• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Dziedziniec
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-13-2025, 12:40

Dziedziniec
Rozległy dziedziniec Hogwartu tętni życiem od świtu do zmroku. Wysokie mury zamku rzucają na kamienne płyty długie cienie, a pośród nich rosną wiekowe lipy, których liście szeleszczą, gdy tylko powieje chłodny wiatr od jeziora. Pośrodku dziedzińca stoi stara fontanna z kamiennym dzbanem, z którego nieustannie sączy się woda – podobno zaklęta, by nigdy nie zamarzać. Tu uczniowie przemykają między lekcjami, słychać śmiech, trzask skrzydeł sów i szuranie pergaminów niesionych przez podmuch. Czasem wśród kamieni mignie duch albo szkolny skrzat, a nocą płomień pochodni oświetla ciche rozmowy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-17-2025, 14:51

Poczęstunek


[Obrazek: pPpLSVc.gif]

W wielu miejscach Hogwartu czekały na gości stoły z poczęstunkiem. Były to głównie przekąski i słodkości, przystawki i niewielkie dania, które można było nałożyć sobie na talerz i przechadzać się z nim. W niektórych komnatach przygotowano okrągłe stoły, gdzie goście mogli usiąść i porozmawiać.
Skrzaty domowe Hogwartu wspięły się na wyżyny swych możliwości kulinarnych i przygotowały prawdziwe rarytasy! Stoły uginały się pod ciężarem talerzy, półmisków i pater ze specjalnościami kuchni brytyjskiej, francuskiej oraz norweskiej. Można było tam znaleźć między innymi: dyniowe paszteciki pachnące cynamonem i gałką muszkatałową, obok nich piętrzyły się niewielkie kanapeczki z łososiem, ogórkiem i pasternakiem; goście mogli spróbować również zapiekanki pasterskiej, pieczeni wołowej i baraniej z warzywami w glazurze, pieczeni Yorkshire, ziemniaków w przyprawach i kilku rodzajów gulaszu. Lśniące złote znicze kusiły do spróbowania ich orzechowego wnętrza, obok polecał się tradycyjny pudding oraz tarta melasowa. Dla gości z południa przygotowano quiche lorraine, zupę rybną bouillabaisse, deski serów, winogron oraz wykwintnych wędlin i pasztetów, a jeszcze więcej czekało na gości francuskich deserów - począwszy od delikatnych croissantów, przez pain au chocolat, makaroniki i małe tartaletki z owocami; goście Zjazdu mogli raczyć się karmelizowaną tartą jabłkową oraz crème brûlée (po którym każdy uśmiechał się słodko). Absolwentów Durmstrangu skrzaty pragnęły zaskoczyć ich rodzimą kuchnią: przygotowały więc wędzone i suszone mięsa oraz ryby, fårikål czyli tradycyjną baraninę z kapustą, a także kilka rodzajów warzyw. Goście mogli raczyć się także dobrym, ciemnym pieczywem oraz lefse, czyli plackami ziemniaczanymi. Jeśli mieli ochotę na cos słodkiego, to mogli poczęstować się również rożkami z wafelków nadziewanych śmietankowym kremem oraz dżemem, a także risalamande i słodkimi bułeczkami z kardamonem i pastą migdałową.

Do dyspozycji gości pozostawał również alkohol. Dostępne były: ognista whisky, piwo kremowe, rum porzeczkowy, piołunowe wino, miód pitny, sherry oraz kociołkowa brandy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Daniel Dodge
Czarodzieje
Daniel, you did it, you made me cry. You spent ten days in bed when I asked you why
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
10-21-2025, 11:39
Wiecznie jestem głodny. Istnieje maciupeńka, minimalna szansa, że ma to coś wspólnego z niedojadaniem w dzieciństwie, w każdym razie mój żołądek powinien zainteresować uzdrowicieli, konkretnej gastrologów, ponieważ żadna ilość jedzenia nie stanowi dla mnie wyzwania. Sylwetkę trzymam dzięki regularnym ćwiczeniom (robię pompki, a Sandy stópką dociska mnie do podłogi) i dobrym genom. Tyle dostaję w spadku od patałachów, którzy woleli odwalić kitę niż zajmować się swoim dzieckiem - lepszy rydz niż nic. Niektórym trafiają się długi, nawiedzone domy, skłonność do próchnicy, szpotawe stopy, wrastające paznokcie, opryszczki itp. Głęboki oddech: wdzięczność.
