• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Sekretny ogród
Sekretny ogród
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-15-2025, 23:56

Sekretny Ogród
Sekretny ogród w Hogwarcie ukryty jest za starym, porośniętym bluszczem murem, o którego istnieniu wiedzą tylko nieliczni. Wejście do niego znajduje się za przesuwaną półką z książkami w Tylnej Sali, w starym, rzadko odwiedzanym pomieszczeniu biblioteki. Po przejściu przez wąski, kamienny korytarz oczom ukazuje się ciche, pełne magii miejsce. Wysokie krzewy i drzewa tworzą naturalny krąg, w którego centrum znajduje się mały staw o krystalicznej wodzie, odbijającej światło księżyca. Ścieżki z porośniętych mchem kamieni wiją się między kwiatami, które kwitną nawet późną porą roku, Miejsce to służyło do uprawy wszelkiej maści roślin, kwiatów i krzewów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (2): « Wstecz 1 2
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-01-2025, 12:03
Nie chciał jej skrzywdzić. . Nie chciał być powodem jej łez, źródłem jej krzywdy, który rozlewał się w jej sercu niczym gorzka trucizna. Jednak łzy, które tamtego dnia spływały po jej policzku, były jak ciche wyrzuty sumienia – świadectwo tego, że stał się katem jej uczuć. Ciężar słów, które wypowiedziała drżeniem głosu, spadła na niego gwałtownie, jakby dopiero wtedy otworzyły się przed nim oczy: był winny, bardziej niż kiedykolwiek chciałby przyznać. I dopiero wtedy rozumiał, jak bardzo zawinił i jak dotkliwie ją zranił, jak bardzo musiało boleć to, że porzucił ją jak zbędny balast, przedmiot, którego nie warto już nieść w swoim bagażu.
Wyjechał, zniknął bez słowa, rozpłynął się jak mgła o poranku, zostawiając po sobie jedynie wspomnienie – blade, prześwitujące przez codzienność, nawiedzające ją widmem zastygłych uczuć. Dla niego stał się kimś obcym zjawą, której obecność wyczuwa się w pustych pomieszczeniach, w ciszy nocy, w niedokończonych zdaniach i myślach, które kiedyś dzielili. Skazał ich na rozstanie, bo nie potrafił już dłużej tłumić swoich lęków. Nie umiał spojrzeć na to, co czuł, przez szkło zimnej logiki – nie potrafił zracjonalizować uczuć, które narastały w nim z siłą sztormu. Bał się ich. Przerażały go, bo były zbyt gwałtowne, zbyt głębokie, zbyt intensywne. Były jak sztorm na morzu, która pożera statki tych, którzy wypływali z bezpiecznego portu.
Bał się, że przez przywiązanie, które w nim kiełkowało, w końcu straci oddech; że stanie się więźniem własnych uczuć, a ona – mimowolnie – zostanie wciągnięta w ich porywisty, pochłaniający wszystko wokół wir. Nie chciał jej ograniczać, nie chciał, by przez niego zrezygnowała z siebie. Wiedział przecież, ile znaczyło dla niej jej nazwisko, jak bardzo była dumna z własnych korzeni, z dziedzictwa, które nosiła w sercu. I jednocześnie rozumiał, jak niewiele w świecie, do którego chciała przynależeć, znaczyło jego własne nazwisko, jak mało mógł jej dać, poza swoją obecnością. Był przekonany, że w jego ramionach nigdy nie odnalazłaby tego , czego pragnęła. Nie mógł obiecać jej życia, które pozwoliłoby potędze Medici znów błyszczeć w blasku władzy; drogi do niej ni mógł jej utorować.
Często rozmyślał, że pielęgnując ich uczucia, mógłby podciąć skrzydła jej ambicji. W głębi duszy zadawał sobie pytanie: co zwiędłoby szybciej – ona czy on? A może oboje? Czy miłość, która miała być synonimem wolnością, stałaby się dla niej klatką, w której nie mogłaby już rozwinąć swoich skrzydeł? Dusiłaby się w nim, jak ptak, tęskniący za otchłanią bezkresnego nieba? Czy, gdy niepostrzeżenie podciąłby jej marzenia i zamknął ją w ciasnych ramach swojego lęku, nie stałby się również katem jej uczuć?
Wciąż pamiętał jej spojrzenie, spojrzenie, w którym mieszał się żal z rozczarowaniem, gniew ze smutkiem. Wydawało mu się, że dostrzegł w nim wtedy pytanie, na które nigdy nie odpowiedział: dlaczego? I nie potrafił znaleźć słów, które mogłyby ukoić jej ból. Może dlatego uciekał, bo przecież zawsze było łatwiej zniknąć niż przyznać się do własnej słabości. Łatwiej było stać się widmem niż pozostać i patrzeć, jak jej świat, po którym stępa, znowu się kruszy i niszczeje.
Nie powinniśmy tu razem być... chociaz jej głos zdawał się przyciszony brzmiał nieprzyzwoicie głośno w wybrzmiewającej zewsząd ciszy przerywanej tylko przez ich oddechy, przez co z łatwością wyswobodził go z letargu refleksji. Obawiała się, że jej narzeczony ich tu razem nakryje?
