• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Wielka Sala
Wielka Sala
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-09-2025, 17:55
Wielka Sala
Wielka Sala to największe pomieszczenie w całym zamku Hogwart. Jak sama jej nazwa sugeruje - jest naprawdę wielka. Długa na kilkadziesiąt stóp, szeroka na kilkanaście i o bardzo wysoko, łukowato sklepionym suficie, którego zazwyczaj nie widać, bo dzięki czarom uczniowie Hogwartu spoglądając ponad głowy dostrzegają zazwyczaj niebo podobne temu, które widać za oknem. Pod sklepieniem wieczorami unoszą się setki świec, za dnia zaś światło dziennie wpada przez wysokie i wąskie okna. Wielka Sala ma kamienną posadzkę i takież ściany, zawsze wypolerowane i zadbane przez domowe skrzaty pracujące w kuchni. Każdego dnia stoi tu kilka stołów - cztery najdłuższe przeznaczone są wychowankom domów w Hogwarcie. Po drugiej stronie od wejścia zaś, na podwyższeniu, stoi stół nauczycielski, gdzie zasiada grono pedagogiczne. Po środku tego stołu stoi krzesło przywodzące na myśl tron, należące do dyrektora szkoły. Dekoracje Wielkiej Sali zmieniają się w zależności od okoliczności.
Na lewo od stołu nauczycielskiego znajdują się drzwi prowadzące do bocznej komnaty z portretami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (7): « Wstecz 1 2 3 … 7 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Sandy Wilkes
Czarodzieje
tell me who I am – do I provoke you with my tone of innocence?
Wiek
21
Zawód
fryzjerka, niania, drobna złodziejka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
2
Siła
Wyt.
Szybkość
5
7
13
Brak karty postaci
10-20-2025, 16:24

 Masque du Miroir Liquide

Smukła, o falujących brzegach przypominających taflę wody, srebrzysta i połyskująca jak krople rosy. Partner w tańcu widzi w niej swoje własne odbicie zamiast twarzy noszącego — w konsekwencji mimowolnie ujawnia swoje emocje, co może prowadzić do głębszej bliskości lub lekkiego zakłopotania.


Wielkie jezioro pod nami, wielkie zamczysko nad nami, półtora promila czystego alkoholu w nas; reszta to kaskada błyszczącego lakieru do włosów, flegma w kolorze baby pink ozdobiona koronką, błyszczącym kryształem — tym razem tym naturalnym, nie chemicznym ciągiem zamkniętym w małej foliówce — i idealną smugą fioletowo—różowego cienia do powiek. To pukiel zawiniętych włosów, który kilka godzin więził się pod wałkiem, wszystko po to by mrugnąć srebrzysto—platynowym oczkiem do srebrnych ornamentów na połyskującej syrenią łuską sukience. Tej ładnej, tej wybranej w ładnym butiku, tej, od której dziewczętom robi się ciepło w brzuchu, brukowcom ślinianki pracują szybciej, a celebrytki bezmyślnie podpisują czeki. Nigdy nie byłam chyba tak podniecona, jak w momencie, w którym milusia ekspedientka pakowała tę kreację do pudełka, a Danny wyjmował z kieszeni gruby portfel.
— Co? Dlaczego? — do tej pory nie myślałam o tym, że w Hogwarcie faktycznie może być ktoś z moich obecnych pracodawców. Zawieramy konspirację na nadciągający wieczór. Krzątamy się w naszym m3, które przypomina pobojowisko głównego saloniku Madame Malkin podczas wiosennej wyprzedaży, układamy włosy, pudrujemy noski; pozwalam mu nawet obejrzeć seans zakładania brokatowych rajstop, nawet jeśli magiczny zegarek w kuchni od dziesięciu minut donośnie alarmuje, że jesteśmy bardzo blisko spóźnienia.
— Że jesteś szanowanym biznesmenem, który wykorzystał potęgę mugolskiego dolara — recytuję jak wierszyk w przedszkolu, tata byłby dumny. Jestem w dobrym humorze, w przeciwnym razie już dawno dogryzałabym faktami o rzekomym obrabianiu na pieniądze starych kobiet i o naszej malutkiej, troszkę nielegalnej pracy dorywczej.
Pakujemy najpotrzebniejsze rupiecie, kosmetyczkę upycham do mikroskopijnej torebki, w ostatnim spojrzeniu w lustro tapiruję włosy, gdzieś pomiędzy próbuję strącić jego błąkającą się po moim ciele dłoń, ale endorfiny szkolnych uniesień przejmują kontrolę. Finalnie chichoczę tylko krótko, w chichocie mruczę jego imię, a wychodząc z mieszkania błogosławię proste zaklęcia, które krótkim machnięciem różdżki poprawiają naruszoną pieszczotami fryzurę.
Hogwart jest obrazkiem ze świątecznych widokówek; brakuje nam mundurków, ale i tak czuję się nagle jak grzeczna prefektka; u podnóża schodów wita nas noc zerkająca zza strzelistych okien, witają czerwone schody, plątanina nóg, atłasowych sukien i śmiechów w melodii nostalgicznych wspomnień.
Pozwalam Danny'emu czynić honory kiedy pytają o naszą godność; w międzyczasie sięgam po maskę, która staje naszym biletem wstępu do Wielkiej Sali i zaaferowana rozglądam się jak dzieciak, którego zabrali do Miodowego Królestwa.
On ciągnie nas w głąb, na parkiet, a ja ściskam jego dłoń, pomiędzy ekscytacją a niepewnością. Smukła maska, o falujących brzegach przypomina taflę wody, a srebrny kolor idealnie pasuje do mojej sukienki; jeszcze chwila, a zacznę wierzyć w przeznaczenie, i będę doszukiwać się w tym wieczorze cichego znaku na czekającą na nas pomyślność.
— Za to pan musi być zdecydowanie wychowankiem nieustępliwej dyscypliny skandynawskiej szkoły... — nigdy nie potrafiłam dobrze wypowiedzieć tej dziwnej nazwy na D, nie znałam też zbyt wielu przedstawicieli obcej szkoły, ale na pewno musieli być z Rosji albo jakiejś innej Rumuni, bo po drodze minęliśmy same blade i posępne miny. Naszła mnie dziwna myśl, że w teatrze mogliby łatwo dostać angaż na rolę jakiś dzikusów.
— Och, na pewno — dodaję z pomrukiem, sunąc dłonią po ramie naszego tańca; jego ramionach. Może jeśli zacznę wizualizować sobie Daniela robiącego drewno, naprawdę będzie wyglądał jak ci z tego Durantu?
Obrót i trach i kolejny; szczerzę się naprawdę szczerze.
— Tęskniłeś za tym miejscem? Poopowiadasz mi o ostatnim szlabanie, jaki zarobiłeś? — szepczę, kiedy wokół nas zaczynają szurać inne suknie i fraki — Byłeś w łazience prefektów? — ta gra to sto pytań do.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
10-20-2025, 16:55
Fred, Igor, Varya

Masque de Poussière d’Étoiles

partner czuje się otwarty i marzycielski, co sprzyja rozmowom o wyjątkowo intymnych sprawach lub chwilowej melancholii.


