• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Sekretny ogród
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-15-2025, 23:56

Sekretny Ogród
Sekretny ogród w Hogwarcie ukryty jest za starym, porośniętym bluszczem murem, o którego istnieniu wiedzą tylko nieliczni. Wejście do niego znajduje się za przesuwaną półką z książkami w Tylnej Sali, w starym, rzadko odwiedzanym pomieszczeniu biblioteki. Po przejściu przez wąski, kamienny korytarz oczom ukazuje się ciche, pełne magii miejsce. Wysokie krzewy i drzewa tworzą naturalny krąg, w którego centrum znajduje się mały staw o krystalicznej wodzie, odbijającej światło księżyca. Ścieżki z porośniętych mchem kamieni wiją się między kwiatami, które kwitną nawet późną porą roku, Miejsce to służyło do uprawy wszelkiej maści roślin, kwiatów i krzewów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Edward Bones
Akolici
I'm only jokin', I don't believe a thing I've said
Wiek
25
Zawód
perkusista w Nocnych Nuciakach
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
6
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
20
Brak karty postaci
10-21-2025, 21:08
30 kwietnia 1962, niedługo po ceremonii otwarcia

Zjazd absolwentów. Ma to jakiś taki wzniosły wydźwięk, bo zjazd sugeruje wielkie przybycie masy ludzi, a absolwentów, że być może nie są skończonymi debilami, bo jakąś edukację musieli ukończyć. Tylko oprócz zupełnie dosłownego znaczenia, to określenie niosło też strasznie dużo skojarzeń, nostalgii i emocji. Dziwne, pomyślał. Przecież nie tak dawno tu był i grał koncert na szkolnym balu. Wtedy zżerała go tylko ekscytacja, adrenalina i duma. Bardzo przyjemne. A teraz feeria dziwnych, nie do końca wygodnych uczuć uderzyła go prosto w twarz, gdy tylko postawił nogę na błoniach. Wszystko było jednocześnie obce i znajome. Miłe i uwierające. Miejsca, które kiedyś znaczyły wszystko, a teraz wywoływały ścisk w klatce. Wystrojone twarze, niektóre boleśnie znajome, zmienione lekko kilkoma zmarszczkami, inną fryzurą, czy prawdziwym krzykiem mody - pustym spojrzeniem człowieka wyzutego przez ostatnie lata. Sam trzymał się chyba nie najgorzej. Założył drogie, dziwnie (jak na niego) schludne szaty, zgolił zarost i zaczesał elegancko włosy. Czuł się trochę jak pajac, ale przecież na te okazje każdy przywdziewał swoje najdroższe i najbardziej absurdalne maski, czy nie tak? I chociaż czuł dumę z tego, że faktycznie coś tam osiągnął, że niektórzy kojarzyli już jego imię lub przynajmniej twarz z muzyką, którą tworzył, że nie poddał się i faktycznie robi to co kocha, to jednak podczas ceremonii otwarcia zalało go obrzydliwe uczucie wstydu. Poczuł się nieswojo, dziwnie, jak oszust i idiota, którym bywał, ale zwykle z wyboru, a teraz wymknęło się to spod jego kontroli. Odczekał, aż formalności wybrzmią i wymknął się z tłumu ukradkiem.
Chwilę później przemierzał już szkolne korytarze, co rusz mierząc się ze wspomnieniem powiązanym z mijanymi miejscówkami. Tu zarobił pierwszy szlaban, tam pierwszego plaskacza w twarz, a tutaj powstał tekst pierwszej piosenki. Czuł się, jakby wspominał sceny z fajnej książki, a nie własne życie. Z książki, która wyciskała łzy rozpaczy i śmiechu, zawsze była bliska sercu, ale nie dało się jej znaleźć wśród regałów wielkiej biblioteki, które teraz mijał. Nie był właściwie pewien kiedy wszedł do tego miejsca, które przecież nie do końca było jego oazą za czasów Hogwartu. Tylko, że to nie tutaj poprowadziły go niesione nostalgią nogi. Oj nie. Kiedy wizja tego, dokąd zmierza powoli wkradła się do jego świadomości, był już niemal przy Tylnej Sali. Kolejne kroki były już pełne premedytacji, a charakterystyczną półkę przesunął z całkowitą celowością. Gdy po chwili dudniące kroki na kamiennej posadzce zmieniły się w miękki szelest trawy roztrącanej butem, zatrzymał się raptownie. Osłonił ręką oczy przed słońcem, odbijającym się strategicznie od stawu i omiótł ogród wzrokiem. Nie zawędrował tutaj od czasów, gdy był na piątym roku Hogwartu. Bluszcz wydawał się gęściejszy, rozmieszczenie kwiatów i ziół nieco inne, a kwitnące drzewa przesłaniały już niemal cały prześwit między murami zamku. A jednak błogi spokój, odurzający zmysły zapach i gwałtowna cisza były tutaj wciąż tak samo znajome, jak nagły, ssący dyskomfort, towarzyszący mu od dziesięciu lat na wspomnienie dziewczyny, która pokazała mu to magiczne miejsce. To było tak idiotyczne, ale Edward Bones rzadko kiedy pozwalał uczuciom pożreć się w całości. Od dziecka uciekał od emocji dużych i przygniatających, ale w szkole pozwolił sobie stracić nad tym panowanie i sparzył się tak, że serce wciąż piekło na myśl o tym. Świat się niby nie zatrzymał, ich drogi się rozeszły, a Eddie spotkał wiele osób, które mocno zawróciły mu w głowie od tamtej pory, ale pierwsza miłość i pierwsze złamane serce zostaje chyba z człowiekiem na zawsze. Żałosne, pomyślał karcąco, ale jednocześnie pozwolił sobie wejść głębiej między kwiaty i, nie zważając na elegancki strój, usiadł w trawie przy brzegu stawu. Po chwili rozpostarł się na plecach całkowicie, oparł głowę na dłoniach i zamknął oczy przed nieśmiałym, kwietniowym słońcem przyjemnie grzejącym mu twarz. Oddał się słodkiemu relaksowi i w tym błogim stanie nie był już pewien, czy faktycznie słyszy ciche kroki, czy może sen powoli odbiera mu świadomość.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-24-2025, 19:15
Od początku kwietnia odkładała pieniądze na poczet szaty na Zjazd Absolwentów. Zupełnie nowej, nienoszonej przez inną osobę, takiej, jaką sobie wymarzyła, i zdobytej pracą własnych rąk, nie prośbą złożoną na ręce Jaspera czy Moiry - a Merlin świadkiem, że oszczędzanie nie przychodziło jej łatwo. Monety lądujące w blaszanym pudełku o kształcie czosnku kusiły każdego dnia. Obstaw nami, zagraj za nas, pomnóż nas; zdławienie wabików nałogu przypominało walkę z samą sobą, jedynie tytaniczną i ogromną, znacznie silniejszą. Nie zawsze się udawało. Zbyt głodna gry, wybierała z puzderka małe sumy i testowała szczęście w tawernach, pozwalając sobie na to tylko wtedy, gdy Prince miał nocne dyżury - a choć cykl ciągot nie minął, Leonie zauważyła, że przynajmniej gra rzadziej. Przez chorobliwe pnącza hazardu, ich sidła oplecione wokół przytłoczenia bólem mieszkającym w pamięci i śliską infekcją traumy, przywykła do kupna odzieży z drugiej ręki: odwiedzała małe, przeznaczone temu sklepiki na Pokątnej i udawała przed samą sobą, że to nic uwłaczającego, że wstyd wcale nie kąsa jej w kostki. Że to wybór, nie konieczność. Dlatego kiedy przejrzała się w lustrze przed wyjściem z domu, pierwszy raz od lat poczuła się jak księżniczka.
