• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Wielka Sala
Wielka Sala
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-09-2025, 17:55
Wielka Sala
Wielka Sala to największe pomieszczenie w całym zamku Hogwart. Jak sama jej nazwa sugeruje - jest naprawdę wielka. Długa na kilkadziesiąt stóp, szeroka na kilkanaście i o bardzo wysoko, łukowato sklepionym suficie, którego zazwyczaj nie widać, bo dzięki czarom uczniowie Hogwartu spoglądając ponad głowy dostrzegają zazwyczaj niebo podobne temu, które widać za oknem. Pod sklepieniem wieczorami unoszą się setki świec, za dnia zaś światło dziennie wpada przez wysokie i wąskie okna. Wielka Sala ma kamienną posadzkę i takież ściany, zawsze wypolerowane i zadbane przez domowe skrzaty pracujące w kuchni. Każdego dnia stoi tu kilka stołów - cztery najdłuższe przeznaczone są wychowankom domów w Hogwarcie. Po drugiej stronie od wejścia zaś, na podwyższeniu, stoi stół nauczycielski, gdzie zasiada grono pedagogiczne. Po środku tego stołu stoi krzesło przywodzące na myśl tron, należące do dyrektora szkoły. Dekoracje Wielkiej Sali zmieniają się w zależności od okoliczności.
Na lewo od stołu nauczycielskiego znajdują się drzwi prowadzące do bocznej komnaty z portretami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (7): « Wstecz 1 … 3 4 5 … 7 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#31
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
10-28-2025, 14:56
Odpowiedź dla Igor Karkaroff

Nie należała do osób przesadnie sentymentalnych. Wolała patrzeć w przyszłość, zamiast co chwilę wracać wspomnieniami do tego, co już się zdarzyło. Dziś również nie głowiła się nad przeżytymi w tych murach chwilami, choć z pewną nostalgią otulała się tym co znajome. Wszystko jednak pamiętała - aż nazbyt dobrze. Zwłaszcza te momenty, w których ktoś w jakiś sposób zaszedł jej za skórę. Bo tak, była pamiętliwa. Nie roztrząsała sporów, ale lubiła wbić drobną szpileczkę, sięgnąć po złośliwość - ot, w przekorny sposób przypomnieć, że pamięta doskonale. Wiedziała też, że właśnie tego obawiał się Fred. Nie chciał tu wracać, bo pamięć podsuwała mu obrazy wszystkiego, co złe. Chwil, w których był dręczony, gnębiony, duszony. Chwil, gdy inni wytykali mu słabość. Może to właśnie to odcisnęło na nim największe piętno. W końcu nie miał wtedy jak się bronić i ta bezradność została z nim do dziś. I może dlatego tak bardzo chciała mu pokazać, że już nie musi. Nie musi być ofiarą. Nie musi być popychadłem. Bo choć mury pozostały te same, on nie był już tym samym chłopcem. - Zabawne, że trafiła ci się maska z łuskami - rzuciła z lekkim rozbawieniem. Ten drobiazg autentycznie ją bawił, szczególnie gdy w pamięci ożywała scena z butelką i Panią Szczupakową.
- Jeśli to, co już wypiłeś, nie pomogło ci się rozluźnić, to czuję, że nic już nie pomoże. Pomyśl o czymś miłym, nie wiem… przecież nie każę ci stepować. - dodała z półuśmiechem, biorąc sobie za punkt honoru, by nie pozwolić mu utonąć w tych wątpliwościach. Nie obiecywała, że się nim zaopiekuje, a zamiast tego wyciągała go wciąż na głęboką wodę, wierząc, że tylko tak nauczy się pływać. Bo gdyby pozwoliła mu trwać w tym bezruchu, zostałby tam, gdzie zawsze - pożarty przez własne myśli. A to było ostatnie, czego chciała. - Błonie będą naszym ostatnim przystankiem przed powrotem do domu. - bo jeśli jeszcze raz poczuje, jak szpilki wbijają się jej w ziemię, to dosłownie wyrzuci je kubła.
Pojawienie się dwójki czarodziejów przerwało jej rozważania. Nie chciała już wracać myślami do tego, co wydarzyło się w Złotym Dzbanie ani zastanawiać się, czy Fred poradzi sobie na parkiecie. Po prostu zostawiła to przypadkowi - jak nigdy wcześniej oddając kontrolę. - W całkowicie różnych. - odparła krótko na pytanie o ich przynależność do hogwarckich domów. Dalsze wyjaśnienia - znów - pozostawiła bratu.
Weszli na parkiet, pozwalając, by muzyka poprowadziła ich dalej. Choć starała się stawiać kroki lekko, pozwalając mężczyźnie przejąć prowadzenie, czuła, jak z każdą chwilą coraz bardziej się spina. Zazwyczaj muzyka sprawiała, że przestawała myśleć. Odpływała wraz z każdym krokiem, po prostu ciesząc się chwilą - bez prób nadawania jej znaczeń, które i tak z czasem traciły sens. Bo przecież ludzie w tańcu stają się sobie bliżsi. Przekraczają granice cielesności, łącząc się w rytmie, który zaczyna przypominać wspólny język. A jednak tym razem coś w niej się buntowało. Nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest nie na miejscu - nacisk jej dłoni na jego ramię, ciepło palców na talii, bliskość spojrzeń i oddechy mieszające się w ruchu.
Czy nie tego właśnie chciała? Po wczorajszej wyprawie w góry, po tej chwili na szczycie, poczuła, że między nimi zaczyna się tworzyć jakaś więź. Nie była na tyle naiwna, by próbować ją nazwać - może nawet bałaby się to zrobić - ale czuła ją wyraźnie, gdzieś głęboko pod skórą. Uśmiechała się w duchu na samo wspomnienie tego, jak inna była tamta sytuacja od wszystkich wcześniejszych. Od prób zadośćuczynienia, od nieudanych randek. Tamto było proste, szczere. Nie bała się wtedy, nie snuła planów, nie zastanawiała się, w co to może się przerodzić. Liczyło się tylko tu i teraz.
Ale to tu i teraz było inne. Obce. Przekraczające granice, których jeszcze wczoraj nie czuła. Bo widziała go nagle w inny sposób - jakby wraz z nałożeniem maski coś się w nim zmieniło. Jakby ujrzała w nim wszystko to, czego nie chciała zobaczyć. Czego nie chciała w tej relacji i nie chciała w nim.
