• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Manchester, Palatium Librae > Pokój gier
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
11-02-2025, 00:59

Pokój gier
Pokój gier jeszcze nie tak dawno był pokojem szachowym, jednak wraz z postępem społecznym i pojawianiem się nowego typu rozrywek, zaczął ewoluować. Obecnie to głównie męska część rodziny spędza tu czas na relaksie, grach i zabawach, których nie wypada kultywować publicznie. Oprócz zachowanych z sentymentu szachów, główną rozrywką stają się tu karty, ruletka, bilard oraz oczywiście doskonale zaopatrzony barek z alkoholem i tytoniem z całego świata. Skórzane fotele i sofy, niewielka biblioteczka, antresola dookoła pomieszczenia i wielkie okna zasłaniane kotarami towarzyszą bywalcom tego miejsca.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
11-02-2025, 09:39
4 kwietnia

Czekanie było najmniej atrakcyjną częścią każdego spotkania, nic dziwnego, że lubiłem ją też najmniej. Było jak stan zawieszenia, jak moment pomiędzy podjęciem decyzji a jej skutkiem, z tą różnicą, że ja nawet nie wiedziałem, czy w ogóle chcę dziś podejmować jakąkolwiek decyzję. Czy to dziś miałem przestać udawać, że nie znam zasad rozgrywki, którą podjąłem przeciw – albo wobec – Lysanderowi? Czy dziś była właściwa chwila, by przejść od półsłówek i niedopowiedzeń do bezpośrednich gestów i spojrzeń, które pozostawały na dłużej zawieszone na jego ustach?
Tak.
Nie.
Nie wiem.
Miałem za dużo możliwości, aby podjąć ostateczną decyzję, chociaż myśl o tym, że mógłbym w końcu się odważyć była bardziej niż kusząca. Upajająca i dręcząca mnie jednocześnie świadomością, że musiałbym zaryzykować praktycznie wszystko, co do tej pory zbudowałem w naszej relacji. Że mógłbym stracić nie tylko przyjaciela, ale i nauczyciela; a na żadną z tych rzeczy nie mogłem sobie pozwolić. Podejście frontalne, wyłożenie oczywistości, bycie szczerym... Nie umiałem zdecydować, czy to właśnie dziś, czy może jutro, a może... może nigdy.
Więc czekałem niecierpliwie, w jakimś stopniu zły na samego siebie za swoje niezdecydowanie, ale i podekscytowany nadchodzącym spotkaniem. Krążyłem po pokoju gier, raz po raz zerkając na zegar, który uparcie nie chciał przyspieszyć. Wydawało mi się, że słyszę jego tykanie głośniej niż zwykle, jakby nawet on był świadomy mojej niecierpliwości i złośliwie ją podsycał. Mieszkałem w magicznej rezydencji, więc wcale by mnie to nie zdziwiło.
Próbowałem skupić się na drobnostkach, banalnych rzeczach, aby zająć ręce i umysł. Przedstawiałem krzesła, poprawiałem karty na stole, przetasowywałem je dziesiątki raz, równałem stosy żetonów. Wiedziałem, że nie ma to najmniejszego sensu, że moje działania to przesada, bo z chwilą pojawienia się Lysa i tak wszystko rozegra się spontanicznie, ale siedzenie bez ruchu było jeszcze mniej sensowne. Odpłynąłbym w świat myśli i fantazji, z których potem ciężko byłoby mi wrócić do rzeczywistości.
Zastanawiałem się, jak to będzie, gdy przekroczy próg. Czy wpadnie do środka z tą swoją nonszalancją, jakby w ogóle nie przyszło mu do głowy, że może robić na kimkolwiek wrażenie? Czy raczej będzie ostrożny, jak zwierzę na nowym terytorium, zachowawczy i trzymający dystans, póki się nie upewni, że może się odprężyć? Kiedy jednak w końcu wszedł do środka, zupełnie niespodziewanie i niezapowiedziany przez nikogo ze służby, prawie podskoczyłem na dźwięk uchylanych drzwi, a trzymane w dłoni żetony rozsypały się po stoliku. Stłumiłem szpetne przekleństwo, które cisnęło mi się na usta i odwróciłem w stronę gościa.