Zapuszczam żurawia do talerzy obcych ludzi, niucham za soczystymi kawałkami mięcha, ale niestety, zaklęcia kilmatyzacyjne działają. W komnatach zapewniono doskonałą cyrkulację powietrza, jak sądzę, żeby celebrytki nie musiały się przejmować, że ich wypożyczona w barterze sukienka nasiąknie aromatem długo gotowanej ryby i butik nie zechce przyjąć jej z powrotem. Dla Sandy to dobrze, nie będzie musiała robić prania po jednym założeniu kiecki, która pewnie wymaga konkretnych ustawień: płukania w górskiej wodzie, niskiej temperatury poniżej 30 stopni i delikatnych obrotów bębna, aby materiał był bezpieczny jak płód pływający w łożysku. Ja niestety muszę się gimanstykować przy tym rekonesansie: choć nie, wcale nie. Zapominam: tu się je tak długo aż się wymiotuje, skrzaty mają lepszą rękę do pracy w kuchni niż kobiety, więc wszystko jest pyszne, smaczne, świeże, a do tego za darmo. Próbuję francuskich specjałów i norweskich delikatesów, żeby zasłużyć na tytuł Intercontinental Bajers, dopycham zapiekanką pasterską i sunday roast, choć mamy poniedziałek, a nie niedzielę. Konsumpcja zajmuje mi więcej czasu niż zwykle, zmiatanie talerza zwykle trwa sekundę - cukiereczek mrugnie okiem i musi biec po dokładkę, ale przecież potrafię się delektować. Na finiszu obżarstwa czeka nagroda, rozsunięte kolanka Sandy, która tylko czeka aż ją złapię pod stołem, powoli kochanie, powoli. Wysyłam ją do bufetu - mają tam ponoć niezłe sery i francuskie konfitury do nich pasujące, dżem z cebuli i podobne frykasy - samemu dłubiąc w zębach wykałaczką. Wyciągam włókno pieczeni, które weszło pomiędzy jedynkę a dwójkę, zawijam je w chusteczkę, palcami pstrykam na skrzata, żądajac, żeby posprzątał - i doniósł popielnicę. Spalam jednego, spalam drugiego, a jej wciąż nie ma. Miała tylko przynieść ser: camemberta, munstera, tomme de Savoie. Co ona tam robi, doi krowy? Lekko zaniepokojony lokalizuję sikoreczkę, która naturalnie żyje, ma się dobrze i oczywiście nie zajmuje się niczym powiązanym z produkcją sera, co ewentualnie usprawiedliwiłoby to opieszalstwo. Przy stojaku z winami ptaszynka szczebiocze z typem o wkurwiająco znajomej facjacie, uśmiecha się do niego, cios prosto w moje serce. Gdybym był nią, dostałbym winem prosto w twarz, a na deser policzek.  Ja mam w sobie więcej klasy.
– Nie przeszkadzam wam? – przerywam rozmowę, władczo kładąc dłoń na talii Sandy i ściskając ją, może ciut za mocno i separując ciałem od makaroniarza. – Jak idą interesy, Medici? Jeśli wszystkich kontrahentów traktujesz tak, jak potraktowałeś mnie, twój ojciec nie mógłby być bardziej rozczarowany - cmokam, sięgając po kawałek roqueforta z eleganckiej patery. Mniam.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
10-21-2025, 21:00
Zjazd Absolwentów

Fred

Wysłuchali powitania Dyrektora, stojąc z boku - daleko od głównej części uroczystości. Chór rozbrzmiał, witając zgromadzonych gości, absolwentów i - jak to ujął Albus Dumbledore - przyjaciół ze szkolnej ławki. Ona jednak zamiast wsłuchiwać się w mało porywającą przemowę, skupiła się na tym, jak w końcu zmienia się krajobraz i jak niepostrzeżenie nadchodzi wiosna. Ciepłe promienie słońca otulały jej skórę, a świergot ptaków wydawał się łagodniejszą muzyką niż ten skrzek chórzystek - choć oczywiście nie powiedziałaby tego głośno. - Chodźmy stąd - szepnęła do brata, gdy przemowa dobiegała końca, a ona już trzeci raz zapadła się obcasami w trawę na szkolnych błoniach. - Zaraz zacznie robić się tu tłoczno - dodała, jakby kierował nią czysty altruizm i troska o brata, a nie własne pobudki. Choć prawdę mówiąc, jedno z drugim całkiem dobrze się uzupełniało.
Przechadzali się po korytarzach jak wszyscy dziś obecni, przyglądając się znajomym murom, obrazom, wszystkiemu, co niegdyś stanowiło ich codzienność. Nie żeby jakoś za tym wielce tęskniła - ale może trochę tak. Za lekkością dawnych decyzji, za czasem, gdy największe problemy kończyły się na egzaminach, kłótniach z rówieśniczkami czy złamanych sercach. Uśmiechnęła się, gdy dotarli na dziedziniec i zobaczyła suto zastawione stoły. Tyle dobrego - na kuchnię w Hogwarcie nigdy nie mogła narzekać. Czasem brakowało jej tych smaków w domu, bo ani ona, ani jej matka nie były stworzone do gotowania. Może zwyczajnie nigdy nie poświęciła temu należytej uwagi, czując, że przyświecają jej inne - większe cele. Podeszła do jednego ze stolików i sięgnęła po małą tartaletkę z owocami. - Jak twoje odczucia po naszym ostatnim wspólnym wyjściu? - zapytała, ściągając z ciastka truskawkę i odkładając ją na bok. - Nie martwiłeś się, że znowu cię w coś wpakuję? - dodała, unosząc brew w pytającym geście. Właściwie to jej życie było całkiem spokojne, może nawet zbyt spokojne - przynajmniej do czasu, gdy pojawił się w nim Freddie. Od ich pierwszego spotkania, przez imprezę na barce, ucieczkę przed bileterem w Błędnym Rycerzu, aż po bójkę w Złotym Dzbanie - odkąd poznała prawdę chaos zdawał się chodzić za nimi krok w krok. Może to ona powinna martwić się, że znowu w coś zostanie wplątana, ale tego nie zamierzała mówić głośno. Bo prawda była taka, że całkiem dobrze jej z tym było. Zaczynała rozumieć, że do twarzy jej z tą spontanicznością - a wejście nago do fontanny było chyba tylko preludium do wszystkiego, co jeszcze mogło nadejść.