Rzucone ze złośliwością pytanie otworzyło mityczną puszkę Pandory. Bo patrzył na nią inaczej - z tą zmysłowością, na którą nie dawała mu zgody. Bo zbliżył się za bardzo, policzkiem niemal dotykając jej skóry, choć wszystko w niej krzyczało sprzeciwem. Bo w końcu, bez najmniejszych ogródek, powiedział jej o swoich potrzebach i pragnieniach - jakby to, czego chciała ona, nie miało żadnego znaczenia. Jakby była przedmiotem, który można mieć. Maskotką, którą można zabrać do domu, przytulić, gdy przyjdzie ochota. Rumieniec wypłynął jej na skórę, ale nie z zawstydzenia, a ze złości, że w ogóle pozwolił sobie na coś takiego. - Przeszkadza - odpowiedziała natychmiast, unosząc podbródek wyżej, jakby wyzwaniem mogła odgrodzić się od jego słów. Pokręciła głową, z udawanym rozbawieniem, w kpinie, która miała tylko jedno zadanie - pokazać mu, jak bardzo ją to zawiodło. - Powiedz mi - zaczęła cicho, prawie szeptem, w którym tliła się złość - Czy wczorajszy pocałunek tak bardzo skrócił nasz dystans? A może po prostu fakt, że dziś wyglądam dobrze, sprawia, że myślisz, że możesz sobie na to pozwolić? - zapytała, nie czekając na odpowiedź. Złość popchnęła ją o krok dalej. - A może po prostu wydaje ci się, że jestem właśnie taką kobietą, Igor? - nie zatrzymała się, nie odsunęła się choć właśnie na to miała ochotę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#32
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
10-28-2025, 19:34
Odpowiedź dla Mildred Crabbe

Masque de la Flamme

partnerowi wydaje się, że każdy gest, słowo i ruch noszącego są intensywniejsze, niż w rzeczywistości — w konsekwencji staje się bardziej konfliktowy.


Zjazd Absolwentów był czymś nowym, ciekawym eksperymentem, w którym wszyscy mieli brać udział. Macnair lubił takie wydarzenia, więc od razu podjął decyzje o swoim uczestnictwie. Może nie stroił się jakoś przesadnie, ale jednak świadomość, że będą tam również uczniowie innych szkód zmusiła go do większego wysiłku przy wyborze odpowiedniej garderoby. Finalnie wskoczył w ciemny garnitur, ale odpuścił sobie krawat. Potem miał sobie pluć w brodę widząc tych wszystkich wystrojonych gości, ale mleko się rozlało.
Miał wiele dobrych wspomnień związanych z Hogwartem. To właśnie tutaj poznał Mildred i spędzali godziny na wspólnym rysowaniu i rozmawianiu. Żadne z nich jeszcze wtedy nie wiedziało i w zasadzie chyba w najśmielszych snach nie myślało o tym, że finalnie skończą jako narzeczeństwo. Kiedy wracał do tego myślami cień rozbawienia pojawiał się na jego twarzy. Jakiż to los bywał przewrotny.
Bal miał uwieńczyć dzisiejszy wieczór, ale zanim trafił na sale nie odmówił sobie zwiedzania zamku. W latach szkolnych zajrzał w każdy jego zakamarek i to właśnie tutaj narodziła się jego fascynacja magicznymi konstrukcjami. Nie byłby sobą gdyby nie pozwolił sobie na nowo w tym wszystkim zanurzyć. Jednak kiedy rozpoczął się bal, z narzeczoną u boku wszedł na salę, by po chwili już pociągnąć ją w stronę parkietu. Tancerz był z niego jak z koziej dupy trąba, ale mimo wszystko nigdy go sobie nie odmawiał, chociaż pewnie szło mu lepiej po pijanemu niż na trzeźwo.
- Moim zdaniem to ciekawa atrakcja. - powiedział z uśmiechem zakładają swoja maskę - Możemy poczuć się jak na balu maskowym w Wenecji, słyszałem, że są niesamowite. - odparł układając delikatnie dłoń w jej talii, a kiedy muzyka rozbrzmiała w sali, powoli, uważając na jej stopy, poprowadził ją w tańcu.
W około było sporo tańczących ludzi, ale okazało się, że im też szło nie najgorzej. Krok w przód, w tył i obrót, powtarzał sobie w głowie na nowo przyciągając do siebie Mildred, cały czas delikatnie się uśmiechając.
- Mam za sobą Turniej Pojedynków, stwierdziłem, że spróbuje swoich sił, jako, że w szkole jakoś nigdy specjalnie mnie do tego nie ciągnęło. - pokręcił głową - Powiedzmy, że wynik pojedynków wcale mnie nie zaskoczył. - dodał z rozbawieniem znów delikatnie obracając ją w tańcu i przyciągając do siebie - A ty w czymś brałaś udział? Czy tylko zwiedzanie było ci w głowie? - spytał zaciekawiony.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#33
Mildred Crabbe
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Alchemik w św. Mungu
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
5
Brak karty postaci
10-29-2025, 17:35
dla Mitcha

Masque des Larmes de Cristal

partner rozmawiający z noszącym odczuwa lekką nostalgię — łatwiej mówi o sprawach, których zwykle nie porusza.


Próbowałam tańczyć elegancko, z tą lekkością, której uczono mnie w domu, gdy jeszcze komuś wydawało się, że taniec był aktywnością, jaka mnie pociągała. Coś jednak zapamiętałam, trochę więcej niż podstawowych kroków, dzięki czemu mogłam wyjść na parkiet bez obaw o zbłaźnienie się na oczach tych wszystkich ludzi. Znajomych i nieznajomych, których twarze zlewały się w jedno.
Zacisnęłam palce na jego dłoni i pozwoliłam, żeby rytm poprowadził moje stopy, ale każde uderzenie serca niosło teraz przesadne znaczenie. Czy ktoś patrzy? Podziwia? Śmieje się? Próbowałam się rozluźnić, nabrać tej towarzyskiej maniery, która Mitchowi przychodziła naturalnie, a mnie z olbrzymim trudem. Wpasowanie się w tłum, podczas gdy wolałabym być we własnej pracowni i badać kolejne eliksiry, wymagało ode mnie dużego zaparcia.
- Czy możesz trzymać tę rękę wyżej? - burknęłam w pewnej chwili, czując na plecach i poniżej nich zbyt intensywne ruchy, które w moim przekonaniu nie były wcale konieczne podczas tańca. - W balu maskowym chyba nie chodzi o to, aby zmacać publicznie swoją narzeczoną. - Zacisnęłam palce na jego ramieniu. Suknia sunęła po parkiecie i przywodziła na myśl znajome zaklęcia wypowiadane wraz z kolejnymi krokami. Próbowałam skupić się na tańcu, ale czułam... zirytowanie.
Zrobiłam dłuższy, zamaszysty obrót, tak by suknia rozpostarła się szerzej i by parkiet wypełnił się moim ruchem. To był sposób, by odzyskać inicjatywę: krótkie, precyzyjne kroki, mocne postawienia stopy na ziemi. Moje zasady. Nie miałam zamiaru poddawać się męskiej kontroli.
