• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Wielka Sala
Wielka Sala
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-09-2025, 17:55
Wielka Sala
Wielka Sala to największe pomieszczenie w całym zamku Hogwart. Jak sama jej nazwa sugeruje - jest naprawdę wielka. Długa na kilkadziesiąt stóp, szeroka na kilkanaście i o bardzo wysoko, łukowato sklepionym suficie, którego zazwyczaj nie widać, bo dzięki czarom uczniowie Hogwartu spoglądając ponad głowy dostrzegają zazwyczaj niebo podobne temu, które widać za oknem. Pod sklepieniem wieczorami unoszą się setki świec, za dnia zaś światło dziennie wpada przez wysokie i wąskie okna. Wielka Sala ma kamienną posadzkę i takież ściany, zawsze wypolerowane i zadbane przez domowe skrzaty pracujące w kuchni. Każdego dnia stoi tu kilka stołów - cztery najdłuższe przeznaczone są wychowankom domów w Hogwarcie. Po drugiej stronie od wejścia zaś, na podwyższeniu, stoi stół nauczycielski, gdzie zasiada grono pedagogiczne. Po środku tego stołu stoi krzesło przywodzące na myśl tron, należące do dyrektora szkoły. Dekoracje Wielkiej Sali zmieniają się w zależności od okoliczności.
Na lewo od stołu nauczycielskiego znajdują się drzwi prowadzące do bocznej komnaty z portretami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (7): « Wstecz 1 2 3 4 … 7 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#21
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-25-2025, 00:23
Odpowiedź dla Manon Baudelaire

Masque Obsidienne

partner odczuwa lekką niepewność co do intencj noszącego — pojawia się subtelne napięcie lub ciekawość, trudniej przewidzieć reakcje rozmówcy.



Przez cały pobyt w zamku nie szukał jej towarzystwa, chociaz wielokrotnie, gdy odzywało się te przyjemne mrowienie w karku, czuł, że go obserwuje i mimowolnie wędrówka jego spojrzenia kończyła sie na jej otoczonej przez wianuszek absolwentów sylwetce. Niemy komunikat chcę mieć cię bliżej okruszony iskrami, sprawiał, że musiał odwracać wzrok, bo nie tęsknił za wiolonczelą - tęsknił za porankiem, który wyjątkowo przywitali wspólnie, budząc sie niemal w tej samej chwili. A teraz wielki bal, milion świec, kilkaset par i oni. Nigdy razem, aby nie podjudzać chciwych spojrzeń i niepokornych języków. W chłodnych, wieków murach Hogwartu mieli być za siebie niemal zupełnie obcy, a on czuł, że stępa po kruchej konstrukcji kontroli i że to tylko kwestia czasu, kiedy się zapomnij.
A tymczasem poczuł jej obecność, zanim usłyszał jej głos. Zawsze potrafił wyczuć jej obecność. Jakby ich dusze ze sobą rezonowały. Jakby potrafiły odnaleźć do siebie drogę nawet wśród ścisku tłumu, czy otaczacie ich zewsząd bezwzględnej ciemności. Jakby niewidzialna nić przeznaczenia na zawsze splotła ze sobą ich losy.
To coś więcej niż zwykłe przeczucie, które tak często wytaczało mu drogę do celu; gdy była w pobliżu, powietrze wokół nabierało innego ciężaru. Czasem czuł jej obecność zanim sam zdał sobie sprawę, że odszukał jej wzrokiem- jakby otaczającą ją aura przeciskała się przez chaos codzienności, docierając do niego, niczym pierwsze promienie słońca przez nieosłonięte okno.
Była mu jednocześnie światłem i cieniem. Nie potrzebował kontaktu wzrokowego z jej sylwetką, by wiedzieć, że była blisko. Wystarczyło to nieuchwytne napięcie między nimi, jakby zmysły stawał się bardziej wyrazisty, gdy dzielił z nią przestrzeń, jakby ich spotkanie mogło pomieści cały otaczający ich wszechświat.
Odwrócił się ku niej przodem, w dłoni nadal ściskając lampkę szampana. Nawilżył trunkiem usta, zanim pozwolił sobie, by jeden łyk wypełnił musującymi bąbelkami podniebienie. W jednej chwili świat oddalił się, zniknął w półmroku sali, gdzie rozmowy były już tylko cichym szmerem, a muzyka tłem brzmiącym jak odległe szepty. Była tylko ona. Ich spojrzenia spotkały się w pół drogi, a w jego piersiach rozległo się ciche echo pragnienie, które znał tak dobrze, a jednak co chwilę zaskakiwało nową głębią.
- En personne, panno Baudelaire - nuta rozbawienia rozgościła sie też w jego głosie, gdy skonsultował się z repertuarem uśmiechów, sięgając po numer siedem z katalogu - uprzejmy, rozbawiony, nieco figlarny, zupełnie inne od tych swawolnych, na jakie pozwalał sobie w jej towarzystwie, gdy nie dokuczał im brak prywatności; gdy w zaciszu czterech ścian mieszkania na Pokątnej nie ukrywali przed samą żadnych swoich namiętności i zbrodni, ani nie przywdziewali na twarze masek obłudy, skrojonych na każdą, nawet na taką kuriozalna sytuacje, gdzie przed tłumem musieli udawać, że nic ich nie łączy i są sobie zupełnie obcy. Nie uwierało go to jednak, ani nie męczyło. Szukał w jej spojrzeniu namiastki prawdziwej siebie, tej, która gryzła jego skórę do krwi i zlizywała ją kropla po kropli, skrytej za kotarą utkanej z kurtuazji uprzejmości. Teraz, stojąc naprzeciwko niej, tak blisko ,że czuł zapach perfum, którym skropliła skórę, zanim opuściła mieszkanie, oboje znajdowali się na scenie spektaklu, którego publiczność nieustannie łaknęła pozorów, a oni sam wymagali od siebie Oskarowych ról. – Wiolonczela jest mi niedołączoną kompanką od lat, lecz obecnie jej brak rekompensuje mi twoje towarzystwo – wyznał, bo jedyne, za czym obecnie tęsknił to dotyk jej placów na skórze i ust na wargach. Mogła dostrzec to na talerzu jego spojrzenia. – Proszę spojrzeć w górę - cichy, ni to konspiracyjny szept wyjrzał z jego ust. – Gwiazdy nad naszymi głowami ronią łzy, bo zdały sobie sprawę, ze nie mogę konkurować z twoją urodą, mademoiselle Baudelaire - jego głos, gdy z angielskiego przeszedł płynnie na francuski, stał się miększy, przepełniony czułością, której ktoś, nieznajomi z tym językiem, nie byłyby wstanie rozpoznać z plątaniny słów i poczuł ukłucie ślepej satysfakcji – Manon musiała zadowolić się tym tandetnym komplementem, to w końcu czas na festiwal pochlebstw, którymi karmiła się każda plotka.
Ujął wyciągnięta ku niego dłoń, znacząc jej wierzch wilgocią swoich warg, chociaż po prawdzie miał przemożoną ochotę ją odwrócić, przycisnąć ją do ust i poczuć pod językiem nierówną, chropowatą strukturę blizny, która stała się pamiątką burzliwej nocy.
Odłożył kieliszek i założył maskę; obsydian lśniący w blasku świec wyostrzał się na krawędziach, ukrywając rysy jego twarzy. Zanim wstąpili na parkiet, kątem oka dostrzegł Daniela bawiącego swoim towarzystwem młodą kobietę o tali osy. Jego spojrzenie skręciło w lewo i poczuł nagły skurcz żołądka - czy to Oriana prezentująca się u boku swojego narzeczonego? Traktował ją jak trofeum, czy moze połączyło ich coś innego, bardziej namacalnego?
Nie pozwolił jednak, aby ruchome piaski myśli zakopały go w refleksjach, na powrót skupił wzrok na Manon. Na pięknie ukrytym pod srebrnym materiałem sukienki. Wyglądała obłędnie. Jakby księżyc świecił tylko dla niej i okrywał ją swoim blaskiem.
Kiedy rozbrzmiały pierwsze dźwięki melodii, poczuł, jak przez salę przebiega ciepły prąd – muzyka przenikała powietrze niczym delikatna mgiełka, a on pozwolił sobie na chwile zatracenia. Jedną dłoń złożył na jej talii, przyciągając Manon bliżej siebie. Czuł przez cienki materiał sukni jej ciepło i miękkość skóry, rytm jej oddechu, który przyspieszał subtelnie z kolejnym ruchem. Pochylił się raptownie – między jednym obrotem a drugim, ustami sięgnął jej ucha, by uraczyć ja szeptem przeznaczonym tylko dla niej.
- Jeden taniec, bo na więcej nie starczy mi sił.
W głębi hebanu jego spojrzenia zatańczyły iskry – tęsknoty, ekscytacji, pragnienia. Jej dłoń spoczęła na jego ramieniu. Płynęli w tańcu, ich ciała poruszały się w harmonii, muzyka prowadziła ich przez noc. W tej bliskości, na jakie sobie egoistycznie pozwoli, wystawiając się na widok publiki, gdzie w zuchwałym pragnieniu bliskości było coś do szpiku kości nieprzyzwoitego i równocześnie intymnego; wystarczył jeden, nieprzemyślany gest, by obnażyć ich z prywatności i zdemaskować te piękne kłamstwo, które razem stworzyli. Nigdy nie powinien się na to zgodzić, lecz to uczynił, w imię uzależnienia - do niej i ryzyka. Dwóch trucizn, które skutecznie namawiały go do grzechu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#22
Lizzy Evans
Zwolennicy Dumbledore’a
have a kind heart, fierce mind & brave spirit
Wiek
19
Zawód
Kadetka aurorska
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
12
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
6
10
Brak karty postaci
10-26-2025, 16:28

