z odrobiną figlarnej stanowczości. - Dosyć już tej polityki, Drew. Zabrałeś mnie na bal po to, by rozprawiać o Leachu? Napijmy się, zatańczmy, zapomnijmy choć przez chwilę o tej niepewności. Przestańmy oceniać to, na co i tak nie mamy wpływu. Wykorzystajmy ten wieczór trochę lepiej.
Zacisnęła delikatnie dłoń na nóżce kieliszka, pozwalając, by wzrok powoli przesunął się po gromadzących się w Wielkiej Sali czarodziejach. Czy tęskniła? Czy naprawdę brakowało jej tych murów, duchów, obrazów, tego znajomego zapachu historii, który unosił się w powietrzu? Pewnie tak. Hogwart zawsze był dla niej formą ucieczki. Ratunkiem. - Zawsze czułam ulgę, kiedy mogłam tu wrócić - powiedziała po chwili, unosząc kieliszek do ust i upijając łyk. - Nie chciałam wracać do domu podczas przerw. Tutaj czułam się… bardziej wolna. Może dlatego o wiele łatwiej przychodziło mi łamać zasady właśnie w tych murach. - uśmiechnęła się blado, choć w jej oczach błysnęło coś cięższego. - Ale przez Albusa to miejsce kojarzy mi się dziś zupełnie inaczej. Stało się symbolem oszustwa. - jej spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę dyrektora. Bo choć jemu mogło się wydawać, że to ona odeszła, że to ona porzuciła ich i zmieniła ścieżkę, którą miała podążać - ona znała prawdę. Wiedziała, czego od niej oczekiwano i jak miało się to zakończyć. Wykorzystana. Do cna. I porzucona. Pokręciła głową, jakby chciała odgonić tamte wspomnienia. Nie po to tu dziś przyszła. Wiedziała, że jeśli ma przetrwać ten wieczór, będzie musiała otulić się milczeniem i zbudować wokół siebie mur.
Uśmiechnęła się delikatnie, wracając do niego spojrzeniem, gdy melancholia na moment ogarnęła jej myśli. - Jakie jest twoje najlepsze wspomnienie z tego miejsca? A które najbardziej… ryzykowne? -zapytała z ciekawością. Ich szkolne drogi całkowicie się rozeszły. Bardzo rzadko w ogóle się przecinały i sądziła, że tak właśnie miało być. Bo prawdopodobnie, gdyby poznała go wtedy, w czasach szkolnych, zapaliłaby do niego zupełnie innym rodzajem niechęci niż tą, którą później wzbudził w niej kradzieżą artefaktu. - To co, mężu? - odezwała się po chwili, chwytając jego dłoń i lekko ją ściskając. - Gotowy, by zawstydzić innych na parkiecie?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#47
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
11-03-2025, 14:56
Odpowiedź dla Igor Karkaroff

Nie szukała logiki w myślach, które pędziły przez jej głowę. Nie zastanawiała się, czy emocje wypełniające ciało są naprawdę jej, czy może stanowią jedynie wytwór wyobraźni - majaki, które przyszły znikąd i zupełnie nieproszone. Nie poddawała w wątpliwość reakcji własnego ciała, traktując je jak wytyczne, jak kompas mający kierować jej decyzjami. W każdym ruchu, w każdym mocniejszym zaciśnięciu palców, w każdym mieszającym się z jego oddechem tchu, widziała prawdę, w którą wierzyła z absolutną pewnością. Nie pomagał fakt, że od zawsze zawierzała instynktom, traktując siebie i własne ciało jak ostateczny wyznacznik ścieżek, które miała obrać. To, co inni nazywali intuicją, dla niej było dowodem. A teraz ten dowód obracał się przeciwko niej. Bo im bardziej próbowała zrozumieć, tym mocniej się podburzała - każdą myślą, każdym słowem, każdym jego gestem. I coraz bardziej oczywiste stawało się, że bez względu na to, co zrobi, wszystko i tak skończy się tragedią. Dramatu nie dało się już uniknąć, a Wielka Sala właśnie zaczynała zamieniać się w scenę.
