• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Zakazany Las
Strony (3): 1 2 3 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-10-2025, 20:29

Zakazany Las
Nieopodal magicznej szkoły zwanej Hogwartem znajduje się głęboki las. Stare korzenie drzew wystają z wilgotnej ziemi, stając na drodze zbłąkanym wędrowcom. Powietrze ma specyficzny chłód – ciężkie, nasycone wonią mchu i butwiejących liści. Między gałęziami przemykają smugi księżycowego światła, na moment rozświetlając fragmenty mrocznej ścieżki. Co jakiś czas dobiegają odgłosy życia – subtelne szmery, szelesty, niepokojące trzaski gałązek. Magia w Zakazanym Lesie nie jest efektowna, lecz przenika każdy cień, każdą ciszę. Jest w cichym oddechu lasu, w milczeniu jednorożców przesuwających się bezszelestnie przez mgłę, w cichym spojrzeniu istot, których nikt nie powinien widzieć. Tajemnica przykrywa tajemnicę, czyniąc to miejsce jedną z największych niewiadomych w świecie czarodziejów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
10-18-2025, 14:16
30 kwietnia 1962 r.


Mury tego zamku pulsowały ciepłem i śmiechem, który wdzierał się do moich uszu transmutowany w jakąś upiorną melodię. Tłumnie wypełnione korytarze starej szkockiej szkoły nie były czymś, do czego kiedykolwiek przywykłam. Ani miejsce, ani liczba ludzi, którzy tak chętnie łączyli się w głośnych dyskusjach. Nim nastał wieczór, wiedziałam, że nie powinno mnie tutaj być. Zawiodłam, choć obiecałam sobie nie opuszczać głowy i nie uciekać przedwcześnie. Obiecałam, że spróbuję przeżyć coś nieznanego, wyjść z przestrzeni ogarniętej ciszą i samotnością. Po pewnym czasie jednak ściany zaczynały się kurczyć, duchota na dobre zagnieździła się w powietrzu. Poczułam, że to za wiele, że jeśli mam tu jeszcze wrócić i przetrzymać godziny uroczystego balu, muszę skręcić, znaleźć się przez chwilę jak najdalej od gwarnego towarzystwa. Oni spodziewanie jednoczyli się w większych i mniejszych stadach – ja włóczyłam się z kąta w kąt, tropiąc historie z Durmstrangu.
Nie musiałam patrzeć, by odnaleźć leśny trakt, podeszwy samoistnie układały się we właściwej linii. Mijałam eleganckie sylwetki, promieniujące optymizmem twarze, ludzi przepełnionych ekscytacją, ludzi gnających od komnaty do komnaty w niezrozumiałym rytuale poszukiwania czegoś. Nie wyglądałam jak oni wszyscy: nie nosiłam munduru czy stroju stylizowanego na barwy szkolnego domostwa, nie ciągnęły się za mną falbany wytwornej spódnicy, próżno było poszukiwać na mojej szyi klejnotów błyszczących jak ta wizytówka triumfującej dorosłości. W lustrach migała szarość, dzięki której o wiele łatwiej było uciec przed czyimiś oczami. Moje nudne spodnie, oburzające niektóre dumne spojrzenia, i moja zapięta do ostatniego guzika koszula. Nie lubiłam, kiedy zbyt wiele par oczu na mnie patrzyło, ale przecież w takich okolicznościach stawało się to najbardziej naturalne i pożądane. Ci wszyscy absolwenci właśnie po to tu byli. Ja nie.
W ramionach powykręcanych drzew, w progach gęstych, nieśmiało rozkwitających bram pozwoliłam sobie na serię głębokich oddechów. Plecy oparły się o chropowaty pień, uszy dały się pieścić orkiestrze tutejszej przyrody. Posuwające się po drewnianej strukturze palce stopniowo rozprostowywały się. W tej ciszy odzyskiwałam równowagę, znów zaczynałam wyłapywać z szumów takty własnych myśli. Te kilka minut rozciągało się do długich godzin, pod opuszczonymi powiekami zagnieżdżało się ukojenie. Nie zastanawiałam się nad powrotem, to wszystko wcale nie było mi potrzebne. Nikt z nich... nie potrzebował mnie. Moim miejscem był las, nie tłoczna biesiada. Dlaczego więc przez moment uwierzyłam, że mogłoby być inaczej?
Szelest. Nagłe poderwanie skrzydeł. Trzask łamanej gałązki. Nie byłam sama.
– Śledzisz mnie? – Oskarżenie wyrzuciłam w czyjeś plecy. Ktoś chciał, bym wpadła w jego pułapkę, lecz to ja byłam tą, która w te pułapki łapała. On mógł poczuć, jak kij wbija mu się w plecy – wcale nie różdżka. Ja mogłam poczuć męskie perfumy łaskoczące nos – wcale nie takie nieznośne. Poza jego wzrokiem demonstrowałam to wszystko: bojowa postawa, złowieszcze narzędzie w dłoni i zamiar przejrzenia wroga. Świadkiem moim pozostawał największy sojusznik każdego łowcy. Las. I zdradzał mnie tylko ten oddech, głęboki, może zbyt mocny. Nathaniel Crouch. Rozpoznałam go, ale nie opuściłam mocno ściskanego w dłoniach kawałka drzewa. Wydawało mi się, że on nie należał do miłośników lasu, więc musiał iść tu za mną. Nie byłam pewna, co takiego czuję, wiedząc, kto stał przede mną. Przez ułamek sekundy jednak pomyślałam, że wolałam nie łapać w sidła nikogo obcego. On nie był obcy.