Masque de l’Écaille du Dragon

partner odczuwa ekscytację i napięcie wokół noszącego, co może pobudzić fascynację erotyczną i niekontrolowaną bezpośredniość ruchów czy propozycji.


Nie wiedziała, że tak prędki powrót w mury Hogwartu okaże się być równie trudny. Lubiła myśleć, że niewiele zmieniło się przez to półtorej roku, które spędziła już poza szkołą. Listy otrzymywane od młodszego brata wydawały się jeszcze bardziej pomagać w utrzymaniu więzi z tym miejscem, najnowsze plotki o tym, czy tamtym uczniu lub nauczycielu czytywała ze wciąż utrzymującym się zainteresowaniem. Czasami zastanawiała się jednak, czy powinna to robić. Angażować się emocjonalnie w życie, z którego wyrosła. Może to było zupełnie nierozsądne, ale... Listy te w pewien zdumiewający sposób potrafiły łagodzić to, co najczęściej zaburzało spokój jej myśli. Strach przed samotnym dorastaniem.
Jej relacja ze światem czarodziejskim nie była wcale taka oczywista, czy też prostolinijna. Za każdym razem, gdy miała spróbować czegoś nowego, uderzała ją świadomość, że była pierwsza. Nie miała nikogo, kogo mogłaby bez krępacji spytać o pomoc, kto mógłby bez problemu wejść w jej buty. Nie pytała o radę koleżanek, nie pytała też Henry'ego. Choć starał się, jak tylko mógł, nigdy nie będzie w stanie zrozumieć tego, co czuło dziecko niemagicznych rodziców, poznające świat magii na własną rękę, z narzuconym przez siebie samą poczuciem odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo. Dziś też miała zrobić coś po raz pierwszy. Pojawić się na zjeździe absolwentów, ponownie wejść w mury zamku Hogwart, zajrzeć w oczy tych, którzy pragnęli, aby nigdy się tam nie zjawiła.
Do tej pory dopisywało jej szczęście. Nie natrafiła na nikogo, na kogo trafić nie chciała. Z pewnym żalem przyjęła jednak, że właściwie niewiele osób z jej rocznika zdecydowało się wziąć udział w zjeździe. Dlatego też swego towarzystwa szukała tam, gdzie tylko dostrzegła znajome twarze. Zdołała już nadrobić zaległości ze starszymi Gryfonami, pomogła jednej Francuzce w naprawie upięcia włosów i nawet odpowiedziała na obrzucenie spojrzeniem swojej sukienki przez inną dziewczynę z zatrważającą ilością biżuterii. Nie czuła się od niej gorsza, choć tylko niewielkie, złote kolczyki w uszach stanowiły jej dzisiejsze akcesorium. Po potyczkach turnieju pojedynków przebrała się jednak w sukienkę, na którą pieniądze odkładała odkąd tylko doszły ją słuchy o zjeździe. Miała ona prosty krój w literę A, grubsze ramiączka, które można było nosić tradycyjnie, na barkach, albo opuścić na ramiona, w zależności od oczekiwanego efektu. Nie mogła jednak nie pokusić się o dodanie elementu, który w świecie czarodziejów mógł zostać odebrany różnie, ale u mugoli stanowił jeden z ostatnich krzyków mody — rozcięcie, które kończyło się nieco nad kolanem. Włosy, zazwyczaj splecione w warkocz lub upięte, czy to w kucyk, czy w kok, puściła dzisiaj wolno, układając je w ciemne loki. Była ze swojej przemiany taka dumna...
Aż do czasu, gdy zauważyła, że jej sukienka ma identyczny kolor co szaty dyrektora Dumbledore'a. Któreś z nich powinno się przebrać i na pewno nie ona.
Przez dłuższą chwilę, próbując odrzucić od siebie myśli o tym, że pasowała strojem do — jakby nie patrzeć — jej idola, skupiła się na wirujących w tańcu parach. Wyglądali jednocześnie tajemniczo, pięknie i pociągająco. Posiadali grację, nawet ci, których na pierwszy rzut oka by o to nie posądziła.
— Hej — zwróciła się do stojącego obok młodego mężczyzny, z rozbawieniem szturchając go łokciem. — Myślisz, że moglibyśmy wyglądać tak dobrze jak oni? — spytała Henry'ego bez ogródek, na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech, a w ciemnych oczach błysnęła iskra prowokacji. Wszystko to, aby ukryć fakt, że żołądek ścisnął się z nerwów w reakcji na nagłe życzenie. Chciała tak zatańczyć. Ale nie z byle kim. Z nim. Z nim konkretnie. Pragnęła włożyć w to całe swoje serce i wszystkie umiejętności, choć nie potrafiła tańczyć walca, a raczej rock'n'rolla. Nie potrafiła jednak zdobyć się na wypowiedzenie propozycji na głos. Zatańczymy? miało należeć do mężczyzny, nie chciała przecież wyjść na desperatkę. Gdyby odpowiedział, że wyglądaliby jak para kaczek, roześmiałaby się w głos i zarzuciła temat, to pewne. Ale istniała jeszcze iskierka nadziei. Istniała myśl, że mógłby się zgodzić, tak jak zgadzał się już wiele razy. Czym mógł różnić się parkiet Wielkiej Sali od parkietu w którymś z londyńskich klubów? W każdym z tych miejsc ramiona Henry'ego były równie silne, równie ciepłe, a jego uśmiech — jaśniejszy i cieplejszy od każdej gwiazdy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#23
Moira Sanderson
Akolici
Long in tooth and soul
longing for another win
Wiek
40
Zawód
Naukowczyni, magichirurg
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
24
5
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
10-26-2025, 20:41
Jeszcze ponad rok temu nie wypadło jej tańczyć – prosta wymówka, by oszczędzić sobie potencjalnej kompromitacji, jednak prawda była taka, że odpowiednio prowadzona – potrafiła dotrzymać kroku odpowiedniemu partnerowi.
Ale nawet kiedy jej mąż wciąż pozostawał przy życiu – rzadko cały wieczór przetańczyła tylko i wyłącznie z nim. Przy możliwych okazjach – weselach, urodzinach czy w przeddzień Nowego Roku – dawała się zaprosić do tańca przez członków zespołu Adama czy jego wieloletnich przyjaciół. Przez innych akolitów, z którymi niekiedy zatańczyć wypadało – nawet pomimo osobistych, dość częstych awersji. Niekiedy pozwalała nawet zaprosić się do tańca osobom zupełnie obcym, czując odprowadzające ją spojrzenie męża, ale nigdy nie czując w nim żadnej nagany. W swoim czasie naprawdę sobie ufali.
