• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Zakazany Las
Zakazany Las
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-10-2025, 20:29

Zakazany Las
Nieopodal magicznej szkoły zwanej Hogwartem znajduje się głęboki las. Stare korzenie drzew wystają z wilgotnej ziemi, stając na drodze zbłąkanym wędrowcom. Powietrze ma specyficzny chłód – ciężkie, nasycone wonią mchu i butwiejących liści. Między gałęziami przemykają smugi księżycowego światła, na moment rozświetlając fragmenty mrocznej ścieżki. Co jakiś czas dobiegają odgłosy życia – subtelne szmery, szelesty, niepokojące trzaski gałązek. Magia w Zakazanym Lesie nie jest efektowna, lecz przenika każdy cień, każdą ciszę. Jest w cichym oddechu lasu, w milczeniu jednorożców przesuwających się bezszelestnie przez mgłę, w cichym spojrzeniu istot, których nikt nie powinien widzieć. Tajemnica przykrywa tajemnicę, czyniąc to miejsce jedną z największych niewiadomych w świecie czarodziejów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
10-30-2025, 10:02
Odpowiedź dla panny Warren

Zbyt wielce rozgoryczona była, by pozwolić sobie na udawaną grzeczność ― to, co przed chwilą odegrano w Wielkiej Sali, przypominało raczej farsę niż taniec dwojga ludzi przeznaczonych sobie przez los, bądź, jak głosiła umowa, przez zimną kalkulację ojcowskiej pazerności. Jeszcze czuła na dłoni ślad jego dotyku ― twardy, jakby z kamienia, pozbawiony życia i ciepła ― a jednak piekący, jak po uderzeniu rozżarzonego żelaza. Wspomnienie muzyki, dźwięczącej w takt ich wymuszonego obrotu, zdawało się drwić z niej echem niewidzialnego chóru, co nucił o uległości i przyzwoitości, słowach, które nie pasowały do niej od dawna. Zakazany Las ― tak, jego cień wzywał ją teraz jak obietnica katharsis, jak wrota do świata, gdzie nie sięgały oczy ludzkiego porządku. Tam nie istniał tytuł Medici, nie istniała obietnica małżeńskiego więzienia. Istniał tylko oddech natury, ciężki i parny, przesycony zapachem mchu, gnijących liści i zwierzęcego życia. To tam mogła się zagubić, pozwolić, by las ją pożarł, rozebrał z tych pozorów, które przywdziała w sali pełnej śmiechu i fałszu. Spojrzała w bok ― panna Warren obserwowała ją z niepokojem, jak ktoś, kto przeczuwa, że lada moment wydarzy się coś nieodwracalnego. Uśmiechnęła się z wdziękiem, z tą maską, którą przez lata nosiła z gracją sceniczną. Uspokajająco, jakby miała wszystko pod kontrolą ― nawet jeśli w środku wrzało w niej jak w rozgrzanym kotle, a myśli kipiały, rozlewając się po świadomości jak lawa.
― Przejdziemy się razem, cóż nam szkodzi odrobina spokoju pośród natury ― Czy miała cokolwiek pod kontrolą? Ostatnio, kuźwa, nie. Świat wymykał się jej z rąk jak woda, a ona coraz częściej zastanawiała się, czy nie lepiej pozwolić mu spłynąć ― niech się potoczy tam, gdzie chce, niech ją poniesie. Może w głąb lasu, może w otchłań. Może wreszcie w siebie. ― Morgan wydaje się być całkiem miłym człowiekiem ― Zamyśliła się lakonicznie, próbując przywołać z powściągliwości wspomnień ryt jej starszego brata. Kojarzyła imię i nazwisko, lecz co do twarzy nie była przesadnie pewna, czy dobrze wybierała. Cóż, mogło być wesoło gdyby się tutaj zjawił. ― Niezbyt go znam, mój zmarły brat chodził z nim na rok. Chyba zaszedł mu mocno za skórę, jak to bywa w męskiej rywalizacji i uprzykrzaniu życia.
Myśl o przyłapaniu w tej chwili nie była strachem, lecz raczej iskrą adrenaliny, przypominającą smak zakazanego wina. Dopiero gdy ciszę przeciął męski głos, ten nieproszenie obcy, a jednak dziwnie znajomy ton, przeszył ją dreszczem. Wzdrygnęła się, jak spłoszone zwierzę, instynktownie prostując się, by natychmiast odwrócić. I wtedy ujrzała sylwetkę ― potężną, a jednocześnie opanowaną, tak jakby noc była mu podległa. Pan Warren.
― Dobry wieczór, panie Warren ― spojrzała sugestywnie na młodszą towarzyszkę niedoli, śmiejąc się nikle pod noskiem. Toż wykrakała zewsząd ich spisek, nie udało się dać dyla. ― My tylko głośno dywagujemy i odpoczywamy od chaosu tłumu ― załagodziła obyczaj sytuacji, by nie nastręczać problemów jej słodkiej Al. Cóż, zawsze można było pozbyć się problemu w mniej ekstremalny sposób, ale również błysnęła podziwem, że ktoś piastował nad młodszą opiekę. ― Zechcesz się przyłączyć, hm?
Gdzieś z gąszczu, z tej pulsującej w nocy tkanki leśnych chaszczy, wyszedł on — nieznajomy, nieproszony, z głosem zabarwionym egzotyczną manierą i zuchwałą melodią akcentu, który rozciął ciszę niczym ostrze. Każde jego słowo niosło się z tą nieznośną lekkością mężczyzn, co sądzą, że świat należy do nich z samego faktu istnienia. Obróciła głowę, spojrzała nań przez ramię, jakby chciała ocenić wagę jego obecności. Leciutko, niemal pieszczotliwie, tknęła palcami ramię młodszej koleżanki, tym jednym, ulotnym gestem przekazując jej los w ręce obcego dźwięku, w obce spojrzenie, w obce intencje.
― Bonsoir ― W powietrzu zawisł zapach wilgotnej ziemi i czegoś... niebezpiecznie kuszącego. Cóż za ciekawa grupa zdawała się tworzyć w podboju leśnej głuszy. ― Pogłoski o różnych stworzeniach bywają prawdą, wszak ten las to większa atrakcja niż balet.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
10-30-2025, 21:43
Odpowiedź dla Morty Dunham

Gdy dwa miesiące temu natknął się przypadkiem na wyzierające z plakatu, charakterystyczne spojrzenie hebanowych oczu, oblepiło go lepkie, odstręczające, przeszywające uczucie bezdennej niechęci podszytej absurdalnym dla Cassiusa poczuciem tęsknoty. Źrenice, które w przeszłości hipnotyzowały go swoją głębią w sposób, który do dzisiaj w sobie nosił, hołubiąc i równocześnie tak bardzo nienawidząc, były lustrem przeszłości, skrytej za zasłoną pozornego zapomnienia, pokrytą kurzem milczenia, bo o tym, co było nie opowiadał nikomu. Nawet sobie. Nawet najcichszym szeptem.