Ponad naszymi głowami zaskrzeczało groźnie jakieś ptaszysko. Echo daleko poniosło nieprzyjazne nawoływanie. Nie byliśmy tutaj mile widziani.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
10-22-2025, 19:23

30 kwietnia 1962r, tuż przed północą, z Mortym


To, co zakazane zawsze wydawało mu się wyjątkowo pociągające. Zakazany Las. Zakazana magia. Zakazany owoc. Zakazany umysł. Zakazany wiolonczelista, Z wrodzoną, czy może raczej wpojoną, arogancją kpił sobie z każdego z tych zakazów.
Zakazany Las miał być kolejnym na liście.
Szumiało mu w głowie, gdy nieco chwiejnym krokiem opuszczał gmach zamku, pozostawiając za sobą przyjemną nadwyżkę wrażeń z kilku ostatnich godzin. Głowa nasiąkła dogłębnie brzmieniem obcych myśli. Oczy zaszły lekko mgłą, jak zawsze w podobnych sytuacjach, gdy konfrontował się z tak dużą liczbą ludzkich umysłów. Czuł ekstazę. Bal trwał w najlepsze, pary wirowały nie tylko na parkiecie, ale i pośród konstelacji rysujących się na magicznym suficie Wielkiej Sali, sam Cassius poddawał się rytmowi obcych refleksji, płynąc pośród tłumu, wyłuskując z cudzych umysłów różnorodne obrazy, mimowolnie kategoryzując je w swoje głowie. Był pijany obcymi marzeniami, powierzchownymi koncepcjami na temat otaczającego ich świata, pierwiastkiem skrywanych kłamstw, przeinaczeń i przewinień tłukących się w klatkach cudzych umysłów, nurzając się przy tym w gęstych oparach wyrzutów sumienia. Poddawał się im, pozwalał im przepływać przez własny umysł bez ustalonego porządku, bez ograniczeń.
Musiał jednak złapać oddech. Wyciszyć się, powrócić do świata jednostajnego wewnętrznego monologu, uspokoić umysł nasiąkły nadmiarem bodźców.
Tereny otaczające Hogwart zamierzał odkrywać samotnie. Manon z zaangażowaniem opowiedziała mu o zamku, przybliżając mu jego historię, był gotów przyznać, że każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej cenił sobie jej towarzystwo. Jednak niewiele opowiadała o Zakazanym Lesie, anegdoty na jego temat przewijały się we wspomnieniach Cassiusa jedynie za sprawą Constance. Napomykała o nim niekiedy w listach - zupełnie przedziwnych, jakby dziurawych, pozbawionych ram; chociaż pisali do siebie regularnie, reminiscencje słów wracały do niego z trudem, matka doprawdy zrobiła wszystko, aby jak najmocniej oddalić ich od siebie. Utkwiło mu jednak w pamięci kilka powidoków, odwołań i porównań do chwil spędzonych w gęstwinach lasów w Hampshire, gdy Talitha porzucała ich tam na pastwę losu. Podobno krył się w nim niesamowity mrok. Jeszcze gęstszy, bardziej namacalny niż ten, którego zaznali na własnej skórze. Śmiałby w to wątpić, gdyby tylko cienie przeszłości były jeszcze w stanie zrobić na nim jakiekolwiek wrażenie. Nie czuł obawy, dreszczyku emocji czy zaniepokojenia. Raczej ciekawość. Z trudem przychodziło mu uwierzyć, że w gęstwinach Zakazanego Lasu kryło się prawdziwe zło.
Leniwym gestem rozluźnił krawat, przekraczając umowną granicę między zewnętrzną polana a lasem. Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności - chociaż podobna potrzeba od dawna była mu obca. W końcu strach i ciemność przez lata stały się cenną bronią, jedną spośród wielu, ale wciąż niezastąpioną - wzmacniającą poczucie bezradności, zagubienia ofiar. Sam Cassius czuł się w niej jak ryba wodzie - dokładnie tak jak w przestrzeni obcych myśli, które nauczył się rozsupływać niczym splątane ze sobą cienkie nitki. Nawlekał je potem niczym paciorki na żyłkę własnej pamięci.
Spodziewał się, że może kogoś spotkać. Nie odczul więc większego zaskoczenia, gdy usłyszał za sobą szelest. Wiedziany nagłym instynktem zwrócił swoje kroki w tamtą stronę. Dostrzegł przez prześwit gałęzi, które zaledwie kilka dni temu musiały obróść pierwszymi liśćmi, ciemną sylwetkę zapatrzoną w ciemność.
Nie potrzebował nawet chwili. Rozpoznał go od razu. Zaśmiał się gardłowo pod nosem. Co za ironia losu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
10-23-2025, 18:12
| Dla Varyi (i Igora (?))


Był u siebie, nieprawdaż?