Wchodząc na salę, wyłapana zostaje przez dwójkę nieco ponad sześćdziesięcioletnich mężczyzn z broszami Slytherinu przy klapie marynarki. Starzy znajomi Sandersona ściskają dłoń blondynce, chwaląc jej kreację – dość klasyczną, jak na kogoś otwarcie sprzeciwiającego się kobiecym kanonom modowym. Odstawia dziś na bok spodnie, swoje nieśmiertelne komplety i niechęć do pokazywania światu pokrytych piegami ramion. Ubrana w ciemnogranatową sukienkę o modnym dekolcie carmen, nie gorszy odcieniem – ten wydaje się stosowny zarówno dla wdowy, jak i dla kobiety w jej wieku – wciąż silnej, jednak zdecydowanie życiowo ustatkowanej. Odmawia sobie typowej w tych czasach nieprzyzwoitej objętości sukni – stawiając na dół z ciężkiego, rozkloszowanego materiału bez niezliczonych warstw unoszącego go tiulu. Złota brosza z Krukiem – symbolem mądrości, jak i jej domu – komponuje się ze złotą biżuterią poprzetykaną drobnymi szmaragdami.
Urękawiczoną dłonią przyjmuje podany jej kieliszek z szampanem i przystaje przy jednym z wysokich stołów, z poziomu których obserwacja orkiestry, jak i parkietu wydaje się najprostsza. Rozpoznaje część twarzy kierujących się na parkiet, nim jeszcze przyozdobią twarze maskami. Rozpoznaje niektóre postury nawet wtedy, kiedy identyfikacja twarzy wydaje się trudniejsza.
To dopiero pierwsze tańce – to dopiero pierwsze pary. Wyobraża sobie, że w okolicy północy kroki ich będą mniej ostrożne, mniej wybredne. Wyobraża sobie, że sama pozwoli bąbelkom z musującego trunku na zasianie pewnego spustoszenia we własnym ciele, ale dzisiejszy wieczór zasługiwał na dyspensę.
Zawiesza spojrzenie na czerwonej sukni kobiety kołyszącej się na parkiecie, jednak to postura jej partnera pozwala rozpoznać ich dwójkę. Zabawiając się kieliszkiem pomiędzy palcami, śledzi spojrzeniem Orianę i Atticusa – świeżo upieczone narzeczeństwo. Moira doskonale świadoma była ogólnych ciągot przyjaciela do uzdolnionej genetyczki – świadoma była też, że człowiek taki jak on nie zasługiwał na to, by męczyć się długo w samotności lub ratować się z niej obecnością kogoś byle jakiego.
Ambitna młoda naukowczyni to dobre towarzystwo.
Bo tak, zaczynała powoli wierzyć w plotki o ich zaręczynach – nawet jeżeli informacja ta nie dotarła do niej bezpośrednio. Nie była z tego powodu zła, nie była z tego powodu zawiedziona – przywykła już do myśli, że poświęcając się pracy w szpitalu, opiece nad zespołem badawczym i groszowemu wkładowi w wychowanie syna… Nie znajdzie czasu na wybujałe życie osobiste, wybierając często samotność – niebędącą porażką, bo będącą decyzją poniekąd dobrowolną. Ostateczną konkluzją musi być też to, że nigdy będzie na bieżąco z życiem innych, pozwalając listom od znajomych i przyjaciół czekać na przeczytanie niekiedy… Nieprzyzwoicie długo.
Wypijając pół treści kieliszka poszukuje spojrzeniem kolejnych znajomych twarzy, sylwetek i kreacji. Poszukuje spojrzeniem swojej siostrzenicy, której od czasu Olimpiady nie ujrzała nawet przez moment. Nieskutecznie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#24
Maya Crouch
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
3
3
Siła
Wyt.
Szybkość
9
10
10
Brak karty postaci
10-26-2025, 20:48
Słodkie brzmienie skrzypiec, harf i wiolonczeli było zbyt szybkie. Szamoczące się w piersi serce wymagało czulszego, powolnego tonu, którego nie znalazła w prezentowanym przez orkiestrę utworze. Życiodajna symfonia przecięła korytarz prowadzący do centralnego pomieszczenia i powiodła ją ku sobie, za nic uznając drżenie przenikające ciało tak dogłębnie, aż sięgnęło po ocierające się o siebie kości i mięśnie. Była rozgardiaszem, kakofonią wspomnień, słów, dźwięków i obrazów, misą pełną chaosu, ale kroczyła ku przeznaczeniu z dumnie uniesioną głową. Stawiała każdy krok z pewnością, jaka nie przystała toczącej się wewnątrz batalii. Z góry spisana w kartę przegranej próbowała odnaleźć choć odrobinę własnych, prawdziwych uczuć. A te - znów - prowadziły tam, gdzie prowadziły już ostatnim razem. Znała tę ścieżkę. Wiedziała, gdzie się znajdzie i kogo ujrzy. Była to jedna z niewielu, a może i jedyna stała wartość, za którą najwyraźniej wciąż uparcie podążała. Kiedy nikt nie patrzył i nie zwracał na nią uwagi, potrafiła przyznać się do tego z dziecinną łatwością i skorygować swoje kroki. W gronie tłumnie zebranych absolwentów szkół była zaledwie szarym, roztrzęsionym elementem tła, dlatego uparcie trwała w targającej jej zmysły sprzeczności. Nikomu z zebranych nie przyszedł do głowy zainteresować się tęsknym blaskiem sarniego spojrzenia, z jakim przekroczyła próg Wielkiej Sali. Łudziła się, że była gotowa spojrzeć mu prosto w oczy i przykryć wściekle pąsowy rumieniec woalem niewinności, którego nie zdołała przywołać po ich nagłym pożegnaniu na błoniach. Stała tam, sama, obficie oblana złotą kryzą słońca, próbująca doprowadzić się do porządku.
I przegrała. Znowu.
Odsunęła się od wejścia. Stanęła tuż obok ogromnego, sięgającego kamiennych ścian pnącza hortensji i róż, zniewalających intensywnością zapachu. Suknia, z jaką przyszło się prezentować jej na balu, była zaledwie niewinnym, miałkim odbiciem tego przepychu. Zwiewna, wykonana z delikatnego tiulu kreacja w miętowym odcieniu zieleni poruszała się pod najlżejszym podmuchem wiatru lub stale smagana ruchem tańczących na parkiecie par. Wyglądała w niej jak nietknięta czasem porcelanowa laleczka, wystawiona na piedestale z powodu specjalnej, nieszczególnie przejmującej okazji. Wystarczyło zaczerpnąć w niej głęboki wdech, by mieszczące się na materiale bladoróżowe aplikacje kwiatów zaczęły żyć własnym życiem i zalśniły, odbijając od siebie blask unoszących się wszędzie świec. Pojedyncze, srebrne refleksy pochodziły od umieszczonego na wysokim sklepieniu nocnego nieba, ku któremu z przyjemnością uniosła wzrok. Przemykające wśród głębokiego granatu gwiazdy i konstelacje wybrzmiewały w jednym rytmie z rozedrganym pośród uczuć sercem, skłębionym śmiałością myśli.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#25