Bo chciała widzieć go inaczej. I myśleć o nim inaczej. Bo wczorajsza noc i witający ich wschód słońca podpowiadały jej, że może w końcu chwyciła w dłonie coś, co naprawdę było tego warte. Warte otwarcia się na drugiego człowieka, pozwolenia zajrzeć w głąb jej myśli, zobaczyć ją taką, jakiej nie znał nikt inny, bo zasłużył.
Zasługiwania - tego ją nauczono. Że na wszystko w życiu trzeba zapracować, o wszystko trzeba zawalczyć. Bo jeszcze wczoraj rozmawiali o tym, jak bardzo nie chciałaby stać się jedną z tych kobiet, które przestają widzieć siebie. Kobiet istniejących jedynie w cieniu życia swoich dzieci, swoich mężów. Bała się utracić własną tożsamość. Stać się nagrodą, dodatkiem, przedmiotem, który ktoś może mieć na własność. I może to właśnie dlatego jego słowa zabolały ją bardziej. Bo wiedział. Bo rzucona mimochodem propozycja była dokładnie tym, przed czym chciała uciec. Może właśnie dlatego tak wielu w jej myślach jawiło się jako niezasługujący. Niewystarczający.
Tkwiła w tym niezadowoleniu, jakby na siłę szukała sposobu, by to wszystko zepsuć. Jakby nie chciała pozwolić sobie na słabość, którą mogłaby przy nim okazać. Wsłuchiwała się w jego słowa - uderzające w nuty tak odmienne od tych, które przygrywali muzycy. Dźwięki miały zapowiadać beztroskę i taneczną lekkość, a nie moralną rozterkę, która powoli ją pożerała od środka.
Bo uznał, że się boczy. Jak dziecko, któremu zabrano możliwość wspięcia się na ulubione drzewo. Jak nastolatka, która sama nie wie, czego chce, a mimo to zawsze pozostaje niezadowolona. Jak ktoś, kto pragnął czegoś z całych sił, a kiedy w końcu to dostał, odkrył, że już tego nie chce. Boczy się, bo nie rozumie świata, który od niej wymaga, wciąż i więcej, a tak rzadko daje coś w zamian. Ale ona wiedziała, ile mogła temu światu ofiarować. Wiedziała, że jeśli kiedykolwiek spotka kogoś, komu zechce dać więcej niż tylko jedną noc, swoje ciało i pożegnanie - to ta osoba będzie tego warta. Będzie szczęśliwa. Bo potrafiła dbać. Pielęgnować. Troszczyć się. Mogła dać wszystko, ale w zamian również chciała wszystko otrzymać.
I to znów wywołało w niej falę - gniewu, rozczarowania, może nawet bezsilności. Bo traktował ją z góry. Bo choć w jego słowach kryła się prawda, to jednak ubrana była w ton, który miał umniejszyć, a nie unieść. Tak, by poczuła się winna za to, że wymaga zbyt wiele. Że pragnie więcej, niż powinna. A przecież jeszcze chwilę wcześniej gładził ją słowami otuchy, zapewniał, że dobrze wybrała, że w końcu zrozumie, czego tak naprawdę chce. I wtedy mu uwierzyła. W co więc miała wierzyć teraz? Po tych wszystkich słowach? – Po co więc ten taniec? - zapytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi. – By wielbić czy uprzedmiotowić? - dorzuciła, a głos jej zadrżał, nie od strachu, lecz od gniewu. Bo nawet jeśli w jego słowach kryła się nuta wyjątkowości, bo przecież to jej pragnął, jej potrzebował - to jednak znów sprowadzał ją do roli, której już dawno przestała odgrywać. I myśl, że on tego nie widzi, że nie rozumie, w jaki sposób jego gesty i słowa burzą to, co tak starannie w sobie zbudowała - tylko bardziej ją rozsierdziła. – Może po prostu chciałam się przekonać, dokąd doprowadzą nas intencje - moje i twoje. - jej głos był spokojny, co w dziwny sposób mieszało się z tym co w jej środku. – Jeśli twoje kończą się tutaj, to moje wymagania również. - dodała, jakby już nie zależało jej na tym, jak potoczy się dalej ta rozmowa. Bo te emocje, które tak lekko zbył, nazywając je boczeniem, miały sens tylko wtedy, gdy naprawdę pragnęła czegoś więcej. Dla chwili przyjemności nie musiała się tak starać.