Niestety przemowa Dumbledore'a wzbudziła w niej mdłości.
Taki zadowolony, taki szczebioczący, taki uwodzący wpatrzony w niego tłum; dlaczego nadal żył, skoro młodzi ludzie ginęli w imię jego poglądów? Podjudzał ich do walki o świat, którego nigdy nie stworzą, karmił ich trucizną swojego idealizmu, wspierał łokieć na barkach Ministra Magii, a skoro naprawdę był największym czarodziejem ich czasów, powinien móc ochronić zamroczonych jego mrzonkami młodych bohaterów. Powinien móc wyciągnąć Basila z zimnych szponów śmierci. Stał tam, z pewnością nie wiedząc już, kim był jej brat i kto rzucił się w ogień walki o tak zwane "lepsze jutro", o przyszłość bez podziałów, nienawiści i zła, o tę bajkę opowiadaną dzieciom na dobranoc.
Leonie nie wysłuchała przemówienia do końca, tylko wycofała się przy pierwszej okazji, wędrując po zamku. Dłońmi wprawiała wówczas w ruch poły żółtej szaty: barwą spójna z herbem Hufflepuffu kreacja składała się z dwóch warstw, spodniej miękko opływającej sylwetkę, z długimi rękawami, oraz wierzchniej - półprzezroczystej i jaśniejszej, bardziej lejącej, sięgającej nieco za biodra. W spięte włosy wplotła małe pączki kwiatów o równie żółtych płatkach. Na tle wielu przepięknych sukni, które mignęły jej w tłumie, jej ubiór był prosty, ale od początku do końca należał do niej. Stanowił dowód na to, że jeśli spróbuje się pilnować, może pewnego dnia uda się jej... nie ulegać. Przestać grać.
Niemal machinalnie odnalazła drogę do sekretnego ogrodu. Niegdyś przypadkiem odkryta przesuwana półka. Mur ubrany w płaszcz bluszczu. Cisza zajętych swoimi sprawami roślin, baśniowa bańka zieleni czekająca za przełykiem korytarza. Niespieszne szemranie wody w stawie, z którego czasem wychylała się zielona żaba o niezbyt bystrych oczach. Nie zawsze przychodziła tu samotnie; w kręgu drzew mieszkały wspomnienia, a ich melancholia przywitała sznurującym się wokół gardła wzruszeniem. Tego szukała w trakcie Zjazdu, właśnie takich miejsc.
Lecz nie szukała jego. Leżącego na dywanie trawy, odpoczywającego od gwaru zamku; Leonie poznała Bonesa w mgnieniu sekundy, a spłoszone serce zasugerowało, że powinna odwrócić się na pięcie i czmychnąć, zanim ją zobaczy. Do głowy wracało echo awantury w Wielkiej Sali, ale i dźwięk jego śmiechu, wiecznie tak podekscytowanego, jakby świat stawiał przed nim same wesołe przygody. Wtedy byli dziećmi, niedopasowanymi do siebie dwoma elementami jednej układanki; dziś chciała wierzyć, że oboje byli dojrzalsi - i że żadne z nich nie musiało uciekać na widok drugiego.
- Eddie - odezwała się cicho, na próbę, zbliżywszy się do rosnącego najbliżej wysokiego krzewu, opierającego się pogodzie i porom roku. Na jego zielonej planecie wylegiwały się gwiazdy ciemnoróżowych kwiatów i Figg dotknęła jednej z nich, tak jak robiła to niezliczoną ilość razy w ciągu nauki w Hogwarcie. Było to swojego rodzaju powitaniem z czekającą na nią florą. - Nie sądziłam, że jeszcze pamiętasz o tym miejscu - dodała szczerze. Co tu robił? Uciekał od fanek? Wiedziała, że jego zespół dryfował na fali popularności; wiedziała, że spełnił swoje marzenie. I chociaż sama próbowała nie słuchać Nuciaków, by nie jątrzyć wspomnień, w tawernach Cardiff często o nich rozmawiano. Cóż, często o nich rozmawiały, bo trudno ukryć, że wzbudzali szczególne zainteresowanie wśród czarownic. - Co u ciebie? - spytała, sięgając po coś neutralnego, bezpiecznego. Jej wzrok pozostawał utkwiony w ogrodzie; okrążyła krzew, powoli kierując kroki w stronę stawu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
10-25-2025, 21:50
| 30 kwietnia 1962, jakiś czas po rozpoczęciu balu


Uciekła, nie myśląc nawet o tym, dokąd zmierza — tylko o tym, by oddalić się od światła, od zgiełku, od wszystkiego, co tłumiło oddech. Atticus to zrozumiał; on zawsze rozumiał. Bal trwał nadal, muzyka odbijała się echem od marmurowych ścian, a śmiechy, podniesione głosy i stukot kieliszków, przeradzały się w nieznośny gwar, który nie miał nic wspólnego z radością, której od niej wymagali. Twarz niczym maska nałożona światu, zbyt ciasna, zbyt błyszcząca, zbyt głośna. Była wykończona. Ciemność więc przyjęła ją łagodnie, jakby czekała właśnie na ten moment — na nią, na jej jestestwo, na jej obecność nieokiełznana wymuszoną kurtuazją.  Wciągnęła w płuca zimne powietrze, pachnące mieszanką perfum, papierosów, ale i czymś jeszcze — zapachem ziemi, uśpionej, ale wciąż żywej. Takiej, która dawała ukojenie, gdy czuła się spętana.  Księżyc, niepełny i blady, wisiał nisko nad ogrodem, karmiąc alabastrową skórę obecnością, która pobudzała kobiecość ubioru. Zaczerwieniony dekolt tlił się niepokojem; potrzebowała odetchnąć, wyrwać się z objęć, wyrwać z zainteresowania. Usiadła na zimnej ławce z kamienia, tuż obok starej lipy. Cisza była niemal namacalna, przecinana tylko szelestem liści i dalekim echem muzyki z pałacu — walca, który wciąż trwał tam, gdzie świat był pełen ludzi i pozorów. Tutaj wszystko było inne. Prawdziwe. Nieujarzmione. Nienawidziła tego, jak na nią spoglądano. Nienawidziła, że traciła twarz i stała się kobietą u boku, ozdobą.