Nigdzie w oczy nie rzuciła jej się Mary Goyle i po części naprawdę ją to cieszyło. Nie miała najmniejszej ochoty psuć sobie nastroju widokiem tej dziewczyny. Z drugiej jednak strony była ciekawa, czy tamta nadal domalowuje sobie piegi i czy faktycznie ma już te okropne zmarszczki, które z taką łatwością potrafiła sobie wyobrazić. Wróciła spojrzeniem do brata. - Dlaczego spytałeś w liście o Igora? Co cię martwi? - kolejne pytanie rzucone w czystej bezpośredniości mogło go zbić z pantałyku, ale taka właśnie była. Nie owijała w bawełnę i choć lubiła bawić się słowem, to tylko na własnych zasadach i tylko wtedy, gdy naprawdę miało to sens. Podejrzewała, że coś musiało go gryźć. Zarówno tamte nerwowe docinki w Dzbanie, jak i ta prośba w liście, miały w sobie coś z niepewności. Może to właśnie jej zapewnienia potrzebował?
Spojrzała znów na trzymaną w dłoniach tartaletkę. Przez chwilę przyglądała się jej bez przekonania, po czym sięgnęła po odłożoną na talerz truskawkę, a jemu podała ciastko. - Jednak nie chcę - uśmiechnęła się, zadowalając się samym owocem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Sandy Wilkes
Czarodzieje
tell me who I am – do I provoke you with my tone of innocence?
Wiek
21
Zawód
fryzjerka, niania, drobna złodziejka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
2
Siła
Wyt.
Szybkość
5
7
13
Brak karty postaci
10-22-2025, 19:51
danny & alessio

Przy stolikach takich jak ten ważą się losy świata — w akompaniamencie malinowych muffinek, cytrynowych makaroników, francuskich serków i zakąsek mięsnych niewiadomego pochodzenia bawimy się w ważnych i usatysfakcjonowanych życiem, pomiędzy jednym a drugim koreczkiem dywagując nad liczbą dzieci, liczbą widniejącą na naszym rachunku w Gringocie, innym zaś razem liczbą, która zdobi drewnianą rączkę wyścigowej miotły. Dla każdego coś dobrego.
Nie interesują mnie losy świata; słyszałam coś o tym, że jest okrutny i zepsuty, z dnia na dzień coraz gorszy i najlepiej byłoby zostawić całą Anglię daleko w tyle, ale kiedy światełka oświetlają dziedziniec, a przed oczami migają mi ładne sukienki, nie potrzebuję wiele do czegoś potocznie nazywanego szczęściem. Pięć porad na udane życie, sprawdź stronę dwunastą.
Bąbelki z fikuśnych drinków, musujące i wytrawne, niebotycznie zapewne kosztowne, prosto z francuskiego regionu, któremu alkohol zawdzięcza nazwę, której wymówić nie potrafię; godzinami oglądałabym jednostajny strumyk ulatniających się pęcherzyków powietrza, gdyby nie wyrósł przed nami udekorowany dziedziniec, przypominając nostalgiczny rys sprzed — w moim przypadku — lat ledwie kilku. Daniel mógł z kolei zapamiętać go nieco inaczej.
Wzdłuż rozświetlonych korytarzyków naszej starej szkoły, w dół przełyków zacnych absolwentów; szklaneczka z aromatyczną sherry ląduje w mojej dłoni mniej więcej wtedy, kiedy z wielkim zdziwieniem przyglądam się imponującej kopce na talerzyku, który Daniel przynosi do naszego stolika.
— Na zdrowie — komentarze są zbędne, pozwalam mu się nacieszyć, należy się, w naszym mieszkaniu tego typu menu raczej nie gości; chyba inspiruje mnie górka mięsa, warzyw i być może też czegoś słodkiego, która piętrzy się przed jego zachłannym obliczem, bo kiedy wspomina o serach i innych francuskich specjałach, niespecjalnie protestuję, tylko grzecznie i pełna ciekawości drepczę w stronę szwedzkiego stołu uginającego się pod inwencją twórczą organizatorów gastronomicznej części tego wydarzenia. Tam czekają na mnie małe kawałki jedzenia, przygotowane zapewne przez jakieś małe rączki. Dwa oddechy i dwa kroki dalej zostawiam Daniela za własnymi plecami; wzrok wędruje po kamiennych ścianach dziedzińca, po ładnych profilach kelnerów, po skrawkach atłasowych i koronkowych sukien — finalnie show kradnie sylwetka mężczyzny, który nie tak dawno temu — mniej więcej pomiędzy moją sherry, a moim całusem na odchodne na policzku Danny'ego — siedział gdzieś mniej więcej naprzeciw nas.