- Hatley! - Zamierzałem jedynie machnąć mu ręką na powitanie, ale szybko zmieniłem założenia i podszedłem do niego, ściskając go mocno; szybkim, przelotnym gestem niewróżącym żadnej dwuznaczności i podstępu. Poklepałem go po ramieniu i zatoczyłem ręką wokół siebie. - Siadaj, zaraz nam czegoś naleję, bo nie ma sensu zaczynać rozgrywki o suchym pysku. Whisky? Brandy? Mamy rosyjską wódkę, ale dla mnie osobiście jest zbyt prostacka. - Stanąłem przy barku z alkoholem i zerknąłem na swojego gościa. W świetle świec i lekkiego półmroku zza okna, które nie było jeszcze przysłonięte kotarami, jego biżuteria przyjemnie błyszczała, odbijając od siebie padające nań promienie. - Mam nadzieję, że nie miałeś problemów, aby tu dotrzeć? Uprzedziłem służbę, że będę mieć dziś gościa, więc przygotują nam później coś ciepłego do przekąszenia. Karty lubią alkohol, ale ja lubię też jedzenie – roześmiałem się, sięgając po dwa kryształowe kieliszki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
11-03-2025, 22:09
Palatium Librae.
Tak obca nazwa. Jeszcze bardziej obcy klimat, który otacza rozległą posiadłość w Manchesterze. Coś, do czego mógłbym aspirować, gdybym mocniej rozsmakował się w dobrobycie tego świata. Nie ukrywam, oczy chętnie chłoną bogatą architekturę i prześlizgują się po okazałej bryle poprzetykanej połyskującymi wypolerowanymi oknami – dyskretny dotyk tych, którym przychodzi w udziale troszczyć się o prezencję rodziny Crouch. Zastanawiam się czy to ręce jednego czy przynajmniej tuzina skrzatów. Mają wystarczająco środków, aby nie troskać się sprawami tak prozaicznymi jak zachowywanie porządku w gmachu mogącym pomieścić okazałą dzielnicę.
Dorastając w brudnym Ipswich, następnie w nie jakoś wyjątkowo odmiennym od niego Cardiff, przyzwyczaiłem się, że takie rzeczy oglądam z utęsknieniem i moją głowę zaprzątają dywagacje na tematy, które pewnie nigdy nie skalały umysłów bardziej zamożnych. Jak to jest? Mogę sobie jedynie wyobrażać życie w skórze Rafaela Croucha i jego krewniaków. Mogę błądzić wyobraźnią tam, gdzie nigdy nie będzie mi dane czuć się “swojsko” choć zanieczyszczona błękitna krew czai się w moich tętnicach. Błękitna? Przestała nią być w momencie, gdy dotknęła zanieczyszczonej mugolskim genem istoty. Tu sprawa była bez wątpienia jednoznaczna – siła nazwiska traciła w starciu z pospolitością. Prawidła świata pozostawały niezmienne. Chów wsobny powszechny. Mnie zaś pozostawało wyszarpywać sobie lepsze jutro wszelkimi sposobami. Póki starczy sił i determinacji.
Czy pasowałbym tu? Zastanawiam się znów, idąc korytarzem rozświetlonym mosiężnymi żyrandolami zwisającymi ciężko ze zdobionego sufitu. Pokaźne ramy obrazów zdobią t ł u s t e płótna mistrzów, grube od maźnięć farby, a mlecznobiałe marmury krągłości figur przywodzą mi na myśl muzealne sale. Bawi mnie, że w pewnym sensie zatapiam się w tło, ozdobny niczym jedna z postaci tkanych na drogocennych gobelinach. Pistacjowy atłas szerokiej koszuli przywodzi na myśl gęstwiny rajskiego ogrodu z którego zakamarków wyzierają połyskujące ciała ptaków ujarzmionych ogniwami łańcucha dźwigającego również nieregularne kształty pereł. Największa przypominająca łzę lekko kołysząca się przy uchu. Szmaragdowe szkiełka imitujące drogie kamienie na palcach, kilka rubinów – wszystko, czego tylko pragnąłbym dla siebie i co manifestuję zawzięcie, dobierając fałszywy pozór bogactwa. Może zbyt wiele? Nie znam tego słowa, uciekam od niego i nawet jeśli wszystko trąca kiczem, jest mi z tym diabelnie dobrze. Ścieram z czoła trudy drogi, upewniając się, że zaczesanej na gładko tafli włosów nie naruszył wichr pośpiechu. Jedynie tomy pod pachą zdradzają, że faktycznie jestem magimedykiem. Pierwsze spojrzenie służby było mocno podejrzliwe i to wcale mnie nie zaskoczyło.