Może właśnie dlatego z szeptu uczynił karę.
Morty był jedyną osobą, przez którą kiedykolwiek w swoim dorosłym życiu poczuł słabość. Poczuł się słaby. Nie kimś pozbawionym sił, ale zbyt podatnym na to, czego czuć nie powinien, co z takim uporem przez lata wpajała mu matka. Był rysą na wyćwiczonej, konstruowanej od lat rzeczywistości, pozbawionej uczuć, dla których w sercu Cassiusa po prostu nie było miejsca.
Chociaż kiedyś, tak bardzo chciał o d c z u w a ć. Echo słów pozbawionych brzmienia prawdy. Dźwięk wierutnego kłamstwa, tym nazwałaby je matka.
Akceptował pustkę swojej duszy, wyrwę w miejscu, w którym powinno znajdować się serce.
Nie akceptował tego, że sama obecność Morty'ego potrafiła wchłonąć tę pustkę, zacząć powoli ją wypełniać. Bo kim był, kim się stawał, gdy ktoś na powrót zwracał mu duszę? Kawałek po kawałku. Tak bardzo przyzwyczaił się do tej pustki, że w głębi swojej sczerniałej duszy bał się nawet najmniejszego drgnienia serca, nieznanych sobie emocji. Nieznanych, bo nigdy dotąd nie doświadczonych na własnej skórze.
Dlatego wybrał mrok. Ucieczkę. Skorzystał z okazji. Podejrzenia Eleny, jej śmierć z jego własnych rąk, były idealnie wpasowanym w moment pretekstem. Błogosławieństwem zdolnym na powrót wyrwać mu duszę.
Pustka była jego przeznaczeniem.
Wiedział, że to, co podchodzi do ofiary znienacka, skradając się z wyrafinowaniem, nie zakłócając ciszy, jest tym, co przeraża najbardziej. To nie krzyk odbijający się w klatce umysłu boli najbardziej, to cichy szept odczuwalny jak dreszcz na skórze, wspinający się po karku, wślizgujący pod sklepienie czaszki, słyszalny nie uszami, ale głębiej, w samym centrum ludzkiej osobowości, bezpośrednio w głowie. To jest prawdziwy strach. Głosy potrafiące nawoływać do siebie, z przekonaniem, mimo tego, że nie istnieją naprawdę, to one sieją w ludzkich umysłach ziarno szaleństwa. Czy chciał, żeby Mortimer oszalał? Czy może raczej rzucając klątwę, zrobił to z premedytacją, wiedząc, że mężczyzna zrozumie, kto za tym stoi. Chciał, żeby zrozumiał. To, że Cassius zapomniał nie oznaczało, że i w głowie Dunhama było miejsce na pustkę. Pustkę po nim, brak reprezentujący zapomnienie. Potrzebował, żeby Mortimer o nim pamiętał.
Nie chciał dać mu o sobie zapomnieć.
Drgnął lekko, gdy usłyszał jego głos. Gardłowy śmiech przerodził się w cichy pomruk.
- Nigdy nie błądzę. Po prostu zawsze mimowolnie trafiam do celu - odparł, przekrzywiając lekko głowę, wytężając wzrok w panujących wokół ciemnościach, obrysowując spojrzeniem najpierw jego sylwetkę, a potem jego profil. Charakterystyczny. Zakazany. - Można powiedzieć, że rychło w czas. Czaiłem się na ciebie od dłuższego czasu - dodał bez ogródek, bez mrugnięcia oka obnażając prawdę, którą wiolonczelista już i tak znał. - Jak się mają głosy w twojej głowie? Brzmią dość znajomo, prawda? Groziły ci już wcześniej? - Karty na stół. Nie miał przed nim nic do ukrycia.
Poruszył się w mroku, zbliżył się nieznacznie, nie spoglądając pod nogi, nie zwracając uwagi na oplatające jego kostki drobne gałęzie, źdźbła trawy pozostające na mankietach eleganckich spodni. Oczy przyzwyczaiły się już do ciemności.
- Tęskniłeś? - zapytał, podejmując grę. Jakby nie usłyszał w jego słowach fałszu. Uśmiechnął się krzywo, wyczuł kłamstwo, wyczuł je w jego umyśle. Znał go tak dobrze, kiedyś z taką łatwością zagłębiał się w te alternatywne zakamarki umysłu, znał każde jego drżenie. - To, co tu znajduję, podoba mi się coraz bardziej. A już gotów byłem stwierdzić, że Zakazany Las jest zupełnie przereklamowany... Aż trafiłem na ciebie. Nie mogliśmy wpaść na siebie w bardziej sprzyjających okolicznościach, nie uważasz? - Chciał go dotknąć, poczuć na skórze miękkość jego oddechu, przybliżyć się do jego twarzy na tyle, aby ich oczy mogły spoglądać tylko w odbicie tych drugich. Żeby to, co wydawało się umownie zakazane, stało się zupełnie namacalne. Wyczuwalne pod palcami, w każdym kolejnym wzajemnie wymienianym oddechu.
Zakazane smakuje jednak lepiej, gdy jego spełnienie nieco odwleka się w czasie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#13
Almyra Warren
Czarodzieje
Hovering like your shadow and whispering to you - I’m your light and your darkness.
Wiek
24
Zawód
Artystka, pianistka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
21
Magia Lecznicza
Eliksiry
10
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
15
Brak karty postaci
10-30-2025, 23:22
Odpowiedź dla Melusine Rookwood

Mówiąc całkowicie szczerze, kiedy to Melusine powiedziała o spacerze - w okolicy Zakazanego Lasu - Almyra uniosła brwi nieco wyżej w górę. W szkole raczej nie podchodziła za bardzo do Lasu - raczej starała się trzymać z daleka, może parę razy podchodząc... Ale nie za bardzo. Słyszała różne dziwne rzeczy, które działy się pomiędzy drzewami, ale chyba nigdy nie chciała przekonywać się na własnej skórze, czy aby na pewno były prawdziwe, czy to tylko wymysły. Ot, nawet jak na Gryfona miewała pomysły trzymania się z dala od ewentualnego niebezpieczeństwa...
- Mówisz, jakby to było nic takiego, wiesz? - jakby w ogóle strachy z Lasu nie istniały. Jakby wcale nie było niebezpiecznie w środku i jakby podchodzenie tam, do ciemnych drzew, do tej dziwnej obecności przedzierających się przez ciemność - było mądre. Na pewno w tym momencie nie chciała tego roztrząsać.
Słysząc, jak Melusine zaczyna mówić o jej bracie, przechyliła bardzo delikatnie głowę w bok i w pierwszym momencie zastanawiała się, co powinna odpowiedzieć. Bo jej brat był cudownym człowiekiem. Może momentami odrobinę zbyt nadopiekuńczym, ale... taki chyba jego urok, to była dodatkowa zaleta, prawda?