— Zdaje pan sobie sprawę, jak wiele nas łączy? — pytanie—pułapka, pytanie—wyrok; kurtuazja podaje sobie rączkę z szerokim uśmiechem, którym witam Pana—Prawie—Znajomego, w międzyczasie sięgając po wykałaczkę z małą kosteczką sera na końcu — Na wejściu było o krok od pomyłki — Alessandra i Alessandro, znajdź trzy różnice na obrazku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Alessio Medici
Akolici
Wiek
32
Zawód
alchemik, handlarz ingrediencjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
18
0
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
28
Siła
Wyt.
Szybkość
7
7
2
Brak karty postaci
10-26-2025, 14:33
⏱ godz. 18:30

  Jest coś nienaturalnego w tonach hogwarckich szeptów i głosów, słyszanych wokół Alessio na Zjeździe Absolwentów. To podmuch towarzyskich westchnięć – w tym ochów i achów – wyrażonych na jednym wdechu, ale i na jednym tonie. Jakby co niektórzy goście zamku nie mieli do zaoferowania wiele więcej, niż słodycz komplementów i trwających tu i ówdzie kurtuazji. Słowa pochwał od nich padają bowiem gęsto i mnogo, niby w reakcji na piękno kobiecych sukni, czy fason marynarki – kojarzy mu się to jednak z czymś niebotycznie infantylnym. Trochę tak, jakby słowa banalnych komplementów, które dziś słyszy z różnych ust i od różnych płci, wypuszczono ze smyczy, jak narwanego i niedojrzałego szczeniaka. Nie pragnie jednak ich pouczać, ani zdzierać z byłych uczniów masek, które nakładają na siebie wraz z udawanymi względem innych sympatiami,  to bowiem wiąże się ze zbędnym wysiłkiem, którego Alessio nie chce dzisiaj podejmować. Zamiast tego gra wedle reguł, nałożonych przez otoczenie. Co prawda nie bawi się w sztucznie generowane uprzejmości, przywdziewa jednak na usta powściągliwy i neutralny uśmiech, gdy mija witraże znajomych twarzy i echa dawnych znajomości. Jednej z nich, twarzy, nie jest jednak w stanie przywołać sobie w pamięci z dawnych lat. Mowa tu o blondwłosej kobiecie (Sandy).
  Spotkana przy stole z trunkami, wygląda na dekadę młodszą od Alessio, co pewnie tłumaczy, dlaczego nie kojarzy jej z Hogwartu. Mimo tego pozostaje otwarty na kontakt z nią. Jej łagodne rysy przecinają owal twarzy, a zgrabna, zawieszona w powietrzu dłoń, zdaje się wypełniać przestrzeń radosną ikrą młodzieńczej kurtuazji.
  Widząc w niej elegancko ubraną kobietę nie wita jej podaniem ręki, zamiast tego na moment asekuruje nieco trzymany w prawej dłoni trunek, podsuwając go bliżej klatki piersiowej, by nie wylać go przy nachyleniu się do kobiety, a wolną, drugą dłonią chwyta subtelnie za spód jej smukłych palców, składając na wierzchu jej ręki delikatny, odpowiednio krótki pocałunek. To w zasadzie ledwie muśnięcie ust, nie pozostawiające po sobie ani śladu, ani tonażu romantycznych emocji, gdy Alessio po tym zwykłym powitaniu prostuje się i puszcza jej palce.
  Nie odpowiada na jej słowa od razu. Pozwala kobiecej wypowiedzi wybrzmieć między nimi, gdy po kilku sekundach zawiązującej się ciszy, rozluźnia ją krótkim wtrąceniem:
  — Doprawdy?
  Ton głosu Mediciego to mieszanka pomiędzy zaskoczeniem z niezapowiedzianego kontaktu, a standardową uprzejmością. To również zaczątek krótkiej analizy nad tym, co słyszy Alessio od blondynki. Pewna wynikowa jej słów, która jak cienki i ciepły plaster, przylepia się do jego myśli na nieco dłużej. Dopiero zastanowienie się nad kwintesencją jej wypowiedzi od słowa do słowa, zakończone wspomnieniem wejścia na błonia, gdzie rozpoczynał się Zjazd Absolwentów, rodzi w nim, jak mu się wydaje, trafioną refleksję:
  — Alessandra, prawda? — upewnia się, czy dobrze rozwikłał zagadkę jej słow. Przesuwa przy tym ramię dalej od stołu i tym samym od niej, gdy kobieta, nachylona nad blatem pełnym potraw, sięga po półmisek z serami. W ten sposób generuje dla niej dodatkową przestrzeń na sięgnięcie po specjały, a sam dotyka ustami kieliszek Ognistej Whisky, trzymanej w lewej dłoni.
  Pierwsza fala trunku rozgrzewa trzewia, osadzając się na dnie żołądka, co staje się prawdziwą równoważnią dla chłodnego głosu Daniela, który właśnie przecina ostro powietrze i zostawia między Alessio, a Sandy pewną wyrwę surowości.
