• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Ogród przy Middle Temple
Ogród przy Middle Temple
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-08-2025, 14:16

Ogród przy Middle Temple
Spokojna enklawa zieleni w samym sercu Londynu. Starannie przystrzyżone trawniki, kwitnące rabaty i ciche alejki tworzą miejsce wytchnienia od zgiełku pobliskiej Fleet Street. Wiosną ogród tonie w barwach krokusów i tulipanów, latem pachnie różami i lawendą. Stare platany dają cień, a drewniane ławki zachęcają do lektury, rozmowy lub chwili samotności. W tle słychać delikatny szum Tamizy i odległe dźwięki miasta. Ogród przy Middle Temple to miejsce idealne na dyskretną rozmowę, spotkanie w tajemnicy lub cichy moment refleksji – magiczny zakątek w gwarnym świecie paragrafów i sekretów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (14): « Wstecz 1 … 3 4 5 … 14 Dalej
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#31
Mellita Macmillan
Czarodzieje
Nobody but me is gonna change my story
Wiek
22
Zawód
magijubiler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
0
21
Magia Lecznicza
Eliksiry
8
10
Siła
Wyt.
Szybkość
0
10
0
Brak karty postaci
08-30-2025, 20:51
Prędkość nie była jej atutem i to nie tylko w kwestii poruszania się. Mianowanie nowego ministra pojawiło się zarówno w jej notatkach jak i w przypomnieniu od współpracownika, ale nowy projekt pochłonął ją niemal doszczętnie. Biżuteria nie była skomplikowana, ale zdecydowanie należało poświęcić jej wystarczająco dużo uwagi aby móc być dumnym z tego, co przyniosło ci natchnienie. A muzy bywały kapryśne i ledwie się człowiek odwrócił, te już go mijały i pozostawiały za sobą twórczą niemoc. Niemal od wschodu słońca siedziała nad kolejnym rysunkiem, decydując nad kątami w których metal miał się spajać, zdobieniami i ewentualnymi łączeniami które dobrze mogły wpasować potem magiczny wzór – i nim się obejrzała, była prawie pora aby wyruszyć na wydarzenie.
Ubrała się zwyczajowo, stawiając na elegancję i prostotę, ale nie dając złudzeń co do staranności swojego wyglądu – elegancką pelerynę przygotowaną specjalnie na wyjściowe okazje zarzuciła na czerwoną bluzkę, a różdżkę wsunęła do kieszeni spodni. Czerwień i czerń, kolory w których czuła się najlepiej i którymi się kierowała w swoich strojach. Nie mogła jednak zapomnieć o swoim stałym dodatku, więc zanim się teleportowała, chwyciła jeszcze elegancko wykończoną laskę która pozwalała jej lepsze przejście z jednego punktu do drugiego.
Teleportacja nie była problematyczna, ale miejsce już bardziej. Wolała się nie zastanawiać, jak zaraz wyglądać będą jej włosy, skupiając się raczej na rozejrzeniu się dookoła. Widziała twarze znajome jak i te, których okazji zobaczyć nie miała – i każdej z nich przyglądała się na dłużej, próbując wyczuć, jaki nastrój panuje wśród zgromadzonych. Opinie były jak maski, gdy publicznie można było przywdziać jedną, drugą była gdzieś zawsze pod ręką.
Przesunęła się gdzieś na bok, ostrożnie wspomagając się podczas poruszania. Jeżeli miałaby potknąć się albo osunąć na ziemię, przynajmniej nie byłaby w centrum uwagi. Chociaż mało prawdopodobne, aby odciągnąć miała uwagę od Ministra. O ile ten raczy się wkrótce pojawić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#32
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
08-30-2025, 21:54
Świt przyniósł nowy dzień; kotara utkana z mgły opadła na miasto - gęsta, jak nigdy wcześniej, jakby chciała zasygnalizować zmiany, które wkrótce nadejdą. Dzisiaj, chociaż skrycie liczył na to, że kawa załatwi sprawę niewyspania, pierwsze trzy łyki nie wniosły do jego łaknącego snu organizmu nic nowego. Nieprzytomnym spojrzeniem powiódł po stole. Sięgnął po egzemplarz Proroka Codziennego, tego datowanego na pierwszy dzień tego miesiąca; tego, którego odłożył, bo widok Tufta na jednej z pierwszych stron nie budził przyjemnych skojarzeń, lecz jedynie wzmagał to, co ostatnio się w nim kotłowało. Niepokój, ten tkwiący głęboko pod fałdami skóry, który nosił jak ciasno oplatający go płaszcz, jeszcze się nasilił, sprawiając, że przez chwile żałował, ze nie wyjechał tak, jak miał to w planach - wczoraj. Łatwo wtedy przychodziło mu się odciąć od tego, co znane i jednocześnie tak przerażająco obce.
Wywiad z poprzednim ministrem pozostawił na jego wargach zaledwie cierpki grymas, który mógłby uchodzić za uśmiech, gdyby nie okoliczności, jakie tą czynność zastały. Przełknął, co przeczytał kolejną dawką kofeiny. Tym razem kubek opróżniając do końca, wędrówkę spojrzenie na moment zatrzymał na Udomowienie dementorów było ryzykiem, owszem, ale podjętym z myślą o większym bezpieczeństwie naszego świata.
Ignacy Tuft - stare, które odeszło, niespełna trzy lata po objęciu kadencji. Chociaż wkład jego matki w rozwój społeczności był nieoceniony, jego samego docenić nie potrafił. Bezdenna lekkomyślność, jaką cechował tego człowieka, wpędziła do grobu, jakąkolwiek wiarą, jaką wcześniej Wulf mógł w nim pokładać (pod warunkiem, że kiedykolwiek ją pokładał, bo tego obecnie nie mógł już weryfikować). Nadal jednak nie miał pojąć, co mężczyzna miał w głowie, proponując cos tak absurdalnego, jak program udomowiający demenotorów. Odkąd, dawno temu, Grogan Stump zdefiniował czym jest istota, ustanowił wyraźny podział między nimi, duchami i zwierzętami, i stworzył w tym celu trzy odrębne wydziały, jasny był fakt, że wysiłki Tuft nie tylko z góry były skazane na porażkę, lecz też pochłonęły fundusze, które można było przeznaczyć na bardziej produktywne cele.
Zmarszczka na czole Fawleya pogłębiła się w chwili, gdy zerknął na zegarek, uświadomiwszy sobie, że czas nie zatrzymał się pod naporem jego refleksji. Pięć minut później, poprawiając jeszcze krawat, był gotowy do wyjścia.
Ogród przy Middle Temple nie przyciągnął jego uwagi z powodu poczucia obowiązku, jakiego względem rodziny nie czuł od dawna, ale z bardziej praktycznych pobudek. Chociaż jego entuzjazmem względem Nobby'ego Leacha był umiarkowany, właściwie nie istniał wcale i to nie z powodu statusu krwi, lecz raczej głębokiego przeświadczenia, że nie ma absolutnie żadnego znaczenia, chciał wiedzieć, w jakiej formie przedstawi swoje wystąpienie - słowami Albusa Dumbledore'a czy swoimi własnymi?
