• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Ogród przy Middle Temple
Ogród przy Middle Temple
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-08-2025, 14:16

Ogród przy Middle Temple
Spokojna enklawa zieleni w samym sercu Londynu. Starannie przystrzyżone trawniki, kwitnące rabaty i ciche alejki tworzą miejsce wytchnienia od zgiełku pobliskiej Fleet Street. Wiosną ogród tonie w barwach krokusów i tulipanów, latem pachnie różami i lawendą. Stare platany dają cień, a drewniane ławki zachęcają do lektury, rozmowy lub chwili samotności. W tle słychać delikatny szum Tamizy i odległe dźwięki miasta. Ogród przy Middle Temple to miejsce idealne na dyskretną rozmowę, spotkanie w tajemnicy lub cichy moment refleksji – magiczny zakątek w gwarnym świecie paragrafów i sekretów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (14): « Wstecz 1 … 6 7 8 … 14 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#61
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-05-2025, 18:30
― Święcie Leszcza? ― wymamrotał w zakłopotaniu, bardziej do siebie, niż komentującego jego obecność Drew, nie bardzo łapiąc przewrotność żartu Augustusa ― dobra znajomość formalnej angielszczyzny nie gwarantowała sukcesu w odnajdywaniu kulturowych konotacji; tychże uczył się wprawdzie bez przerwy, nie szczędząc sobie w tym okazji do prostych pytań o tradycje, konwenanse i zwyczaje ― ostatnie święta Bożego Narodzenia obfitowały w wartościową wymianę doświadczeń, spośród których niektóre nadal pozostawały mu obce. Oni, Macnairowie, niezmiennie dbali jednak o to, by zaznajamiać go z brytyjskością, przy tym akceptując chyba wszystko, co świadczyć mogło jeszcze o jego inności; wdzięczność za ich zaangażowanie kryła się gdzieś w podświadomości, być może wciąż niewypowiedziana na głos, ale każdy z nich znał ślady swojego udziału w kształtowaniu tutejszego Igora Karkaroffa. Jeden podał adres dobrego krawca, drugi wskazał najważniejsze punkty stolicy, trzeci― poprawiał iskrzące wschodem zgłoski, ilekroć błąd zaplątał się na języku; jedna posłała go do renomowanego fryzjera, druga ― w razie potrzeby wyjaśniała prostszym słowem akademicki bełkot, zawile tłumaczący przedmiot starożytnych run. Każde z nich oddało mu cząstkę siebie, każde z nich poświęciło mu część swojego czasu ― i choćby z tego powodu zawsze spoglądać miał na nich śladami niewyrażonej serdeczności. ― Załatwia firmowe sprawy, spodziewamy się kontroli z urzędu ― wyznał w obliczu pytania o matkę, której obecność na zaprzysiężeniu nie była priorytetowa. Sam najchętniej by z niej zrezygnował, gdyby nie ministerialny nakaz skierowany względem wszystkich pracowników.
― Znudzenie i wstręt ― powtórzył za obydwojgiem kuzynów (Mitch, Cillian), śledząc ich sylwetki bacznym spojrzeniem; na twarzy zamajaczył skromny półuśmiech, a wargi rozchyliły się w geście cichego komentarza: ― Znajdźcie pociechę w tym, że nasz nowy minister de facto gówno wie i gówno może ― po prostu licha z niego reprezentacja na arenie międzynarodowej... ― Bo do tego sprowadzają się właściwie jego kompetencje, chciałoby się dodać, ale wierzył, że to rozumiało się samo przez się ― wybór mugolaka na to stanowisko namalował ichniejszy rząd niechlubną farbą lewackiej sympatii, jednak żadne z towarzyszących Leachowi postanowień ― jakiekolwiek by były ― nie miało realnej szansy uchwały. Nie w obecnym układzie parlamentu, nie w obecnym ułożeniu sił głosu rzeczywistych decydentów.
― Trzy razy? Jeśli mi się spodoba, to nie ręczę, że skończę na trzech ― odpowiedział jeszcze Lucindzie, już wkrótce wysłuchując urzędniczych dłużyzn. Każde z wypowiadanych zdań pióro samoistnie notowało na boku, choć nie było to przecież jego powinnością; obowiązki protokolanta przyzwyczaiły go chyba jednak do tego, by zachowywać na papierze każde, potencjalnie zaważające o przyszłości, świadectwo.
Zwłaszcza, jeśli padało z ust wroga.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#62
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-07-2025, 14:26
Melody Davies już przy pierwszych słowach przepytywanej kobiety (Melusine) poczuła gorycz dziennikarskiego rozczarowania. Padały słowa nudne i takie poprawne. To naprawdę była urzędniczka? Przecież ta kobieta wyglądała ponadprzeciętnie, niczym ideał godny uwiecznienia na najnowszej okładce pisma. Reporterka trwała absolutnie przekonana, że co poniektórzy mężczyźni w otoczeniu zerkali na dziewczynę z czystą przyjemnością. A teraz co? Miałki bełkot biurwy? – A pani jest też polityczką? Dość konkretne wskazówki dla naszego nowego ministra. Pracuje pani w ministerstwie. Proszę powiedzieć naszym czytelniczkom, jaka atmosfera panuje wewnątrz urzędu w związku z wyborem Leacha. Jakie reformy uznaje pani za utopijne? – podpytywała więc dalej śmiało, bo przecież jakoś musiała wycisnąć z kobiety ciekawy komentarz. Ostatecznie z tak suchych i poprawnych wstawek nie będzie dobrego artykułu. Towarzyszące jej pióro zawzięcie odnotowywało każde słówko, lecz nawet i ono odczuwało rosnące znużenie. Kreślone na pergaminie zdania wytłuszczały się coraz bardziej niedbale. – Natura i uczesanie? To brzmi jak marzenie każdej kobiety, ale jestem pewna, że kryć się musi za tym coś więcej. Ależ proszę się nie krępować, każda z nas pomaga sobie w upiększeniu… – kontynuowała, gdy nawet dociekliwe grzebanie w damskiej fryzurze nie przyniosło choćby cienia rewelacji. Kobiety nie chcą słyszeć o tym, że kobieta ma naturalnie lśniące i dobrze reagujące na modelowanie włosy. Kobiety chcą poznać prawdziwy sekret tego wyglądu. I właśnie dlatego sięgają po magazyn Czarownica.

Auror Wright do swoich obowiązków się przykładał, a gdy intuicja podsyłała mu jasny komunikat, podążał za tym przeczuciem i nie odpuszczał. Skoncentrowany na upatrzonym mężczyźnie (Vincent) nie pozwalał sobie na żadne rozproszenie. Obserwował cierpliwie, jak ten poczyna wyciągać zawartość kieszeni. W lewej dłoni trzymał już jego dokument i niezwykle wnikliwie porównywał zarysowaną na nim facjatę z żywym obliczem delikwenta. Już miał pewną teorię. – Rineheart – wychrypiał srogo i ponownie przyjrzał się zapisywanym personaliom. Dlaczego to nazwisko wcale go nie dziwiło? Opuścił wtem brodę, by ocenić wyciągnięte z zakamarków okrycia przedmioty. Dokładnie przyjrzał się podanej mu różdżce, rozwinął świstek z zapisanymi runami, a potem jeszcze zmierzył faceta od stóp do głów. Spod jego wąsa wydobył się przeciągły, zamyślony dźwięk. W przelocie tylko łypnął na witającą się z nim kobietę (Thalia), ale nie wysilił się, by odpowiedzieć. W tym momencie najważniejsze było sprawdzenie podejrzanego. – Słuchaj, no, Rineheart – zaczął, nie mogąc sobie odmówić ponownego wymówienia tego nazwiska. Wepchnął mu w ręce wszystkie wcześniej odebrane przedmioty. – Patrzę na ciebie i wiem dobrze, że coś kombinujesz. Miej się na baczności, jasne? – mruknął, pozwalając sobie na charakterystyczny gest uniesienia podbródka. To, że nosił nazwisko Rineheart, wcale nie czyniło go wolnym od podejrzeń – wręcz przeciwnie, Robert był pewien, że coś tu śmierdziało, a na śmierdzielach znał się całkiem nieźle. To za jego sprawą wielu takich gniło teraz w Azkabanie. Auror odszedł, ale postanowił, że będzie miał tego typa na oku i pozostał w bliskim otoczeniu. Potem sobie porozmawia z Nedem o tym całym Vincencie.

