• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Ogród przy Middle Temple
Ogród przy Middle Temple
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-08-2025, 14:16

Ogród przy Middle Temple
Spokojna enklawa zieleni w samym sercu Londynu. Starannie przystrzyżone trawniki, kwitnące rabaty i ciche alejki tworzą miejsce wytchnienia od zgiełku pobliskiej Fleet Street. Wiosną ogród tonie w barwach krokusów i tulipanów, latem pachnie różami i lawendą. Stare platany dają cień, a drewniane ławki zachęcają do lektury, rozmowy lub chwili samotności. W tle słychać delikatny szum Tamizy i odległe dźwięki miasta. Ogród przy Middle Temple to miejsce idealne na dyskretną rozmowę, spotkanie w tajemnicy lub cichy moment refleksji – magiczny zakątek w gwarnym świecie paragrafów i sekretów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (14): « Wstecz 1 2 3 4 … 14 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#21
Belvina Blythe
Czarodzieje
Wiek
27
Zawód
Uzdrowiciel
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
26
8
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
08-27-2025, 20:17
Myślała, że dzisiejszy dzień spędzi w szpitalu na trzecim dyżurze z rzędu. Stało się jednak inaczej, a czas, jaki chciała spędzić wśród pacjentów, robiąc kolejne obchody po oddziale, miała w domu. Nie uśmiechało jej się to i może dlatego po odespaniu zarwanych nocy, narzuciła na siebie białą koszulę, która wpuściła pod granatową spódnicę. Nie ubierała się przesadnie elegancko, bo w miejscu do którego zmierzała, chciała zniknąć. Botki na obcasie i beżowy płaszcz dopełniły ubioru, gdy spojrzała krytycznie w lustro. Podobało jej się to, prawie zwyczajnie i przeciętnie. Wystarczająco.
Przekraczając granicę ogrodów przy Middle Temple, nie dało się nie zauważyć gęstniejącego tłumu. Ludzie byli ciekawi Ministra, który dziś miał zostać zaprzysiężony. Wiedziała dobrze, że część społeczeństwa była zadowolona, a część wręcz przeciwnie. Nawet w szpitalu nie cichły głosy dwóch skrajnych podejść, a ona sama miała sporo wątpliwości. Starała się jednak, jak to miała w zwyczaju nie osądzać za szybko, nie skreślać, zanim nie dowiedzą się czegokolwiek, a Minister Leach nie pokaże, jaki naprawdę jest jako polityk. Łatwo było obiecywać jedno, drugie i trzecie, zapewniać o poglądach, ale dopiero czas pozwalał zweryfikować ile w tym wszystkim było prawdy. Wśród rodziny Blythe była jednak odosobnionym przypadkiem, bo krewni twardo sprzeciwiali się takiemu wyborowi, ale to nikogo nie powinno zaskoczyć.
Wsunęła dłonie w kieszenie płaszcza, niespiesznie idąc dalej. Spojrzenie mimowolnie prześlizgiwało się po otoczeniu w poszukiwaniu pewnej męskiej sylwetki. Szukała tych zimnych zielonych ślepi i uśmiechniętej gęby, zadowolonego z siebie palanta. Westchnęła mimowolnie do własnych myśli, pochrzaniło ją do reszty. Nie widziała go, ale to dobrze.
Szła dalej, szukając dla siebie odpowiedniego miejsca, zauważyła po drodze lorda Burke, ale zignorowała jego obecność. Nie była pewna czy powinna rozglądać się za ojcem, ale wolała chyba nie. To nie były najlepsze okoliczności. Skręciła, by stanąć jednak trochę na uboczu, ale ktoś ją szturchnął sprawiając, że odwróciła się gwałtownie by odzyskać równowagę. Była gotowa już powiedzieć, co o tym sądzi, ale zorientowała się, że stoi idealnie naprzeciwko kogoś, kto górował nad nią zdecydowanie. Zadarła głowę, wiedziona chyba tylko odruchem, by spojrzeć w twarz mężczyźnie, a luźno puszczone włosy rozsypały się po plecach i ramionach. Uniosła delikatnie brwi, orientując się kto to był.
- Cześć.- uśmiechnęła się, wiedząc już, że tutaj było jej miejsce na najbliższe minuty, a może i całe wydarzenie.- Coś się stało? – spytała, dostrzegając, jaki spięty był. Odwróciła głowę i całą sylwetkę trochę w bok, by podążyć za jego spojrzeniem, ale było to zdecydowanie trudniejsze, bo nie miała przewagi wzrostu aż tak dużej jak on.- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha albo coś wyjątkowo brzydkiego.- dodała zaraz, licząc, że naturalnym zachowaniem sprostuje i wyjaśni. Rozejrzała się po otoczeniu, łapiąc tylko więcej szczegółów, które ją otaczały.
- Dużo tu umundurowanych.- rzuciła bardziej pod nosem, ale nie starała się by te słowa nie dotarły do Vincenta.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#22
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
08-27-2025, 20:52
Ludzie — sznurki marionetek, rozpięte na niewidzialnych dłoniach tych, którzy teraz zajmowali pierwsze rzędy. Idą w gromadzie, tłoczą się jak stado, które zapomniało, że kiedyś było wilkiem. Kiedyś wynosiło na widłach, paliło, niszczyło salony. Kiedyś byli siłą, dlaczego ją straciliśmy? Wystarczy gest, słowo, zapach obietnicy — a już wszyscy skręcają w stronę, którą im wskażesz. Zadziwiająco miękka jest tkanka ludzkiej woli, jak glina ugniatana przez kapryśnych rzeźbiarzy; jak słowo wypowiedziane z ust kłamcy.