  Medici nie daje się jej wchłonąć, zamiast tego śmiało lustruje sylwetkę mężczyzny.
  — Ciebie też miło widzieć — odpowiada przekornie i nieco ironicznie, nie roszcząc sobie prawa do zajęcia terytorium wokół Sandy, gdy Daniel Dodge otacza ją szczelnym, dominującym uściskiem. W zasadzie przyjmuje ten gest z cichą aprobatą, odsuwając się o krok, by odłożyć trunek po Ognistej na stół i sięgnąć w międzyczasie po dyniowe paszteciki.
  — Mój ojciec zapewne śpi spokojnie, z myślą o tym, że zabezpieczyłem każdy z liczących się kontraktów handlowych z Genui po jego śmierci. Kolejnym planem było powrócenie do nowych kontrahentów, ale cóż... nie dałeś mi za wiele czasu, wysyłając rozżewionego emocjami wyjca.
  Wzruszenie ramion to dostatecznie dosadny symbol tego, jak bardzo nie żałuje swojej decyzji. Jeśli Daniel w interesach zachowywał podobną impulsywność, co przy wysłaniu wyjca, to Alessio był niemal pewien tego, że na dłuższą metę ich współpraca nie miałaby sensu. Nie rodziłaby odpowiednich owoców. To dlatego nigdy nie domknął kwestii ich kontaktu i nie odpowiedział na wiadomość.
  Szarpanie się z temperamentnymi szmuglerami nie piastowało wysokiej pozycji na szczeblu alessiowych potrzeb.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Daniel Dodge
Czarodzieje
Daniel, you did it, you made me cry. You spent ten days in bed when I asked you why
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
10-28-2025, 09:07
Alessio & Sandy

Na fetach takich jak ta, trup ściele się gęsto. Gdzie mi do bywalcy salonów; epizod lwiątka na smyczy, era amerykańska, było, minęło. Mimo wszystko wątki są obrzydliwie powtarzalne, jakby układankę stworzono dla gości specjalnej troski, którzy lata później zyskają w fachowej terminologii miano neuroatypowych. Koktajlowe sukienki szeleszczą, szpilki klekoczą na szerokich schodach, kapelusze gubią się tak jak i numerki wręczone przez nieudolnych szatniarzy. Goście, materiałowa kula, przemieszczają się sznureczkiem jak kolonia gąsek tuż za mamą gąską. Drepczą tak od błoni udekorowanych wieńcem lampeczek imitujących prawdziwe płomienie, które żarzą się, gdy jakaś parka, trójka lub czwórka odda się rozpasaniu w krzaczkach zbyt blisko głównej wysypanej żwirkiem dróżki przez salę wejściową z uroczą girlandą przypominającą o tym, jak starzy jesteśmy (i coś tam o międzynarodowej współpracy czarodziejów) oraz fotobudką wciśniętą w któryś kąt, zachęcającą do robienia pamiątkowych zdjęć: normalne, śmieszne lub romantyczne. Jeśli ktoś nie ma pomysłu na pozę (do piachu z ludźmi bez wyobraźni), może zainspirować się dostępnymi wzorami lub klasycznie i bardzo brytyjsko powiedzieć “ser”. Trupki już leżą, trzeba uważać na te bezwładne ciała; godzina niby jeszcze młoda, lecz kto zaczyna bankiet o trzeciej po południu? Dureń bez trzeciego oka przewidzi jak to się skończy. Alkohol lejący się do oporu prosto do rozwartych, zachłannych gardzieli składa w pół zrezygnowanych mężów, lecz skrzaty są przyzwyczajone do sprzątania zwłok. Byłoby szkoda, gdyby ktoś się potknął, złamał nogę z przemieszczeniem albo wybił sobie ząb.
Swoje, zdrowe, sztuk 32 (w tym jeden złoty) zatapiam we wszystkim, co bozia dała, delektując się już myślą o deserze. Słodki ząb to nie moja rzecz, chyba że idzie o tego jednego cukiereczka, rozchichotanego, wyglądającego jak mała, plastikowa laleczka. Nawet fryzurę ma tak idealną, że łatwo się pomylić i orzec, że to peruka, guma i że z naturalnością nie ma nic wspólnego, a że wielu kręci się tu koneserów syntetyków, posiłek konsumuję czujnie - muszę ją pilnować. Szminka na moim policzku po jej całusie to za mało, przecież jej ufam - nie ufam za to całemu światu, skurczonemu do mojej panny i gałgana, który ma czelność obcałowywać jej ręce. Cały się jeżę - jeśli nie widzieliście nigdy jeża: spójrzcie na mnie w tej chwili, paranormalny gatunek zdolny do strzelania igłami na odległość i celowania nimi prosto w czyjeś chciwe oko. Chciałbym.