– Nie jestem – wydukał z oburzeniem i zamrugał parokrotnie. Chciał się na nią (Riven) pogniewać, ale była zbyt piękna, a on miał pewien interes. W dodatku go tak posmyrała po klacie. To nie mógł być przypadek. Chwilę później nie był już jednak taki pewien. – Ale jak to nie chcesz? No weź, piękna – wdzięczył się jakże napastliwie. Już miał znów pociągnąć ją za wełniane ubranie, już miał scałować z jej lica całą złość, kiedy nagle wyrósł przed nim jakiś koleś (Ned). – A ty kto? – wydukał, gdy nijak nie mógł przypomnieć sobie, co to za gościu i skąd oni się znali. Łapał go jak dobrego druha, ale nie spodobało mu się, że go tak odciągał od panienki. Może i przestał się dzięki temu kiwać na prawo i na lewo, ale przeszkadzał w zalotach. – Ładna, co? – zarechotał zadowolony. – Pachnie nawet lepiej niż gorzała. Ale jest moja! Co ty tu… zostaw mnie – burczał i się szarpnął, ale w tym stanie nie miał zbyt dobrej kontroli nad własnym ciałem i tylko odbił się od mężczyzny. Obrócił głowę, chcąc jeszcze dojrzeć tamtą śliczną gołębicę. Kręciło mu się w głowie, sylwetki wokół dwoiły się i troiły, a on stracił ulubiony widok. Począł rozpaczliwie coś tam bełkotać pod nosem i znów lekko się zakołysał, napierając na towarzysza. Nie bardzo pojmował, co ten próbował mu tłumaczyć. Interesował się tylko piękną pannicą. Zareagował dopiero na areszt. – Że gdzie? Ja nic nie robię! Nic nie robię, no! – I jakby na dowód tego uniósł niewinnie ręce i popatrzył na niego dość oburzony. – Chcę tylko panienkę. Ty nigdy nie chciałeś do panienki? – mówił wciąż półzrozumiale dla otoczenia, ale szedł raczej pokornie, czasem tylko przystając i wzdychając nieco smutnawo. Gdy wyszli z gęstego skupiska ludzi i znaleźli się bliżej wyjścia magiczni funkcjonariusze złapali spojrzenie Neda i podeszli, by pochwycić mocno pijaka i eskortować go poza granice dzisiejszych uroczystości. Auror Rineheart pozostał sam, choć mógł jeszcze przez dłuższy czas czuć na sobie drażniący smród trawionego alkoholu.

Gdzieś dalej, wśród szerokiego grona Crouchów, pewna dama głośno krytykowała stojącego na scenie wysokiego urzędnika i wyglądało na to, że jego krewni nie zamierzali zignorować kąśliwej uwagi. Zaś staruszka, owszem, wysłuchała kobiety (Apollonie), owszem, przyjrzała jej się dość oceniającym okiem, ale najwyraźniej nie zamierzała zamknąć ust i zgodzić się z rozmówczynią. – Moja droga, zdaje mi się, że to wcale nie Leach się spóźnił, przynajmniej nie sam z siebie. Crouch go nie lubi. Jestem święcie przekonana, że dołożył swoje trzy galeony i opóźnił całą piękną ceremonię – wygłosiła odważną uwagę, najwyraźniej nie czując żadnych oporów. Jeśli już dziewczyna mówiła o braku szacunku i spóźnieniu, niech się zastanowi, jak wolno działają dzisiejsze urzędy i jak nużące są tam procedury. Gdy do rozmowy wtrącił się młodzieniec o powabnym obliczu (Nathaniel), dama pomyślała, że przypomina jej trochę ulubionego wnuczka, Bonifacego. – Odejdźmy trochę od tego paleniska, zrobiło się duszno – oznajmiła, wyciągając z kieszeni spódnicy wachlarz i rozkładając go wprawnym ruchem. Słowa chłopca nieco złagodziły jej krytyczny temperament. – Ależ mam nadzieję, chłopcze, mam nadzieję. To wielki moment, ceremonii należy się szacunek, bez względu na czasy i okoliczności – przyznała, zapominając na moment o podejrzanej niechęci Hectora Croucha. W tym towarzystwie wybrzmiał jednak jeszcze jeden, wyraźny głos (Zacharias) i jemu również szykowna seniorka nie mogła odmówić reakcji. – Niechaj czyni, proszę pana, niechaj czyni. Wiele już w życiu widziałam, ale chętnie zobaczę jeszcze więcej – oznajmiła doniośle, ale trudno było wyczuć, czy mówi to w pogardzie czy może z nadzieją i wiarą w nowo wybranego dostojnika. Mocnym ruchem zmusiła wachlarz do kojących powiewów, a stojący u jej boku Nathaniel mógł poczuć, jak kosmyk włosów wytrąca się z jego eleganckiej fryzury i opada na czoło.

Upadek przyniósł Mellicie ból. Potłuczone ciało promieniowało nieprzyjemnie, chłopiec zniknął gdzieś w tłumie wielkich dorosłych, ale to wciąż nie było najgorsze. Atak małego psotnika obudził chorobę, pętając świadomość i odgradzając dziewczynę od rzeczywistości. Zastana w głowie wariacja przywitała kłuciem gdzieś przy czole, podesłała upiorne krucze obrazy, widok nieba przepełnionego mrokiem i ptasimi skrzydłami. Choć Mellita widziała i słyszała skrawki docierające z rzeczywistego otoczenia, jej spojrzenie zanurzone było w podesłanych przez Kruczą Migrenę obrazach. Nie mogła przestać, nawet gdy światło wstrętnie drażniło całą twarz. Widok poszkodowanej kobiety przyciągnął uwagę mężczyzny (Mitch). Począł przedzierać się między rozmaitymi sylwetkami, lecz tylko mu się zdawało, że były to ruchy zwinne i nikomu niewadzące. Opanowane przez narkotyk ciało i świadomość zaczęły mu coraz bardziej ciążyć, po drodze poobijał kilka osób, spotykając się z niezadowolonymi reakcjami. Do kobiety dotarł, lecz poczuł rosnący w brzuchu dyskomfort i mdłości. Zbladł nagle, stracił koncentrację, rozpędzony dotąd przez dymorośl organizm upominał się drastycznie o uwagę. Niczego od rana nie jadł, prędki ruch w połączeniu z odurzeniem i pustym żołądkiem stały się przyczyną gwałtownego osłabienia. Przyszedł ratować kobietę, lecz teraz to on, kucając przed kobietą, sam potrzebował opieki. Gdy Oriana próbowała go odsunąć, musiała zorientować się, że i z nim było coś nie tak. Skupiwszy się na Mellicie, słusznie podjęła próbę odgrodzenia dziewczyny od bodźców, ale w tym tłumie warunki nie były łatwe. Stłumienie dźwięków przynosiło nieznaczną ulgę, a męczące jej głowę ilustracje powoli ustępowały. Czuła się słaba, ale coraz bardziej świadoma.

Kawałek dalej młoda kursantka (Lizzy) przyglądała się gęstemu otoczeniu, wypatrując martwiącego zachowania. Minister przemawiał, wydawało się, że wszyscy w naturalny sposób koncentrowali uwagę na mównicy - jedni słuchali go z dumą i nadzieją, inni bezgłośnie śmiali się z nadchodzących wraz z nim idei, lecz nikt nie wychodził przed szereg.