Chociaż tłum kłębiący się przy platformie dostrzegł już z daleka, dopiero konfrontując się z nim doświadczył na swojej skórze atmosfery oczekiwania – tego, który wywoływał napięcie w otoczeniu, sprawiając, że nawet oddychanie nie przychodziło łatwo. Nie wmieszał się w niego, przynajmniej nie od razu. Nie obarczył go też ciężarem swojego spojrzenia, chociaż domyślał, że wyłapie tam przynajmniej kilkanaście znajomych sylwetek.
Przystanął gdzieś obok tego zamieszania, dopalając papierosa, kreślącego smugę dymu w powietrzu i zerknął kontrolnie na zegarek. Do uroczystości zaprzysiężenia pozostał kwadrans, a więc miał jeszcze chwile.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#33
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-31-2025, 22:31
Pewna młoda wiedźma w czerwonej sukience, z dość ciasno spiętymi w kok jasnymi włosami i charakterystycznym symbolem magazynu Czarownica zamkniętym w broszce na piersi przeciskała się przez osadzony w ogrodach tłum, aż w końcu wypatrzyła kobietę idealną. – Przepraszam, proszę mnie puścić, przepraszam, drogi panie… jestem reporterką, więc bądź pan łaskaw się przesunąć… - mówiła coraz głośniej, aż wreszcie dotarła do wypatrzonej postaci (Melusine). – Witam, szanowana pani. Melody Davies, z czasopisma Czarownica. Czy mogę pani zadać kilka pytań? Świetnie, doskonale. – Jej energiczna wypowiedź nie zatrzymała się wcale, by poczekać na przyzwolenie. U jej boku lewitował notatnik wraz z samonotującym piórem. Pierzasty asystent zdawał się tylko czekać na pierwsze godne zapisania słówka. – Proszę powiedzieć, dlaczego pani tu przyszła. Czy ma pani jakieś oczekiwania? Jak pani ocenia nowego ministra? To będzie dobra kadencja? A może porażka? Czy spodziewa się pani niespodzianek? Stosuje Pani jakiś eliksir do włosów? Nasi czytelnicy są bardzo ciekawi… - Duże oczy reporterki zupełnie skupiły się na kobiecie. Miała nosa do wyłapywania dobrych rozmówców i tym razem też liczyła, że z pięknych ust dziewczyny wyłowi się kilka soczystych komentarzy. Potrzebowała sensacyjnych wypowiedzi, bo przecież w tych politycznych zbiegowiskach nie działo się absolutnie nic godnego porządnego artykułu.
W innym miejscu Robert Wright, doświadczony auror marszczył czoło, wypatrując podejrzanego zachowania wśród zgromadzonych. Był to mężczyzna średniego wzrostu, ale dość szeroki w barach. Charakterystyczny wąs od lat znany był w całym departamencie, nie znosił sprzeciwu, a jego nadmierna czujność co po niektórych współpracowników wręcz zdawała się drażnić. Od kilku minut na celowniku miał pewnego faceta (Vincent) i sukcesywnie się do niego zbliżał. Gdy znalazł się wreszcie dostatecznie blisko, dyskretnie wyciągnął odznakę. – Kieszenie i papiery – mruknął do niego w umiarkowanej dyskrecji, gdzieś w przelocie łapiąc spojrzenie jednego z kolegów po fachu (Neda), za którym nigdy specjalnie nie przepadał. Teraz pod skórą czuł, że właśnie złapał jakiegoś cwaniaczka na gorącym uczynku. Wcale mu się nie podobała ta morda.
Niełatwe towarzystwo przypałętało się do tamtej młodej dziewczyny w wełnianej spódnicy (Riven). Jakiś młody gościu wyraźnie zdążył opróżnić parę kieliszków przed przybyciem na uroczystości, a zapach tej powabnej panienki wyjątkowo zdawał się działać mu na wyobraźnie. – Ejże, śliczna, śliczna ty – mruczał, palcami lekko pociągając ją za włosy. Nachylił się, pieszcząc jej policzek alkoholowym wyziewem i znacznie przekraczając granicę przyzwoitego odstępu. – A jakbym ja był takim ministrem, to byś mnie chciała, co? Też mam taką dużą… - Odbiło mu się i nastąpiła nieplanowana przerwa w zalotach. – pieczęć, no. Dużą. Chcesz zobaczyć, co? Wiem, że chcesz… - bełkotał i prawie jej się przytulił do tego słodkiego ramionka. Coraz bardziej natarczywa postawa wyraźnie przyciągnęła uwagę pobliskich czarodziejów.
Nastało południe, lecz nic się nie wydarzyło. Jedynym zwiastunem najwyżej pory zdawało się być jednostajne bicie oddalonych o kilka przecznic londyńskich dzwonów, wskazówki na starych, mugolskich tarczach wskazywały równo dwunastą. Na twarzach widzianych z podwyższenia członków społeczności magicznej wyrysowała się olbrzymia konsternacja. Przyszykowani do ceremonii dostojnicy z wysokości obserwować mogli napięcie, ostatki niecierpliwości i pochylanie głowy ku osadzonym w kieszeniach czy na nadgarstkach zegarkom. Była to ledwo minuta, może dwie. Wtenczas ostrożnie poczęły uwalniać pierwsze dźwięki smyczki, do melodii dołączały sukcesywnie kolejne instrumenty, czarując zgromadzenie podniosłym, muzycznym wstępem, by zasiać w serca zebranych podniosłość tej wyjątkowej chwili, by zarysować bezsprzeczną powagę i należny szacunek.
Wtenczas po schodach wspięły się dwie postacie. Pierwszy kroczył siwy, wysoki mężczyzna. Długa granatowa szata o tradycyjnym czarodziejskim kroju posuwała się niespiesznie po drewnianych stopniach. Był to Hector Crouch wysoki urzędnik, pełniący tymczasowo, od zaledwie kilku dni, obowiązki szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów z uwagi na fakt głośnego i niespodziewanego ustąpienia ze stanowiska poprzedniego kierownika. W dłoniach mężczyzny dostrzec można było szeroki zwój pergaminu. Gdy wkroczył na szczyt podestu, skupione spojrzenie objęło tłumnie przybyłych czarodziejów. Tylko rodzina i najbliżsi współpracownicy dojrzeć mogli być może ślad grymasu. Jako najwyższy strażnik prawa zgodził się dopełnić obyczaju i przyjąć uroczystą przysięgę nowo powołanego ministra. Ministra, który zjawił się na podwyższeniu zaraz za nim, w ciemnozielonym, eleganckim, choć nieco bardziej nowoczesnym stroju. Był to postawny mężczyzna, o przyjemnej aparycji i pogodnym spojrzeniu. Jego obecność przywitało morze mniej lub bardziej przychylnych okrzyków – większość z nich zagłuszyła wciąż jeszcze dumnie wybrzmiewająca orkiestra. Ucichła dopiero, gdy obydwaj mężczyźni przystanęli przy mównicy. Crouch podszedł bliżej i ostatni raz rozejrzał się po zebranych, nie szczędząc przy tym swym krewnym nieco dłuższego spojrzenia. Jego dłonie sprawnie rozwinęły ceremonialny pergamin, a chwilę później zebrani dojrzeli różdżkę urzędnika tuż przy jego gardle.
