Ciąża nie rozpieszczała na samym końcu swojego trwania; kręgosłup pobolewał nieubłaganie, co zmuszało młodą panią Crouch do zajmowania głównie siedzących miejsc. Była zapraszana na coraz więcej przyjęć i wyjść, wszędzie szczycono się znajomością z rodziną jej męża, jak gdyby o dziedzictwie Bulstrode'ów zdążono zapomnieć. Nawet teraz, 10 miesięcy po ślubie, ubolewała na tym faktem, dalej niezmiennie tęskniąc za rozległymi połaciami terenów okalających rodową rezydencję. Zajmowała wyższe krzesło, przerwa w występie operowym młodej Lestrange pozwoliła wielu znamienitym tego świata na rozmowy, Lonnie pozostawała natomiast oddalona od świata, wsłuchując się jedynie w coraz głośniejsze dysputy dalekiej ciotki z jej najlepszą przyjaciółką, które chyba już w czasach pierwszych założycieli Hogwartu plotkowały na temat każdego z każdym.
Ludwika zaczęła dość głośno, posyłając spojrzenie po wszystkich młodych, którzy w ferworze żartów i dyskusji nie zauważali ich obecności — Widziałaś, Konstancjo, jak ci młodzi ludzie tańczą w tych czasach? Oni już nawet nie używają nóg, tylko jakby wstrząsali własnym kręgosłupem, jakby chcieli wytrząsnąć z niego ostatnie resztki zdrowego rozsądku.
Konstancja nie pozostawała jej dłużna — Ależ oczywiście, moja droga. To nazywa się, zdaje się, „twist”. Tylko że oni to robią tak, jakby próbował ich wessać w magiczny wir z kiepskiego zaklęcia...
— W moich czasach, kiedy mężczyzna prosił do tańca, trzymał cię mocno za dłoń i prowadził jak generał regiment przez korytarze. A teraz? Teraz każdy kręci się wokół własnej osi jak uszkodzony globus w hogwarckiej klasie.
— A zauważyłaś, że oni przestali nosić kapelusze? To niebywałe! Jak można żyć bez kapelusza? Przecież to jakby wyjść z domu bez nazwiska!
— Ha! A te dziewczęta… chodzą w spodniach! Kiedy ja włożyłam spodnie w wieku czterdziestu lat, rodzinny uzdrowiciel wysłał wyjca do ojca, że to koniec cywilizacji.
Lonnie była bez alkoholu, którego nawet zapach ją odrzucał. Wściekłość sięgała zenitu, bez męża nudziła się niesamowicie, a wila kapryśność nakazywała podjąć jakieś działanie. Nim więc Polka zastanowiłaby się chwilę, spojrzała na damy i zachrząkała, co skupiło uwagę nie tylko starszych pań, ale i wszystkich wokół.
— A panie pamiętają jeszcze, jak to było, gdy młodzież wynajdowała koło i ogień? Też pewnie oburzano się na brak manier — zaczęła, a kilka westchnięć zdziwienia zabrzmiała w tle. Odchyliła się lekko na krześle, nogę zakładając na nogę w zachowanej gracji, mimo kilkunastu kilogramów więcej, które nosiła z dumą przyszłej matki.
— A skoro panie twierdzą, że wszystko już się skończyło — to czemu panie jeszcze tu są?
Nie było już ucieczki, świat się zawalił. Czerwone usta Konstancji zbiły się w linię, zaś Ludwikowe, napudrowane policzki zadrżały, a wachlarz z piór strusia zatrzymał się w połowie machnięcia. Zaciśnięte usta Konstancji przypominały cienką kreskę atramentu, a jej oczy rozszerzyły się tak, jakby właśnie zobaczyła kogoś pijącego szampana z filiżanki do bulionu. Nawet tu trochę śmierdziało spaloną cebulą, a może to zapach palących się trybików w mózgu? Młoda Lonnie spojrzała w bok, wiedząc, że będzie teraz pod ostrzałem wszystkich, ale jej uwagę skupił ruch tuż obok, tuż za jej plecami.