W tych trwałych murach zamczyska pełnego magii, wspomnień i śladów minionych czasów. Maszerując korytarzami szkoły, zdawało się, że wracał do swego dziecięcego oblicza. Z pewną lekkością pokonywał kolejne schody, odkrywał niezmienione sale i ścieżki. Rozpoznawał to co jego, ledwo muśnięte czasem, gdyż sześć wiosen było skromnym okresem w porównaniu do wieków, które liczył sobie Hogwart. Zdawało się, że nic się nie zmieniło, czas zdawał się zatrzymać na szkockiej ziemi.
Mógłby ponownie przyjąć zielono-srebrne barwy, założyć szkolną szatę i zawędrować na zajęcia z eliksirów, które z powodu oparów wywołałyby u niego ból głowy. Zamiast tego przebywał wśród ludzi, znanych twarzy, które usytuowane były w graniach jego pamięci, jak i nowopoznanych przybyłych, którzy nie zaznali jego czaru. Zdawało się, że odnajdywał kolejnych tych nazwanych, pozbawionych anonimowości przedstawicieli społeczności. Orianę i jej posągowe oblicze; Igora i jego uśmiech, który obiecał, że złamie kolejne serce; Vivi i puste przestrzenie, które powinien wypełnić pewien krukon, zdawało się, że kogoś brakuje, choć jej mąż był zaraz obok. Wszyscy istotni, wielcy i wpływowi. Podarowywał im uśmiechy, wnikliwe spojrzenie, które zdawało się sprawiać, że przez krótki moment byli centrum wszechświata. Polityka była poruszana, leniwie i skromnie, na pozór wręcz przyjacielsko, lecz był to oksymoron niemożliwy do zaistnienia. Polityka nie miała w sobie niż z życzliwości.
Zdobywał nie tylko słowem, jego prezencja zaczynała się od samego stroju, który był mu pewną formą przedstawienia osoby. Na wieczór przygotowany miał galowy garnitur, lecz już teraz podążał za elegancją w postaci marynarki i koszuli, zwieńczone zielonym krawatem. Było to pełnoprawne wystawienie siebie na ocenę, oferta sprzedażowa wizji, które roztaczał swoją osobą. Ona swoim niedopasowaniem od razu przyciągnęła uwagę jego osobę, wśród kontrowersyjnych i przyciągających wzrok sukien, po klasyczną dystynkcję – ona się wyróżniała. Nie rozumiał tego stroju, czyż była to forma buntu czy chęć wykazania własnej indywidualności? Jeśli chciała skryć się cieniach murów, nieodpowiednio dobrała przebranie.
Rozpoznałby ją nawet bez tego wyznacznika, kolejnego atrybutu, który do niej przypisał. Jej twarz trwale zakotwiczona była w jego wspomnieniach, zieleń jej oczu jednoznacznie skojarzona z pierwszym oddechem po krytycznym bezdechu. Gdy zauważył jej kroki zbliżające ją do miejsca iście zakazane, niebezpiecznego niezależnie od wiary czarodzieja w swoje umiejętności, postanowił za nią podążyć. Ostrzec, zawrócić, zachęcić do zmiany kursu. Może nie zdawała sobie sprawy z zagrożeń czyhających w lesie, niezaznajomiona z hogwarckimi opowieściami. W tej grze podchodów i podążania okazała się sprytniejsza, znienacka zmieniając ich położenie. Jej głos, broń w dłoni i jasne wyrażenie swego stanowiska.
– Można tak powiedzieć – odparł, obracając się, by móc spojrzeć w jej oczy. Spodziewał się różdżki, lecz to pospolity kij był jej orężem. Chwycił jego końcówkę, zadając jej nieme pytanie wpierw patrząc na nią, by następnie spuścić wzrok na kijek, który teraz wyznaczał przestrzeń między nimi. Czy w ten sposób traktuje się nieznajomych w tajdze Syberii? A może w angielskich domach, które łączyły w sobie wielokulturową mozaikę? – Ten las jest niebezpieczny, nie powinnaś się w niego zagłębiać.
Ostrzeżenie było szczere, równie prawdziwe jak liczne upiorności, które znajdywały w tym lesie swój dom. Próby zwiedzania jego zakamarków były szkolnymi przygodami, z pełną świadomością nieszczęść, które mogą zastać – przynajmniej iluzją zrozumienia, okraszoną dziecięcą naiwnością i wiarą we własne szczęście. Chciał coś powiedzieć więcej, słowa ustały na końcu jego języka, gdy pewien niepokój zwrócił jego uwagę.
– Czy las zazwyczaj jest tak cichy? – szeptem zadał pytanie, jakby cisza, która ich otoczyła nie winna być przerywana. Śledził wzrokiem przestrzeń wokół nich, zauważył jak nienaturalnie liście unoszą się w powietrzu. Zbudzili coś pradawnego, poczuł jak prastara dusza magii tego miejsca ponownie ożywa.