Kochała go, kochała Atticusa, ale nie potrafiła kochać roli, w której się znalazła. Miłość do niego nie miała w sobie prostoty — była labiryntem, w którym gubiła się z rozmysłem, bo wiedziała, że tylko tam, w tej plątaninie wspomnień, mogła odnaleźć samą siebie. Ona już nie istniała. Były też chwile, w których dawała jej oddech, wiarę, że życie ma jeszcze ton, którego nie znała. Ale teraz, cierpiała, bo to nie był świat, w którym chciała być czyjąś, nawet, jeśli miała należeć do kochanego mężczyzny.  Największa mara dotarła do niej więc boleśnie; była narzeczoną, nie Orianą. Pojedyncza łza słabości spłynęła po policzkach. Ogród był jak lustro duszy — dziki, poraniony, a jednak wciąż piękny. Z każdym oddechem czuła, że coś w niej wraca — ten pierwotny rytm, który znały tylko rośliny, ziemia i wiatr. Była tego częścią, bardziej niż szumnych uprzejmości. Sięgnęła dłonią do klamry. Włosy, ciężkie i czarne, spływały po jej plecach w miękkich falach, oplatając ją jak noc, a drobne granatowe kwiaty, wplecione w pasma, połyskiwały jak sekrety, których nikt poza nią nie miał poznać.  Poprawiła szal, kryjąc ramiona w jego objęciach.  Grała, lepiej niż kiedykolwiek, ale to nie było tak proste, to nie było tak zrozumiałe.  Nie miała w sobie nic z kobiety, która pragnie uwodzić — a mimo to była czystym wcieleniem uwodzenia. Każdy ruch zdawał się niewinny, a zarazem niosący w sobie obietnicę — nie wypowiedzianą, a wyczuwalną. Jakby ciało znało język, którego usta bały się wypowiedzieć.  Nie powinna, nie powinna o tym myśleć. Nie powinna odchodzić od tego, kim jest, ale nie powinna  też w tym pozostać; jak odnaleźć siebie, gdy już nie wiedziała, kim ma być?  Bo była  w niej dziwna elegancja, ta, która przychodzi nie z wychowania, lecz z potrzeby przetrwania — z instynktu, który każe kobiecie dopasować ton głosu do muzyki salonu, nawet jeśli w środku słyszy tylko krzyk własnych myśli. Potrafiła się uśmiechać w odpowiednich momentach, skinąć głową tak, by wydawało się to naturalne, wypowiedzieć komplement z taką miękkością, że nikt nie odważyłby się w nim doszukać sarkazmu. A jednak — wszystko w niej było drwiną z tego świata, z jego pozłacanych masek i z tanga konwenansów, w którym każdy krok był z góry zaplanowany. Bo ironia polegała na tym, że była jednocześnie częścią tego świata i jego zaprzeczeniem. Miała w sobie urok, którym mogła omotać każde towarzystwo, a jednak ten urok był jak ostrze ukryte w koronkowej rękawiczce. Kiedy się śmiała, w jej śmiechu brzmiała nuta wyższości; wyrachowanej, bez skrupułów — nie z pogardy, lecz ze świadomości. Świadomości, że ci wszyscy eleganccy ludzie, których dziś poznała; z kieliszkami w dłoniach i maskami na twarzach, nigdy nie poznali smaku prawdy — tej prawdziwej, surowej, bez filtra kurtuazji i bagażu rodowych majątków. Atticus też jej nie znał, miała tego bolesną świadomość. Odetchnęła jeszcze raz, poprawiając sukienkę, gdy tylko usłyszała zbliżający się szelest traw.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-26-2025, 16:57
Dusił się tańcem, jej bliskością. Tym, że nie mógł jej dotykać tak, jak tego pragnął. Tym, że ją pragnął. I tym, że musiał tłamsić te pragnienie, zamykać je w milczeniu, w skrytości spojrzeń, w drżeniu mięśni sztywniejących pod niewidzialnym ciężarem tęsknoty. Napawał się tą słodką udręką; cierpieniem, które mogło istnieć tylko w plątaninie ich oddechów, w zbyt ciasnej przestrzeni, w którym powietrze nasycone było zapachem jej perfum, w rytmie wspólnego tańca, gdzie akordy muzyki zagłuszały wszystko, co balansowało na słyszalność szeptu. Lecz ta tortura wzbogacała go o zupełnie nowy wymiar szczęścia - tego płynącego z intensywność doznań każdego momentu, z unikalności każdej chwili, gdy ich ciała dzieliły ledwie skrawki zbędnej przestrzeni, której nie mógł przełamać, gdy spoczywał na nich radar czujnych spojrzeń. Rzeczywistość wokół nich rozpływała się w półcieniu, stając się tłem dla napięcia. Czuł, jak narastało, gdy dotykali się ramionami,gdy jej dłoń na ułamek sekundy sunęła wzdłuż jego palców, lecz granica między tym, co przyzwoite a tym, co wyśnione pozostała niezatarta przez chciwość pragnienia.
Dusił się tłumem, który na niego napierał. Rzeką ludzi, która wylała się, jakby znikąd. Obecnością par, które zapragnęły, zupełnie jak i on Manon, zarekwirować tylko dla siebie kawałek parkietu. Napierały na niego też własne, coraz trudniejsze do poskromienia emocje. Ich rosnący ciężar rozmywał granicę między ekstazą a udręką. Tłum mieszał zapachy, oddechy i spojrzenia zaplątane w powietrzu niczym niewidzialne nici, ciasno oplatające jego serce. Jego pragnienie było odbite w jej oczach, gdy na ułamek sekundy spotykali się wzrokiem, dzieląc między sobą niewysławiony, ale pożądany pakt porozumienia. To właśnie te sekundy – zawieszone pomiędzy tym, co mogli i tym, czego nie mogli – drażnił, palił od środka. Już dawno przecież zrozumiał, że największe szczęście rodzi się z niedostatku i z tęsknoty.
Kilkanaście minut później przestał się dusić tym wszystkim, co wykradło mu powietrze z płuc. Zaciągnął się łapczywie życiodajnym tlenem, gdy noc otulająca tereny przylegające do Howgartu przywitała go przyjemnym, kwietniowym chłodem. Nadal czuł zapach perfum Manon, nadal czuł wątłą woń tytoniu i posmak szampana, którym delektował podniebienie, lecz wygryzała się w to wszystko inna woń, woń wilgotnego powietrza, gleby i zbutwiałych liści. Wciskając palce między supeł krawatu, poluzował jego wiązanie na tyle, by nie uwierał go w szyje i ruszył przed siebie, pozwalając, by akordy wybijane przez serce odmierzała swobodny rytm jego kroków.
Sekretny ogród, otulony w półmroku ciszy, często, gdy był jeszcze uczniem, stawał sie powiernikiem jego milczenia. Przychodził tu, by pobyć sam na sam z tym, co piętrzyło się pod sklepieniem czaszki i tym, co kłębiło się pod sercem. Teraz również te mury, oplecione bluszczem i pamięcią dawnych westchnień, dawały mu schronienie przed natłokiem myśli i emocji. Czuł, jak każdy krok po płytach kamieniej ścieżki oddały go od zgiełku, a zbliżały do wyciszenia, którego tak rozpaczliwie potrzebował.
W powietrzu unosiło się coś ulotnego, coś czego nie byłby wstanie udekorować bukietem słów- nostalgia niosąca wspomnienia rozmów szeptanych wśród drzew, akordami wiolonczeli odbijających się echem od wilgotnych murów, a przede wszystkim samotnością, która tu zawsze wydawała się mniej dokuczliwa. Spoglądając na zwiędłe liście, które pod naciskiem butów szeleściły cicho, pomyślał o tym, ile razy już tu był, by szukać odpowiedzi na pytania, których nigdy nie wypowiedział na głos.
