• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Ogród przy Middle Temple
Ogród przy Middle Temple
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-08-2025, 14:16

Ogród przy Middle Temple
Spokojna enklawa zieleni w samym sercu Londynu. Starannie przystrzyżone trawniki, kwitnące rabaty i ciche alejki tworzą miejsce wytchnienia od zgiełku pobliskiej Fleet Street. Wiosną ogród tonie w barwach krokusów i tulipanów, latem pachnie różami i lawendą. Stare platany dają cień, a drewniane ławki zachęcają do lektury, rozmowy lub chwili samotności. W tle słychać delikatny szum Tamizy i odległe dźwięki miasta. Ogród przy Middle Temple to miejsce idealne na dyskretną rozmowę, spotkanie w tajemnicy lub cichy moment refleksji – magiczny zakątek w gwarnym świecie paragrafów i sekretów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (14): « Wstecz 1 … 8 9 10 … 14 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#81
Cillian Macnair
Śmierciożercy
Wiek
33
Zawód
Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
11
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
10
5
Brak karty postaci
09-10-2025, 19:51
Spojrzał z rozbawieniem, które niespodziewanie zalało go falą, na Lucindę. Nie wydawała się osobą, która mogłaby karać któregokolwiek z Macnairów, ale któż to wiedział, co jeszcze mogła pokazać. Nie był jej jednak ciekaw dość, by wyczekiwać takiego momentu, a prędzej zapomni o tym, gdy opuszczą ogrody po skończonej farsie. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że żona jego kuzyna miała szansę zostać głosem rozsądku zebranych wokół niej mężczyzn. To raczej było potrzebne.
Wizja załamującego się podestu pozostawała drobnym marzeniem, które chyba nie miało się ziścić. Niestety. Prawie westchnął ciężko na słowa Drew. Jedno małe pęknięcie w jakimś ważnym elemencie, mały przechył i spektakularny upadek bez wątpienia poprawiłby ten dzień nie tylko im dwóm, ale zdecydowanej części zebranych tutaj ludzi.
Pojawienie się obcego jegomościa, który pokazał się jako największy palant, wzbudziło zirytowanie, którego nie zamierzał kryć. Nie był emocjonalnym człowiekiem, ale jeśli już cokolwiek odczuwał, to nie bawił się w grzeczne ukrywanie, by nikogo nie urazić. Słowa popłynęły same, spojrzenie skrzyżował z Mitchem, zanim uwagę przyciągnęło pytanie Drew. Nie odpowiedział mu jednak, posyłając tylko lodowate spojrzenie. Odpuścił sobie komentarz, przestając mieć na niego czas, kiedy zamieszanie obok ściągnęło jego spojrzenie, a po chwili postanowił udać się w tamtym kierunku.
Przyjrzał się Riven, gdy stał już obok niej.
- To dobrze.- odparł w pierwszej chwili lakonicznie, jak miał w zwyczaju. Mógł na tym uciąć, przerwać wymianę zdań, bo pijany koleżka został stąd zabrany, a jego w sumie nic więcej nie trzymało przy dziewczynie. Tylko że ten cyrk się zaczął, zaczęły przemowy i nierobiące wrażenia obietnice. Słyszał to wiele razy, może w innej formie, dotyczącej innego poglądu, ale to zawsze pozostawało tylko mało porywającymi zdaniami zlepionymi na prędko, by zadowolić słuchaczy.
Spuścił wzrok na barmankę, kiedy poczuł jej spojrzenie, a zaraz później drobne ręce szukające w jego ramieniu podpory. Uniósł brew, kiedy skrzyżował ich spojrzenia, ale nie drgnął nawet z miejsca.
- Którą wersję byś wolała? – spytał, chociaż mógł się domyślić. Mógł stereotypowo ocenić, zaszufladkować ją jak każdą dziewczynę z portu.- Może jedno i drugie? – dodał, ale daleko było temu do prawdy. Nie zatęsknił, ale Riven miała coś, czego nie dostało wiele osób przed nią i nie dostanie wiele po niej... odrobinę jego sympatii, którą wzbudziła swą naturalnością i zwyczajnością.
Poderwał głowę, gdy obojętność wokół tego, co działo się na około, zniknęła zastąpiona czujnością. Męski głos przeciął powietrze, czerwień zalała otoczenie. Słuchał, patrząc pusto w przestrzeń, zanim błękit tęczówek nie przyciągnęła sylwetka pojawiająca się przy mównicy.
Gellert Grindelwald, cholerny Gellert Grindelwald. Jego słowa nie wzbudziły jego zainteresowania, nie takiego żywego, nie takiego jak reakcje otoczenia. Krzyki i poruszenie, zmieszanie poszczególnych osób. Odwrócił głowę ku miejscu, gdzie pozostawił bliskich, by upewnić się, że pozostawali tam. Wolną dłoń bez pośpiechu wsunął za klapę marynarki, by mieć blisko różdżkę. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś jeszcze lub ktoś jeszcze chciał zrobić wielkie wejście.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#82
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
09-10-2025, 19:59
Gdyby nie jarzmo formalności, które kazało jej ramiona trzymać prosto, a spojrzenie unosić z godnością wobec zgromadzonego tłumu, zapewne zdławiłaby dziennikarkę potokiem własnych sądów, krojonych na miarę ostrza, które nie znało litości. Zaprzysiężenie nowego ministra ― zamiast święta ― było zaledwie kolejnym rozdziałem litanii biurowej rutyny, powielanej od dekad przez zmieniające się twarze i nazwiska, niezmiennie sklejone z trybami tego samego systemu. Niewdzięczne stawały się gazety, owe szczekające psy iluzorycznej demokracji, co rozszarpywały każdy gest i decyzję na paski przeinaczeń, by nakarmić gawiedź kłamliwym syropem sensacji. Najgorsza w tym poczcie ― Czarownica. Czasopismo, które w jej oczach rosło do rangi parodii pióra, gdzie słowa były jedynie zniekształconymi odbiciami rzeczywistości, wciąż kręcącymi się wokół wymyślonych skandali i chorobliwego żeru na reputacjach. A jednak ― jakżeby inaczej ― każda instytucja, każdy człowiek splątany w machinie musiał prząść swą własną pajęczą sieć, jeśli pragnął utrzymać się na powierzchni.
