• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Wielka Sala
Wielka Sala
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-09-2025, 17:55
Wielka Sala
Wielka Sala to największe pomieszczenie w całym zamku Hogwart. Jak sama jej nazwa sugeruje - jest naprawdę wielka. Długa na kilkadziesiąt stóp, szeroka na kilkanaście i o bardzo wysoko, łukowato sklepionym suficie, którego zazwyczaj nie widać, bo dzięki czarom uczniowie Hogwartu spoglądając ponad głowy dostrzegają zazwyczaj niebo podobne temu, które widać za oknem. Pod sklepieniem wieczorami unoszą się setki świec, za dnia zaś światło dziennie wpada przez wysokie i wąskie okna. Wielka Sala ma kamienną posadzkę i takież ściany, zawsze wypolerowane i zadbane przez domowe skrzaty pracujące w kuchni. Każdego dnia stoi tu kilka stołów - cztery najdłuższe przeznaczone są wychowankom domów w Hogwarcie. Po drugiej stronie od wejścia zaś, na podwyższeniu, stoi stół nauczycielski, gdzie zasiada grono pedagogiczne. Po środku tego stołu stoi krzesło przywodzące na myśl tron, należące do dyrektora szkoły. Dekoracje Wielkiej Sali zmieniają się w zależności od okoliczności.
Na lewo od stołu nauczycielskiego znajdują się drzwi prowadzące do bocznej komnaty z portretami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (7): « Wstecz 1 … 5 6 7
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#61
Vincent Rineheart
Zwolennicy Dumbledore’a
Za czyim głosem podążył tak czule, że się odważył na te podróż groźną. Rzucił wyzwanie ku morzu...
Wiek
32
Zawód
zielarz i łamacz klątw
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
20
3
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
11-11-2025, 12:32

Masque de Poussière d’Étoiles

partner czuje się otwarty i marzycielski, co sprzyja rozmowom o wyjątkowo intymnych sprawach lub chwilowej melancholii.


Rozproszony szmer wystawnej melodii rozciągał się między grubymi, szkolnymi murami, odbijając głośniejsze, bardziej wyrafinowane nuty. Kamienna podłoga drżała od decydującego natężenia, akompaniując urwanym rozmowom, perlistym chichotom wydobywanym z zachłannych karminowych ust. Eleganckie, cieniste sylwetki niknęły w przygaszonej łunie świetlistych lampionów, tworzących tą specyficzną atmosferę pełną tajemniczości, intymności i niewypowiedzianego przyciągania. Kulminacja pasjonujących wydarzeń przybrała zupełnie inny, wyjątkowy charakter. Plątanina zahipnotyzowanych ciał, kręciła się w ów osobliwym rytmie, dotrzymując korku i wytworzonej intensywności. Gęstość zamaszystych ruchów odkrywała prawdziwe intencje, gorące relacje łączące kompatybilne przeciwności. Nie wiedział, czy będzie w stanie znaleźć tam dla siebie miejsce.
Wyjściowe pantofle uderzyły o wielokolorowy marmur położony w jednej z męskich łazienek. Znużenie ułożone na kanciastej twarzy odbijało się w zaparowanej tafli kwadratowego szkła. Dłoń odkręciła zdobiony zawór, puszczając strumień lodowatej i otrzeźwiającej wody. Palce zanurzyły się w jednostajnym rozpędzie, a rozproszone krople opadały na zmarszczone czoło, przymknięte powieki i rozpalone policzki. Ból nadwyrężonego walką ciała, powolnie rozchodził się po wszystkich mięśniach i naciągniętych ścięgnach. Stoczył dziś tak wiele pojedynków przesuwając się na wąskiej drabinie hierarchii. Wiązowa broń wyrzucała skuteczne zaklęcia, dosięgając niemalże każdego przeciwnika. Czy skrupulatna, wieloletnia praktyka w końcu przyniosła upragnione efekty? Los zadrwił po raz kolejny, podsyłając demony, których nie chciał oglądać; którym nie chciał zrobić nawet najdrobniejszej krzywdy. Zaginiony brat, stojący z tą zawziętą i wrogą miną, nie pozostawiający przestrzeni na rozmowę, ani wybaczenie. Tak podobny do rosłej sylwetki starego ojca, z którym nie miał już kontaktu. Najlepsza przyjaciółka, której prawdziwa tożsamość zatarła się kilka ów miesięcy temu, kiedy odeszła. Tak po prostu – bez słowa. Stali tam wyprostowani, z uniesioną różdżką, nie posiadając żadnych skrupułów. A on myślał, rozważał i analizował. Wahał się, za każdym razem, gdy urwany oddech opuszczał spiętą klatkę, gdy ręka unosiła się do góry tworząc zamaszyste spirale. Posiadał sumienie, wrażliwość, która była jego przekleństwem. A może to wybudzony sentyment ukazany tuż po niepewnym przekroczeniu macierzystego lądu? Zimna woda jeszcze kilkukrotnie opłukała zmęczone lico i nieobecne źrenice. Odetchnął ciężko poprawiając odstające kosmyki kędzierzawej czupryny oraz kołnierz ciemnej, nieco pomiętej koszuli. Marynarka ponownie znalazła się na jego ramionach, kształtując i rozbudowując sylwetkę. Choć nieco staromodna, zdawała się podkreślać męskie walory, niwelować nadmierną bladość skóry. Postanowił jeszcze na krótką chwilę zajrzeć do Wielkiej Sali. Rozejrzeć się, znaleźć znajome twarze, z którymi mógł zamienić kilka słów.
Muzyka uderzyła we wrażliwe bębenki ze zdwojoną siłą. Była tu najważniejsza, celna, wybierając rytm, dynamikę oraz tempo rozpląsanych par. Mnogość sufitowych świec oświetlała obszerny parkiet, stoły ustawione w fikuśnej konfiguracji, zapełnione najlepszymi potrawami i bogatymi napitkami. Różnorodność sprzecznej klasowości mieszała się ze sobą bez oburzenia - wydłużonego cienia niechęci i ogromnej nienawiści. Byli tu przedstawiciele wyższej władzy, reprezentanci zagranicznych szkół, których język wyróżniał się w rozbawionym tłumie. Przechodząc mniej widocznym, lewym bokiem, słyszał ulubione, francuskie zgłoski, twarde i agresywne sylaby pochodzące od kolegów z północy. - Excusez-moi… – szepnął w lekkim półuśmiechu, wymijając kobietę odzianą w połyskujące srebro. Delikatnie złapał ją za ramię, aby nie zrobić jej krzywdy, zasugerować przesunięcie dla oczekiwanego przejścia. Jego sylwetka górowała nad większością, gdy wyprostowany szukał dla siebie miejsca. Uraczony nieznanym dotąd trunkiem, zsunął go ze srebrzystej tacy, dziękując skinieniem głowy. Stanął na uboczu, odizolowany od skocznego apogeum. Błękit prześlizgiwał się po ukośnej linii parkietu, sącząc ów paranoiczną wystawność, koloryt i przepych. Nie potrafił rozpoznać żadnej sylwetki, a gdy pierwszy łyk nawilżył jego wargi, rozszerzył powieki zdumiony mocą oraz smakiem. Marzył o ziołowym papierosie, który choć przez chwilę ukoiłby zszarpane nerwy oraz niepewność skłębioną w samym środku mostka. Dopiero po chwili niewinnej nieuwagi, coś, a raczej ktoś przyciągnął jego uwagę. Zmarszczone na moment brwi wpatrywały się w znajomą aparycję, sunącą po parkiecie, lawirującą między szczeliną wolnej przestrzeni. Znał ją. Wyglądała zjawiskowo, lecz zupełnie inaczej. Podłużny kieliszek zamarł w jego dłoni, a niezidentyfikowany wyraz twarzy, wyrażał coś więcej, niż słowa, które nie potrafiły wydobyć się na powierzchnię. Falująca suknia zatańczyła w przestrzeni, rozpuszczając szeleszczący, przyciągający ton. Otuliła jej zgrabne, kobiece ciało, nadając odpowiednich wypukłości. Wystylizowane pukle, podkreślone lico, wybijało się na niewyraźnym tle nieznajomych osobistości. Nie mieli teraz żadnego znaczenia. Jej wyrazisty błękit, spotkał się z tym iście bliźniaczym, a on przełknął ślinę i odchrząknął krótko, próbując powrócić do rzeczywistości. Pudrowe, odurzające perfumy spłynęły do jego skroni, a on pokręcił głową postanawiając odstawić eleganckie szkło. Jak się tu znalazła? – Jaki? – wybełkotał nagle, nieprzemyślanie, nie mogąc oderwać dziękczynnego spojrzenia. Była zjawiskiem, które trzeba było celebrować z wyczuciem, finezją i wywarzoną czcią. Jej ciepła dłoń musnęła policzek, powodując przyjemne, lecz krótkotrwałe doznanie. Klapa marynarki rozłożyła się nienagannie, a zachwycone tęczówki nie spuszczały wzroku z jej nieznaczącego zajęcia. Bo patrzył na nią cały czas… – Wyglądasz… zjawiskowo. – wciął się w wypowiadane zdanie, mówiące o szkolnej tęsknocie. Czy, aby na pewno mieli na myśli tą samą tęsknotę? Nie wiedząc kiedy wykonała tą kobiecą grę, chwyciła go za dłoń, która utonęła w niepewnej plątaninie palców. Chodź. – Gdzie? Ja nie powonieniem… – lecz nie zdążył zaprotestować, gdy bez wahania wysunęli się na parkiet. Schodząca para zrobiła im miejsce. Nie pamiętał już podstawowych kroków wymaganego tańca. Martwił się. Dziwny element ozdobił ich twarze, a nieznana moc zadziałał od razu. Czuł to – mrowienie rozprzestrzenione po całym organizmie. Wyprostował się i delikatnie chwycił ją w talii, przyciągając do siebie. Nie chciał przekraczać ów wyznaczonej granicy. Place splotły się w ciaśniejszym uścisku, przygotowane do utrzymania stabilnej ramy. Prowadził. wyznaczając powolny, lecz trafiony rytm: – Nigdy cię takiej nie widziałem… – zaczął lekko onieśmielony. – Promieniejesz. – w każdym calu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#62
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
11-11-2025, 13:13
Odpowiedź dla Mildred Crabbe