- Nie jesteśmy - stwierdził krótko, nie pozwalając, by ścieżki ich spojrzenia skrzyżowały się w jednym punkcie. Aby tego uniknąć uciekł swoim własnym ponad jej ramię, wypatrując czegoś w ciemności; czegoś, co mogła się z niej niespostrzeżenie wyłonić i jednocześnie czegoś, czego dawno tam nie było, czego, co już dawno uśmiercił swoim milczeniem - przywiązanie niebezpiecznie zaciskającą się pętlą na sercu.
Nie mieszkała w nim już dawna obawa, że rozbudzi w nim to, co dawniej czuł; gdy odeszła z innym mężczyzna, pogodził się z tym, że stracił ją już na zawsze, że teraz chodził po pogorzelisku dawnych emocji, po tym, co pozostało, jak ją odrzucił, paląc za sobą kolejny most, a pierścionek pobłyskujący na jej palcu pogłębił jedynie dystans między przeszłością a teraźniejszą. Nie bał się tez, że w tafli jej tonącego w mroku spojrzenie odnajdzie ten sam żar, co w czerwcu tamtego roku, który sprawił, że zbliżył usta do jej ust i bezmyślnie, pod wpływem chwili, w akompaniamencie szalejącego w piersi organu, zamknął je w objęciach chaotycznego pocałunku, czując nie tylko żar dawnego pożądania, ale też desperacką potrzebę zatrzymania ją przy sobie.
Obawiał się czegoś zupełnie innego, zwykłej, prymitywnej fizycznej siły przyciągania, która nie wyparowała, chociaż pogrzebali wszystko, co do siebie czuli w grobowcu zapomnienia. Przecież nadal była piękna. Królowa śniegu wyrzeźbiona dłutem doskonałości, która pozostawiła odłamek szkła w jego sercu. Bał się zatem, że fasada obojętność w końcu pęknie, a w jej szczelinach pojawią się przebłyski wynaturzenia, które ukrywał w klatce żeber.
- Po prostu wpadliśmy na siebie przypadkiem, bo oboje zapragnęliśmy tego samego - ucieczki od tłumu, który przytłacza, sprawiając, że czujemy się bardziej samotni, nie zwerbalizowała na głos myśli wiła się w przestrzeni jego umysłu. – Chwili spokoju.
Dawniej też tak przecież było. Wtedy, gdy dotykał ją jeszcze bez obaw, ze się rozpadnie jak figura ze szkła pod naporem jego palców. Uciekali do swojego towarzystwa, rozpaczliwie pragnąc wytchnienia.
Kolejne jej słowa, jak stal noża, przecięły ciszą, lecz tym razem nie sięgnęły tam, gdzie miały - o cal minęły serce. I dopiero słysząc jak wybucha nagłym, niekontrolowanym śmiech, który przypominał bardziej podmuch wiatru w centrum srogi zimy lub kompozycje Haydna, objął spojrzeniem jej twarz. Śmiech, który pozostawiał po sobie łzy.
- Zwarliśmy z Frankie umowę - odparł, równie bezmyślnie co ona, gdy jej śmiech wycofał się w końcu do tunelu gardła. – Gdy obaj będziemy już po czterdziestce i nie znajdziemy swoich drugich połówek, oświadczę się jej, a ona nie będzie mogła odmówić.
I moze powiedziałby coś jeszcze, może postawiłby kropkę na "i", lecz wtedy ona krótkim idziemy przejęła inicjatywę, łapiąc go za ramię.
Dokąd?, chciał zapytać, dokąd chcesz iść?
- Zaczekaj – wyślizgnął się z objęć jej ręki i zacisnął swoje zimne palce na jej równie zimnej dłoni, zatrzymując sie nagle w połowie kroku. – To nie miało tak wyglądać, Ori. Nie tak - znalazł w końcu głos, który uciekał, ilekroć po niego sięgał. – Pozwoliłem ci odejść, bo tamtego dnia, w czerwcu, gdy spotkaliśmy się po latach, przyśniłaś mi się. Stałaś pośrodku gruzowiska, oświetlona tylko blaskiem księżyca. Z twoich ust wyleciała chmara nocnych motyli. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to ostrzeżenie, zapowiedź jakieś kolejnej tragedii, lecz byłem w błędzie.
Oboje wiedzieli przecież, że razem nie mieli już dokąd pójść. Nie mieli już przed czym uciekać. Emocje były wokół nich, przy nich, w każdym słowie i spojrzeniu, lecz zupełnie inne niż kiedyś, nieadresowane do siebie nawzajem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
11-01-2025, 20:58
Odpowiedź dla Morty Dunham

Nigdy jej nie rozumiał.
Prawdą było to, że chciała więcej, ale nie było to skryte w tytułach, pieniądzach i sławie idącej za ożenkiem. Gdyby tak było, ciężar na jej barkach związany z małżeństwem  rozpłynąłby się niczym mgła wśród spiczastych klifów. Ale nie tego oczekiwała, nie to było motorem napędowym jej osoby, jak gdyby sprowadzała się tylko do chłodnych kalkulacji.