- Ciężko mi powiedzieć, jak traktował Twojego brata... - była ostrożna mówiąc o rodzinie Rookwood. Nie dopytywała się szczegółów, nie była wścibska, ale dużo słuchała - jeśli tylko Melusine mówiła jej cokolwiek, Almyra często zamieniała się w słuchacza. Pozwalała się wygadać, w mniejszych bądź większych szczegółach, nigdy nie ciągnąć za język. Nim jednak zdołała powiedzieć cokolwiek więcej, zauważyła kątem oka zbliżającego się brata i usłyszała jego głow. Uśmiechnęła się, niewinnie, jak na młodszą siostrę przystało.
- Witaj, Morganie. - powiedziała, jakby nie do końca była pewna co może powiedzieć w tym momencie, co jest bezpieczne i lekkie, by nie zdenerwować brata bardziej... Albo w ogóle? - Tak, jak Melusine mówi, jesteśmy... grzeczne. - przynajmniej na razie. Bo podejrzewała, że jeśli Melusine zapyta ją lub pociągnie w stronę Zakazanego Lasu to ona zapewne nie będzie się sprzeciwiała. Czy skończy się to dla niej dobrze, czy źle? Nie była pewna. Widziała jednak, że Melusine chyba potrzebuje takiego oderwania się trochę od rzeczywistości...
I znów, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zaraz przy nich rozległ się kolejny głos. Nie zwróciła na niego większej uwagi, a może gdyby to zrobiła... Nie mniej jednak, czując delikatne tknięcie w ramię, wpierw odwróciła się w stronę swojej prawie siostry, by dopiero potem przesunąć leniwie spojrzeniem na twarz osoby, która do nich podeszła. Akurat w momencie, gdy ten przyglądał się jej. Zamrugała oczami, po chwili przywdziewając swój szczery i ciepły uśmiech. Chociaż gdy spojrzała w jego oczy... Kogoś jej przypominał. Tylko kogo? Nie była pewna.
- Najwidoczniej w szkole mało nam było wrażeń... - powiedziała spokojnie, splatając za sobą dłonie i jeszcze przez chwilę niewinnie spoglądając na Axela, zaraz potem wróciła spojrzeniem na swojego brata. Zastanawiała się, czy pójdą w stronę Lasu, czy może jednak będą tak stali i spokojnie na ten temat tylko... rozmawiali?
Fly up
Fall into the Sunkiss
I’ll embrace you fearlessly
I’ll kiss you in that red light
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#14
Morgan Warren
Czarodzieje
Oh, honey, I ain't your savior
Wiek
30
Zawód
Właściciel pubu
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
5
Brak karty postaci
11-01-2025, 23:33
Jeszcze raz zlustrował kobietę stojącą u boku Almyry. Potrzebował kilku chwil, by przypomnieć sobie z kim ma do czynienia. Starał się zapamiętywać chociaż imiona znajomych, których przedstawiała mu siostra, jednak na co dzień poznawał tylu ludzi, że czasem ciężko było mu przypisać konkretne miano do wybranej twarzy. Chyba że się czymś wyróżniali, jak w tym przypadku. Bo przecież młoda Warren nie tuliła się tak ufnie do byle kogo. Więc tym razem sobie przypomniał. Rookwood. Samo nazwisko było aż zanadto znajome. Co dość zrozumiałe, nie kojarzyło mu się ono zbyt pozytywnie. Trudno było o bardziej klasyczny przykład niechęci między gryfonem i ślizgonem, niż w przypadku Warrena i starszego brata Melusine. Może dziś ta niechęć odeszłaby w niepamięć, trudno stwierdzić. Morgan w każdym razie miał dość przyzwoitości, aby nie świętować śmierci swojego dawnego rywala.
- Dobry wieczór - odpowiedział głosem łagodnym, choć twardym. Nawet jeśli miejsce w którym się znaleźli było niekomfortowo blisko Zakazanego lasu, póki co nie miał powodów, aby podejrzewać kobiety o jakieś niecne zamiary. Mógł w pełni zrozumieć potrzebę oddalenia się od zgiełku tłumu. Nawet jeśli wszyscy zjechali się tu właśnie po to, aby spotkać dawno zapomniane twarze, w końcu nadchodził moment, gdy człowiek miał dość. Morgan należał do ludzi, którzy szczególnie cenili sobie takie ucieczki, jako że każdy jego dzień wypełniony był podobnym hałasem i chaosem.  - Jeśli nie będę wam przeszkadzał... Spacer brzmi całkiem zachęcająco - ciężko mu było stwierdzić, czy to zaproszenie było szczere, czy tylko rzucone z grzeczności, potrzebował jednak porozmawiać z siostrą, stąd postanowił zaakceptować ofertę. Taka wieczorna przechadzka mogła być z resztą bardzo przyjemna... oczywiście pod warunkiem, że nikt nie będzie próbował kierować ich między drzewa.
Początkowo Morgan nie zwrócił specjalnej uwagi na kolejną osobę, która zjawiła się na skraju lasu. Okolica roiła się w tym momencie od znajomych i nieznajomych, czemu miałby poświęcić uwagę przypadkowemu przechodniowi? Zmieniło się to w momencie, gdy powietrze przecięły słowa zabarwione wyraźnym akcentem, skierowane wyraźnie ku ich grupce. Nie zdziwiło go zatem, gdy padła nazwa szkoły z kraju zza kanału La Manche.
- A jakież to historie opowiada się we Francji o naszym urokliwym lesie? - zapytał, odwracając twarz ku nieznajomemu. Szczerze go to zaciekawiło. Tak swoją drogą, Morgan podzielał niewypowiedzianą na głos opinię na temat tego miejsca - fakt że las znajdował się tak blisko terenów szkolnych był raczej mało bezpieczny. Z drugiej strony, rozumiał też dlaczego do tej pory nie wycięto tego wszystkiego w cholerę, co do ostatniego pnia - magiczna fauna oraz flora i tak nie miała zbyt wiele miejsca dla siebie w dzisiejszym świecie, nie można było więc tego tak po prostu zlikwidować. Od czegoś jednak mieli magię, więc szkoła powinna się bardziej postarać, by utrzymać młodzież z daleka.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#15
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-02-2025, 02:02
Odpowiedź dla Cassius Avery

Chciał o nim zapomnieć, nie potrafił. Gdy myślał, że w końcu pogrzebał pod warstwą gruzu niepamięci człowieka skrywającego się pod personaliami Cassius Avery, ten powrócił – nie jak koszmar z dawnych lat, który zakrada się pod powieki i budzi ciało w środku nocy, z bezgłośnym krzykiem wykrzywiającym wargi, lecz jak echo dawnych lęków. Nachalnie wdarł się do jego życia w formie szeptów, które nękały go każdej nocy, gdy kotara mroku spływała na świat, a on pozostawał sam. Gdy cisza rozciągała się między ścianami pokoju, szepty przybierały na sile i jak morskie fala rozbijająca się o klify świadomości.