Ostatnie zdanie zawisło między nimi, ciężkie od napięcia. W zaskoczeniu i może w gniewie wyrwała dłoń z jego uścisku. Nie wiedziała, co rozdrażniło ją bardziej: ten uśmiech, który wciąż nie schodził mu z twarzy, czy jego niezachwiana pewność siebie. Miała ochotę zrzucić z nich obojga maski, zapomnieć, że w ogóle odbyli tę rozmowę. Miała ochotę przypieczętować ją dźwiękiem własnej dłoni uderzającej o jego policzek. Ale tego nie zrobiła. Nie byli sami. Wzrok innych skutecznie ją powstrzymał - przypomniał, że przecież była idealna i jej reputacja też miała taka pozostać. Zamiast tego chwyciła go dłonią za podbródek i przyciągnęła delikatnie ku sobie - gestem, który dla postronnych wyglądałby jak pieszczota. – To skończmy już tę farsę - wyszeptała z prowokacją. – Skoro możesz i chcesz, skoro to wszystko, czego potrzebujesz, to wyjdźmy stąd. Teraz. - bo chciała stąd wyjść. Zrzucić maskę. Przekroczyć próg i zniknąć. Z oczu wszystkich. Z jego też.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#48
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
11-03-2025, 18:36
Odpowiedź dla Alessio

Jakże osobliwie, jakże grzesznie wręcz pięknie wybrzmiewała mowa włoskiej maniery spływająca z jego warg, miękka i gorąca niczym oliwa rozlewająca się po chłodnym marmurze. Każda głoska była jak pociągnięcie pędzla mistrza ― nasycona barwą, pełna rozmachu i niedopowiedzenia, jakby w jego tonie czaiła się pamięć o renesansowych dziedzińcach, o katedrach, które modliły się w kamieniu. Brzmiał jak echo dawnych artystów, tchnienie niegdysiejszych geniuszy, którzy potrafili z betonu marzeń ulepić wizerunek doskonałości. I może właśnie dlatego lepiej mu było w tym języku ― w języku żywym, zmysłowym, przesiąkniętym ogniem i winem, a nie w sztywnych ramach angielskiej dykcji, tak suchej, że mogłaby kruszyć się jak popiół. Kiedy mówił po włosku, świat wokół miękł; kamienie stawały się łagodne, a powietrze gęstniało od obietnicy.
Lecz w niej nie poruszał się żaden zachwyt, a raczej coś pomiędzy irytacją a melancholią. Zaiste, był jej fatum ― nie los wznoszący, lecz ten, który wiąże dłonie. Gdyby tylko przyszło im istnieć w innych okolicznościach, w świecie wolnym od nazwisk, tytułów i rodowych obowiązków, może pozwoliłaby mu, by jej głos spoczął w jego ramionach jak ptak, który znużył się lotem. Może pozwoliłaby mu tonąć w niej, aż zabrakłoby powietrza. Lecz nie ― jeszcze nie. Jej umysł trwał w chłodnej bastionowej obronie, nieprzyjmujący myśli, że mogłaby chcieć go w jakikolwiek sposób. Bo pragnienie było dla niej słabością, a on ― jej zbyt kuszącym odbiciem. I choć każde jego słowo tkało wokół niej delikatną pajęczynę uroku, ona zrywała ją jednym, niemal niedostrzegalnym drgnięciem powiek.