Małe szarpnięcie w biodrach, subtelne przesunięcie stopy w bok. Po co tyle gadał, nie mógł się skupić na tańcu? Rozmów mu się zachciało na środku tanecznej sali. Niegrzecznie byłoby jednak pozostawić go w całkowitym milczeniu.
- Przegrałeś – westchnęłam, powstrzymując się od przewrócenia oczami, choć częściowo zrobiło mi się go żal; mimo że wynik był przewidywalny, wiedziałam, że poszedł tam dla dobrej zabawy, a ta skończyła się za szybko. - Może spróbujesz czegoś, w czym masz większe szanse? - rozejrzałam się teatralnie, wykorzystując chwilę, w której muzyka nieco zwolniła. - Mają tu konkurs picia alkoholu lub jedzenia na czas? - Uśmiechnęłam się i nawet nie był to uśmiech złośliwie kpiący. Nasze kroki splatały się, czasem idealnie, czasem zgrzytliwie. Gdy cofałam się, suknia rysowała po parkiecie łuk, a obcasy wystukiwały rytm pewny i skupiony na kolejnych krokach.
Może i nie chciałam tu być, może ta gwałtowność i przesada ruchów Mitcha i jego gadulstwo mnie drażniły, ale przecież już tu byłam, więc mogłam chociaż spróbować dobrze się bawić. A już na pewno mogłam po skończonym tańcu udać się do słodkiego stołu i zgarnąć jego lwią część, zanim reszta się zorientuje.
- Nie jestem sentymentalna, Mitch, zwiedzanie dawno zakończonego rozdziału w moim życiu tylko wzbudziłoby niepotrzebną ckliwość. - Machnęłabym ręką, gdybym nie trzymała obu na ciele swojego narzeczonego. - Może co najwyżej zajrzę później do biblioteki – rzuciłam mu szybkie spojrzenie, znów się uśmiechając z wymownym błyskiem w oku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#34
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
10-29-2025, 21:46

Masque du Vent

partner ma wrażenie świeżości i swobody, jakby każde słowo — sekret, plotka, pretensja czy komplement — było łatwiejsze do wypowiedzenia.



Wiele słyszała o Hogwarcie jeszcze za szkolnych lat, a później już w czasie stażu w Ministerstwie. W jej rodzinie nigdy nie rozważano innej opcji niż Durmstrang. To było oczywiste, niemal zapisane w ich rodowej tradycji. Może chodziło o skandynawskie korzenie, które sprawiały, że instynktownie ciągnęło ich na północ, a może o to, że w Instytucie nikt nie tłamsił potencjału uczniów, lecz wydobywał z nich wszystko, co tylko możliwe. W Durmstrangu siła - zarówno fizyczna, jak i psychiczna - była wartością samą w sobie, czymś, co definiowało człowieka. Może właśnie dlatego mury Hogwartu wydawały jej się zbyt ciepłe, zbyt jasne, niemal przytulne. Wychodziła z założenia, że to ludzie tworzą miejsca, a ludzie zawsze skrywają tajemnice. Hogwart jawił jej się więc niczym piękny kwiat - zachwycający z zewnątrz, przyciągający zapachem i barwą, emanujący pozornym spokojem i dobrocią. Ale w głębi kryło się coś zupełnie innego. Podejrzewała, że to jeden z tych drapieżnych gatunków - takich, które zwabiają ofiarę, by potem ją pochłonąć. Dające iluzję przynależności i wdzięczności, która tak naprawdę była tylko zakłamaną formą zniewolenia.
Może zżerała ją ciekawość, by zobaczyć to miejsce od środka. By wreszcie dopasować wszystkie te opowieści do prawdziwych fundamentów, które je tworzyły. Bo przecież nie przybyła tu z tęsknoty za dawnymi twarzami. Nawet jeśli był to Zjazd Absolwentów trzech największych szkół magii, nie czuła potrzeby spotykania dawnych kolegów czy koleżanek. Każdy z nich dawno już podążył własną ścieżką, zbudował nowe życie - a ona, jeszcze w dniu zakończenia nauki, wiedziała, że nie będzie wracać do tych wspomnień. Tolerowała ich nie z sympatii, a z rozsądku. Zawsze czujna, zawsze gotowa na rozczarowanie, które mogło nadejść w każdej chwili. Emocje rzadko dopuszczała zbyt blisko, bo wiedziała, że to właśnie one potrafią uderzyć najmocniej.
Choć wiele niepochlebnych rzeczy mogłaby powiedzieć o tym miejscu, to jednak widok Wielkiej Sali naprawdę robił wrażenie. Może dlatego, że potrafiła docenić historię - potrafiła chłonąć magię, która unosiła się w powietrzu. Tego, mimo całego swojego chłodu i nieprzystępności, nie można było jej odebrać. Choć nie potrafiła określić, z jakim dokładnie nastrojem przyszła na ten zjazd, to przekroczenie progu Wielkiej Sali z pewnością zmieniło go diametralnie. Zanim jednak zdążyła nacieszyć się tym widokiem, przed jej oczami pojawiła się jakaś rozentuzjazmowana twarz, skutecznie zasłaniając całą scenerię. Kobieta patrzyła na nią z szerokim uśmiechem, skracając dystans w sposób, którego Antonia zdecydowanie sobie nie życzyła. Czarownica zdawała się ją znać, choć Borgin potrzebowała dłuższej chwili, by zrozumieć, że codziennie mija ją na korytarzach Ministerstwa. Szybka wymiana uprzejmości powinna w zupełności wystarczyć, ale tamta mówiła dalej. O rzeczach błahych, o swoich dzieciach, które właśnie rozpoczęły naukę w Hogwarcie, o zaprzysiężeniu nowego Ministra, o wszystkim i o niczym. Antonia milczała. Jej twarz pozostała spokojna, ale w spojrzeniu i w napięciu ciała można było wyczytać jedno, zupełnie nieukrywane błaganie: uratuj mnie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#35
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-29-2025, 23:40
Odpowiedź dla Manon Baudelaire

Nie było nic silniejszego od przeznaczenia, poza drogą, którą trzeba było pokonać, aby ziściło się to, co zapisane w gwiazdach. To los dyktował warunki ich istnienia. On toczył się przed nimi, czasem nieuchwytny jak mgła, czasem brutalnie wyraźny niczym burza rozszarpująca niebo. To on podkładał im kłody pod nogi, sprawiając, że każdy krok kosztował więcej wysiłku, a każde spojrzenie zagubionym w gardle westchnieniem. To on wodził ich na pokuszenie, igrał z ich emocjami, rzucał cień wątpliwości na jasne chwile radości i rozjaśniał momenty zwątpienia łuną nadziei. To przez niego się potykali, upadali, by potem z jeszcze większym trudem się podnieść, z kolan, z popiołów, z własnych słabości. To on sprawiał, że czasem, chociaż nie mogli oderwać od siebie wzroku, zerkali pożądliwie na innych, jakby szukając w nich odbicia własnych pragnień lub potwierdzenia tego, co nosili głęboko w sercu.