Uśmiech rozciągnął się na jej wargach, skryty, jakby podszyty szyderstwem wobec tej groteski; lecz w istocie był to uśmiech obronny, przypominający organizm łapiący łapczywie tlen w dusznej atmosferze niekończącego się widowiska. Tchnienie powietrza, ciężkiego od perfum i formalnych fraz, przyniosło krótkie ukojenie.
― Stronnictwa negujące powołanie na urząd pana Leacha, głośnym echem odbiły niezadowolenie się we wszelkich flankach ministerstwa. Nie ma co się dziwić ― Ech, ratujcie… — pomyślała, choć jej twarz pozostała niewzruszona, doskonale wyćwiczona w sztuce pozorów, gdzie prawda nigdy nie miała prawa wypłynąć na powierzchnię, jeśli nie była odpowiednio ukształtowana. ― Nowelizacja dotąd znanych schematów bywa iście kontrowersyjna, skoro polityka bywa znana z niezmiennych i sztywnych ram znanego nam świata. Najpewniej czeka nas wiele zmian i jeszcze więcej waśni między frakcjami. Warto jednak nastawić się optymistycznie, może nie będzie grozić nam destrukcja pośród społeczeństwa, tego nam życzę.
Wejrzenie utkwiła zaledwie na chwilę, jakby musnęła wzrokiem płomienną sylwetkę nowo zaprzysiężonego ministra magii, którego głos, dźwięczny i uderzający zewsząd, niósł się jak wezwanie do wspólnego marszu ku idei. Nawoływał do jedności, do kreślenia ludzkich i czarodziejskich losów jedną kreską, prostą i równą, niczym rózga, co karci i napomina, ale i równa ścieżki. Każdy miałby być sobie równy, każde imię brzmiałoby bez podziałów. Nie był to pomysł głupi ― w swej abstrakcyjnej czystości wręcz ujmował, drażniąc wyobraźnię możliwościami, które nigdy dotąd nie wydawały się prawdopodobne. A jednak wiedziała, jak wielu, niczym gęste chmury przesłaniające słońce, nie pozwoli na przebiśniegi tej idei. Wśród nich jej własna rodzina ― płomienni strażnicy starego porządku, którzy od pokoleń składali hołdy przekonaniu, że mugole nadawali się jedynie na podnóżki, narzędzia, niemą masę, która ma nosić i znosić, nie zaś wznosić się ku równi.
― Norweska babuszka szepnęła mi niegdyś, iż krwawnik i pokrzywa potrafią czynić prawdziwe cuda. Dary natury są najlepszą metodyką dla pięknych i świetlistych pasm ― podzieliła się niewielką nowiną; głupotą było rzucić kłamstwo i zabawić się sercami czytelniczek. ― Rumianek i zdrowa dieta, a każda z nas będzie jeszcze piękniejsza.
Nagłe poruszenie, jakby ktoś przeciął zasłonę powietrza nagłym szarpnięciem, rozlało się po zgromadzeniu niczym fala, której nie da się zatrzymać. Głos, początkowo niematerialny, dryfujący w przestrzeni ponad głowami, niby echo dawno utraconych wspomnień, objawił się naraz ― silny, uderzający, wyrazisty. Nikt nie wiedział, skąd nadejdzie, a jednak dotarł równocześnie do wszystkich, jakby każdy z obecnych został obrany osobistym adresatem. Zadźwięczało zdumienie, niepokój wślizgnął się w gardła tłumu, gdy sekundy przeciągały się w nieznośne wieki. I oto ― na scenie wyłoniła się postać, którą przecież już dawno pogrzebano w aktach historii, strącono w czeluść nieistnienia. A jednak… żył. Gellert Grindelwald ― imię zakazane, półszeptem odmieniane w zakamarkach gabinetów, a tutaj, przed nimi wszystkimi, stał żywy, cały, władczy. Aura jego obecności nie wymagała dowodów, sama wypełniała przestrzeń, zagarniając oddechy, osiadając na barkach zgromadzonych. Potrafił jednym gestem, jednym słowem porwać tłumy, a pięknem retoryki tak skutecznie wiązał myśli, że najtwardsze przekonania miękły, jakby od zawsze należały do niego. Każdy otrzymywał tyle, ile sam zapragnął, a jednak nikt nie miał odwagi odrzucić. Jej oddech spłycał się, dłonie mimowolnie zacisnęły na materiale sukni. Och, tak… jednak żył. Grindelwald, którego świat miał już nigdy nie oglądać, znów rzucał cień na ich rzeczywistość.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#83
Riven Thorne
Akolici
Feel the rain on your skin. No one else can feel it for you. Only you can let it in. No one else.
Wiek
23
Zawód
Barmanka
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
10
16
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
7
11
Brak karty postaci
09-10-2025, 20:33
Zauważyłam, że Cillian nie ruszył się z miejsca, gdy owinęłam się wokół jego ramienia. Dało mi to pewnego rodzaju satysfakcję, że nie boi się pokazać ze mną u boku. Że nie odtrąca mnie wystraszony tym, że jakaś dziewucha z portu przymila się do niego i ktoś go ze mną zobaczy. Słysząc jego odpowiedź, uśmiechnęłam się uroczo zadowolona z jego słów. Utkwiłam w nim swoje spojrzenie, nie byłam specjalnie zainteresowana słowami Ministra, chociaż już za chwilę miałam się skupić na nim trochę bardziej.