Przypomniał sobie nakreślona zgrabnym pismem Franceski słowa. Było kiedyś prościej, nie sądzisz? Przed tym wszystkim, przed naszymi decyzjami i wzdrygnął się, naraz czując ciężar tych słów i prawdziwe znaczenie, jakie niosły.
Zatrzymał się pod starym kasztanem, który pamiętał czasy, zanim pojawił się na tym świecie. Oparł się o chropowatą korę, zamknął oczy i pozwolił, by nocny wiatr wypędził resztki tkwiącego w nim napięcia. Z każdym oddechem czuł, jak opadają z niego kolejne warstwy niepokoju, a serce bije coraz spokojniej, coraz równiej.
Nie wiedział, ile czasu minęło, zanim zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Zarys sylwetki wyłaniający się z mroku, z początku był tylko zlepkiem cieni, zanim przybrał bardziej wyrazisty kształt. Ktoś stał kilka kroków dalej, spoglądając w zupełnie inną stronę, jakby szukał czegoś w ciemności, czego sam nie mógł dostrzec. Wydawał się bardziej rozdygotana od niego. I chociaż ramiona odnalazły schronie w materiale sukni, Mortiemu wydawało się, że dostrzegł ich drżenie, gdy zbliżył się o krok, a jego obecność zdradził szelest trawy.
- Oriano? To ty? - pytanie wypłynęło z jego ust niemal mimochodem, prowokując krótką zmarszczkę zdziwienia, która tylko na moment przecięła gładką taflę jego czoła.
Wyglądała zjawiskowo - jak Aurora Borealis, która swoim blaskiem przegania ciemność nocy, ale potrafiła być zwiastunem nie tylko piękna, ale i burzy, która niesie ze sobą cień okrucieństwa wojny.
Sięgnął pamięcią do ich ostatniego spotkania. Niecały rok temu, zupełnie przypadkowego, w piwnicach Birmingham. Tamtej nocy rozpętała się w nim emocjonalna bitwa, którą przegrał z kretesem, gdy swoimi ustami dotknął jej ust i wykradł jej nie tylko oddech, ale też wilgotną ścieżkę łez na policzkach.
- Teraz żałuje, że nie zabrałem ze sobą kontrabandy – wyznał, łagodząc szorstkość słów cichym tonem– Jak bez niej wzniesiemy toast za twoje narzeczeństwo?
Jego wzrok mimowolnie powędrował na jej dłoń, gdzie na serdecznym palcu połyskiwało złoto pierścionka. Mimowolnie poczuł nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej i z trudem wykrzesał z siebie wymuszony uśmiech niesięgający ciemnych oczu. Jak się czuła w nowej roli - niewolnicy własnego losu, która już dawno była jej wytyczona przez ścieżkę bezkompromisowego przeznaczenia?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
10-26-2025, 18:23
Powoli wyłaniająca się sylwetka nie budziła zaciekawienia, nie budziła nawet drobnego przypływu ekscytacji. Może po prostu nie chciała go tu widzieć tak, jak przed laty, gdy odrzucił ją swoją obojętnością, a przechodząc witał się w absolutnym braku zrozumienia problemu. A może to było tylko jej wyobrażenie, może nigdy nie pojęła sygnałów, które podświadomie powinna czuć? A może ich wcale nie było?
Nie było to istotne, Mortimer Dunham nie miał już miejsca w jej ciele, umyśle, sercu i pamięci. Nie był już szpileczką wbijaną powoli w niuanse pragnień, nie był obiektem westchnień, jak przed laty, a ten jeden moment jego obecności, który smakiem rozniósł się po podniebieniu... nie myślała o tym, nie chciała tego pamiętać, nie potrzebowała tego rozpamiętywać. Był przeszłością, marą sprzed lat i czułym punktem, bo jako jeden z niewielu jej nie chciał,  a ona nie była kobietą, której się odmawiało. Katharsis, które musiała przejść,  było procesem powolnym, bolesnym, niemal niezauważalnym, jak topnienie lodu w cieniu. Wieloletnim, ale trwałym w skutkach. Złość — ostra, czysta, niemal odświętna w swojej intensywności. Cisza, która nie była ulgą, lecz pustką. Zmęczenie żalem, które odbierało jej sprawczość. Ale przyszedł moment, gdy jej własne życie było na tyle zburzone, że fale kruszące klif przysłaniały ledwie zbierający się w oddali sztorm.
Pozostał więc blizną; a  blizna, choć niewidoczna, była w niej piękna w sposób, którego nie da się wytłumaczyć nawet z pomocą magii; przypominała, że kiedyś czuła zbyt mocno, że pozwoliła sobie na słabość, i że przeżyła to, co miało ją zniszczyć. Pierwszy i ostatni raz, aby teraz być gotową na decyzje, na miłość i na akceptację tego, że zamiast przypływów i odpływów, mimo bólu, powinna stać się ostoją dla tego, który na to zasługiwał.  Nie odpowiedziała, przecież doskonale mógł ją rozpoznać.
Dreszcz niezadowolenia wspiął się wzdłuż kręgosłupa, migiem skryła lśnienie pojedynczej łzy na policzku, poprawiając się na ławce, by założyć nogę na nogę w nonszalanckim geście pewności siebie. Słowa, znów zbędne Mortimerze. Znów nie mamy o czym rozmawiać.
—  Wiele toastów zostało z tej okazji wzniesionych, bez twojego się obejdzie — beznamiętnie, wręcz oschle, ale nadal miękko i z nutą sadystycznej przyjemności. Pozwalał sobie na za duże słowa, do których nie miał najmniejszego prawa.  Pozwalał sobie na to, chociaż nie miał już miejsca w jej życiu i sam o to zawalczył. Dlaczego? Nie potrafiła tego pojąć. Rana się zagoiła. Blizna pozostała; chłodna, gładka, lekko połyskująca w świetle jak pęknięcie w porcelanie, jak zepsolenie alabastrowej skóry. Ale już nie bolała, była ledwie wspomnieniem tego, czego nie chciała już nigdy więcej i dlaczego za każdym razem wracała do Atticusa. Bo był dobry, bo wiedział czego i kogo chciał. Bo był mężczyzną, który potrafił się zdecydować i wybrać ją. I to bezpieczeństwo, które teraz roztaczał wokół jej ramion, było tym czego chciała i dla czego była gotowa porzucić wolność. W takich momentach przypominała swoją matkę i mimo wszelkich momentów, kiedy gorzkie przekleństwa cisnęły się na usta, nie mogła jej odmówić braku zrozumienia.
Były bezpieczne.