– Pan cię chyba nie zaczepia, złotko? – upewniam się, wpijając palce w bok Sandy, która niestety zbyt wolno rozszyfrowuje kody. Gdyby tylko przytaknęła - mam pretekst, by wziąć go za fraki i wyprowadzić na dwór. Zamiast tego: rozmawiamy. Nuda.  Do serów pasuje skrzacie wino, więc chwytam za kieliszek, by każdy z nas dzierżył w dłoni coś, co ewentualnie może posłużyć do ataku i rozbić się wdzięcznie na głowie oponenta. Stoję najbliżej butelek, co też daje mi przewagę - kalkuluję to sobie, jak obliczam stopy procentowe dłużników lichwiarskiego interesu i skalę kłopotów, w jakie nas wpędzę, jeśli ewentualnie coś mi zadrży i już teraz zdzielę Alessio w łeb. Liczący się kontrahenci. Robię się cały czerwony, a Sandy wie, że coś się święci.
– Czas to pieniądz, Alessandro. Kto jak kto, ale ty powinieneś o tym wiedzieć – dobra mina do złej gry, wzruszam ramionami, jakby to miało rozpędzić plamy na mojej mordzie. Gdyby wpuścili tu byka, miałbym przesrane - lepszy ze mnie target niż dziwka w czerwonej sukience. – Utopiłem przez ciebie sporo siana – zgrzytam zębami, nachylając się do niego. – Dżentelmeńską umowę pies jebał, co? – skurwiel po prostu przestał się odzywać. – A tobie zabrakło jaj, żeby się wycofać. Żeby przeprosić. Imię zobowiązuje, pewnie dostałeś je po Moreschim, co? – kpię, w międzyczasie wrzucając do ust kolejną kostkę sera z niebieską pleśnią. – Wybacz skarbie, że musisz tego słuchać. Powinni postarać się o większą selekcję gości - zwracam się do Sandy, a mój głos ostry jak papier ścierny momentalnie łagodnieje, gdy odgarniam z jej twarzy kosmyk skręconych anielskich włosów i zakładam go jej z powrotem za uszko. Jeśli tylko mi na to pozwala; nigdy nie wiadomo, co jej odjebie i czy nie stanie murem za panem Bolognese, którego przyłapałem na całowaniu jej rączek.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Morgan Warren
Czarodzieje
Oh, honey, I ain't your savior
Wiek
30
Zawód
Właściciel pubu
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
5
Brak karty postaci
10-28-2025, 22:44
Kenneth

Morgan był na tyle pracoholikiem, że w pierwszej chwili kiedy usłyszał o zjeździe absolwentów w Hogwarcie, planował sobie odpuścić. Traktował swoje obowiązki bardzo poważnie, dlatego nie lubił zostawiać swojego przybytku na zbyt długo - szczególnie wieczorami, kiedy ruch był największy i najprościej było o jakieś problemy. Jakże jednak mógłby odmówić proszącemu spojrzeniu swojej siostry? Oczywiście, mógł ją puścić samą, a samemu zająć się pracą. Coś było jednak w tym proszącym spojrzeniu, że mężczyzna w końcu się ugiął. ich pracownica, Betty, też się ucieszyła. Dodatkowa zmiana oznaczała w końcu dodatkową wypłatę.
No i Morgan musiał przyznać siostrze rację, że wiele by stracił, odpuszczając to wydarzenie. Sam się zdziwił tym, jak bardzo sentymentalnie się poczuł, spoglądając na znajome, nawet jeśli nieco starsze mury. Już sam widok zamku sprawił, że mężczyzna poczuł jakąś taką nostalgię. Przed oczami stanęły mu te wszystkie momenty kiedy ganiał się z przyjaciółmi po korytarzach, próbując nie spóźnić się na zajęcia po odwaleniu jakiegoś numeru. Nawet szlabany wspominał teraz pozytywnie. Przynajmniej nauczył się wtedy jak dokładnie wyszorować srebra. Wtedy, za dzieciaka, nigdy nie spodziewałby się, że taka wiedza na coś mu się w życiu przyda.
Podczas ceremonii otwarcia i powitania, Morgan słuchał w skupieniu. Pozwolił Almyrze uciec gdzieś w tłum - przez różnicę wieku spędzili razem w szkole mało czasu, więc i wspólnych przyjaciół mieli niewielu. On sam zdążył dostrzec w tłumie kilka znanych twarzy - choć pewien był że niektórych starych znajomych pewnie nie rozpozna przez to jak się zmienili. Może nawet uda się odbudować jakieś stare, dawno zakurzone kontakty? Kiedy mężczyzna zmierzał ku stołowi z poczęstunkiem, wydawało mu się że widział tego jednego pulchnego puchona który był rok niżej i kiedyś prawie złamał mu nos ze strachu. Dziś Morgan uśmiechał sie lekko pod nosem na to wspomnienie, ale wtedy był wściekły. Nie zdążył jednak podjąć próby zaczepienia wspomnianej osoby, puchon zdążył napakować jedzenia na talerzyk i oddalił się ze swoją grupką znajomych.