Kostka: Tutaj
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-24-2025, 22:31
Odpowiedź dla Cassius Avery

Noc tylko chwil dzieliło do północy, las oddychał własnym rytmem - czasem z oddali dobiegało pohukiwanie sowy, czasem wiatr szarpał koronami drzew, a czasem sucha gałązka pękła pod naporem jego kroków z cichym trzaskiem, a echo tego dźwięku przez chwile błąkało się w przestrzeń, ale w końcu niknęło przygniecione ciszą.  Ciemność była niemal materialna; gęsta, lepka, kładła się na skórze Morty'ego jak obcy, świszczący oddech, a mimo to nie odczuwał, żeby niewidzialny place strachu zaciskały się wokół gardła. Od dawna przecież wiedział,  że  nie oddech lasu - ciężki, parny i słodkawy, niosący zapach wilgotnej ziemi i butwiejących liści - był źródłem jego niepokoju. Prawdziwe zło tkwiło w człowieczej duszy, nie zaś w mrocznej toni leśnego krajobrazu igrającego z wyobraźnią, która skutecznie pobudzała do życia skrywane w klatce żeber lęki.
Wespół z nim szły jego myśli; coraz cięższe jak dźwigany na barkach bagaż doświadczeń, gęste jak noc, uwierające jak krawat zawiązany pod szyją. Dawne dni czaiła się w ciemności, błąka się między drzewami - wyobrażał sobie jak kształt, czasem ostrzejszy niż sylwetki mijanych drzew podświetlanych bladą smugą księżycowej poświaty.  Podskórnie czuł, że jedyne, co mogłoby go tu dopaść i skrzywdzić, były cienie kroczącej za nim krok w krok przeszłości, której nie mógł zgubić.
Z przeczuciem tym zderzył się jeszcze w Wielkiej Sali, wśród tłumy, który go otaczał i który na niego napierał. Zjawił się niespodziewanie, zupełnie, jak dreszcze niepokoju spływający wzdłuż linii kręgosłupa. Coś, co sprawiło,że czuł pulsowanie dawnych win i żalów, które nocą powracały w postaci szeptów, obrazów i emocji, które go zniewalały, odcinając drogę ucieczki. Każdy trzask gałęzi i uderzający go w kark podmuch wiatru, przypominały mu o tym, co zostawił za sobą i co wciąż go prześladowało. Przeszłość miała określoną formą - imię i twarz, a jej obecność była bardziej wyczuwalna niż jakikolwiek powidok koszmaru mogący czaić się w mroku.
Kiedyś, gdy był jeszcze uczniem, a skrywające się w Zakazanym Lesie domagały się uwagi, powtarzał sobie, że ten las pożre go żywcem jeśli okażesz słabości. I chyba nie były to jedynie wyssane z palca banialuki. Oddech zdusił w przełyku, gdy mącący szept - chodź ze mną - próbował ukoić jego zmysły, a wyciągnięta ku niemu dłoń skutecznie go do takiego zachęcała.
Nie, zostań tam, gdzie stoisz, podpowiedział zdrowy rozsądek, ale był jedynie głuchym echem gromadzących się w nim obaw.
Chodź usłyszał ponownie i wykonał kolejny krok u otchłań pustki. Złapał w usta gwałtownie powietrza i pomimo dłoni zaciśniętej w pieść, pomimo zębów zaciśniętych na dolnej wardze, idzie.
Gdy umarłeś, pogoniła mnie samotność.
Wydawało się, że szepty słyszały jego myśli i jak mantra powtarzały trzy słowa.
Chodź ze mną.
A on
(znowu)
nie potrafi się temu sprzeciwić. Było tylko dudniące w piersi serce i chodź za mną. A jemu wydawało się w tym momencie, że poszedłbym za tym głosem na kraniec świata i jeszcze dalej.
W jego głowie ten głos miał jego jej oczy, włosy i kolor skóry. I twarz. Uśmiech. A gdy mówił
(podejdź bliżej)
przemawiał jego głosem - miękkim, delikatnym, brzmiącym jak trel ptaków o poranku.A on szedł, bo nie było lepszej zachęty od jego obecności.
Bijące serce w piersi odmierzało rytm jego kroków. Nie przejmował sie, gdy gałęzie łapały go za kostki, gdy zahaczały o jego skórę i raniły policzki. Śmiech niósł się ponad jego głową, ponad strachem, ponad obłędem.
I pewnym momencie stał się lepiej słyszalny, ale też dziwne obcy, gardłowy, nieprzyjemny w brzmieniu. Zachwiał się, z trudem, łapiąc równowagę.  I uzmysłowił sobie dwie rzeczy - wcale nie szedł, stał bez ruchu, wpatrując się w przestrzeń przed sobą, a właścicielem śmiechu nie był on, tylko, to ktoś inny. Ten, który wywrócił jego świat do góry nogami. Nie musiał nawet się odwracać, by nabrać pewności, kto wybił go z rytmu złowrogich myśli, lecz i tak to uczynił.
- Zabłądziłeś, panie Avery? – niefrasobliwość tego pytania pozostawiła na języku słony posmak wspomnień i zarys wykrzywiającego usta uśmiechu, choć nie uspokoił jeszcze drżenia ciała, które zawsze generowały powracające nocą szepty.