- Czarownice i czarodzieje – rozpoczął niezwykle poważny i świadomy wagi chwili. Jeśli jeszcze przed chwilą ktokolwiek wiwatował lub bluźnił, teraz tłum zdawał się zupełnie ucichnąć, a niezliczone pary oczu wpatrywały się w osiadłą przy mównicy sylwetkę. – W imieniu Ministerstwa Magii mam zaszczyt powitać wszystkich zebranych na ceremonii zaprzysiężenia Nobby’ego Leacha na dwudziestego siódmego Ministra Magii – przemawiał powoli, z dbałością o najmniejsze słowo. Zdawało się, że otaczające go na platformie sylwetki zupełnie znieruchomiały – łącznie z samym przywołanym. Nie dało się pominąć wyjątkowo podniosłej atmosfery. – Oto stajemy się dziś świadkami aktu o najwyższej wadze. Już za chwilę, przed wami wszystkimi, wybrany w zgodzie z literą prawa, złoży uroczystą przysięgę i obejmie urząd, przyjmując obowiązek wobec obywateli brytyjskiej wspólnoty magicznej – kontynuował, a jego urzędniczy żargon niósł się echem, docierając bez trudu do uszu wszystkich przybyłych gości. Wreszcie obrócił nieznacznie twarz ku Leachowi, pozwalając sobie na zauważalną pauzę. – Nobby Leachu, przemawiając zaszczytnym głosem naszego świętego prawa i w duchu wiążącej naszą społeczność od wieków tradycji, wzywam cię, byś potwierdził swą wierność czarodziejskiej wspólnocie i wymówił słowa przysięgi, znakując je tu i teraz Pieczęcią Brytyjskiego Ministerstwa Magii. Powstań, przemów i niechaj obecny tu lud stanie się świadkiem twej gotowości do służby – zakończył, niemal odtwarzając te same formuły, które nobilitowały jego poprzednika. Dokładnie w tym miejscu.
Za sprawą płynącej z różdżki Croucha magii imponująca pieczęć uniosła się w powietrzu. Ostatnie przygarbione postacie gwałtownie się wyprostowały, zdawało się, że co poniektórzy wręcz wstrzymali oddech. Wszyscy czekali na pierwsze słowa Ministra. Wysoki urzędnik odstąpił na krok od mównicy, a na jego miejsce wkroczył przywołany. W jego prawej dłoni dojrzeć można było różdżkę. Uniósł ją, pozwalając, by końcówka zbliżyła się nie w okolice szyi, lecz piersi – dokładnie tak, jak należało postąpić, głosząc najważniejsze słowa. Druga ręka spoczywała spokojnie przy boku. W spojrzeniu ministra czaiła się mieszanka przejęcia i jakiejś nieodgadnionej pogody. Choć mgły wciąż próbowały wedrzeć się pod kopułę zaczarowanego ogrodu, co poniektórzy nagle odczuli dziwną jasność. – Ja, Nobby Leach, w waszej obecności i pod świadectwem pieczęci składam wam uroczystą przysięgę. Przysięgam strzec praw i wolności wszystkich czarodziejów i czarownic. Przysięgam strzec bezpieczeństwa i chronić dziedzictwo magiczne. Przysięgam przewodzić Ministerstwu Magii w duchu sprawiedliwości, rozwagi i najwyższej odpowiedzialności, nie uginając się pod żadną groźbą. Przysięgam służyć brytyjskiej wspólnocie magicznej z honorem, odwagą i wiernością. Niechaj pieczęć przyjmie me słowa, niechaj magia osądzi me czyny. Oto moje zobowiązanie – przemówił uroczyście i po ostatnim słowie objął umieszczony po jego prawicy przedmiot. Dzierżąc w dłoni pieczęć, pochylił się nieznacznie ku rozwiniętemu pergaminowi i przycisnął nasączony wcześniej złocistą substancją wzór z symbolem Brytyjskiego Ministerstwa Magii. Gdy tylko pergamin został oznaczony, Crouch nieznacznie skinął głową i później podniósł go. Zapisane słowa przysięgi objawiły się zgromadzeniu. Rozległ się charakterystyczny, krótki gong wieńczący tę część ceremonii, lecz dla większości wiadomym było, iż teraz przychodziła pora na przemowę oficjalnie zaprzysiężonego Ministra Magii.
- Ten cały Crouch wygląda, jakby zjadł nieświeżą rybę, niech no pani tylko spojrzy. – Pewna elegancka seniorka w wyjątkowo strojnym, burgundowym kapeluszu upatrzyła sobie najwyraźniej nową towarzyszkę do rozmowy (Apollonie). Starsza czarownica wyglądała na bardzo dystyngowaną, być może przedstawicielkę tutejszych elit. – Zdaje się, że nasz nowy minister wcale mu się nie spodobał – prychnęła i pokręciła głową. – Za czasów mojej młodości żaden urzędnik by sobie na coś takiego nie pozwolił – skomentowała z pogardą i wreszcie popatrzyła na kobietę.
Gdzieś indziej stała w tłumie dziewczyna z laską (Mellita). Wspierający ją przyrząd wyjątkowo kusił pewnego małego chłopca stojącego kilka metrów dalej. Laska prawie jak różdżka! A może to była taka duża różdżka? Srebrne zdobienia były dla chłopca niczym magiczne iskry. Postanowił wymknąć się piastunce i dotrzeć bliżej tego upragnionego skarbu. Gdy wszystkie głowy wyczekiwały inauguracyjnego przemówienia Leacha, małe rączki pokrętnie dostały się blisko Macmillan, by niepostrzeżenie ukraść jej cenną podporę. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, chłopiec już gnał wokół nóg czarodziejów, z zachwytem przyglądając się swojej zdobyczy. Czy ktoś to widział?


Dobry wieczór!
Ceremonia rozpoczęła się i dziękuję pięknie wszystkim za obecność!
Postacie, które otrzymały szczególną uwagę Mistrza Gry.

Czas na odpis w tej turze: 4 września 2025 r., do końca dnia.
Proszę o podkreślenie wszystkich istotnych akcji Waszych postaci. Gdyby pojawiła się potrzeba uzupełnienia ze strony Mistrza Gry lub dodatkowe pytania, proszę również o wiadomość.

Proszę również o wskazanie w nawiasie imienia postaci, wobec której Wasza postać wykonuje jakieś działanie. Ułatwi to zorientowanie się w sytuacji. Jeśli znacie fabularnie postać możecie to zrobić zwyczajnie w narracji. <3

Philippa Moss
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#34
Mellita Macmillan
Czarodzieje
Nobody but me is gonna change my story
Wiek
22
Zawód
magijubiler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
0
21
Magia Lecznicza
Eliksiry
8
10
Siła
Wyt.