Słyszał je także teraz, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej, jakby powietrze zgęstniało od nieartykułowanych słów. Szeptały mu do ucha głosami miliona gardeł – czasem ostrzegawczo, czasem kusząco, zawsze bezlitośnie. Sprawiały, że zaciskał drżące dłonie w pięści, wżynając płytki paznokcie w skórę, a nawet ból nie przepędzał ich obecności. Wydawało się, że to nie tylko głosy, lecz żywe istoty, kłębiące się w zakamarkach jego umysłu, przesuwające się pod powiekami niczym cienie przeszłych dni. Kiedy serce tłukło się mocno w klatce żeber, jakby szukało ucieczki, jakby chciało wyrwać się na wolność spod nawału tkwiących w nim uczuć, pojawiał się strach i gniew. Emocje, które dawniej tłumił, a które teraz wydawały się rozrastać, wypełniając każdą szczelinę jego serca. Czasem, przez pętlę strachu, która zaciskała się na jego gardle, nie mógł oddychać; łapczywie chwytał powietrze, które zdawało się gęste, nasączone ciężarem ołowianych wspomnień.
Nie potrafił uciec od tej obecności, choć łapał się wszystkiego, by nie zatonąć w obłędzie. Zasypiał przy świetle, włączał gramofon, by zagłuszyć szepty, a jednak one pozostawały niepojednane, wciąż w nim tkwiły. Czasem, gdy spoglądał przez okno, wydawało mu się, że cień Cassiusa odbija się w szybie, jakby był lustrzanym odbiciem jego lęków – nieuchwytnym i jednocześnie nieodłącznie związanym z nim samym. Próbował je zignorować, zamykał oczy, lecz wtedy szepty narastały, mieszały się z kłębiącymi się pod sklepieniem czaszki myślami, aż granica między nimi zaczynała się coraz bardziej zacierać, przez co czasem nie potrafił odróżnić jednego od drugiego.
Czuł na sobie ciężar jego spojrzenia. Drapieżnego, niebezpiecznego, które, zamiast ciepła, pozostawiło na skórze chłód i nieprzyjemne mrowienie.
Wiedział, ile dla niego znaczył kiedyś, nie wiedział, ile znaczy dla niego teraz. Ta niepewność dotykała go bardziej niż jakakolwiek inna strata, bo to, co niegdyś ich łączyło, związało ich nicią, której nie dało się zerwać, choć przetarła się w wielu miejscach. W tej pustce znajomy śmiech za plecami, które przeszedł w pomruk, którego wielokrotnie słyszał w swoim uchu podczas tych wszystkich wspólnie spędzonych nocy, mógł być zarówno początkiem, jak i końcem. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak długo żył na krawędzi pomiędzy wspomnieniem a teraźniejszością, zastanawiać się kim jest Cassius Avery - cieniem przeszłości, czy też żywym odciskiem na jego duszy, którego nie sposób zetrzeć, ani pogodzić się z jego obecnością?
Zadrżał mimowolnie, wsłuchując się w znajomy, głęboki tembr głosu, lecz w tym drżeniu nie poznał odpowiedzi.
- Powiadają, że kto nie błądzi, nie odnajduję drogi powrotnej - subtelny uśmiech rozciągnął się na jego ustach, tym razem nie będąc jedynie atrapą grymasu lekkiego rozbawienia. Był prawdziwy, chociaż delikatny i niemal niezauważalny, jakby powstał na granicy myśli a rzeczywistości, ukazując jedynie ułamek tego, co sobie skrywał. – Co jest twoim celem? - pytał, wpatrując się w zarys sylwetki tkwiącej w mroku, utulonej nim, jak drugą skórą, której nie chciał zrzucić. Zawsze taki był, najlepiej odnajdował się w ciemności, a ona zdawała się go chronić, otulać niczym gruby płaszcz. Mortiemu wydawało się, że traktował ją jak swoje najbezpieczniejsze schronienie, miejsce, w którym nie mógł obawiać się niepożądanych spojrzeń i zbędnych słów. – Ja? - jego słowa w pełni wystarczyły za odpowiedź, a mimo to nie mógł powstrzymać się przed postawieniem tego retorycznego, naiwnego w brzmieniu pytania, które nie mówiło nic, a jednocześnie wyjaśniało wszystko. – Mam nadzieję, że nie zapomniałeś, że czasem bardziej interesujące od samego celu jest droga, którą należy pokonać, by do niego dotrzeć, bo jeszcze wtedy, gdy nią podążamy łudzimy się, że dokądkolwiek prowadzi - kontynuował pozornie beztroskim tonem, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta melancholii.
Wyszedł w krąg rzuconego przez księżyc światła, pozwalając, by jego sylwetka na moment wyłoniła się z cienia. Światło nie rozpraszało mroku wokół niego, raczej czyniło go jeszcze głębszym, a on sam wydawał się należeć do obu tych światów jednocześnie, do światła i ciemności, do tego, co niesie nadzieje, ale też zwątpienia.
- Mówisz o tych samych szeptach, które równie ochoczo, co zuchwale, zachęcają mnie, bym zanurkował w otchłań obłędu?
Oczy przyzwyczajone do mroku, pozwoliły dojść mu do wniosku, że Cassius nie wiele się zmienił. Był taki, jakim go zapamiętał. Jakby do ich ostatniego spotkania minął ledwie jeden dzień, a nie kilka boleśnie długich lat. Czasem, dawniej, myślał o tym, by przerwać milczenie. Dopytać, co się stało, że Elena rozstała się z życiem, lecz zawsze brakowało mu słów, by nakreślić z nich list. Teraz też wątpił, że je odnajdzie.
- Za kim? - odpowiedział pytaniem na pytanie. – Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę, ale wydaję mi się, że nie można tęsknić za kimś, kto nigdy tak naprawdę nie odszedł.
Domyślał się, że Cassius wyłapie każde drganie w jego głosie i umyśle. Poznał jego zakamarki na tyle dogłębnie, żeby wiedział, jak poruszać się po tym labiryncie uliczek i wśród nich nie zabłądzić.
- Ta sceneria do nas pasuje - przytaknął.- Owijany mroczną sławą las i tajemnice ukrywające się w jego trzewiach. Jedną rozwikłałeś. Kolejne oczekują rozwiązania. Masz pomysł od czego zacząć?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#16
Axel Devereaux
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Tancerz, Złodziej, Kelner w Białej Wiwer
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
12
16
Brak karty postaci
11-02-2025, 18:04
Zauważony przez grupkę hogwarckich absolwentów Axel wyprostował się i wypiął dumnie pierś. Dziś wyglądał jakby rzeczywiście należał do arystokracji, pożyczył elegancka szatę, która narzucona luźno na szary garnitur prezentowała się odpowiednio bogato, aby wziąć go za kogoś, kto nie musi się martwic o pieniądze. Staranna fryzura dopełniała całego image mężczyzny, który skupiając na sobie uwagę trojki czarodziei przed soba przywołał na usta zadziorny uśmiech.