Przełknął bezgłośnie ślinę, co zdemaskowała grdyka, która zadrżała pod skórą. Oto stał przed nim człowiek, który jako jedyny mógł go zepchnąć w otchłań obłędu. Uwiódł go głębokim mrokiem, który w sobie skrywał. I który czekał, aż ktoś w niego zajrzy, dotknie, posmakuje. Nie żałował tego, że go spotkał i tego, co stało się później.  Jeśli nie skazałby ich na siebie bezlitosny los, nie doświadczyłby tego, co w nim od dawna rezonowało. Chciałby, żeby wspomnienia  o nim były równie ciężkie, co mokry płaszcz narzucony na ramiona. Chciałby, że by ściskały go za klatkę piersiową, lecz jedyne sprawiały, że serce wybijało nierówny rytm w piersi. Pamiętał przecież, jak lgnął do niego bez opamiętania, łapczywie, owładnięty chciwością chełpliwej uwagi, jaką od niego otrzymywał - teraz też mógł na nią liczyć? Nadal nosił w sobie melodię dawnych słabości, chociaż obecnie przykrytą zgliszczami upływającego czasu?
- Czułem twoją obecność cały wieczór i spodziewałem się, że mogę cię tu spotkać – kłamał, ale z kłamstwem zawsze było mu do twarzy, podobnie jak z pewnością siebie; nosił je jak maski iluzji, jaką się otaczał. – Zawsze pociągało cię to – czego nie mogłeś mieć – co zakazane. Powiedz, jak ci się tu podoba?
Nawet gdyby nazajutrz miałby pozostać po nim tylko pył bezdusznie nietrwałych wspomnień, w dwóch krokach znalazł się tuż przy nim i spojrzał mu w oczy, wpatrując śladów tamtego żar – tej iskry, która niegdyś pchały go w jeszcze głębsze objęcia fascynacji. Pamiętał, jak drżał na dźwięk jego głosu, jakby każda wypowiedziane przez niego słowa była rozżarzonym drutem wypalającym ślady na jego duszy. Naraz zapragnął z czystej pobudki podszytej nicią egoizmu sięgnąć ręką do tamtych wspomnień, zanurzyć palce w ich ciepłocie, lecz jednocześnie bał się, że, gdy się w nich zanurzy, gdy ich dotknie, wybuchnie w nim pożar dawnych namiętności, które wkrótce pokryją się popiołem, jakby były relikwiami minionych dni, ukrytych pod skórą, w najbardziej odległych zagięciach pamięci.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
10-27-2025, 21:56
― 30.04 ―

Bezkresne połacie cienistych borów przyciągały ją od zawsze ― od czasów, gdy jeszcze nie rozumiała, że ciemność może mieć w sobie łaskę. W tamtych dniach, dziecięcych i rozproszonych jak pył, las był dla niej istotą ― żywą, oddechową, karmiącą się drżeniem liści i szeptem ziół. Może właśnie dlatego tak namiętnie wracała myślą do rodzinnego domu, do tych murów oplecionych zielenią i ciszą, w której gęstwiny strzegły ich prywatności, jakby sam las był strażnikiem ich krwi. Czuwał, by tajemnice obyczajów Rookwoodów nie wydostały się poza granice mchu i wilgotnej ziemi. Las wydawał się kiedyś czymś zakazanym i świętym zarazem ― straszliwym miejscem, w którym drzemie potęga, nie zła, lecz równowagi. Miał chronić ich, odstraszać obcych, tych, którzy zbyt łatwo szafowali słowem zło, nie pojmując, że to, co dla jednych jest ciemnością, dla innych jest tylko pierwotnym światłem. Takie bajki szeptała jej matula przy kominku, gdy noc wpełzała przez szczeliny okien, a w płomieniach tańczyły sylwetki dawnych przodków. Ojciec zaś mówił twardo, z nieodłącznym błyskiem w oku: Las to część każdego Rookwooda. Pamiętaj, dziewczyno, nie wzywa nikogo, kogo nie uzna za swego.
I może właśnie dlatego, dziś ― gdy zamek Hogwartu pośród wieczornych szarości ― tak chętnie pozwalała myślom wracać do tamtych czasów. Lepszych, prostszych w swej przewrotności, gdy serce nie było jeszcze skorupą po obowiązkach, a dusza tliła się ambicją, nie cynizmem. Teraz, stojąc na wzgórzu, z oczami utkwionymi w Zakazany Las, czuła ten sam dreszcz ― ten sam magnetyzm, który niegdyś popychał ją ku granicom tego, co dozwolone. Jakże dobrze pamiętała tamte dni ― ślizgońskie barwy lśniące z dumą na jej szacie, spojrzenia pełne kpiny rzucane ku rozgorączkowanym gryfonom, zakłady, które pachniały adrenaliną i grzechem młodości. Ileż to razy z przekąsem rzucała wyzwanie: Wejdźcie, jeśli wam odwagi starczy! ― wiedząc dobrze, że Zakazany Las nie wybacza głupoty, lecz nagradza odwagę podszytą instynktem.
― Po tylu latach, ten las... Wygląda jakoś bardziej kojąco, nieprawdaż, ma belle? ― zapytała kojąco swej nieodłącznej towarzyszki; przyjaciółki i przybranej siostry, nad którą już lata temu rozpięła skrzydła obrony i wsparcia. Chociaż, niektóre sytuacje nie były godne rysów kobiecej delikatności, którymi panna Warren mogła rozsmakować spoglądanie mężczyzn. ― Jeśli nie chcemy wracać o tych szczebiotek z Francji, może... ― uśmiechnęła się lakonicznie, nawiązując ambitne wejrzenie z ciemniejszymi okowami towarzyszki. ― Udamy się na spacer? Chyba że ucieczka przed szanownym Morganem ma odbywać się w ciągu dalszym?