Przy drzewie rozgrywała się jeszcze inna scena. Chłopiec uzbrojony w laskę przysłuchiwał się przemowie rudowłosej funkcjonariuszki (Willow). Nie chciało mu się wcale z nią dyskutować, na tym drzewie realizował właśnie ważną misję. Po co tu przylazła? Miała włosy jak jego mama i opowiadała tak samo nudne historie. Tylko że nosiła mundur policjantki, a on chyba bardzo nie chciał, żeby go zamknęli za kratkami, nawet jeśli w zabawach zawsze wybierał rolę złodzieja. – Nie chcę gadać – mruknął, machając znów groźnie swoją laską. – Zejdę pod warunkiem – zaznaczył, spoglądając na mężczyznę, który też pojawił się pod drzewem (Fintan). Ten rozglądał się za potencjalną matką malucha, ale nie zdołał ujrzeć żadnej pasującej postaci, ciasny tłum znacznie ograniczał obserwacje. – Że zostawisz mnie w spokoju i nic nie powiesz mamie – oświadczył bojowo. Przecież nie mogła mu odmówić, był tylko dzieckiem, a dzieci nie zabierali do więzienia. Tak po prawdzie, to wcale nie był pewien, co gorsze: paka czy szlaban. Potem podniósł czarną laskę i rzucił nią prosto w chłopaka (Fintan), bo skoro miał zejść, to nie była mu już potrzebna. Przedmiot zawirował w powietrzu, lecąc prosto w tego większego chłopaka. W tym czasie tamten mniejszy postanowił zsunąć się z drzewa i ciężko opadł na trawnik. Koniec psot?

Tymczasem stojący przy mównicy Leach wyprostował się i otworzył usta, by wreszcie przemówić i opowiedzieć społeczeństwu o przyszłości.
– Czarownice i czarodzieje, stoję dziś przed wami jako ktoś, kto nie nosi wielkich herbów czy osobistych legend, ale pozostaje głęboko oddany każdemu z was, każdej części dziedzictwa, każdej opowieści i każdej historii, która tworzyła przez tysiące lat nasz czarodziejski świat.
Przychodzę do was z głębokim poczuciem, że pomniki naszej przeszłości nie powinny nam nigdy ciążyć i więzić nas w bólu wspomnień, lecz zawsze stanowić podwaliny pod budowanie dobrej przyszłości. Przyszłości, która nigdy nie może zwrócić się w stronę konfliktu.
Za nami lata niepokoju, których cień wciąż sięga wielu rodzin. Widziałem, co wojna robi z ludźmi, widziałem, jak wojna odbiera dzieciństwo, burzy setki lat tradycji i wyniszcza wszystkich niezależnie od tego, jakie noszą nazwiska i w co wierzą. Widziałem, jak wiele dobrego można utracić, gdy zamiast mostów stawiamy mury. I właśnie dlatego przyrzekam wam, że moją drogą będzie odbudowa – odbudowa zaufania, odbudowa wspólnoty, odbudowa przyszłości, której nikt z nas nie będzie musiał się wstydzić.
Wyobrażam sobie świat, w którym każda czarownica i każdy czarodziej jest tak samo ważny, tak samo wolny i równy wobec prawa. Niezależnie od rodowodu, krwi i pozycji. Wszyscy jesteście dla mnie ważni. Każdy wasz głos jest dla mnie cenny, każdego z was chciałbym wysłuchać i nikogo nie śmiem pozostawić bez odpowiedzi. Chcę zbudować świat pełen równowagi, wzajemnego poszanowania i dialogu. Bowiem gdy nie ma rozmowy, przychodzi walka i krzywda. Dziś wiem, że nie znajdziemy pokoju, zamykając się w grubych murach. Znajdziemy go, gdy zaczniemy słuchać siebie nawzajem – i wtedy, gdy odważymy się współpracować z tymi, którzy myślą inaczej, ale pragną tego samego: bezpieczeństwa, dobrobytu, przyszłości bez lęku.
Nie mogę obiecać, że nie będzie trudności. Ale mogę obiecać, że nigdy nie odwrócę się od tych, którzy potrzebują wsparcia. Że będę słuchał mądrzejszych od siebie, że będę szukał najlepszej drogi dla nas wszystkich, nawet gdy spoglądamy w tak różne kierunki. Że nie pozwolę, by znowu powstały miażdżące naszą społeczność granice.
Dlatego dziś proszę was nie o ślepe posłuszeństwo, lecz o solidną współpracę. O wiarę w naszą wspólną przyszłość. Idźmy razem drogą, która prowadzi nie ku podziałom, lecz ku jedności. Drogą, na której każdy ma swoje miejsce...

Bystre oczy aurora (Conrad) bacznie analizowały wszystko, co działo się na drewnianym podeście podczas orędzia Ministra. Wypatrywał zagrożenia, lecz nie zdołał ujrzeć niczego alarmującego. Nie on – skryty na dnie kieszeni mężczyzny kłębuszek niepokoju lekko podskoczył, napinając materiał, ale zaraz później opadł spokojnie. Ktoś jednak coś zobaczył, ktoś przyłapał zakradający się w okolice ogrodów niepokój. Albus Dumbledore zmrużył oczy, koncentrując spojrzenie na powiewających ministerialnych sztandarach. Można było odnieść wrażenie, że jego ciało drgnęło, jakby chciał poczynić krok do przodu, lecz nie zmienił pozycji. Tylko patrzył, ostro i intensywnie.

Dzień dobry, Serpentynki!

Czas na odpis w nowej turze: 10 września 2025 r., do końca dnia.

Fintan, leci na w ciebie laska, Moc rzutu: 67. Jeśli chcesz przed nią umknąć, możesz spróbować zareagować i wykonać unik. Do rzutu dolicz PP szybkości.

Proszę o podkreślanie imion postaci, z którymi podejmujecie interakcję, nawet gdy nie są Waszym postaciom znane ich personalia.
Jeśli macie pytania lub potrzebujecie uzupełnienia, proszę również o wiadomość.

Miłej zabawy! Philippa Moss
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#63
Gellert Grindelwald
Konta Specjalne
Nie proszę was, byście mnie kochali. Proszę was, byście mnie rozumieli.
Wiek
79
Zawód
Nieznany
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-07-2025, 14:29
Gdy tylko nowy Minister Magii zakończył swą wypowiedź ogrody Middle Temple wypełnił śmiech - cichy, podszyty ironią i wyrachowaną pewnością. Osoba, do której należał, zdawała się oczekiwać na idealny moment, na chwilę, w której to nie rozbawienie powinno rozbrzmieć, ale salwa gromkich oklasków będących świadectwem zadowolenia i poparcia lub wyuczonej grzeczności.
Zerwał się wiatr; płomienie w lampionach zadrżały, paleniska zgasły ujawniając rozciągające się nisko po niebie, mgliste smugi.
-Chcę zbudować świat- rozbrzmiał charakterystyczny głos, ton, który bezsprzecznie należał do mężczyzny, który chwilę wcześniej zaburzył uroczystość. -Pełen równowagi- powtórzył, przeciągając sylaby z ironią, jakby smakował każde słowo. -Wzajemnego poszanowania i dialogu- dodał, z udawaną powagą przywołując fragment przemówienia Leacha, po czym zamilkł na krótką chwilę, pozwalając, aby echo cytatu wybrzmiało w uszach zgromadzonych.
-Nie, drogi Ministrze. Nie śmieję się z ciebie. Nie śmieję się z twojego pragnienia dążenia do równości i pokoju. Śmieję się, że podziałów szukasz wśród nas – czarodziejów, że prawdziwy konflikt zauważasz wyłącznie w spętanych zaklęciami ulicach. Jak to my byśmy byli problemem, jakby to moi bracia i siostry, nie z matki, lecz z wyjątkowej krwi i magicznej duszy byli twoim największymi wrogami. Błędem, który obiecujesz naprawić. Lecz oni nie potrzebują naprawy. W ich żyłach płynie potęga, płynie chwała i mądrość, która winna być powodem do dumy, nie sekretu- głos, w którym łagodność mieszała się z żelazną pewnością, doszedł uszu wszystkich zebranych. Trudno było go zlokalizować – zdawał się płynąć zewsząd, niczym niedawno wygrywana przez orkiestrę melodia.