Tak naprawdę nigdy nie brał lekcji tańca. To co umiał i starał się wykonać jak najdokładniej wychodziło z jego umiejętności obserwowania. W przeszłości nie miał zbyt dużo możliwości aby brać udział w takich tańcach, raczej tawerniane i miejskie potańcówki się nie liczyły. Umiał jednak obserwować i analizować, a to mu się przydało jeśli chodziło o taniec. Dzięki temu w tym momencie udało mu się poruszać z chociaż namiastką gracji i nie deptać nóg Mildred. Bawił się przy tym również bardzo dobrze, bo jednak nie codziennie miało się okazje brania udziału w takim wydarzeniu jakim był Zjazd Absolwentów. Miał sposobność spotkać się ze starymi znajomymi, z którymi kontakt się urwał po opuszczeniu szkolnych murów, powspominać i po prostu spędzić miło czas. A przede wszystkim chociaż na chwilę oderwać się od pracy, która wypełniała jego dni.
- Zmacać? - uniosłem brew ku górze kompletnie nie mając pojęcia co ma na myśli.
Moja ręka była w odpowiednim miejscu, ani za wysoko, ani za nisko. Czu naprawdę myślała, że zrobiłbym coś tak głupiego w tłumie tych wszystkich ludzi? Może i czasami bywałem lekkomyślny, nie kłóciłem się z tym, ale jednak wiedziałem jak należy się zachować w sytuacjach takich jak ta.
- Nic takiego nie robię. - powiedziałem spokojnie patrząc na nią uważnie.
Może mi się tylko wydawało, ale odkąd weszliśmy na parkiet odnosiłem wrażenie, że była jakoś dziwnie poirytowana i nie miałem pojęcia co było tego powodem. Przecież nie zrobiłem nic aby dać jej powody do zirytowania. Obróciłem ją kilka razy jeszcze w tańcu zanim na nowo ją do siebie przyciągnąłem. Po chwili jednak poczułem się jakby ktoś mi wbił szpilę. Poważnie? Aż takie niskie mniemanie o mnie miała? Tak, przegrałem, ale to nie o to chodziło. To była dla mnie tylko zabawa, nie dawałem sobie za bardzo szans, z racji, że wojownik był ze mnie jak z koziej dupy trąba, ale chodziło o to by się sprawdzić, zabawić się trochę i zobaczyć na co mnie stać. Kto wie, może moje umiejętności poprawiły się przez lata. Ale nie o to chodziło, a o to, że ona z góry założyła, że przegrałem, jakby nie miała w ogóle we mnie wiary.
- Wiesz, jestem dobry w wielu rzeczach. - powiedziałem poważnie, a ten radosny nastrój, który przed chwilą mnie ogarnął odpłynął gdzieś w dal - Może pojedynkowanie się nie jest moja mocną stroną, ale to wcale nie oznacza, że picie i jedzenie jest czymś czym bym się chwalił na lewo i prawo. Nie ma w tym nic czym należało by się chwalić. - pokręciłem głową, po czym znów obróciłem ją delikatnie w tańcu.
- Nie widzę nic złego w byciu czasami ckliwym. - odezwałem się po chwili - To w niczym nikomu nie urąga. Szkoła to było siedem lat naszego życia, nie widzę powodu aby nie pozwolić sobie na chwilę zadumy i pogrążeniu się we wspomnieniach. Nie wszystkie one były w końcu złe. Ja osobiście odwiedziłem nasz Pokój Wspólny, zajrzałem do kilku klas i przeszedłem się po błoniach. Fajnie było tak to wszystko powspominać.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#63
Augustus Rookwood
Śmierciożercy
paint me as a villain
Wiek
32
Zawód
właściciel pubu, przestępca, oszust
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
5
16
OPCM
Transmutacja
7
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
11-11-2025, 13:20

Masque du Sourire Doré

maska bardziej skupiona wokół ust, z szerokim złotym łukiem przypominającym antyczny hełm; noszący zyskuje aurę charyzmy — partner w tańcu chętniej odpowiada na pytania, uśmiecha się, ale i nie chce kłamać.