Morty, choć był bogatszy o swoje przeczucia i wizje, nie wiedział jednak, czym była ich relacja. Czy miała w sobie coś trwałego, co przezwycięży wszystkie przeciwności, jakie pojawią się po drodze? Czy była tylko chorobliwą fascynacją, która nadal w nich rozkwitała, lecz w końcu może zwiędnąć jak wszystko, na czym dotychczas zaciskał palce? A może była potrzebą sprawowania kontroli, pchającą ich oboje w objęcia czystej destrukcji, nieuchronnej jak sztorm, które zatapia statki? Czy to wszystko naraz, przemieszane, splątane, niemożliwe do rozdzielenia, niczym nici w starym kobiercu, gdzie jedno bez drugiego nie miałoby sensu?
Chociaż prorocze sny wiły się od jego zamkniętymi powiekami cyklicznie, żadna z jego wizji nie dotykała ani Manon, ani ich związku. Jakby jedno i drugie znajdowało się poza granicami jego jaźni, poza zasięgiem jego wglądu, poza władza jego daru. Jakby ich wspólna historia była napisana atramentem, który blednie pod światłem dnia i staje się widoczny dopiero w ciemności, kiedy do życia budzą się ich demony. Jakby jedno i drugie opierało się prawidłom fortuny, wymykało się zasadom, które rządziły światem. Jakby byli odporni na wszystkie przeszkody, które rzucało im życie – nie z braku bolączek, ale z nieustępliwości, której źródłem byli oni sami i z tej tajemniczej więzi, która ich łączyła i sprawiała, że odnajdowali siebie nawzajem, niezależnie od tego jak bardzo byli pogubieni. Jakby byli gotowi staranować każdą przeszkodę, która pojawi się na ich drodze – nie przez ślepą determinację, ale przez głębokie przekonanie, nie zachwianą wiarę w to, że razem mogą przetrwać wszystko, co tylko napotyka. Łączące ich uczucie mógł porównać do kapryśnego nastroju wiatru - czasem był jak łagodna bryza, czasem formułował sie w huragan zdolny zburzyć mury, które od lat budowała w nich samotność.
Tego wieczoru wszystko miało zapach tragedii. To, że zagubili zdrowy rozsądek, zbliżywszy się do siebie na parkiecie na niebezpieczną odległość dwóch kroków. To, że marzył o ciężarze jej ust na swoich wargach. To, że nie pogardziłby jej dotykiem na swojej skórze. To, że czuł bijące od niej ciepło, niemal nachalnie wynurzające się za materiału sukni. I to, że w końcu, kładąc dłoń na jej tali, przyciągnął ją bliżej siebie, mając ochotę musnąć skrzydełkami nosa zagłębianie jej szyi i zaciągnął się zapachem nie tyle co jej perfum, a nutki zapachowej jej samej - tej, co pobudzało feromony.
Czuł, że serce waliło jak oszalałe, wybijając tak gwałtowny rytm, jakby chciało opuścić klatkę żeber i znaleźć się w jej dłoni; byłby gotowy oddać jej serce, tak jak oddał jej niektóre skrawki w swojej duszy? Jej oddech mieszał się z jego; był ciepły, wilgotny, smakujący obietnicą czegoś, co powinno zostać za drzwiami ich wspólnego życia, dalekiego od tanich, powtarzanych plotkami sensacji Chciał zatrzymać ten moment, rozciągnąć go granicami nieskończoności, lecz wiedział, że od tego wszystkiego dzieli go przepaść rozsądku.
W powietrzu między nimi zawisła pełna skrywanych pragnień cisza. Chociaz jej palce ledwo muskały jego skórę,każdy dotyk przyprawiał go rozlewający się po całej powierzchni ciała dreszcz. Czas skulił się, ustępując miejsca temu, co działo się w jego trzewiach. Jej oczy były lustrzanym odbiciem jego własnych; widział w nich te same pragnienia migoczące iskrami pod powierzchnią spojrzenia. Widział też, jak poruszyła ustami i coś mówiła, lecz on nie próbował nawet wyłapać sensu jej słów, zbyt skupiony na tym, by nie wypuścić kontroli, na której balansował, coraz bliższy upadku i coraz bardziej rozochocony jej obecności. Zanim ugasić pożar, wzniecił go, podejmując kolejne krok, który mógł zbliżyć ich jedynie ku krawędzi obłędu. Czuł, jak zadrżała, gdy sięgnął wargami do jego ucha. Jego szept, ledwie słyszalny, zatrzymał się na granicy jej skóry, pozostawiając po sobie ślad gorącego oddechu.
- Jednego i drugiego, a najbardziej obawiam się, że zgubię zaraz zdrowy rozsądek - odpowiedział jej, bo ten żar ciekawości, jaki od niej emanował, był jedynym, jaki mógł obecnie ugasić. Wszystko inne – w tym niezaspokojenie – musiało poczekać aż mury zamku na powrót stanął się dla nich zimne, nieprzystępne, nieosiągalne.
Tyle wystarczyło, ledwie kilka słów rzuconych w przestrzeń ich oddechów. Tyle wystarczyło, by poczuć uścisk w klatce piersiowej. Zazdrość wbiła swoje ostre szpony głęboko w jego serce i próbowała rozszarpać go na kawałki. Zaplótł mocniej swoje palce z jej palcami. Na tyle mocno, że wróciły do niego wspomnienia o tych wszystkich długi nocach, które spędzali poznając meandry swoich pragnień.
Naraz uświadomił sobie, ze właśnie tego chciała, wystawienia go na próbę rodzącej się w nim małej furii. Powstrzymał westchnienie, które chciało opuścić jego wargi w chwili, w której jedną z dłoni zatrzymała na wysokości jego bioder, a palcami drugiej przesunęła z rozmysłem po linii karku.
– Powiedz - zbliżył swoje ust do jej ust, pozwalając, by kilkucentymetrowa przestrzeń zaważyła na tym, czy powinny się ze sobą spotkać – Pragniesz kogoś, kto podaruje ci kolejny taniec, czy kogoś, kto podaruje ci cały wszechświat?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#36
Alessio Medici
Akolici
Wiek
32
Zawód
alchemik, handlarz ingrediencjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
18
0
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
28
Siła
Wyt.
Szybkość
7
7
2
Brak karty postaci
10-30-2025, 00:01
Melusine, Oriana (tylko wspomniana)

  Oddech wychładza się i dla kształtu ich relacji nie znaczy zupełnie nic. Trudno szukać w nim emocji, czy intensywnego trzepotu płuc, charakterystycznego dla młodych, dopiero co poznających się kochanków. Oni do nich nie należą. Nie są jak inni na ich miejscu. Nie ulegają szaleństwom młodości. Ten krótki sen zakochanych, w którym świat błyszczy przez chwilę jaśniej w naporze podniosłych uczuć... nie znają go. Dla nich oniryzm przedmałżeński zdaje się nie istnieć, rozpada się szybciej w zwykłość i rutynę dnia. Brak w nich zmysłowej ochoty, czy przyziemnego rozgrzania. Nie drgnie nawet serce, gdy wiedzeni powinnością (ponad pragnieniem), wychodzą niespiesznie na parkiet.