-Powiadali, iż czyniłem wszystko by narazić was na zgubę- wypowiedział nieco gniewniej. W tej samej chwili lampiony zapłonęły czerwoną barwą, podobnie jak paleniska, których płomienie były znacznie wyższe niż wcześniej, a bijące z nich ciepło zdawało się docierać znacznie dalej. -Zarzucali, że dążyłem do wojny- kontynuował, gdy i niebo przybrało szkarłatny odcień. Czerwień płynęła szerokimi smugami, rozlewając się jak farba na płótnie dnia; gęsta, duszna, zwiastowała nadejście burzy i sprawiała, że sklepienie zdawało się drżeć od wewnętrznego żaru. Powietrze zadrgało niepokojem, jakby sama ziemia wstrzymała oddech.
-Ale nie- stanowczość w tych słowach była niemal namacalna. -Nie robiłem tego. Nigdy nie kierowała mną nienawiść- padło, a zaraz po tym rozległ się huk.
A na scenie, tuż przez mównicą pojawił się on – Gellert Grindelwald. Osłonięty połyskującą, białą barierą zaklęcia, mieniącą się w powietrzu jak cienka warstwa szkła. Sztandary, które dotąd błyszczały ministerialnym złotem przybrały symbolikę jego ugrupowania, jego zwolenników – Insygnia Śmierci.
-Ministrze- wypowiedział coś na wzór powitania. -Albusie- skinął głową, znacznie dłużej krzyżując spojrzenie ze swym dawnym przyjacielem, niżeli z najważniejszą osobą w Ministerstwie Magii. Posłał mu uśmiech – uśmiech pełen szacunku, a jednocześnie urazy, która narastała w nim, odkąd po raz pierwszy skrzyżowali ze sobą różdżki. Następnie obrócił się w kierunku zebranych w ogrodach czarodziejów i zbliżywszy się do krańca sceny przywitał ich równie życzliwym wyrazem twarzy.
-Przyjaciele. Bracia i siostry- powiedział sunąć wzrokiem wzdłuż tłumu – jakby każdemu osobiście pragnął spojrzeć w oczy. -Podziały budują politycy. Podziały tworzą ludzie, którzy siedzą tuż za mną, tylko po to, aby was skłócić. Ta kłótnia daje im władzę, daje im argumenty, dzięki którym składają wam później czcze obietnice. Dzieli was na lepszych i gorszych, stanowi o granicy dobra i zła, palcem wskazuje niegodnych. Ale czy ktoś z was czuje się niegodny? Gorszy?- ruszył w prawą stronę odnajdując w tłumie młodą czarownicę – kompletnie mu obcą (Vivienne). -Czy ty młoda damo czujesz się niegodna lub gorsza?- spytał retorycznie. -Lub pan? Który widział więcej i wie więcej, niżeli niejeden człowiek decydujący o waszym losie?- zwrócił się do sędziwego mężczyzny stojącego kilka rzędów dalej od młódki. -Obecne prawo to ułuda. Wmawiana nam od pokoleń utopia, która nie ma z nią nic wspólnego. Szczuci, zastraszeni i- zaśmiał się pod nosem, a w tym śmiechu nie było radości, lecz gniew. -Bezbronni, związani przepisami, które nakazują nam milczeć. Musimy się godzić. Musimy rozumieć. Musimy udawać i ukrywać dar, który winien nas wyróżniać. Dar, który powinien nas nieść, angażować i zapewnić prawo głosu. Najważniejszego głosu. Głosu, który nie powinien ginąć w szeptach, lecz rozbrzmiewać echem w sercach naszych i słabszych, tych, których powinniśmy prowadzić i strzec przed ciężarem władzy- wierzył w to co mówił, a ta pewność biła z jego głosu. -Od zawsze pragnąłem jedynie, byśmy przestali kryć się w cieniu, by nasze dzieci nie rodziły się już z piętnem strachu. Niemagiczni zmierzają ku zagładzie i to ich nienawiść... ich nienawiść pogwałca nasze prawa. Niszczy nasze rodziny, naszą codzienność. To oni szykują świat, w którym nie będzie miejsca dla nikogo, nie będzie nawet miejsca dla nich samych- uniósł dłoń, wolno ją obrócił i zacisnął pięść. Sztandary zatrzepotały gwałtownie, jakby pragnęły wyrwać się z masztów i wznieść ponad zgromadzonych. -Chcesz takiego świata?- przeniósł spojrzenie na mężczyznę (Zacharias). -Pragniesz tego, by twoja rodzina ucierpiała tylko przez to, że broniła się magią? Przecież nie była agresorem- pokręcił przecząco głową i nie czekając na odpowiedź wybrał kolejną osobę z tłumu (Conrad). -Pogodzisz się z kolejną stratą w imię większego dobra?- następne – jego zdaniem – retoryczne pytanie opuściło usta. -Czyjego dobra? Naszego? A może ich?- odwrócił się wskazując dłonią stojącego na mównicy Ministra oraz jego siedzących popleczników. -My – obdarzeni magią – możemy stworzyć przyszłość inną, lepszą. Przyszłość, w której prawda nie będzie zakuwana w kajdany nieustannych wojen i kłamstwa. Przyszłość, w której wolność nie będzie przywilejem, lecz prawem. Przyszłość, w której żaden z naszych najbliższych już nie ucierpi na skutek nieudolności władzy i nikczemnego Kodeksu Tajności. Przyszłość, w której bycie czarodziejem nie będzie hańbą, lecz najwyższą wartością. Jeśli wolicie służyć, zamiast przewodzić zostańcie. Jeśli wolicie przewodzić dołączcie do mnie- zwrócił się do tłumu. Skinął wyraźnie głową – na znak szacunku, na znak powagi. Wiedział, że nie powinien tu być, a jego czas był policzony jednak musiał to wszystko powiedzieć, musiał zebranym otworzyć oczy. Witajcie bracia i siostry, witajcie Akolici.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#64
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
09-07-2025, 18:50
Mimowolnie zaśmiałem się cicho pod nosem na słowa Cilliana. Może i miał racje, może faktycznie ten gość miał jakiś problem ze wzrokiem. Szybko jednak straciłem nim zainteresowanie, kierując się w stronę członków mojej rodziny. Słowa Lucindy miały jak najbardziej sens. Nie ważne co zrobi nowy minister, nic nie zmieni mojego zdania na jego temat. Był mugolakiem co jednocześnie znaczyło, że w żadnym razie nie jest wart ani takiego stanowiska, ani tym bardziej posiadania jakiekolwiek władzy. Świadomość, że jednak nie miałem na to żadnego wpływu mimo wszystko była irytująca. Przez dłuższą chwilę patrzyłem na Drew w milczeniu. Jeśli chciał mi dopiec to zdecydowanie mu nie wyszło. Nie byłem jednak ignorantem jak mu się wydawało. Powstrzymałem się od komentarza, że skoro sam tak się angażował w politykę jakim cudem udało się przegłosować ministra mugolaka? Kto tu poniósł większą porażkę? Naprawdę myślał, że unikałem takich wydarzeń w przeszłości umyślnie? Za kogo on mnie miał? Serio właśnie takie miał o mnie zdanie? Dobrze było wiedzieć. W mojej głowie w tym momencie panowała burza różnych myśli i spostrzeżeń, ale finalnie jedynie westchnąłem i pokręciłem głową. W milczeniu wziąłem od niego piersiówkę i wychyliłem małego łyka, po czym oddałem mu naczynie. Alkohol spłynął po gardle pozostawiając przyjemne ciepłe uczucie, ale miałem wrażenie jakbym w ogóle się nie napił, jakby płyn w ogóle nie dotarł do żołądka, jakby wpadł w jakąś próżnię.
To było dziwne uczucie. Nigdy wcześniej nie byłem w takim stanie. Z jednej strony wydawało mi się, że całkowicie nad sobą panuje, a z drugiej kompletnie nie zdawałem sobie sprawy, że jest kompletnie inaczej. Byłem przekonany, że kiedy przeciskałem się przez tłum robiłem to delikatnie, ale wychodziło na to, że wcale tak nie było. W ogóle nie zauważyłem tych wszystkich krzywych spojrzeń czy też komentarzy, które zostały rzucone w moim kierunku. Nie zdawałem sobie z nich sprawy, skupiony w tamtym momencie jedynie na celu, na dotarciu do kobiety. Sam nie wiedziałem co mną kierowało, raczej w normalnych warunkach nawet nie zwróciłbym na to uwagi. Teraz jednak, umysł opanowany przez narkotyk działał kompletnie inaczej niż normalnie bym zareagował.