- Bonsoir. - Kiwnął głową Mel, która zdecydowała się na francuskie przywitanie. Nie kryl w tej chwili swojego akcentu, pozwalając wibrować "r" i przeciągać "g" i "j", odrobinę naginając wymowę niektórych słów tak, by skutecznie zakryć wyuczoną biegłość w posługiwaniu się językiem angielskim. Lekki uśmiech nie schodził z twarzy Axela, a otwarta postawa sugerowała jasno chęć do rozpoczęcia rozmowy.
Uwaga Mel na temat baletu sprawiła, że młody mężczyzna wydawał się jakby uderzony wprost w splot słoneczny, zmarszczył ciemne brwi i wyraz zbulwersowania rozlał się po pogodnej masce na twarzy Francuza.
- Excusez-moi? - Wyrwało mu się, tak jakby właśnie usłyszał obelgę, która wyraźnie go musiała poruszyć, a nawet i urazić. - Jak można porównywać las i jego mieszkańców do baletu? Toż to... toż to absurd. Touchée- Westchnął teatralnie unosząc zgrabnie dłoń do skroni. Axel czul w środku jak się w nim gotuje i cały drży z emocji, lecz by zachować pozory spokoju zagryzł zęby. Ignoranci... czego mógł oczekiwać od wyspiarzy? Phi!
Po chwili przeniósł uwagę na Almyrę i jej brata, którzy również zwrócili na niego uwagę. Postanowił wiec podejść do nich bliżej i przywiać się, coby dać za dość etykiecie. Wystawił dłoń ku Mel a potem Amlyrze, by uścisnąć je na francuska modłę, a potem wyciągnął dłoń ku Morganowi, by po męsku go uścisnąć.
- Alex Devereaux. - Przedstawił się z cieniem lisiego uśmiechu na twarzy. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł, by sprawdzać listę obecności w czasie otwarcia całego tego absolwenckiego cyrku. A niewielkie kłamstwo we własnych personaliach pozwalało mu na zdecydowana swobodę. Chociaż po cichu tak czy siak liczył na to, że spotka tutaj kogoś ze swojego rocznika. Ciekaw był, jakie kłamstwa rozpowiedziano na jego temat, kiedy przedwcześnie opuścił Akademię.
- W Akademii opowiada się, że Zakazany Las jak sama jego nazwa wskazuje, to bardzo niebezpieczne miejsce. Pełne stworzeń, z którymi człowiek nie jest w stanie konkurować. - Axel spojrzał w głąb lasu, jakby tam miał zaraz dostrzec co najmniej centaura, albo jakiegoś wielkiego pajęczaka. - To prawda, że żyją tutaj jednorożce? - Zagadnął zaciekawiony, chociaż doskonale wiedział, że akurat jego osoba nie miała szans, by chociażby dostrzec cień jednorożca. - I kolonia centaurów? Słyszałem również, że w jeziorze przy zamczysku żyją trytony.
Stalowe spojrzenie Francuza przeniosło się w kierunku zamku, a potem na Mel, Almyrę i Morgana.
- Że też nikt nie pomyślał o jakichkolwiek barierach... Nic stąd nigdy nie wlazło na tereny szkolne? Czy ktoś tutaj zginął? Pewnie istnieje wiele opowieści na ten temat. Hm? - Ciekawiło go to miejsce i jeśli rzeczywiście żyły tutaj takie okazy, to mogla być istna kopalnia złota, taki włos jednorożca, pióro hipogryfa, czy chociażby łuska trytona były w cenie i na czarnym rynku były niezwykle pożądane. Gdyby przy okazji tych odwiedzin zdobyłby coś cennego, cały ten wyjazd okazałby się niezwykle dochodowy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#17
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
11-03-2025, 15:14
Odpowiedź dla panny Warren

Absurdalnie robiło się... intrygująco, jakby sam los igrał z rozsądkiem, igrał z nią ― z nimi ― jak z szachowymi pionkami w grze, której reguły zmieniały się w zależności od nastroju księżyca. Ścieżka pod nogami zdawała się pulsować życiem; liście szeptały coś o klątwach i sekretach, a z głębi ciemności unosił się ciężki zapach mchów i wilgoci, który kładł się na skórze niczym dotyk cudzej dłoni. Zakazany Las witał przybyszy jak wiekowy gospodarz, który zbyt dobrze zna smak ludzkiej ciekawości ― i wie, jak ich ukarać. A jednak ― o ironio ― w tym wszystkim pojawił się on. Wysoki, z manierą zbyt wyniosłą jak na to miejsce, z tą szorstką, niemal lustrzaną postawą kogoś, kto zbyt długo bronił innych, by potrafić chronić siebie. Książę bez konia, owszem, lecz z aparycją, która mogła wystarczyć za cały orszak. Uśmiech rozciągnął jej usta, miękko, półżartem, półwiedzą ― jakby już przewidziała, że jego obecność okaże się pożyteczna, gdy cienie zdecydują się zbliżyć.
― Po prostu spacer dla zdrowia, spokojnie ― Spojrzenie wymknęło się w bok, ku młodszej pannie, ku jej subtelnemu niepokojowi, który drżał w spojrzeniu niczym płomień świecy na przeciągu. A potem ― ku niemu. Temu, który wydawał się zbyt poważny, by śmiać się z czegokolwiek, a jednak... One i grzeczność? Pięknie to brzmiało. ― Chętnie przyjmiemy tak dobrotliwe towarzystwo i ochronę, panie Warren.
Czy lubiła się naśmiewać? Och, zapewne tak ― a jeśli nawet nie wprost, to w tej słodkiej manierze, którą kobiety o odpowiednim wychowaniu nazywały subtelnym komentarzem. W jej przypadku subtelność bywała jednak jadem w kryształowym kielichu ― podawanym z uśmiechem, z wdziękiem, z lekko uniesionym kącikiem ust, który zwiastował, że lada moment padnie coś, co rozbroi rozmówcę... lub zrani go do żywego. Francuska szkoła, owa świątynia manier i melodramatu, była dla niej niemal farsą w atłasie. Bagietki w satynie ― piękne, owszem, lecz tak kruche, że wystarczyło jedno mocniejsze tchnienie, by rozsypały się w pył własnych konwenansów.