― Nauczysz mnie języka przodków? ― Rzeczywiście, pasowało do niego jak skrojony na miarę garnitur: dostojność spleciona z próżnością, chłód estetyki podszyty zbyt ludzkim pragnieniem bycia podziwianym. Lecz dla niej to określenie, choć z pozoru trafne, miało inny wydźwięk ― nie zachwytu, a chłodnej ironii. On widział świat trzeźwo, jak malarz techniczny, co liczy proporcje i unika błędu. Ona zaś rozlewała się po płótnie życia w barwach niepokojąco nasyconych, dopisując do codzienności melodie, których nikt inny nie słyszał. ― Dywaguje ― Różnili się więc jak linia i plama, jak twardość szkicu i rozlewność farby. On próbował uchwycić sens, ona ― sens zburzyć i przekształcić w coś, co można było poczuć, nie zrozumieć. Finezja była dla niej tlenem, który rozbijał duszność realiów; brak tej finezji ― szarą klatką, gdzie nawet najpiękniejsze słowo więdło w ustach. A on, choć piękny w ruchach i nienaganny w formie, był uosobieniem tej klatki. ― Prawda bywa droższa od złota.
W lekkim zamyśle, jakby pragnęła sprawdzić, czy da się go rozkołysać, czy da się wyrwać z tej porcelanowej równowagi, skłoniła go gestem do obrotu pośród par tańczących nieopodal. Uśmiechnęła się ledwie zauważalnie, jakby igrała z losem. Pozostała jednak w oddaleniu, pozwalając, by dystans malował ich scenę niczym subtelne pęknięcie w tafli lustra. Jej spojrzenie, z początku złośliwe, zmiękło odrobinę ― nie przez sympatię, lecz przez artystyczne uznanie dla piękna formy, które nigdy nie stanie się treścią.
― Kto mówi o mieszaniu w głowie, kochany? ― Bliskość rozlała się między nimi jak wino, gęste i ciężkie od niewypowiedzianych intencji. Szepnęła coś ― cicho, ledwie na oddechu, tak, że słowa nie dotarły do rozumu, a tylko do skóry. Głos musnął mu ucho jak skrzydło ćmy, nie pozostawiając pewności, czy to rzeczywiście była mowa, czy jedynie dźwięk kobiecego oddechu. Ciała złączyły się w tanecznym półuścisku, a granice przyzwoitości rozpuściły się w rytmie ― raz ściszonym, raz gwałtownym, jakby natura sama wzięła ich we władanie. ― Kalkuluję, sprawdzam... Jak mogę wesprzeć przyszłego męża, by stał się znaczącą personą ― Złośliwy gest kobiety nabrał wdzięku rytuału ― noga, powoli, miękko, wspięła się na jego biodro, a przez chwilę wydawało się, że ich oddechy zespoliły się w jeden, rozgrzany, nieokiełznany. Ciepło jego dłoni na jej karku było niczym pieczęć, zbyt pewna, by ją odrzucić, zbyt niebezpieczna, by ją przyjąć. Odpłaciła mu własną grą, jakby dotykiem potrafiła wymierzyć władzę ― palcami prześlizgnęła się po jego torsie, czując drgania mięśni, po szyję, po linię, gdzie kończyła się maska. ― Najwidoczniej jesteś bardziej ambitny, niż mogłam to sobie nakreślić w wyobrażeniu.
Tam zatrzymała się, jak artystka przed nieukończonym dziełem, czując absurdalne pragnienie, by zobaczyć, co skrywa ― jakie grymasy kryją się pod tym teatralnym więzieniem. Och, był przebiegły, za bardzo, by ulec bez walki. Nie taki, jak go sobie nakreśliła w swojej pysze ― mniej banalny, bardziej niebezpieczny. I może właśnie to ją zaniepokoiło. Bo oto zaczynał istnieć naprawdę, nie jako zabawka w jej narracji, lecz równy przeciwnik ― mężczyzna, którego obecność pachniała grzechem i wyzwaniem.