Kiedy znalazłem się przy poszkodowanej (Milleta) również wydawało mi się, że mówię do niej przyciszonym głosem, w końcu nie wiedziałem co jej jest. Wyszło na to, że było kompletnie inaczej. Pojawienie się kobiety, podającej się za uzdrowicielkę (Oriana) zaskoczyło mnie. Musiała znajdować się stosunkowo niedaleko i być bardzo wyczulona na takie sytuacje skoro zauważyła to całe zamieszanie. Kiedy położyła dłoń na moim ramieniu chciałem coś powiedzieć, ale w tym momencie poczułem się jeszcze dziwniej. Chciałem się podnieść z kucków, ale nie byłem w stanie. Coś przewróciło mi się w pustym żołądku, zrobiło mi się słabo i niedobrze jednocześnie. Nawet jeśli chciałbym puścić pawia to nie do końca miałem czym. Zacząłem rozglądać się w około, nie mając pojęcia co się dzieje. O co chodziło? Po co ja tu nagle przyszedłem? Starałem skupić wzrok na czymkolwiek. Najpierw zatrzymałem go na uzdrowicielce, potem na kobiecie, którą okryła swoim płaszczem. Odchyliłem się lekko do tyłu i trzasnąłem tyłkiem o ziemie. Świat zawirował mi przed oczyma, zamknąłem je na moment, ale to tylko pogorszyło sprawę, wszystko zaczęło się kołysać.
- Ogarnij się. - uderzyłem się dłońmi w policzki chcąc doprowadzić się do porządku.
Już w ogóle nie zwracałem uwagi na to co działo się w około mnie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#65
Xavier Burke
Śmierciożercy
Wiek
31
Zawód
Badacz artefaktów, handlarz informacjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
20
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
10
5
Brak karty postaci
09-07-2025, 19:55
Słysząc słowa siostry na temat jego nastoletniego buntu uniósł brew ku górze i uśmiechnął się pod nosem w sposób, który Primrose mogła zdefiniować jako cwany. Była za mała aby pamiętać ten okres, zresztą też nie było tego dużo. Jako najstarszy z rodzeństwa nie mógł sobie pozwalać na zbyt wyraźny bunt, nie mógł pokazać po sobie, że jest wtedy jedynie nastolatkiem, bo przecież był dziedzicem własnego ojca. Ograniczał się więc tylko do kilku akcji z młodszym bratem, ale zdecydowanie te były wystarczające by ojciec osiwiał zdecydowanie za szybko. Był jednak zadowolony z tamtych lat, bawił się naprawdę dobrze.
- Nic ciekawego cię nie ominęło. - odezwał się w końcu w stronę siostry.
Po chwili jednak skupił całą swoją uwagę na żonie. Obserwował ją i nie umknęło mu, że odpłynęła gdzieś myślami. Nie zdarzało jej się to często, w każdym razie nie przy nim. Wydawało mu się, że w podczas takiego, chcąc nie chcąc, ważnego wydarzenia Vivienne będzie skupiona, nawet jeśli nie chciała tu być. Czy to dziwne zachowanie miało coś wspólnego z Nathaniel’em? Co takiego wydarzyło się w przeszłości, że jedno spotkanie aż tak wyprowadziło ją z równowagi. Kiedy mu odpowiedziała przez moment milczał.
- Musisz wrócić na ziemię moja droga. - odezwał się łagodnie, a w jego głosie nie było nagany, przeważała troska – Nic ciekawego, na razie tylko złożył podpis. Nie podejrzewam aby przez całą swoją kadencje był w stanie powiedzieć czy zrobić cokolwiek wartościowego. - dodał cicho nachylając się do żony posyłając jej porozumiewawczy uśmiech.
Vivienne znała jego poglądy, wiedziała doskonale, że nowy minister mu w żadnym razie nie odpowiadał, że wyznawał politykę czystości krwi. Ona również miała takie poglądy, dlatego pod tym względem się dogadywali. Przez moment patrzył jeszcze na żonę, nie przekonany jej zapewnieniami, że wszystko jest w porządku. Nie była mistrzynią kłamstwa, jednak nie dał po sobie nic poznać, wiedząc, że kiedy nadejdzie odpowiedni czas z całą pewnością wróci do tego tematu.
Po chwili na nowo skupił wzrok na scenie. Leach miał zamiar zabrać głos i Burke był nawet ciekaw jakie głupoty będzie chciał wcisnąć obecnym. Był pewny, że niektórzy mu uwierzą i będą zachwyceni, a reszta przyjmie to jedynie jako puste słowa, on na pewno.
Już pierwsze słowa, które wyszły z ust tego mężczyzny sprawiły, że Xavier spiął się automatycznie, wystarczyło kilka zdań aby pokazał, że nie ma poszanowania do tradycji, nie obchodzi go przeszłość. Odebrał to jako policzek, jak ktoś na takim stanowisku mógł mówić coś takiego? Nie wyobrażał sobie jak mogliby być równi? Jak jakiś mugolak, jakaś szlama mogła być na równi z nim? Z czarodziejem najczystszej kwi, pochodzącym z rodziny o długiej historii i z tradycjami? Absurd! Nigdy w życiu do tego nie dopuści, nigdy się na to nie zgodzi! Gdyby słuchał mądrzejszych od siebie nigdy nie kandydowałby na stanowisko Ministra. Utrzymał jednak na twarzy maskę obojętności, nie mogąc sobie pozwolić w tym momencie na publiczne wyrażanie swoich opinii.
Śmiech, który rozniósł się po tłumie, pojedynczy, ale doniosły, sprawił, że Burke wyprostował się nagle. Rozejrzał się ukradkiem w poszukiwaniu jego źródła, jednak jego próby spełzły na manowce. Zmiana scenerii mu nie umknęła. Paleniska zgasły aby po chwili rozpalić się na nowo, mocniej dając więcej ciepła niż pierwotnie był zamiar. Kolejne słowa, które padły, słuchał już w milczeniu, chociaż był spięty. Nie znał tego głosu i wcale mu się to nie podobało. Przysłuchiwał się jednak, zapamiętując wszystko, starając się wyciągając z nich najmniejsze szczegóły. Z każdym kolejnym zdaniem zaczynało do niego docierać kto może być ich autorem, a kiedy ten pojawił się przed nimi nie było już żadnych wątpliwości. Utkwił wzrok w Grindelwandzie. Nigdy nie miał z tym człowiekiem do czynienia, ale wiedział o nim wystarczająco dużo. Poniekąd wyznawali te same poglądy, ale tylko poniekąd. Xavier miał je zdecydowanie bardziej zradykalizowane, ale nie mógł odmówić przemawiającemu czarodziejowi racji, w niektórych postulatach, które ten teraz wygłaszał. Nie mniej jednak w żadnym razie nie spodobało mu się, że ten zwrócił się do jego żony. Tym razem nie ukrył się ze swoim zdaniem i objął Vivienne delikatnie w pasie by odsunąć ją do tyłu, aby ukryć ją za sobą. Nie miał zamiaru pozwolić aby cokolwiek stało się jego bliskim. Co prawda nie podejrzewał aby Grindelwald zamierzał zrobić coś otwarcie w takim tłumie, ale teraz już nie odrywał od niego wzroku, analizując każdy jego gest, każde skrzywienie się czy sugestywną minę. Domyślał się co chce osiągnąć swoim wystąpieniem i wydawało mu się, że do wielu ludzi zgromadzonych dzisiaj w Ogrodach Middle Tample dotrą jego słowa i wyciągną z nich wnioski, które z całą pewnością będą miały dalekosiężne konsekwencje dla społeczności magicznej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#66
Clarence Sullivan
Czarodzieje
looking for the light
that's nowherе to be found
Wiek
32
Zawód
pisarz, twórca koszmarów
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
20
0
OPCM
Transmutacja
5
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
7
Brak karty postaci
09-07-2025, 20:30
On - zwykły człowiek i zwykłe, pospolite marzenia jak pył na strunie oddechu. Zwykły człowiek na niecodziennym stanowisku. Minister Magii. Zamyślił się, rozważając, czy będzie w stanie uwierzyć jego słowom, tyradzie o tym, jak marzy o prostym dobru, o harmonii - o tym, że będzie pięknie i jeszcze zapadnie zgoda. Chciał w to bardzo uwierzyć, chciał, ale nie był w stanie. Przemówienie autorstwa Nobby’ego Leacha po prostu było naiwne, było jak zdania nawlekane jedno po drugim kolejno na podobieństwo błyszczących koralików, dziecinnych i łatwowiernych. Chcę, by był pokój na świecie, chcę, żeby było dobrze, chcę, aby nikt nie cierpiał. Ludzie nie będą w stanie istnieć bez nienawiści. Ludzie nie mogą przetrwać bez wywyższenia, podziałów. Ludzie… Mają w sobie gdzieś głęboko nienawiść. Nawet on ją posiadał, nastroszoną, przebrzydłą, szczerzącą wściekle garnitur pełnego uzębienia. Nie będzie żadnej współpracy, dlatego, że zawsze znajdą się lepiej i gorzej urodzeni. Powiedz, jak wiele magii może w sobie utrzymać twoja krew? Czy moment, w którym wypływa, mógłby stać się cenniejszy?