Zerknęła na niego. W jego oczach nie znalazła niczego, co znała dawniej — ani ciepła, ani złości, ani tej iskry, która dawniej rozświetlała każde jego słowo. Był chłodny, zamknięty, jakby mówił z dystansu, zza grubego szkła. A ona… ona nie potrafiła pojąć, dlaczego tak łatwo pozwolił jej odejść wtedy, i dlaczego teraz wraca i to nie z uczuciem, lecz z wyrzutem, który wybrzmiewał w jego głosie. Tak to właśnie odebrała, nie była głupia, za jaką ją najwyraźniej miał.  Czego kurwa chciał, czego za każdym razem oczekiwał?  Wiatr przesunął kosmyk włosów na jej policzek, a w oczach pojawiło się coś, co było mieszaniną gniewu, zawodu i tęsknoty — tej w najgorszej formie, której nie da się już nazwać miłością, ale która wciąż potrafi boleć jak rana, co nigdy się nie zabliźniła. Chciała go inaczej pamiętać. A może wcale nie chciała o nim pamiętać? Myśl, usczypliwa. Złoty pierścionek połyskiwał ciepło, kojąco wprost, a ona, niemal odruchowo, przesunęła po nim kciukiem — gest czuły, intymny, niemal nieświadomy. Myśl o Atticusie była jak spokojny oddech u brzegu rozedrganych tkanek płuc; dojrzała, trudna, wymagająca zrozumienia. Wiedziała, że nie każdy to zrozumie. Wiedziała, że on – ten, który teraz stał naprzeciw niej – zrozumie najmniej. I nie była to mżonka poprzednich lat, a tego ostatniego spotkania i słów, które teraz wypadły z jego ust.
Jeszcze
jedno
słowo.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Edward Bones
Akolici
I'm only jokin', I don't believe a thing I've said
Wiek
25
Zawód
perkusista w Nocnych Nuciakach
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
6
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
20
Brak karty postaci
10-27-2025, 00:29
Przez chwilę faktycznie wierzył, że pogrążył się w dziwnym, pół-świadomym śnie. Tak boleśnie znajome miejsce i dzień przepełniony nostalgią czającą się za każdym zakrętem, musiały podsunąć jego umysłowi obraz jej. Przecież stanowiła idealne dopełnienie, brakujący element.
Eddie nigdy nie przychodził tu sam w czasach szkolnych. Gdy pierwszy raz pokazała mu to miejsce, czuł się tak podekscytowany. Dreszczyk emocji, który zawsze towarzyszył przemykaniu się tajnymi przejściami, mieszał się z szczeniackim podekscytowaniem na wizję wymknięcia się ze swoją dziewczyną w jakieś odosobnione miejsce. Spędzali tu często wolne chwile, a on rozkładał się na trawie zupełnie jak teraz i myślał o tym, że mógłby godzinami słuchać jak opowiada o najróżniejszych ziołach i kwiatach, które rosły chaotycznie wokół stawu. A może nie chaotycznie, może był w tym wszystkim sens i ład, a on po prostu za mało skupiał się na faktach i wiedzy, którą próbowała mu przekazać, a za mocno na tonie jej głosu, przebłyskach szczerej pasji, którą w nim słyszał, czy urokliwych porównaniach, które stosowała. Czasem przeglądali swoje kolekcje kart z czekoladowych żab i nie raz oddawał jej co ciekawsze, idąc niby na sensowną wymianę, ale tak naprawdę mając to gdzieś i po prostu chcąc zobaczyć błysk w jej oku, kiedy dodawała coś fajnego do kolekcji. Czasem próbowali odrabiać tu lekcje, a kończyło się to zwykle czyimś esejem lądującym w stawie lub piórem zgubionym w zaroślach. Czasem jedynie leżeli wśród kwiatów trzymając się za ręce i ignorując napięcie, które gdzieś stopniowo narastało między nimi. A przynajmniej on je ignorował. Bardzo uparcie i niemal do samego końca. Zarówno wtedy, jak i teraz, próbował pamiętać to co dobre, to co miłe. Spychał w czeluście wspomnień jej gasnące uśmiechy, wymijające odpowiedzi, czy dystans podczas kolejnej durnej, potrójnej randki w Hogsmeade.
Po zerwaniu nigdy tutaj nie wrócił. Nie chciał tu na nią trafić, nie umiał tutaj przebywać bez myślenia o tym, co między nimi zaszło. Aż do teraz. Teraz minęło już tyle lat, że te wspomnienia nie były na tyle bolesne, co chwytały za serce jakimś dziwnym rozżewieniem. Musiały być pewnie częściowo przekoloryzowane, pewnie doprawione hipnotyzującą dozą nostalgii i urokiem młodzieńczych lat. Dziwnych, ale pod wieloma względami łatwiejszych. I najwyraźniej na tyle silnych, że podsunęły mu jej głos, wypowiadający cicho jego imię. Gdy otworzył oczy, tylko jeszcze mocniej utwierdził się w tym, że śni. Stała kawałek dalej, na tle promieni słońca, które walczyły usilnie o dostanie się do ogrodu przez wysokie mury i gęste listowie. Sama wyglądała jak promyk słońca w tej swojej wdzięcznej kreacji, z żółtym kwiatami we włosach niczym aureola, tak zupełnie w jej stylu. Tak, to napewno sen. Uśmiechnął się, wciąż w pozycji horyzontalnej.
Jednak coś było nie tak. Ta niepewność, ostrożne kroki i słowa. Zbyt realne, zbyt neutralne i prawdziwe. Zbyt podobne do tego, co wyobrażał sobie usłyszeć gdyby znów spotkali się po latach, trawieni potrzebą przerwania niezręcznej ciszy, która pozwoliłaby wspomnieniom wyjść zbyt mocno na wierzch. Bo może i widzieli się przelotnie, czy to na spotkaniach akolitów, czy gdziekolwiek, ale to zupełnie co innego, gdy jesteś otoczony gronem osób, które dają łatwą możliwość ucieczki. Teraz byli tutaj zupełnie sami. Pierwszy raz od wielu lat. I to chyba jednak działo się naprawdę.
- Trudno byłoby zapomnieć. Zbyt wiele miłych chwil tu spędzili... Spędziłem - niezręcznie zawiesił się przy ostatnim słowie. Nie chciał jej od pierwszego zdania osaczać tak bezpośrednio wspomnieniem o nich. Lepiej, żeby mówił o swoich odczuciach. Tylko swoich. - Miło cię widzieć, Leonie - dodał jeszcze, podnosząc się do pozycji siedzącej, kiedy uleciało już ostatnie tchnienie pomysłu, że to wciąż sen. Tak neutralnie poruszała się wśródł słów i przestrzeni, że nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić. Przeczesał włosy bez sensu, bo przecież były dziś starannie uczesane. Tak kompletnie nie w jego stylu. Nagle ponownie poczuł się bardzo świadomy tego, jak wygląda. Szaty z drogiego materiału, które być może sam przerobił, ale wciąż odbiegały od jego zwyczajowych, chaotycznych strojów. Gładko zgolona twarz, bez typowego w tych czasach zarostu, który golił dopiero, gdy Victor rzucał mu bez słowa brzytwę na łóżko. Znów poczuł wstyd, że stara się udawać kogoś, kim nie jest. Sam nawet nie był pewien kogo. Może chciał dogonić oczekiwania, które nieśmiało rosnąca sława zdawała się przed nim stawiać? A może sam je sobie wymyślił? Teraz jednak nie miał pojęcia kim jest Eddie, za którego się przebrał. W tym ogrodzie, w tym towarzystwie, czuł się bardziej jak Eddie jedynie marzący o byciu kimś rozpoznawalnym i istotnym. Eddiem, zwykłym dzieciakiem z Doliny Godryka, w towarzystwie już nawet nie byłej dziewczyny, ale po prostu dobrej koleżanki, którą znał od pierwszych dziecięcych lat i beztroski podwórkowej zabawy. Dlatego to ten Eddie odpowiedział na jej pytanie. - Ukrywam się, oczywiście. Wiesz ile tutaj jest dziś osób, którym zalazłem jakoś za skórę? Prawie udało mi się przed wszystkimi uciec - uśmiechnął się w jej kierunku z żartobliwym przekąsem, choć zdawało się, że Leonie najpierw zaszczyci spojrzeniem każdy płatek ukryty w tym ogrodzie, nim skieruje wzrok na niego. - Prawie.