Społeczeństwo pachnie rynkiem, gdzie sprzedaje się nie tylko chleb i sól, lecz także poglądy, lęki i nienawiści. Wszystko na wagę, wszystko do kupienia. Ich dusze, rozmienione na drobne, dźwięczą w dłoniach takich jak jej ojciec; tego, kto głośniej krzyczy i więcej oferuje. Tego, który silniej przykłada różdżkę do skroni. Ilekroć jeden z nich próbuje się wyrwać, otoczenie przyciąga go z powrotem — jak robaka, którego mrowisko nie pozwoli uciec, bo wspólna ciemność jest bezpieczniejsza od światła. Ale oni powinni się w tej ciemności topić, czyż nie? Powinni ciemność przejąć i kontrolować dla siebie, silniej niż kiedykolwiek. Nie potrzebowali terroru, potrzebowali posłuszeństwa. Nie mordu, a poddania. Kolan poobijanych od upadku na nie, dłoni zaciśniętych do pracy.
Miały nastać rządy bezprawia, w których główną rolę posiadać miała słabość jednostki rządzącej nad siłą miernoty. To nie owczy tłum siłą rozpędu, a resztki błota, po którym stąpał, stanowiły tu granice i wartość. Widziała te marne istoty walczące o to, widziała nowy rząd słabości; spoglądała na aurorów i wielkich tego ministerstwa. Ministerstwa, które pokazywało ich upadek. Znajoma twarz rzuciła jej się w oczy, Conrad, zdążyła na powrót zapomnieć o znamienitej roli, jaką nosił mężczyzna poznany przed laty przy butelce whisky. Gdzieś przed sobą zauważyła też Belvinę, do której — z rzadką dla siebie — dozą życzliwości skinęła głową. Niektórych tu znała, innych nawet jak tak, to nie zdołała zauważyć, w grymasie niezadowolenia walcząc o maskę pozornej radości. Witała się z kolejnymi ludźmi, niektórzy witali się z nią przez pracę w Mungu, innym pomagała w porcie czy w prywatnych klinikach, gdy wzywano ją jako genetyczkę. Machinalne powitania nadawały jej z automatu wyuczonego uroku. Nie pojawiła się tu bez przyczyny, doskonale wiedziała, dlaczego nie mógł pojawić się tu jej ojciec i wujowie. Wszyscy kojarzeni przez niektórych z Grinderwaldem mogliby pożegnać się z pokojową obserwacją obchodów; ona była czysta, ona była im wszystkim nieznana. Jakaż potęga w tym tkwiła.
Przystanęła z boku, czarna sukienka do kolan z golfem, włosy zaplecione w skromny warkocz, płaszcz narzucony na ramiona; nie rzucała się w oczy, idealnie sięgała po rolę obserwatorki, ledwie pionka na planszy wielkiej polityki. Tłumu, mary, która okalała wielkie dzieło dobroci, radości, wolności i wszystkich innych pierdolonych epitetów, które głosili, mordując jej rodzinę.
Spojrzawszy w bok, zauważyła jeszcze lepiej znaną jej sylwetkę, na chwilę zbijając usta w kreskę głębszej zadumy. Chłód przeszedł dreszczem po plecach, wiedziała, że on też ją zauważył, ale poza krążącym w kąciku ust, nieodgadnionym uśmiechem, nie podeszła i nie powiedziała nic więcej. Wiedziała, że kto jak kto, ale Miran zrozumie ją bez słów.
Czyżby poznał ją równie dobrze, co jej największa siła, czyż nie?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#23
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
08-28-2025, 13:03
Wybiórcza ciekawość kiełkowała w niej niczym zalążek niepewnej rośliny, pęczniejący pod skórą z każdą kolejną godziną, aż wreszcie przybrała kształt czynu: pojawienia się wśród tłumu świadków owego zaprzysiężenia. Dziwaczny to był wybór ― nowy minister, jakże nieproporcjonalnie dobrany do rangi stanowiska, jawił się w oczach wielu jako wykrzywiony twór kompromisu, a jednak właśnie ta niedoskonałość pobudzała w niej pragnienie zobaczenia, jak rozegra się scena. Narzekała, bo miała w tym kunszt ― język jej, niby ostrze skalpela, przecinał codzienność na skrawki, które układała później w poetyczne konstrukcje niezadowolenia.
Lecz tego dnia, gdy mgła wiła się wokół kamiennych fasad jak cień pamięci, narzekanie przestało być jedynie muzyką języka, a stało się przepustką do życia poza biurkiem. Biurko ― więzienie papierów i atramentowych smug ― pozostawało za plecami, a przed nią kształtowało się zgromadzenie ciał i spojrzeń, drgających od niecierpliwego oczekiwania. Słota jesieni nie zwiastowała nadziei, raczej przypominała gnijące rozkłady, które natura układała pod nogami, by przypomnieć, że wszystko, co rośnie, w końcu powraca w pył. A jednak, w tym szaroburym krajobrazie, ona odnalazła możliwość ― możliwość bycia świadkiem, a może i aktorką przedstawienia, w którym decydowano o losie struktur, dominacji i podległości.
Patrzyła więc, unosząc nieco brodę, jakby w tej mgławicy chciała uchwycić kontury przyszłości, a może tylko dostrzec kształt własnego odbicia w oczach innych.