Dziś wiedziała już, że tamten las ― ten sam, a jednak inny ― był echem jej własnej natury: pięknej i groźnej, wiecznie głodnej tajemnic.
Biada temu, pomyślała, kto wejdzie między drzewa bez prawa przynależności. Bo nie każdy, kto widzi, potrafi naprawdę dostrzec — a nie każdy, kto oddycha, zostanie przez las wypuszczony z powrotem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Almyra Warren
Czarodzieje
Hovering like your shadow and whispering to you - I’m your light and your darkness.
Wiek
24
Zawód
Artystka, pianistka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
21
Magia Lecznicza
Eliksiry
10
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
15
Brak karty postaci
10-28-2025, 22:35
Odpowiedź dla Melusine Rookwood

Panna Warren wcale nie była w pierwszym momencie pewna, czy jest szczęśliwa i zadowolona z tego, że właśnie znajdowała się na zlocie absolwentów. Nie miała złych wspomnień ze szkołą. Wręcz przeciwnie - było to jedno z cieplejszych wspomnień w życiu Almyry. Te siedem lat było przepełnione magią, cudownymi doświadczeniami, muzyką oraz ciepłem osób dookoła. No, a to, że parę wspomnień było równie szalonych, co ewentualny pomysł na wejści do roztaczającego się przed nią Zakazanego Lasu - to już inna sprawa. Godna wspominek, ale z konkretnymi osobami.
Stała obok Melusine, spoglądając wpierw na starszą dziewczynę. Traktowała ją jak rodzinę. Jak starszą siostrę, którąejnigdy nie miała. Szanowała i kochała ją równie mocno, co brata - główna różnica była taka, że to z panną Rookwood mogła pogadać na ewentualne damskie tematy, a nie chciała zawracać nimi głowy bratu, poza tym... Lepiej, gdy o niektórych rzeczy wiedział ktoś inny.
Była przeszczęśliwa, gdy brat pojawił się tutaj razem z nią. Nie wyobrażała sobie, by mogła się tutaj zjawić sama, bez niego. Mogli być razem chociaż na zlocie - jakby nie patrzeć, przez dużą różnicę wieku, cieszyli się swoim towarzystwem jedynie przez dwa lata. Ale te dwa lata wystarczyły, by Morgan otoczył ją swoją opieką i pozwolił również na poszukiwanie własnej drogi w zamku, dbając by krzywda jej się nie stała. Potem radziła sobie jako tako sama.
- Czy Ty kochana zamierzasz wejść do Zakazanego Lasu? - nie będąc do końca pewną, czy aby na pewno dobrze zrozumiała przekaz wypowiedzi Melusine, musiała się o to zapytać wprost. Odchrząknęła w pewnym momencie i oparła dłonie na biodrach, kierując spojrzenie na ciemne drzewa w oddali. - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli mój brat nas tutaj zobaczy, na pewno zaraz za nami pójdzie, prawda? Ale... chyba nie przeszkadza Ci jego towarzystwo, prawda? - kolejne wprost pytanie. Nie była pewna, czy Melusine dobrze zna się z Morganem, choć jakiś kontakt na pewno mieli. Melusine w końcu była jej bliską osobą. Rozejrzała się dookoła, próbując dojrzeć spojrzeniem brata. - Myślę, że jeśli faktycznie chcesz wejść do lasu, to mój brat mógłby nam towarzyszyć, nie sądzisz? - przysunęła się nieco bliżej do starszej dziewczyny i uśmiechnęła się, będąc pewną swoich następnych słów. - Nie chciałabyś zapewne, żeby potem nam truł, jak to bardzo nieodpowiedzialne jesteśmy, prawda? - bo wiele rzeczy mogło się zadziać w Zakazanym Lesie. Almyra, chociaż była Gryfonką, nie czuła wielkiej odwagi i chęci by wbiec między drzewa, choć z drugiej strony... Z drugiej strony gdzieś ciągnęło ją do oderwania się trochę od rzeczywistości i wejścia pomiędzy drzewa.
Fly up
Fall into the Sunkiss
I’ll embrace you fearlessly
I’ll kiss you in that red light
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Lizzy Evans
Zwolennicy Dumbledore’a
have a kind heart, fierce mind & brave spirit
Wiek
19
Zawód
Kadetka aurorska
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
12
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
6
10
Brak karty postaci
10-29-2025, 17:42
Dla Riven

― Wcale się nie boję! ― nawet zasugerowanie braku odwagi uderzało we wciąż jeszcze żywą gryfońską dumę Lizzy. Pomysł wejścia do Zakazanego Lasu był pomysłem dość niebezpiecznym, ale nie to najbardziej powstrzymywało Evans przed przekroczeniem jego granic. Wydawało jej się, że gdziekolwiek się znajdowała, spoglądały na nią czujne oczy dyrektora Hogwartu. Gdyby nie to, że znajdowali się na jego terenie, a Albus Dumbledore sam w sobie wydawał się być wszechwiedzący, starała się zachowywać na zjeździe jak najbardziej poprawnie. Rzucając młodej kadetce wyzwanie, Riven igrała z ogniem. Znała swoją przyjaciółkę na tyle, aby wiedzieć, że nie było nawet możliwości, aby wycofała się i dała jej możliwość nazwania siebie tchórzem. O nie, nie w tym życiu. ― Poza tym, wszystko, co gadają o Zakazanym Lesie to pewnie bujdy, które mają powstrzymać dzieciaki przed łażeniem w lesie po nocach ― skrzyżowała ręce na piersi, po czym przewróciła wyraźnie oczami. Tak naprawdę nigdy wcześniej w Zakazanym Lesie nie była, wszystko, co o nim wiedziała to właśnie ostrzeżenia nauczycieli i plotki, którymi obrosło to miejsce. Dziś zakaz wstępu wciąż był w mocy, ale równie dobrze nie musiał on oznaczać zagrożenia dla życia lub zdrowia, a po prostu element podtrzymania klimatu Hogwartu. Przecież sama nie oparła się nadchodzącej fali nostalgii, gdy ponownie usłyszała te same słowa przestrogi.