- Myślę, że i jedna i druga wersja mnie zadowala - wymruczałam, zadowolona z uwagi, jaką mi poświęcił.
Nasza znajomość była krótka, dopiero co się poznaliśmy, czułam w tym wszystkim ogromną ilość gry i z jego i z mojej strony. Ale czy nie na tym to polegało, kiedy stawało się u boku takiego mężczyzny? Byłam naturalna, ale ważyłam każde słowo. Byłam zwyczajna, ale ta zwyczajność była starannie wyreżyserowana. Starałam się zachowywać przy nim całkowicie normalnie, mówić normalnie, uśmiechać, obdarzać swoją uwagą tak, jak w stosunku do każdego innego mężczyzny. Ale wszystko to starannie zaplanowałam. Bo wiedziałam, że w większości wypadków działa. I tutaj chyba też zadziałało.
Nadal trzymając się ramienia Macnaira, zwróciłam swoją uwagę na przemówienie nowego Ministra. Moja brew unosiła się coraz wyżej i wyżej z każdym wypowiedzianym słowem polityka. Naprawdę wierzył, że jest w stanie stworzyć kraj, w którym występuje zaufanie, gdzie wszyscy są wobec siebie równi i nie ma walk pomiędzy klasami? Już widziałam, jak jakiś bogaty mężczyzna z szanowanej rodziny o błękitnej krwi postawi się na równi ze mną - półkrwi panną z pustą sakiewką, której nawet ze sobą nie wzięłam, bo po co nosić ze sobą powietrze.
Już miałam w jakiś sposób skomentować słowa nowego Ministra, wyśmiać jego słowa i z krytykować wszystko, co mówi, gdy nagle wydarzyło się to.
Ledwie kilka dni temu stałam nad brzegiem pomostu w porcie, przyglądałam się swojemu odbiciu i poczułam się dziwnie. Moja twarz w lustrze wody zniknęła, w zamian pojawiły się wielkie, ciężkie sztandary, a na nich znaki. Znałam je dobrze. Trójkąt, okrąg, linia. Insygnia Śmierci.
Dreszcz przeszedł mi po plecach, widząc pojawiające się czerwone światło pochodzące z lampionów. Głos obcego mi mężczyzny rozbrzmiał w moich uszach. Sztandary, które dotychczas miały na sobie znaki ministerialne, teraz, tak jak w mojej wizji ukazały znak Insygniów, znak rozpoznawalny dla Grindelwalda. I pojawił się na scenie. On sam, we własnej osobie i zaczął zwracać się do ludzi, do tłumu wygłaszając swoje postulaty. Wzięłam głębszy wdech i mimowolnie zacisnęłam palce na ramieniu Cilliana.
Zobaczyłam go. Pierwszy raz na własne oczy zobaczyłam Gellerta Grinderwalda. Wyglądał starzej, niż się tego spodziewałam, ale jednocześnie biła od niego taka siła. Taka moc. Mówił, a ja pochłaniałam każde jego słowo. Słuchałam go niezwykle uważnie, starając się wyciągnąć z jego słów wszystko, co tylko mogłam. Wyszukałam wzrokiem Neda, podążyłam spojrzeniem w kierunku, w którym odprowadził pijaka i próbowałam złapać z nim kontakt wzrokowy. Był jednym z nas. Następnie wróciłam spojrzeniem do Grindelwalda, wpatrywałam się w niego intensywnie, z pełnym zaangażowaniem. Jego słowa mocno do mnie trafiły, na tyle, że z każdym jego słowem czułam coraz większe napięcie w moim ciele. Gęsią skórkę na szyi.
Ale jego pojawienie się sprawiło, że w ogrodach doszło do zamieszania. Przede wszystkim zostały wyciągnięte różdżki i skierowane w stronę Grindelwalda. Poczułam, jak szybciej zaczyna bić mi serce. Jak ktoś mógł unosić różdżkę na niego. Jak mógł? Próbowałam znaleźć gdzie jest Thalia i Lizzy, które jeszcze przed chwilą były niedaleko. Thalia wiedziałam, że kawałek odeszła, ale nie mogła przecież odejść daleko. Lizzy jeszcze przed chwilą stała obok, ale nagle też zniknęła. A w tłumie miałam wrażenie, że słyszałam jej głos. Gdzie były moje koleżanki? Zamieszanie, które się zrobiło, nie było bezpieczne. Wyciągnięte różdżki nie zwiastowały niczego dobrego i o ile bardzo chciałam stanąć w obronie swojego przewodnika, o ile mogłam tak nazwać Grindelwalda, tak było tu zbyt wielu aurorów. Może należało się ulotnić? Dostaliśmy znak, wiedzieliśmy już, że wrócił. A sam Grindelwald? Był na tyle potężny, że nie martwiłam się o jego bezpieczeństwo, mimo obecności samego Dumbledore’a.