Może kiedyś stworzyć coś znaczącego w świecie...⁣ Chociaż za nic w świecie, nie wypowie tego głośno.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#49
Michael Scaletta
Czarodzieje
wolność — kocham i rozumiem
wolności oddać nie umiem
Wiek
26
Zawód
kradnie, co popadnie
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
11
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
7
10
Brak karty postaci
11-03-2025, 20:16
Odpowiedź dla Philippa Moss

Masque des Larmes de Cristal

partner rozmawiający z noszącym odczuwa lekką nostalgię — łatwiej mówi o sprawach, których zwykle nie porusza


Zewsząd łypały nań te złe wspomnienia, te parszywe reminiscencje przeszłości. I choć bardzo nie chciał tu przychodzić, bardzo wolałby zostać w domu, coby to tylko łyknąć jakiejś przebrzydłej wódki, albo posmakować goryczy porządnego lolka na języku, ona poprosiła ― by przybyli tu razem, wspólnie, w formie jakiejś sąsiedzkiego, a może nawet koleżeńskiego, wsparcia; i choć najpewniejsze we wszechświecie było najprędzej to, że odmówi, wykręcając się od wszystkiego mniej lub bardziej wiarygodną wymówką, pozwolił jej wyprasować sobie koszulę, samodzielnie nawet pastując wyciągnięte z dna kufra półbuty. Stało się to nie z potrzeby oglądania szkoły czy znajomych twarzy po wielu milczących latach, nie nawet z chciwej chęci posmakowania najwystawniejszych deserów albo wykwintniejszych od portowego rumu alkoholi; stało się to w imieniu plączącego się w umyśle interesu, dręcząco przypominającego o sobie przed snem w dniu tym czy tamtym, gdy słomiany zapał i leciwa motywacja doraźnie popychała do działania.
Jak dotąd nie wspomniał jej o tym interesie nie obszerniej od bladego półsłówka wpisanego w szarość krótkiej korespondencji; jak dotąd i ona nie pytała, przyjmując jego odzew z ogólnym zadowoleniem, które nie wymagało obszerniejszych uzasadnień. Nietrudno pojąć było, że to dla niej ważne, że najzwyczajniej w świecie chciała się tu pojawić ― może w poszukiwaniu starej, porzuconej tożsamości, może zaś w niemym pragnieniu odsłonięcia i pokazania tym murom tej nowej, niebojącej się założyć sukienkę o możliwie najbardziej krzykliwym kolorze, choć bynajmniej nie kroju czy materiale.
Jej kraniec falował nad podłogą, gdy marudnie przypominała się, że obiecał jej choć jeden taniec; jej kraniec płynął nad parkietem już wkrótce, gdy tak po prostu ― po części nie znosząc też chyba widoku tych zrodzonych z elitarności i uprzywilejowanych skurwysynów ― łapał ją za rękę i niepewnie stawał w tłumie, pokornie przywdziewając na siebie masywnej maski z kryształami imitującymi spływający po szybie deszcz. Ta nijak wpasowywała się w skromną biel jego koszuli i przywdziane do towarzystwa, czarne spodnie w kant; ta nijak pasowała do jego zobojętniałej twarzy, dalekiej wyraźnym zachwytom nad strojnością tutejszego otoczenia, ale tak honorować mieli francuską szkołę magii i ichniejsze tradycje. Niech będzie mogłoby spłynąć z ust wraz z pierwszą próbą wbicia się w rytm wygrywanej przez orkiestry muzyki, ale skupienie ― na niej i tanecznym rytuale ― zdawało się silniejsze od banalnego narzekania; już po pierwszych krokach uznał zresztą, że idzie im lepiej, niż śmiałby przypuszczać, a ona, odziana w mglistą przysłonę w kolorze błękitu, tak nagle stonowała towarzyszące mu do tej pory uczucie przekory.