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
10-26-2025, 21:46
Nie nasza. Nie moja. Czy powinnam zapytaj o więcej? Choć niezręczne uczucie przesunęło się niewidzialnie po moim ciele, gdy zostałam złapana na braku wiedzy, postanowiłam nie drążyć. Dziewczyna przedstawiona mi jako Loretta wygłosiła jednak kilka słów, którym nie mogłam odmówić słuszności. W jej tezie upatrywałam własne spostrzeżenia. Może wcale nie dotyczyły one tej magicznej szkoły, bo ja pierwszy raz dziś stąpałam po tych korytarzach, ale zbyt wiele razy dziwiłam się otwartości i śmiałości ludzi. Świat tak łatwo i chętnie przyjmował sekrety, ludzie tak głośno i z własnej woli opowiadali o nich wokoło. Obnażali myśli, zdradzali plany, nazywali emocje. Nigdy nie byłam jedną z tych osób. A zawierane przyjaźnie? Pozostawałam wierna, ale nikogo nie odważyłabym się nazwać moim przyjacielem. Bo czułam, że nie jestem kimś, kogo ktokolwiek chciałby tak nazwać, że nie jestem godna, odpowiednia do tej roli. Że nie umiem być takim kimś, choć czyniłam w ostatnim czasie pewne starania. Nie chciałam pozostawać sama. Igor miał swoich dobrych przyjaciół, nie dziwiło mnie to. Zasługiwał na niezastąpionych druhów. Zasługiwał na więcej. Opuściłam lekko głowę, a skręcone loki popłynęły w stronę zdobnych podłóg tej sali.
Uniosłam ją dopiero, gdy padło z ust nowo poznanego mężczyzny pytanie. Ono było do mnie.
– Ze szkoły. Durmstrang był naszym domem. Nigdy nie byłam w Hogwarcie – odpowiedziałam Fredowi, przyglądając mu się z uwagą. Nie wyglądał na entuzjastę wytwornych ozdób. A gdyby tak zrezygnowali z zakładania masek i pozwolili sobie na zabawę bez tego? Wiedziałam, że zasad należało przestrzegać, że tradycja stanowiła świętość, że… czasem należało uciszyć niepożądane myśli i spróbować. Skołowane obawy nie były moim dobrym doradcą.
Stałam jak stary monument od lat głęboko osadzony w ziemi, podczas gdy tyle par ruszyło z ochotą w stronę centralnego punktu tej sali, by tam wspólnie spotkać się w wyuczonym ruchu. Stałam, przełykając własną niepewność, u boku kogoś, z kim zdołałam zamienić ledwie dwa słowa. Znałam jego imię, widziałam z bok twarz przysłoniętą dość… intrygującą maską. Ledwie dwa kroki ode mnie, blisko. Czułam zapach, czułam obecność – jeszcze bardziej, gdy wreszcie on i ja pozostaliśmy sami. Zdążyłam Lorettę i Igora odprowadzić wejrzeniem. Potem zupełnie zatonęli w morzu tak licznych tancerzy. Widziałam tam ludzi, którzy pełni pogody zdawali się wyczekiwać właśnie tego momentu. Oni wszyscy doskonale wiedzieli, jak odnaleźć się w tej sytuacji. Ja poczułam tremę, nieodpartą potrzebę cofnięcia się o kilka kroków, zderzenia pleców z zimną ścianą. Nie drgnęłam. Nie uciekłam. Zamiast tego drugi raz obróciłam ku niemu głowę, szukając bezgłośnie wskazówki dla naszego miejsca w celebrującym gronie. Czy chciał się tam znaleźć? Czy chciał… ze mną się tam znaleźć? Przecież mnie nie znał. Taniec oznaczał dotyk, dotyk oznaczał ciało przy ciele.
A potem Freddy wyciągnął dłoń. Nieznośnie ciepłe uczucie nieproszone rozgościło się w moim brzuchu. On mnie zapraszał, chciał mojego towarzystwa. Skrzętnie notowałam to wszystko w głowie. Ostrożny ruch mojej ręki doprowadził do zetknięcia naszych palców. Dolna warga lekko drgnęła, stres zagnieździł się pod skórą. Sztywne dość palce spotkały się z tymi drugimi, nieznajomymi i nagle dziwnie interesującymi. Nigdy nie dotykałam mężczyzny. – Chciałabym – wydusiłam na wdechu, zupełnie nie rozpoznając podpowiedzi własnych myśli. Dlaczego tak lekko i swobodnie podążyłam w głąb roztańczonej przestrzeni, dlaczego nagle przejęcie mocno zaplotło się wokół każdej mojej kończyny, dlaczego tak bardzo byłam ciekawa, co mógł o mnie pomyśleć. Jego twarz w tej masce. Jego twarz bez tej maski. Spostrzeżenia pod powiekami wirowały, lecz przecież on ich nie znał. Nie znał, prawda?
Palce przesunęły się po nieoswojonej dłoni, później lekko zacisnęły. – Nie umiem tańczyć – wyznałam nagle, przysuwając się trochę bliżej, bo tak robili to wszyscy inni. Wolałam, by mój towarzysz wiedział, choć to obnażało mnie i moje słabości. Opuściłam głowę, spoglądając na nasze stojące naprzeciw siebie stopy. Coś jednak doradzało, że to ten właściwy moment, aby ułożyć dłoń na jego ramieniu – jak inne kobiety. Zrobiłam to, wyławiając niekontrolowanie prędkie uderzenia serca w piersi. – Tak ci się podoba? – weryfikowałam cicho, w duchu mocno zaskoczona własnym pytaniem. Dlaczego pomyślałam, że właśnie te słowa były odpowiednie? Wstrzymałam powietrze, ale potem porzuciłam ten pomysł, bo jego zapach miło drażnił mój nos. Pociągnęłam nasze sylwetki, próbując odtworzyć to, co z powodzeniem czyniły inne pary wokół. Wzniecić ruch, rozpocząć taniec, sprowokować jeszcze bliższy kontakt. Nie wiedziałam, czy robiłam to właściwie, ale prowadziła mnie chęć, prowadziła mnie narastająca potrzeba, której nie potrafiłam się oprzeć. Czy właśnie tak mężczyzna działał na kobietę? Czy teraz dane mi było odkryć to, z czym miały do czynienia inne?
I chyba ja w tym tańcu nieświadomie prowadziłam jego. Chyba trochę za mocno zacisnęłam palce na ramieniu Freda. Daleka od rozluźnienia i swobodnego ruchu, pędzona nieco przez onieśmielenie, nie do końca się w tym odnajdywałam. Ale odnalazłam pod naciskiem dłoni jego mięśnie. Ciepło maznęło mój policzek. Oby maska osłoniła mnie przed jego spojrzeniem. I dlaczego myśli zaczęły napastliwie temu zaprzeczać i szeptać: oby na mnie patrzył, oby mnie nie zostawiał.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#26
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-27-2025, 12:18
Odpowiedź dla Maya Crouch