Powinien się opowiedzieć. Powinno już mu zależeć, na jednej stronie lub drugiej. W rzeczywistości czuł tylko pustkę cholernego egoisty. Zależy mu wyłącznie na sobie, na własnym życiu już i tak dostatecznie wypatroszonym ze znaczenia. Zależy mu wyłącznie na sobie. Prawda, niebywale okrutna, przebiła na wskroś jego serce, była cierniem zatapiającym się coraz głębiej współmiernie z każdą sekundą, drążyła go swoim ostrzem. Stał w całym tym zamieszaniu jak chłopiec, który jeszcze się boi i nie wie, tak naprawdę nic nie wie… Tyle, że nie był chłopcem, był dorosłym mężczyzną, żył każdym mówionym słowem dudniącym w tym momencie w jego uszach. Żył tą czerwienią, szkarłatem pulsującym z lampionów, pełznącym po warstwie nieba. Symbole uległy zmianie. Wszystko uległo zmianie, tylko on…
Nadal nie miał pewności. Nadal nie mógł uwierzyć. Czy ukrywanie się oznaczało naprawdę bycie gorszym? Czy śmiałość i beztroska widoczność była im tak potrzebna? Grymas na jego twarzy nie zdradzał większych emocji. Spochmurniał, nie będąc w stanie ocenić, w czym kryje się rozwiązanie. A może… Może właściwie nie ma żadnego rozwiązania? Może na tym to dokładnie polega, to całe, przydługie życie? Nie chciał nikomu służyć. Nie chciał wcale prowadzić.
Posłuchaj, Clarence. W tym świecie nie będzie miejsca dla niezdecydowanych. Jak długo chciałbyś się błąkać? Jesteś bezpańskim kundlem puszczonym wolno ze smyczy. Nie umiesz gryźć ani szczekać. Nie umiesz nic poza samym, przytłumionym skomleniem.
Nie jesteś nawet prorokiem - jedynie widzisz nieszczęścia.
We could fly if you let me in
Feel the weight lifting from our limbs
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#67
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
09-07-2025, 21:00
Wyczekiwane przezeń ministerialne przemówienie nadeszło chwile po tym, jak zapadła chwilowa, pozorna, zakłócana przez szepty tłumu cisza. Wsłuchiwał się zatem w nią z uwagą, która jednak - z sekundy na sekundę - malała. Miał nieodparte - może mylne, może nie - wrażenie, że te słowa w ustach Leacha włożył nie kto inny, jak ten, który rekomendował jego kandydaturę - Dumbledore. Przeniósł na niego wzrok, wtedy też słowa Nobby'ego zwieńczył śmiech - drwiący, nieprzyjednany, taki, który sprawiał, że na powierzchni skóry pojawiała się reakcja pilomotoryczna.
Zamarł bezruchu, czując jak mimowolnie jego mięsnie obejmuje nieznośny paraliż napięcia. Wiatr, który się zerwał, niczego nie zmienił, smugi światła, jakie wzbiły się w niebo jedynie napełniły go głębokim niepokojem, a potem rozbrzmiał głos - głęboki tembr, który wnosił się pod głowami zebranych i brzęczał donośnie w uszach. Falwey poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka, kiedy sens pierwszy słów do niego dotarł.
Lecz co się stało potem sprawiło, że zmarszczki jego czole jedynie się uwydatniły. W pierwszej chwili pomyślał, ze ktoś, kto umarł powinien pozostać tam, gdzie jego miejsce - zakopany trzy metry pod ziemią, lecz te stwierdzenie obnażyłoby jeszcze bardziej jego własną hipokryzje, z jaką obnosił się od zeszłej zimy. Sam - od roku - podążał za echem przeszłości, tym, co stracił; wsłuchiwał się w głos zza grobu, podążał za jego wskazówkami głuchy i zupełnie ślepy na wszystko inne, by na końcu drogi odnaleźć albo to czego szukał - potrzebne mu do postawienie kroku na przód odpowiedzi, albo to, co roztaczało się przed nim od dłuższego czasu - nicość, w której całkowicie się zatraci, by w końcu w niej bezsprzecznie utonąć.
W drugiej poczuł, jak zadrżały mu ramiona – nie wiedział czy to strach, czy złość, a może jedno i drugie, które, wymieszane ze sobą, namnażały w nim obawy, które nosił, jak drugą skórę. Podziały budują politycy, mówił Gellert Grindelwald, a Wulf musiał przyznać, ze to niebywale odważne stwierdzenie, jak na kogoś, kto sam przyczynił się do rozłamu społeczeństwa i skazał go na ideologiczną wojnę, która pochłonęła wiele ofiar i - pewnie - jeszcze sporo ich zabierze. Ale - może gdyby był młodszy o tych kilka lat, może gdyby nie zmagał się z poczuciem straty, może, gdyby autorytety, w które był wpatrzony, tak bardzo go nie zawiodły, może gdyby przyświecała mu jakiś sprecyzowany, górnolotny cel, a nie zaś rozpaczliwe, wręcz desperackie i kurczowe trzymanie się tego, co odeszło i nie wróci - słowa, jakie wyrzucał z siebie czarnoksiężnik trafiły tam, gdzie w jego zamyśle powinny- na podatny grunt tego, co Fawley już dawno nie ściskał w dłoniach. Aspiracji, by wznieść się wyżej na skrzydłach ambicji. Jakieś niezaprzeczalnej potrzeby, by uwolnić się od tego, co przyduszało go wnykami obowiązku. I - wreszcie - naturalnym, całkiem ludzkim, wręcz banalnym odruchu, aby uchronić rodzinę - a raczej to, co z niej pozostało - przez czyhającymi na nią niebezpieczeństwem.
Problem w tym, że było stanowczo za późno na wszystko, szczególnie ostatnie. Jego rodzina doznała już trwałego uszczerbku, takiego którego nie mógł naprawić upływ czasu, czy monotonie odmierzane rutyną dni - nie dlatego, że broniła się magią, a przez magię właśnie.
Głos tego, którego dni powinny już być policzone, odbijały się od ścian jego czaszki, zagłuszając tym samym kłębiące się w umyśle myśli. Odwrócił wzrok od sceny, kierując się potrzebą skoncentrowania uwagi na czymś innym – jakoś łatwiej było mu uciec spojrzeniem, niż stanąć przed decyzją wyboru - i dopiero teraz dostrzegł harmider, jaki rozgrywał się tuż obok, ledwie kilka metrów od miejsca, w którym stał.