Ona tego chciała sama; dla siebie, swoimi osiągnięciami i swoją pracą. Nie potrzebowała cudzych manifestów władzy, to nie za to pokochała swojego narzeczonego, wracając do niego raz po raz z objęć tych, którzy gotowi byli ją poślubić. Nie dlatego, że miał majątek, władzę i rolę w społeczeństwie — wracała, bo rozumiał jej głód. Chełpił się jej ambicjami, akceptował je i wspierał, nie musząc przy tym stać obok niej, bo wszakże nie wpłynął w najmniejszym stopniu na jej karierę, nie miał jak. Nie zważała na krew, nie zważała na wiek, na status — tkwiła w tej relacji bez wizji małżeństwa, a z samych emocji, które raz po raz powracały do niej i podnosiły z kolan, kiedy świadomość własnych wad odbierała jej siłę walki.  I było tak od początku, bo jako nawet ledwie nastoletni podlotek, gdy w rozmarzeniu widziała przyszłość swoją i Morty'ego, to jego status nie grał znaczenia — świadoma dziedziczenia rodzinnego, skromnego, ale majątku i oddania ojca, nie martwiła się o to co i z kim by mogła. Gdy brak starszyzny, wściekłość kuzynów mogłaby załagodzić, oddając im tytuł dziedziców.  Nie była nauczona tej bezradności, która odbiera resztki sił i motywuje do tchórzliwego odejścia, zamiast spotkania się z własnymi emocjami. I dlatego teraz, choć jego obecność nadal paliła żywym ogniem, nie miotały nią emocje, nie dawała się ponieść temu, czym niegdyś go obdarzyła. Setki listów, z których kilka do niego trafiło — Jak się czujesz Morty? Martwię się, nie dajesz znaku życia. — łzy przelane na materiał satynowej poduszki i kilka namiętnych nocy, w trakcie których smak obcych ust tak bardzo chciała zastąpić jego bliskością, ale nigdy nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Waga skakała w skrajnościach, w wakacje prosiła babcie o dokładkę tuczącego makaronu, aby w roku szkolnym wpatrywać się w miejsce, gdzie zwykle siedział w dojmującym uczuciu głodu. Mortiego Dunhama pożegnała więc wtedy, a w marazmie niewypowiedzianych słów, kryły się leniwe, sepleniące frazesy o jego niedojrzałości. Bo nie wziął na siebie ani grama odpowiedzialności, nie zachował się jak mężczyzna, z którym chciałaby być.
Nie rozumiał jej i teraz.
Nie chodziło o to, że wpadli na siebie tutaj. Chodziło o fakt, że nie powinna przebywać z innym mężczyzną na osobności, powinna odnaleźć miejsce z większą ilością ludzi i nie generować plotek, które potem można by było wykorzystać przeciwko niej. Nawet gdy krew buzowała w niej nader często, a przyzwyczajona do szybko gaszonej namiętności spędzałaby kolejne nocy wśród okrzyków euforii, nawet na zbliżenia z narzeczonym nie mogła sobie pozwolić — dopóki ktoś mógłby zobaczyć, dopóki odebrałoby jej to honor, jaki winna w sobie trzymać. Nie chodziło o Atticusa, nie chodziło o szkolne znajomości czy cokolwiek innego — chodziło o poświęcenie i dokończenie tego, na co się zgodziła, przyjmując na palec rodową pamiątkę, za którą mogłaby pewnie odrestaurować cały majątek Medicich. Chodziło o dane słowo, o szczerość i gotowość do walki o ideały, które ważne były dla kogoś, kogo kocha. Bo wiedziała, jak jest to trudne, gdy o swoje własne może walczyć tylko sama.
— To lepiej się naucz gotować, wiadomo, kto będzie rządził tym małżeństwem — jakie to było bezmyślne, szczere i pełne rozbawienia. Tak wyzbyte hamulców, że nie rozważała głębiej jego słów, po prostu je zaakceptowała. Nie była pewna, czy dalej mają stały kontakt z  Franią — chyba nie chciała wiedzieć, na gwałt unikając tematu jego osoby. Nie potrzebowała wiedzieć co u niego, dopóki sam nie był w stanie jej tego przekazać. Nie potrzebowała wiedzieć, jak szczęśliwym jest, kiedy jej serce rozrywało się na pół na myśl, że on jej po prostu, najzwyczajniej — nie chce.
I już miała się cieszyć, już zadowolenie i chwila wytchnienia sięgała jej gardła, gdy zatrzymał się, a dreszcz przeszedł wzdłuż kobiecego ciała.
W ś c i e k ł o ś ć. Jego słowa napotykały delikatny grunt jej emocji, a wściekłość i niezrozumienie wciąż narastały. Czyli co, co chce jej przekazać? Kaprys wizji nie pozwolił mu z nią być? Rok temu? Rok temu, gdy zapewne po prostu chciał ją przerżnąć, nagle obudził się w nim zrozumienie? Ale czego, uczuć? Jakich uczuć do cholery?  Pragnął zrobić jej mętlik w głowie, czy sam nie potrafił ustabilizować własnych myśli i odczuć?
Puls powędrował gwałtownie do góry. Nie akceptował przystanków, nie miał zamiaru spowolnić gonitwy żarłocznych myśli. Przełknęła jednak ślinę, a jej twarz skamieniała, przypominając teraz coś na kształt marmurowego posągu niż żywego przykłady emocji. Niesmak tkwił głęboko w gardle, karmił trucizną całe kobiece ciało i napawał się tym, jak złość rozsadza jednolite struktury jej krtani.