― Niewiele pamiętam z tamtych czasów ― przyznał szczerze, odnotowując ten jej subtelny gest czułostki; baczna obserwacja tłumu nie wniosła mu zbyt wiele do życia, więc oczy skierował z powrotem na nią ― opowiadającą o przeszłości z zadumą, nie frustracją. ― Ale to już pamiętam ― potwierdził cicho, z początku jeszcze niezupełnie chętny do rozmów, zaraz jednak pokrzepiony do wyduszenia z siebie czegoś więcej, za sprawą kolejnego jej stwierdzenia. ― Pełno tu sztywniaków. Może zostałaś stworzona do wytwornych salonów, skoro tak dobrze się tu odnajdujesz ― gdybał półżartem półserio, w sztampowej figurze obracając ją zaraz wokół własnej osi. ― Dzisiaj wyglądasz zresztą nie gorzej od tych wszystkich wytwornych dam. Tamtemu lalusiowi już chyba wpadłaś w oko ― dodał zaraz, tonem pełnym konspiracji, choć był to przecież zwykły komplement, ukryty tylko pod wyrazami mglistych pozorów. ― Jego spinki do mankietów kosztowały pewnie tyle co połowa mojej kawalerki. Mając to na uwadze może i pozwoliłbym mu podbijać dziś twoje serce... ― tu przerwał, układając wyrazy w jakieś brzmiące sensownie zdanie. ― Ale jesteś mi potrzebna. Po tańcach, w szkolnej bibliotece ― kontynuował, być może niezbyt dla niej pokrzepiająco, więc refleksja okrasiła ten wywód jeszcze jedną konstatacją:
― A potem możemy wrócić do domu, zapalić skręta i pogadać o czym będziesz chciała. Umowa stoi? ― spojrzał na nią wyczekująco, na koniec uśmiechając się nawet leciwie i chyba przyciągając ją do siebie bliżej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#50
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
11-04-2025, 23:20
Była odważna w swoich słowach i gestach. Obraz panny Crouch z lat szkolnych był nieco inny – uciekała spojrzeniem, kryła się ze swoimi pragnieniami, którym hołdowała potajemnie. I tylko zrządzenie losu dało mi przesłanki, abym myślał, że jej oczy zbyt często wędrują w moją stronę. Jeszcze gdy żył Kyros, miałem ją za kogoś, komu ten poświęca w zamyśleniu zbyt wiele czasu. Może czasami zbyt pobłażliwie kręciłem na to głową, bo w końcu przyszło mi w udziale rzucać słowa nagany nad jego mało delikatnym staraniem zwrócenia uwagi. Myślę, że był w tym bardziej nieporadny ode mnie, że była to kolejna z przyczynek rozłamu. Nie ufał sobie, nie ufał swoim zdolnościom na tyle, by czuł, że może kroczyć przez świat niezależnie. Chwytał się więc ręki tego, który jawił mu się jako autorytet. Poniosłem klęskę. Przygryzam wargę, bo zdaje się, że ten zjazd przywołuje również duchy. Tak bardzo nie chcę ulegać gorzkiemu poczuciu winy… próbuję złapać więc ostatni akord tańca, rozsmakować się w nim oraz w zaskoczeniu nad poczynaniami panny Crouch. Bo to ja i ona stoimy na parkiecie, nie martwa przeszłość.
Odpowiedź na moje pytanie ulatuje z pewnością, tworząc napięcie elektryzujące śmiałością. Kolejny raz próbuje stanąć w szranki z Hatley’em. Musi pamiętać doskonale to, jaki byłem. I musi też czuć, że w gruncie rzeczy niewiele się zmieniło. Przynajmniej dzisiaj.
Bawi się czy przekazuje prawdę o sobie? Zbliża się znów, bardziej niż nakazywałby zdrowy rozsądek, zdaje się polegać w zupełności na emocjach, które wydostały się z dotąd pozamykanych szczelnie zakamarków serca. Czy mogły być aż tak wyraźne? Tak mocne po tylu latach? To powoduje stan oszołomienia, bo naiwna igraszka przeistacza się w realny obraz tego, co Maya zdawała się skrzętnie pielęgnować. Bicie serca tuż pod zwiewnym tiulem sukni, zwinne kobiece palce odnajdują się pomiędzy moimi; ciepło dłoni pulsuje z śródręcza i jestem przekonany, że bez trudu mógłbym wczuć się w rytm pulsującej w jej żyłach krwi. Nie sięgam jednak za woal, pod którym spotkam ostateczną odpowiedź. Bywają chwile, gdy uciekam od prawdy i chcę jeszcze dłużej smakować podróż ku jej ostatecznej formie. Wszystko nadal jest zbyt nieuchwytne, dziwnie wykrzywione na cyferblacie zegara.
Spomiędzy warg ulatuje cichy świst powietrza, a zaraz po nim dźwięczny śmiech. Formująca się odpowiedź nie ma szans wybrzmieć, bo moja towarzyszka oddala się, dozując sumiennie ledwie okruchy tego, co miało miejsce przed chwilą. Rozważam czy powinienem pójść za nią, osamotniony na parkiecie odczuwam nagłe niedopasowanie.