― Mon Dieu, zaprawdę przepraszam za taką niegrzeczność ― powiedziała tonem tak słodkim, że aż kpiącym. Leciutko więc uniosła dłoń, przeciągając gestem włosy za ucho, i z tą samą miękkością, z jaką drapieżnik mruży oczy przed skokiem. ― Proszę o wybaczenie, wszak pląsanie w ciasnym wdzianku też wymaga... poświęcenia? ― Rozmowa nie była całkiem jałowa. Przeciwnie ― miała w sobie coś, co przyciągało, może przez ton, może przez sposób, w jaki słowa odbijały się od powietrza jak iskry od krzemienia. Rzadko zdarzało się, by miała przed sobą kogoś, kto mówił bez zająknięć, bez owej histerycznej piskliwości, jaką znała od lat wśród uczennic Beauxbatons. Tamte głosy były jak porcelana — cienkie, kruche, boleśnie przeszywające ciszę. Ten zaś miał w sobie ciężar, barwę, coś z głębokiego dźwięku skrzypiec rozbrzmiewających w pustej sali. ― Melusine Rookwood― przedstawiła się należnie, odnajdując obopólną ugodę przez jednorazową utarczkę. ― Nawet gdzieś w głębi można odnaleźć testrale. Acz to właśnie włosy jednorożców są najwięcej warte na rynku, taka ciekawostka.
Miała tylko nadzieję, że nie rozgadają się zbyt przesadnie ― rozmowy miały bowiem to do siebie, iż potrafiły rozlewać się jak miód z przepełnionego naczynia, powoli, leniwie, a w końcu nieznośnie kleić myśli i chwile. Co rusz więc zerkała ku zapraszającym objęciom leśnej głuszy, jakby las ― ten pradawny, zaklęty w noc — był jedynym prawdziwym towarzyszem, wartym ich uwagi. Czekała, może nawet z utajoną niecierpliwością, aż mrok przyjmie w swoje milczące trzewia, aż wreszcie cisza zacznie szeptać do niej językiem, który rozumiała od dziecka ― językiem ziemi, wilgoci i niepokoju.
― Za dużo paplania... ― przewróciła wejrzeniem, wyciągając spod futra okrywającego ramiona, nieodłączną takich wypraw różdżkę. Jakże z namaszczeniem ucisnęła żerdź towarzyszki, szeptając ciche lumos pod noskiem. Ujęła pod ramię drugą z kobiecego duetu poszukiwaczy przygód, śmiało ciągnąc ją w odmęty krzaków, by odnaleźć jakikolwiek trakt pośród ciemności. ― Spokojnie, niemalże wychowałam się w lesie. Będzie piekielnie... zabawnie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#18
Almyra Warren
Czarodzieje
Hovering like your shadow and whispering to you - I’m your light and your darkness.
Wiek
24
Zawód
Artystka, pianistka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
21
Magia Lecznicza
Eliksiry
10
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
15
Brak karty postaci
11-08-2025, 23:57
Odpowiedź dla Melusine Rookwood

Tłok ludzi dookoła nie wpływał w najmniejszym stopniu na Almyrę. Owszem, wcześniej spotkała paru znajomych - bliższych i tych mniej - nadal jednak towarzystwo brata oraz Melusine wydawało jej się najbardziej interesującym jak i pożądanym, w tym momencie. Zastanawiała się, czy Morgan nie chciał powoli zbierać się do domu. Miała wrażenie, że początkowo przybył tutaj ze względu na nią i czy odczuwał jakąś większą przyjemność ze spotkania swoich najbliższych Jakby się zastanowić, ostatnimi czasy nie rozmawiali aż tak często na tematy szkolne. Nie mieli dużo wspólnych, bliskich znajomych - ich różnica wieku była nieco zbyt duża, by móc obracać się w identycznych kółeczkach. Mówiąc całkowicie szczerze - to było według Almyry normalne i nie próbowała na siłę wtryniać się w między Morgana a jego znajomych. Znała parę osób - ale szanowała to, że znajomi Morgana to byli znajomi Morgana, nikomu się naprzykrzała - bo i do tego nie miała powodu. Tak samo jak cieszyła się, że Morgan również zostawiał jej znajomych. O cięższych osobach i tak wiedział, chociaż Almyra wolała też nie o wszystkich mówić... I tak, miała jakieś mniejsze swoje tajemnice, niektóre rzeczy taiła - większość z nich nie było ważnych, ale część była... jej, na wyłączność, nie chciała się dzielić niektórymi momentami z jej życia.
Nie mniej jednak, jak spojrzała na Melusine, potem wróciła spojrzeniem na swojego brata - a co gdyby... Oh nie, chyba nie powinna się odzywać, ingerować w życie towarzyskie ani swojej prawie-siostry, tym bardziej swojego brata. Nie mniej jednak, gdyby ta dwójka spotkała się raz... może, ewentualnie, parę razy więcej? Oh, byłoby pięknie. W każdym razie już gdzieś w swojej głowie zaczęła planować. Fajnie byłoby spotkać się może na w miarę neutralnym gruncie w trójkę i po prostu spędzić trochę czasu. Możliwe - i w sumie na to trochę liczyła wewnątrz - po jakimś czasie czułaby się jak piąte koło u wozu, ale... może? Może powinna zaprosić Melusine do baru brata?
Zejdźmy jednak na ziemię. Pomysł wchodzenia do Zakazanego Lasu z jednej strony był... nie do końca ciekawy ze strony Almyry. Znając jej szczęście do pakowania się w kłopoty. równie dobrze może wrócić z niego w kawałkach. A z drugiej strony - miała ochotę tam wejść. Dzisiaj, teraz, w tym momencie. Miała przy sobie Melusine, Morgana... I zastanawiało ją, czy może nieznajomy pójdzie razem z nimi? Kto wie, kto wie... Dość mocno przypominał jej kogoś, pewnego Francuza, za którym - mimo, że minęło już sporo lat - nadal trochę za nim tęskniła. Czasem sobie wracała myślami do ich spotkań, ale trzymała to dla siebie. To były jej piękne wspomnienia i nie zamieniłaby ich na żadne inne. A ten tutaj chłopak stojący obok miał łudząco podobne oczy do jego... I czy to tylko wyobrażenie Almyry, ale czy aż tak bardzo się spiął przy słowach o balecie...?
- Balet to balet, Las to Las. Balet jest piękny i ma w sobie wiele magii, ale bardzo odmiennej od tej tutaj... - skierowała spojrzenie na Las i westchnęła cicho. Zaraz doszło do jej uszu przywitanie się i przedstawienie chłopaka. Inicjały się zgadzały, ale... ale to wszystko. Westchnęła w myślach. Zanim jednak zdołała się przedstawić - co zamierzała zrobić, gdy już wróciła spojrzeniem z lekkim uśmiechem do twarzy, głównie do oczu chłopaka - Melusine stwierdziła, że już wystarczy tego gadania. I jak gdyby nigdy nic, po prostu pociągnęła ją za sobą. Z lekkim zmieszaniem rzuciłą spojrzenie wpierw Francuzowi - z niemym przeproszeniem, że tak ją zabrano, zaraz potem swojemu bratu, ciekawa, czy Morgan pójdzie z nimi. Chociaż w jej oczach widać było, że tak naprawdę to ona na to liczy...