Niepowodzenia w czasie olimpiady naukowej nazwanej z jakiegoś powodu "Gumochłonkiem" nieco popsuły Rookwoodowi humor. Nie znosił przegrywać, tym bardziej gdy w grę wchodziły pieniądze, a sto galeonów było całkiem pokaźną sumą. W swoich myślach już zdążył je wydać, tymczasem musiał obejść się smakiem i na pewnym etapie wycofać, zrozumiawszy, że nie zdołał zdobyć wystarczającej liczby punktów - i dalsze starania nie mają już sensu, bo słyszał na korytarzu podniecone szepty innych uczestników Międzynarodowego Zjazdu Absolwetnów, przechwałki o tym ile już zgromadzili. Musiał machnąć na to ręką, sto galeonów przeszło mu koło nosa. Przeklinał pod nosem autorów tych niedorzecznych zadań (bo wina przecież leżała po ich stronie, a nie w nim, nawet te hipogryfy pewnie były zaczarowane lub przekupione, żeby się przed nim nie skłonić), dołączając do swoich kamratów, którzy oddawali się zdecydowanie ciekawszej rozrywce - degustacji alkoholi.
- Wszystko to było ustawione z góry, mówię wam. Pewnie wygra jakiś żabojad, żeby nie było im przykro - zawyrokował kpiącym tonem, sięgając po przekąskę z ciasta francuskiego, nieświadom jego nazwy i pochodzenia. Czując nadzienie ze śmierdzącego sera i owoców prawie to wypluł, z trudem przełknął, nie chcąc robić scen. - Jesteśmy w Wielkiej Brytanii, na gacie Merlina, nie podają tu nic swojskiego? - marudził, pochylając się nad tacami przekąsek, po czym zwrócił spojrzenie ku Johnowi, który proponował udanie się pod wrota Wielkiej Sali, gdzie lada chwila miał odbyć się Bal Maskowy. - Chodźmy. Może znajdą się chociaż gościnne w udach Francuzki - zarechotał, pochylając się ku Johnowi, by ten żart trafił wyłącznie do niego.
Rookwood kręcił nosem, gdy przyszło do odebrania maski, nie miał na to najmniejszej ochoty, ale chwycił pierwszą lepszą i nałożył ją na twarz, gdy dostrzegł wśród innych gości doskonale znaną twarz, która przyciągała wzrok jak żadna inna - Anastasiya Trubetskoy, obleczona w srebro i lśniąca dziś jak gwiazda. Dostrzegłszy, że i wzrok Johna ucieka ku niej, zacisnął mocno palce na jego ramieniu.
- Nawet o tym nie myśl - wycedził ostrzegawczo.
Dobry nastrój, z jakim przybył w mury Hogwartu, chęć dobrej zabawy ze szkolnymi znajomymi - wszystko to uleciało z niego jak powietrze z przebitej Bąblogłowy. Pod maską, na twarzy jawił się wyraz niechęci i głębokiej irytacji. Dlaczego, właściwie, nie pomyślał o tym, ze i ona się tutaj zjawi? Z tego co pamiętał ukończyła francuską szkołę magii. Może pojawiła się tu z zamiarem popsucia mu zabawy, a jeśli tak było - to osiągnęła swój cel. Krążył wśród gości po Wielkiej Sali, ściskając w ręce szklaneczkę whisky, lecz nie unosił jej do ust; służyła jako wymówka, aby nikogo - jeszcze - nie prosić do tańca. Wzrok sam szukał wśród tłumu srebrnej sukienki, a gdy wreszcie ją dostrzegł, w ramionach obcego mężczyzny - zacisnął palce na szkle tak mocno, że niemal pękła. Cisnął ją na najbliższy stół i przez chwilę grzebał przy spinkach mankietów koszuli, jakby miał zamiar zakasać rękawy, zrezygnował jednak z tego pomysłu. Poprawił elegancką, wyjściową szatę w barwach czerni ze złotymi elementami, po czym żwawym krokiem ruszył w kierunku Nastyi, która najwyraźniej miała zamiar zabawić się z kimś innym na jego oczach - niedoczekanie. Wyrósł przy nich znienacka, zirytowany i natarczywy, ani się nie przywitał, ani nie przeprosił za to, że im przeszkadza.
- NASTYA - zwrócił się do niej niemal władczo, ale patrzył na nią jedynie chwilę - musiał pozbyć się niepotrzebnego towarzystwa.
Prawą pięścią wymierzył silny cios w bark zamaskowanego mężczyzny, z zamiarem odepchnięcia go od blondynki,
- ODBIJANY, ŻEGNAM PANA - zagrzmiał władczym tonem, próbując wcisnąć się pomiędzy niego i blondynkę, drugą dłonią wyszarpując jej rękę z jego uścisku.

| wymierzam cios tak silny jak mi się uda w bark VIncenta i próbuję go odepchnąć od Nastyi; dwie kropki w walce wręcz
1x k100 (cios w bark Vincenta):
6
Wygramy, a jak nie, to przynajmniej rozwalimy kilka łbów
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#64
Anastasiya Trubetskoy
Czarodzieje
si tu n'existais pas déjà
je t'inventerais
Wiek
29
Zawód
utrzymanka i matka
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
21
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
15
Siła
Wyt.
Szybkość
10
5
10
Brak karty postaci
11-11-2025, 17:01
Odpowiedź dla Vincent Rineheart
Odpowiedź dla Augustus Rookwood