To czego przyszło im doświadczać, przestało już przypominać szkołę, jaką pamiętali. Mury, choć znajome, zdawały się przemawiać już innym głosem. Zapachy - wciąż przywodzące na myśl wieczerze w Wielkiej Sali - niosły teraz ze sobą raczej wspomnienie przepychu i elegancji, której na próżno było szukać wśród młodych uczniów, zbyt przejętych magią, by doceniać trud włożony w to, by każdy dzień ich młodości kończył się gorącym posiłkiem. Jej wzrok - niby od niechcenia - przesuwał się po zgromadzonych gościach. Nie szukała nikogo konkretnego, a jednak w każdym próbowała odnaleźć cząstkę dziecka, którym kiedyś był. Przecież o to właśnie chodziło w spotkaniach po latach, o to chodziło w zjazdach absolwentów - by zobaczyć się ponownie. Już z innym nastawieniem, z innym doświadczeniem, z historią napisaną przez dorosłe życie. Nie tylko z dawnymi przyjaciółmi, ale też może z sobą samym, bo przecież mieszkali pod tym dachem siedem długich lata. Przeżywali tu swoje smutki i rozczarowania, radości i chwile ekscytacji. Uczyli się życia i dziś mieli okazję sprawdzić jak udana była to lekcja. Jakaś część jej właśnie to pragnęła oceniać. Te przychylne koleżanki, które już kilkukrotnie tego wieczoru posyłały jej urocze uśmiechy - jakby stęsknione rozmów i wspólnego przebywania. Chciała oceniać także obce twarze - ich ubiór, chód, gestykulację - doszukując się w tym wskazówek, kim teraz są, czym się zajmują i dlaczego uznali to spotkanie po latach za wystarczająco atrakcyjne, by się tu dziś zjawić.
Jej wzrok padł na trzymaną przez brata w dłoni maskę. Kącik ust uniósł się w uśmiechu. – Pocieszające, że będziesz mógł się za nią ukryć? - zapytała nie chcąc już kolejny raz dzisiejszej nocy podkreślać, że jeśli tylko coś okaże się być dla niego zbyt przytłaczające, to była gotowa wyjść stąd nawet teraz. – Możesz nie brać tego do siebie, ale mam wrażenie, że to ci pomaga. To, że wychodzisz ze swojej strefy komfortu. Że robisz rzeczy, których raczej z własnej inicjatywy byś nie zrobił. Taniec też by ci pomógł. - lekkie wzruszenie ramion miało być dla niego informacją, że bez względu na to jaką decyzję podejmie będzie ona należeć do niego. Nie chciała w to ingerować, choć czuła, że to co wypływa od niej - on odbiera w charakterze wskazówek i nie byłaby sobą, gdyby tego faktu zwyczajnie nie wykorzystała.
Jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na zbliżającej się do nich dwójce czarodziejów. Jedna twarz - doskonale znana, choć dziś w innym, bardziej eleganckim wymiarze - jak zresztą oni wszyscy. Kobieca - całkowicie obca. Przyjaciółka. Nie powinno ją to dziwić, bowiem dziś każdy odnajdywał twarze, których nie widział od lat. Uśmiechnęła się z uprzejmością, zatrzymując spojrzenie na kobiecie nieco dłużej. – Maski to nie nasza tradycja - zaczęła, unosząc wyżej swoją, której jeszcze nie zdążyła włożyć. – W Hogwarcie raczej próżno doszukiwać się tajemnic. Już jako dziecko miałam wrażenie, że ludzie zbyt otwarcie dzielą się tu swoimi przeżyciami - jakby każdy miał być dla każdego przyjacielem. - odparła, nawiązując po części do tego, co sam Dumbledore powiedział dziś na rozpoczęciu uroczystości. Jej wzrok padł na brata, bo chyba to on był najlepszym przykładem na to, jak nietrafiona potrafi być ta idea. Jak obca niektórym.
- Wspominaliśmy stare czasy i doszliśmy do wniosku, że to, co nowe bywa znacznie bardziej atrakcyjne. - odpowiedziała na pytanie Igora, tym razem skupiając na nim spojrzenie. Mimowolnie wróciło do niej wspomnienie ostatniego wyjścia w góry; choć wysiłek nie był aż tak wielki, jak mogło to odczuwać jej ciało, obraz tamtej chwili wciąż pozostawał żywy. Może dlatego, że widzieli się raptem wczoraj. Tak przynajmniej sobie to tłumaczyła.
Na jego pytanie uniosła brew w lekkim, pytającym geście. Cóż za bezpośredniość. Zreflektował się jednak niemal natychmiast wyciągając w jej stronę dłoń. Ciemna, połyskująca niczym rozgwieżdżone niebo maska już po chwili spoczęła na jej twarzy. Ujęła jego dłoń bez słowa, pozwalając, by poprowadził ją na parkiet. Spojrzała jeszcze w stronę Freda i towarzyszącej mu kobiety - z nie do końca uświadomioną nadzieją, że pójdą w ich ślady.
Nie mogła jednak pozbyć się kiełkującego w niej dyskomfortu - uczucia, które z każdą chwilą coraz bardziej przypominało złość i rozczarowanie. Bo nie tylko jego słowa zdawały się zbyt śmiałe - także postawa. Zbyt arogancka, zbyt pewna siebie. To niezadowolenie zdradzały zaciśnięte wargi i przesadne wyciszenie, w jakie zapadła. Zacisnęła mocniej dłoń na jego ramieniu, gdy muzyka rozlała się po sali, wygrywając takt, który zapraszał ich do tańca. - Dlaczego mi się tak przyglądasz? - zapytała, gdy ich spojrzenia kolejny raz się spotkały.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#13
Daniel Dodge
Czarodzieje
Daniel, you did it, you made me cry. You spent ten days in bed when I asked you why
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
10-20-2025, 20:07
Kilka kieliszków bąbelków później - zaczynamy w domu, nie ze mną te numery, oficjalna część rozciągnie się jak guma do żucia jak kręgosłup moralny zdegenerowanego sędziego Wizengamotu który na wiecach urządza cuda, wskrzeszając podstawionego Łazarza (i tak dostanie mandat), jak stare, poprzecierane gacie, które dawno temu powinny wylądować w koszu - mam dobry humor. Lekko podchmielony jestem czarujący jak John Dillinger, wybitna osobowość, szkoda, że nie zdążyłem go poznać osobiście. Sandy ma za to szansę, zgrywam bandytę, ale obłapiam ją delikatnie, nawijając na palce jej blond loki, jasne sprężynki, kręcące się jak makaron fusilli. Szkoda, że do syreniej sukni nie pasuje jej żadna kokarda, bo wystąpiłaby w duecie fusilli i farfalle. Mój drut jest prosty jak spaghetti, ale zanim dojdzie co do czego, przypominam: nie wolno łączyć makaronu o różnych kształtach, nie cierpię, kiedy tak robi, tłumacząc się czyszczeniem resztek ze spiżarki. Ona to wtedy dojada, a ja wychodzę obrażony. Jednak nie teraz, nie teraz - to pora na wykład, a rady profesora przełknie chętniej niż moje.
– Dlatego, że kobieta szanowanego biznesmena nie musi dorabiać, niańcząc cudze dzieci, Sandy – wyjaśniam jej cierpliwie, skuszony błyskiem cielistego materiału, który naciąga na nogi jak w reklamie, która wyemitowana przed “That Was the Week That Was” wywołałby protesty konserwatystów pod siedzibą publicznej telewizji. Nie udaję, że nie patrzę, patrzę tak, żeby było widać, że patrzę. Lubię nogi, ona lubi uwagę, robi to dla mnie, bosko, możemy być razem naprawdę szczęśliwi. Pod warunkiem, że będzie mnie słuchać.
– Tatuś jest dumny – podszczypuję ją znowu tu i ówdzie, choć jednocześnie krzywię się, jakby ktoś zdzielił mnie w śledzionę. Półprawda zaszczypała, ale to nie przemycie rany wodą utlenioną, żeby tkwiła w tym jakaś korzyść. – A ty? Co ty robisz? – krzyżuję ręce na piersi, opierając się o chybotliwy sekretarzyk i niedbale strzepując jakiś kudeł z czarnych, lejących się spodni. W historii jest luka, dziura, która potrzebuje wypełnienia. Do dzieła, mała, nie zawiedź mnie.
Wychodzimy w końcu, w pośpiechu, ostatniego drinka wychylamy prawie-prawie na klatce schodowej. Na parkiecie niestety jestem już całkiem trzeźwy, Sandy niekoniecznie i przelewa mi się przez ramię, rozpływając się nad zamkiem. Sam pamiętam go inaczej, wydawał się większy, ot, gówniarska perspektywa, zderzona z powrotem w szkolne bramy jako człowiek sukcesu.