- Nic panu nie jest? – zbliżył się o kilka kroków do mężczyzny (Mitch) , który z niezrozumiałego dla niego powodu zdecydował się na bezpośrednie spotkanie z podłożem i nie wyglądał dobrze. Chociaż pewnie w obliczu tego, co się właśnie działo, nikt tak nie wyglądał.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#68
Primrose Burke
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Badaczka artefaktów i run
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
12
9
OPCM
Transmutacja
10
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
09-07-2025, 21:18
Dostrzegając uśmiech brata odpowiedziała mu dokładnie tym samym. Nie mogła pamiętać zbyt wiele, jako najmłodsza z rodzeństwa musiała obejść się jedynie opowieściami i wspomnieniami innych. Wiedziała, że Xavier należał do nastolatków odpowiedzialnych, bo tego wymagał od nich ojciec. Musiał godnie reprezentować rodzinę, a z czasem zrozumiała, że ona sama była łagodniej traktowana, choć również stawiane jej były oczekiwania, których musiała sięgać, a poprzeczka z każdy rokiem unosiła się coraz wyżej. Zasady kręgu, w którym się obracali były bezlitosne przy jednoczesnym dawaniu szans, o jakich inni mogli pomarzyć. Nie żałowała nigdy tego kim się urodziła i czego od niej oczekiwano. Miała możliwości, z których korzystała pełnymi garściami. -Nie śmiem nawet wątpić. - Odpowiedziała z lekkim przekąsem. Każde z nich coś przeskrobało, ale nie na tyle, aby doprowadzić rodziców do szaleństwa. Ot, ojciec ciężko westchnął, a matka pokręciła głową, by zaraz oznajmić, że idą wypić herbatę w ogrodzie.
Nie chciała robić wokół siebie zamieszania, ale gorąc bardzo jej doskwierał. Zdecydowanie wolała jak miała czym oddychać. Słysząc męski głos nad sobą uniosła spojrzenie w górę. -Trochę duszno, nic wielkiego. - Zapewniła Bradforda uśmiechając się przy tym blado. -Gorąco tutaj. - Dodała po chwili. Mówiła cicho, tak, aby nie przeszkadzać innym w odbiorze słów nowego Ministra Magii, a te budziły w niej skrajne emocje. Z jednej strony rodziny nadzieje, że nie będzie chciał dzielić społeczeństwa magicznego, a z drugiej mocno polaryzowały. Osoby wokół niej sztywniały, jawno wskazując, że padające zapewnienia nie lądowały na gruncie, który je chłonął niczym gąbka wodę. Rozumiała to, bo czy tradycje czystej krwi będą teraz wyłącznie fanaberią, echem przeszłości, czymś co należy zdeptać? To dzięki tradycji, pewnym zasadom ich społeczeństwo nadal istniało. To te zasady, które tak pielęgnowali czystokrwiści sprawiały, że nie zapominali kim są, nawet jeżeli inni twierdzili, że jest inaczej, to przecież czerpali z tradycji.
Miała już prosić o to, aby odeszli na bok, aby mogła na chwilę zaczerpnąć chłodniejszego powietrza kiedy rozbrzmiał głos w eterze sprawiając, że niezrozumienie zawisło w powietrzu. Ona również odruchowo zaczęła się rozglądać za źródłem tego głosu. Przysunęła się bliżej narzeczonego szukając w nim oparcia i przystani bezpieczeństwa. Jej brat musiał kogoś innego chronić, skupiać się na swojej żonie. Bliskość Bradforda stanowiła pewną ostoję, ku której mogła sięgnąć - tak jak teraz, w chwili niepewności. Czerwone płomienie uderzyły ze zdwojoną siłą gorąca, powodując, że nie miała czym oddychać. Oparła się całym ciężarem na ramieniu czarodzieja, a słowa Grindelwalda rezonowany w jej głowie echem. -Czy możemy odejść na bok? - Zapytała cicho nadal nie chcąc nikomu przeszkadzać. Czy dobrze usłyszała, że mówił o zniesieniu Kodeksu Tajności? Oblał ją zimny pot na samą myśl, że mugole mogli by mieć dostęp do ich świata. Wystarczy, że mugolaki korzystały z daru magicznego i stanowiły już ryzyko ujawnienia istnienia magii. Ileż amnezjatorzy muszą się napracować, aby mugole znów nie wznieśli stosów! Z jednej strony rozumiała słowa i co mówił, ale z drugiej rosła w niej obawa, a wraz z nią jeszcze więcej pytań.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#69
Vivienne Burke
Czarodzieje
Wiek
23
Zawód
Badaczka historii run
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
10
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
7
12
15
Brak karty postaci
09-08-2025, 09:02
Czułam, jak mnie obserwuje. Moje wyjaśnienie go nie przekonało i wiedziałam to bardzo dobrze. Nie byłam dobrym kłamcą. Byłam w stanie rozpoznać emocje i gdy ktoś próbował skłamać mi, jednak ja sama nie byłam w tym najlepsza. Musiałam zdecydowanie nad tym popracować, czytanie ze mnie jak z otwartej księgi nie było mi na rękę. Jego chwila milczenia trwała w nieskończoność, a gdy się odezwał, poczułam pewien dysonans. Słowa nie pasowały do tonu jego głosu, delikatny dreszcz przeszedł mi po plecach. Poczułam się upomniana, ale Xavier zwracał się do mnie z troską. Spojrzałam na niego skruszona i od razu kiwnęłam głową. Miał rację, zdecydowanie powinnam wrócić na ziemię. Odpowiedziałam uśmiechem, na jego uśmiech.
- Masz rację, przepraszam - szepnęłam. - Też uważam, że nie będzie z niego żadnego pożytku dla nikogo - odpowiedziałam, równie cicho, aby tylko mój mąż mnie usłyszał.
Mieliśmy te same poglądy, czystość krwi była najważniejszą rzeczą na świecie. Oddanie rodzinie, podążanie za odpowiednimi wartościami, które od wieków były kultywowane przez nasze rodziny. To dawało nam stabilność. To sprawiało, że nasza siła była wyczuwalna. Mugolak jako Minister Magii był obelgą, która była skierowana w naszym kierunku. W kierunku błękitnokrwistych. Zastanawiałam się, co się stało, że do tego doszło. Kto zawinił? Kto do tego dopuścił? Przecież ktoś musiał go wybrać, a ktoś inny na niego zagłosować i poprzeć. Nasze słowo było tak słabe? Nikt o błękitnej krwi by się na to nie zgodził. A przynajmniej chciałam w to wierzyć. Tak jak mój mąż, ja również skupiłam się na scenie, tym bardziej że nowy Minister zaczął wygłaszać swoją przemowę. Słuchałam jej z napięciem, gdy mówiło równości. Mieszał z błotem naszą historię i tradycje. Zaczęłam się denerwować, wpatrywałam się w Ministra z zaciętością, nie wierząc w to co słyszę. Wiedziałam, że nie powinnam była tu przychodzić. Jego wypowiedź tylko mnie zdenerwowała. Z chęcią obróciłabym się na pięcie, opuściła te pierwsze rzędy i ostentacyjnie wyszła z ogrodów, pokazując swoje zdanie na temat nowego Ministra i swój brak poparcia. Ale wtedy stało się coś dziwnego. Głos, którego nie znałam, rozbrzmiał mi w uszach. Zaczęłam się rozglądać, szukając człowieka, który był za to odpowiedzialny, ale na początku nie dostrzegłam nikogo. Lampy zaczęły świecić czerwonym światłem, paleniska zapłonęły mocniej, a do mnie dotarł buch nieprzyjemnego ciepła. Czułam napięcie, niepokój, słysząc ten głos, gęsia skórka pojawiła się na moim ciele. Czekałam, aż sprawca się pojawi. I pojawił się, na scenie stanął mężczyzna, którego nigdy wcześniej na własne oczy nie widziałam. Czy to był Grindelwald? Nie możliwe.