Masque du Chuchot Noir

noszący zdaje się bardziej przekonujący, perswazyjny — partner mimowolnie bardziej ufa jego słowom, nawet jeśli są tylko półprawdziwe.


Wtopienie się w tłum gości okazało się ostatecznie zadaniem dość mało wymagającym, co przyjmuję z ulgą. Liczę, że ten wieczór uda mi się spędzić w dość przyjemnej atmosferze, dlatego nie krępuję się, kiedy dostrzegam kieliszki wypełnione przeróżnymi trunkami oraz obfity poczęstunek. Przyjemnie jest czasem przypomnieć sobie o chwilach bez trosk, gdzie nie trzeba martwić się o każdy kolejny dzień. Podobnie jeśli idzie o relacje – czasami myśl, że nie czekają mnie żadne konsekwencje potrafi rozjaśnić spochmurniałe oblicze. I chcę tak dzisiaj się czuć: lekko, bez nadmiernego zastanawiania się. Mój plan rozwija się stopniowo, począwszy od spotkania na błoniach, poprzez kolejne drobne rozmowy już na terenie samego Hogwartu. Części z tych ludzi zupełnie nie pamiętam, ale oni z jakichś powodów doskonale potrafią dopisać do mojej postaci konkretne personalia. Mogę więc rzec, że moje odwieczne pragnienie bycia jakimś urzeczywistniło się, czego dowód odbieram po latach rozłąki z klasowymi kolegami i koleżankami, ale nie tylko. Pewnie i części z profesorów zapadłem w pamięć. Nie mam jednak jeszcze na tyle chęci, by się o tym przekonać na własnej skórze, dlatego omijam ich sylwetki skrzętnie, poruszając się po szachownicy Wielkiej Sali niczym rasowy skoczek.
Zewsząd wylewa się przepych – jest to jednak ten rodzaj dostatku, który opiewa w masę subtelności i ciężko tu doszukiwać się przesady. Wielka szkoda, bo lubię kiedy wszystko krzyczy. Sam jednak czując podskórnie, że zapewne włodarze Hogwartu zadbają o wyważony smak imprezy, sam postarałem się dzisiaj o to, żeby i moja prezencja nie odpływała zbytnio w rejony, które nadmiernie będą przykuwały spojrzenia. Czasami nie potrzebuję rozgłosu. Już wystarczająco sama moja twarz przemawia do zgromadzonych. Czerń i granat, lekka srebrna nić, choć wciąż niedorzeczny nadmiar biżuterii. Przecież niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Pochylam się nad kryształem wypełnionym jasnoróżowym płynem, by kątem oka dostrzec twarz panny Crouch. Rozstaliśmy się ledwie kilka godzin temu, a mnie wydaje się, że to wieki i że nadal odczuwam pewien niedosyt pozostawiony po krótkiej rozmowie. Uciąłem ją jednak na własne życzenie, wiedziony ulotnym kaprysem. Bacznie obserwując jej otoczenie, dochodzę do wniosku, że nadal nie widzę w pobliżu kogokolwiek, kto przykuwałby jej uwagę na dłużej. Jest sama? Zamierzam się przekonać, dlatego wychylam resztkę z kieliszka i przechodzę zdecydowanym krokiem w jej pobliże. Uśmiecham się uprzejmie i jedynie jeden, zbyt łobuzersko podciągnięty kącik ust zdradza, że niewiele we mnie niewinności.
— Maya. — Rzucam, aby zwrócić jej spojrzenie ku sobie, potem zerkam na prawo i na lewo. — Czy nie zaatakuje mnie zaraz twój towarzysz? Nie chciałbym przyjmować na siebie roli intruza — dodaję buńczucznie, ale przeczucie każe mi sądzić, że jest tu sama. — Jeśli zaś nie ma tu takiego ryzyka, to może dasz się namówić na taniec? — Chcę iść na parkiet, zdecydowałem o tym w momencie, kiedy przekroczyłem próg Sali. Wyciągam w jej kierunku dłoń i robię krok do drewnianej podłogi. Obcy zwyczaj nakładania masek niezwykle mnie ekscytuje. I kiedy runiczna powierzchnia dotyka wreszcie mej skóry, jestem gotów, aby wykonać pierwszą figurę, jeśli tylko moja partnerka przyjmie zaproszenie.

rzut
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#27
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
10-27-2025, 18:31
Odpowiedź dla Morty Dunham

Masque de Poussière d’Étoiles

Partner czuje się otwarty i marzycielski, co sprzyja rozmowom o wyjątkowo intymnych sprawach lub chwilowej melancholii.