Walczyła w nim chęć oddania się temu poczuciu swobody i znajomości, udawania, że wszystko jest jak kiedyś, a uporczywa myśl, że przecież nie wie co u niej się działo przez te wszystkie lata. Nie wie, jaką osobą jest. Co kieruje nią teraz, co przywiodło ją do tego ogrodu, co kryje się za niepewnymi krokami. Może powinien zachować więcej kurtuazji, więcej zachowawczej grzeczności, ale to byłoby chyba za bardzo wbrew jego osobie. Niezależnie która wersja Eddiego miałaby dojść do głosu. - I co, wypatrzyłaś jakieś nowe, niezwykłe rośliny? Coś się tu zmieniło po latach? - podsunął coś, co miał nadzieję nadal było dla niej tematem swobodnym, a jednocześnie stanowiło delikatny przytyk, być może prowokujący by zerknęła w końcu na niego, zamiast na kolejny mijany listek. No cóż, nadal bywał nieznośny.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-27-2025, 11:19
Odpowiedź dla Edward Bones

Zanim połączyło ich coś więcej, Edward Bones był jej przyjacielem. Kompanem poznanym nad jeziorem porośniętym wiciami trzcin przy linii brzegowej, zbierającym co ciekawsze kamienie, podobnie jak ona. W ich wyobraźni znaleziska urastały do rangi magicznych artefaktów, kryształów mogących pokonać wrogów zagrażających królestwu albo mitycznych kul, dzięki którym mogli porozumieć się z wymiarem duchów i porozmawiać z poległymi rycerzami. Zazdrośnie popatrzyła na kamyk w jego dłoniach, a on podarował go jej z promiennym uśmiechem, nie jak inni chłopcy z Doliny. Od tamtej chwili Eddie stał się jej wiernym towarzyszem, partnerem w niekończących się przygodach. Razem spędzali dnie na podwórku aż do zapadnięcia zmroku, rezygnując nawet z powrotów do domu na obiad, żeby rodzice nie powstrzymali ich przed dalszą zabawą, zaganiając dzieciaki do obowiązków. Żyli w sferze pięknej fantazji, dzielili się dziecięcą magią, kapryśną i pomysłową, a gdy przyszedł czas, pokazali sobie otrzymane listy z Hogwartu i cieszyli się tym, że razem udadzą się do starego szkockiego zamku, by stawić czoła czarodziejskiemu przeznaczeniu. W przedziale - oczywiście - zajęli miejsca obok siebie, napychając policzki cukierkami kupionymi z obwoźnego wózka. Leonie pamiętała, że zjadła wtedy żelkowego szczura, który nagle połaskotał ją ogonem w gardło. Nigdy nic nie wywołało tak szybko jej odruchu wymiotnego.
To, co stało się później, było właściwie początkiem końca.
Młodzieńcza fascynacja, coraz bardziej niejednoznaczne spojrzenia, pozornie przypadkowy dotyk, barwiony czymś zupełnie innym niż w ramionach Doliny Godryka. Zauroczenie rozkwitło szybko, wręcz gorączkowo, a czas, który spędzili jako para był pełen emocji. Intensywnych, sprowokowanych przez to, jak mocno na wszystko reagował Eddie. Wydawał się wiecznie nienasycony, wiecznie w ruchu, pragnął więcej, niż Leonie czasem była w stanie mu dać - a kiedy poczuła, że jego towarzystwo zaczyna ją dusić, zamiast cieszyć, nie wytrzymała. Wybuchła. Odcięła go od siebie, nie mogąc oddychać przez to, jak osaczał ją siłą swojego oddania. Nigdy nie mogła być sama, nigdy nie mogła robić niczego bez niego. Wielka Sala wypełniła się echem ich krzyków, a relacja, którą pielęgnowali od najmłodszych lat spłonęła w popiołach rozstania. Leonie żałowała potem, że nie zrobili tego inaczej, spokojniej, ale czy Bones byłby w stanie wrócić do pozycji przyjaciela, nie chłopaka? Wątpiła w to. W jego oczach tliło się zbyt wiele iskier zauroczenia, więc nieważne, jak do tego doszło - ich finał, ich epilog, byłby taki sam. Stracili siebie nawzajem przez to, że przekroczyli nieprzekraczalną w przyjaźni granicę. Nie zaryzykowała tego z Morty'm, wtedy była rozważniejsza, a on został z nią do dzisiaj jako jedno z najważniejszych włókien jej duszy. A Eddie... Jego utraciła bezpowrotnie.
Spotkanie w gronie Akolitów wcale tego nie zmieniło. Leonie doceniała, że na przestrzeni lat jego poglądy ukierunkowały się w ten sposób, a jako członek popularnego zespołu miał wpływ na sposób myślenia piskliwych fanek, ale jego obecność w pewien sposób ją zamrażała, budziła opory. Nie mogła poczuć się przy nim tak swobodnie, jak kiedyś - mimo że sam Bones nie zdawał się żywić do niej urazy. Nie widziała złości ani nienawiści w jego oczach i to zbijało ją z tropu. Przecież powinien być zły. Porwanie wyolbrzymiło wszystkie winy, jakie w swoich rękach niosła Leonie, również tę związaną z ich rozstaniem - dlatego nie mogła uwierzyć, że rana Eddiego zdążyła się zasklepić.
- Naprawdę? - wyrwało się jej ze zdumieniem, kiedy oznajmił, że miło było ją zobaczyć. Brwi uniosły się ku górze, a spojrzenie mimowolnie przesunęło się po zieleni ogrodu i dosięgło jego twarzy, szukając na niej oznak kłamstwa lub szyderstwa. Niczego takiego nie znalazła. Jego postawa była miękka, spokojna, przeszyta delikatną nicią półsnu, z którego go wyrwała, a niecodzienne wydanie sprawiło, że przekrzywiła głowę, przez kilka sekund przyglądając mu się z uwagą. - Wiesz, w ogóle nie wyglądasz jak Edward Bones - stwierdziła, nic nie poradziwszy na iskrę rozbawionej zaczepności, która zabarwiła głos. W eleganckim stroju, z nienagannie zaczesanymi do tyłu włosami, mógł uchodzić za swojego sobowtóra, a gdyby nie błękitna barwa jego oczu, mogłaby go nie poznać. - Kto cię podmienił? - kąciki ust uniosły się zaledwie na moment, zanim Leonie stłumiła uśmiech, chowając go za tym samym co zawsze poczuciem winy i wstydem. Nie była tamtą dziewczyną, którą pamiętał ze szkoły, zapewne zauważył to już w towarzystwie Akolitów. Przygasła, stała się ostrożniejsza, bardziej skora do strachu i napięcia; jej policzki pokrywały się krwistym różem nieumiejętnie skrywanej złości, kiedy tematy rozmów oscylowały wokół mugoli. 