— Bredzisz, Morty — zaczęła, ale nie krzyczała. Powiedziała to raczej z dozą niedowierzania i rozbawienia, które niezmiennie w niej tkwiło — Nie byłbyś w stanie nic zmienić, nie byłbyś w stanie mnie zatrzymać. Wiesz dlaczego? — Odparła; gorzkość słów wylała się z niej wręcz lirycznie gładko, otaczając go czymś na wzór zrozumienia. Brwi zmarszczyły się łagodnie, na ustach krążył uśmiech. Ścisnęła palcami dłoń, którą ją zatrzymał; potrzymam cię za rękę, gdy będę to mówić.
— Mężczyzna, który nie potrafił powiedzieć mi prosto w twarz, że mnie nie chce, nie zasługuje na to, by przyjęła go gdy zmieni zdanie. Więc mógłbyś się łudzić, że zatrzymałbyś mnie, ale prawda jest taka, że zostanę żoną tego, który potrafił postawić sprawę jasno i zadeklarować wprost to, czego chce. Nie on jeden mnie chciał, ale on potrafił o to zawalczyć.
Bo tak, mężczyźni odchodzą i wracają; zdradzają, kłamią, oburzają się nad swoim losem.
Ale nikt nie powiedział, że miała to akceptować. 
Nikt nie powiedział, że dałaby się zatrzymać.
Przepraszam, Morty.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#13
Edward Bones
Akolici
I'm only jokin', I don't believe a thing I've said
Wiek
25
Zawód
perkusista w Nocnych Nuciakach
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
6
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
20
Brak karty postaci
11-03-2025, 23:11
Do Leonie Figg

W swoiej głowie lubił twierdzić, że nie zmienił się za bardzo od czasów szkolnych. Oczywiście, nie była to jednak prawda. Owszem, nadal miał całą masę durnych pomysłów, nadal nie potrafił usiedzieć na tyłku, nadal szukał zaczepki i sięgał w dziwnych kierunkach po kolejne dawki adrenaliny. Tylko w dorosłym życiu to wszystko nie sprowadzało się do wysmarowania rączki miotły durnego Ślizgona smarem zwiniętym z Sali Muzycznej, bo znowu śmiał dokuczać Francesce. Teraz przybierało formę pijackich wybryków w obskurnych pubach, balansujących na granicy magicznej tajności i prawa. Teraz budził się nie raz z poczuciem niepewności i dziurami w pamięci, a nie pełną determinacji satysfakcją, gdy maszerował na szlaban za swoje wybryki. Tak wiele się zmieniło od tych beztroskich chwil w Dolinie Godryka. Nic nie smuciło tak bardzo, jak nieodwracalność tego procesu. Drobnych i wielkich zmian, które doprowadziły do tego, że byli dla siebie z Leonie niemal nieznajomymi. Nieznajomymi, którzy dzielili kawał życia i doświadczeń, ale nie tych, które w tej chwili miały największe znaczenie. Ścisk, który czuł po latach, gdy myślał o ich zrujnowanej relacji nie był wcale pozostałością po złamanym sercu. Nie był gniewem wobec niej. Ta rana zagoiła się dawno. Popioły uczuć, spalonych tak gwałtownie wtedy, w Wielkiej Sali, wymiótł już powiew płynącego czasu. Ten ból, ten dyskomfort, to był tak naprawdę wstyd. Uczucie nie do końca pojmowane i znane Eddiemu, ale okrutnie natarczywe. Było mu po prostu wstyd tego, jak się zachowywał. Jak osaczył Leonie, jak dał się pożreć i opanować uczuciu do tego stopnia, że zatracił inne części siebie na pewien czas. Żył, oddychał i płonął dla szansy, którą mu dała, gdy pozwoliła pocałować się na Wieży Astronomicznej, po słuchaniu jego kolejnego wywodu o układzie gwiazd. Ach, jak wtedy wierzył, że nieboskłon mu sprzyja. Widział w mapach planetarnych tylko rozkosz i sielankę, miesiącami ignorował lub źle interpretował zjawiska astralne. Neptun w koniunkcji ze Słońcem? To znaczy, że życie będzie jak ze snu. Na pewno nie wskazuje na zatracenie siebie, zatarcie granic i utratę kierunku. Skądże.
Dopiero po latach, pisząc teksty do szuflady, nieśmiało otwierając ten rozdział swojego życia, powoli zrozumiał jak wtedy zawinił. Jakim kretynem był. Leonie nie była jedyną dziewczyną, której zaciskał pętlę swojej miłości tak uporczywie, że zaczęła się dusić. Jak mógłby winić ją za zakończenie tego tak gwałtownie? Gdy to zrozumiał, już kilka lat po szkole, dość mocno zmienił podejście i nigdy nie pozwalał uczuciom zawładnąć sobą na długo. Romanse stały się płytkie i krótkie, gorączkowe i łatwe do zapomnienia. Być może Edward Bones nie potrafił kochać. Lepiej było nie ryzykować.
Chciał odpowiedzieć na jej niedowierzanie, że naprawdę cieszył się ze spotkania. Skąd to zwątpienie? Czy sądziła, że dalej żywił urazę za raniące, ale celne słowa wykrzyczane wtedy przy wszystkich? Otwierał już usta, by o to zapytać, gdy zbiła go z tropu komentarzem o wyglądzie. Zbyt celnie, jak zawsze w sedno. Jak mogła po tych wszystkich latach tak dobrze rozumieć, co go uwiera? Wydawała się inna, bardziej zdystansowana, ale dalej widziała go bardzo wyraźnie. I dalej gdzieś tam chowała ten uroczy uśmiech, który na moment wkradł się na jej usta. - To część kamuflażu. Część tego misternego planu ukrywania się, na którym mnie nakryłaś - podłapał z nutą rozbawienia. - Zgolisz wąs, uczeszesz się raz w życiu i nikt cię nie poznaje, niezwykła sprawa.