– Z Durmstrangu – podpowiadam, pozwalając sobie na niezobowiązujący obrót, po czym z powrotem przygarniam ją blisko. Nasze stopy suną po podłodze w równym rytmie, nie stykamy się kolanami, co przytrafia się amatorom, a palce Sandy lekko tylko opierają się na mojej dłoni, gotowe na cokolwiek jej zaproponuję. Mam być z Durmstrangu? Wedle życzenia – W naszych stronach nie spotyka się tak wyjątkowych dam – i dalej w tym stylu, łapię ją jedną ręką pod kolanem, a drugą na plecach i przechylam śmiało, efektownie eksponując odkryty dekolt, zaraz zrobi mostek. – Wikingowie, żeby zdobyć przychylność wybranki układali o niej pieśni miłosne – opowiadam, wracając do standardowych figur i prostego taktu, zanim uda nam się kogoś staranować. Już blisko do prawdziwej niegrzecznej gadki, ale nagle moje fusilli wychodzi z roli i zadaje pytania, na które nie mam ochoty odpowiadać. Nastrój: prysł. Lustrzana maska Sandy odbija dolną część mojej twarzy: szczęka nagle się napina, a uśmiech: znika. – Nie będziemy tutaj o tym rozmawiać – ucinam ostro, ostrzej niż zamierzam. Potykam się przy normalnym kroku na cztery, ponoć Dumbledore zakazał fizycznych kar, za moich czasów… Pękłoby jej serce, od opowieści o łazience prefektów również, więc udaję, że coś wpadło mi do oka i pocieram je mankietem marynarki tak intensywnie, że faktycznie ronię kilka łez. – Pokaż mi swój Pokój Wspólny – znowu ją przytulam, metro zmienia się na 6/8, więc po prostu kołyszemy się, lekko tylko zachwiani moim wybuchem. Chcę zaruchać, nie stracę tego tak łatwo.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#14
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
10-21-2025, 09:14
Męski głos przy uchu, w przyciszonej aranżacji szeptu, zdawał się obcy, niźli otulający wystawne jestestwo tego wieczoru. Niósł w sobie tonację chłodu, w której nie drżało żadne ciepło pochwalnej modły, ni liturgiczna spiekota ukojenia, jakiej pragnęły jej zmysły. Ten głos miał wrzeć pychą i zepsuciem, rozlanymi w gładkim aksamicie tonu, czyniąc z każdej sylaby narzędzie władzy nad doktryną kobiecej kruchości ciała. Bo nie o duszę tu chodziło ― duch pozostawał nieprzystępny, obwarowany i dumny ― lecz o tę materialną powłokę, którą on pragnął posiąść i podporządkować, jak kolejne trofeum na półce dziejów męskich zwycięstw.
A jednak duch, uchowany w smukłości kształtów, w zarysie woalu, w drobnym ruchu nadgarstka, w rozkołysaniu ciała pod ciężarem spojrzenia, gorzał. Gorzał jak ognisko nienawiści ― ciche, lecz niegasnące, zdolne pochłonąć każde słowo, które miało ją określić, uwięzić, nadać jej formę. W tym płomieniu nie było uległości; była precyzja gniewu, kobiecość przekuta w stalową konsekwencję, subtelną i zarazem nieludzką w swej wytrwałości. Splatać ich miał nie szacunek, acz utarczka, jawiąca się światu niczym taniec pozornej harmonii ― teatr gestów, gdzie każde skinienie, każde słowo, nawet oddech, niosły za sobą cichy krzyk niezgody. Nigdy nie będzie jego... Nigdy nie stanie się częścią jego kształtowanego wedle własnego egoistycznego kanonu świata. Bo nie miał w sobie tego, co mogło ją poruszyć do żywego: nie miał pięknych jak nieboskłon w letni dzień ocząt, które znały język współczucia, ni jasnej karnacji, przywodzącej na myśl subtelność angielskiej codzienności ― tej niewinnej poezji mleka i mgły, której barwa koiła jej wspomnienia dzieciństwa. Alessio jawił się obcością ― kontynentu południa, z jego zbytnią pewnością, rozleniwioną manierą włoskiej elegancji, i tą perfidną nutą, jaką nosili w sobie renesansowi twórcy, dla których piękno było zawsze wstępem do upadku. W jego ruchach czaiła się sztuka posiadania, nietworzenia; dotyk był obliczony, gest wykalkulowany, uśmiech zbyt doskonały, by nie skrywał ostrza. Lecz nigdy, przenigdy nie miał się stać rzeźbiarzem ich wspólnego jestestwa ― bowiem marmur, z którego stworzono jej wolę, nie znał dłoni, które mogłyby go bezkarnie naruszyć.
― Jak zamierzasz malować nasz świat? ― dywagowała lakonicznie, choć każda myśl pulsowała pod czaszką jak rozżarzony metal, parzący nerwy, gdy tliły się jeszcze resztki rozsądku. Czuła duszność nakrapianej skóry, spływającej ferworem żywicznych nut ― tej mieszanki męskości i rozkładu, którą kojarzyła tylko z nim. Zapach żywicy, ciepły i duszny, niósł w sobie wspomnienie ognia, przy którym topnieją nie tylko świece, lecz i wola. Gorejące ciepło jego dłoni trawiło niczym kwas ― pod paznokciem, pod żyłą, aż do rdzenia świadomości ― gdy wzmocniła chwyt, wymuszony etykietą, kierując ich ku centrum tańczących par, w sam środek złudnej harmonii i muzycznego kłamstwa. ― Karminem triumfu, czy czernią swego upadku?
I nawet jej miłość do tańca ― ta subtelna ekstaza ruchu, język niewinnego uniesienia ― nie mogła zagłuszyć tej jednej, rosnącej, dzikiej nuty niezadowolenia. Ciało, mądrzejsze od rozsądku, krzyczało w niej, błagało: uciekaj. Lecz wiedziała, że nie ucieknie; że żadna kobieta nosząca jej nazwisko nie splami się tchórzostwem. Była zbyt dumna, by zgiąć kark pod jarzmem ojcowskiego postanowienia, tej spisanej umowy, która miała scalić dwa rody w imię korzyści, nie miłości. Biel sukni, o której już szeptano po kątach, stawała się symbolem niewoli ― i niczym welon śmierci miała spocząć na jej barkach z nadchodzącym dniem.
Nim obcas smukłego obuwia zdążył nadwyrężyć stateczność parkietu, w dłoniach pojawiła się maska. Nie wiadomo skąd ― może z pamięci, może z gniewu. Tak piękna i czarna, jak jej serce tej nocy. Czerń, matowa niczym obsydian, połyskiwała srebrzystym ornamentem run wijących się wzdłuż policzków niczym tatuaże pradawnych bogiń zemsty. Każda linia, każdy splot symbolu zdawał się mieć swoje własne życie, pulsujący rytm, jakby sama maska oddychała wraz z nią. Ach, jakże to koiło jej serce ― to złudzenie mocy, to krótkie wytchnienie, gdy mogła ukryć twarz i w niej złożyć wszystkie pęknięcia duszy. Wspominała wówczas zimowe połacie norweskiego padołu, surowe i białe jak czyste sumienie, które niegdyś posiadała. Widziała tam siebie ― wolną, chłonącą chłód i wiatr, który tnie jak brzytwa, ale nie zniewala. Teraz zaś, pod czernią maski, czuła, że staje się kimś innym. Czymś silniejszym. Czymś, co już nie prosi, lecz wybiera.
― Czego pragniesz? ― Zwycięstwa, sławy, czy podbicia świata? Wszakże nie mnie. Pozwoliła spocząć władczej dłoni na swym ciele ― z pozoru posłuszna, w istocie jednak rozdarta między lodem godności a żarem, który zrodził się w głębi tam, gdzie serce stawało się bronią. Zatrzymała się w półruchu, w tej sztywności, która czyniła z niej marionetkę dojmującego panowania, narzędzia w rękach mężczyzny przekonanego o swoim boskim prawie do kierowania światem ― i kobietą. Prowadź… ― powiedziało spojrzenie, posyłane tylko jemu. Sprawdź, jak ten jeden raz jest czynić nade mną ferwor władzy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#15
Freddy Krueger
Czarodzieje
zawsze budzę się za późno, nawet jeśli nie spałem
Wiek
21
Zawód
rybak, diler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
2
0
OPCM
Transmutacja
4
4
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
11
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
10-21-2025, 21:03
Odpowiedź dla Loretta Krueger