Czarna sukienka, oplatająca ją jak zaschnięta pieśń żałobna, szeleściła nieznacznie przy każdym ruchu biodra, bardziej przypominając cień cmentarnej procesji niż krok podporządkowany rytmowi departamentalnych obowiązków. Oczy nie opuszczały sylwetki przełożonego ― niby strażnik własnej przyszłości, skryty w ruchach powściągliwych, w słowach lakonicznych, które rzucał innym, niczym obmyte z emocji monety grzeczności. Usiadła z boku, jakby w cieniu rozgrywanego teatru, pozwalając sobie na rolę obserwatora, nie uczestnika. Ramy szeptów oplatały ją delikatnie, sycąc uszy muzyką cudzego rozgorączkowania, podczas gdy spojrzenie chłonęło detale ― ciężkie hafty, połysk kryształowych spinek, misterność tkanin układających się w hierarchię godności. Nawet kwiaty, wyczarowane magią i utkane z nieprawdziwej żywotności, trwały w przedziwnej harmonii, ich płatki zdawały się oddychać w rytmie wspólnego oczekiwania, niczym nienaturalne, ale piękne serca bijące w jednym tempie.
Mglistość, prześlizgująca się przez okna, pasowała do tej sceny niepokojąco doskonale ― niby dekoracja malowana przez kapryśnego artystę, podkreślająca groteskę owego momentu. Bo cóż to była za ironia, cóż za przekora losu, że właśnie teraz, właśnie tu, mugol miał rozświetlić piedestał angielskiej władzy i porządku. Świat, niby ufundowany na tysiącletnich podziałach i zaszczytach krwi, pozwalał sobie na akt, który bardziej przypominał farsę niż świętość ― a jednak to właśnie w tej farsie kryła się przyszłość.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#24
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-28-2025, 21:12
Ogród przy Middle Temple nie przypominał dziś samego siebie. Zwykle ciche połacie zieleni i szerokie polany, gdzie można było odetchnąć spokojem, teraz tonęły w gwarze i tłumie. Rzędy krzeseł ciągnęły się niemal po horyzont, zastawiając każdy skrawek wolnej przestrzeni, a powietrze przesycał szmer rozmów, nerwowe oczekiwanie i dźwięki przygotowań. Było w tym coś podniosłego, ale i odstraszającego jakby ktoś przykrył znany jej ogród obcą dekoracją. Nie miała pewności, czy w ogóle chciałaby tu być, gdyby nie musiała. Gdyby nie to, że była żoną namiestnika, a Drew z całym ciężarem obowiązku musiał dziś stanąć w pierwszym rzędzie. Na szczęście metaforycznym pierwszym rzędzie.
Wiedziała, że nie można było oceniać ludzi wyłącznie przez pryzmat zasłyszanych pogłosek, ale Nobby Leach nie byłby jej wyborem. Ani pierwszym, ani żadnym innym. Zbyt wiele już widziała, by wierzyć w piękne hasła o równości. Świat dawno stracił dla niej ten naiwny blask, a wiara w to, że którakolwiek ze stron politycznego sporu kiedykolwiek mogłaby naprawdę doprowadzić do równowagi, była dla niej jedynie pustym frazesem. Ci, którzy stawali na szczycie, od pierwszych chwil podkreślali różnicę dzielącą ich od reszty. Deklarowali idee, które tak naprawdę miały umacniać ich własną pozycję. Równość była jedynie słowem, którym łatwo karmiono tłumy, lecz w praktyce zawsze oznaczała, że jedna grupa miała lepiej kosztem innej. Nie łudziła się, że wraz z jego zaprzysiężeniem spłynie na nich fala wyzwolenia. To wszystko było jedynie kolejną odsłoną tej samej gry, w której wszyscy niezależnie od krwi, pozycji czy nazwiska byli tylko pionkami. Niczym więcej. Chociaż miała nadzieje, że już niedługo.
W tłumie jej spojrzenie wychwyciło znajome sylwetki - Mitcha i Cilliana, kuzynów męża. W pierwszej chwili ledwie mignęli jej między głowami zgromadzonych, lecz zaraz potem upewniła się, że to naprawdę oni. Tknęła lekko Drew w ramię, ruchem dłoni wskazując mu kierunek. Powinni być dziś razem. Nie tylko jako pojedyncze jednostki wciśnięte w anonimowy tłum, lecz jako rodzina. Wszyscy zdawali się myśleć dokładnie to samo. Ten spektakl, odgrywany z pozorną powagą, dawno stracił swoją świeżość. Mógłby się już skończyć, zanim ktokolwiek uwierzy, że naprawdę ma znaczenie.
- Dlaczego stoicie tak daleko? - zapytała, kierując spojrzenie najpierw na Mitcha, potem na Cilliana. Przez cały poranek nie miała nawet okazji zamienić z nimi kilku słów - wyszli z domu w takim pośpiechu, jakby coś ich goniło albo też, jak miała wrażenie, zwyczajnie zaszyli się w cieniu, unikając... właściwie czego? - Nie kusi was widownia w pierwszym rzędzie? - dodała, unosząc lekko brew, a zaraz potem pozwalając, by na jej ustach zatańczył ledwie widoczny uśmiech. Choć w duchu przeczuwała, że nikomu dziś nie było do śmiechu, próbowała rozładować napięcie - chociaż odrobinę.