Stukot butów jest odgłosem, którego doświadcza mój zmysł słuchu. Osoba, która prowadzi mnie wytrwale przez posiadłość nie odzywa się choćby słowem, co odbieram jako ogólnie przyjętą normę, mało komfortową, ale jednak będącą przejawem dobrych manier. Mam czas, aby zatrzymać się na chwilę myślą przy tym, co wydarzyło się podczas mojego ostatniego spotkania z Crouchem. Zastanawiałem się wielokrotnie czy moje odczucia są realne i czy nie wyolbrzymił ich stan upojenia alkoholowego. Pragnąłem rozważyć to wszystko ponownie, przekonać się realnie, czego tak naprawdę szuka, czego pragnie, gdy znów godzi się na spotkania i nie zawsze pamięta o księgach dotyczących magii leczniczej. Skrzypnięcie drzwi obwieszcza, że jestem na miejscu. Wnętrze pokoju jest nieco jaśniejsze od korytarza, dlatego mrużę oczy. Entuzjazm w głosie Rafaela wybrzmiewa naturalnie, tak jak i naturalny zdaje się jego gest powitania – tak bardzo często witają się bliscy znajomi. Znam go jednak na tyle, by wiedzieć, że o n nie wita się tak z ludźmi. Pozwalam się prowadzić głębiej pomieszczenia wyraźnie przeznaczonego do przeróżnych gier hazardowych i nie tylko.
— Panie Crouch — rzucam równie pogodnie, a on ucieka dość szybko i zajmuje ręce szkłem. Unoszę lekko brew, zastanawiając się, na co mam ochotę. — Jestem gościem, nie znam dokładnie zasobności barku, więc może zdam się na twój gust. Coś, co lubisz najbardziej. — Bardzo dyplomatycznie. Niech wybiera, niech poczuje przypływ swobody. Układam przyniesione książki na jednym z foteli pod ścianą. — Przyniosłem ci coś do poczytania — wyjaśniam, a później podchodzę do stołu bilardowego, by oprzeć się o niego biodrem z rękoma zaplecionymi na piersi. — Bez problemów. Raczej ciężko przeoczyć Palatium Librae… — Wzdycham i wywracam oczami. — O tym, że lubisz dobre jedzenie już wiem, Rafaelu. Jak to szło… — Zastanawiam się przez moment, by dobrze oddać tamtą wypowiedź. — Choćbyś zabrał najpiękniejszą i najbardziej chętną damę na najbardziej romantyczną wędrówkę wśród obrzydliwe ckliwej scenerii, nie dorówna to rozkoszy, jaką byś odczuł po skosztowaniu raclette z pieczonymi ziemniakami. — Na ustach pozostaje jedynie złośliwy uśmieszek.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
11-05-2025, 21:04
Szkło w moich dłoniach ciążyło, chociaż nie było w nim jeszcze ani kropli alkoholu; ciężar wynikał bardziej z chaosu w mojej głowie, ze świadomości, że nie chodziło tylko o wybór między brandy a whisky, koniakiem a absyntem czy innym trunkiem, który powali z nóg i pozwoli zrzucić wszystko, co się potem wydarzy, na swoje działanie. Chodziło o odpowiedzialność; zrozumienie, że nie czekałem na Lysandera – a w zasadzie nie tylko na niego – ale że czekałem na moment, w którym wreszcie przestanę się pilnować, a alkohol był ku temu najlepszą wymówką.