  W ciętym na wylot ostrzu spojrzenia Mediciego czai się ledwie drapieżna wzniosłość, złożoność motylich gestów, wzniesionych w przestrzeń dla pozoru i oklasku. Nie w hołdzie miłości. Nie dla wibracji serca, które posiekane na kilkaset kawałków rosnących w nim aspiracji, zdają się przypominać raczej pękniętą w poprzek prostych rozwiązań skałę, niżeli organ.
  Martwą materię, nie żywą tkankę.
  W tym wszystkim kryje się również konwenans sił, w które Alessio wierzy. Wyższość męskiej energii nad tą kobiecą. Przekonanie o tym, że każde słowo, wypowiadane przez narzeczoną, powinno łamać się w pokorze, a cichy napór głosek, zniesionych na język, nie ma prawa szargać jego dumy. Tymczasem twardy porządek jej zdeterminowanej do buntu głowy wyłamuje w ścianach ich relacji kolejne tunele; kolejne dziury, które zmuszony jest łatać powściągliwą suchotą, by pozostawić kontrolę i władzę po jego stronie.
  Nie zawsze skutecznie, wciąż jednak uparcie zasklepia każdą z tych szczelin poprzez stabilnie wyrażaną pewność siebie. Nie niknącą w nim chęć posiadania jej, z całym wachlarzem jej wad, które zdaje się, że pragnie w niej utemperować, wygładzić je lub przynajmniej zetrzeć wszystkie te ostrości kobiecego charakteru do poziomu, który jest w stanie przyjąć.
  ― Nie zamierzam ―  ukróca dyskusję, a słowa łamią się na krawędziach powietrza, jak wióry drewna sypiące się z ust w nagłym osypie milczenia. Każde z nich twardnieje w przestrzeni, drży przez chwilę, po czym opada. Martwe, ostre, nieodwołalne.
  ― Nie jestem artystą. Nie umiem bawić się w subtelności, o które chyba mnie podejrzewasz, sądząc po Twoich słowach ―  choć ufa temu, że kobieta tak właśnie go widzi, nie szuka zgody między nimi, zależy mu jedynie na natychmiastowym wyjściu z zapoczątkowanego przez nią tematu, który go uwiera. Dlatego mimo że podąża za jej metaforą, stawia przy tym grubą granicę pomiędzy teoretyzowaniem, a rzeczywistością.
  W tej umowie (w ich narzeczeństwie) nigdy nie chodziło o zwycięstwo: triumf czy upadek. W oczach Alessio wszystko rozchodziło się o intratność. Stratę lub zysk.
  Na razie, w narzeczeństwie z nią, zyskuje.
  ― Mogę tylko precyzyjnie ważyć składniki, które mi podsuwasz ― Nawet jeśli wszystkie one z dzisiaj są niestrawne.
  Z tymi słowami, zastygłymi na języku, podąża za rytmem kobiecego ciała. Przez opuszki palców chłonie jej ciepło, miękkość, fakturę skóry, a przez pewne objęcie sylwetki Melusine, czuje tę naturalną kruchość wniesioną w obręcz talii, tak kontrastową do osobowości.
  Nie musi mieć jej dziś.
  Pozostaje w tym aspekcie cierpliwy.
  Czeka, aż jej wargi osłabną, a sylaby wyłamią się z twardego porządku kobiecego głosu; aż zapory ust opadną, ukierunkowując ją na tylko jedną z poprawnych dróg: poddanie się. Jeśli nie jemu, to przynajmniej roli, jaką przyszło jej grać.
  ― Jeśli Ci zdradzę... podążysz za tym pragnieniem?
  Ufność, którą czuje – wiara w to, że kobieta pyta, by coś budować, a nie niszczyć – przychodzi nagle. Jak ogień, którego nie jest w stanie w sobie okiełznać. Jego języki sięgają pod skórę, dotykają duszy, w głównej jednak mierze wypalają w nim piętno, które z nim zostaje.
  Jest bowiem coś iście uzależniającego w sposobie, w jaki Melusine z nim rozmawia. W przekazie, jaki widzi w oczach narzeczonej. W tym żarliwym oporze, który Alessio pragnie złamać tym bardziej, im częściej na niego napotyka.
  Nie ma nic bardziej angażującego, niż wyzwanie. I bardziej zwodniczego, niż kobieca gra.
  Choć stawia filary tej rozgrywki wspólnie z nią, przejmując ferwor podarowanej mu władzy, na przestrzeni lat i obcowania z kobiecą siłą manipulacji wie doskonale, ile pęknięć czeka go po drodze... a mimo to nie przerywa tańca, ani rozmowy.
  Trwa. W tej chwilii i w ukołysaniu ciszy, która przez moment zastyga między nimi.
  Spojrzenie Alessio podąża wtedy za jej plecy. W spiekocie myśli próbuje studzić temperament, oddalić nieco uwagę od ciała przed nim. Wzrok opada wtedy bezwiednie na znajomą mu sylwetkę swojej kuzynki, Oriany, otoczonej przez klosz atticusowego towarzystwa.
  Coś w nim drga, coś pulsuje. Podskórnie, niebezpiecznie.
  ― Lojalności ― decyduje, w oderwaniu od poprzednich słów.
  Powraca do Melusine spojrzeniem, przyciągając ją do siebie bliżej, z gorącą potrzebą przypieczętowania ich bliskości, której wcześniej nie było, a która następuje właśnie dziś, jak piękny pawi ogon, wystawiony na ocenę tłumu.
  Klatka przy klatce, oddech przy oddechu.
  ― Co sprawia, że się wzruszasz?
  Szczerość za szczerość?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#37
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
10-30-2025, 11:21
Zadziwiało ją, jak bardzo mężczyźni lubowali się w idei własnego panowania ― jak z zapałem budowali świątynie dla swego ego, jak z nabożnością składali ofiary z kobiet, które miały ich czcić. Patrzyła na niego z pobłażliwą łaską, tak jak patrzy się na dziecko bawiące się w wojnę z patykiem zamiast miecza. Wiedziała bowiem, że żaden z nich, żaden z tych rzeźbionych w renesansowym kamieniu panów, nie pojmie nigdy, iż to one ― te, która milczą ― dźwigają ciężar konstrukcji. Że to ich milczenie jest cegłą, ich cierpliwość zaprawą, a ich oddech spoiwem, które trzyma w ryzach ich kruchy świat. Świat dopiero raczkował w tej świadomości. Dopiero uczył się, że jego oś, ta niezmienna linia dziejów, przesuwa się delikatnie, niezauważalnie, w stronę kobiet. Że to ona, niewidzialna, stoi u podstaw każdej ambicji, każdego czynu, każdego imperium, które śmie rościć sobie prawo do wieczności.