Nie było Iriny, ale wiedziała, że ta raczej się dziś nie pojawi, nie było też Igora, ale o niego się nie martwiła. Tak czy tak znajdzie do nich drogę. Do rodziny. Odwróciła głowę ku mężowi, a palce bezwiednie spoczęły na jego ramieniu. - Zostajemy w tłumie, czy pan namiestnik powinien zająć swoje miejsce w pierwszym rzędzie? – zapytała cicho, nie kryjąc lekkiego uśmiechu. Zanim zdążył odpowiedzieć, dostrzegła Vincenta. Stał niedaleko, na tyle blisko, by nie dało się go zignorować. By nie mogła go zignorować. Coś ścisnęło ją w środku, znajome i niewygodne, a mimo to realne. Nie chciała tego czuć, nie w tej chwili. Czy on naprawdę niczego nie widział? Czy nie rozumiał, jak wiele zmieniło się od tamtego czasu? Uniosła podbródek wyżej, pozwalając by dosięgła ją chłodna maska. Tego potrzebowała. Nastrój prysł w sekundzie - nie została po nim ani odrobina lekkości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#25
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
08-28-2025, 22:48
Planowałem trzymać nerwy na wodzy, rozmyślałem o własnej mimice twarzy i gestach, które nijak nie mogły wskazywać na rozgoryczenie ostatnimi wyborami – wyborami, jakie prowadziły nas, prawdziwych czarodziejów, ku upadkowi. Ku schyłkowi czasu potęgi, niezłomności i siły, wartości korzeni, wiary w tradycję i szacunku wobec niej. Najwyżej postawieni, choć jednocześnie najmniejsi, deptali po naszej historii, gotów byli opluć ją w imię własnych, irracjonalnych poglądów – idei niosących nie tylko hańbę, ale przede wszystkim zgubę. Rychłą, druzgocącą, być może nieodwracalną. Martwiło mnie jego poparcie, podobnie jak pozytywny odzew, który rozbrzmiał wraz z ogłoszeniem oficjalnych wyników głosowania. Niezdecydowani zapragnęli solidaryzować się ze zwycięzcą, tak samo jak ci mający coś do stracenia. Czy tak to miało teraz wyglądać? Czy każde kolejne obrady kończyć się miały triumfem zwolenników rzekomej równości? Sama myśl budziła we mnie obrzydzenie.
Byliśmy podzieleni; na pierwszy rzut oka można było dostrzec, kto przyszedł z poczucia obowiązku bądź przyzwyczajenia, a kto z nastrojem gotowym do hucznej fety. Ci czający się z tyłu ledwie zerkali na pokaźną scenę, sprawiając wrażenie bardziej zajętych własnym towarzystwem i szeptami na ucho niż docenieniem wysiłku włożonego w zaprzysiężenie. Tego nie można było odmówić organizatorom – ogrody prezentowały się wyjątkowo, stosownie do okazji, lecz powiedzmy sobie szczerze: nie było dla kogo. Leach nie był tego wart. Nigdy nie darzyłem go uznaniem, a jego przemowy traktowałem niczym przerwę na kubek gorącego napoju – całkowicie niewartą zapamiętania.
Lekkie szturchnięcie Lucindy wyrwało mnie z zamyślenia. Idąc wzrokiem za jej dłonią dostrzegłem kuzynów, na których widok kącik ust poszybował nieznacznie ku górze. Skinąłem żonie głową i wspólnie ruszyliśmy w ich kierunku. -Też mnie to ciekawi- mruknąłem krzyżując przedramiona na piersi. -Nie jesteście zainteresowani orędziem naszego nowego Ministra Magii?- rzuciłem z udanym oburzeniem, choć wyraz mojej twarzy nie zdradzał niczego więcej poza kpiną. -Podobno ma wiele do powiedzenia- szepnąłem, wcześniej rozglądając się na boki, aby mieć pewność, że w tym gwarze nikt więcej nie mógł nas usłyszeć. -Kusi ich, na pewno. Wstydzą się po prostu- stwierdziłem, po czym wsunąłem rękę do wewnętrznej kiszeni płaszcza. -Ale mam coś, co doda wam odwagi- piersiówkę, cóżby innego. Nikt przecież nie wytrzymałby tu na trzeźwo – zapewne nawet sama Lucinda. -Ma miła, zechcesz czynić honory?- uniosłem brew przenosząc spojrzenie na żonę. Onieśmielającą i piękną - jak zwykle.
-Nawet siłą mnie tam nie zaciągniesz- nie wyobrażałem sobie zbliżyć się do sceny. Moja obecność była wyłącznie oznaką szacunku wobec piastowanego stanowiska, a nie osób, jakie miały pojawić się na piedestale. -Widzieliście gdzieś Irinę i Igora?- spytałem zdając sobie sprawę, że przed opuszczeniem murów Przeklętej Warowni nawet nie mieliśmy okazji wymienić kilku słów. Młody Karkaroff zapowiadał swą wizytę, lecz nie miałem pewności, czy po lawinie przekleństw i Irina podejmie to – bądź co bądź – wyzwanie. Bo przecież stanie tutaj i udawanie, że wszystko jest w porządku takowym było. Prawda?

Wiadomość do Mistrza Gry
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#26
Augustus Rookwood
Śmierciożercy
paint me as a villain
Wiek
32
Zawód
właściciel pubu, przestępca, oszust
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
5
16
OPCM
Transmutacja
7
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
08-29-2025, 09:57
Niemal zaspał.
Od niespełna dwóch tygodni mało o czym Augustus Rookwood myślał z podobną intensywnością jak o tragedii jaka miała spotkać świat magiczny w Wielkiej Brytanii. Szlama Ministrem Magii. Robiło mu się niedobrze za każdym razem, gdy sobie o tym przypominał, a po ciele rozchodziła się ciepła fala złości. Szczęka zaciskała się mimowolnie, tak jak i pięści gotowe do tego, aby w coś przygrzmocić. W ciągu tych dwóch tygodni wyładował się kilkukrotnie - na umeblowaniu własnego domu, na przypadkowym pijaczynie w Cardiff i młodzieńcu w piwnicy, który fikał jak młody kogucik, pewien, że ma w starciu z nim jakieś szanse. Nic jednak nie przynosiło ukojenia. Ani spuszczony wpierdol, ani ognista whisky, ani palony jeden za drugim papieros, ani nawet chętnie kobiece uda.