To musiało być przeznaczenie. Nie — coś silniejsze od przeznaczenia, bowiem moc, która zbliżała ich do siebie, pozwalając odnaleźć drogę do swych ramion niezależnie od dystansu, jaki ich dzielił, wychodziła poza moc zwykłego zrządzenia losu. Była tak silna, jak silna potrafi być jakaś podstawowa siła, której źródła należało poszukiwać w początku kosmosu. Może stworzeni byli z cząstek tej samej gwiazdy, która niegdyś zapadła się w sobie i rozpadła w eksplozji. Zmierzali do tego samego losu, zuchwale idąc w ślady ciał niebieskich, które pod koniec swego żywota zabierały ze sobą zdecydowanie więcej, niż tylko samych siebie. W ich destrukcji było coś nieuchwytnie pięknego i strasznego zarazem. Nieuniknionego i nieprzebłagalnego, oboje wiedzieli, jaki czekał ich koniec i przykładali do tego rękę. Różdżkę. Skórę do skóry. Usta do kieliszka szampana.
Tego wieczoru przyszło im zagrać w jedną z najniebezpieczniejszych rozgrywek do tej pory. Bestia drzemiąca w Manon potrzebowała nasycenia, którego nie mogła znaleźć nigdzie indziej — ani u nikogo innego. Potraktowane szminką usta nie mogły znaleźć uciechy, gdy nurzała je w alkoholu. Pragnienie kąsało ją w każdy nerw ciała, niebezpieczne i irytujące, a tym, kto mógł ulżyć w jej katuszach lub sprawić, aby stały się one niewymownie gorsze, nie do zniesienia, był bez wątpienia on. Ten, który wyczuwał jej obecność nie przez dar, którym był obdarzony, a przez to początkowo cyniczne splątanie dusz, które towarzyszyło im od tak dawna. Gdy odwrócił się do niej, gdy ich spojrzenia się spotkały, Manon pragnęła zatrzymać się w miejscu. Podziwiać sposób, w jaki światło pobliskich świec padało na jego sylwetkę, jak emocje nieuchwytne dla gapiów, a jej znane tak, jakby były jej własnymi jeszcze bardziej czerniły hebanowe spojrzenie. Pragnęła dostrzec każdy, nawet najmniejszy szczegół jego aparycji. To, czy uniosły się jego włosy u nasady karku, musiałaby objąć go w tańcu mocniej, przechylić głowę w bok, może światło świec akurat w tym momencie padłoby na bledniejący z każdym dniem ślad po nacięciu szkłem jego szyi. Właściwie mogłaby pozostać przy nim blisko i nie wykonywać żadnego ruchu. Tylko puścić wodze fantazji i marzyć, pozwolić sobie dryfować w morzu ludzi, aż wreszcie to cierpliwość Morty'ego wypali się, podobnie do świecy. Aż postrada zmysły i wbrew wszelkiej logice postanowi sięgnąć po zakazany owoc ich relacji, niezależnie od tego, kto na nich patrzył.
To Manon szczyciła się myślą, że spośród ich dwójki jest bardziej odpowiedzialna. Nie mogła mu pozwolić na taką lekkomyślność, co zmusiło ją do podjęcia pierwszego kroku.
Ubranie masek przychodziło im zaskakująco prosto. Spodziewała się, że Morty miał do tego talent, chyba większość artystów potrafiła grać w ten, czy inny sposób. Morty chyba po raz pierwszy widział ją aż tak mocno wepchniętą w konwenanse uprzejmości i dobrych manier. Czy zdziwiła go tym, z jaką łatwością podjęła jego grę, śmiejąc się perliście w odpowiedzi na jego słowa? Wzniosła jedną dłoń do ust, zakrywając swe wargi palcami, choć spod przymrużonych powiek musiał odczytać nie komunikat o grzeczności i nieśmiałości, mogący towarzyszyć pannie na wydaniu z dobrego domu. W zieleni spojrzenia Manon mógł odnaleźć to, czego właśnie szukał. Zaczepny, niemalże arogancki błysk był zaproszeniem do podjęcia ryzyka. Niepotrzebnie wchodzili na parkiet, niepotrzebnie podlewali oliwą pożar swej bliskości. Jeżeli nie będą ostrożni, ogień pochłonie któreś z nich, jeżeli nie oboje.
— Och, wasza uprzejmość to miód na moje serce, monsieur Dunham — nie ułatwiał jej zadania, co więcej, wydawał się umyślnie ją prowokować, sprawdzając, jak daleko mógł się posunąć w testowaniu jej granic. Kobieta miała jednakże doświadczenie w podobnych grach towarzyskich, nawet takie zupełnie tandetne komplementy jak ten nie potrafiły wybić jej z rytmu. Choć najchętniej zdusiłaby te głupoty jeszcze w jego ustach, łącząc ich wargi w kolejnym tegoż dnia pocałunku.
Dreszcz przeszył jej ciało, gdy począł mówić do niej po francusku. Niezbyt mądre zagranie, Morty, pragnęła wyszeptać prosto w jego ucho. Kto mógł wiedzieć, czy jedna z par orbitujących gdzieś niedaleko nich nie należała do absolwentów Beauxbatons? Ale czym było życie bez odrobiny ryzyka? Wbrew zdrowemu rozsądkowi, odnalazła go wśród tłumu ludzi. Spoglądała w górę, na sklepienie sufitu zdobne w nocne niebo, wprost na gwiazdy, od których miała być piękniejsza. Kolejny tandetny komplement, ale tym razem przeniosła spojrzenie na mężczyznę; tym razem nie zatrzymała wzroku na jego oczach, ześlizgnęła się nim niżej, na jego usta.
— Gdybym nie usłyszała o tym, jak bardzo interesujące są dla was gwiazdy, monsieur, uznałabym, że próbujecie zbyć mnie tanim porównaniem — odpowiedziała mu płynną francuszczyzną, nie mogąc powstrzymać się przed puszczeniem mu figlarnego oczka. Przed wyjściem na parkiet przymknęła zresztą powieki. Ograniczyła wpływ świata do minimum, jej jedyną, najcenniejszą kotwicą okazała się ciepła dłoń muzyka, ciepło jego warg, wilgotny ślad, jaki po sobie pozostawił. Sama poruszyła delikatnie dłonią, tylko na tyle, aby mógł poczuć pod palcami nierówną powierzchnię blizny znaczącej jej wewnętrzną stronę. Kusiła go, podsuwając niemalże pod nos jeden ze smaczniejszych kąsków, który i tak był dla niego niedostępny w tej formie, której sobie wymarzył.
Każdy ponosił jakieś wyrzeczenia.
Obsydian jego maski w swej barwie tajemniczy był tak bardzo, jak zamglone wizjami spojrzenie jasnowidza. Nie potrafiła wtedy odgadnąć, o czym myśli. Czy to, co widział można było rozpatrywać w kategorii dobra lub zła, nawet przy utrzymaniu wypaczonych przez nich definicji obu tych zwrotów. Krawędzie maski z kolei były dokładnie takie jak on, gdy tylko czuł impuls gniewu. Ostre, zapraszające do skaleczenia się nim, na przekór rozsądkowi i instynktom samozachowawczym. Odjęcie mu pełnej mimiki obudziło w Manon pewien niecharakterystyczny niepokój. Lubiła na niego patrzeć. Lubiła obserwować każde minimalne drgnięcia jego mięśni, które mówiły jej więcej o jego stanie, humorze, czy myślach więcej, niż jakiekolwiek wypowiadane przezeń słowa. Teraz musiała liczyć sama na siebie, pozwolić muzyce nieść ich po parkiecie, zaufać, może wbrew logice, temu, że ich ciała znały się doskonale. Zawsze potrafili dobrać rytm odpowiedni dla ich dwojga, a teraz, choć musieli trzymać swe pragnienia na smyczy, miało im być paradoksalnie łatwiej. Mogli poddać się muzyce, pozostawić troski gdzieś dalej. Powinni
znaleźć się jeszcze bliżej. Powinni
przylgnąć do siebie, materiał do materiału, skóra do skóry. Powinna
zatracić się w rytmie bicia jego serca, do niego dostosowując swoje kroki.
Powinna przerwać to wszystko, gdy nachylił się nad jej uchem, gdy jego ciepły oddech podrażnił wrażliwą skórę. Zamiast tego zacisnęła mocniej palce na materiale jego ubrań, niechybnie przyprawiając go o kilka zagnieceń.
— Sił, czy cierpliwości? — dopytała, wciąż po francusku, ponownie przeklinając w myślach pomysł zakładania masek przed wyjściem na parkiet. Jego słowa potrafiły być tak wieloznaczne, zupełnie, jakby robił to specjalnie, dla sprawdzenia, w którą stronę poprowadzą ją własne domysły. Nie potrafiąc zdecydować się, co mógł mieć na myśli, pragnęła usłyszeć to od niego. Nie mógł być przecież tak okrutny, aby zostawić ją w zamku tak... Niezaspokojoną? — Cóż, to chyba bez znaczenia. Skoro gwiazdy płaczą z zazdrości o moją urodę, nie powinnam mieć problemu z odnalezieniem tu kogoś, kto podaruje mi więcej niż jeden taniec, czyż nie? — brała go pod włos zupełnie poważnie, gdy jedna z dłoni zsunęła się w dół, po boku mężczyzny, aż nie zatrzymała się na wysokości biodra. Druga zaś przesunęła się na kark muzyka, który objęła, wyjątkowo łagodnie, swymi palcami.
by the pricking of my thumbs, something wicked this way comes
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#28
Maya Crouch
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
3
3
Siła
Wyt.
Szybkość
9
10
10
Brak karty postaci
10-27-2025, 18:43
Odpowiedź dla Lysander Hatley