Ale mówił dalej. I mówił mądrze, jakież to było przeciwieństwo w stosunku do słów, które przed chwilą padły z ust Ministra. Mężczyzna zaczął przechadzać się wokół tłumu, a gdy mówił o czuciu się gorszym, znalazł się tuż przede mną, zwracając się do mnie bezpośrednio. Nim zdążyłam zareagować, poczułam dłonie Xaviera na swojej talii. Odsunął mnie, tak abym znalazła się dalej od Grindelwalda i schował mnie za swoimi plecami. Stojąc za nim, wodziłam za sprawcą tego zamieszania wzrokiem. Słuchałam go uważnie, nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji. Czy on właśnie szukał ludzi, którzy za nim pójdą? Którzy przeciwstawią się aktualnej władzy? Jego słowa, te ostatnie, które wypowiedział, skierował do tych, którym wybór nowego Ministra i jego ewentualne działania mogą się nie podobać. Ale był tu ogrom ludzi o ugruntowanych poglądach, zdecydowanie bardziej radykalnych. Takich jak moje czy mojego mężą. Do kogo więc się zwracał? Do kogo chciał trafić? Kto zdecyduje się za nim pójść? W głowie miałam tyle pytań. Mówił o nikczemności kodeksu tajności, w jakim kontekście? Mówił nam o wolności, braku wojen, o świecie gdzie bycie czarodziejem nie będzie hańbą. Ale to nie była hańba. Czy ktokolwiek będący tutaj mógł się czuć gorszy, bo jest czarodziejem? Gorszy od mugoli? Zagotowałam się. Chwyciłam dłonią przedramię męża, akurat te, na którym znajdował się jego mroczny znak i zacisnęłam mocno palce. Chociaż Grindelwald mówił mądrze, to jeśli dobrze się w jego słowa wsłuchać byłam w stanie znaleźć elementy, które zdecydowanie mi się nie podobały.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#70
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
09-08-2025, 19:12
Była w stanie pełnego skupienia, które celnością ruchów odbijało się w oczach otoczenia. Nikt specjalnie nie zauważał dramatu tu się dziejącego, miała wrażenie, że huk nad nimi ucichł, a ona skupiała się na zadaniowości. Wtem jednak pojawił się nad nią głos mężczyzny (Wulfric), kątem oka zauważyła słabość nachylającego się drugiego mężczyzny (Mitch) i już miała mówić coś więcej, kiedy tłum ucichł, a wszędzie wokół rozległ się głos, który nakazał jej spowolnienie i pełne skupienie. Widząc, że Mel się trzyma, przetrzymała lekko płaszcz nad jej głową, prostując się nerwowo i rozglądając, w celu wyszukania skąd śmiech i wypowiedzi pochodzą. Na początku zdawało jej się, że to złudzenie — echo dawno zapomnianych snów, dźwięk, którego nie miało prawa już być. A jednak brzmiał wyraźnie, głęboki, znajomy, jakby wyjęty z pamięci, której nigdy nie potrafiła uciszyć. Jakby go znała, choć nigdy wcześniej nie słyszała. Przez chwilę nie uwierzyła; marazm objął jej ciało, wydawało się, że w uszach słyszy już tylko szum. Latami nosiła w sobie przekonanie, że to niemożliwe, nierealne, zapomniane już dawno; że przeszłość została zamknięta grubą pieczęcią historii, że go stracili na zawsze. Ale teraz ten głos rozrywał jej pewność na strzępy, a w kobiecym wnętrzu eksplodowało nieznane dotąd ciepło, które zalało ją całkowicie. Nie była w stanie pojąć ekscytacji, która skryła się w objętych łzami oczach. Nie była w stanie wypowiedzieć słowa, ani się ruszyć, co Wulfric mógł spokojnie zauważyć. Szczęście było tak nagłe i tak potężne, że musiała schować je za maską milczenia, za lekkim drżeniem ciała, które łatwo było pomylić ze strachem. Szkarłat nieba napawał tym, o co jej rodzina walczyła przez lata. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek zobaczył drżenie dłoni, błysk w oczach. Stała się więc momentalnie spokojniejsza, wyobcowana od sytuacji i opanowana, podczas gdy w środku cała płonęła żarem nie tylko waleczności, ale niepojętej wprost nadziei, której nie była w stanie opisać setkami poznanych dotąd słów. Niedowierzanie i ekstaza, ciężar lat i ulga powrotu. Każde słowo Grindelwalda wbijało się w nią jak dowód, że niemożliwe jednak ustępuje, że jest stwórcą i kreatorem lepszego życia, o które jej przodkowie i rodzina walczyli po kres swoich żywotów. Był pięknem, które mógł mieć ten świat; był myślicielem, którego godność sięgała greckich filozofów. Był tym, kogo potrzebowali.
Wzdrygnęła się, na myśl, że może być zagrożona. Bracia i siostry nie powinni się ujawniać. Pragnęła krzyku radości, miast tego wybrała milczenie. Wiedziała, że on zna swoich i im ufa; to zawsze wpajała jej rodzina; Gellert tworzył społeczność, rodzinę, grono zaufanych. On wiedział, że Medici będą z nim.
Nerwowo przykucnęła, spoglądając na twarz Mitcha, następnie podnosząc spojrzenie na Wulfrica.
— Proszę mi pomóc, musimy ich zabrać gdzieś, gdzie jest mniej ludzi... —  rozejrzała się nerwowo, na alabastrowej skórze pojawiło się zaczerwienienie stresu —  pod drzewo. Zanieśmy ich pod drzewo.
Liczyła, że mężczyzna jej pomoże... zresztą, była do tego po prostu przyzwyczajona. Sięgnęła po Mellitę, delikatnie biorąc ją na własne ramiona, aby w nich kobieta odnalazła oparcie, mogąc wykonywać spokojne kroki w kierunku cienia i mniejszego nagromadzenia ludzi. Działała pod wpływem chwili, przyzwyczajona do presji, nie myślała i nie analizowała, ale to miało do niej jeszcze wrócić. W końcu, serce uderzyło w piersi z taką siłą, że bała się, iż inni usłyszą. Nie mogła się zdradzić, ale pragnęła rzucić się w stronę  jego głosu, powiedzieć wszystko, co tłumiła od dawna. Pojedyncza łza kołatała pośród hebanu spojrzenia, była utkwiona w chwili, w której nie mogła podejść do niego, nie mogła obwieścić całemu światu, że oto ich głos, oto objawienie, jakiego potrzebowali, wstrząs, jakiego potrzebowali. Był wybitnym geniuszem. Powstał z popiołów, powstał i był tutaj — dla swojego ludu. Wracasz do nas, mówiła w sobie, choć jej usta nie drgnęły. Była najszczęśliwsza na świecie i jednocześnie złamana, bo nie mogła się do tego przyznać. Wstyd mieszał się z uniesieniem, strach z pragnieniem, rozum z tęsknotą. To był ich czas, ale tym razem nie mogli postępować nerwowo.
Tak i ona postępowała schematycznie, Mel współpracowała, stąd posuwały się do przodu, a krótkie spojrzenie ponownie skupiła na Mitchu, ale nie była w stanie mu tak szybko pomóc. To, co mogło im obojgu pomóc bardziej, to przede wszystkim cichsze miejsce i brak zgiełku nad głowami i świeże powietrze. Dopiero wtedy mogłaby się bardziej skupić na działaniu celowanym.
Wszystkie lata milczenia, wszystkie próby podporządkowania się światu bez niego, były nagle podważone. Powrót oznaczał, że nic nie jest ostateczne; że historia, której nauczyła się jako zamkniętej, wciąż pozostaje otwarta. A wraz z nią jej własne życie.  Jgo powrót to nie tylko spełnienie tęsknoty i ratunek dla tego upadającego świata, ale także wezwanie do działania, do odnowienia dawnej walki, do upadku wrogów systemu opartego na wartościach, jakich powinni pilnować. Świat wokół uznawał go za zamknięty rozdział; za cień, który przeminął. Ona wiedziała, że cień ten wciąż żył i oto powrócił.
Gellercie, jesteśmy z tobą.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (14): « Wstecz 1 … 6 7 8 … 14 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 20:16 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.