Nie chciał wciąż się w nią wpatrywać, czuł się trochę jakby miał doczynienia z płochliwym, rzadko spotykanym stworzeniem, które każdy błędny ruch może odstraszyć na wieki. Ten wyraz twarzy, który szybko zastąpił przebłysk uśmiechu zdawał się to tylko potwierdzać. Bała się go? Czy życie zmusiło ją do wiecznej ostrożności i nieufności? Odwrócił się z powrotem w kierunku stawu i tylko kątem oka zerkał, jak jej uwagę przykuwa kolejna z roślin. Chciała mu dopiec czy zażartować?
- Wbrew pozorom perkusiści nie budzą aż takiego ferworu wśród fanek. Ciężko nas wypatrzeć zza całego tego sprzętu - odpowiedział w sumie szczerze, choć może zbyt skromnie. Oczywiście, nie miał co się równać z rzeszami fanek, które traciły rozum na widok Victora, ale dbał o to, żeby na każdym koncercie pokazać się wszystkim i dać zapamiętać. Takiej dozy próżności nie mógł sobie odmówić. I tak, czasem kończyło się to krótkimi nocami namiętności, parę razy okraszonych wyzwiskami i groźbami od zapomnianych na kilka godzin partnerów. Nie był to jednak nawyk czy norma, a jego rozpoznawalność wciąż była umiarkowana. - Ukrywam się przed tą grupą Ślizgonek, którym przez tydzień dolewałem Eliksir Bujnego Owłosienia do soku dyniowego - częściowo skłamał, ale faktycznie gdzieś w tłumie mignęły mu ich twarze. Użyły wtedy słowa szlama o jeden raz za wiele, Eddie bardzo tego nie lubił, szczególnie wymierzonego w jego przyjaciół. Oserwował konsternację na ich owłosionych twarzach z niemałą satysfakcją. Tak, to była dobra wymówka. Na pewno lepsza niż prawda - że ukrywa się przed oczekiwaniami, wstydem, presją i decyzją jaką wersją Eddiego powinien być na tym zjeździe. - A ciebie co tu przywiało? Nostalgia? Rośliny?
Odwrócił się znów w jej kierunku, gdy przysiadła w końcu przy brzegu stawu, w pewnej odległości od samego Bonesa. Powiódł spojrzeniem za jej wzrokiem, słysząc parsknięcie, a potem... Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zobaczył, że Leonie coś łapie przy wodzie i odwraca się w jego stronę. Nie zdążył nawet połączyć tego w jakiś logiczny ciąg zdarzeń w swojej głowie, gdy na połach jego koszuli, wystającej spod szaty, wylądowała żaba. Nie zagrzała tam długo miejsca i po chwili była już na jego szyi, przyprawiając go o dziwaczne, obślizgłe wrażenie, które przegrało jednak z pełnym zaskoczenia rozbawieniem. Roześmiał się głośno i szczerze, próbując złapać małego płaza, aktualnie chcącego chyba zamieszkać w jego fryzurze. Nie był to pierwszy raz, gdy Leonie napuściła na niego małego, wodnego stwora, a wciąż tak samo się tego nie spodziewał. - Dobrze, że nie dorwałem się jeszcze do stołu z przekąskami. Może i przyjaźnię się z Francuzem, ale żabie udka dalej mnie nie kręcą - pokręcił głową, nadal roześmiany, wspominając pierwszą taką sytuację i kanapkę, która w akompaniamencie okrzyku zdziwienia wylądowała wtedy w stawie. Złapał w końcu żabę i posadził ją sobie na dłoni, patrząc jednak na dawną przyjaciółkę. - Czyli gdzieś pod tą niepewną postawą kryje się jeszcze psotna Leonie, ją też miło widzieć - trochę ryzykowne, może trochę zbyt personalne, zbyt sugerujące, że obserwuje je j ruchy. Tylko, że on chciał zrozumieć kim teraz jest Leonie. Ta dorosła, lekko wycofana i pełna niewiadomych. I nie ma co tego ukrywać, to nie w jego stylu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#14
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-04-2025, 14:02
Odpowiedź dla Edward Bones

Zawahanie po niepewnym powitaniu i uwadze o jego inności, zamrażające niewypowiedziane słowa na jego ustach, było tak wyraziste jak kiedyś. Odruchowość Eddiego zderzała się z zastanowieniem, nerwowość ruchów na moment zamierała i w tych chwilach zawsze widziała w nim człowieka, na którego po latach ciemności nagle opadają promienie słońca. Miewał tak z różnymi kwestiami, zarówno ważnymi, jak i drobiazgami. Przełykał zbyt impulsywne odpowiedzi, pozwalał im spłynąć do żołądka, gdy rozum rozpędzał się w innym kierunku, obracając nowe wrzeciono z nową przędzą.