Wiadomość do Mistrza Gry
1x k100 (spostrzegawczość):
58
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#84
Ned Rineheart
Akolici
Wiek
34
Zawód
auror
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
21
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
11
10
Brak karty postaci
09-10-2025, 21:52
– Taaaa, ładna – mruknął pod nosem, odprowadzając pijanego jegomościa w ręce funkcjonariusza magicznej policji. Podziękował mężczyźnie za pomoc, strzepując z marynarki jakieś babrochy, które się do niego przyczepiły w międzyczasie. Dalej czuł wokół siebie smród alkoholu, jakby to on sam nie pożałował sobie dzisiaj kielicha. Świetnie. Westchnął cicho, spoglądając na scenę z nowym Ministrem. Przez to całe zamieszanie nie udało mu się skupić na przemówieniu, docierały do niego jedynie pojedyncze słowa, ale tyle wystarczyło, by pojął ogólny sens wypowiedzi: równość. Piękna idea, i równie naiwna. Dopiero wtedy spostrzegł znajomą sylwetkę młodej kadetki Lizzy i kiwnął jej delikatnie głową na przywitanie. Chciał zrobić krok w ich kierunku, lecz nagle po ogrodach rozszedł się donośny śmiech. Edmund zbystrzał, na wszelki wypadek zbliżając dłoń do kabury z różdżką. Niebo zaszło czerwienią, a ministerialne sztandary przybrały dobrze znany mu symbol. Wtedy zrozumiał. Dosłownie na chwilę przed tym jak na scenie pojawił się Gellert Grindelwald. Zamarł, uważnie przyglądając się starszemu mężczyźnie. W końcu idea, którą niedawno postanowił poprzeć, ożyła. Każde jego słowo, wymawiane tak spokojnie pomimo okoliczności, coraz mocniej upewniało Neda w podjętej decyzji. Na chwilę zapomniał gdzie jest i co powinien robić, pragnął tylko podejść bliżej i dać Grindelwaldowi świadectwo, że nie jest tutaj sam, że popierających go ludzi jest dużo więcej. Przypomniały mu się długie dni spędzone w szpitalu św. Munga i wszystkie dysputy przeprowadzone ze swoim przyjacielem. Teraz tamte puste słowa nabrały kształtów, a wszelkie wątpliwości odeszły w niepamięć. Gellert Grindelwald odważnie stanął przed nimi wszystkimi, by głosić prawdę.
Z transu wyrwały go dopiero dźwięki rosnącego zamieszania. Przeniósł wzrok z Grindelwalda pod scenę, przy której zdawało mu się, że zauważył Conrada, a zaraz po nim Lizzy, która przecież jeszcze chwilę temu stała nieopodal. Chciał ich powstrzymać przed dalszymi głupimi decyzjami, ale nie mógł. Nie mógł jako auror powstrzymać ich przed zatrzymaniem poszukiwanego czarnoksiężnika, nie teraz, i z pewnością nie tak jawnie. Musiał zaufać Grindelwaldowi, że skoro postanowił tutaj przyjść, musiał również przemyśleć jak stąd odejść. Nie był nieporadnym kaczęciem, lecz jednym z najpotężniejszych czarodziejów na tym kontynencie, różdżki byle aurorów nie mogły być w stanie go powstrzymać. Szczególnie takich wykrzykujących swoje żale zamiast podjąć stanowcze kroki. Rosnący w ludziach niepokój był jednak alarmujący, więc słysząc nawoływania funkcjonariuszy do zachowania spokoju (Willow), sam wrócił w pobliże sceny i też zaczął się przyglądać tłumowi. Czy byli tu jeszcze jacyś Akolici, których nie miał okazji poznać? Czy byli zdolni wykonać teraz głupi, nieprzemyślany ruch? A może wręcz przeciwnie, to druga strona sięgnie po różdżki i zechce zaatakować ? W takim tłumie mogło wydarzyć się wszystko, a Ned chciał to zauważyć jako pierwszy.
1x k100 (rzut na czujność):
7
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#85
Bradford Bulstrode
Czarodzieje
Wiek
35
Zawód
magizoolog, behawiorysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
16
12
Brak karty postaci
09-11-2025, 08:43
Skupienie kreślące się na twarzy Bulstrode’a skupione było wokół osoby Leacha. Jego głos był pewny, przeświadczony o słuszności padających słów, jak i własnej kandydaturze, którą podejmował z dumą. Zdawał się mieć za nic opinię publiczną, zwłaszcza czarodziejów o potężnych korzeniach, którym nie w smak było oddawać władzę komuś takiemu, jak on. Mimo to pojawił się przy mównicy, głosząc pobożne życzenia o stawianiu znaku równości przy każdym obywatelu, niezależnie od jego pochodzenia. Bradford nie chciał się na to godzić; nie tak go wychowano i nie wierzył, że wspomniana przez lidera współpraca osiągnie zamierzony skutek. Konflikty, o których wspominał, pojawiły się na świecie z powodu mugoli i ich bestialskiego braku poszanowania do tego, co dlań niezrozumiałe. Nie dostrzegali potencjału, nie widzieli, jak mocno utrudniają życie innym swoimi idiotycznymi decyzjami. Oczywiście, że wśród czarodziejów też się tacy pojawiali, co jedyne, tylko kij w oko doprawiony drażniącą solą. Od nich także Bradford wolałby się odsunąć, by w świętym spokoju zająć się tym, co prawdziwie dla niego istotne.
Wyczekiwał odpowiedzi Primrose, gotów na jej życzenie wydostać się z tłumu, odejść na bok i pomóc z zaczerpnięciem powietrza. Naprędce zamieciony pod dywan problem przyjął ze sceptycznym skinieniem głowy, kiedy to błysnęły czerwone światła i znikąd zaczął sączyć się dym. Zatańczyły płomienie w paleniskach, zdecydowanie wykraczając poza standardową oprawę podobnych wydarzeń. Każdy, kto zakładał, że zaprzysiężenie Ministra-mugolaka przejdzie bezproblemowo, snuł marzenia ściętej głowy — na czele z Bradfordem. Spiął się, czujnie sięgając wzrokiem pojawiającego się na scenie Grindewalda. Wiedział o jego istnieniu i o zamieszaniu, jaki wywoływał w każdym miejscu, do którego zawitał. Miał licznych popleczników, także tu, wśród mieszkańców Anglii i z tego, co widać, zdecydowali się oni zaznaczyć swoją obecność podczas jednego z najważniejszych wydarzeń w historii czarodziejów.