Masque de l’Écaille du Dragon

partner odczuwa ekscytację i napięcie wokół noszącego, co może pobudzić fascynację erotyczną i niekontrolowaną bezpośredniość ruchów czy propozycji.


Trudno było mi powiedzieć, czy towarzyszyła mi radość z powrotu do Hogwartu. Z pewnością jawiła się swego rodzaju ciekawość względem wystroju tudzież nauczycielskiej kadry wszak przez pięć lat wiele mogło się zmienić, a to miejsce przyzwyczaiło nas do licznych zaskoczeń. Sam zjazd wciąż budził mieszane emocje; z jednej strony cieszyłem się na opuszczenie barki i zmianę otoczenia, zaś z drugiej obawiałem się osób, które mogłem spotkać. Było wiele twarzy, jakich nie chciałem widzieć ponownie, a te stanowiące niegdyś najbliższe zapewne zatraciły się w życiowych obowiązkach i zważywszy na podobieństwa charakterów unikały równie wielkich spędów. Niezaprzeczalnie zjawić się miało wiele czarodziejów, bowiem nie było to wydarzenie wyłącznie dla naszego rocznika, a wszystkich absolwentów i gości z innych magicznych szkół. Czy byłem gotów wejść w tłum i bawić się równie dobrze, co w ograniczonym gronie? Kręgu ledwie kilku przyjaciół? Wątpliwe, lecz nie chciałem sprawić Lorettcie przykrości. Podobnie jak ona zobowiązałem się do czegoś i słowa zamierzałem dotrzymać, mimo że wyjście ze strefy komfortu zawsze sprawiało mi ogromną trudność. Prawie równie wielką, co nałożenie garnituru i wybitnie niewygodnych butów – na jaką cholerę, ktoś w ogóle coś takiego wymyślił? Ni to wygodne, ni to ładne. Po prostu nijakie. Ale… przyodziałem go, a wzrok siostry zdawał się być zadowolony. Chyba nie było powodów do wstydu lub – jak z resztą zawsze – była po prostu bardzo uprzejma i nie chciała sprawiać mi przykrości.
No i… pozostałem trzeźwy. To znaczy w kwestii mocniejszych środków. Obawiałem się własnej reakcji, zwłaszcza, że w najbliższych godzinach czekało mnie wiele różnych bodźców. Tych, których przez ostatnie lata skutecznie unikałem. Pozostałem więc przy szklaneczce bimbru i liczyłem, że po dotarciu na miejsce szybko uda nam się odnaleźć stół wypełniony różnymi, mocnymi trunkami. Potrzebowałem alkoholu, to było pewne, chyba że chciała całą noc przesiedzieć w ciszy i wszechogarniającym marazmie.
-Czy ja wiem- zerknąłem na Lorettę przekładając maskę z jednej dłoni do drugiej. Ilość osób była przytłaczająca, jednakże kurczowo się jej trzymałem i tym samym – o dziwo – nie czułem się źle. Właściwie było mi bardzo wszystko jedno. -Zabawne te łuski- rzuciłem jeszcze w kwestii otrzymanego materiału, po czym krótkim spojrzeniem omiotłem wielką salę. Niezmiennie prezentowała się wybornie – widać, że dołożono wszelkich starań, aby zjazd zapadł w pamięci wszystkim zebranym.
-Dlaczego nie poszliśmy na błonia lub - przerwałem odszukując wzrokiem jej tęczówki. -Napić się? Trochę by to rozluźniło atmosferę. W sensie- zaciąłem się zdając sobie sprawę, iż wyjątkowo źle to zabrzmiało. -Nie, że jest drętwo, nie jesteśmy w Złotym Dzbanie, ale wiesz, spięcie i te sprawy. Pomogłoby mi to- wytłumaczyłem pokrótce, choć pokrętnie, że naprawdę potrzebowałem dawki byleczego. Nawet bimbru, jeśli mieli. Najszybciej zbierał żniwa. Nieważne, że piłem ledwie chwilę temu. -Ta, taniec i co jeszcze?- mruknąłem nie biorąc jej słów na poważnie; naprawdę wyszedłem z założenia – najpewniej błędnego – że tylko żartuje.
Już chciałem coś dodać, gdy dostrzegłem znajomą twarz, która w towarzystwie nieznanej mi kobiety, zbliżyła się do nas. Przywitałem się z przyjacielem, a zaraz po tym, z charakterystyczną dla siebie nieśmiałością, przedstawiłem się dziewczynie. -Wybornie- może nie było to kłamstwo, ale na pewno i nie stuprocentowa prawda. Było… znośnie. Przyzwoicie – o tak, lecz nie chciałem wyjść na pana marudę i niszczyciela dobrej zabawy przy Varyi.
-Czyli znacie się ze szkoły?- spytałem unosząc na nią niepewne spojrzenie. -Nie wiem kto je wymyślił i po co- mruknąłem w kwestii masek, po czym zacisnąłem własną nieco mocniej w dłoni. Pomagało to nieco rozładować napięcie.
Zapewne nietrudno było dostrzec me zdziwienie, gdy ledwie po wymianie uprzejmości Igor oraz Loretta postanowili zostawić nas samych i udać się na pakiet. Świetnie, naprawdę świetnie. Westchnąłem pod nosem i wbiłem wzrok w podłogę. Co u licha miałem zrobić? Minąć ją i zająć jedno z wolnych krzeseł? Wyszedłbym na chama, ale… Co innego? Zacisnąłem wargi w wąską linię, po czym – chyba nieco instynktownie – wyciągnąłem dłoń przed siebie zapraszając tym samym dziewczynę do tańca. -Eeee- wydusiłem z siebie jak ostatni przygłup. -Idziemy?- mruknąłem mało zachęcająco. Musiała mi jednak wybaczyć, byłem w tym naprawdę kiepski.
Ja i taniec – to było bardzo złe połączenie. Zwłaszcza z nieznajomą. Nie miałem jednak nic do stracenia, a ponadto obiecałem Lorettcie, że postaram się dobrze bawić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#16
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
10-22-2025, 11:32

Masque de Poussière d’Étoiles

Partner czuje się otwarty i marzycielski, co sprzyja rozmowom o wyjątkowo intymnych sprawach lub chwilowej melancholii.