Uśmiechnęła się na ten widok mimo woli; dostrzeżenie w nim minimalnej zmiany, trwającej zaledwie tyle, co dwa mrugnięcia, przyszło jej na zasadzie pamięci mięśniowej. Leonie wiedziała, jakich detali w nim szukać, i odnalazła je dzisiaj bezbłędnie, tylko nie miała pojęcia, jak powinna się z tym czuć. Pogrzebali siebie nawzajem w zgliszczach przeszłości i zdaniem Figg to oznaczało, że straciła prawa do pamiętania Eddiego, do wspólnych przeżyć, jego odruchów, ulubionych frazesów i rytmów najczęściej wygrywanych przez jego palce. Nadal były takie same? Chciałaby zapytać, ale zamiast tego pochyliła się w stronę różowawych kwiatów, ciesząc nozdrza ich zapachem. Znajomym, wypalonym w jej duszy na zawsze.
- Nawet huragan potrzebuje czasem oddechu - podsumowała ze zrozumieniem trącającym struny głosu. Właśnie tym był: huraganem, nieposkromioną energią, tętniącym srebrem bodźców pędzących od jednego miejsca do drugiego, złotym zniczem uciekającym przed natrętną ręką szukającego. Leonie przesunęła palcami po ciemnoróżowym płatku i przeszła dalej, przy okazji rzucając mu ukradkowe spojrzenie przez ramię. Szukała różnic między Eddiem z nastoletnich wspomnień a mężczyzną leżącym na trawie, może szukała też powodów do tego, by odwrócić się i uciec, ale Bones ich jej nie dał. Nie emanował wrogością, był miły, wesoły, naprężający nić ich wspólnego rozbawienia, jakkolwiek pokrytego patyną wstydu i niepewności zielarki. - Nie wierzę, że nosisz wąsy - prychnęła cichym, bezwolnym chichotem. - Jeśli chcesz się kamuflować jeszcze lepiej, mogę obłożyć cię liśćmi i kamieniami. Tylko pomyśl, ile sekretów mógłbyś wtedy podsłuchać jako element ogrodu - prawy kącik jej ust uniósł się wyżej, lecz uśmiech zbladł, kiedy kolejna strofa reprymendy podgryzła myśli Leonie. Nie powinnam, nie powinnam, nie powinnam. Zraniła go - publicznym wybuchem, zamiast rozmową w cztery oczy - i wciąż czuła się za to odpowiedzialna.
Patrzyli na siebie dyskretnie, posyłali spojrzenia z kąta oka, szukali się nawzajem, gdy sądzili, że drugie tego nie zauważy; ten przedziwny taniec przypominał ostrożne wznoszenie się na palce, lekkie kroki, prawie niesłyszalne na scenie czy parkiecie. Moment, kiedy muzyka przycicha, a w blasku reflektorów zostają tylko niepewnie kiełkujące emocje.
- Pewnie dlatego masz tylu fanów wśród dorosłych czarodziejów. Oni jako jedyni mają szansę cię zobaczyć na koncertach - skwitowała żartobliwie, przewróciwszy oczyma. Nawiązywała oczywiście do spotkania Akolitów w domu Oriany, gdzie przykuł uwagę Jaspera (do licha!) i Atticusa, rozpoznających go w zasadzie bez pudła. Wtedy czuła się sparaliżowana konfrontacją rozgrywaną nad jej głową, ale dziś opory osłabły - może przez panującą w zamku nostalgię wspomnień, a może przez podejście samego Eddiego, tak życzliwe, że wytrącił jej z ręki wszystkie karty irytacji. Dawniej też trudno było się na niego gniewać. A kiedy przywołał widmo owłosionych ślizgonek? Merlinie, ledwo powstrzymała pełnoprawny, głośny śmiech, zamieniając go na nowy chichot - wyraźniejszy niż wcześniej, szczery, nieopanowany, niestłumiony przez traumę i związaną z tym wszechobecną ostrożność. - Ukrywam się - przyznała zgodnie, powtarzając jego słowa i wzruszając ramionami. Dopiero w otoczonym tajemnicą ogrodzie poczuła, że może odetchnąć pełną piersią i nie zastanawiać się, z której strony nieuważne ramię jakiegoś absolwenta przypuści na nią atak. - Przed... chyba przed wszystkimi. Chociaż na chwilę. A w tym też przed twoimi ślizgonkami, bo nadal pamiętają, że maczałam w tym palce. Jedna z nich rzuciła we mnie bombardą samymi oczami, kiedy Dumbledore przemawiał - opuszki wyciągniętej przed siebie dłoni musnęły spokojną taflę sadzawki, dając początek rozchodzącym się spiralom. Małemu śladowi ich obecności, który zaraz zniknie, tak jak wraz z nadejściem nocy oni będą zmuszeni zniknąć z Hogwartu. - Właściwie kiedy strasznie ględził - dodała bardziej cierpko. Nie potrafiła wybaczyć temu człowiekowi. Nie potrafiła spojrzeć na niego i nie widzieć swojego brata ułożonego w trumnie, jego zamkniętych na zawsze oczu i białych dłoni. O śmierci Basila Eddie mógł się dowiedzieć w Dolinie, jeśli nadstawiał ucha; sama Leonie nie rozmawiała o tym z nikim, to był moment, kiedy jej charakter zaczął się zmieniać, zamknął się we frenetycznej pogoni za życiem, co doprowadziło ją w jego ramiona. W ramiona Colina. Człowieka, który wykorzystał ją, uwięził, zgnębił i zostawił pustą.