A on ― ten włoski panicz, ten pozorny mistrz ceremonii, który w swej pysze sądził, że to on dyktuje rytm ich wspólnego tańca ― był jedynie instrumentem w jej dłoniach. Mógł być królem, ale tylko za jej zgodą. Mógł władać, lecz z jej przyzwolenia. Bo każde jego zwycięstwo miało mieć swój początek w jej milczeniu, a koniec ― w jej spojrzeniu.
― Okaż mi spiekotę włoskiej maniery, mon cher ― Czyżby miała być jedynie klejnotem, połyskującym na męskim nadgarstku? Kolejnym trybikiem w maszynerii bogactwa, która przemielała dusze kobiet, zostawiając po nich tylko echo imienia na rodowym herbie? Myśl ta budziła w niej gniew ― czysty, kobiecy, pierwotny. Ilekroć próbowała go stłumić, wracał jak fala przypływu, zalewając wszystko, co w niej racjonalne. ― Wszakże Medici mieli coś z artystów; dobrotliwi gospodarze, gustowni koneserzy dobrego handlu i piękna ― Czy nie po to zostałam Ci sprzedana?
Pozwoliła więc, by granice przyzwoitości rozlały się w niej niczym wino po złoconym kielichu — ciężkie, odurzające, rozgrzewające do rdzenia krwi. Pozwoliła, by dotknął ― nie z czułości, lecz z ciekawości, jak badacz pozwala sobie na kontakt z trucizną, by poznać jej smak i moc. Jego palce, chłodne, obce, sunęły po niej z niezdarną pewnością władcy przyzwyczajonego do posiadania. Nie opierała się. Paraliżowała ją ta bliskość ― bluźniercza, a jednak nieunikniona, jak echo grzechu, który pragnie być wypowiedziany, by wreszcie zaistnieć w pełni.
Czuła, jak w niej pęka delikatna struktura ułożonej kobiecości, tej wyuczonej przez lata ciszy i manier, gdy każde westchnienie musiało pachnieć godnością. Teraz oddychała ciężej, nie z pożądania, lecz z buntu ― z fascynacji własnym upadkiem. W jego czarnych jak żywiczny sok oczach tliło się coś niepojętego: może pogarda, może żądza, może tylko echo strachu przed tym, że to ona — nie on — może zapanować nad chwilą.
― Jeśli nasze wizje będą spójne, podążę za Tobą ― Niepokój drżał w jej wnętrzu niczym skrzydło zatrzymane między zębami. Indoktrynacja ciała, które przez wieki należało do mężczyzny, teraz stawała się narzędziem odwetu. Niech czuje ― pomyślała z chłodną satysfakcją ― niech wie, co mógłby posiąść, gdyby tylko zrozumiał, że jej posiadanie nie jest jego prawem, lecz łaską. Och, słodka lojalność… Palce ich splotły się mocniej ― nie w miłości, lecz w kontrakcie. Jej dłoń, miękka, lecz stanowcza, oplatała jego jak uprząż; każdy ruch zdawał się gestem rytualnym, jakby w tej chwili odbywał się akt konsekracji, nie flirtu. ― Niech pan nie próbuje mnie rozczulić ― to już dawno zrobili poeci, i kiepsko im wyszło. Ale jeśli kiedyś powie mi pan coś prawdziwego, bez tej całej gry… ― Kiedy już opadną Twe mury, będziesz jedynie mój. W okowie mojej władzy, smagnięcia palca i spojrzenia. Im bardziej opierać się miał, tym bardziej skrzętnie rozstawione wnyki miały go usidlić. ― może wtedy się wzruszę. Może.
Spoglądaj tylko na mnie…
Nie była to prośba, a rozkaz przystrojony w sugestywną myśl. Ofiarowała mu pozór uległości ― jednorazową zgodność, teatralny ukłon w stronę męskiego ego ― wiedząc, że właśnie w tym geście tkwi jej triumf. Bo gdy on zapragnął rozpalenia, ona już dawno zapłonęła.
Ciało przy ciele, złączeni jak dwa sprzeczne żywioły, które z jakiegoś boskiego niedopatrzenia znalazły się zbyt blisko, by uniknąć zapłonu. Oddech zderzał się z oddechem, mieszał w gorącej parze, co niosła się pomiędzy nimi jak mgła po burzy ― ciężka, drgająca od napięcia. Westchnęła; w jej piersi coś zadrżało, nie z czułości, lecz z rozgoryczenia ― jego bliskość była policzkiem, przypomnieniem, że w tej grze nie chodziło o miłość. Może o władzę. Może o zemstę. A może o zazdrość, tę pierwotną, zwierzęcą zazdrość o szczęście, które istniało tylko w złudzeniu, w przelotnym geście czy cudzym uśmiechu. Muzyka zamilkła w pół dźwięku, jakby sama wstrzymała oddech. Sala zdawała się odsunąć, zniknąć za kurtyną światła i cienia; zostali tylko oni, zawieszeni w próżni tańca, jak para błędnych komet, które spotkały się przypadkiem, by spłonąć od własnego zderzenia. Ich ruchy przestały być ruchem, stały się odwiecznym gestem istnienia ― cielesnym pojedynkiem i spowiedzią zarazem.
― Bogactwo, czy kontrola? ― Mocniej przylgnęła do niego, jakby chciała sprawdzić, czy pod tą skórą rzeczywiście płynie krew, czy może tylko żar wiecznego południa, którego nie da się ugasić. Czuła każdy skurcz jego mięśni, każdą iskrę drżenia, jakby to nie taniec, lecz pojedynek ― o oddech, o rację, o przewagę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#38
Maya Crouch
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
3
3
Siła
Wyt.
Szybkość
9
10
10
Brak karty postaci
10-30-2025, 18:20
Odpowiedź dla Lysander Hatley

Bezwolna wobec wyrażenia sprzeciwu skinęła głową w niemej odpowiedzi. Była prawie pewna, że w przeszłości to ona mogła wykazać się większym nietaktem. Brała pod uwagę czas, w którym niezdarnie kryła się przed nim i Francescą ze swoimi uczuciami, przemykała innymi korytarzami zamku tylko po to, żeby zaoszczędzić sobie bólu. Chęć buntu wygładziła się niczym nieruchoma tafla jeziora i pozostawiła na jej myślach blady, wątły cień, gotowy zniknąć wobec czegokolwiek, co Lysander miał do powiedzenia.