Idealistyczna papka godna każdego szanującego się polityka wywołała niosące się po zebranych pomruki. Jak wyglądałby świat po zniesieniu Kodeksu Tajności? Historia pokazała, że nie jest on gotów na takie zmiany, a sam Bradford wolałby wpaść w szpony chimery, niż pozwolić na rozpętanie kolejnej wojny, niosącej zniszczenia na szeroką, globalną skalę.
Musiał nachylić się nieco do Primrose, by usłyszeć cicho padające słowa. Te zaś zadziałały natychmiastowo, ani przez moment ich nie podważył.
— Oczywiście, chodźmy. — Przełożył jej rękę do swojej dłoni i objął za plecami drugą. Posłał jeszcze przelotne spojrzenie Xavierowi, by ten nie zdziwił się, że znikają bez słowa, kiedy zaczęły podnosić się głosy okolicznych ludzi. Zamiast skupiać wzrok na przemawiającym, wyprostował plecy i powiódł wzrokiem po okolicy, by upewnić się, ilu tak naprawdę znajdowało się na placu odpowiedzialnych za ich bezpieczeństwo czarodziejów i, przede wszystkim, czy mieli przygotowane różdżki. Takie zachowanie powinno zostać od razu przerwane i rozgromione. Kto pozwalał na podobną samowolkę i niepokojenie przykładnych obywateli? Należało się nim zająć, nim rozpęta się chaos. Poprowadził narzeczoną blisko siebie, kierując kroki ku bliższemu brzegowi zebranych ludzi. Pozostawał czujnym, by w razie potrzeby sięgnąć po różdżkę — nad tym nie zamierzał się wahać.
1x k100 (czujność):
51
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#86
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-11-2025, 16:08
Wsłuchała się w reprymendę, którą Drew posłał w stronę Mitcha. Rozumiała jego złość - każdy przejaw ignorancji działał na niego jak iskra rzucona w ogień. Włożył w to wszystko zbyt wiele wysiłku, zbyt wiele godzin i nerwów, by teraz stać tu i patrzeć, jak inni traktują sprawę jakby była im obojętna. Wiedziała, że ta walka nie należała tylko do niego, że nie mógł zrobić już więcej niż zrobił, a jednak… porażka paliła go od środka. Mitch, swoimi słowami, dał jasno do zrozumienia, że polityka nie obchodzi go na tyle, by się w nią angażować, że nie czuje potrzeby zrozumienia. I właśnie to bolało najbardziej. Nie wtrąciła się. To nie był jej głos, to nie jej miały wybrzmieć słowa. One musiały paść między nimi - choćby i w złości, choćby jako przypomnienie, że w tym świecie ich pozycja była wspólna i nie można jej lekceważyć.
Przewróciła oczami na zaczepkę Igora, choć na ustach zatańczył uśmiech. Nie odpowiedziała - nie teraz. Całą uwagę skupiła na mównicy. Pieczęć uniosła się ponad głowami, napełniając się mocą, przyjmując słowa nowego ministra jako przyrzeczenie i obietnicę. A potem zabrzmiało przemówienie - świat bez murów i mostów, odbudowa bezpieczeństwa, dobrobyt, jedność zamiast podziałów. Brzmiało pięknie, górnolotnie, niemal wzniosłe. Ale w jej głowie kłębiło się tylko jedno pytanie: Jak to zrobisz, Nobby? Jak zamierzasz zespolić to, czego nikt przed tobą nie zdołał skleić? Wspólnota była słowem, którym łatwo szermować. Słowem, które brzmiało dumnie, a zarazem… pustką odbijającą się echem w rzeczywistości.
W duchu liczyła, że to już koniec. Że za chwilę padną ostatnie słowa i będą mogli odetchnąć. Ale wtedy przestrzeń przeciął donośny śmiech - tak głośny, tak niepasujący do tej uroczystej chwili, że poczuła jak całe ciało sztywnieje. Chwilę później dołączył do niego głos. Szydzący, pełen kpiny, wyśmiewający nowego ministra bez cienia respektu. Nie znała tego tonu, nie potrafiła go przyporządkować do żadnej twarzy, ale wiedziała do kogo należą wygłaszane idee. Grindelwald. Fakt, że uciekł z więzienia, był wiadomy każdemu, kto choć odrobinę interesował się tym, co działo się w ich świecie. Jakbyśmy to my byli problemem. Jakby to moi bracia i siostry, nie z matki, lecz z wyjątkowej krwi i magicznej duszy, byli twoimi największymi wrogami.
Teraz jego słowa zyskiwały nową siłę - uderzały w serca, manipulowały, rozniecały niepokój. Wiedział w jakie nuty uderzyć, by poruszyć tłum. Lucinda nie dała się jednak zwieść. Ani jedno jego zdanie nie było prawdą. Bo świat, który próbował im sprzedać, nie rozwiązywał żadnego problemu - przeciwnie, prowadził ku kolejnym podziałom. Ta wojna nigdy nie dotyczyła tylko czarodziejów i mugoli. Bo wśród czarodziejów również znajdowali się ci, których bez ogródek nazwać by mogła niegodnymi.