Do tej pory obserwowała go ze stosownej odległości. Nie wychodziła mu naprzeciw, nie szukała kontaktu. Spojrzenie każdorazowo trwało nie więcej, niż cztery sekundy; czasem wystarczyło, by złapać to jego, bez słów wysłać wiadomość, sygnał. Chcę mieć Cię bliżej. Zjazd absolwentów miał być pierwszą dużą okazją towarzyską, na której pojawią się we dwoje. Nie razem. Nigdy nie razem, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń, aby ich mały sekret nie wymknął się z klatki ich dłoni. W murach Hogwartu byli dla siebie tylko znajomymi należącymi niegdyś do grona uczniów spod znaku srebrnego węża. Nikim więcej.
Rozum to wiedział. Dusza, nie znając umiaru, wciąż żądała więcej. Pragnęła mieć go przy boku, spacerować po korytarzach wspartą o jego ramię.
Apetyt bliskości Dunhama zastępowała sobie innymi zadaniami, myślami, towarzystwem. Najpierw brała udział w naukowej olimpiadzie, później sprawnie poruszała się wśród meandrów jednej, drugiej, trzeciej i kolejnej konwersacji. Chwile umilało jej towarzystwo Avery'ego, intensywne i długo palące, podobne do rozgryzionego przypadkiem ziarnka pieprzu. Gdzieś po drodze dostrzegła też Orianę w towarzystwie mężczyzny, który musiał być panem Lestrange. Prawie zdecydowała się skierować ku nim, zagaić rozmowę i na własne oczy przekonać się, czy mogli do siebie pasować. Nie, żeby brak zgodności stanowił jakąkolwiek przesłankę przeciwko małżeństwu. Cynizm Manon nie rozciągał się jednak na jej relację z Orianą. Ta należała bowiem do niewielkiego grona osób, którego szczęścia Baudelaire nie zazdrościła, a pragnęła, by trwało dalej.
Zdołała wykonać kilka kroków, gdy wstąpił na jej drogę. Ten, którego towarzystwa tak oczekiwała, wypatrywała, był już przy niej, żywy, emitujący ledwie wyczuwalne przez ubranie ciepło. J e j. Na ten jeden moment. Starczyło bowiem jedno spojrzenie w hebanowe oczy, błysk w jej własnych, jadowicie zielonych. Nie mogła pozwolić sobie na uśmiech, jeszcze nie teraz. Ktoś przesunął się obok nich, wprawił delikatny materiał srebrzystej sukni w ruch. Ozdobne nici z drobinkami odbiły światło gwiazd, gdy uniosła rękę wyżej ― suknia miała długie rękawy i spódnicę, lecz odsłaniała górną część ramion i dekolt w stylu carmen ― po to, by sięgnąć do kręconego kosmyka ciemnych włosów, który podobnie jak jego bliźniak z drugiej strony, okalał jej twarz.
― Pan Dunham, jak mniemam? ― w jej głosie czuć było nutę rozbawienia. Mówiła miękko, ciepłym tonem i w tej chwili nie przypominała niczym ― żadnym gestem, słowem, czy zamiarem ― kobiety, której przedramię zdobił tatuaż węża i czaszki, kobiety, której wnętrze dłoni zdobił bledniejący już ślad od skaleczenia, kobiety, której pierwszym instynktem na widok ognia, było rzucenie weń oliwą. Które jej wcielenie było tym prawdziwym? Która maska ostatecznie odsłaniała sedno jej istnienia? Kiedy była prawdziwsza? Gdy usta rozciągnięte w drapieżnym uśmiechu smakowały krwią, czy słodyczą zjedzonego wcześniej ciastka? ― Jakie to uczucie nie być częścią orkiestry? Nie tęskni pan za tym? ― spytała, przechylając głowę w bok. Pytania nie były kurtuazyjne, choć mogły się takimi wydawać. Naprawdę była ciekawa, co mógł w tej chwili czuć Morty. Gdzie odpływały jego myśli. Czy cieszył się z tańca, w jakim mieli zaraz wirować, czy może tęsknota za instrumentem była silniejsza. ― Jeżeli jednak pańskie serce ciężkie jest od żalu, proszę pozwolić mi je odciążyć, chociaż na chwilę ― dodała szeptem, wdziewając podarowaną przed wejściem na parkiet maskę. Granatową, jak niebo sufitu nad nimi. Kryształki zdawały się pasować do drobinek z jej sukni, zaś na tle granatu maski i ciemnego brązu włosów Manon, przypominały gwiazdy na bezchmurnym niebie. Ciekawe, czy Morty potrafił z nich coś odczytać. Czy w zdobieniu maski nie zamknęła się jakaś przepowiednia. Dla niej, dla niego, dla nich.
Pierwsze dźwięki granego przez orkiestrę utworu wytworzyły iskry w ciele kobiety. Zajęła się bowiem ogniem narastającej ekscytacji. Mogła nie tylko ułożyć rękę na jego ramieniu. Nie tylko ścisnąć jego dłoń. On też jej dotykał, w talii. Miała nadzieję, że zaciśnie na niej palce, najlepiej z całej siły, że przypomni o tym, kim dla siebie są. W tej bliskości, w tańcu, w który ruszyli niedługo później, było przecież coś do szpiku kości nieodpowiedniego. Nie powinni byli tego robić. Nie powinni, nawet pod przykrywką niewinnej tradycji, zuchwale pragnąć swej bliskości. A jednak to robili. Na przekór wszystkiemu, a przede wszystkim ― na przekór sobie.
by the pricking of my thumbs, something wicked this way comes
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#17
Sandy Wilkes
Czarodzieje
tell me who I am – do I provoke you with my tone of innocence?
Wiek
21
Zawód
fryzjerka, niania, drobna złodziejka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
2
Siła
Wyt.
Szybkość
5
7
13
Brak karty postaci
10-22-2025, 19:06
dla daniela

