Nieczęsto pozwalali sobie na dogodność samotności. Nie tej absolutnie wyzbytej żywej duszy, acz zaklętej w byciu po prostu razem, poza znajomymi grami świateł i strzeżeniem dźwięków dochodzących zza ściany.
Gra toczyła się nieustannie. Sprzymierzeńcy stawali się wrogami szybciej, niż wysychał atrament na traktatach, a przyjaźnie były jak galeony – błyszczące, acz łatwe do wymiany i stracenia. Polityka nie znała ciszy; jej językiem były szepty za zamkniętymi drzwiami, układy zawierane w cieniu i zdrady skrywane pod warstwą kurtuazji. Koniecznością więc było zjawienie się na takiej uroczystości, choć ciężko w tym upatrywać głębokiego zainteresowania personą Ministra.
— Jak ci się podoba? Caroline pracowała nad tą wystawą od półtorar roku... Mój drogi mentee ma tutaj swoje dwa dzieła, brutalne, acz... och, jakże oddające rzeczywistość — o której nie wiedziały nic obie, ale znając historię biednego chłopca, Apollonie mogła szczerze rozumieć ból przedstawiony na obrazach.