Masque de l’Ombre Veloutée

partner ma wrażenie lekkiej utraty czasu i orientacji — rozmowa z nim zdaje się trwać krócej niż naprawdę, a sam temat i przebieg rozmowy uderzać może w nieco absurdalne nuty


Gorset sukni unosił się i opadał w nierównym rytmie oddechu. Zazwyczaj szczyciła się większym opanowaniem, charakterystyczną dla rodziny Crouch umiejętnością zachowania zimnej krwi. Bywało, że ukradkowa utrata wystudiowanej kontroli zdarzała się jej po wypiciu jednej lub dwóch lampek wina, ale tego wieczoru nawet nie zwilżyła jeszcze ust alkoholem. Tkwiła w impasie, oczarowana gwiezdnym spektaklem rozgrywającym się przed jej oczami, a zarazem oczekująca na pojawienie się Lysandra. Miała nadzieję, że dotrzyma słowa i porwie ją tam, gdzie już teraz wirowały inne pary. Kątem oka ciągle wychwytywała jakiś ruch i kiedy w końcu dostrzegła przeciskającą się przez tłum znajomą sylwetkę, odetchnęła z ulgą i odwróciła się od gwiazd. Zaintrygowana spoglądała na niego przez pryzmat roztaczanej wokół nonszalancji, przez którą sama mogła być bardziej swobodna.
— Nie wydaje mi się, że powinieneś przejmować się atakiem ze strony kogoś, kto nie istnieje — westchnęła, ubarwiając uśmiech nikłym rozbawieniem. Powtarzał się - już przy spotkaniu na błoniach próbował odnaleźć w niej obcy, zabarwiony goryczą ślad obecności kogoś mu zupełnie obcego, będącego jej towarzyszem. O ile wtedy czmychnął i ani razu nie obejrzał się za siebie, by potwierdzić lub zanegować swoje przypuszczenie, teraz nie miał żadnych oporów przed wykonaniem dość śmiałego gestu. Zrobił to, czego naprawdę chciał. A prawda snująca się wokół pewnego przyjęcia zaproszenia do tańca była dla niej okrutna, pozbawiona choćby lekkiego znamienia współczucia. Chwyciła jego dłoń bez zawahania, lekko, jakby nie robiła tego po raz pierwszy. Podobnie poczuła się przy zakładaniu maski, gdy okalający ją chłodny materiał przylgnął starannie do ciepłej skóry twarzy.
Nie tańczyła często. Parkiet nie był jej naturalnym środowiskiem, bo nigdy nie potrafiła poruszać się po nim z wystarczającą gracją pomimo wkładanych w naukę kroków wysiłku. W jej przypadku nie oznaczało to utraty pewności siebie, wręcz przeciwnie, ponieważ nadrabiała tym drobne, niewidoczne dla większości mankamenty. Jego towarzystwo tego wieczoru również nie pozostawało bez znaczenia. Mogła wręcz z łatwością obstawić, że stanowczo zbyt płynne i subtelne jak na nią ruchy są wynikiem tej specyficznej bliskości. Nie liczył się powód, przez który była czulsza na wszystko ze zdwojoną siłą - czas wyrwany z ich życia, taniec, śmiały szept pożegnania na błoniach. W nagłym przypływie odwagi uniosła wzrok i spotkała się ze spojrzeniem Lysandra jak równy z równym, tym samym nie dając mu możliwości ucieczki. Za pragnieniem odpłacenia się za urwaną rozmowę stał bardziej prozaiczny powód. Być może właśnie dziś po raz pierwszy od bardzo dawna była wystarczająco obdarta z młodzieńczej niewinności lub wystarczająco żywa, żeby pokierować drzemiącą w nią pasją.
— Jedynym nietaktem z twojej strony było pomyślenie, że mogłabym w taki sposób potraktować twoją obecność — odparła, przerywając trwające od chwili milczenie i jednocześnie nawiązując do tego, co powiedział wcześniej. Wiedziała, że chodziło mu wyłącznie o reakcję osoby mogącej towarzyszyć jej na zjeździe, ale nie widziała powodu, dla którego nie miałaby obrócić tej wymiany zdań na swoją korzyść. Gorycz przygany wybrzmiała jedynie w jej głosie, zupełnie niewidoczna w czułym, iskrzącym się od nocnego nieba i tlących się od uczuć spojrzeniu. Klucząc pośród utkanych na nowo reguł i kroków tańca nieznacznie przesunęła dłoń trzymaną na jego plecach, wywierając na nich niemal niezauważalnie większy nacisk. Kąciki jej ust zadrżały w przypływie myśli skrytych za złotym blaskiem tęczówek, będące być może jeszcze zbyt mdłe, żeby je odczytać, albo dawkowane na tyle, na ile sama zechciała się nimi podzielić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#29
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
10-27-2025, 22:27

Masque de l’Horloge

Partner w naturalny sposób synchronizuje się z noszącym — towarzyszą mu analogiczne emocje oraz myśli.