Scenariusze rodem z rodzajowej scenki o starym, dobrym małżeństwie mamy wyćwiczone do perfekcji; potrafię natapirować włosy tak wysoko, że wyglądam jak rasowa gosposia domowa, jednym prostym draśnięciem różdżki zdolna obrobić stos prania, wstawić blok czekoladowy do pieca, a w międzyczasie wyczarować jeszcze na drutach uroczy szaliczek, bo przecież idą niespodziewane przymrozki.
Czasem nawet lubię te nasze gierki, przebieranki w Państwo Dodge, całkiem różowe z różowego kartonu płatków śniadaniowych, które dzieci zaopatrza na Pokątnej w najnowsze, lśniące kociołki, a po odesłaniu mądrych pociech do Hogwartu, baraszkuje w domowym zaciszu, którego wszystkie ściany, podłogi i blaty, lśnią, aż bije po oczach.
Jestem wybitną aktorką.
― Błyszczę, zachwycam, poprawiam ci krawat, w międzyczasie może ucieknie mi oko na tę czy inną błyskotkę ― nie mówię przecież arcypoważnie, to nawet nie dla mnie, choć coś kłującego brylantem w oczy naprawdę poprawia mi humor. To dla nas. Naszego zadowolenia, rozrywki, pożycia prawie małżeńskiego, nic tak nie podkręca apetytu jak drobna juma na starych włościach, które miały być ostoją prawości i dobrego wychowania.
Ciemne wieże rosnące na horyzoncie prędko zamieniamy na rozświetlone korytarze; czerwony dywan i skrupulatnie przygotowywana lista, nazwisko po nazwisku odhaczane z uśmiechem szczebiotliwej konferansjerki; na śmiertelnie poważne miny nie ma tutaj miejsca, nawet kiedy wybije i północ i korek szampana, kiedy ktoś stłucze kieliszek wraz z haustem nieeleganckiego śmiechu, inny zarzyga marmurową muszlę w toalecie, a na balkonie pewna panna podrze sukienkę o ostry róg balustrady.
To nie dzisiaj i nie tutaj – zjazd Absolwentów tak urokliwego przybytku jakim okazuje się być Hogwart, rządzi się swoimi prawami; ostatni uśmiech przez ramię do jednego z fotoreporterów (nie jestem pewna czy to przypadkiem nie Czarownica, to ekscytujące!) i wita nas główny korytarz i rozległe schody prowadzące do Wielkiej Sali.
― Z Durmstrangu ― powtarzam po nim. Recytuję. Mruczę. Wczuwam się w rolę francuskiej cizi, która mogłaby pracować jako dama lekkich obyczajów pod wieżą Eiffla, brać całego galeona za europejskie, renesansowe fellatio ― Na pewno pochodzisz w czystej linii od samych wikingów. To ta... uroda ― mrużę oczy, próbując wyobrazić sobie jakieś skandynawskie naleciałości w jego zangielszczonej do bólu twarzy, która nawet w zmarszczkach mogłaby nosić wody Tamizy. Może jeśli zamknę jedno oko, będzie mi łatwiej.
Puszczam więc oczko zanim przegnie mnie w tył w imponująco wyglądającym ruchu, by chwilę później znów przylgnąć do jego ciała i zachichotać.
― Pokój Wspólny? Żartujesz? ― chichoczę ― Jest przy kuchni, a przynajmniej był tam ostatnim razem... pewnie kręcą się tam skrzaty i cała reszta... ― a może po prostu zgłodniał? Intuicyjnie rozglądam się za stołami z poczęstunkiem, dopóki kolejny takt wygrywanej muzyki nie narzuci nam intensywnego obrotu na śliskiej posadzce.
― Danny, naprawdę chcesz go zobaczyć...? ― wciąż roześmiana czuję, jak drga we mnie rozczulenie pełne nadziei.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#18
Daniel Dodge
Czarodzieje
Daniel, you did it, you made me cry. You spent ten days in bed when I asked you why
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
10-23-2025, 09:19
Nie mogę wyjść z podziwu, jak szalenie uniwersalna jest zabawa w dom. Bawią się ledwo co odrosłe od ziemi dzieci, udając tatusia i mamusię, rozdzielając między siebie rolę - nie brakuje chętnych do udawania najmłodszej dzidzi, która na przemian wyje albo gaworzy. Bawią się prawie legalne dziewuszki, do kanapek swego lubego dorzucając liściki, w których nad “i” zamiast kropki stawiają serduszko, żeby kawaler myślał o nich ciepło, posilając się chlebem. To działa: rzeczony kawaler myśli intensywnie, że aż czacha paruje, ale o tym, jak zamienić te własnoręcznie ozdobione notki na rozpięcie guziczka i dojrzenie ramiączka stanika. Bawimy się i my, ja i Sandy, Sandy i ja, odgrywając najróżniejsze role. Tatuś i jego słodka córeczka - gdy chodzimy do kina ubiera się wyjątkowo porządnie, prawie jak nie ona, przed wyjściem ścieram z jej buzi cały makijaż, dzięki czemu oszczędzamy parę funtów; jeden normalny, jeden ulgowy. Pan i pani domu - ja czytam gazetę i sprawdzam rury w przypadku problemów z hydrauliką, ona zdrapuje z patelni syf po smażeniu dorsza w piwnym cieście, pucuje okna wychodzące na Tamizę (jak się mocno wychylimy, widać London Bridge) i jedzie na szmacie, froterując podłogę aż możemy się w niej przejrzeć. Mąż i żona - ona kupuje, ja płacę, ona płacze, ja ją ignoruję, ona rzuca we mnie szklanym wazonem w kształcie ryby wyciągniętej z wody ze zdziwionym spojrzeniem, ja siniaczę jej nadgarstki. Wrzeszczymy na siebie (kolektywnie), całujemy się (rozejm), zasypiamy w jednym łóżku, pogodzeni i zapatrzeni w siebie na amen, czego nie gwarantuje żadna pieprzona obrączka. Nad ranem jesteśmy już całkiem szczęśliwi, przynajmniej ja, w niej - wygrywam w tej zabawie.
–Jesteś do tego stworzona, Sandy – mruczę, gdzieś między jej szyją a uchem. To piękne, moja niunia nawet nie kłamie, po prostu nie wspomina o króciutkiej liście pozostałych obowiązków. Jej biodra mają uzależniające właściwości, kręci nimi, jakby chciała mnie zahipnotyzować, a ja biedny, po tylu działkach dalej nie wyrobiłem sobie minimalnej tolerancji. – Jeszcze trochę, cukiereczku – uroczyście całuję jej ręce, ma być w dobrym, jak najlepszym nastroju. – Jeszcze troszkę i naprawdę nie będziesz musiała się martwić niczym innym. Danny się wszystkim zajmie – szampański humor, całuję ją po ramieniu w akompaniamencie słodziutkiego chichotu. Taki dźwięk mogłyby wydawać przebijane magiczne bańki mydlane oprócz zwykłego, cichego POP.
Ktoś bardzo mądry nałożył na stare zamczysko setki ochronnych zaklęć - mury nie są zawilgotniałe, dobrze trzymają ciepło: funkcja mieszkalna, nie obronna, estetyka nad pragmatyzm, moim zdaniem ktoś prędzej czy później za to beknie. Długie stoły, jeden z symboli klasowych podziałów na ten jeden dzień znikają z Wielkiej Sali. Zieleń i srebro nigdy nie były mi bliskie - I'm more of a gold guy, choć Slytherin przynajmniej wylegitymował sierotę. Zapytany o status krwi, wiem co odpowiadać. Oprócz pierwszej, nasuwającej się reakcji i ciosu w zęby tak mocnego, że aż odbija się żółtą oranżadą w zwrotnej, szklanej butelce. Nieznajome kieszenie kuszą, podszewki szeleszczą, monety sprytnie pozostawione przy właścicielu, by wsunąć jedną czy dwie w dłoń kelnera, woźnicy lub innej osoby świadczącej usługi w wielkopańskim geście dobrej woli przyzywają mnie, lecz nie tym razem, mamy wolne. Sandy pręży się do zdjęć, więc idę w jej ślady, przykładny ze mnie partner: skomplementuję, popieszczę, zatańczę, zapozuję. Podam ramię, odsunę krzesło, obliżę się z tęsknotą za wyszminkowanymi usteczkami, rozmarzę, wspominając koronkowe majteczki, popatrzę prosto w oczy.
– Nie miałem zamiaru się chwalić, ale pochodzę w prostej linii od Swena Widłobrodego – nadaję jak najęty, wyobrażając sobie podboje wojownika z toporem i długimi warkoczami, palenie wiosek, gwałt i przemoc. Czyżby? Mogę być brytyjskim royalsem, a ona wybiera jakiegoś zawszonego brudasa? Dwa lata razem, a nie pisnęła nic na ten temat. – Panienka za to musi mieć w sobie krew wili – obracam ją lekko, czule i zaborczo, próbując zapuścić się na moment w rejony zakazane. Chwilka: nie musi przywoływać mnie do porządku, co się odwlecze… – Nie mogę się oprzeć – szepczę gorączkowo, nadal kulturalnie, chwilę słabości - albo raczej nordyckiego podboju - usprawiedliwiając jej genetyczną dominacją. Tulę ją, czując zaskakujący spokój, kwiat lotosu na niezmąconej tafli jeziora. Awantura przy stolikach oczyszcza atmosferę, to nowi , lepsi my. – Chcę – gładzę jej policzek, stęskniony za jej rozpromienioną twarzyczką w pełnej krasie, pieprzyć maski, pieprzyć tańce. Zespół jest co najwyżej przeciętny. – Zaprowadź mnie tam. Opowiedz mi o małej Sandy. Chcę wiedzieć wszystko - rozkręcam się. – Jaki fotel był twoim ulubionym. Gdzie pisałaś w swoim pamiętniczku. Ilu chłopcom dałaś tam kosza – wyliczam, prowadząc ją za rękę. – Może spotkamy Sally – rzut za trzy. Dobra rada od Danny’ego: chcesz zbałamucić lalunię, pamiętaj o największych pierdołach. Na przykład jak ma na imię przyjaciółka z dzieciństwa twojej dziuni. – A potem poszukamy łazienki prefektów – przedstawiam jej chytry plan, że niby czekam na aprobatę słoneczka, jedynego w tym systemie planetarnym. Faktycznie czekam - ale na to, żeby jej wsadzić.