— Cóż, to prawda. Nie da się ukryć, że większość moich rówieśniczek nosi na palcu pierścionek zaręczynowy lub obrączkę — uniosła się lekko w wyprowadzonym przez niego obrocie, a fałdy tiulowej spódnicy posłusznie podążyły za jej ruchem. Pozwoliła mu na to w przekonaniu, że po chwili i tak wrócą do pierwotnego układu, w którym ułożyła na nim spojrzenie całkowicie obdarte z dziewczęcej nieśmiałości. Patrzyli na siebie w taki sam sposób w płynnym, jednostajnym rytmie, odmierzanym cichymi uderzeniami kroków o parkiet. Nie wiedział, jak wiele wysiłku włożyła w stłumienie uczuć tlących się w oczach niczym zgliszcza po pożarze i zastąpienie ich znaną z jego zachowania nonszalancją. Z oporem weszła w rolę odgrywaną podczas podróży i chwil spędzanych na miałkich dyskusjach z równie nijakimi chłopcami, których nie odważyłaby się nazwać mężczyznami. Lysander był kimś więcej. — Zazwyczaj samo zapewnienie nie wystarcza i prosi się o dowód na potwierdzenie tak śmiałych deklaracji, ale... Powiedzmy, że tym razem uwierzę Ci na słowo — potwierdziła przekornie, przy czym ani myślała o wyrażeniu wątpliwości. Nie wątpiła w to, że czarujące usposobienie było zaledwie jedną z wielu zalet, których jeszcze nie miała okazji poznać.
— Odpowiem twierdząco dopiero po tym, kiedy zejdziemy z parkietu — szepnęła, na jedno uderzenie serce zbliżając się do Lysandra bliżej, niż nakazywała przyzwoitość. Wszystko wokół zamarło w pulsującym pomiędzy nimi zawieszeniu, podsycone niepozornie tlącym się w niej ciepłem. Pozostawiła po sobie pustkę, dość gwałtownie wymuszając zgodę na wykonanie przez siebie półobrotu i odsunięcie się na odległość ramienia. Teraz stali obok siebie, złączeni zaledwie cieniem prawdziwego dotyku lekko splecionych palców. Uniosła twarz ku gwiazdom, pozwalając, by wieczne piękno srebrnego blasku spłynęło po jej ciepłej skórze. Pragnęła więcej i więcej, rozkoszowała się wznieconym przez ciało drżeniem i sięgnęła po siebie taką, jaką chciała być.
Powoli obróciła się ku niemu z powrotem. Odnalazła się w jego ramionach tak, jakby nigdy ich nie opuściła i zajęła należne sobie miejsce, co w tańcu ułatwiała sztywna formuła porządku. Zapełniła ziejącą chłodem pustkę, spoglądając mu w oczy równie śmiało i niewinnie zarazem, pozwalając ułożyć dłonie z powrotem na jej talii.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#39
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-31-2025, 18:15
Odpowiedź dla Loretta Krueger
Spojrzenie łapczywie chłonęło każdy cal jej skóry, każde mrugnięcie powieki, każde wzburzenie blond kosmyka ― bynajmniej nienachalnie, bynajmniej nie wścibsko, najprędzej zaś z niemej potrzeby. Do pary z nim przygrywały dłonie ― jedna oplatała wąską talię, niby w zwyczajowej figurze balowego tańca, zarazem jednak jakoś odważniej, pewniej, jakby poza materiałem gorsetu sukienki badał jeszcze krągłości sylwetki; druga zaś zabawiała się z tą kobiecą, wolną od męskiego ramienia, palcami zaczepnie ściskając to mocniej, to słabiej, oddając jej trochę własnego zimna, jednocześnie żądając jej ciepła. Nieskomplikowany krok płynął swobodnie po drewnianym parkiecie, kreśląc nań banalną i powtarzalną figurę kwadratu; to wystarczyło jednak, by sprawnie dyrygował tym wytwornym zespoleniem, by ― zgodnie z oczekiwaniem ― przejął stery w rytm wygrywanego przez orkiestrę oraz jej ciało taktu.
I choć nie znał się na muzyce, metrum Shostakovicha wydawało mu się teraz wybitnie dostrojone, wybitnie ułożone, wybitnie odtworzone; i choć nie znał się na koncertowych suitach, ona widniała obecnie jako ten brakujący zespołowi instrument, nadający całości finezji głębszej nawet od brzmienia wydawanego przez drżenie strun sprowadzonych z Francji skrzypiec.
A myśl ta napadła go najpewniej w toku błądzących kaskadami reminiscencji dnia poprzedniego ― w ślad powidoku jej pocałunku, widm jej roześmianej twarzy, cieni wschodzącego wolno słońca i budzącego się do życia szczytu mistycznej góry.
Obrazy te dokleiły się do świadomości jako ten niewygodny rzep, mącąc skupieniem i intencją, choć nie wywołał jeszcze przecież lichej kliszy, która uwieczniła je dłużej; obrazy te dobierały się do serca i rozumu, zapoczątkowując niefortunny potok pytań, na które nie znał jeszcze odpowiedzi.
Bo z jakiegoś dziwnego powodu robiła na nim to zaskakująco dobre, nijak odstręczające, pierwsze wrażenie; bo z jakiegoś powodu wolała go słuchać, niż tylko bezwstydnie patrzeć; bo z jakiegoś powodu notorycznie chciała udowadniać, że przemawiało przez nią jakieś uduchowienie ― kojąco przypominające o zapomnianym przez zepsuty świat człowieczeństwie. Jednocześnie skrywała w sobie tyle lekkiej młodzieńczości, naturalnie chyba gaszącej czyhające w mroku demony, naturalnie chyba odpychającej stres i troski codzienności; jednocześnie wydawała się tą całkiem dojrzałą kapłanką spokoju, ambicji i odpowiedzialności, o tożsamych dlań barwach, o znajomym ich natężeniu.
Była tak nienormalnie wyważona, harmonijna, symetryczna, na podobieństwo antycznej rzeźby, zrzeszającej w sobie zarazem statyczność i ruch, idealizm i realizm, uniwersalizm i indywidualizm.