Szybkość
0
10
0
Brak karty postaci
09-01-2025, 10:12
Ciekawa była, czy zwykle takie spotkania przeciągały się w swoim rozpoczęciu, czy dopiero to wywoływało tak wiele zamieszania. Wiedziała oczywiście, jakie rodziny zajmują pozycje w ministerstwie i oczywistym być nie mogło, aby każdy mógł być przychylny temu wydarzeniu. A jednak tu byli, czy to w nadziei na to, że nowy Minister jednak zrezygnuje, czy może wiedzieli, że ich nieobecność będzie zauważona bardziej niż obecność. Łatwo szło wyłapać twarze które nieszczególnie kryły się ze swoja opinią, pozytywną i negatywną.
Ale rozpoczęło się – i to w niemal ślamazarnym tempie. Nie mogła powstrzymać w swojej głowie rozważań, czy to zwyczajna opieszałość urzędnicza, czy jednak szanowny pan Crouch pozwalał sobie na prezentowanie swojej opinii. Mimo to, ostatecznie to najnowszy Minister mógł stanąć przed pieczęcią, recytując przysięgę i nawet jej uwaga skupiona była na tym, co obecnie działo się na scenie i na chwilę zapomniała o wszystkim innym co dziać się mogło dookoła.
Nagłe szarpnięcie przywołało ją do rzeczywistości, gdy pustka pod jej palcami oznaczała, że nagle pozbawiono ją podpory, a ona sama nagle znalazła balansując na nodze, której nie mogła utrzymać. Zachwiała się i upadła na ziemię, boleśnie uderzając łokciem i ramieniem i nagle nie mogąc dostrzec dokładnie niczyjej twarzy. Czy w ogóle ktoś zwrócił na to uwagę? Czy widziała kogokolwiek dookoła kogo rozpoznawała, kto mógłby jej pomóc.
- Hej! – zawołała za chłopcem, ale wątpiła aby to sprawiło, że wróci i grzecznie odda jej własność. Gdzie byli rodzice tego dziecka albo ktoś, kto wychowałby go i pokazał jak niewłaściwe są takie zachowania?! Jej by nigdy nie przyszło do głowy uczynić coś takiego, zwłaszcza podczas ceremonii. Czy dzisiejsza młodzież właśnie taka była?!
- Przepraszam, czy ktoś mógłby pomóc…- jej głos cichnął im dalej wypowiadała kolejne słowa w stronę okolicznych ludzi, gdy nagły ból głowy przeszył ją niemal na wskroś, pulsując znajomym rytmem, a cienie poruszyły się gdzieś poza jej pełnym spojrzeniem ale dalej na jego granicy. Światło, wcześniej przyjemne, teraz wydawało się niemal zbyt jaskrawe jak na przyjazny dzień, aż musiała przymknąć oczy. Niczym jej własna Szatańska Pożoga, Migrena Krucza zaatakowała właśnie teraz, przywołana nagłym stresem, i Mellita wiedziała, że szybko jej nie opuści.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#35
Apollonie Crouch
Czarodzieje
On ne peut régner innocemment
Wiek
34
Zawód
persona publiczna, mentorka młodych
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
1
Siła
Wyt.
Szybkość
7
12
11
Brak karty postaci
09-01-2025, 14:58
Przywitała się życzliwie z Xavierem i Vivienne, której zbliżyła policzek do policzka, podkreślając budujące się między nimi zażyłości. Byli udanym małżeństwem, była co do tego pewna. To było dla nich, jako ludzi, ale i dla całego społeczeństwa bardzo ważne. Powrót do tradycji, ugruntowanie w tym, że jako rodziny błękitnej krwi nadal winni stać na piedestale jej ochrony.
Na twarzy przybrała powagę, choć słowa Xaviera i Nathaniela sprawiły, że brew jej lekko zadrżała. Miała ochotę już coś powiedzieć, ale jedynie pokiwała głową w geście dezaprobaty i zaśmiała się pod nosem, przybliżając głowę do ramienia męża, na którym lekko się oparła. Następnie do ich towarzystwa podszedł jej ukochany brat i jego narzeczona, do których wyrwała się z radością, obdarowując brata grzecznościowym, pełnym kurtuazji uściskiem, zaś Primrose witając także delikatnym zbliżeniem policzka w geście pocałunku w policzek. Francuskich manier nie dało się zeń wyplenić.
— Bradfordzie, Primrose! Promieniejecie, choć wątpię, by z okazji dzisiejszej uroczystości — zaczęła kąśliwie, spoglądając chwilkę dłużej na wybrankę swojego brata. Nie miały zbyt wiele czasu do rozmów, ale Lonnie była przekonana, że winna to naprawić, zanim Prim zostanie częścią jej rodziny... zresztą, przy organizacji ślubu pewnie też zostanie poproszona o pomoc przez szanowną matkę.
Hector pojawił się na scenie, a na kobiecej twarzy pojawił się uśmiech. Ceniła go, niekiedy pozwalając sobie na mniej czy bardziej dystyngowane dyskusje, wszakże ich drogi zwykle przecinały się przy rodzinnych obiadach, a wtedy czas zajmowały jej dzieci. Wiedziała natomiast, że jego grymas był naturalną reakcją każdego szanującego się czarodzieja; rozumiała, podzielała i absolutnie nie dopuszczała do siebie myśli, w jak niewygodnej sytuacji został postawiony, musząc zaprzysięgać ministra-prawie-szlamę. Nowy ład, nowe struktury, ale i stare błędy, które mogły doprowadzić do absolutnej ruiny istniejącego społeczeństwa, w którym oni — wyżsi, lepsi, silniejsi i lepiej sytuowani, mieli się kryć i uniżać przed słabszymi jednostkami. Z drugiej zaś strony, nie było w niej nader głębokiej nienawiści, wszakże wyparła takie emocje z siebie już dawna. Życie było przyjemniejsze, gdy nie dawała się ponosić emocjom i płynęła z prądem, wiedząc, że od losu nie ucieknie i nigdy go nie zmieni. Mogła się tylko na niego przygotowywać.
Głos starszej kobiety obudził ją z chwili zamyślenia, zaś jej słowa oburzyły wewnętrznie. Nie miała nader ochoty na kłótnie,  zachrząkała więc, pokusiwszy się na odrobinę kłamstwa.