Zdecydowanie wolałby teraz siedzieć w sklepie, pochylać się nad artefaktami albo chociażby wspinać się na jakieś skałki znajdujące się w pobliżu Burke Manor. Wszystko byleby tam nie być. Nigdy nie był znawcą sztuki, nigdy się nią nie interesował. Jego umysł zdecydowanie wolał zastanawiać się nad właściwościami tajemniczych artefaktów niż starać się zrozumieć znaczenie opery, muzyki i charakterystyki bohaterów na scenie. Mimo wszystko musiał czasami uczęszczać właśnie na takie wydarzenia, przeważnie wysyłany tam przez matkę, która wymagała od pierworodnego pokazywania się publicznie. Rozumiał swoje obowiązki względem rodziny, ale to wcale nie oznaczało, że ze wszystkich był zadowolony.
Tego dnia ubrał na siebie jeden z lepszych garniturów. Krawat go cisnął i najchętniej by go zdjął. Jak na dziewiętnastolatka był bardzo dobrze zbudowany. Ćwiczenie wspinaczki od lat dzieciństwa zaowocowało wysportowaną sylwetką, co przy jego wzroście było przyjemnym dla oka widokiem. Nie umknęło mu kilka zaciekawionych spojrzeń rzuconych w jego kierunku przez panny mniej więcej w jego wieku, co mu schlebiało. Na razie jednak nie rozglądał się za ewentualną kandydatką na żonę. Wychodził z założenia, że ma na to czas i na razie chciał się skupić przede wszystkim na pracy, na rozwijaniu swojej wiedzy o artefaktach i systemie zarządzania sklepem na Nokturnie.
Kiedy nadszedł czas na przerwę z przyjemnością opuścił salę. Na całe szczęście w holu był przygotowany bar gdzie mógł się poratować szklaneczką czegoś mocniejszego. Miało mu to pomóc przetrwać dzisiejszy wieczór. Nie miał zamiaru się upijać, ale doprowadzenie się do lekkiego stanu nie mogło przecież zaszkodzić. Kiedy zaopatrzył się w alkohol stanął gdzieś w rogu i pamiętając słowa ojca przyglądał się tłumowi. Wychwytywał fragmenty ich rozmów, starając się wyciągnąć z nich coś ciekawego. Informacja była siłą, o której mało kto zdawał sobie sprawę, ale na szczęście jego rodzina w zasadzie żyła z informacji. Zbieranie i sprzedaż informacji było ich pracą, a on bardzo chciał brać również udział w tym interesie.
W pewnym momencie jego uwagę przykuła grupka kobiet. Jedna z nich była w ciąży, nie mogła być od niego wiele starsza. Towarzyszyły jej dwie starsze panie, które zacięcie plotkowały między sobą i wychodziło na to, że zdecydowanie chciały aby wszyscy w około słyszeli jak bardzo niezadowolone są z dzisiejszej młodzieży. Dla Xaviera była to bardzo zabawna scena. Zdawał sobie sprawę, że starsze pokolenia były bardzo oporne na wszelkie zmiany, czasami miał wrażenie, że zatrzymały się w epoce kamienia łupanego i tam już pozostały, w każdym razie mentalnie. Ich młoda towarzyszka miała lekko skwaszoną minę, mimo że bardzo się starała się to ukryć. Lekko przysunął się do grupki kobiet zaciekawiony jak dalej potoczy się ta rozmowa, a słysząc w jaki sposób najmłodsza z grupy postanowiła dopiec starym matronom, naprawdę cudem zdusił w sobie śmiech. Atmosfera zgęstniała w sekundę, a Burke widząc jak stare babska napuszają się w jednej sekundzie, postanowił wkroczyć do akcji. Podszedł szybko do baru i wziął stamtąd szklankę wody, po czym ruszył w kierunku kobiet.
- Prosiła pani o wodę, oto ona. - odparł spokojnie zatrzymując się przy najmłodszej i uśmiechając się do niej porozumiewawczo zanim przeniósł spojrzenie na starsze – Piękne panie wybaczą, ale zaduch i ogólne przeludnienie tego miejsca sprawia, że atmosfera nie jest odpowiednia dla ciężarnej. - uśmiechnął się do kobiet czarująco, po czym wyciągnął dłoń w kierunku siedzącej kobiety – Proponuje się przewietrzyć na tarasie. - zwrócił się do niej.