Fly up
Fall into the Sunkiss
I’ll embrace you fearlessly
I’ll kiss you in that red light
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#19
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
11-09-2025, 16:22
- Już to kiedyś powiedziałeś – wypomniałam, opuszczają powoli wejrzenie z jego dystyngowanej postaci wprost na kijek, a konkretniej ten kraniec, który utknął między jego palcami. Gdybym miała różdżkę, nie zrobiłyby tego. Czy jednak pozostawał świadomy, jak wielką krzywdę można było uczynić tym zwykłym narzędziem? Mięśnie miały siłę, która wielu czarodziejów zbyt łatwo lekceważyło. – Zapamiętałam. Ty zapamiętałeś, co wtedy odpowiedziałam? – spytałam ze spokojem, bez większej intencji złośliwej zaczepki. Nie chodziło o to, by przyłapać go na lukach w pamięci. Tamto spotkanie… mógł wyrzucić je z myśli już następnego dnia, mógł nigdy nie interesować się przecież tym, co mówiłam. A jednak ze mną było inaczej, ja je zachowałam, choć nie istniało ku temu przecież żadne szczególne uzasadnienie. Nauczyłam się jednak już jakiś czas temu, że mężczyźni nie lubili wracać do tego, co obnażało ich słabości. I ja w sumie czułam coś podobnego. Z krytycznych chwil płynęła jednak cenna lekcja, każda próba, nawet zniweczona, zbliżała do sukcesu. – Całe życie chodzę po niebezpiecznych lasach – uzupełniłam, w razie gdyby dalej miał wątpliwości. Polazł tu za mną, bo nie wolno tu było chodzić? Chciał mnie przyłapać i ukarać? Zaciągnąć siłą na zamkowe błonia? Nie wiedziałam, nie wiedziałam, czego się mogę po nim spodziewać, choć w ostatnim liście wydawał się przyjazny. Gdyby tylko wiedział, jak trudno mi było odważyć się go wysłać. I co takiego poczułam, gdy odpowiedział. Nieważne, to wszystko nieważne. Wbrew temu, co mówił, ja właśnie wśród tych tysięcy drzew odnajdywałam się dużo łatwiej niż między tymi wszystkimi dyskutującymi żywo ludźmi. W tłumie, w śmiechach i okrzykach, w ciasnocie wypchanych po brzegi pomieszczeń, gdy tak łatwo człowiek ociera się o człowieka, niwecząc ślady po osobistych granicach. Nie wiedział, o niczym nie wiedział. Nie istniała potrzeba, by odpowiedzieć na ostrzeżenie czymś więcej. Wyrzuciłam kij daleko, za jego plecy. Zrobiłam to, patrząc mu prosto w oczy. Nigdy nie miałam intencji atakowania go. Po prostu chciałam, by pozwolił mi podążyć dalej. Moja ścieżka nie musiała przecież wyznaczać jego drogi. Wolał inną, nie musiał oglądać się za mną.
Lecz echa lasu nie pozwoliły mi zbyt długo brodzić w tych myślach. Coś mocno zawisło w powietrzu, mgły wokół nas nasiliły się. Ostrożnie rozeznawałam się w krajobrazie, moje ciało napięło się, powieki zwężały się powoli, zaczesałam włosy za ucho. Nie chciałam niczego przegapić, choćby najmniejszej wskazówki, anomalii leśnych odmętów. Charakterystyczny szum nęcił i zapraszał bliżej, zapędzając stopy wprost w niewiadome strefy. Nim się ruszyłam, krótko obróciłam twarz w stronę Nathaniela. Mój palec dotknął ust, nakazując absolutną ciszę. Później postawiłam stopę w kierunku, z którego wydobywała się ta dziwna aura, wprost ku nieoczywistym bramom zacienionego drzewostanu. Widziałam liście, które zatrzymały się w powietrzu w nienormalny sposób. Już miałam pewność, czułam widmo nadciągającej pułapki, ale wcale nie zdążyłam się przed nią obronić. Przepadłam. Parzące, świetliste smugi poparzyły skórę, mimo niemal absolutne osłonięcia tkaniną. Upiorna jasność sprytnie przelewała się coraz bliżej mnie, pętając w ramiona najpodlejszego koszmaru. Istniała tylko jedna rzecz, jedno zjawisko, które mogło przerazić mnie tak bardzo. Słońce. Topiące skórę uczuloną na każde draśniecie jego promieni, żar, który w mgnieniu oka potrafił rozbroić największe lodowce. Chaos, destrukcja, ból, którego nie poczułam już od tak dawna. Te gorące pędy ściskały za mocno, zmusiły ciało do usunięcia się na leśne dywany. Nie było to coś, przed czym mogłam się obronić. Czułam, że płonę, że moja skóra zaczyna się cała lepić od niszczącej mocy tego światła. Nie mogłam nic zrobić, o nic nie mogłam już poprosić. Zaciśnięte mocno powieki próbowały obronić oczy przed ślepotą. Wobec tego jedynego zagrożenia pozostawałam zbyt słaba, zapieczętowana traumą dziecka urodzonego w środku palącego lata. Dziecka, które przecież było zimą.
I z tym nie potrafiłam walczyć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#20
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
11-11-2025, 15:43
Odpowiedź dla Morty Dunham

Dobrze wiedział jaka władza drzemała w ludzkiej pamięci. Umiejętnie wykorzystana kładła się cieniem na powierzchni teraźniejszości, przeglądała się w zwierciadlanym odbiciu rzeczywistości, nie tylko w formie klasycznych wyrzutów sumienia powstałych bez żadnej zewnętrznej ingerencji, ale i powracających obrazów zapadających się coraz głębiej w warstwie codzienności, zupełnie zaburzając spokój. Cassius pragnął, aby Mortimer zagubił się w rozpaczliwej walce aby przeżyć, aby przeć dalej i podjąć zmagania z tym, co nieujarzmione. Pragnął być ucieleśnieniem dawnych lęków, wydawało się więc, że osiągnął dokładnie to, co wcześniej sobie zakładał. Był jednak zachłanny. Był jak pająk obserwujący zaplątaną w swoją sieć zdobycz. Nie mógł przy tym pozwolić sobie na żaden błąd, Działał ostrożnie, bo stąpał po bardzo cienkiej linii. Wkroczył na nią już w momencie, gdy pozwolił przekształcić się ich znajomości w coś więcej niż jedynie grzecznościową wymianę uśmiechów z podopiecznym, którego Elena wzięła pod swoje skrzydła.
Nie potrafił jednak jednoznacznie stwierdzić, przekonać samego siebie, że to był błąd.