— Nie dziwię się niechęci Hectora, patrząc na tak jawną dezaprobatę w stronę ludu w postaci spóźnienia, madame. Nie godzi się Ministrowi wystawiać lud na oczekiwanie w tak ważnym momencie, to już pierwsze oznaki... braku szacunku do obywateli magicznej socjety —  nie powiedziała nic więcej, gryząc się w język i wymuszając na ustach sztuczny uśmiech. Mogłaby tylko pogorszyć sprawę, chociaż jej dłoń silniej zacisnęła się na ramieniu męża, próbując w jakiś sposób rozładować emocje. Stara baba nie ważyła się ze słowami; jeszcze kilka lat temu skwitowałaby ją silniej, teraz jednak nie wypadało jej zniżać się do poziomu zaprutych oddechem starości babsztyli, które jedyne co mogły robić w życiu, to krytykować. Na bogów, merlina i wszelkie bóstwa inne — niechże ona nigdy na starość nie będzie tak obniżać poziomu samej siebie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#36
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
09-01-2025, 16:54
Pomimo panującej ogółem pogody, wewnątrz sprawnie wyczarowanej kapsuły panowało przyjemne ciepło. Z cała pewnością miały na to wpływ postawione kosze, ale domyślałem się, że również zostały nałożone odpowiednie zaklęcia aby uczestnicy dzisiejszego wydarzenia nie marzli podczas całego wystąpienia. Powiodłem jeszcze raz wzrokiem po wszystkich, nastroje były różne z tego co udało mi się zauważyć. Od uśmiechów i zadowolonych min, po twarze, które wyrażały niezadowolenie lub po prostu nie wyrażały nic. Zawsze podziwiałem tych ostatnich, że potrafili tak dobrze ukrywać swoje emocje, mi nie zawsze to wychodziło tak jakbym chciał.
Słysząc słowa Cilliana prychnąłem cicho i na moment się nastroszyłem.
- Proszę cię, ja i praca dla Ministerstwa? W życiu nikt mnie do tego nie zmusi, nie wiem ile by mi musieli zapłacić, a nawet jeśli znalazłaby się taka kwota z całą pewnością zawarłbym w swojej umowie, żeby mi się w wchrzaniali w plan. Słyszałem od jednego znajomego konstruktora, który czasami wykonuje dla nich roboty, że czasami mają tak wybujałe warunki, że to śmiech na sali jest. No i niesamowicie szczędzą na wydatkach. Nie da się zrobić czegoś super nie wykładając sporej ilości kasy. Po prostu ich na mnie nie stać. - słowa same płynęły z moich ust, a kiedy wziąłem głębszy oddech przyjemne uczucie rozlało się po moim ciele, takie wyzwalające i lekkie, jakiego nigdy wcześniej nie czułem – Dziwne, nie? Przysiągłbym, że reszta pojawi się o wiele szybciej od nas, zwłaszcza, że nam się jakoś specjalnie nie śpieszyło. - wzruszyłem ramionami ponownie rozglądając się po otoczeniu.
I to wtedy zauważyłem znajome sylwetki zbliżające się w naszym kierunku. Mimowolnie spiąłem się nagle, a w głowie pojawiły się setki myśli. Czy po mnie widać? Czy Lucinda i Drew domyślą się, że zapaliłem sobie coś na rozluźnienie przed przyjściem tutaj? Na Merlina przecież ja nigdy w życiu nic nie brałem, na sto procent będzie po mnie widać. Poczułem jak zaczynają mi się pocić dłonie i w tym momencie miałem wrażenie, że już wszyscy wiedzą, że wszyscy się na mnie patrzą i przed nikim się nie ukryje.
Kiedy jednak członkowie rodziny zbliżyli się do nas i stanęli obok spojrzałem na nich starając się za wszelką cenę zachowywać się normalnie.
- Nas? Widownia w pierwszym rzędzie? Nieee, no gdzie. - machnąłem ręką o wiele bardziej zamaszyście niż bym tego chciał o mało co nie strącając kapelusza z głowy jegomościa przed sobą, ale była tak lekka w tym momencie, że średnio ją czułem – Tu nam dobrze. Zostawmy miejsca z przodu tym, którzy za wszelką cenę chcą zobaczyć nowego Ministra. A chyba jest ich sporo patrząc po tych wszystkich zgromadzonych, nie sądzicie? - spojrzałem na blondynkę, aby po chwili przenieść spojrzenie na jej męża – Może i nawet recytować jakiś wiersz, a nie będzie to w żaden sposób interesujące. No właśnie, w zasadzie to jak to się wszystko odbywa? Chyba nigdy wcześniej nie byłem na takim czymś. Jak on to zrobi? Wyjdzie i powie, że będzie super hiper ministrem i wszyscy mamy mu w to uwierzyć? - uniosłem brew ku górze, a po chwili zganiłem się w duchu każąc się samemu sobie zamknąć.
Nie miałem pojęcia skąd ten nagły słowotok. Z jednej strony z tyłu głowy nadal istniała obawa, że po mnie widać, ale jednocześnie nie mogłem się zamknąć i czułem się niesamowicie luźno. Czy to właśnie tak działał narkotyk? Sam do końca nie wiedziałem jeszcze czy mi się to podoba czy wręcz przeciwnie.
- O ja bym się napił, mega mi się chce pić… - spojrzałem na piersiówkę, którą Drew trzymał w dłoni czując jak nagle jakoś strasznie zaschło mi w ustach.
Powstrzymałem się jednak aby po nią nie sięgnąć widząc jak kuzyn najpierw kieruje ją w stronę swojej szanownej małżonki. Po chwili jednak całkowicie straciłem nią zainteresowanie kiedy do naszego rodzinnego grona podszedł jakiś mężczyzna (Augutus). Przyglądałem mu się przez chwilę, po czym nachyliłem się do Cilliana.
- Ty widziałeś? - mruknąłem – Co my kurwa niewidoczni jesteśmy? Nawet się nie przywitał. Ja nie wiem jakich Drew sobie znajomych dobiera ale wydawałoby się, że namiestnik powinien mieć chociaż minimalnie wychowanych kolegów. - powiedziałem kręcąc głową z niezadowoleniem.
W normalnych warunkach pewnie bym się nawet nie odezwał. Stałym w milczeniu i tyle. Teraz jednak, będąc pod wpływem dymorośli nie specjalnie panowałem nad tym co mi ślina na język przyniosła. Widząc Igora zbliżającego się do nas mimowolnie uśmiechnąłem się lekko. W ostatnim czasie nie mieliśmy dużo czasu aby porozmawiać, ale kiedy w końcu taka okazja się napatoczyła rozmowa była długa i bardzo poważna, co w przypadku naszej dwójki nie zdarzało się zbyt często.
- To znudzenie widzisz. - pokręciłem głową wzruszając ramionami, po czym zerknąłem na zegarek.