W końcu dostrzegła jego twarz. To jedno spojrzenie wystarczyło, by jej dłoń niemal automatycznie powędrowała do miejsca, gdzie spoczywała różdżka. Nie zrobiła jednak nic. Nie uniosła jej, nie drgnęła nawet. Trwała w bezruchu, wsłuchana w każde jego słowo, z oczami utkwionymi w człowieku, który był zagrożeniem - nie dla władzy samej w sobie, lecz dla idei, dla wizji, którą tak uparcie próbowali budować. Spojrzała na Drew. Znała go zbyt dobrze, by spodziewać się, że w tym momencie poniesie go gniew - nie dziś, nie tu. Potem przeniosła wzrok na Igora. Było widać po niej zaskoczenie, może nawet niezrozumienie. Mogli zrobić cokolwiek? Może właśnie obserwowanie, jak ci ludzie pożerają się nawzajem, było najlepszą decyzją.
Grindelwald zwrócił się do Dumbledore’a. Ten obraz, ta konfrontacja, uderzyła w nią mocniej niż chciała przyznać. Unikała dziś jego spojrzenia, unikała samej jego obecności, bo wiedziała, że obaj reprezentowali dwa krańce tej samej skali, dwa przesłania stojące w całkowitej sprzeczności. Oddaj siebie bez reszty, nie oglądając się na cenę… albo walcz do upadłego o swoje miejsce w świecie mugoli.
W końcu odsunęła spojrzenie od samego Grindelwalda i skupiła się na ludziach. Na tłumie, który falował od gniewu, strachu i nagłych zrywów odwagi. Z uwagą przyglądała się twarzom tych, którzy odważyli się podnieść głos, którzy skierowali różdżki przeciwko niemu - świadomie wystawiając się na gniew jednego z najgroźniejszych czarodziei ich czasów. Kim byli? Czy wszyscy należeli do Ministerstwa? Czy kierowało nimi wyłącznie poczucie obowiązku… a może własne rachuby, własne interesy? - Rozpoznajecie któregoś z krzykaczy? - zapytała cicho, zerkając na Drew, na Igora, a nawet na tego, który jeszcze przed chwilą rozprawiał o święcie leszcza. Chciała zapamiętać ich twarze, każdy szczegół - rysy, gesty, barwę głosu. By potem, kiedy opadnie kurz spróbować poznać ich personalia. Takie wystąpienie przecież wymagało odwagi lub dobrych motywacji.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#87
Belvina Blythe
Czarodzieje
Wiek
27
Zawód
Uzdrowiciel
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
26
8
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
09-11-2025, 20:28
Ciemne tęczówki błądziły po przystojnej twarzy przyjaciela, kiedy ten z opóźnieniem zareagował na jej obecność. Uśmiechnęła się w pewien sposób rozbawiona, a trochę zaniepokojona jego zachowaniem. Najłatwiej jednak było jej ukryć emocje za naturalnym uniesieniem kącików ust.
Oparła dłoń na jego boku, poniżej żeber, kiedy dalej błądził wzrokiem gdzieś ponad nią i tłumem. Nie rozumiała, co go tak poruszyło, ale sposób w jaki odpowiedział, dobitnie pokazywał, że raczej nie dowie się teraz. To nic, nie czuła potrzeby, by wyciągać z niego prawdę. Była pewna, że cokolwiek się działo, potrafił sobie z tym poradzić, był zdolnym i silnym mężczyzną.
Przesunęła się na bok, na prawo idąc za jego radą. Brązowe tęczówki zaczęły błądzić po otoczeniu, łapały szczegóły na tyle na ile mogła. Zauważyła w tłumie kilka znajomych osób, ale nie przyglądała im się dłużej, chociaż przez myśli przemknęło, że z częścią bardzo dawno nie rozmawiała. Powinna to nadrobić w dogodnych okolicznościach.
Odwróciła głowę i uniosła uważne spojrzenie na Vincenta, gdy między nimi zawisło pytanie. Rzucone jakoś nieporadnie, trochę oderwanie od tego, co działo się na około. Kącik jej ust drgnął na widok tego przepraszającego spojrzenia.
- Powiedzmy, że dobrze. To było kilka długich dni.- odpowiedziała mu, nie wchodząc jednak w szczegóły i nie pytając w kontrze o jego samopoczucie. Nie dla tego, że nie chciała, ale nie zdążyła. Przeniosła swą uwagę na obcego mężczyznę, który wyrósł przed nimi niespodziewanie i zażądał dokumentów od Vincenta. Był aurorem, oczywiście, że tak. Emanował wręcz tym, czego tak bardzo nie lubiła w nich i co nie raz doprowadzało ją do ostateczności, kiedy pokiereszowani pojawiali się w szpitalu. Zawsze na jej oddział, przeważnie, gdy niestety miała czas między pacjentami. Nie odezwała się, nie wtrącała w to, nie chcąc swą niechęcią narobić problemów. Kiedy obok pojawiła się kolejna nieznajoma osoba, tym razem kobieta (Thalia), skinęła jej głową i odpowiedziała lekkim uśmiechem. Skrzywiła się minimalnie na słowa aurora, które pozostawały wyjątkowo nie na miejscu. Groźby kierowane wobec przeciętnego obywatela były godne potępienia, ale i tym razem wybrała milczenie. Nie do niej skierował te słowa, dlatego spuściła wzrok, wpatrując się przez dłuższą chwilę w ziemię. Udawanie cichej i łagodnej wychodziło jej lepiej niż kiedyś. Może trochę praktyki zrobiło jednak swoje, zastępując naturalny popłoch, tym kłamliwym.