Jedenastego marca nosiło go tak, że aby zasnąć musiał wychylić pełną butelkę ognistej; sen miał niespokojny i płytki, budził się w nocy kilkukrotnie i łapał za różdżkę, odpowiadała mu jednak jedynie cisza. W głębszym śnie pogrążył się nad ranem, a gdy z trudem otworzył oczy i wzrok jego padł na stary zegar stojący pod ścianą - wybiła właśnie jedenasta. Niechętnie podniósł się z łóżka, przeszedł do łazienki, by zimną wodą zmyć z siebie wczorajszą złość, alkoholowe upojenie i zapach tytoniu. Stojąc przed lustrem i patrząc w swoje odbicie skoncentrował się na tym, aby przywdziać maskę - nos stał się sporo większy, bardziej garbaty i długi, szczęka węższa i bardziej trójkątna, a oczy jaśniejsze i bardziej okrągłe. Włosy sporo urosły, sięgnęły ramion i przybrały barwę brązu, najbardziej przeciętnego i pospolitego z możliwych. Z kufra przywołał brązowe spodnie, czarną koszulę i na grzbiet założył lżejszy płaszcz w ciemnym odcieniu szarości - zbliżała się wiosna, a jemu pewnie prędko zrobi się gorąco.
Teleportując się do Londynu zastanawiał się po co właściwie tam idzie. Był pewien, że będzie mnóstwo policji, straży i zapewne aurorzy, Rookwood nie był przecież jedynym (nie mógł być jedynym, prawda?) tak głęboko niezadowolonym ze szlamy na stołku Ministra Magii, głupotą z ich strony byłoby nie zadbać o bezpieczeństwo w najwyższym stopniu. A szkoda. Najchętniej palnąłby w stronę tego brudasa paskudnym zaklęciem, gdy tylko pojawi się na podeście myśląc, że zasługuje na ten honor jakim było przywództwo nad magicznym światem. Dotarłszy do ogrodów przy Middle Temple, wmieszał się w tłum zebranych; na dekoracje, na orkiestrę nie zwracał najmniejszej uwagi, sam uwagi do siebie nie chciał przyciągać, zachowując kamienny (choć nieco nieprzyjemny) wyraz twarzy. Obserwował za to wszystkich gapiów, starając się wyłowić spojrzeniem przedstawicieli służb magicznych, a także zadowolone z obrotu sytuacji twarze, które mógł kojarzyć, choćby ze stron Proroka Codziennego. Chciał zapamiętać kto cieszył się z tej tragedii.
Namiestnika Suffolk i jego małżonkę dostrzegł chwilę przed dwunastą. Nie podbiegł do nich od razu, plątał się gdzieś pomiędzy innymi, aż wreszcie stanął za nimi, niby to przypadkowo.
- Ja ich nie widziałem. Co takiego ma do powiedzenia Nobby-Srobby? Opowie nam ze szczegółami jak zamierza nas wyruchać? Ma imię jak dla jakiegoś leszcza, typowe wśród szlam. Może urodził się w Święto Leszcza. Te brudasy niemagiczne na pewno obchodzą takie głupoty - warknął cicho, pochylając się ku Macnairom, aby jego słowa dotarły wyłącznie do nich - i zdradzając swoją obecność. Jego głos nie uległ zmianie, był pewien, że Drew z łatwością go rozpozna, choć nosił obcą twarz. - Na trzeźwo tego nie zniosę... - stęknął cierpiętniczo, sięgając do wewnętrznej strony płaszcza; w jego dłoni znalazła się papierośnica, z której wciągnął papierosa - i podsunął ją najpierw Lucindzie, po chwili Namiestnikowi, częstując ich tytoniem.
Wygramy, a jak nie, to przynajmniej rozwalimy kilka łbów
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#27
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-29-2025, 20:51
Krok żwawo prowadził sztywną sylwetkę wzdłuż wypielęgnowanych alejek ― wprost do paszczy lwa, wprost na deski teatru, gdzie odegrać się miała niskobudżetowa tragikomedia. Wargi zacisnęły się mocniej na wspomnienie niesławnego głosowania, spłaszczając tym samym brązowawy filtr grubego papierosa; zliczane pod nadzorem magii głosy, dobierane w pary na oczach wszystkich parlamentarzystów, wahliwie przeskakiwały od nazwiska do nazwiska, jak zwykł czynić kafel w dynamicznym meczu quidditcha ― niewielka przewaga stanęła jednak na nazwisku pochodzącym znikąd, bezpardonowo wspieranym przez samego Dumbledore'a, którego ramiona niebezpiecznie zgarniały dla siebie coraz to więcej urzędów. Nawet jeśli nie on sam zasiadać miał na stołku ministra, Leach ewidentnie robić miał za jego posłuszną marionetkę, swoiste przedłużenie pióra, którym sterował kto inny. Tylko nieliczni zdawali się chyba rozumieć, że tym sposobem wgryzł się w szeregi władzy wykonawczej, w niedalekim zasięgu wzroku mając również ostateczne słowo w sądownictwie; tylko nieliczni zdawali się chyba rozumieć, że naiwna, promująca rzekomą równość ideologia, która pustoszyła już od parunastu lat kraje na wschodzie, z wolna wkradała się i tutaj ― na zachód, do państwa słynącego z postępu i cywilizacji, a przy tym honorującego też przecież tradycję i utarte kulturowo konwencje. Hierarchia od zawsze zasadnie porządkowała istnienia, ustawiała je w odpowiednich miejscach w szeregu, wreszcie ― stosownie kształtowała tożsamość; w brzmieniu takowej myśli dorastał i jej właśnie, w głębokim przekonaniu o niesionej przez nią adekwatności, zamierzał dalej konsekwentnie głośno wtórować.