- A ciebie sie tu jakoś nie spodziewałem - odezwał się zamiast zwykłego "dobry wieczór", kiedy jego wzrok odnalazł kolejną, tym razem zdecydowanie znaną sobie twarz. Z jakiegoś powodu Morgan uznał, że taki absolwencki spędzik będzie dla Kennetha raczej mało atrakcyjny (tak jak pierwotnie dla niego samego). Jak widać, znów srogo się pomylił. I dobrze, nawet jeśli utrzymywali w miarę przyjacielską relację, jakoś dawno nie widział osmaganej morskimi wiatrami twarzy Fernsby'ego.  Stanął koło mężczyzny, rozglądając się po zastawionym stole, rozważając czego miałby ochotę skosztować, choć jego wzrok uciekał co jakiś czas do sekcji z trunkami. - Ostatnio ci coś nie po drodze w moje progi, hm? 
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Sandy Wilkes
Czarodzieje
tell me who I am – do I provoke you with my tone of innocence?
Wiek
21
Zawód
fryzjerka, niania, drobna złodziejka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
2
Siła
Wyt.
Szybkość
5
7
13
Brak karty postaci
10-29-2025, 20:15
danny & alessio

Pół uśmiechu i dwa trzepoty rzęs; pierwszy dla deski serów wszelakich, drugi dla Alessandro. Maski na balu faktycznie miały służyć anonimowości — jej kruchej iluzji, wydmuszce wieczoru, w którym nie liczyły się przewinienia z czasów pozornie błogiej, jakże jednak potrafiącej zajść za skórę, nastoletniej nieważkości — po to by wyzwolić odpowiednie zachowania, a później soczyście opisać je w Czarownicy. Nie miałam tego nikomu za złe; było coś nęcącego w wizji wylądowania na stronie szóstej; ja, moja błyszcząca sukienka, Daniel, jego błyszczące ząbki odbijające błysk lampy aparatu.
Poboczny cel mojej wycieczki do suto zastawionych stołów jest wysoki, przystojny, dobrze ubrany, do tego uśmiecha się przyjemnie i jeszcze przyjemniejsze ma imię; Alessandro staje się cichym sprzymierzeńcem nad francuskimi zakąskami i skandynawską kuchnią fusion, wyborem zgoła ciekawszym od surowego mięsa wciśniętego w ostrą wykałaczkę.
— Więc też to zauważyłeś! To takie zabawne, prawda? Przypadki chodzą po ludziach, takie drobne smaczki, małe szczególiki, dziś tu, jutro tam... — trajkoczę więc pełna pasji podpalonej tym miłym zrządzeniem losu, a kawałek cheddara na drewnianym patyczku cicho usycha z niedostatku uwagi.
— Nie znamy się z Hogwartu, jest— teś? est Pan? Zastygam w pół słowie próbując oszacować jego wiek, nasz stopień zażyłości, społeczne przyzwolenia i domniemane faux pas — Jesteś stąd? A może romantyczna Francja? — wygląda na inteligencika, a ja sztuczną kurtuazję chowam na bok, nie jest przecież aż tak stary. Korci mnie porównać ilość zmarszczek do tych, którym ochoczo przyglądam się każdego ranka, ale do przyzwoitości przyzywa mnie zmyślność tego wszechświata, bo oto gwiazdy ustawiają się w odpowiedniej kondygnacji, a na usta ciśnie się sławetne o wilku mowa; nie przyznaję się do tego, tylko z uśmiechem kładę ufnie tył głowy w miejscu pomiędzy piersią a obojczykiem Danny'ego. Wszędzie rozpoznam jego dłonie, ułożenie klatki piersiowej, nieprzesadnie rozbudowanej, zapach, żylaste palce oplatające moją talię, potem biodro, To takie miłe.
— Danny, dasz wiarę, że nazywamy się prawie tak samo? To o tego dżentelmena chodziło przy wejściu — odźwierny coś burknął o zdublowanych imionach, a my kulturalnie to zignorowaliśmy.
Przeskakuję spojrzeniem od jednego do drugiego, zakąski na srebrnych talerzykach tracą moją uwagę; Danny przyciska mnie do siebie coraz bliżej, a zgrzyt jego równiutkich, białych zębów niedługo przerodzi się w syrenę alarmową.
Kostki lodu w kształcie puchatych poduszek powoli topnieją w metalowych wiaderkach, dowód rzeczowy numer jeden rośnie i rośnie, pod pulsującą ciszą nabierając rumieńców jak infantylnie zawstydzona kurtyzana rozchylająca nogi w tanim szkockiego burdelu; żeby zarobić, może nawet zacząć jodłować. Mrugam nieco zaskoczona, kiedy pan Dodge recytuje akt oskarżenia, nie rozumiejąc przewin pana o miłym, ładnym imieniu.