Z łatwością uzyskał dostęp do zajmowanej przez Dunhama loży, aby zdobyć włos potrzebny do rzucenia klątwy. Wcześniej, podczas koncertu, obserwował mężczyznę z dalekiego rzędu, wyłączając się nawet na wypływającą z instrumentu melodię, zamykając się na wszystkie dźwięki - był tylko, on, Morty nachylony nad szyjką wiolonczeli, gdy przymykał oczy, płynnym ruchem przesuwając smyczkiem po strunach. Smyczkiem, który nie raz wykorzystywali do zupełnie innych celów.
Specjalnie wybrał właśnie tę konkretna klątwę.
Runa Perthro, bo był jego tajemnicą,
Odwrócony znak Laguz, bo tym, co opanował najlepiej był wzbudzony w obcych oczach strach.
Hagalaz, bo byli dla siebie wzajemnym chaosem. Huraganem zdolnym roznieść wszystko w drobny mak.
Ciemność była niczym podpis, nie mylił się wierząc, że Morty dzięki temu zrozumie, kim był jego prześladowca.
Gdy przelewał odrobinę własnej krwi, mieszał ją z popiołem i nanosił na pergamin inskrypcję, teraz bezpiecznie skrytą w zakamarkach lochów Averych, nie zastanawiał się do czego to wszystko doprowadzi, kiedy znowu się spotkają. Chwilowo wystarczała mu sama świadomość, że tym prostym przekleństwem nie pozwala mu o sobie zapomnieć. Niech zdecyduje czas.
Ten moment właśnie nadszedł.
- Sam jestem dla siebie kompasem. Jesteś tego żywym przykładem, znalazłem cię nie podejmując żadnych konkretnych poszukiwać. Doskonale wiesz jak działa mój instynkt. - Zwierzęcy, nieokrzesany, nieodgadniony. Zaskoczył go ten subtelny uśmiech, nie dlatego, że w ogóle się pojawił, ale dlatego, że był prawdziwy. Drgnienie w piersi, cicha nuta wygrywająca rytm tęsknoty. Dłoń Cassiusa na kilka sekund zaciśnięta w pięść, jedynie po to, aby odgonić od siebie ten nagły impuls, ten, od którego przed laty tak uparcie usiłował się uwolnić. Obawiał się go - był tym, co nieznane, a chociaż wcale nie lękał się niewiadomych, wyczuwał w podobnych odruchach niepokojącą zmianę. Nie był na nią ani gotów, ani tym bardziej nie mógł sobie na nią pozwolić. - Chciałem się zabawić, jak zwykle - odparł z teatralnie odegranym znudzeniem, - Cieszysz się, że znowu przypadła ci ta rola? - Tak sobie wmawiał. Morty był niczym więcej niż kolejną zabawką. Czysta rozrywką, zupełnie bezużyteczną, gdy traciła swą moc. Gdy po ciele Avery'ego przeszedł dreszcz, wmawiał sobie, że działa tak na niego chłód kwietniowej nocy. To nie samo ciało rwało się, aby pokonać te kilka dzielących ich kroków i po prostu go dotknąć. Gęsia skórka wstępowała na skórę broniącą się przed zimnem, a nie dlatego, że sam widok tej kryjącej się w cieniu twarzy, sprawiał, że nie mógł zaprzeczyć łączącej ich przeszłości. Ta stała się zupełnie namacalna, stanęła między nimi - nie dzieląc, ale jeszcze intensywniej przyciągając ich do siebie. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że nie powinien się w niej ponownie zanurzyć.
To przecież w głowie kochanka dostrzegł wtedy skrawki wizji, która pchnęła go do morderstwa żony. Z czasem zrozumiał, że prawdopodobnie błędnie odczytał znaki, jej znaczenie, nie wiedział, że wizji jasnowidzów nigdy niej należało interpretować dosłownie. Dotarło to do niego dopiero, gdy zaczął pracę jako urzędnik w Departamencie Tajemnic, gdy jeszcze bardziej przybliżył się do zrozumienia ludzkich umysłów. Popełnił wtedy błąd, Kolejny po tym jak wpuścił go do łóżka. Nie mógł dopuścić, aby pomyłka stała się regułą.
- Właśnie dlatego wtedy zniknąłeś? Bo bałeś się, że nasza droga dobiega końca, a wcale nie chciałeś z niej zboczyć? Pozostawiłeś sobie możliwość powrotu? - zapytał retorycznie, bo gdy po wszystkim zupełnie stracili kontakt, Cassius przyjął to z ulgą, bo drażniło, przerażało go przekonanie, że to wszystko zaszło za daleko. Za bardzo się do niego przywiązał, Dlaczego więc tak bardzo pragnął, aby ich drogi znowu się skrzyżowały? Czy nie dlatego sięgnął po przekleństwo? - Pozostawiłeś po sobie niezamknięty rozdział. - W jego glosie wybrzmiał wyrzut. - Chciałbyś, abym stał się tym, kto nie pozwoli ci w nie wskoczyć? Będę twoim przekleństwem, a zarazem ratunkiem. Zawsze byłem pełen sprzeczności. Zawsze czule pielęgnowałem naszą relację. - Uśmiechnął się ironicznie, porozumiewawczo, tłumiąc autentyczny śmiech rozbawienia, który podchodził mu do gardła, - Czy nie dlatego tak cię fascynowałem?
Również wyszedł z cienia, zbliżył się do księżycowego światła, nie pozostał jednak w bezruchu, wolno krążył wokół Morty'ego, bawiąc się światłocieniem. Jego rysy w jednej chwili robiły się ostrzejsze, w drugiej na nowo zatapiały się w otaczających ich ze wszystkich stron ciemnościach Zakazanego Lasu. Był niczym te szepty - bardziej namacalny w ciemnościach, w swoim naturalnym otoczeniu. Jego prawdziwa natura cichła jednak na moment, gdy znowu pojawiał się w kręgu jasności. Wyglądał w nim jak zupełnie normalny, nieszkodliwy facet. Prawdziwe zło kryło się nie w paroksyzmach odbijających się w twarzy, ale w samych źrenicach zielonkawych oczu.
- Czyli niepotrzebnie siliłem się na klątwę. I tak pamiętałeś - odpowiedział beznamiętnie, w końcu zatrzymując się w miejscu. On również pamiętał, bez względu na to jak mocno starał się temu zaprzeczać, Dowodem na to była każda pulsujące komórka jego ciała, wyrywająca się, gotowa na to, aby przestać poddawać się jego woli. Utrzymania w miejscu, pozostania w bezpiecznej odległości, nie dopuszczenia do tego, aby poddał się płonącym w zaułkach umysłu tłumionym namiętnością. Znał siebie, wiedział czym mogło się to spotkanie skończyć, trzymał więc emocje na wodzy. Nie poddawał się krążącej w żyłach adrenalinie, potrzebie prostego wyciągnięcia dłoni, aby znowu poczuć na skórze ten przelotny, rozgrzewający trzewia dotyk.
- Może tym razem zdam się na twoją sugestię? Ku jakiej tajemnicy powinienem się teraz zwrócić?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:16 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.