Uniosła głowę, spojrzenie kierując ku podwyższeniu, kiedy ta oficjalna część rozpoczęła się. To po co wszyscy tu przyszli, chociaż nie wszyscy zgadzali się. Słuchała, zastanawiając się, jak bardzo wizja świata przedstawiana przez nowego Ministra jest nierealna i jak bardzo żył w zakłamaniu. Zbliżyła się o pół kroku do Vincenta, lekko przylegając do jego boku, gdy niespodziewanie wystąpienie nie zwieńczyły oklaski, a śmiech, pojedynczy i niepokojący. Rozejrzała się, próbując dostrzec tego, który zabrał głos. Nie kazał długo na siebie czekać, pozostając tylko głosem zewsząd. Wzięła głębszy oddech, kiedy przy mównicy pojawił się On — Gellert Grindelwald. Rozejrzała się znów na aurorów, którzy byli w tłumie i tych bliżej podwyższenia. Jak bardzo igrał im na nosie, zjawiając się tutaj tak po prostu. Nie była pewna czy to odwaga, czy głupota i nie jej było to oceniać. Był jednak tutaj, żywy i ze swoimi przekonaniami, przestając być szeptem wśród ludzi.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#88
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
09-12-2025, 11:24
Przemówienie było początkiem końca. Nie wydarzenia, nie politycznej zmiany - farsy. Wsłuchiwała się w każde wypowiedziane przez Nobbego zdanie, choć dobrze wiedziała, że słowa miały tutaj znaczenie drugorzędne. Prawdziwą treść niosły dopiero reakcje tłumu. Jak łatwo było zamydlić oczy ludziom, którzy chcieli wierzyć. To pragnienie było ich największą słabością - wystarczyło je nakarmić, a oni sami dokończą resztę. Ilu z nich naprawdę uwierzyło w te obietnice? Ilu widziało w wyobraźni świat wolny od podziałów, pełen harmonii i wzajemnego zrozumienia? Świat, w którym nikt nie szeptał już o tabu, a nazwisko nie było ciężarem? Antonia znała odpowiedź - zbyt wielu. Naiwność zawsze miała tłum. Patrzyła na Ministra z tym swoim nieobecnym uśmiechem, jakby obserwowała toczącą się sztukę. Brakowało tylko, by rzeczywiście posypał sobie głowę popiołem, bo przecież w słowach właśnie to czynił. Pokutnik, który obiecuje światło po ciemności, złudną równość, której nigdy nie będzie. Obiecywał, że pozwoli patrzeć sobie na ręce, że da się kontrolować, jakby ktokolwiek, kto sięgał po władzę, naprawdę pragnął bycia nadzorowanym. Wszystko dla sprostania oczekiwaniom swojego ludu, wszystko by cele, które ponoć sobie ustanowił miały zostać zrealizowane.
Było w tym przemówieniu wiele słów. Starannie dobranych, wyważonych, przygotowanych tak, by uderzać w każdego bez wyjątku. Dosłownie w każdego. Ale nie w nią. Jej nie dało się kupić pustą retoryką, gładkimi frazami czy obietnicą nowego porządku. To, co naprawdę w nią uderzyło, to nagły śmiech, roznoszący się echem po mównicy, ciężki i pełen tej samej buty, z jaką od dziesięcioleci rościł sobie prawo do ich świata. Grindelwald. Nikt rozsądny nie odmówiłby mu tytułu wielkiego czarodzieja - tylko głupiec nie oddawał królowi tego, co królewskie. A jednak dla niej jego głos brzmiał dziś jak echo przeszłości, z którego można uczyć się błędów, ale nie szukać odpowiedzi na przyszłość. Nie zgadzała się z nim w stu procentach, nie wierzyła już w te starcze przekomarzania, w teatr pełen wielkich słów i jeszcze większych gestów. Świat nie potrzebował więcej dogmatów i ideologicznych haseł. Nie potrzebował kolejnego proroka, który roztacza wizje o „lepszym jutrze”. Potrzebował siły. Nowej siły. Magii pulsującej życiem, głosu, który nie będzie wspomnieniem dawnych czasów, ale żywo bijącym sercem tego, co dopiero nadchodzi. Patrząc na twarze zgromadzonych, wiedziała, że wielu z nich wciąż karmi się tymi starymi frazesami jak chlebem - łatwym do przełknięcia, ale pozbawionym smaku. Ona jednak chciała więcej. Zawsze chciała więcej.
Nie odrywała od niego spojrzenia. Jej wzrok był pewny, jej wzrok był skupiony, a wysoko uniesiony podbródek mówił – nie boję się ciebie. I miała zamiar w tym trwać. Jako pracownik Ministerstwa prawdopodobnie powinna zareagować, próbować złagodzić panujący tu chaos, ale szczerze? W końcu zaczęło się robić ciekawiej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#89
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-13-2025, 20:59
Samonotujące pióro skrobało zapalczywie po skrawku pergaminu, oczy leniwie śledziły zaś poruszające się w brzmieniu patetycznej przemowy usta nowego ministra; najpewniej napisał mu ją sam Dumbledore, najpewniej dla dobra ichniejszej sprawy trenował jej treść dzisiaj, wczoraj i już dwa dni temu. Słusznie zrobił, teraz nie zająknął się nawet przy co trudniejszym półsłówku; słusznie zrobił, teraz wyglądał na nieco bardziej kompetentnego, niżeli majaczył w rzeczywistości. Przychodząc tu, w imieniu niewyrażonej głośno służby Czarnemu Panu, ale też z racji narzuconego przez objęte niedawno stanowisko obowiązku, nie mógł pozwolić sobie na ignorancję; przychodząc tu, zapoznał się z materiałami na temat człowieka znikąd, które lansowała lokalna prasa. We krwi miał poddańczość, w twarzy ― swoistą bylejakość, ale to właśnie, być może, miało uchronić ich od całkowitego fiaska. Wprawdzie nie miał charyzmy, reprezentacji, elokwencji ani pochodzenia, godnych piastowanego urzędu, lecz dalej przecież to w mocy parlamentu zasadzało się całe sedno funkcjonowania ichniejszego społeczeństwa; niektórzy zdawali się o tym zapominać ― albo beztrosko takowe fakty pomijać ― dopatrując się w wyborze nad wyraz groźnych zapowiedzi nowej przyszłości. Jemu towarzyszył w tym względzie chyba dużo większy spokój.