Wybiła już dwunasta, a gwiazdy ni widu ni słychu. Cóż za wspaniałe pierwsze wrażenie, spóźnić się na tak ważną uroczystość będąc jednocześnie jego głównym prowodyrem. Patrząc na zegarek miałem wrażenie, że stoimy tu już wieczność, czas dłużył się niemiłosiernie i wydawałoby się, że nie tylko mi, ale zdecydowanie było to tylko moje wrażenie. W końcu jednak rozbrzmiała cicho muzyka, którą skwitowałem zniecierpliwionym westchnieniem. No już zaczynajcie to cholerstwo. Skierowałem wzrok na scenę, jednocześnie mając w głowie słowa Cilliana, że może podest zawali się w pewnym momencie i przynajmniej będzie zabawnie. Mężczyzna, który zabrał głos jako pierwszy był mi obcy, ale wychodziło na to, że musiał być kimś ważnym, inaczej nie daliby mu takiej roli do odegrania. Słuchałem jego słów, jednocześnie tak naprawdę nie zapamiętując ani słowa, chociaż naprawdę się starałem. Coś o literze prawa, coś o byciu świadkiem i coś o tradycji...hm w sumie to zjadłbym teraz takie tradycyjne śniadanie. No tak nic dzisiaj nie jadłem i miałem wrażenie, że żołądek wręcz woła o jedzenie. I wtedy na mównice wkroczył on, ten, który myślał, że wszyscy przyjmą go z otwartymi rękami. Skrzywiłem się słuchając jego przemówienia. Śmiać mi się chciało, mówił o magicznej wspólnocie samemu będąc szlamą, mówił o dziedzictwie, którego sam w moim mniemaniu nie był częścią.
- Cyrk na kółkach. - skwitowałem to pod nosem kręcąc głową.
Kiedy prezentowana była pieczęć już nie patrzyłem na scenę. Do moich uszu dobiegł damski głos ledwo słyszalny w tłumie, ale chyba mój zjarany umysł trochę lepiej wyłapywał takie rzeczy. Niewiasta w potrzebie musiała być niedaleko, bo słyszałem jej wołanie po pomoc. Rozejrzałem się w około i po krótkiej chwili spostrzegłem kobietę leżącą na ziemi (Mellita). Nawet nie pomyślałem, a i tak było z tym u mnie w tym momencie krucho, odłączyłem się od rodziny, po czym ruszyłem w jej kierunku, najdelikatniej jak się dało przeciskając się między ludźmi.
- Wszystko dobrze? Nic pani nie jest? - spytałem kucając przy kobiecie i patrząc na nią uważnie.
Nie wyglądała dobrze na pierwszy rzut oka, ale uzdrowicielem nie byłem.
- Co się pani stało? Halo, czy pani mnie słyszy? - machnąłem jej ręką przed oczyma by zwróciła na mnie uwagę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#37
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
09-01-2025, 19:27
Dwóch możnych tego świata, szlama i bogacz, ramię w ramię w stronę sceny. Tak właśnie miał wyglądać ich świat, pokazując cholerny upadek społeczeństwa czarodziejów; tego, które powinno stanowić podstawę istnienia na świecie. Wszystkie badania naukowe, głosy mędrców tego świata — wszystko wskazuje, że są lepszą częścią społeczeństwa, nad-istotami, które powinny stanowić o tym co słusznie i istotne. Nie miała jednak czasu zbytnio na zastanowienie, bo już w jej pobliżu zrobiło się zamieszanie, którego nie potrafiła zignorować. Rozejrzała się, nie zdążyła zauważyć powodu całego zamieszania, ale za to rozpoznała głos i zniżone ciało. Znała Mellitę, a jeszcze lepiej znała jej przypadłość.
— Przepraszam! Z drogi, jestem uzdrowicielem!! — Ruszyła nagle w kierunku młodej kobiety, przepychając się stosunkowo kulturalne pomiędzy zgromadzonym tłumem. Nie oglądała się za siebie, nie spoglądała na nikogo. Schorzenie Mellity w takich warunkach było wyjątkowo problematyczne. Krucza Migrena niosła żniwo co roku, wykończenie idące za atakami odbierało sprawczość i wykańczało. Z drugiej zaś strony, geneza Migreny Kruczej była potwierdzeniem jej teorii, toteż w zaznajomieniu panny Macmillan Oriana od lat miała swój dodatkowy cel.
— Mel, panno Macmillan, to ja, Oriana Medici — panna Medici, dla niej, bo dziewczę chyba nigdy nie odezwało się do niej po imieniu. Spojrzała na nachylającego się nad nią mężczyznę i położyła mu rękę na ramieniu, delikatnie próbując go odsunąć (Mitch).
— Proszę się w ciszy odsunąć, nie można nad nią teraz krzyczeć — zsunęła z ramion płaszcz, kładąc go na jej ramiona, ale zatrzymując go wyżej, na wysokości uszu, aby tłumić dochodzące dźwięki i móc przesunąć go w razie czego na głowę i zasłonić dopływ światła. Przyjrzała się jej, ale nie widziała silniejszych ran, ale w razie czego wolała dopytać.
— Coś się stało? Musimy wstać i przejść z dala od tłumu — zaczęła, sięgając dłonią do ramienia kobiety. Tłum, który je otaczał, mógł tylko szkodzić w ataku, bardziej zastanawiało kobietę, czy przybyła na zaprzysiężenie z kimś z rodziny, kto mógłby pomóc młodej kobiecie w powrocie do domu. Nie mogła się teraz teleportować.
Lekko zacisnęła usta w cienką kreskę, westchnęła i podnosząc spojrzenie, wzrokiem szukała siedzenia, do którego mogłaby kobietę podprowadzić. Gdzieś w tle docierały do niej słowa Ministra, nie skupiała się na nich specjalnie, chociaż był w tym jakiś metaforyczny gest obojętności. Głos mugolaka nie docierał do niej specjalnie, chociaż nie miała nic do tego, jaką miał krew. Wiedziała jednak, że opowiadał się po stronie tych, których zgładzić chciała jej rodzina i po stronie tych, którzy jej rodzinę niszczyli. Teraz jednak zgodnie z wybranym powołaniem, którego chyba nigdy specjalnie nie czuła, powinna zająć się Mellitą. Nie tylko dlatego, że była przydatna, ale także dlatego, że po prostu nie chciała, aby młoda dziewczyna została z tym sama. Zwykłe, ludzkie emocje, które dalej się w niej tliły, dając ledwie cień — swoistą poświatę — człowieczeństwa.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#38
Ned Rineheart
Akolici
Wiek
34
Zawód
auror
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
21
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
11
10
Brak karty postaci
09-01-2025, 23:37