Była tak nienormalnie pociągająca, że w tym doraźnym momencie ― w akompaniamencie tańczonego walca, eleganckich tkanin i intensywności jej świeżych perfum ― chwilowo zapragnął jej całej, na dłużej, dla siebie, z dala od wścibskich, oceniających każdy gest oczu. I był w tych pragnieniach być może zbyt obcesowy, zanadto bezpośredni, wręcz ― niegrzecznie perwersyjny; i pod działaniem jej magicznej maski nie pogniewał się przesadnie na brzmienie kontestacji, bo dziwna melancholia dalej dudniła w głowie ― w innym wypadku najpewniej wyzłośliwiałby się za nią słowem kpiny jeszcze boleśniejszej od jakże instynktownego ― choć poprowadzonego przecież z gracją ― zapytania o spędzenie z nim nocy. W innym wypadku być może wcale by mu go zresztą nie odmówiła? Surowe przeszkadzałoby przecięło jednak powietrze tonem swojej ostateczności, karcąc go jak to małe, zachłanne dziecko; leciwy półuśmiech nie opuścił jednak twarzy, bezgłosy namysł pozwolił jej zaś wypowiedzieć wszystkie wyrazy rozczarowania, nim nie odezwał się znowu:
― Taką, to znaczy jaką? ― padło w rzeczywistym oczekiwaniu na jej odpowiedź, choć uprzedził ją w tym, przemówiwszy już wkrótce ― znowuż szczerze i bez zawahania. ― Boczysz się za to, że mógłbym chcieć pójść z tobą do łóżka? ― bezpośredniością nazwał temat ichniejszej rozmowy, całość kwitując niewybrednym ― przynajmniej w tych okolicznościach ― wyznaniem:
― Zamierzasz boczyć jeszcze bardziej, jeśli przyznam, że mam na to ochotę już od dawna? Że nadal nie pojmuję, jak taka kobieta jak ty ― piękna, inteligentna, zatruwająca swoją obecnością rozum i serce ― może jeszcze być panną? ― I prawie skończył ten wywód, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiedział, by dołączył do niego jeszcze definicję siebie:
― Za powód wziąłem to, że jesteś wymagająca, nawet bardzo. Ale wiesz co? ― snuł całość ni to poważnie, ni w manierze cynicznego żartu, nie sposób stwierdzić; na końcu przywdział jednak maskę brzydkiej nonszalancji, pozwalając sobie na stwierdzenie przesadzonej prowokacji ― wyszeptanej wprost do ucha, w formule współdzielonej tajemnicy, która rozjuszyć ją mogła do czerwoności:
― Ja, w przeciwieństwie do innych, mógłbym cię mieć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#40
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-31-2025, 21:41
Odpowiedź dla Maya Crouch


Czas rozdzielał się na kolejne pasma, kluczył, plątał w nierozwiązywalne supły. Dziwne uczucie potęgowała sceneria; gwiazdy rozcierające się na firmamencie sufitu wraz z kolejnymi żywymi ruchami tańca, światła pulsujące lekko pod powiekami. Do tej pory nie czułem tego wszystkiego, dopiero kroki ku parkietowi wywołały falę przedziwnych doznań, wszystko skupiało się w obrysach tajemniczej maski przylegającej do policzków Mayi. Czy ona doświadczyła tego samego? Była gotowa do słuchania moich słów, płynących niekontrolowanym strumieniem. Nie napotykał on na żaden opór, dlatego tym chętniej moja głowa podążała ku sprawom zwykle omijanym, zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta – kiedy przychodziło mi spotkać się z kimś po latach i kiedy informacje na jego temat były szczątkowe.
Śmieję się, gdy komentuje sprawę tyczącą się ewentualnego związku. Odważnie. I zdaje się bez specjalnego żalu czy wstydu. Jest to chyba stan, który jej odpowiada. Odnotowuję ten drobiazg w pamięci, bo składa się na obraz tego, kim obecnie jest. Muszę odnaleźć tylko wszystko to, co leży u źródeł, aby nie popełnić błędu nadinterpretacji. Zagadką pozostaje też kwestia, dlaczego aż tak bardzo mi na tym zależy. A może nie zależy wcale? Bo dlaczego niby miałoby mnie to interesować? Jaki w tym cel? Może wmawiam tak tylko sobie z potrzeby chwili i pragnienia zapełnienia pustki kilku lat niewiedzy. Próżnia jest mi wrogiem.
— Zbyt prosto… — rzucam śpiewnie, skoro tylko zbiera się na odwagę, aby powierzyć pełnię zaufania moim słowom. Zwykle w tym miejscu następuje cień braku zgody, protest budzący napięcie, skłaniający do podjęcia wyzwania i wysilenia szarych komórek. Mrugam faktycznie dość zaskoczony, być może zbyt teatralnie trzepocząc rzęsami. — Teraz jest mi aż nieswojo i potrzebuję chyba czymś poświadczyć moje słowa — Wyznaję wzdychając z głębi przepony. Kilka kolejnych kroków i obrót. Ile tak już mkniemy? Minutę, dwie? A może godzinę? Tracę rachubę czasu, tak jak tracę panowanie nad własnym językiem. Przejmuje inicjatywę, modeluje kroki tańca tak, aby jej odpowiadały. Odsuwa się, a bok mojego ciała omiata chłód wzniecony ruchem par wokół. Umyka duchota i przepełnienie obecnością. Gwiazdy zdają się przygasać na ułamek chwili, by znów rozbłysnąć żywą iskrą energii wszechświata. Powrót przypomina koniec podróży w nieznane, osadza nas w pierwotnej scenerii. Widzę jej spojrzenie – na próżno szukać w nim lęku nastolatki czy speszenia wywołanego nieprzewidzianym odkryciem prawdy.
Układam dłoń na jej talii, przysuwając się tym razem nieco bliżej, chwiejąc przyjętą granicą dobrego smaku lecz na tyle subtelnie, by nikt przyglądający się nam z boku nie uznał za przesadę mojej swobody. Czy uczucia znikają bezpowrotnie? Czy może jednak tlą się gdzieś zdradliwie?
— Czekasz cierpliwie na finisz choć już teraz wiesz, że nie mogłoby być lepiej? — Nawet nie próbuję ukryć własnych myśli przed wyzwaniem rzuconym w jej oczach. Przesuwam palce z talii w kierunku pleców, cierpliwie studiując fałdy zwiewnej sukni panny Crouch. Melodia nieznacznie się zmienia, zwiastując konieczność dostosowania się do nowego zadanego tempa. Który to już raz? Obracamy się ku centrum parkietu, tym razem ja nakłaniam jej sylwetkę do ruchu oddalającego. Jej bliskość jest jednak zaskakująco przyjemna, dlatego znów bijąc się z myślami, nim uleci kolejny takt, a skrzypce odegrają rzewne solo, obracam ją ku sobie, by ostatecznie wylądowała odwrócona plecami, które mogły swobodnie przylgnąć do mojej klatki piersiowej. Skrzyżowane ręce nie pozostawiały przestrzeni, a moja twarz zawieszona nad jej ramieniem – policzek w policzek – zaróżowiona od lekkiego wysiłku, wykrzywiła się w grymasie zadowolenia. — Zmieniłaś się, ale mam nadzieję, że rysujesz jeszcze czasami… — Trafiona? Ledwie muśnięcie. Odsuwam się zgrabnie, nim zrodzi się myśl, a za nią reakcja. Ostatnie akordy. Lekki skłon. Koniec? Czy muzyka jedynie zwodzi i zaraz wybrzmi na nowo nakazując ciąg dalszy wspólnej gry?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (7): « Wstecz 1 … 3 4 5 … 7 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:09 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.