-Leach ma swoje pięć minut- szepnąłem na ucho Lucindzie, gdy wspólnie przekraczaliśmy progi Wielkiej Sali. -Pewnie pomiędzy zalotnymi uśmiechami do tej francuskiej delegatki rozprawiał się nad tym, na jak fantastyczny pomysł wpadło Ministerstwo Magii pod jego rządami- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. Nie miałem do niego żadnego szacunku – był ledwie marionetką w rękach promugolskich decydentów pragnących pozostać w jego cieniu; wygodniej, bezpieczniej i bez skazy. A przy okazji krzty moralności. Forsowana ideologia była skazą na magicznej historii, podobnie z resztą jak jego wygrana – zwycięstwo, za które przyjdzie nam słono zapłacić. -Ciekawe czy pochwalił się jak wielu urzędników zrezygnowało z pracy na wieść o mugolskiej zarazie na najwyższym stołku- prychnąłem pod nosem zerkając w kierunku suto zastawionego stołu i to właśnie tam skierowałem swe kroki.
Jedno było pewne – organizatorzy dołożyli wszelkich starań, aby Zjazd Absolwentów zapadł w pamięci gości na długo. Sama wola organizacji międzynarodowego spotkania budziła pozytywne emocje – jakby fortuna Leach’owi nie sprzyjała już dość hojnie – zważywszy, że przedsięwzięcie to miało bezprecedensowy charakter, a przy tym zachwycało rozmachem i dbałością o detale. Korzystałem z tych wygód bez wyrzutów sumienia i skłamałbym, twierdząc, że żałowałem swojej obecności, bowiem z niemałą przyjemnością przyszło mi witać dawnych kolegów; z jednymi dzieliłem dormitorium, z innymi szlabany, a przez kolejnych na nie trafiałem. Najpewniej sam ugiąłem się tej nostalgicznej nucie, gdyż wspomnienia wracały i choć nie wszystkie mogłem uznać za przyjemne, to z dozą satysfakcji przyglądałem się minom tych, którzy ze względu na ubóstwo mej rodziny, skreślili mnie już na starcie. Dziecinnie – acz przyjemnie było obserwować ich sprane marynarki i wątpliwej urody żony.
-Preferujesz dobrą ognistą, czy tu nie wypada?- uniosłem kącik ust spoglądając na Lucindę i nie czekając na odpowiedź chwyciłem białe, wytrawne wino. Uzupełniłem jej kielich, po czym sam zdecydowałem się na wspomniany alkohol, który po chwili wypełnił ciężkie szkło o grubym dnie, zdobione subtelnym złotym reliefem. -Wróciła tęsknota za tymi murami?- spytałem rozsiadając się tuż obok żony. -Czy jednak ulga, że masz to za sobą?- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu, po czym uniosłem lekko szklaneczkę w geście niemego toastu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#30
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-28-2025, 12:20
Odpowiedź dla Maya Crouch

Masque du Chuchot Noir

noszący zdaje się bardziej przekonujący, perswazyjny — partner mimowolnie bardziej ufa jego słowom, nawet jeśli są tylko półprawdziwe.



Mam podstawy by sądzić, że jest tu sama. Subtelne oznaki starczały za pewność, więc ostatecznie moje słowa są jedynie grą. Chęcią zmuszenia do postawienia jasnej deklaracji i nagięcia się pod moje pragnienia. Wszystko jednak zawoalowane tak zręcznie, by nikt postronny nie próbował doszukiwać się w rzucanych słowach nietaktu czy udawanej uprzejmości, w którą ubrałem uszczypliwość. Prawdą jednak było, że czuję coś na kształt zaskoczenia – zakładam, że nazwisko Crouch równoważne jest z przywiązaniem do tradycji i konserwatywnych wzorców, dlatego dama w wieku dwudziestu pięciu lat nie mogła liczyć na podobną swobodę. Prawdopodobnie nie doceniam samej Mayi i jej uporu, ale czy mogę mieć racjonalny osąd sytuacji? Nie znamy się na tyle, nie wiem, jak układają się jej stosunki z matką i ojcem. Szybko dochodzę do konkluzji, że w zasadzie jesteśmy sobie zupełnie obcymi ludźmi, których na drobny moment połączyło fatalne zauroczenie mojego brata i równie kłopotliwe uczucia panny Crouch. Kiedy je ujawniła zupełnie przypadkiem, pierwszy raz w życiu czułem coś na kształt niezręczności, a jest to coś, co jest dla mnie zupełnie nieodkryte i przerażające u swych podstaw. Po latach budzi się we mnie ciekawość czy to w jakiś sposób ewoluowało lub przeminęło. Na ten moment jestem zadowolony, bo nie peszy mnie ani jej obecność, ani rozmowa (ale przecież z błoni uciekłem w sposób iście popisowy…).
Podana dłoń szybko odnajduje się w uścisku delikatnych palców, a ja lawiruję tak, byśmy mogli odnaleźć skrawek spokojnego miejsca na podłodze pełnej innych par. Gwieździste niebo zaczyna potęgować poczucie odrealnienia, jakbym stąpał wśród mlecznej drogi, zawijającej na podobieństwo ogromnego węża. Meandry moich myśli są bardziej niespokojne, choć skupione na tu i teraz. Tylko ten czas… czas zdaje się chwytać nowych reguł, tworząc w momencie intymności odrębny twór, gdzie ludzkie zasady przestają obowiązywać.
— Nietakt to moje drugie imię. — Wyznanie jakże lekkie, niewspółmiernie do tego, co jeszcze jakiś czas temu zawisło między nami wyraźnie wyczuwalnym napięciem. — Pewne rzeczy się nie zmieniają — dodaję z rozbawieniem sięgającym oczu. Bez problemu odnajduję odpowiednie miejsce na kobiecej talii, by tam zahaczyć palce. Pod nimi wyczuwam misterne aplikacje, którymi usłana jest jej sukienka, a przede wszystkim pulsujące ciepło. Przyjemne, znane. Podbite nieodkrytymi emocjami, których wydobycie nagle zaczyna być moim celem.
— Wiesz, to chyba naturalne, że mogłem pomyśleć, iż zaraz napadnie mnie tu jakiś Malfoy lub Black. — Drapieżna mina rozmywa się zaraz w obrocie, do którego próbuję ją nakłonić. Płynąc dalej, dokładnie śledzę jej tęczówki – czujne, błyszczące. — Pomimo pewnych przymiotów, które posiadam, dobre nazwisko czy czystość krwi nie są tym, czym mogę się poszczycić, sama rozumiesz. Choć zapewniam, że nadrabiam te niedociągnięcia… — Słowa płyną swobodniej, niż zakładałem na samym początku. Sam jestem tym zaskoczony, ale wszystkie potem nikną, rozpływają się wśród galaktyk które przecinamy i ich echo tylko drażni zakończenia nerwowe. Może to alkohol? Może to perfumy? Zaczynam mieć podejrzenie, że parkiet żyje własnym życiem, że mkniemy tak setki lat świetlnych, a nasza egzystencja ogranicza się jedynie do błysku widzianego z Ziemi na długi czas po tym, kiedy już tak na prawdę zdążyliśmy się spalić.
— Usatysfakcjonowana dzisiejszym wieczorem? — Pytam.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (7): « Wstecz 1 2 3 4 … 7 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.