Nie. Nie teraz. Niech pozostanie wspomnienie, które okrzepnie pod powiekami i stanie się miękkie dzięki odrobinie alkoholu. Wsuwam dłoń pod migotliwy materiał mojego stroju. Powoli wycofuję się ku stołom, ku gościom, z nadzieją, że odnajdę zgubiony rytm na nowo.


***

Czas wraca na dawny tor. Odmierzany wytrwale tykaniem zegara. Myślę sobie, że te przeklęte maski nasączone magią mieszają zmysły. Mają jednak coś, co uzależnia, bo nic nie powstrzymałoby mnie przed kolejną próbą wejścia na parkiet. Tym bardziej, że godzina nadal jest dość wczesna. Pozostaje masa przestrzeni na to, by kształtować ten wieczór i ponownie zanurzać się we wspomnieniu przeszłości. Odzywa się we mnie potrzeba przekraczania granic i wychodzenia poza schemat. Rozmów, na które być może początkowo nie miałem chęci. Pewne rzeczy pozostają niezmiennie bolesne, ale chyba są bardziej znośne, jeśli opracowuje się je z wystarczającą wytrwałością.
Kilka kolejnych lampek wina przydaje się po to, aby wrócić do początkowego animuszu i by zebrać myśli w uporządkowaną całość.
Przemykam między grupami znajomych, czasami witam się z przybyłymi, czasami rozmawiam nieco dłużej. Zdaje się jednak, że nic nie przykuwa mojego wzroku na dłużej. Póki znany owal twarzy nie wyłania się z odmętów zupełnie przeciętnej masy. Kiedy widziałem ją ostatni raz w mojej pracowni, czułem jak grunt osuwa się spod moich stóp. Dzisiaj myślę zaś, że zjazd jest dla mnie mało przychylny, bo znów na siebie wpadamy. Choć tym razem zupełnie prywatnie, odarci z możliwości krycia się za obowiązkami służbowymi.
Odwaga czy głupstwo?
— Fran. — Rzucam śmiało. Uśmiechając się od ucha do ucha. Zbyt nierozsądnie. Nie wiem jak zareaguje i zamierzam przyjąć każdą ewentualność. — Nie mogło być inaczej. Jesteś — dodaję strasznie głupio, plącząc się już lekko. Zupełnie jak tamten chłopiec, któremu zwędzony cydr poprzestawiał wszystkie klepki. Policzki mam lekko zaróżowione – nie muszę widzieć swojego odbicia, czuję ciepło pulsujące z twarzy. Ciekaw jestem czy pamięta jeszcze jak fatalnie szedł mi taniec w parze? Przekrzywiam lekko głowę i przyglądam się jej długo – to moja pierwsza ku temu sposobność, bo w pracowni, mimo wszystko, ział pomiędzy nami realny dystans. — Jak się bawisz? — Zagaduję, opierając się biodrem o jeden ze stołów uginających się od przeróżnych potraw. Cierpliwie wypatruję ewentualnych oznak niechęci, które nakażą mi ulotnić się szybko i bez zbędnych słów. Czy to nie jest zbyt wiele? Nie rozmawialiśmy ze sobą po tamtych zdarzeniach, obserwowaliśmy niemo wzajemne szkolne poczynania. Nie było przestrzeni na zrozumienie, na przeprosiny, które nie dałyby wprawdzie wiele, ale może zdołałyby ukoić duszę, złagodzić rany poszarpanych serc. Wlać odrobinę nadziei.
Gdyby nie przemawiał przeze mnie czar dzisiejszego wieczoru, być może miałbym więcej oporu przed tym, by tak gwałtownie znów wedrzeć się w jej przestrzeń osobistą. Zdawało się jednak, że zjazd rządził się własnymi prawami.
Zerkam w kierunku opuszczonego około godziny temu parkietu. Potem znów przyglądam się Fran.
Czy to w ogóle realne?
Czy to nie będzie zbyt wiele?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (7): « Wstecz 1 … 4 5 6 7 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:09 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.