Sarnie oczy wyczekująco wędrowały ku górze, wyłaniając się zalotnie spod zasłony gęstych, ciemnych rzęs; i czyniła to właściwie mimowolnie, z lekkością bawiąc się konwencją tego niezapowiedzianego spotkania, zarazem też figlarnie napawając się świadomością tej nieoczekiwanej potrzeby, którą ulokowała dziś właśnie w nim.
Bo od dawien dawna już myślała o nim nad wyraz ciepło, z sympatią i zadowoleniem oglądając jego sylwetkę w progu skromnego mieszkania; bo od dawien dawna już przez głowę przemykały odważne konstatacje o rzeczywistości, w której towarzyszyłby jej na co dzień ― dbając, wspierając, kochając. Smaku tego ostatniego nie poznała dotąd najpewniej nigdy, funkcjonując w toksycznym układzie obietnic bez pokrycia, wyzbytym szacunku i prawdy; smak tego ostatniego podle myliła z doraźnymi momentami sielanki, gdy ten, który rozbudzał ją do czerwoności i szaleństwa, łagodniał wreszcie, wpuszczając w rysy swojej własnej twarzy ślady jakiegoś pokrzepiającego człowieczeństwa.
Te same cienie, w nieprawdopodobnym natężeniu i jakby na stałe, miał w sobie jednak i ten, którego ― nie znosząc sprzeciwu ― zapragnęła objąć na drewnianym parkiecie, zaległszy w zadumie intymnego, tanecznego pozytonium; te same cienie podobały się jej ostatnio coraz bardziej, ilekroć czule zasypiała w objęciach małego synka, ilekroć pojmowała, że rzucane niby od niechcenia, bez pokrycia, słowa przyjaciela nabierały jakiegoś większego sensu.
Bo od zawsze pragnęła przecież tylko jednego ― bezpieczeństwa swojego dziecka, jego dobra, jego zdrowia, jego pomyślności; bo od niedawna przyzwyczajała się w końcu do roli matki i gospodyni, uwikłanej w rutynę oraz monotonię, sterczącej nad kuchennym blatem, biegającej za wszędobylskim i nieokrzesanym chłopcem, a przy tym coraz już rzadziej egoistycznie szukającej swojego odbicia w zakurzonym lustrze. On pozwalał jej jednak rozkwitać, pozwalał błyszczeć i lśnić, za fartuchem i nieułożoną burzą loków dostrzegając nie nieporadną, samotną kurę domową, lecz kobietę. On tak dobrze rozumiał kompleksowość jej obowiązków, nawet w swojej gościnie poszukując dróg do pomocy, do wsparcia, nigdy nie będąc kulą u nogi, lecz tym kuszącym widmem silnego, odpowiedzialnego partnera.
Kimś, kto potrafiłby ugotować Charliemu kaszkę na śniadanie, gdyby któregoś ranka zaspała pierwszy budzik; kimś, kto przypadkowego wieczora zaopiekowałby się nim, ją stanowczo posyłając na lodowisko, zakupy, albo do fryzjera; kimś, kto uwielbiałby ją bezinteresownie, choćby i wtedy, gdy jej powieki były jeszcze spuchnięte, a kapryśne, własne zdanie kąsałoby ciało niewygodą i sprzeciwem.
I udowodnił jej to już tyle razy, że po ostatniej wizycie niewinnie śniła o jutrze, w którym miałaby go tylko dla siebie, na wyłączność; i udowodnił jej to już tyle razy, że teraz ― w leniwych podrygach tańca, w jego uroczym onieśmieleniu, pomiędzy podszeptami komplementów ― najchętniej wyznałaby mu to wszystko, na końcu całując bezkompromisowo.
Zrobiłaby to, gdyby nie parszywa świadomość, że pod sercem rozwijało się kolejne życie, to zapoczątkowane kolejny raz przez tamtego; zrobiłaby to, gdyby nie ten podły wstyd, że znowu popełniła ten sam błąd, że znowu ― albo ciągle, przez ten cały czas ― była służącą swoich popieprzonych iluzji.
Więc radość wojowała w niej z lękiem, więc wahliwość stłumiła pewność ― bo Augustus porzuci ją bez słowa, bo Augustus wyprze się wszystkiego, bo Augustus postąpi wbrew jej osobistej woli; więc pozostało jej tylko, choćby na te kilkadziesiąt minut, zanurzyć się w omamie beztroski, z dala od gorączki związanej z ciężarem nowej okoliczności, z dala od szarego, ponurego pojęcia, że nic z tych wydumanych fantazmatów nie mogło być prawdziwym.
― Elegancki, szykowny, przystojny... ― przeciągała zgłoski z premedytacją, czubkami długich, czerwonych paznokci stukając po raz ostatni o gładki materiał marynarki. ― Co takiego? Powtórz to jeszcze raz ― poprosiła niskim, czarującym tonem na brzmienie prostego komplementu, rozsmakowując się w nim bez zbędnych pozorów; daj mi więcej, chciałoby się zażądać, ale miast tego perlisty uśmiech rozciągnął się milcząco wzdłuż twarzy. ― Jak to gdzie? Zatańczyć, głuptasie ― wymruczała jeszcze, nim stanowczość ruchów nie poprowadziła ich naprzód, bliżej orkiestry, w samo serce kołyszących się tłumnie par; po krokach raptem kilku magiczne maski wyrosły w dłoniach, palce misternie więc zawiązały własną z tyłu głowy, przed rozpoczęciem śmiało poprawiając także i tę jego. Niemalże czarne kanty jego kostiumu, o pojedynczych, migotliwych punktach, przypominały jej samotne gwiazdy na bezkresnym niebie ― a tym samym prędko uznała, że los obdarował go czymś wyjątkowo doń pasującym. Też był takim indywidualistą, też nie wpisywał się w żadne większe konstelacje.
― A może w końcu widzisz mnie taką, jaką jestem ― rzuciła miękko, do pary z tym stwierdzeniem dodając wkrótce: ― Życzyłabym sobie, byś patrzył tak już zawsze ― stanąwszy na palcach, ręka spoczywająca na ramieniu powędrowała do szyi, zachęcając głowę do pochylenia ― tak, by następne mogła wyszeptać wprost do męskiego ucha. ― Jutro, pojutrze i po pojutrze, rozumiesz? ― Przez moment zrobiło się nawet duszno, przez moment wydawała się zanurzona wyłącznie w jego perfumach, aż znienacka nie wyrwał jej stamtąd znajomy, stanowczy głos.
Głos brzmiący obawą, głos targany impulsem, głos nagle o niej pamiętający?
― Wystarczy ― zawyrokowała drżącym tonem, gdy sytuacja nieoczekiwanie nabrała tempa; Vincenta dalej nie puszczała, choć stający pomiędzy nimi Augustus zadbał o to, by jak najbardziej jej w tym przeszkodzić. ― Nie rób sceny. Wszyscy patrzą. Nie przystoi ci to ― i gdyby na tym poprzestała, być może skutecznie uderzyłaby w poczucie godności Rookwooda, ale zbędna tu złośliwość wzięła górę, więc całość skwitowała prowokacyjnie:
― A następnym razem spróbuj być szybciej… jak na mężczyznę przystało. Zostawiłeś mi za dużo przestrzeni, musiałam ją wypełnić sama. ― Bo przez jego antyczny hełm nie potrafiła teraz skłamać, a tylko ta myśl ― wraz z niemym rozbawieniem ― zakołysała się w okolicy pełnych warg.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#65
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
11-11-2025, 17:30
Odpowiedź dla Lysander Hatley

Masque du Chuchot Noir

noszący zdaje się bardziej przekonujący, perswazyjny — partner mimowolnie bardziej ufa jego słowom, nawet jeśli są tylko półprawdziwe.


Zdawało się, że Hogwart pozostał niezmieniony, nienaruszony czasem i wiatrem zmian. Fundamenty zamku stały twardo na swym miejscu, tysiące lat okupując szkockie ziemie. Korytarze były równie zimne, długie i kręte, prowadzące do tajnych miejsc zamczyska. Nieodkrytych lub zakazanych, cichych zakątków tajemnic prastarej budowli.
Oni wszyscy jednak zostali dotknięci mijającym czasem, muśnięci doświadczeniem losu. Czasem zdawało się, że mądrzejsi, gdy w tęczówkach majaczyły tkliwe bolesności przeszłości, innym razem byli po prosto bardziej rozgoryczeni, gdzie po prowadziły ich koła losu. Wszystko było bardziej skomplikowane, jakby sieć zależności, która już w szkolnych czasach nie należała do łatwych i oczywistych, w tym momencie zamiast oparciem stawała się pułapką. Obserwowała, jak Oriana i Atticus kończą swój taniec, ciężkość przemyśleń zdawała się naciskać na jej klatkę piersiową. Niepokój, co do własnych podejrzeń zatruwał spokój myślenia. Tląca się obawa nadal skażeniem obejmowała jej świadomość, pomimo rozmów, które przeprowadziła z krukonką.
Dorosłość była cyklem podejmowania trudnych wyborów i następnie życia z konsekwencjami. Milczenie również było rezolucją sumienia, znacznie trudniejszą do upilnowania niż krzyk argumentu, które wydzierał się niepostrzeżenie z umysłu. Gdzieś w oddali odnalazła również Morty’ego, nawet nie chciała się zagłębiać w jego losy na zjeździe. Szukała śladów Leonie, lecz ta zdawała się być nieobecna. Może gdyby miała ją obok siebie byłoby trochę prościej, jakby ponownie wróciła na stare włości.
Wzięła głębszy oddech, pokręciła głową w wielkiej potrzebie niemyślenia i nieanalizowania każdego fragmentu bytu ekosystemu znajomości. I wtedy zjawił się, jakby doskonale wiedział, że potrzebuje zajęcia dla zbyt głodnego wiedzy umysłu. Lysander miał doskonałe wyczucie czasu, prawie jakby niektóre rzeczy były pisane.
– Lysander Hatley – odpowiada formalnie, co wywołuje na jej twarzy uśmiech, gdyż żart tworzył się sam z siebie. Zdaje się rozpromieniony, pełen beztroski, którą zdawało się jej, że dawno utracił. Czuła się jakby cofnęła się o dziesięć lat, zanim katusze żałoby dotknęły jego duszy. Te zaróżowione policzki, uśmiech, który potrafił zdobywać wszelkie serca. Było to ujmujące, kuszące i smutne zarazem, że aż sama nie potrafiła jednoznacznie ocenić czy taka mieszanka uczuć było dopuszczalna dla człowieka. Czuła jego wzrok na sobie, przybrała dzisiaj barwy domy na okazje balu. Satynowa sukienka w kolorze niebieskim i perłowa biżuteria, klasyczna i ładnie zamykająca kompozycje. Ona również przygląda się jemu, chociaż jej oczy przeprowadziły już rewizje w sklepie. Wtedy jednak oceniały go pod kątem prawdziwości słów i przydatności zeznań. Tutaj byli w zupełnie innym świecie, wrócili do miejsca gdzie trwali i następnie się rozpadli. – Na pewno nie tak dobrze jak ty.  Zdradź mi tajemnice, co sprawiło, że jesteś w tak dobrym humorze?
Małe sekrety szczęśliwego człowieka, a może takiego, który potrafi dobrze grać? Ona sama często nakładała maskę, nawet teraz posyłała mu delikatny uśmiech. Cały chaos myśli skrywała wewnątrz, zamykała je w skromnym pudełeczku z dopiskiem „na później”. Spojrzała na parkiet, jakby stał się on dla niej sceną niemyślenia. Odwróceniem uwagi od zbyt wielu niechcianych wniosków, które walczyły o zaistnienie.
– Chodźmy zatańczyć, poprawi mi to humor – proponuje, poświęcając chwile na jego reakcje, a następnie chwyta go za ramię, by razem udali się na środek tanecznego zamieszania. Czuje jak maska zaczyna okalać jej twarz, zachwycający pokaz magii. Opuszkami palców delikatnie ją bada, nim kładzie dłoń na jego ramieniu, drugą sięgając po jego własną dłoń. Nie był od niej duży wyższy, jego ciemne oczy znajdywały się na wprost niej. – Magia jest zachwycająca, nieprawdaż. Po tylu latach nadal potrafi mnie zachwycić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#66
Mildred Crabbe
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Alchemik w św. Mungu
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
5
Brak karty postaci
11-11-2025, 20:11
dla Mitcha