W ogrodach robiło się coraz tłoczniej. Ned pozostawał skoncentrowany na pracy, czując w wewnętrznej kieszeni marynarki bezpieczny ciężar różdżki. Kątem oka spostrzegł Conrada, zapamiętując jego orientacyjne położenie – dobrze wiedzieć, gdzie szukać pomocy. Uwagę Neda na moment skradła Antonia, nagle pojawiając się u jego boku. – Oczywiście, jak zawsze – odparł żartobliwie, posyłając jej krótkie spojrzenie. W tym zawodzie nie dało się na wszystko przygotować, często liczył się spryt i spontanicznie podejmowane decyzje. Nie łudził się jednak, że zaprzysiężenie przebiegnie spokojnie – w takim tłumie ludzi musiał się znaleźć jakiś prowodyr. Jak na zawołanie zauważył nieopodal swojego kolegę po fachu, Roberta, zbliżającego się do wysokiego mężczyzny. Postronny czarodziej pewnie nie zauważyłby w tym nic niezwykłego, ale Ned wystarczająco dobrze znał Wrighta, żeby zauważyć zacięcie wymalowane na jego twarzy. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na drugiego mężczyznę i znieruchomiał. Minęło tak wiele lat, ale wszędzie rozpoznałby tę sylwetkę. Serce przyspieszyło swój rytm, nerwowe ciepło rozlało się po klatce piersiowej. Vincent? Nie powinno go dziwić, że znalazł się właśnie tutaj, w centrum wydarzeń, przecież wszyscy chcieli zobaczyć nowego ministra – a jednak nie spodziewał się, że właśnie tak będzie wyglądało ich spotkanie. – Ja... Przepraszam na chwilę – mruknął do Antonii, przeciskając się w stronę brata. Wszystkie głosy w głowie krzyczały, żeby tego nie robił – był na służbie, to nie czas na rzewne powitania ani tym bardziej braterskie potyczki. Dawlish patrzył mu na ręce. Wtedy zauważył coś jeszcze, zamieszanie gdzieś z boku, które momentalnie go otrzeźwiło. Jesteś w pracy, opanuj się powtarzał w myślach, starając się ignorować wzrastający w nim gniew. Nie mógł ot tak wszystkiego rzucić, bo jego brat postanowił łaskawie się pokazać po jedenastu latach. Zbyt wiele mógł dzisiaj stracić. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie w stronę Vincenta, chcąc się upewnić, czy nie jest przypadkiem niefortunnym wytworem wyobraźni, zanim skręcił w bok w stronę napastowanej kobiety (Riven), jakby po prostu szukał sobie lepszego miejsca. Szybko rozpoznał w niej znajomą Akolitkę. Zignorował Vincenta, zapomniał o nim na chwilę, wyparł jego obecność na wydarzeniu – pomartwi się nim później, miał pracę do wykonania. Podszedł do pijanego mężczyzny, kładąc mu dłoń na ramieniu w przyjacielskim geście, aczkolwiek ściskając stanowczo. Podejrzewał, że w tym stanie straszenie odznaką przyniosłoby odwrotny rezultat i jeszcze wywołało jakąś bójkę, postanowił więc podejść do problemu nieco inaczej. Czasem subtelność liczyła się bardziej niż pokaz siły. – Kopę lat, co? – Powiedział wesoło, chcąc nieco zbić go z pantałyku. Kiwnął głową kobiecie, dając jej niemy znak, że zajmie się problemem. – Ale sobie znalazłeś ptaszynę – dodał ciszej, odciągając go na bok. Rozglądał się przy okazji za funkcjonariuszami Magicznej Policji, żeby im przekazać pijanego delikwenta – niech go spiszą i stąd wyprowadzą. Słyszał, że zaprzysiężenie już się zaczęło, tym bardziej chciał odsunąć mężczyznę od reszty tłumu, żeby dalej nie napastował przypadkowych czarownic. Różdżka czekała w pogotowiu, gdyby mężczyzna wybitnie nie współpracował, ale Ned wolał załatwić sprawę polubownie. Pochylił się bliżej, czując jak otula go chmura nieświeżego oddechu. – Zły czas, zły cel, przyjacielu. Chodź zanim cię aresztują – kontynuował, próbując pokierować go w stronę wyjścia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#39
Cillian Macnair
Śmierciożercy
Wiek
33
Zawód
Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
11
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
10
5
Brak karty postaci
09-02-2025, 10:27
Uśmiechnął się pod nosem rozbawiony, widząc, jak Mitch spiął się na jego słowa. W innych okolicznościach dłużej podjudzałby kuzyna, trochę bawiąc się zaistniałą sytuacją. Jednak nie dziś, nie teraz i tu. Umysł otulony narkotykiem tłumił część jego charakteru i wyciągał na wierzch to czego nie chciał okazywać na co dzień. Przemknął spojrzeniem po podeście, kiedy słyszał o oszczędzaniu i konfrontując to jeszcze z wcześniejszymi słowami mężczyzny.
- To chyba widać, że niechętnie wydają pieniądze.- skwitował, a wizja, że cała ta budowla mogła złamać się w trakcie przemówienia nowego Ministra, była całkiem zabawna.- Przestań, nie czujesz tej elitarności w możliwości pracy dla Ministerstwa? – parsknął może troszkę za głośno, wodząc wzrokiem po otoczeniu. Kwestia rodziny sprawiła, że zamilkł na dłuższą chwilę, faktycznie szukając ich w tłumie. Może z przodu? Nie. Gdzieś z tyłu? Też nie. Nie pojmował jakim cudem znaleźli się tutaj pierwsi.
- Cóż, wyjdzie na to, że nam zależy bardziej.- stwierdził z niedowierzaniem, co do zaistniałej sytuacji. Mając wybór i gdzieś rodzinę, zwyczajnie nie pojawiłby się tutaj. Machnął ręką i w zaciszu domu przepaliłby więcej niż jedną dawkę dymorośli. Za nowego Ministra i całą tą szopkę.
Spojrzał na Mitcha uważnie, kiedy zauważył w końcu Lucindę i Drew. Szli w ich stronę, chyba za sprawą kobiety. Skinął jej głową, a z Drew wymienił uścisk dłoni.
- Daleko? Przestań to najlepsze miejsce. Widać wszystko.- odparł, powstrzymując odruchowe wzruszenie ramionami.- Proszę cię, Lucindo, pierwszy rząd brzmi jak okrutna kara, chyba że chodziło ci o ten od końca.- im bliżej wyjścia z ogrodu tym lepiej. Widząc, jak Mitch prawie zrzuca kapelusz jakiejś kobiecie z trudem powstrzymał śmiech. Uniósł dłoń i uderzył się lekko w klatkę piersiową, próbując kaszlnięciem zamaskować parskniecie.
Przeniósł swa uwagę na Drew i pokręcił głową powoli.
- Jego orędzie to ostatnie czego chcę dziś słuchać. Mitch mówił, że ta scena jest licha, więc czekam aż Nobby wejdzie na nią i spierdoli się.- wyjaśnił, nie przebierając za bardzo w słowach. W sumie nawet się nad nimi nie zastanawiał szczególnie, nad niczym się dziś nie zastanawiał.
Spojrzał na piersiówkę, którą wyciągnął Macnair. Dymorośl i alkohol, to nie było najlepsze połączenie, ale nie lepsze od Ministra i mugolaka, więc skoro dzisiejszy dzień był kwintesencją złych połączeń, niech będzie i tak.
- Zdecydowanie powinniście iść do pierwszego rzędu. Mój drogi kuzyn jest prawdziwym szczęściarzem, że ma taki głos rozsądku, jak ty, Lucindo.- wtrącił się zaraz po słowach kuzyna, gdy wyraźnie nie był chętny, aby podejść bliżej.- Nie wstydź się, Drew. Będziesz mieć lepszy widok na Ministra.- dodał, nie kryjąc kąśliwości. Wiedział, że ten mając okazję jeszcze lepszą niż ta dziś, nie szczędziłby mu też przejawów specyficznej sympatii.