Aż do chwili, gdy przeszywający głos nie rozległ się uderzającą wyrazistością w ciasnym tłumie; aż do chwili, gdy na mównicy zamajaczyła znajoma twarz, a wspomnienia z dawnego dzieciństwa starły się jednością z obrazkiem, który wykwitł zagrożeniem.
Ten człowiek bywał w ich domu, ten człowiek niegdyś wyznaczał tor działań jego ojcu i matce, ten człowiek to on, zmitologizowany legendami Grindelwald. Pytające spojrzenie dosięgnęło oczu Lucindy, zaraz też sparowało się z tymi należącymi do Drew; schowana w wewnętrznej kieszeni marynarki różdżka naturalnie dotarła do chłodnych palców, nogi zaś zaraz poniosły go naprzód, gdzieś w kierunku niechcianych przedtem pierwszych rzędów, choć wciąż na ich marginesie. Ciche Finite Incantatem spłynęło spomiędzy ust, nie czyniąc tym samym w przestrzeni żadnej zauważalnej różnicy; wzrok zmrużył się w sumiennej obserwacji, uszy nie dowierzały jednak sile przemowy, która swoim brzmieniem zafascynowała też i jego.

dziadowy rzut
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#90
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
09-14-2025, 13:36
Krzyżowałem spojrzenie z Mitchem oczekując komentarza, ledwie krótkiego wytłumaczenia tudzież zaprzeczenia, jednak nic takiego nie nastąpiło – jego wzrok zdawał się mówić za niego; może nie wołać, na pewno nie krzyczeć, lecz sprzeciwiać słowom, które zapewne go ubodły. Daleko było mi do krytykowania członków rodziny, ale jeszcze dłuższa przepaść dzieliła mnie z obłudą, kłamstwem i tajemnicą, jakie na zawsze winny zostać wyłącznie cieniem na historii. To właśnie niesnaski, podziały i milczenie doprowadziły przodków do zguby – musieliśmy zatem wyciągnąć z tego lekcję i zrobić wszystko, aby nie powielać ich błędów. Nie szukać zwady tylko rozwiązań, nie obawiać się surowej oceny, a czerpać z niej wiedzę i cenne doświadczenie, nawet jeśli uwaga zdawała się być niesłuszna czy pozbawiona celnych argumentów
Wsłuchiwałem się w słowa nowego Ministra Magii z dozą ironii, czającego się gdzieś w kącikach ust rozbawienia, jakie nijak miało się do prawdziwej radości. Bredził – wpajał ludziom abstrakcję ubraną w wielkie i piękne słowa o jedności, o braterstwie i odwadze, choć najpewniej sam doskonale zdawał sobie sprawę, iż obnażenie wiązało się z rychłym upadkiem. Polityczną zgubą, która nieustannie dyszała mu w kark – wołała i przyciągała do siebie, jednocześnie starając się poskromić tych, co usilne starali się wznieść go ponad piedestały. Dumbledore był jednym z nich – rzekomy doradca, choć po prawdziwe najsilniejszy ster; nie szukał jeńców, a jednocześnie torturował ich rozsiewaną przez siebie propagandą. Czym bowiem była stawiana za priorytet równość? Czym była tolerancja i przymykanie oczu na zawłaszczanie naszej tradycji, na jej opluwanie i jawną dewastację? Jaki miał być ich kolejny krok? Kolejny czyn, którego gotów byli się dopuścić w imię rzekomego dobra? Ich dobra? Uznanie szlam za godnych? Za normalnych? Mieszane małżeństwa zaś za najwyższe honory? Pogwałcali wszelkie prawa i czynili to – o Merlinie – z uśmiechem na ustach, z niewinnością, w którą uwierzyli nawet czystokrwiści. Nienawiść miłością zwyciężaj - czyli różdżką i prawem, siłą i Azkabanem, jeśli zdecydujesz się sprzeciwić, jeśli moja narracja nie stanie się twoją.. Obłuda. Nastały czasy stagnacji, nastały…
Z zamyślenia wyrwał mnie głos. Dochodzący zewsząd pewny ton, który zdawał się głośno wyrazić to, co kołatało się w mej głowie. Nie śmieję się z ciebie drogi Ministrze. Instynktownie złapałem dłonią rękojeść różdżki i skrzyżowałem wzrok z Lucindą, która zdawała się podzielać moje obawy – wątpliwość, czy aby na pewno dzisiejsze obrzędy skończą się pokojowo. Czujne spojrzenie dostrzegło zmieniające się płomienie, zwróciło uwagę na sztandary i finalnie czarodzieja, jaki zjawił się znikąd na scenie. Nie musiał się przedstawiać, każdy z zebranych wiedział kim był; jego legenda zdawała się go wyprzedzać.
Przebywając na wschodnich ziemiach wierzyłem w jego przesłanie; podzielałem jego zdanie i to właśnie w niemagicznych poszukiwałem największego wroga. Jednak czas sprecyzował poglądy, otworzył oczy i udowodnił, że nawet jeśli wyjdziemy z cienia, to wojna domowa nadejdzie – prędzej czy później.
Powróciwszy wzrokiem do żony przesunąłem się w bok, aby skryć ją za swoim ramieniem. -Nie- mruknąłem zgodnie z prawdą.
-Wycofujemy się- szepnąłem, po czym przeniosłem spojrzenie na Igora i głową wskazałem drogę prowadzącą do wyjścia z ogrodów. Po cichu, bez zbędnego zamieszania; to nie była nasza potyczka. Jeszcze nie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (14): « Wstecz 1 … 8 9 10 … 14 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:17 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.