— Skarbie, jesteś pewien? Bo wiesz — w zasadzie nic, co powinien takiego wiedzieć? — Może pan Alessandro widzi to inaczej? — to dzień dobroci dla zwierząt dawnych znajomych—nieznajomych.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Freddy Krueger
Czarodzieje
zawsze budzę się za późno, nawet jeśli nie spałem
Wiek
21
Zawód
rybak, diler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
2
0
OPCM
Transmutacja
4
4
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
11
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
10-30-2025, 21:55
Odpowiedź dla Loretta Krueger

Skłamałbym twierdząc, że słuchałem przemówienia dyrektora Hogwartu. Bardziej od rzucanych w eter przywitań i nawoływań do dobrej zabawy zajmowała mnie ilość ludzi; twarzy skierowanych na lico byłego już nauczyciela, które reagowały kompletnie inaczej na wypowiadane przez niego słowa. Jedni uśmiechali się szeroko zapewne ciesząc z możliwości celebracji równie ważnych rocznic w towarzystwie dawnych przyjaciół, natomiast inni wykrzywiali wargi w grymasie, jakby właśnie połknęli paczkę cytrynowych dropsów – naprawdę, całą paczkę. Dlaczego zatem zdecydowali się zjawić? Z przymusu? Przecież to nie były egzaminy…
Pokręciłem lekko głową wsuwając dłonie w kieszenie spodni, gdy tylko jeden z uczestników złapał mnie wzrokiem najpewniej domyślając się, iż mu się przyglądałem. Speszony oblizałem nerwowo wargę, po czym wbiłem spojrzenie w jedną z cegieł znajdującą się wysoko nad głową Dumbledora. Wydawała się jakaś taka… luźna? Co, jeśli spadnie? Aż żal, że nie stała pod nią żadna wrzeszcząca mandragora, cholernie nie lubiłem tych roślin. Zaśmiałem się pod nosem na samo wyobrażenie – zupełnie ignorując fakt, że przypuszczalnie wyglądałem jak ostatni kretyn – i kiedy powędrowałem absurdalnymi myślami jeszcze dalej, w rejony, na które nie byłbym gotów zaprowadzić nawet najbliższych, mych uszu dobiegł głos Loretty. -Eee- zaciąłem się nie bardzo wiedząc, co właściwie powiedziała, ale głupio było mi się do tego przyznać. -Tak, tak- mruknąłem tylko. Zgoda zawsze była najlepszym wyjściem z podobnej sytuacji.
Byłem jej wdzięczny, że oddaliliśmy się od tłumu, bo choć radziłem sobie całkiem nieźle, to z każdą chwilą czułem coraz większe przytłoczenie – właściwie, gdyby nie jej bliskość i wcześniejsza obietnica, to byłbym już z powrotem na swojej łajbie. Oddzielałem się murem od otoczenia, ale wciąż był on zbyt kruchy i wrażliwy, aby móc zapewnić mi swego rodzaju komfort. Uciekanie myślami stanowiło ochronną tarczę; próbę zagłuszenia zewnętrznych bodźców wprawiających mnie w irracjonalny lęk – nie o siebie, nie o własne zachowanie, czy kpiące komentarze. Sam tak naprawdę nie wiedziałem o co i mimo wielokrotnych prób nie potrafiłem jednoznacznie zdefiniować źródła – zwłaszcza na trzeźwo.
-No, fajnie było. Miło i w ogóle- odparłem zerkając na suto zastawiony stół, a później truskawkę, której pozbyła się z wierzchu tartaletki. -Nie lubisz truskawek?- spytałem sięgając po owoc. Kwestia kolejnych zaskoczeń nieco zbiła mnie z pantałyku, bowiem nie sądziłem, że naprawdę zajmowała sobie tym głowę. -To znaczy- westchnąłem pod nosem pragnąc jednocześnie powiedzieć prawdę i nie sprawić jej przykrości – a najpewniej było to niemożliwe. Problem w tym, że z kłamstwem nie byłem za pan brat. -Trochę się martwiłem, bo no- zaciąłem się starając dobrze dobrać słowa. -No wiesz, że dla mnie to nie takie proste i w ogóle. I no- zabłądziłem, wiedziałem że tak będzie. -Po prostu nie lubię niespodzianek- stwierdziłem ciszej, bardziej do siebie jak do niej i wbiłem wzrok w podłogę. -Ale tutaj jest w porządku. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kogo naprawdę nie chciałbym widzieć na oczy- wzruszyłem lekko ramionami, po czym sięgnąłem po pierwszą lepszą butelkę i nalałem trunku do dwóch kieliszków. Czy wybrałem dobre szkło? Właściwie… kogo to interesowało. Na barce piło się ze szklanek.
-O kogo?- zmrużyłem oczy upijając alkoholu, w którym dało się wyczuć owocową nutę. To chyba było jakieś wino – wybitnie średnie i przede wszystkim słabe. Potrzebowałem czegoś mocniejszego. -A- mruknąłem widząc jej ponaglające – i słusznie – spojrzenie. -Dlaczego czytasz skreślone zdania? To miałaś ominąć, to już nieistotne- kłamstwo. Tak rzadkie i równie absurdalne, co infantylne, aczkolwiek nie chciałem, żeby między nami cokolwiek się zmieniło. Domyśliłem się, że mi nie uwierzyła.
-Hej- rzuciłem zerkając na nią z lekkim rozbawieniem. -Czy nie powinienem się zgodzić na tę wymianę?- spytałem, a zaraz po tym skosztowałem słodkości. -Zdecydowanie za mało korzennych przypraw- pan maruda się znalazł – ale ten pan maruda potrafił piec i to całkiem nieźle.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.