Nawet w przyrodzie ustalony zawczasu porządek bywał nienaruszalny ― bo zaburzenie znanego od wieków łańcucha wymagało kolejnych setek lat ewolucji. Za życia jego i jego dzieci podobny przełom nie mógł fizycznie mieć miejsca ― nawet jeśli otępieni lewicową refleksją czarodzieje wierzyli, że jest to możliwe. Chyba nawet rozczulała go ta naiwność; dlatego pewnie posłał cyniczny uśmiech wszystkim, oglądanym w tłumie twarzom, począwszy od panny Rookwood, przez młodego Croucha, po łagodne oblicze Belviny. Słowa nie były potrzebne, by z iskrzących się buntem, szarych oczu, wylazła na wierzch uderzająca szczerość.
― Niezły nos, wyczuwam w nim żydowską żyłkę do interesów. Korzystasz z okazji, żeby wydymać kogoś na pieniądze? ― zaczął cicho i żartobliwie, usłyszawszy w pobliżu głos Augustusa; jemu też w pierwszej kolejności podał dłoń na powitanie, baczną obserwacją wypatrując w pobliżu członków rodziny. ― Co wy tacy skołowani? ― rzucił do Mitcha i Cilliana, których niewybredne miny mogły być zarówno niemym komentarzem dla dzisiejszych okoliczności, jak i trudnym do ukrycia kacem; uściski dłoni wędrowały od kuzyna do kuzyna, docierając też w końcu do Drew. Lucindę uraczył porozumiewawczym spojrzeniem, zespolonym z nijak intymnym muśnięciem w policzek i cichym podziękowaniem za trzymane dlań za pamięci miejsce ― zajął je już wkrótce, po drodze pozbywając się jeszcze ostatków papierosa i poniekąd też chyba cierpliwości, podkreślonych mimowolnie długim westchnieniem.
Niech ten cyrk już się zacznie.

Wiadomość do Mistrza Gry
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#28
Zacharias Crouch
Czarodzieje
Wiek
36
Zawód
pracownik naukowy Evershire College
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
17
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
12
6
Brak karty postaci
08-29-2025, 22:15
Sprawy polityki zawsze zdawały się przemykać gdzieś tuż obok niego, muskając go ledwo zauważalnie. To nie tak, że pławił się w ignorancji, na którą mógł sobie pozwolić ze względu na zajmowaną przez siebie pozycję – jako naukowiec miał pozbawione sztywnych granic spojrzenie na sprawy wszelakie i rzadko coś wprawiało go w święte oburzenie. Póki jednak ubierał płaszczyk beztroski bujającego wśród niezrozumiałych eksperymentów człowieka poświęconego w zupełności swoim tezom, zdawał się względnie akceptowany. I choć wcale o akceptację nie zabiegał, to było mu niekiedy łatwiej, a swoje faktyczne przemyślenia zwykle upuszczał w kuluarach, będąc ostatecznie wcale nie tak zobojętniałym, a już na pewno nie z zupełną lekkością spoglądającym na sytuację społeczną i polityczną. Nie żyli w próżni, nie byli zupełnie oderwani od nastrojów, a czasami najbardziej błahe zawirowanie mogło wpłynąć w sposób niekorzystny na jego najbliższych. I tu pojawiał się problem, bo wybór nowego Ministra Magii do lekkich spraw nie należał.
To już starczało, aby dał się wywabić ze swej bezpiecznej przestrzeni i by maszerował teraz w asyście małżonki i kuzyna ku gęstemu zgrupowaniu innych zainteresowanych wydarzeniem person. Wręcz nie można było tego przegapić i jako Coruch wiedział o tym doskonale. Uważnie przyglądał się mijanym twarzom, jakby chciał wychwycić każdy ruch mięśni, każdy najmniejszy grymas zdradzający intencje. Zdawał sobie sprawę, że emocje mogą być skrajne, choć na pewno nie na pierwszy rzut oka.
Resztką zarezerwowanej na ten dzień swobody, parsknął pod nosem słysząc dialog pomiędzy Apollonie i Nathanielem. Sam nie dodał nic więcej, dobitnie pokazując tym skrawkiem ekspresji, jakie stanowisko zamierza zająć w sporze.
Kiedy już dotarli do dogodnego miejsca, poczuł, że niepokój wspina się po jego kręgach. Odczucie to jednak było na ten moment na tyle słabe, aby skupił się raczej na powitaniu Xaviera i Vivienne Burke. I tu powoli zaczynała kruszyć się pierwotna forma ładu, odrobina po odrobinie ujawniały cały wachlarz nastrojów, a on znów czuł, że zimne macki przeczucia oplatają jego umysł. Nawet lata praktyki i pozornego oswajania się z zrzucanymi przez los wizjami nie były w stanie wymazać z pamięci mięśniowej pewnych odruchów. Spiął się na moment, przyciskając rękę żony do swojego boku i spojrzał na nią przez krótką chwilę. Czy wiedziała już o co chodzi? Byłby głupcem sądząc, że cokolwiek przed nią ukryje. Nigdy też nie starał się przed nią uciekać.
Nie był pewien czy to, co widzi stanie się jeszcze bardziej klarowne. Z kontemplacji wyrwała go kolejne znajome twarze.