Masque des Larmes de Cristal

partner rozmawiający z noszącym odczuwa lekką nostalgię — łatwiej mówi o sprawach, których zwykle nie porusza.


Zacisnęłam palce na jego dłoni może odrobinę za mocno, ale tylko tak mogłam powstrzymać zirytowaną wiązankę słów cisnących się na usta. W c a l e nic takiego nie robił? Więc czyja dłoń spoczywała teraz tam, gdzie zdecydowanie nie powinna? Sam jego dotyk był już lubieżny, miałam wrażenie, że wszyscy się na nas gapią, a para po naszej lewej stronie chichocze właśnie z naszego powodu.
Zrobiło mi się duszno od gorąca bijącego z tłumu, od zapachu perfum mieszających się ze sobą i podrażnionej skóry pod maską; głowa zaczynała mnie boleć od nadmiaru dźwięków i, nade wszystko, od jego głosu, od wypowiadanych raz za razem słów, których było za dużo. Po co się tłumaczył? Czy naprawdę sądził, że muszę usłyszeć jego usprawiedliwienia na środku parkietu? Nie znał powiedzenia, że tłumaczy się tylko winny, przyłapany na przestępstwie, a nie ten, który jest całkowicie niewinny?
Próbowałam się skupić na tańcu, miarowym stawianiu stóp i tym, aby nie zgubić rytmu i nie pomylić kroków. Uparcie nie chciałam patrzeć na Mitcha, jakby od samego spojrzenia na jego twarz mogłam się zapalić i wyłuszczyć mu wszystkie „ale”, które zbierały się we mnie odkąd weszliśmy na parkiet. Każde kolejne słowo, które padało z jego ust, wydawało się zapełniać przestrzeń między nami w ten irytująco przejaskrawiony sposób. Nie chciałam już tańczyć, ale nie mogłam tak po prostu odejść.
- Oczywiście, że jesteś dobry w wielu rzeczach, czy za mało ci o tym mówię? - powiedziałam, tłumiąc westchnienie i wrażenie, jakby domagał się komplementów i zapewnienia o swojej wyjątkowości. Zawsze był taki... absorbujący, czy coś się ostatnio zmieniło? - Chcesz się budzić z litanią zachwytów padającą z moich ust, zamiast dzień dobry? Da się zrobić, ale to dopiero po ślubie, bo obrośniesz w piórka. - Trzepnęłam go w ramię. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, obrót. Znałam rytm, znałam melodię, nawet jeśli nie potrafiłam w pełni jej poczuć. I jeszcze maska zaczynała mnie uwierać, dosłownie i w przenośni. Przez chwilę miałam ochotę ją zerwać, bo chociaż nie zakrywała ust, czułam się, jakby brakowało mi tlenu, ale przypomniałam sobie od razu, że to przecież atrakcja, mająca ożywić zabawę. Fantastycznie, zaraz będę bardzo nieożywiona, gdy się w niej uduszę.
Mitch dalej coś mówił, przebąkiwał o wspomnieniach, zadumie, przyjemności z powrotu na stare śmieci, a ja kiwałam głową, bo choć nie rozumiałam jego zachwytów, były przecież całkowicie niegroźne. Jeśli chciał wracać do przeszłości – a temu służył dzisiejszy zjazd – nie zamierzałam mu tego zabraniać, czy się wyśmiewać, chociaż sama nie widziałam w sentymentalizmie niczego fascynującego. Wolałam patrzeć w przyszłość, z przeszłości jedynie wyciągając wnioski.
- Dobrze było spotkać kilka starych twarzy – przyznałam mu nawet częściowo rację, żeby tylko nie wyjść na niezainteresowaną tą całą zjazdową otoczką. Przyszłam tu dla Mitcha, mniej dla odnowienia starych znajomości, bo te, które chciałam pielęgnować, nigdy nie wygasły. - Ale kilku innych wolałabym jednak nie oglądać. - Zacisnęłam na moment usta, znów próbując skupić się na muzyce i krokach. - Po tańcu pójdę chyba coś zjeść. Szkoda, by dobre jedzenie się zmarnowało. - W takich chwilach należało zachować pozory, wyprostować plecy, pozwolić, by uśmiech zastygł na twarzy niczym maska. Ta prawdziwa, a nie naklejona na skórę zaklęciem. Więc tańczyłam dalej, udając, że wszystko jest w porządku. Krok za krokiem i uśmiech za uśmiechem odliczałam, aż muzyka przycichnie, a ja będę mogła ściągnąć maskę i odetchnąć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#67
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
11-12-2025, 16:39
Odpowiedź dla Igor Karkaroff