Dlatego też, trzymając Riven pod ramię, energicznie przechodziła najpierw korytarze i klatki schodowe zamku, aż nie uderzyło w nie powietrze kwietniowego wieczoru. Rozglądając się po zamkowych błoniach Evans szukała odpowiedniej ścieżki do Zakazanego Lasu, tak, aby nie rzuciły się przesadnie w oczy. Po jednej stronie błoni ludzi było zdecydowanie mniej niż po drugiej. Nie zdradzała toku swojego myślenia Thorne, a ten mógł wydać się jej co najmniej kontrintuicyjny. Wybrała bowiem przejście po stronie, przy której znajdowało się więcej ludzi. Więcej ludzi zajętych swoimi sprawami, rozmowami i towarzystwem, ludzi, którzy niekoniecznie musieli zwrócić na nie uwagę, a jeszcze mniejsze prawdopodobieństwo było w tym, że mogli je zapamiętać. Ostatnie, czego pragnęła Lizzy, to żeby ktoś na nie doniósł dyrektorowi szkoły.
Albo co gorsza Henry'emu, on z pewnością zacząłby jej suszyć głowę za głupie pomysły.
― Gotowa? ― spytała wreszcie, wyginając usta w niemalże bezczelnym uśmiechu. Jej spojrzenie spoczęło na profilu Riven, dopatrywała się w niej śladów nawet najmniejszego napięcia czy przestrachu. ― Ostatnia szansa, żeby zrezygnować ― dodała po chwili, wykonując pierwszy krok w mroczną gęstwinę. Niebo nad błoniami było jeszcze gdzieniegdzie niebieskawe, lecz im bardziej wchodziły w las, tym mocniejsze było wrażenie, jakby znalazły się w nim w środku nocy. Co gorsza, poza ich krokami, oddechami, wypowiadanymi słowami nie było słychać prawie nic. Żadnych odgłosów zwierząt, innych osób, które podobnie jak one chciały zmierzyć się z własnymi strachami lub odkryć choć jedną z tajemnic skrywaną przez Zakazany Las. Zupełnie tak, jakby znalazły się w miejscu otoczonym dźwiękową barierą, zanurzonym na stałe w ciemnościach nocy.
Im ciemniej było, tym bardziej Lizzy zaczęła mrużyć oczy, aby lepiej orientować się w terenie. Dostrzegła na niebie gwiazdę polarną, zapamiętała jej położenie. Przyda się, gdy będą chciały wrócić do zamku, a z jakiegoś powodu nie uda im się odnaleźć drogi, którą przyszły.
― Stój ― poleciła szeptem, wyprostowaną lewą ręką torując dalszą drogę Riven. Niedługo później przycisnęła palec wskazujący do ust, nakazując dziewczynie utrzymanie ciszy. Lizzy ukucnęła, podciągając przy tym swoją sukienkę tak, aby jej nie ubrudzić i trwała tak przez moment ― wpatrując się intensywnie w jakiś punkt przed sobą. Im dłużej to robiła, tym więcej koloru odpływało z jej twarzy. ― Spójrz tam. Widzisz to wielkie wklęśnięcie?

| rzut
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Morgan Warren
Czarodzieje
Oh, honey, I ain't your savior
Wiek
30
Zawód
Właściciel pubu
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
5
Brak karty postaci
10-29-2025, 17:50
Choć pierwotnie przeciwny, również Morgan dał się skusić okazji do tego, aby odwiedzić mury swojej starej szkoły i powspominać dni niemal absolutnej beztroski. Dni, kiedy - czy tego chciał czy nie - ściągano z niego obowiązek bycia starszym bratem. Przez pięć lat, gdy przybierał barwy domu lwa, mógł pozwalać sobie na zachowania, do których zdecydowanie nie przyznawał się przed swoją siostrą. Odsiedział zdecydowanie więcej szlabanów, niż gotów był się głośno przyznać. I tak, Zakazany Las przyciągał wtedy również i jego, ale koniec końców, nigdy nie odważył się by wejść głębiej niż kilka metrów. Tyle wystarczyło, aby wygrać zakład z towarzyszem ze szkolnej ławki, a jednocześnie przynajmniej nie został pożarty przez wielkie pająki czy inne piekielne bestie, o których opowieści słyszał od starszych roczników. Dziś Morgan doskonale zdawał sobie sprawę z tego że te historie były specjalnie wyolbrzymione, podkolorowane i przesycone przesadą, wszystko po to aby nastraszyć młodszych uczniów. Nie oznaczało to jednak, że dziś myślał o Zakazanym Lesie jako o bezpiecznym miejscu.