Wyćwiczony uśmiech uniósł mu kąciki ust, aby powitać należycie brata Apollonie, a następnie jego narzeczoną. Zdawało się, że grupa wokół nich powoli się rozrastała, szmery rozmów niosły się coraz wyraźniej, a napięcie wyczuwalne w eterze chyba nie zamierzało zelżeć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#29
Mia Travers
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
alchemiczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
14
30
Siła
Wyt.
Szybkość
0
5
5
Brak karty postaci
08-30-2025, 12:56
Zawsze po teleportacji potrzebowała dłuższej chwili, żeby opanować mdłości i rozchwiany przed oczami obraz. Oparła się o murek pobocznej alejki, która była jej ulubionym punktem docelowym teleportacji: odosobniona, spokojna i nie śmierdzi. Nie chciała wparować na największe polityczno-społeczne wydarzenie ostatnich miesięcy zielona na twarzy, więc wybrała się do Londynu już z samego rana. Gdy mdłości minęły, wygładziła starannie ciemny, wełniany płaszcz, poprawiła włosy i ruszyła w stronę centrum. Spędziła niespieszny poranek w kawiarni, nad książką i notatkami, a gdy wskazówki zegara w końcu zbliżyły się dostatecznie do jego szczytu, wyruszyła do Ogrodów przy Middle Temple. Och, jakże cieszyła się z wyboru wełny na ten dzień. Pogoda nie rozpieszczała.
Spacer dał jej czas na przemyślenia. Bezdyskusyjnie było to wielkie wydarzenie i do pojawienia się tam pchały ją nie tylko obowiązki reprezentacyjne, ale też czysta ciekawość. Być świadkiem chwili, która zapisze się na łamach historii! Jak można by sobie tego odmówić? Oczywiście zdawała sobie sprawę z kontrowersji i napięć, które budził wybór akurat tego konkretnego Ministra. Ostatnimi czasy również na uczelni rozmowy wrzały od emocji, a nazwisko Leach pojawiało się w co drugim zdaniu. Jedni wypowiadali je pełni gniewu i pogardy, u innych dominował strach, a niektórzy nie potrafili ukryć ekscytacji i iskierki nadziei, która miała prowadzić ich ku lepszemu jutru. Osobiste przemyślenia o wadze czystości krwi i jej wpływie na umiejętności były u Mii zawsze doszczętnie pragmatyczne. Nie widziała żadnych przekonujących rezultatów badań, które sugerowałyby wyższość prokreacji wyłącznie między magicznymi osobnikami czysto czarodziejskiego pochodzenia. Mało kto chciał jednak tego słuchać, a nawet jeśli, to ktoś w końcu wyciągał obrzydliwie tendencyjne pseudobadania, które dziesiątki lat temu sfinansowały niektóre wielkie czystokrwiste rody. Rozumiała jednak, że często nie o samą krew się rozchodziło. To były całe wieki budowania ideałów i systemu, który dla niektórych był zbyt ważny, żeby teraz odpuścić. Zmiany budziły stres i dyskomfort. Ci, którym dotychczas było wygodnie, nie będą nimi zbyt uradowani. W jej rodzinnym domu zmiana była ekscytująca, ale czas spędzony w posiadłości Traversów pokazał jej inne oblicze magicznej elity. A właśnie, czy ktoś z szanownej rodzinki pojawi się na uroczystości pieczętującej ten "gorszący i lekko niesmaczny wybryk, chwilową czkawkę po przejściach z Grindelwaldem"? Usilnie liczyła, że uniosą się dumą, zachłysną pogardą i postanowią śledzić to wszystko tylko w jutrzejszej gazecie. Na pewno nie spodziewała się ujrzeć tutaj męża. Eliot siedział ostatnio poza krajem, po uszy w kolejnych umowach handlowych.
Gdy dotarła na miejsce, z ulgą powitała ciepło rozlewające się po plecach. Paleniska były doskonałą decyzją. Czuć było magię w powietrzu, ale wystarczyło nawet przelotne spojrzenie po pąkach na gałęziach, żeby wywnioskować, że te krzewy i drzewa nie mają prawa jeszcze budzić się z zimowego snu. Niemniej, na pewno dodawało to pewnego uroku i ciepła temu wydarzeniu, a patrząc po poważnych i czujnych twarzach w tłumie, odrobina jednego i drugiego wcale by nie zaszkodziła.
Posłała kilka kurtuazyjnych uśmiechów osobom, które znała na stopie zawodowej i towarzyskiej, po czym skierowała swoje kroki do mniej centralnej części placu. Troszkę w tyle. Takie wydarzenia warto obserwować z pierwszego rzędu, ale dla niej scena nie kończyła się wraz z podestem: naturalnie rozszerzała się na coraz większą grupę ludzi otulonych prestiżem i ukrytymi motywacjami, niczym absurdalnie drogimi perfumami. Obserwując ich przedstawienie prawdopodobnie można będzie wyciągnąć więcej wniosków, niż z tego co miało dziać się na scenie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#30
Conrad Bones
Zwolennicy Dumbledore’a
it's hard to enjoy practical jokes when your whole life feels like one
Wiek
36
Zawód
auror
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
24
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
9
10
10
Brak karty postaci
08-30-2025, 13:18
Stopniowo odchodząca zima wciąż ogołacała okoliczne drzewa z listnego bogactwa, którego brak próbowano wynagrodzić zgromadzonym iluzją delikatnych pąków. Ich rozkwit miał nie tyle przypominać o nadchodzącej wiośnie, co mówić subtelnie o nowym początku w historii czarodziejskiego społeczeństwa Wielkiej Brytanii. Również padający na to całe kwiecie blask pochodzący z lewitujących lampionów był swoistą metaforą – tylko światło nadziei może być ratunkiem przed ponownie wzrastającym mrokiem. Być może nie wszyscy zdołają dostrzec symbolikę wśród tych ozdób, Bones jednak był jej wręcz boleśnie świadom; jako auror musiał dostrzegać więcej, nawet na siłę wybiegać do przodu z najbardziej absurdalnymi scenariuszami. Nie bez powodu komendant i szef aurorów zajmowali honorowe miejsca na podeście, to był akurat stały element każdego zaprzysiężenia i gwarancja bezpieczeństwa dla nowego Ministra Magii. W dniu dzisiejszym najbardziej kluczowa zdawała się obecność samego Albusa Dumbledore’a, niektórzy już od dnia ogłoszenia wyniku ostatnich wyborów powiadali, że to właśnie jego triumf, bo oto najwyższe rządowe stanowisko miał zająć mugolak.