Może w tej złości oszukiwała też samą siebie. Może tak naprawdę od ich rozmowy w autobusie myślała o nim inaczej. Widziała go inaczej. Głowa podpowiadała racjonalność - traktowała tę nową relację z góry, nie pozwalając sobie sprowadzić jej do gamy emocji i uczuć. Ale z racjonalnością miało to niewiele wspólnego. Bo czy naprawdę, proponując wspólne wyjście, tę całą nie-randkę, która miała przecież posłużyć jedynie Fredowi, nie myślała o sobie i o nim? Czy ubierając czerwoną sukienkę i podkreślając usta równie krwistą czerwienią nie chciała, choć przez chwilę, podobać się właśnie jemu? Czy kreśląc pełen złości list o zaledwie kilka galeonów naprawdę była zła, że musi przejść się do ministerialnej kasy i zapłacić należność? A może po prostu bawiła się tym równie dobrze, jak zaledwie wczoraj bawiła się w górach? Podekscytowanie tłumaczyła niebanalną propozycją, przygotowanie do wyprawy - swoim poczuciem kontroli, rozmowy na szlaku - najzwyklejszym umilaczem czasu. A pocałunek? Dla niego trudno było znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Bo przecież nie była aż tak zaskoczona, jak powinna, biorąc pod uwagę ich przyjacielską relację. Bo może w jej głowie już wcześniej pojawiła się myśl - pełna oczekiwań, pełna jakiejś dziwnej nadziei, że tym razem nie będzie jak zawsze. Że nie skończy się jak zwykle.
A teraz, dzisiaj - przyszło jej się z tym zderzyć. Bo mogła być zła na niego i to wydawało się prostsze: za słowa, które wypowiedział, za zachowanie, które odkryło jego zamiary, za to, że ją zawiódł. Ale czy naprawdę na nim tylko powinna skupiać swoją złość? Czy może też na sobie? Może to na własne oczekiwania powinna się gniewać. Na własne myśli. Na to, że w swojej naiwności pozwoliła sobie wierzyć, że chodzi o coś więcej niż ciało. Niż przyjemność.
Pragmatyczna. Zawsze idąca za faktami, nie za mrzonkami czy opiniami. Na chłodno traktująca życie, a przy tym całkiem dobrze rozumiejąca ludzkie uczucia, ludzkie przywary, ludzkie intencje. Tak zwykle siebie widziała. A w tej pomyłce odnajdywać mogła winę zarówno jego, jak i swoją. Może nawet bardziej swoją - choć tego nie miał dowiedzieć się nikt. Nigdy nie powiedziałaby wprost o własnych błędach, nie nakreśliłaby swoich wad, nie przyznałaby się do winy. Wolała mówić na około - rzucać przytyki, przeklinać otoczenie, przeklinać świat. Bo może to wina tego walca. Tego dnia. Tych masek. Albo wina, które wypiła.
Może nie powinna była w ogóle tu przychodzić. Może to kwestia nieprzychylnych jej koleżanek. Może po prostu całego pieprzonego świata - że dziś, jak nigdy, zawiodły ją jej własne emocje. Na manowce. Niczym biedną i smutną, słabą i głupiutką. I choć uwielbiała grać - w gry słów, sprzeczność, odgrywać role niczym na scenie teatru, to dziś naprawdę żałowała, że przyszło jej zagrać główną rolę, że jemu przypadła rola czarnego charakteru. Bo przecież naprawdę tego nie chciała.
Pewnie w innym miejscu, w innej rozmowie, w całkowicie innej scenerii jego słowa wybrzmiałyby jak propozycja, za którą mogłaby pójść, którą mogłaby rozważyć. Może faktycznie jak komplement, a nie oczekiwanie. Bo dziś była to niczym powtarzana mantra, jak wołanie za potrzebą - ile jeszcze musimy rozmawiać, ile jeszcze się widywać, ile jeszcze... zanim w końcu zasłużę na nagrodę.
Ceniła szczerość jak nic innego - wiedział o tym. I tym ją nakarmił, dając to, czego od niego oczekiwała. Nie wiedział tylko, że oczekuje więcej i więcej. Że w jej naturze była zachłanność. Nie wiedział, bo ona sama nie wiedziała i to również doprowadzało ją do furii. Bo tego nie przewidziała. Za szczerość powinna podziękować, oddać ją i jemu, skoro już tak szczerze rozmawiali. Ale pierwszy raz od wielu dni, miesięcy, a może nawet i lat, zabrakło jej szczerości - i zabrakło jej słów, by móc to skwitować. Więc jedynie westchnęła na jego wzmiankę o komplemencie, przeciągle i ze zniecierpliwieniem. Może nawet byli do siebie podobni. W braniu od innych, w dawaniu z ukrytym celem, w altruizmie, z którego się tak śmiali. Może w ogóle byli jednakowi.
Ciepło jego oddechu, zapach jego ciała - to wszystko, co powinno być zapowiedzią przyjemności, zdawało się teraz być przepowiednią tragicznych skutków. Tych, których nie chciała, od których właściwie pragnęła uciec. - Powinnam bardziej uważać, czego w takim razie sobie życzę - odparła chłodno, tonem, który zupełnie nie pasował do tej scenerii, do całego balu, do tańca, który wciąż próbowali wzajemnie prowadzić. Bo szczerości nie można było sobie wybrać - skoro jej pragnęła, to właśnie ją dostała. - To wyjaśnij - wyjaśnij, czego nie rozumiem, wyjaśnij, co kryje się za tymi słowami. - Skoro nie rozumiem, skoro jesteś szczery, to wyjaśnij. - dodała, z lekkim wyzwaniem w głosie, bo skoro ona nie była pewna własnych intencji, to jak on mógł znać swoje?
Pokręciła głową w geście niedowierzania, słysząc jego kolejne słowa. Wątpiła, by kubeł zimnej wody wylany na głowę mógł jej pomóc ochłonąć na tyle, by dostrzec w tym drugie dno. By wymazać to, co padło w takim przejęciu, w takiej pewności siebie, w takiej wierze w swoją szczerość i wypowiedziane słowa. Tęsknota? Była ostatnim, o czym aktualnie myślała, ale tak… ona potrafiła wymusić na niej posłuszeństwo, wymusić zrozumienie. Zacisnęła mocniej wargi, powstrzymując słowa, które chciały wyrwać się z jej ust - zaprzeczenie, które i tak niewiele by tu zmieniło.
Palce na podbródku zacisnęły się mocniej, gdy sięgnął do wstążki i jednym ruchem pozbawił ją maski. Patrzyła, gdy to samo zrobił ze swoją, lecz nie śledziła już jego dłoni - spojrzenie utkwiła prosto w nim. W jego oczach. W jego twarzy, teraz bardziej dostępnej. Jakby nic już ich nie dzieliło, a jednak zaczęło dzielić wszystko. - W co wierzysz? - zapytała cicho, puszczając jego podbródek, choć dłoń zatrzymała na jego policzku chwilę dłużej, niż powinna. - Że ze wszystkich ludzi, ze wszystkich innych mężczyzn, to właśnie ty możesz mnie mieć? - opuściła dłoń, gdy ostatnie dźwięki muzyki zakańczały takt walca. - Tak, też w to wierzyłam. - choć nie w ten sposób. Nie tak. Nie zamknięta w złotej klatce. Rozczarowanie rozbrzmiało w jej głosie, choć wcale tego nie planowała. - Słowa są ważne, pamiętasz? Załapać kogoś za rękę a spojrzeć mu w oczy, mówiąc chcę złapać cię za rękę - to diametralna różnica, pamiętasz? Co to dziś zrobiło tobie, a co to zrobiło mi? - dodała jeszcze, cicho, jakby bardziej do siebie niż do niego. - Odprowadzisz mnie?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#68
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
11-14-2025, 19:48
Odpowiedź dla Morty Dunham