zt Sandy i Danny - kontynuacja w Pokoju Wspólnym Puchonów
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#19
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-23-2025, 12:03
Odpowiedź dla Loretta Krueger

Gwar rozmów, melodia klasycznej muzyki, cudze wspomnienia wplecione w szkolne mury ― wszystko to grało, dźwięcznie, jakby na akord, rozprężająco kojąc niezręczność, która w pierwszej chwili zawisła gdzieś w powietrzu. Dawna znajoma jak zwykle unikała wylewności, chętniej zespajając swoje ciało z milczeniem; dawna znajoma jak zwykle wydawała się marudnie niechętna, z ust wypuściwszy raptem kilka wyrazów swojej obecności. Leciwe nie, do pary z niewyraźnymi, niewiele znaczącymi pomrukami, zaległo obojętnością; więc spojrzał na nią tylko przelotnie, bezgłosą racjonalnością podpowiadając samemu sobie, że od zawsze przecież taka była. Chłodna, niedostępna, wycofana; marudna, beznamiętna, trochę też gruboskórna.
A on zawsze przecież próbował sobie z tym jakoś radzić, dotąd dość sprytnie traktując ją podobną jałowością, albo przeciwnie ― przytłaczającą ekspresyjnością; i wobec tego nigdy nie był do końca pewien, ile w ich przelotnych kontaktach jest sympatii, ile zaś obciążającego zmęczenia tym drugim. To dopadło go chyba z chwilą dojrzenia jej niekonkretnej miny, ukształtowanej dodatkowo silną negacją; to dopadło go chyba z chwilą, gdy wstąpił do Wielkiej Sali, autentycznie ciekaw, jak wyglądała angielska placówka oraz jej absolwenci. W niej nie było żadnego entuzjazmu, żadnej żywej emocji, żadnej młodzieńczości i krzepy, z czym dziś ― w drodze jakiegoś nieplanowanego wyjątku ― nijak potrafił się utożsamić; i gdyby nie Loretta oraz Freddy najpewniej to ją zaprosiłby do tańca, albo uraczył jakąś miałką opowieścią, choć szczerze wierzył, że i tak nie miałaby na to ochoty. Na nic chyba nie miała ochoty.
― Nigdy nie miałem was za specjalnie sentymentalnych ― stwierdził jeszcze lekko, racząc towarzystwo stwierdzeniem równie suchym, co i zadane przedtem pytanie; jasne oczy śmiało śledziły jednak obydwie sylwetki ― tę siostry i tę brata, na pierwszej celowo, bezwstydnie zatrzymując się na trochę dłużej. Pomiędzy łykiem delikatnego alkoholu ― gorzkiego jak wino, cierpkiego jak niechciana tu dziś dla niektórych nostalgia ― który niespodziewanie wyrósł między palcami, pojawiła się konstatacja następna: ― Te szkolne domy... Podejrzewam, że przydzielono was do dwóch różnych? ― i było to chyba ostatnie zapytanie przed tym wiodącym, konsekwencją którego dłoń ujęła dłoń, oblicza zakryły karnawałowe maski, a obcasy butów wystukały pierwszy krok w rytm Drugiego walca.
Palce splotły się z tymi jej, palce wygodnie ― i bynajmniej nienachalnie ― spoczęły też na wklęsłości kobiecej talii, śmiało wyznaczając tok rozpoczętej kompozycji; stonowana melodia pozwoliła płynąć lekko, z czasem dopiero ewoluując w stanowczość, więc materiały snujące się nad parkietem swobodnie zafalowały, a on ― tak po prostu, niewinnie wręcz ― zapominał o całej reszcie, samolubnie zawłaszczając ją w całości, tylko dla siebie.
Bo niemo stwierdzał, że jej włosy miały dziś jakąś nienormalną, imponującą objętość, teksturą przypominając zarazem pewnie jakąś miękką tkaninę. Bo bezgłośnie przyznawał, że w tej sukience tak nagle stała się jakimś uosobieniem seksapilu ― że odkryte obojczyki i szyja wydawały się nieść smugą perfumowanych feromonów, a zakryte biodra kształtem przypominały wręcz nazbyt idealną klepsydrę. Wreszcie, bo także i jej maska, uszyta nićmi w kolorze granatu, ozdobiona kryształkami kojarzącymi się z konstelacją, cicho przypominała o wczorajszej spontaniczności; tam w Walii, na pogórzu Yr Wyddfa, niebo migotało podobnie ― i tam też, być może, gwiazdy wpisywały ich postanowieniem w skomplikowany wzór wspólnego przeznaczenia.
I wydawało się to absurdalnym pomysłem, więc konsekwentnie oddalał dotąd tę myśl, jakby skażona była trudną do zniesienia prawdą; i wydawało się to tak godzące we współtowarzyszące mu od lat wartości, że pokornie oddać się musiał wątpliwościom, w końcu sięgając też dalej ― po zdroworozsądkową bierność. Tak postanowił wczoraj, wróciwszy z wędrówki do chłodnych murów zapyziałej kamienicy; tak obiecał sobie w obliczu przytłaczającej konsternacji, gdy przez myśl przemknęło mu wreszcie uczciwie, że naprawdę ma do niej jakąś niepokojącą słabość, że naprawdę lubi jej słuchać i na nią patrzeć.
Te odeszły jednak z chwilą, gdy wstąpili na parkiet i wchłonął wszystkie jej atrybuty; te zniknęły z momentem, gdy ciała podjęły się jednakowych ruchów, a oczy ― pod obfitymi kostiumami przebrań ― szukały sedna tego drugiego.
― Dobrze wyglądasz ― stwierdził bez namysłu, na moment tylko koncentrując się na tłumie; zaraz dodawał cicho, gdzieś blisko jej ucha: ― Tak dobrze, że gdyby nie to, że towarzyszysz dziś bratu, zaproponowałbym, byśmy poszli do mnie ― oddech mimowolnie osiąść musiał na jej skórze, nim arogancki uśmiech nie rozciągnął warg w impulsywnym zapytaniu, a ramię wymownie objęło ją ciaśniej:
― No chyba że jego osamotnienie ci nie przeszkadza?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#20
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
10-24-2025, 20:16
dla Atticusa