Minęło siedemnaście lat od osadzenia Grindelwalda w Nurmengardzie i przez ten czas zbyt wielu zdążyło zapomnieć o zbrodniczym charakterze tworzonego przez niego reżimu. Ledwie cztery lat minęły od jego ucieczki, mimo to ten krótki okres okazał się wystarczający, aby na nowo rozbudzić głosy niezadowolenia dotyczące obecnego porządku w świecie, nie tylko tym czarodziejskim. Wypływały też na wierzch również bardziej radykalne głosy, bełkot o wyższości czystej krwi płynący z ust zagorzałych fanatyków chorej ideologii. Jedni chcieli panować nad mugolami, inni ich zabijać, przy okazji narzucając ograniczenia mugolakom. Ostatecznie nawoływanie do różnorakich wizji supremacji sprowadzało się do jednego – sukces pewnych grup miał być bolesnym upadkiem dla pozostałych, rzekomo niegodnych magicznego talentu, prawa posiadania lub nawet życia. I w tym wszystkim, pośród rosnącego chaosu politycznego, ma dojść po raz pierwszy w historii do zaprzysiężenia mugolaka na stanowisko Ministra Magii. Czy to właśnie w dniu objęcia przez niego rządu dojdzie do pierwszego ataku? Prędzej czy później jakiś radykał spróbuje stanąć przeciw niemu, aby aktem przemocy udowodnić swoją rację.
Tym bardziej bladomleczne skrawki mgły, wciąż obecne na skrajach ogrodów pomimo zaklęć rozpędzających to niepożądane zjawisko atmosferyczne, przyciągały uwagę Conrada. Jak na razie wszystko wokół było przejrzyste, zwłaszcza okolica podestu, na którym znajdowały się osoby stojące wysoko w ministerialnej hierarchii. Na przedzie, tuż przed przygotowaną sceną, miejsca zajęli niemniej ważni goście, pomiędzy tymi roiło się od reporterów szukających sensacji. Zgodnie z pisemnym poleceniem przełożonego Bones zajął miejsce pod sceną, trzymając się jej krawędzi, próbując utrzymać pozycję dogodną do prowadzenia dyskretnej obserwacji. Stał prosto, próbując swoją sylwetką nie blokować nikomu dobrego widoku. Zdecydował się na elegancki ubiór, chcąc uczcić wielkiej wydarzenie – ot, cicha manifestacja jego stanowiska widoczna dla wszystkich już na pierwszy rzut oka. Spod długiego płaszcza o ciemnoszarym kolorze, rozpiętym nieco nonszalancko, wyłaniał się bardzo przyzwoity, trzyczęściowy garnitur, który był zachowany w jasnoszarej kolorystyce, choć odcień kamizelki był o jedną gamę ciemniejszy od reszty stroju. Nawet sztywny kołnierz białej koszuli i ciasny węzeł krawatu nie przeszkadzał mu w żadnej mierze. Pomimo braku tradycyjnej szaty z całą pewnością nie odstawał od reszty zgromadzenia, wielu czarodziejów, zwłaszcza tych w wieku zbliżonym do jego, odchodziło od ciężkich i obszernych szat na korzyść wciąż formalnych garniturów. Wymóg dyskrecji w jego mniemaniu został więc dochowany.
Czujnym spojrzeniem co jakiś czas sunął po otoczeniu, co było dość naturalne, gdy przed mównicą brakowało jeszcze postaci Nobby'ego Leacha. Znajome twarze nie mogły go rozpraszać, choć mimowolnie starał się zapamiętać rozmieszczenie funkcjonariuszy policji oraz położenie pozostałych aurorów. Ned również stał blisko sceny, ten fakt szczególnie odnotował w pamięci, lecz nawet w stronę przyjaciela nie wykonał żadnego szczególnego gestu. Willow w policyjny mundurze stała przy jednym z wejść, skąd napływały kolejne osoby. Nie witał się z nikim słowem czy spojrzeniem, pozostając skupionym całkowicie na zadaniu. Było jednak jedno kobiece spojrzenie, napotkane przypadkiem, magnetyzujące, ciężkie i subtelne zarazem, którego nie potrafił zignorować. Nie uległ pokusie, nie zrobił nawet pół kroku w kierunku Oriany. Ręce trzymał wzdłuż ciała, czasem tylko lewą chował do kieszeni, lecz prawą musiał mieć w pełnej gotowości, gdyby przyszło mu sięgnąć pod materiał płaszcza, gdzie w skórzanej kaburze na wysokości pasa czekała jego wierna różdżka.

Wiadomość do Mistrza Gry
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (14): « Wstecz 1 2 3 4 … 14 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:04 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.