Nie mogła uwierzyć, jak to możliwe, że Mortimer Dunham potrafił oswoić ją jednym gestem. Gestem subtelnym, pewnie niedostrzegalnym dla oczu, które mogłyby nawet w największym uporze wodzić za ich sylwetkami w tańcu. Bo przecież wystarczyło tylko mocniejsze zaciśnięcie palców na jej dłoni, żeby przypomniał jej o tym, że wcale nie znajdowali się teraz w wyśnionej bajce, w której mogliby robić wszystko, co tylko zechcieli bez żadnych konsekwencji. Stępiony jego narkotyczną bliskością zdrowy rozsądek pragnął skapitulować, zmusić ją pierwszą do złożenia broni, którą z takim zapałem pielęgnowała do strzeżenia sekretu ich uczucia. Chcąc, czy nie — Morty zdjął z jej barków ciężar odpowiedzialności za ich dwójkę, ciężar, który właściwie od zawsze nosiła samodzielnie: nie dlatego, że musiała, dlatego, że sama sobie to założyła. W oddaniu mu kontroli nad sytuacją, nad czymś, co — gdyby wyszło na jaw — mogłoby zniszczyć jej dotychczasowe życie, było coś... Naprawdę wyzwalającego. Nie myślała o tym teraz, gdy zbliżył jej usta do swoich, gdy nozdrza zachłannie łapały zapach jego pachnideł, zapach, który pomimo częstego mieszania się z potem, krwią, eksplodującą złością i dniami chłodnej ciszy, na zawsze miał kojarzyć się jej z bezpieczeństwem. Faktów nie dało się jednak przerobić na kłamstwo. Manon ufała Dunhamowi tak bardzo, że zdolna była pójść dalej ścieżką, którą miał im wyznaczyć.
W miękkim puchu, czy niewygodzie rozżarzonych węgli na nagiej skórze, nieważne. Ważne, że z nim. Do niego.
Z trudem nabrała powietrza w płuca czując napływ niemalże obezwładniającej lekkości. Bezpieczniej dla jej dumy było myśleć, że to przez taniec, wysiłek, który jednak był niespecjalnie lubiany przez wątłe bądź co bądź ciało alchemiczki. Taniec i otaczających ich ludzi, i zapach róż, którym nasiąknęło powietrze wokół nich, poza granicami wyznaczanymi przez ich własne pachnidła. Policzki Manon zaróżowiły się, czego nie robiły zbyt często, daleko jej bowiem było do wrażliwej i niewinnej panienki. Odpowiedzią na to, co naprawdę zatrzymało dech w jej piersiach było gorąco, które przebijało się nie tylko przez skórę, ale także srebrzystą suknię. Padła jego ofiarą. Jego i tej prostej, acz skutecznej prowokacji, rozbijającej w proch sumiennie budowane struktury myśli, pętającej bijące żwawo serce w łańcuchy, z których za wszelką cenę pragnęło się wydostać. Nie miało szans.
Potrzebowała więcej stabilności, zsunęła dłoń na jego ramię, aby złapać go w okolicy łokcia.
— Nie myślałam, że kiedyś będę gotowa do tej podróży — wyznanie zabrzmiało zbyt miękko, jakby w istocie kobiecie zaczynało brakować sił do dalszego tańca. Ogień, który w niej wzbudził, spalał ją prędzej, niż mogliby oboje przypuszczać. Obdzierał ją w prosty sposób nie tylko z pragnień. Topił jej zbroję, jej metal stapiał z wrażliwością kobiecego ciała, pozwalał mu zatapiać się boleśnie w coraz głębsze tkanki. Poddawała się mu z pokorą, każdemu ruchowi, który prowadził ich coraz dalej w salę, ale i przygrywający im utwór muzyczny. — Jednak jestem gotowa. Na każdą przeszkodę, każdą pułapkę, każde sidła, które mają strzec spokoju waszej duszy, monsieur Dunham — pierwszy raz od dawna podobne słowa nie niosły w sobie widma groźby. Nie walczyła o to, by wyszło na jej, nie walczyła o rację, nie walczyła o głos, nie walczyła—
Deklarowała natomiast, w słowach mających zostać potocznie zrozumianymi przez przypadkowych słuchaczy, coś, z czym oswajała się przez ostatni miesiąc. Tę jedną myśl, która istniała w jej głowie bez względu na porę dnia, na wykonywane zadania, na to, czy byli akurat obok siebie, czy może dzieliły ich, jak to bywało, nieprzebrane kilometry.
— O ile mi na to pozwolicie — wybrzmiało wreszcie w niskim, charkliwym rejestrze głosu kobiety. Potrzebowała wody, potrzebowała powietrza, potrzebowała jego, skrytego za maską, która raz za razem podsuwała jej myśli o nieufności na przemian z ciekawością. Nie wiedziała, do czego zmierzał Morty, gdy pytał się jej o jedną z baśni barda Beedle'a. Ciemne brwi ściągnęły się do środka w wyrazie konsternacji, ale mimo to skinęła głową, przytakując jego założeniu. Nie mogła jednak pozbyć się dziwnego, śliskiego przeczucia, które objęło władzę nad całym jej tułowiem, wydawało się przy tym odcinać ponownie odpływ krwi i tlenu od pozostałych części ciała. Mortimer był — jego usta były — znów bliżej, znów czuła jego oddech na swojej skórze. Powinna się cieszyć, powinna łaknąć większej ilości wrażeń, ale gdy zwlekał z puentą, jej serce zabiło jeszcze szybciej, tym razem jak serce ściganej ofiary, nie zaś wyszukanego myśliwego. Traciła kontrolę, co gorsza, była to kontrola nad sobą.
Odsunęli się do siebie, słowa, które wypowiedział wypełniły przestrzeń między nimi tak mocno, że przez moment zastanawiała się, czy nie powinna wysunąć dłoni z jego uścisku, zniknąć gdzieś w tłumie, daleko od niego, aby odzyskać władzę nad emocjami. Taniec był jednak nieubłagalny — gdyby zrobiła to przed końcem utworu, wywołałaby z pewnością nawet drobne poruszenie. Tej nocy nie byli jednak aktorami tylko swojego spektaklu. Występowali jako statyści w historiach innych, a te nie przewidywały odstępstw od scenariusza.
Dopiero gdy zbliżyli się do siebie raz jeszcze, w kolejnej figurze, dolna warga kobiety zadrżała w sposób, którzy zdarzał się jej naprawdę rzadko.
— Kłamiesz — wyszeptała, choć w jej głosie dominowała nie złość, z którą zazwyczaj syczała to i jemu podobne słowa. Szept wybrzmiał skrajnie żałośnie, dla samej Manon będąc wręcz policzkiem. Policzkiem przypominającym o wszystkich toczących ją wątpliwościach. Był idealnym dowodem — podanym Mortimerowi na srebrnej tacy — ilości czarnych myśli, które na co dzień dokuczały jego kochance. Niezwykle łatwo było jej przyjmować jego gniew. Dłonie zaciśnięte na łabędziej szyi były jej tak miłe, co gorąc pocałunków, którymi zasypywał ją w następnej kolejności. Prosto było mówić sobie, że była ponad to. Że ich układ był tylko i wyłącznie wygodnym układem dla ich obojga, szaleństwem, które nigdy nie powinno mieć miejsca. Dlaczego więc tak trudno było przyjąć jej myśl, że wiolonczelista mógłby naprawdę chcieć tego samego, co ona? Że zdolny mógłby być do tak wielkiego poświęcenia? Przecież już dawno pogodziła się z tym, że nie było limitu do czynów, które mogłaby popełnić dla jego dobra, bezpieczeństwa, czy przyjemności.
Czemu w chwili, gdy usłyszała to, co chciała usłyszeć od dawna, nie mogła uwierzyć w szczerość wypowiadanych słów? Czemu w jadowitej zieleni spojrzenia pojawiły się jeszcze inne iskry — światło odbite w lustrze napływających do oczu łez?