Każdy gest był miękki, prowadzony muzyką, a jednak podszyty napięciem, którego nie dało się ukryć — jakby w jej ruchach walczyły ze sobą dwie natury: ta, która pragnęła płynąć, i ta, która kurczowo trzymała się brzegów. Suknia sunęła po parkiecie, przypominając szelestem oddech, a jej ramiona, choć uniesione lekko, drżały w miejscach, gdzie dłoń partnera dotykała skóry. Słowa ciążyły, powitania nie ulegały końcu, w wernisażu dzisiejszej prezencji nowe narzeczeństwo stawiając na piedestale zainteresowania błękitnokrwistych, którzy w swoje grono zależności mieli wprowadzić ledwie znaną młódkę. Niektórzy kojarzyli ją z praktyki genetyczki i wtem woleli milczeć, innym migała w woluminach pamięci jako pozostałość po światłym, zaradnym życiowo ojcu Medicim, którego zmysł biznesowy łatwo było docenić na rynku sztuki. Jeszcze inni, szczera większość, nie znała jej w ogóle i ta grupa ciążyła werbalizacją kłamstw otoczonych pięknymi frazesami.
Szczęka zaciśnięta nieznacznie, palce — nader mocno wtopione w dłoń partnera. Ciało znało choreografię, ale dusza już dawno wymknęła się z rytmu. A jednak tańczyła — pięknie, nawet boleśnie pięknie. Suknia wirowała wokół jej nóg jak wspomnienie płomienia, a pojedyncze włosy wyswobodzone z upięcia, łaskotały kark przy każdym obrocie. I może właśnie w tej sprzeczności było coś hipnotyzującego: w tym, że jej biodra poruszały się miękko, a ramiona drżały z powściąganej siły; że jej twarz pozostawała spokojna, gdy oczy zdradzały coś nieokiełznanego — tą cichą walkę między obowiązkiem a potrzebą, między dystynkcją a pragnieniem dotyku, który byłby prawdziwy. Dreszcz karmił ostatnie ruchy lekką niepewnością, głos ukochanego spoczął na długo w jej myślach, nim gotowa była odpowiedzieć.
— Jestem po prostu zmęczona wszystkimi przygotowaniami — mięciutki głos osiadł; kłamała, ale w kłamstwach była wyśmienita, kiedy chodziło o oszukiwanie samej siebie. Nie potrafiła przyznać przed sobą, że nie była gotowa na jego bliskość, która narastała z każdą sekundą po wypowiedzi i chociaż współgrała z jego ruchami, to każde zbliżenie męskiego ciała potęgowało weń wrażenie, że w ich świecie będzie brudna. Zadrżała. Nie tyle od jego słów, ile od samego brzmienia głosu — cichego, miękkiego, jakby splecionego z powietrzem, które przylgnęło do jej karku. Dźwięk zdawał się wnikać pod skórę, rozchodzić po niej drobnymi impulsami, jakby każda sylaba miała wagę dotyku. I wtedy — zanim jeszcze pomyślała, zanim odnalazła w sobie oddech — poczuła, jak napięcie ścieśnia się w piersi, jak coś w niej pęka między rozumem a niepokojem. Weń w u l g a r n o ś ć narastała, gdy propozycja narzeczonego przechodziła niczym mantra dreszczem wzdłuż jej kręgosłupa. Znał ją, ale tą z zacisza ich mieszkań, tą z dala od tłumów; tą, z którą nie witano się tutaj per ''pani doktor''. Tamta Oriana wodziła na pokuszenie dla uciechy, dla podbudowania ego, które rozkwitało wraz z każdym ruchem męskiego ciała wokół niej. Ale Medici tutaj, odziana w balową suknię, dzierżąca rodzinną pamiątkę w geście przyjęcia wielkiego nazwiska i bycia idealną przyszłą żoną i matką... ale ta Oriana skomlała o zejście ze sceny, o odejście w niepamięć rozpusty, która tyle lat dawała jej kreatywność i pozwalała ustabilizować myśli.
Rumieniec wspiął się na jej policzki, delikatny, nieproszony, niecodzienny dla panny Medici, rozlewając się dalej, aż po dekolt. Nie wiedziała, czy to wstyd, czy raczej echo czegoś, co próbowała w sobie uciszyć. Powietrze stało się gęstsze, cięższe, a mimo to miała wrażenie, że za chwilę ucieknie jej z płuc, trafiając wprost w ramiona złaknionych plotek i oceny widzów. Nie odpowiedziała od razu — może nie mogła, może każde słowo byłoby zdradą emocji, których nie potrafiła już ukryć. Zamiast tego uniosła głowę, nieznacznie, z tą dumą, która była jej tarczą, choć w oczach zatańczyło coś kruchego, ledwie uchwytnego — błysk zawahania, niepokoju, pragnienia, które wciąż w niej drżało.
— Nie powinniśmy — wyszeptała w końcu, tak cicho, że prawie nie była pewna, czy dźwięk rzeczywiście opuścił jej usta. Ale jej głos był już inny — nie twardy, nie chłodny, lecz przełamany czymś miękkim, co mogło być zarówno lękiem, jak i tęsknotą. Nutą pomruku, tak naturalnie pasującego do oplecionej wokół talii sukni. Tak pasujący do ciemnego spojrzenia spod maski.
Na moment spojrzała w bok, na wpół przez lęk, że ktoś ją obserwuje, a na wpół by ochłonąć. Zauważyła weń Manon, ale nie miała sposobności w szybkim ruchu, by posłać jej serdeczny uśmiech. Wydawało się, że obok znajdował się on, ale to było nader niemożliwe, wręcz absurdalne, że już ewidentnie stres wplatał się w jej rozedrgane wejrzenie. Gdzieś niedaleko widziała też Alessio, ale nie była gotowa do niego podejść. Nie tego wieczoru, gdy mógł zechcieć ją bezceremonialnie zrzucić w dotychczasowej władzy. W końcu, tuż obok niej, był przykład utraty panieńskiego nazwiska... znała już argumenty jego i jego ojca, te wspomnienia tylko potęgowały jej niepewność.
Na powrót spojrzała na narzeczonego, próbując odciągnąć go od wędrowania wzdłuż jej ciała, jak gdyby każdy ruch dłoni po skórze miał stanąć na piedestale plotek i budować obraz nierządu jej osoby.
— Jest ktoś, kogo chciałbyś jeszcze dzisiaj spotkać?
Mimo wszystko była w niej radość, że to właśnie on jest obok. Nikt inny, kto mógłby chcieć ją zmienić. Po prostu był, był zawsze obok. Był w niej obecny nie rzez gesty, lecz przez ciszę — drobne, intymne przerwy między słowami, w których zawsze słyszała jego imię, nawet jeśli nigdy go nie wypowiadała. Bez obietnic, bez planu, jak ktoś, kto rzuca się w wodę, nie umiejąc pływać. I w tej bezbronności było coś pięknego, coś głęboko ludzkiego — jakby cała istota miłości polegała właśnie na tym, by się poddać, choć serce wie, że może nie wypłynie. Ale ich prawdziwa, niewypowiedziana miłość, była jak list, który nigdy nie dotrze, jak melodia grana dla pustego pokoju. I mimo to, wciąż kochała, ale w ten wyuczony sposób. Bo miłość nie zawsze potrzebuje celu. Czasem wystarczy jej samo istnienie, ale to nie wystarczało światu, w którym żyli. I ten dualizm był męczący, bo kochałaby go mocniej, gdyby mogła kochać go po swojemu — nie w konwenansach, układach i umowach między rodzinami. Nie na pokaz balu, nie w geście unoszonych kieliszków i planowanego, wielkiego ślubu. Na balkonie ich domu, przy szklance ich ulubionej whisky, z ich kotem mruczącym pod nogami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (7): « Wstecz 1 2 3 … 7 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:06 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.