Żaba wystawiająca głowę ponad liście wodnych roślin była jak podarunek od samego Merlina, deska łącząca spalone mosty. Płaz fiknął przez powietrze i pac, wylądował najpierw na piersi, a potem na szyi Bonesa niczym romantyczny pocałunek kochanki. Leonie uśmiechnęła się szeroko i tym razem roześmiała, obserwując walkę Gryfona z mokrym rzezimieszkiem, który ani myślał dać się porwać w odważne dłonie czarodzieja. - Co ty, spójrz tylko jakie są kształtne - rzuciła teatralnie, wskazując na żabę i jej uda, po czym założyła kosmyk za ucho i zbadała zmysłami wszystkie nuty ich wspólnego rozbawienia, czegoś, czego nie spodziewała się dziś doświadczyć. Tak jak bycia nazwaną psotną Leonie; jej ramiona na chwilę stężały, a twarz zbladła, ale po kilku uderzeniach serca wyraz poruszenia zniknął, zastąpiony czymś w rodzaju łagodnej rezygnacji. - Jest jej coraz mniej, Eddie - przyznała, opuszczając spojrzenie na sadzawkę. - Czuję, jak od trzech lat ucieka mi przez palce - zielarka zanurzyła dłoń w wodzie i patrzyła, jak po ponownym uniesieniu skapują z niej krople. Dziwna sytuacja: odsłaniała przed nim fragment skażonej rany, jakby przepaść, którą między sobą wydrążyli, nigdy nie istniała. - Dorosłość jest - bywa - paskudna - znów na niego zerknęła. Coś w postawie Bonesa mówiło o braku dawnej pewności siebie, o ubytkach, które w nim powstały, o pytaniach bez odpowiedzi i zagubieniu. A może tylko to sobie dopowiedziała? - Ale na szczęście żeby stać się nową wersją siebie wystarczy zgolić wąsa - dodała znacznie lżej, strząsając z myśli gromadzącą się na nich patynę goryczy i smutku. Może nie chciała zasmucać ich dwójki, a może żaby, która, trochę zdezorientowana, przesiadywała na dłoni Eddiego. - Rozbudziłeś już czar wspomnień z Irytkiem? Wiesz, przy nim "psotna Leonie" jest jak uliczny grajek dla Nocnego Nuciaka, to dopiero miły widok... - znów pozwoliła sobie na uśmiech, krzywy, zaczepny, rozważając, czy powinna wziąć od niego autograf dla Jaspera. Pewnie tak, znając Prince'a chętnie zacząłby kolekcję podpisów perkusisty z każdej możliwej okazji i wymówiłby się braniem ich dla Audelii Lestrange, jasne.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#15
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-08-2025, 19:31
Odpowiedź dla Oriana Medici

Znała go od zawsze, jakby był w niej zapisany od pierwszego oddechu, lecz nigdy nie miała szansy tak naprawdę go poznać, dotknąć tej najgłębszej, ukrytej warstwy, która pulsowała gdzieś pod powierzchnią skóry. Był dla niej kimś w rodzaju cienia, subtelnego, ledwo dostrzegalnego ruchu na tle ściany wyobraźni. Przemijał nocą, kiedy jej myśli rozkwitały jak białe lilie na ciemnym zwierciadle wody, pozostawiając jedynie ślad, zarys, wspomnienie, którego nie mogła uchwycić ani zatrzymać w pełnym świetle. W tej przestrzeni rozciągniętej między marzeniem a jawą, między tym co realne, a tym co wyśnione, on stawał się dla niej wyidealizowaną istotą, utkaną z jej własnych tęsknot, pragnień i lęków – nieosiągalnym, a to co nieosiągalne, zwykle budziło jeszcze większą fascynacje.
Wiedział przecież – musiał wiedzieć – że kiedyś, dawno temu, w jej oczach urastał do rangi ideału. Stawał się personifikacją pragnienia, misterią, która sprawiała, że jej serce biło szybciej, a dusza rozświetlała się blaskiem, którego na co dzień nie doświadczała. W jej wyobrażeniach był kimś większym, kimś bardziej znaczącym niż pozwalała na to rzeczywistość. A w jego sercu ona była światłem – jasnym, rozjaśniającym mroki, które nosił w sobie, lecz którego nie potrafił zatrzymać, przyciągnąć na stałe, nadać mu realny kształt. Przy niej czuł się jak złoto Leprokonusów rzucone do skarbonki losu, świecące tylko przez chwilę, nieautentyczne, niepełne, wyblakłe, jakby było tylko odbiciem pragnienia, czymś zupełnie nieprawdziwym.
Zastanawiał się, co mógłby ofiarować na ołtarzu poświęcenia, by zasłużyć na jej obecność, na jej bliskość? Jego dłonie zaciskały się na pustce, na absencji wszystkiego, czym można czarować świat. Nie miał nazwiska, które otwierałoby drzwi zamknięte dla innych, nie miał majątku, którym mógłby zachwycić, nie miał reputacji budzącej estymę. Jedyne, co naprawdę posiadał, to własna słabość – głód miłości, głód akceptacji, tęsknota za bliskością, która koi i uspokaja. A ona? Czy naprawdę chciała podążyć śladem Persefony, zagubionej w beznadziejnej tęsknocie za nieosiągalnym Narcyzem? Czy była gotowa spalić się w ogniu uczucia, które mogło rozszarpać ją na strzępy, gdyby tylko odkryła, że mężczyzna jej marzeń jest tylko ułudą, odbiciem jej własnych pragnień, nie osobą, którą znała dogłębnie, której mogła powierzyć nawet najgłębsze lęki?