- Ile? - pociągnęła go za język, przechodząc do następnej rośliny, tym razem niskiego drzewa o koronie rozłożystych gałęzi płożących się ku ziemi. Na jego gałązkach wśród liści mieszkały kiście błękitnych kwiatów, których także dotknęła w geście powitania. - Nie krępuj się, opowiedz. Fanki czy ich zazdrośni partnerzy? - mimo że jej twarz tym razem pozostała neutralna, w głosie nadal było słychać te same nuty, ich delikatnie dźwięczące, wręcz nieśmiałe rozbawienie. Skrępowane, tak, bo nie czuła się swobodnie, nie miała pewności, czy postawa Eddiego nie jest swego rodzaju kłamstwem. Niebezpieczeństwem, które zaraz w jakiś sposób jej zagrozi. Leonie czuła, że musi poznać go od nowa - w tym dojrzalszym wydaniu, już nie nadpobudliwego Gryfona, tylko dorosłego człowieka, perkusisty i Akolity. - Wszystko jest dokładnie takie, jak kiedyś. Jakby to miejsce wzięło głęboki oddech i wypuściło go dopiero mając nas przy sobie - oceniła miękko i zbliżyła się do stawu, siadając na jego brzegu po tym, jak ułożyła poły żółtej szaty tak, by się nie pogniotły. - Och - parsknęła mimowolnie, bo akurat wtedy zielona żaba o złotych oczach wychyliła głowę ponad łezki grzybienia białego i Leonie zadziałała instynktownie, wiedziona starym impulsem. Szybko capnęła zwierzątko z wody, po czym obróciła się w kierunku Eddiego i bez ostrzeżenia wypuściła je na niego z bezwiednym, szerokim uśmiechem, jak kiedyś. Pierwszy raz zrobiła to w trzeciej klasie, niedługo po odnalezieniu wejścia do tego zaczarowanego ogrodu. a płaz wylądował na kanapce, którą akurat jadł.

1. Tym razem żaba ląduje na kolanie Eddiego i zostawia tam mokrą plamę.
2. Tym razem żaba ląduje na torsie Eddiego i szybko skacze na jego szyję.
3. Tym razem żaba ląduje na głowie Eddiego. Plask.
1x k3 (żaba!!!):
2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-27-2025, 23:07
Odpowiedź dla Oriana Medici

Odwrócił wzrok, jakby w obawie, że jedno spojrzenie roznieci dawny żar, którego oboje już nie chcieli. Nosili jedynie w sobie ciężar wspólnych win – spojrzeń, rozmowy, czułości, uniesień. Byli blisko, a jednak Mortiemu wydawało się, że dzieli ich przepaść niezrealizowanych marzeń i niewypowiedzianych żalów.
Ktoś dawno temu powiedział mu, że kochać w życiu można tylko raz, bo tylko raz uczucie to będzie smakować intensywnością dotyku drugiego człowieka. Bo coś, co doświadcza się po raz kolejny, traci swój pierwotny kształt i staje się jedynie powidokiem tamtego uczucia, które niegdyś wybierało dech piersi. Gdyby tak było, żadne z nich już nigdy nie było w stanie odnaleźć szczęścia, a jednak oboje na trafili na niego w zawiłych aortach życia, chociaż nie łączyło ich już nic.
Mógł powiedzieć wiele, przełamać klątwę milczenia, jaką na nich rzuciła, lecz powiedział bolesne nic.
Trwał w półcieniu, w bezruchu, w ciszy, w zatrważającej świadomości, że w końcu musiał zaakceptować jej prawo do milczenia i unicestwiając swoje chęci pojednania. W jego oczach nie odnalazła niczego znajomego. Były czarne, jak unoszące się nad ich głowami niebo, pozbawione znajomego ciepła i uczuć, jakie kiedyś trzymał pod sercem, tych zarezerwowanych tylko dla niej, tych, które pielęgnował, pomimo upływu czasu i pomimo dzielącego ich dystansu.
Naraz uzmysłowił sobie prawdę, przed którą wciąż uciekał i przed którą nie miał już gdzie się schować. Ich ostanie spotkanie – desperacja wydzierająca z ich głosów, łapczywy pocałunek tęsknoty i wilgotne od łez policzki, i mężczyzna, który czekał na nią na końcu korytarza ulicy i którego wybrała zamiast niego – wypędziło Orianę Medci z jego serca, ciała, duszy. Chociaż była blisko, na wyciagnięcie ręki. Gdyby zbliżył się do niej o krok, mógłby poczuć zapach jej perfum. Gdyby wyciągnął ku niej dłoń, mógłby poczuć pod palcami aksamit jej skóry, a tymczasem ogień pragnienia, który płonęło w jego trzewiach, wygasł zupełnie. Nie marzył o jej smaku jej ust. Nie fantazjował o jej ciele. W końcu pozwolił odejść temu uczuciu.
Stał więc w tym półmroku, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu – nie dlatego, że nie chciał, ale dlatego, że wszystko, co mogłoby się jeszcze wydarzyć, byłoby tylko echem dawno przebrzmiałych dni. Pamięć o niej osiadła w nim ciężko, jak stęchłe powietrze w starym, dawno niewietrzonym domu, którego przed laty opuścili lokatorzy. Każda myśl o Orianie była jak pojedyncze akordy wiolonczeli unoszące się w pustym pokoju – wybrzmiewały, ale nie niosły już żadnej nadziei, nie ogrzewały, nie budziła już drżenia serca, które niegdyś biło dla niej. Teraz jego rytm był powolny, jakby pogodzone z tym, że nie wszystko w życiu można odzyskać i nie każda miłość jest na zawsze.
Chciał powiedzieć wracaj do swojego narzeczonego, Oriono, u jego boku jego twoje miejsce, lecz wiedział, że nie tędy droga, że nie pozbędzie się oschłości w głosie, chociaż nie kuło go już nic, żadne poczucie żalu, żadna tęsknota odbierając sen spod powiek. Skąd wiec ten wymuszony uśmiech i uścisk w klatce piersiowej, na widok pierścionka, symbolu ich zaręczyn? Skąd ten posmak goryczy w przełyku?
- Jest zimno - stwierdził po chwili, w ramach manifestacji chowając dłonie w kieszeni marynarki. – Wracaj do zamku. Zmarzniesz.
Materiał jej sukni wydawał się cienki, jakby utkany z dawnych snów; taki, który w ogóle nie chronił skóry przed chłodem nocy i taki, który nie był w stanie uratować ją przed stalą jego słów i dystansem jego spojrzenia.
Czuł, że nie było już żadnych słów, które mogłyby skrócić dystansu, jaki tylko się między nimi pogłębiał. Jedyne, co mógł zrobić, to usunąć z zasięgu jej spojrzenia i skryć się w wiekowych murach zamku.