- Nie widziałem, ale Irina może lepiej by się nie pojawiała. Minister mógłby nie dożyć kolejnego dnia przy jej złości.- stwierdził, poważniejąc. Kwestie brakujących członków rodziny zeszły na dalszy plan, gdy obok nich pojawił się ktoś obcy (Augustus). Nie kojarzył mężczyzny, który ot tak podszedł zagadując do kuzyna i jego żony, a ich dwóch pomijając. Uniósł nieco brew, czując jak jakiś cień irytacji przebija się przez przymglony umysł. Nie wiedział do końca, czemu go to rozsierdziło, gdy na co dzień miałby to po prostu gdzieś.
- Widzę, ale on chyba jest niedowidzący albo ograniczony i dwie osoby to max możliwości.- odparł, reagując na słowa kuzyna. Nie był wyczulony na ignorowanie go, nie oburzał się, kiedy był pomijany, ale nawet on wyciągnął minimalne wychowanie z domu. Kiedy podchodzisz do jakiejś grupy ludzi, to nie zachowujesz jak idiota.
Pojawienie się Igora ostudziło nieco rozdrażnienie, pozwalając na nowo zatonąć w obojętności. Uścisnął mu dłoń witając się i mając na końcu języka docinek w stronę nieznajomego, ale odpuścił sobie już. Nie chciało mu się tracić czasu na jałowe przytyki.
- To wstręt.- odpowiedział najmłodszemu z kuzynów.- Ty za to wyglądasz na szczęśliwego, że tu jesteś.- dodał kpiąco. Tak radosny, jak każdy z nich. Chciał dodać coś jeszcze, ale jego uwagę ściągnęło poruszenie trochę z boku. Kilka osób przesunęło się, jakaś kobieta oburzyła. Cofnął się o krok zainteresowany, chcąc zobaczyć, co tam miało miejsce. Zmarszczył brwi, dostrzegając jakiegoś nawalonego typa, który doczepił się do Riven. Nie jego sprawa... niby.
- Później porozmawiamy.- rzucił do bliskich, odchodząc od nich. Przedarcie się przez tłum nie było wyzwaniem ani problemem, gdy postura nadal dawała mu przewagę. Zauważył, że nie tylko on ruszył się by pomóc dziewczynie. Nie miał pojęcia, kim był kolejny obcy mu facet (Ned), ale nie zamierzał wchodzić mu w paradę. Zamierzał być jedynie dodatkowym odstraszeniem, by tamten pijak nie wrócił. Zatrzymał się przy barmance, swobodnie obejmując ją ramieniem w tali. Nie jak namolny gość, a w sposób naturalny, jakby właśnie dołączył do niej.
- Nie panikuj.- rzucił, łapiąc na moment jej spojrzenie.- Gdzie masz jakichś znajomych? Czy tak jak próbujesz przepędzać pijaków z lokalu, to szwendasz się w pojedynkę kusząc los? Oni chyba do ciebie lgną, co? – spytał, cofając ramię i opuszczając swobodnie dłoń. Nie ruszył się już z miejsca, gdy ten cyrk rozpoczął się. Pojawił się Crouch ze swoją płomienną mową, podkreślając tylko farsę całego wydarzenia. Nie powinno do tego dojść, nie powinno mieć to miejsca, ale miało. Najwyższy urząd oddawany był w ręce w które nie powinien. Wsunął dłonie w kieszenie spodni, by nie korciło go sięgnięcie po różdżkę, by nie kusić losu jakąś głupią, impulsywną myślą. Ciężkie westchnięcie opuściło jego usta. Na scenę wszedł i on, nowy Minister, jak nieśmieszny żart.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#40
Willow Weasley
Zwolennicy Dumbledore’a
Nothing you can take from me was ever worth keeping.
Wiek
25
Zawód
Służba w Policji Magicznej
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
22
0
OPCM
Transmutacja
21
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-02-2025, 14:39
Tłum z jej perspektywy w pewnym sensie wyglądał surrealistycznie, tyle głów, tyle myśli, ciał, a przy tym możliwości do tego, aby coś wydarzyło się nie tak. Przypatrywała się ludziom, wlewającym się przez wejście niemal, jak strumień – woda, której nie dało się zatrzymać, a jednak ktoś, taki jak ona w wyjątkowym przypadku, miał służyć za tamę.
Wtedy kątem oka dostrzegła znajomą sylwetkę, a potem usłyszała słowa, które skwitowała ciężkim westchnieniem.
– Panie Farley, pan najwyraźniej lubi towarzystwo mundurowych – stwierdziła, lekko się uśmiechając z kroplą złośliwości. Poprawiła splecione dłonie z tyłu, tym samym mocniej chwytając różdżkę. – Mimo wszystko proszę dołączyć do reszty gości – zasugerowała mu, podbródkiem, wskazując wyimaginowaną linię, przy której kończył się tłum. Choć w jej słowach była powaga, na ustach wciąż był cień uśmiechu, pewnego rodzaju pogoda ducha, która tak usilnie starał się ukryć podenerwowanie możliwymi komplikacjami. Miała dziś, jednak najwyraźniej szczęście do spotkań – choć statystycznie rzecz biorąc na tak wielkim wydarzeniu było to nieuniknione.
Gdy ktoś zahaczył o jej ramię zmarszczyła brwi i była gotowa zwrócić uwagę, lecz zaraz znajomy głos doszedł do jej uszu. Pokręciła głową i zmrużyła oczy podejrzliwie, wpatrując się w unoszącą kapelusz kobietę.
– Dzień dobry, pani Wellers – przywitała się, a w kąciku ust ponownie zatańczyło rozbawienie. Dobrze było wiedzieć, że ktoś jeszcze ze Zwolenników Dumbledore’a był na uroczystości, dawało to kolejną cegiełkę spokoju. Gdzieś dalej dostrzegła Vincenta, chociaż nie wiedziała, czy ten również ją widział, gdyby złapała go spojrzeniem, skinęłaby mu głową, jednak on był na czymś wyjątkowo skupiony. Niezależnie co stanowiło obiekt jego wybitnego zainteresowania, dodawała to w jej głowie kolejną kreskę przy liczniku jej dobrych znajomych wspierających właściwe idee i będących w tym właśnie miejscu. Zaprzestała jednak szukania innych znajomych twarzy, względem aurorów, wiedziała, że na pewno gdzieś tu byli – musieli, a to oznaczało, że Conrad też gdzieś się skrywał.
Mimo prywatnego dość pozytywnego podejścia do wyboru Ministra, praktycznie nie słuchała jego zaprzysiężenia. Miała być jego świadkiem, jednocześnie ważniejsza była dla niej w tej chwili służba i bezpieczeństwo osób znajdujących się w ogrodach. Słowa wpadały jednym uchem, a wypadały drugim, skupiała się na tym, co działo się w tłumie, przede wszystkim jej sektorze, który miała nadzorować. Nie bez powodu nastąpił pewien podział, choć, jeśli coś zdarzyłoby się dalej od niej, też najpewniej by zareagowała.

Wiadomość do Mistrza Gry
1x k100 (czujność):
89
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (14): « Wstecz 1 … 3 4 5 … 14 Dalej
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:09 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.