— Bądź ze mną szczery. Nie będę zła — chyba to ostatnie zdanie, obietnica braku złości, była najstraszniejszym, co mogło ją spotkać. Najgorszym, najbardziej odsłaniającym zdaniem, które mogła powiedzieć. A wciąż pragnęła się oszukiwać, że była na tyle silna, aby z godnością znieść potwierdzenie swoich najczarniejszych myśli.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#69
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
Wczoraj, 16:51
Odpowiedź dla Manon Baudelaire
Gdy jego dłoń mocniej zacisnęła się wokół smukłej dłoni Manon, przez jego ciało przeszedł ledwo wyczuwalny dreszcz triumfu - cichy, nieokiełznany, jak grzmot czający się tuż za linią horyzontu, będący zwiastunem kolejnej, rozrywającej cisze burzy. Poczuł, jak władza nad sytuacją - nad nią, nad sobą, nad ich wspólną rzeczywistością - powoli przechodzi w jego ręce, zsuwając się jak aksamitna chusta z jej ramion i oplata jego sylwetkę, Mimo otaczających ich spojrzeń i gwaru tańczących par, świat zwęził się do tylko ich dwojga.
Obserwował ją z nieprzeniknioną uwagą, nie pozwalając, aby cokolwiek rozproszyło jego koncentracje. Przesuwał wzrokiem po jej twarzy, dostrzegając rumieńcem płonące policzki, subtelne, prawie niezauważalne drżenie warg, przyspieszony oddech. Wiedział, jak bardzo jest rozdarta: pomiędzy poczuciem obowiązku a pragnieniem oddania się chwili, pomiędzy rozpaczliwym lękiem przed konsekwencjami a bezbrzeżną tęsknotą za ciepłem jego bliskości.
Kiedy zbliżył jej usta do swoich, by mogła poczuć na wargach mgiełkę jego oddechu, kolejną, pobudzając zmysły prowokacje, dostrzegł w jej oczach mieszankę niepewności, czy może mu zaufać i obawy, że zaraz straci całkowicie władzę nad sytuacją. Wypełniający płuca zapach jej perfum — ten sam, który kojarzył mu się z różami, potem, krwią i chwilami cichej złości — był dla niego równie znajomy jak bicie własnego serca Czuł, jak jej dłoń zsuwa się na jego ramię, jak szuka stabilności, której potrzebowała, by nie stracić równowagi - nie tyle,co fizycznej, a mentalnej.
Był świadomy, jak bardzo jej ciało reagowała na każdą jego prowokację: drżenie, przyspieszone bicie serca, rozpalona skóra pod cienką warstwą srebrzystej sukni. Była pod jego wpływem, a on - choć sam zmagał się z własnymi demonami - czerpał siłę z dominacji, jaką nad nią zdobył, w chwili, w której odsłoniła się przed nim swoją słabości Widział w jej oczach, że pragnie więcej, że potrzebuje uzyskać to, co straciła, lecz raz za razem odbierał jej tą możliwość. Czasem gestem, czasem spojrzeniem, czasem słowami.
Prowadził ją w tańcu, czując ciężar jej słów, które wybrzmiały w przestrzeni ich oddechów. Jej głos był inny niż dotąd — miękki, jakby cała jej siła właśnie zaczęła się kruszyć, ustępować miejsca czemuś, co przynosiła mu satysfakcje i jednocześnie czegoś, czego jeszcze nie pojmował. Jej wyznanie dotknęło go bardziej niż był gotów przyznać. Ogień, który dotąd płonął w jej oczach, teraz tlił się w nich inaczej — był bardziej żarliwy, lecz również dużo bardziej wyniszczający, gotowy pożreć swoją destrukcją wszystko, co stanie na jego drodze. Czuł, jak każda jej emocja, każda niepewność i każdy cień zwątpienia rozlewa się między nim, przez uścisk ich dłoni, przez rytm muzyki, która prowadziła ich przez parkiet.
Widział, jak coś w niej się zmienia. Już nie próbowała ukrywać się za maską. Jej zbroja teraz jakby topniała pod niewidzialnym żarem tej chwili. Jakby chciała się odsłonić, pozwolić mu spojrzeć na to, kim jest naprawdę — z całym bagażem swoich lęków, kobiecą delikatnością i wrażliwością, jaką skrywała, lecz sam nie był pewny, czy był na gotowy, czy chciał ją zobaczyć nagą, bezradną, przyciśniętą do ściany.
- To bardzo długa podróż, obawiam się też, że wyniszczająca, będzie trwała o wiele dłużej niż ten taniec – wyszeptał, a jego słowa rozbrzmiały cicho, ginąc wśród nut, które niosły ich przez salę.
Nie wiedział, czy to, co właśnie się wydarzało, było jeszcze częścią ich odwiecznej gry pozorów, czy może właśnie przekroczyli niewidzialną granice. Był pewny, że potrafi rozpoznawać jej emocje, nawet te najskrytsze. Przecież widział jej już różne odsłony – tę opancerzoną, sarkastyczną i złośliwą, gotową ugryźć zanim ktokolwiek spróbuje się zbliżyć. Ale teraz, kiedy patrzyła na niego tymi zielonymi oczami, w których błyszczały łzy, zobaczył w niej kogoś zupełnie innego.
Manon, której nie znał.
Gdy jej głos rozbrzmiał w półmroku, cichy, zupełnie inny niż dotychczas, poczuł, jak coś zaciska się na jego serce. „Kłamiesz” – to jedno słowo odbiło się echem w jego głowie, zagłuszając muzykę i gwar tłumu. Nie było w nim tej lodowatej furii, z którą syczała to, co ją raniło. Tym razem jej szept był rozedrgany, pełen zwątpienia, balansujący na pograniczu płaczu, a to dotykało znacznie bardziej niż jakikolwiek zarzut czy przekleństwo, które padało między nim wcześniej.
Nie umiał być z nią tak szczery, jak prosiła, bo przecież poznała jego słabości, znała kontur każdej nieszczerości, którą próbował ukryć za powłoką żartu, kpiny a czasem też najokrutniejszego milczenia.
- Nie skłamałem, lecz nie powiedziałem ci wszystkiego - mruknął cicho, prosto w jej ucho, gdyż taniec zwolnił, a on na moment przyciągnął ją bliżej siebie. – Oddałbym ci znacznie więcej.
Być może mógłby nawet dla ciebie zabić, wybrzmiało w jego umyśle, kiedy muzyka ucichła. Wypuścił ją z objęć, oddalił się na odległość dwóch kroków i ukłonił się z gracją, dziękując niemo za taniec, który mu podarowała. Jego spojrzenie, przez chwilę zawieszone na jej oczach, zdradzało pewną zawahania, którego nie potrafił dłużej ukrywać. Marzył już tylko o tym, by zniknąć w tłumie, a więc również poza zasięg jej spojrzenia, by nie musieć brać odpowiedzialności za słowa, które mimowolnie wydobyły się z jego ust, i pozbyć się duchoty, która zawisła w powietrzu po ich tańcu. Jednak na to było już za późno – echo jego wyznań rozbrzmiewało wciąż w jego głowie, a atmosfera zgęstniała od niewypowiedzianych jeszcze myśli.
– Usycham z pragnienia – odezwał się po chwili, świadomy drżenia własnego głosu. Wyciągnął ku niej dłoń, zapraszającym w geście.. W rzeczywistości towarzyszyło mu jednak pragnienie zupełnie innego rodzaju – żar, którego nie potrafiłby ugasić żadnym napojem, ten, którego sam sprowokował. – Miałabyś ochotę, panno Baudelaire, uczcić nasze kolejne spotkanie małym toastem?– zapytał, akcentując lekko formę grzecznościową, by nadać temu momentowi odrobinę uroczystego tonu. - Wszak nie wiadomo kiedy pojawi się ku temu następna okazja.
Jego spojrzenie zaiskrzyło figlarnie nad krawędzią powagi, jakby próbował odczytać z jej twarzy, czy przyjmie zaproszenie, czy też oddali się w tłum jak on sam przed chwilą pragnął uczynić, uciekając przed tym, co raniło ich najbardziej - słabościami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (7): « Wstecz 1 … 5 6 7
 


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:03 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.