Mógł, ale nadal trwał w miejscu. Jak nagryziony zębem czasu gobelin, stojący na straży czegoś, czego nie trzeba było już strzec. Przecież nić, która związała ich losy, w końcu pękła. Powłoka serca, która wciąż ja kochała, rozpadła się na kawałki. Wspomnienia wyblakły. A po przeszłości, która wspólnie dzielili, nie było już nic.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
10-30-2025, 00:51
Odpowiedź dla Morty Dunham

Łkała. Niekiedy w zaciszu swojego pokoju, kiedy indziej w poruszających się strukturach lasów okalających piękny niegdyś dom Medicich. Nie potrafiła pojąć, bo w okrutności jego zachowania najgorszy był fakt, że po prostu przemilczał. Nie potrafił powiedzieć, że nie chce. Nie mówił, że ma kogoś innego, że jej uroda go nie intryguje, że nie chce być z taką... po prostu zniknął. Rozprysł się w powietrzu, ulotnił z dniem opuszczenia murów szkoły i chyba ta wściekłość była tym większa, że nie miała sposobności już dalej walczyć. Teraz także widziała w nim tylko to, wszakże — skąd miałaby przeczuwać kotłujące się w nim emocje, skoro nie był w stanie wyartykułować swoich pragnień czy chociażby ich pokazać, uzewnętrznić w najmniejszym podrygu ciała. Tkwił, po prostu, po prostu weń czerpał i tak ostatni ten raz, kiedy spotkali się i ich ciała oddały to, co nie potrafili wypowiedzieć. Zabawił się, bo nigdy jej przecież nie chciał. Skosztował, niczym kolejne trofeum — miała wrażenie, że mężczyźni najchętniej powiesiliby jej martwe truchło na wbitym w ścianę, drewnianym palu. Zniszczyć kobietę, jaką była, ale zachować ciało.
Był niegdyś pięknym człowiekiem, jej ulubionym. Ale ta historia, powtórzona tylko raz, w ciszy pokoju i tylko jednej osobie. Musiała boleć. W jej głowie powracały na myśl echa mitów o Erosie i Psyche, kobiecie, która musiała przejść próby, by zasłużyć na miłość. Czy to wszystko było właśnie tym? Próbą? A może tylko kolejnym dowodem, że w każdej relacji kobieta musi coś poświęcić — nazwisko, wolność, część duszy — a w jego bliskości musiała poświęcić uczucie, którym go obdarzała? Dlaczego jej nie chciał? Dlaczego nie potrafił jej pokochać? Dlaczego pamięta o tym teraz, choć była ledwie latoroślą wyfruwającą spod piersi matki? Nastolatką, która nie rozumiała czym są emocje.
Morty Dunham już umarł w jej myślach.
Zniknął, racjonalnie i rozsądnie, bo nie dlatego, że przestała go kochać, ale dlatego, że nauczyła się go nie kochać. W tym Atticus miał rację; if he want — he would, orzekł, gdy opowiadała o historii spośród mungowskiej kadry. Jeśli chciałby, zrobiłby wszystko, jak wszystko robił jej narzeczony — bo przecież nie było mowy o tym, by ślub obleczony potencjalnym mezaliansem, był prosty i dla niego. Ale wybierał, dzień za dniem; godzina za godziną. Nie tchórzył, jak i ona nie tchórzyła, choć ciężar idącego za tym obowiązku zawisł nad nią i boleśnie ranił skrzydła pragnące wolności. I w takich momentach był fragment niej, ten obarczony niemalże ułożeniem gwiazd, w którym ascendent tkwił w znaku wodnym, podobnie jak jego słońce, że cieszyła się, że nie może mieć kogoś takiego, jak ona. On — będący tu przy niej — nie zasłużył na kogoś, kto byłby gotowy oddać za niego wszystko; nie zasłużył, aby być z kimś, kto walczyłby do ostatniej kropli krwi przeciwko rodzinie, społeczeństwu czy własnemu ja. Była na tyle wartościową, by odsunąć się w cień i pozostawić mu wybór, na który zasługiwała jego dusza. Czy już go dokonał? Dlaczego więc tu stał? Dlaczego rzucał niespecyficzne, pseudo-zadowalające słowa, których wydźwięku nie mógł się wyzbyć?
Cieszysz się, ze swoich wyborów, Morty?
Nie odpowiedziała mu, poprawiła jedynie szal na ramionach i palcem wskazującym zebrała z kącika oka ostatnią łzę. Tylko trzech mężczyzn widziało jej płacz i nie miało to ulec zmianie, choć ciężar emocjonalności ostatnich dni dobijał ją wyjątkowo silnie. Pojedyncze obawy uzewnętrzniały się kolejną szklistą poświatą, ale potrząśnięciem głowy wyzbyła się jej skrupulatnie; lata studiów i praktyki uzdrowicielskiej uczyły trzymać emocje na wodzy.
— Nie powinniśmy tu razem być... — powiedziała wreszcie, spoglądając na jego twarz w próbie odnalezienia odejścia. Nawet wstała z ławki, jak gdyby gotowa wykonać krok, ale żadnego się nie podjęła. Po prostu patrzyła, wbita w ziemię i przejmująca jej chłód obolałymi od tańca stopami. Po prostu obserwowała jego twarz, wyrytą w świetle księżyca najostrzejszym dłutem i coś tliło się wewnątrz niej, jak gdyby potrzebowało ujrzeć światło dzienne. Siarczysty podmuch wiatru zasłonił pofalowanymi od spięcia włosami jej wejrzenie i liczyła już, że wraz z nim zniknie jego osoba. Ale dalej był, dalej stał a ona nie wiedziała już co robić, gdy serce podchodziło pod wąski otwór gardła.
— To kiedy twój ślub? Komu powinnam gratulować? Masz zamiar całe życie być kawalerem? Czy może po czterdziestce sobie znajdziesz dwudziestolatkę, aby zdenerwować Franię?
Nie przemyślała tego; słowa wypadły po prostu, naturalnie, żenująco wręcz boleśnie, ale w tym wszystkim była jakaś doza absurdu, która rozświetliła jej twarz uśmiechem. Sekunda, krótki moment, a śmiech rozniósł się po ogrodzie, zginając roznegliżowaną jak na tę temperaturę sylwetkę kobiety. I śmiała się, perliście i kobieco, miękko, jak dźwięk rozbijającej się fali o brzeg w letni wieczór; lekko i z wdziękiem, który nie potrzebował żadnego wytłumaczenia.
I nie śmiała się nawet ze swoich słów, było to bardziej niż logiczne. Śmiał się z wykończenia; emocjonalnego, fizycznego, psychicznego. Była u schyłku możliwości osoby, która zawsze unikała analizowania swoich emocji, a teraz z otwartością wyuzdanych poz kobiecego ciała, sięgała po słowa o miłości. Po prostu śmiech; coś z muzyki Debussy’ego — z tych pasaży, które nigdy nie kończą się tam, gdzie się ich spodziewasz i roznudzają nerwowość. Coś z obrazu Renoira — z miękkości ruchu, z ciepła kolorów, które tak cholernie nie pasowało do okalającego ich otoczenia.
Coś z Psyche, gdy w oczach dalej tkwiły łzy smutku.
— Idziemy — i nie pozostawiała mu wyboru, gdy pewnym krokiem podeszła do niego i złapała za ramię. Nie pozostawiała go w marazmie jego własnych emocji, nie zabierała do tłumu. Po prostu wprawiła ich w ruch, bo to była ich metoda rozwiązywania problemów. Nie analizować, nie myśleć, nie zatrzymywać się —iść dalej i liczyć, że emocje nigdy ich nie dopadną. Nienawidziła szczerze Mortimera Dunhama, a było to tym gorsze, że ostatnimi czasy gdy wykrzyczała to na klifach, zgodziła się zostać żoną kogoś innego.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:27 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.