Skup się, Rafael, powtórzyłem sobie po raz kolejny, pozornie spokojnym wzrokiem wodząc po karafkach i butelkach. Skup się na rozmowie. Na medycynie i na grze. Na wszystkim, co nie było n i m. Umiesz to przecież zrobić, ty stary lubieżniku. Wyciągnąłem korek ze zamkniętej butelki whisky, zakręciłem nią lekko, aby się wymieszała i wlałem nam do szklanek, opierając się o blat barku i spoglądając na swojego gościa.
- Przynosisz mi książki, ale nigdy z nich nie odpytujesz. Tak ufasz, że je czytam, a nie tylko udaję, żeby wyglądać na mądrzejszego? - Uniosłem kpiąco brew, zerkając kątem oka na stosik tomiszczy umieszczony na fotelu. Lektura na długie godziny, które zamierzałem spędzić wnikając głębiej w medyczne arkana. Nasza rodowa biblioteka nie miała wielkiego zbioru ksiąg uzdrowicielskich, a te nieliczne i tak już dawno przeczytałem. Lysander natomiast nie tylko dostarczał mi zupełnie nowe pozycje, ale przede wszystkim starannie wyselekcjonowane.
- Raclette, tak, pamiętam – powiedziałem nieco rozmarzonym tonem, przywołując na usta uśmiech. - Nie ma lepszej potrawy, która oddziaływałaby na zmysły, choć dla niewprawnego smakosza zdawać się może prymitywnie prostą. - Rozkosz na języku, której nie da się porównać do żadnej innej. Żadnej. - Podkreśliłem na wypadek, gdyby przyszło mu na myśl oponować. - Ale w zasadzie, czemu miałbyś nie spróbować samemu? - zastanowiłem się, bo choć dyspozycje co do posiłku obejmowały raczej coś bardziej wykwintnego, nic nie stało na przeszkodzie, aby trochę podręczyć kucharza nagłą zmianą menu. - Widzisz, Hatley, ja po prostu nie lubię rzeczy przeciętnych. Ani w kuchni, ani w towarzystwie. Raclette czy obecność kogoś mile widzianego – rzuciłem mu wymowne spojrzenie, a potem znów skupiłem się na kieliszkach, jakbym to do nich mówił – takiej przyjemności sobie po prostu nigdy nie odmawiam. - Uśmiechnąłem się półgębkiem.
Powinienem już dawno się przyzwyczaić do jego ekstrawaganckiego wizerunku, to tej błyszczącej aury, jaką wokół siebie rozsiewał, a która subtelnie balansowała między pewnością siebie, która aż od niego biła a pewną pretensjonalnością, jakby chciał rzucić wyzwanie całemu światu. Patrzenie nie na niego było w pewnym sensie jak spektakl. Teatralna sztuka, na którą wykupiłem cały pierwszy rząd, by mieć głównego aktora tylko dla siebie, ale nie miałem jednocześnie pojęcia, że ta bliskość sceny będzie mnie kosztowała spokój mojej duszy. I ciała.
Podszedłem do niego i bez słowa podałem mu szklankę, a kiedy przypadkowo dotknąłem jego dłoni, poczułem znajomy dreszcz, ten, który zawsze pojawia się wtedy, gdy człowiek wie, że za chwilę przestanie być panem sytuacji. Po raz kolejny pomyślałem, że nie sposób oderwać od niego wzroku, choć jednocześnie wszystko we mnie krzyczało, by nie przyglądać mu się aż tak.
Łatwiej jednak było powiedzieć, niż zrobić.
- Poker na początek? - zaproponowałem, wskazując na fotele i stolik, na którym leżała świeża talia kart. - Królewska gra na wejście w rytm, a potem zobaczymy, co dalej. - Czy zagramy o coś więcej, czy zostaniemy na niezobowiązującej rozgrywce. Zasiadłem na miejscu, odstawiając szklankę z whisky na blat i sięgnąłem po karty, które zacząłem niefrasobliwie tasować. Nie przykładałem się do tego; leniwie obracałem je w palcach, pozwalając by znajomy rytuał i powtarzalność ruchów wprowadziły trochę skupienia do mojego rozbebeszonego obecnością Lysa umysłu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:27 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.