Wieczór trwał w najlepsze. Mężczyzna pozwolił siostrze udać się w tłum i odnaleźć swoich własnych znajomych. Nie szukał jej co rusz, nie kazał się meldować, była w końcu dorosła. Gdy ciemność na dobre zalęgła się jednak na niebie i pora robiła się coraz późniejsza, rudowłosy zaczął rozglądać się za Almyrą. Niekoniecznie rozważał powrót do domu w przeciągu najbliższych paru kwadransów, dobrze by było jednak ustalić jakiś plan. Pluł sobie w brodę, że nie zrobili tego wcześniej, chociaż na wydarzeniach takich jak ta, wiele rzeczy mogło się zdarzyć i człowieka zaskoczyć. Znalezienie dziewczyny samo w sobie nastręczyło mu nieco trudności i chyba tylko dzięki całkiem dobremu wzrokowi, wytrenowanemu na morzu, udało mu się rozpoznać znajomą sylwetkę w towarzystwie innej osoby.  Z daleka nie rozpoznał towarzyszki, dużo bardziej z resztą zainteresowało go miejsce w którym się znajdowały.
- Chyba nie myślicie wybierać się w głąb lasu? - odezwał się, podchodząc bliżej. Nawet jeśli był w przeszłości gryfonem, to jednocześnie był też zawsze głosem rozsądku, szczególnie w przypadku swojej siostry. Mógł zrozumieć szczenięcą potrzebę eksploracji i potwierdzenia swojej wartości, powody dla których Zakazany Las był tak kuszący. Sama jego nazwa już rzucała wyzwanie uczniom krnąbrnym i buntowniczym. Czy jednak teraz, w dorosłości także musieli poddawać się tak prymitywnym odczuciom?
- Mało dziś miałyście wrażeń?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Axel Devereaux
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Tancerz, Złodziej, Kelner w Białej Wiwer
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
12
16
Brak karty postaci
10-29-2025, 18:43
Hogwart, kiedyś tutaj przyjechał ze szkolną delegacją i tak jak Londyn bywał dla niego idealnym tłem dla kryminałów, tak zamczysko idealnie wpasowywało się w fantastyczne klimaty. Akademia Beauxbatons była o wiele bardziej elegancka i wyszukana, chociaż sam budynek również robił wrażenie, ale zgoła całkowicie inne. Obecność Axela na zjeździe była odrobine przypadkiem, a odrobine działaniem celowym. Z jednej strony była to niezła okazja, aby mając tutaj wszelakie towarzystwo międzynarodowe odrobine zaciągnąć języka o tym i owym, może oskubać parę kieszeni i by spotkać kogoś z Akademii. Chociaż ci ostatni wzbudzali w Axelu odrobine tremy i stresu, bo przecież doskonale wiedzieli o tym, co go spotkało i jak go potraktowano nim ukończył szkołę.
I tak nie wchodząc w szczegóły swojej szkolnej kariery zjawił się w Hogwarcie. Po uroczystym otwarciu rozejrzał się po zamczysku, spotkał nawet kilka znajomych i jednym z nich umówił się w Zakazanym Lesie. Mieli do pogadania, a przy tym była to okazja na odnowienie znajomosci i nawiązanie kontaktu. Idąc za wskazówkami dotarł do posępnego lasu, który nie robił zbyt dobrego wrażenia na samym wstępie. Przytłaczające otoczenie i groza bardzo szybko wywołały na skórze Axela wysyp gęsiej skórki. Chwilę rozgadał się za wyznaczonym miejscem, lecz póki co nikogo tam nie dostrzegł. A w międzyczasie w tej części lasu pojawiły się kolejne osoby.
Chwile nasłuchując Francuz skierował wzrok w kierunku dwóch kobiet i mężczyzny. Jeden kobiecy glos wydawał mu się niezwykle znajomy. Skoro jego towarzysz jeszcze się nie pojawił, postanowił zaspokoić ciekawość i sprawdzić, kogo tu przywiało pod sam Zakazany Las. Nie wchodził za głęboko, nie znal tego terenu i wolał nie nadziać się na jakieś niebezpieczne stworzenie o którym opowiadano mu nie raz i nie dwa. Czasem się dziwił, że taki las znajdował się na terenach szkolnych, co było jasna i oczywista groźbą na bezpieczeństwo uczniów. Anglicy czasami mieli dziwne podejście do życia.
Wyszedł z pomiędzy zarośli skupiając wzrok to na Melusine, to na Almyrze. A po chwili jego wzrok padł na postawnego Morgana.
- Słyszałem wiele opowieści o Zakazanym Lesie i faktycznie robi wrażenie. - Odezwał się pozwalając sobie na wybrzmienie francuskiego akcentu w jego słowach. - Czyżby przygnały was tutaj wspomnienia? W Beauxbatons krążą niesamowite opowieści na temat tego lasu. Ciekaw jestem, ile z tego to prawda. - Uśmiechnął się wesoło, chcąc zrobić na nieznajomych mile wrażenie. Skupił na chwile spojrzenie na Almyrze i zmarszczył brwi, kobieta wydala mu się niezwykle znajoma.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (3): 1 2 3 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:08 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.