Czasem przypominała mu jego własną matkę, a może raczej cień tej kobiety, która zbyt ufnie patrzyła na świat, ślepo wierzyła w miłość jako gwiazdę przewodnią, która poprowadzi ją przez najgęstszy mrok. W jej oczach dostrzegał naiwność, dziecięcą wiarę, że uczucie uzdrowi, zmieni los, uczyni świat lepszym miejscem. Była gotowa złożyć na szali rozumu i ostrożności wszystko, byle tylko poczuć ciepło miłości, które zagłuszy codzienne rozczarowania. Jakby nie potrafiła zrozumieć jej istoty, że to właśnie najpiękniejsze uczucia bywają najbardziej niszczące – że czasem miłość nie jest darem, lecz ogniem, który spala wszystko, że trzeba ją pożegnać zanim rozedrze serce na strzępy.
Odkrył poniewczasie, że niektórym tęsknotom trzeba pozwolić odejść, jak stare marzenia odprowadzić się na cmentarz – z czułością, ze łzą zawieszoną w oku, z żalem, który w końcu jednak cichnie. Bo jeśli pozwolić im trwać zbyt długo, mogą wbić się w duszę jak kolce róży – ranią, szarpią, rozdzierają na cienkie strzępy, aż nie zostaje nic prócz bólu i pustki. Miłość, która nie karmi, a wyłącznie głodzi, nie jest darem – staje się więzieniem utkanym z własnych iluzji, z marzeń, które nigdy nie zamienią się w rzeczywistość. Żadne wyznanie, żadna ofiara nie uczyni go godnym jej obecności, bo wiedział – z przerażającą pewnością – że prawda o nim rozczaruje ją bardziej niż cisza, którą wybrał. Bał się, że jeśli pozwoli jej zobaczyć siebie w pełnym świetle, ze wszystkimi pęknięciami, rysami i bliznami, ona odejdzie, zrozumiawszy, że cała splendor tego uczucia istniała jedynie w zakamarkach jej wyobraźni.
Wolał więc pozostać cieniem, iluzją, nieuchwytną materią, której nie sposób dotknąć ani zdemaskować. Bał się obnażenia, bo wiedział, że już dawno wyzbył się złudzeń, jakoby miłość mogła wszystko naprawić – zburzyć mury, uzdrowić stare blizny, wskrzesić uśpione nadzieje. Nie potrafił pozwolić jej wejść w zakamarki swojej duszy, otworzyć drzwi, za którymi skrywał lęki. Wolał ukrywać się za kurtyną niedopowiedzeń, za mgłą fantazji, niż ryzykować, że bliskość odsłoni nie piękno, lecz całą kruchość i niedoskonałość jego istnienia.
W tej chwili, czując, jak ze wściekłością, która czerwienią rozlała się na jej twarzy, zacisnęła mocniej palce wokół jego dłoni, niemal raniąc skórę ostrzem swoich długich, wypielęgnowanych paznokci, nic się nie zmieniło.
- Z moich ust sączyło się wiele kłamstw, ale temu, że cię nie chciałem, zabrakłoby finezji, którą cenie sobie w nich najbardziej – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. Pamiętał ich ostatni pocałunek, ten, który nie mógł już zmienić niczego, a do którego z desperacją dążyli, łudząc się jeszcze, że może zmienić wszystko. Gest, chociaż zwiastun końca, był jednocześnie wyznaniem, niemym świadkiem wszystkiego, co nie miał odwagi zwerbalizować.
Pozostawił po sobie ciężar skrywanej gdzieś na dnie serca tęsknoty i posmak żalu, słonego jak spływające po jej policzku łzy, które nie były już wyłącznie wyrazem smutku; były jak cichy krzyk, który rozbrzmiewał w pustce ich rozstania. Każda z nich spadała z wolna, jakby próbowała zatrzymać czas, zawisnąć na chwilę w powietrzu i przywrócić wszystko, co utracone. On zaś, choć pragnął wyciągnąć rękę i otrzeć je z jej twarzy, wiedział, że to już niemożliwe, lecz owa świadomość ugrzęzły mu w gardle, a serce ścisnęło się w żalu, który nie chciał odejść. Teraz nie było już żadnych słów, którymi chciałby się z nią podzielić, poza złością chwytającą za gardło, poza bezradnością łamiącą dźwięki w gardle.
- Sama bredzisz – skwitował w końcu, nie pozwalając, by cisza zmaterializowała się wokół nich, bo nosił w sobie obawę, że dostrzeże wtedy, że nadal, w jakimś stopniu, chociaż ograniczonym do troski, mu na niej zależy, mimo iż po prawdzie nigdy nie przestało, nie w pełni, nie tak, jakby sobie tego życzył. - Prawda jest taka, że przyszłaś tu sama, bez niego i sprawiasz wrażenie, jakbyś szukała chwili wytchnienia. Powiedz, czego się obawiasz?
Że w tym małżeństwie i w obcych oczekiwaniach zgubisz samą siebie?, zawisło między nimi, jak kąsający w skórę chłód nadchodzącej nocy. Zawsze największy ból sprawiały niedopowiedzenia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): « Wstecz 1 2


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:33 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.