• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Hotel Langham
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-10-2025, 14:40

Hotel Langham
W prestiżowej dzielnicy miasta stoi hotel, który już od lat uchodzi za symbol luksusu i elegancji. Jego klasycystyczna fasada z wysokimi oknami i zdobionymi balkonami robi wrażenie na każdym, kto przekracza próg tego miejsca.
Wnętrza wypełniają marmurowe posadzki, kryształowe żyrandole i miękkie, welurowe meble, łączące tradycyjny styl z wygodą, jakiej oczekują najbardziej wymagający goście. Personel, zawsze nienagannie ubrany, dba o to, by pobyt był wyjątkowy — od wykwintnych kolacji w eleganckiej restauracji po relaks w nowoczesnych basenach. Hotel przyciąga wpływowe osobistości, artystów i podróżników, którzy cenią sobie dyskretny szyk i ogromny komfort.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
10-04-2025, 15:40
26 marca 1962 roku


Wszyscy mieli pytania po przełomowym zaprzysiężeniu nowego Ministra Magii. Dziennikarze ustawiali się w kolejkach, wyborcy wpatrywali się w oczekiwaniu aż ktoś przemówi. Domagali się wyrażenia opinii, poznania świata oczami tych, którzy mieli ich reprezentować. W ich wzroku dostrzegał żądanie skierowane do Caspiana, wymagania, aby reprezentował sobą to, co obiecywał kilka miesięcy temu w czasie kampanii wyborczej.
Wtedy był jednak inny świat, o wiele prostszy, pozbawiony niepewności, które wprowadził na salony i korytarze Grindenwald. Jego pojawienie się zmieniło plany, zdetronizowało wszelkie inne powinności i obowiązki. Zawładnął ich sceną polityczną, cała uwaga była na nim. Jedno pojawienie się i świat został zmieniony.
Gdy pierwszy raz poznał Caspiana rok temu, gdy w czasie płomiennego przemówienia przedstawiał świat praw pracowniczych i sprawiedliwości społecznej, pewien był, że jego gwiazda będzie świecić. Nie zgadzał się z nim w prawie w niczym, byłby gotów wyśmiać obraz, który kreował. Idealistyczne utopie, które wmawiają ludzkości, że byli tak blisko równości. Mieli przedstawienie w Związku Radzieckim, jak niefunkcjonalna była to wizja, niszcząca gospodarkę. Była to również wizje niebezpieczna dla nich, tych zadomowionych na szczytach, którzy nie chcieli dzielić się tortem. W Rosji zmienili tylko właścicieli pałaców, one pozostały nienaruszone. Czy tego dla nich chciał? Krwi spływającej ulicami i spłoniętych domów?
Nie chciał, Nathaniel to wiedział. Caspian zwykł nie myśleć o rzeczach wielkich, w skali krajowej rewolucji. W ciągu ostatnich miesięcy Crouch zdążył zrozumieć, gdzie zostały zasiane jego poglądy i skąd pochodzą. Poznał człowieka, ale teraz stał się on również politykiem. Nikt nie wygrywa w niej będąc dobrodusznym i solidarnym, musiał go tego dopiero nauczyć. Zastanawiał się jednak, czy gdy nauki zostaną przyjęte, to czy cokolwiek ze starego Caspiana zostanie? A może je odrzuci, pozostając wierny swojej wizji, która nigdy się nie ziści?
– Smith z Proroka przesłał pytania – przemówił znad przeglądanego listu, małego zaproszenia do wielkich mediów. Smith był jednym z jego ulubieńców, za odpowiednie pieniądze gotów był zrobić wszystko. W momencie zwiększonych zawirowań społecznych, trzeba było wykazać. Pokazać się jako ostoja spokoju i racjonalności wśród chaosu nowego dnia. Caspian mógł zyskać wiele, zaprezentować swoją wizje szerszej praktyce. Wizję, która i tak musiała zostać zmiękczona pod wpływem hojnego sponsora. Teraz siedział naprzeciwko niego, zamyślony, oddalony myślami daleko poza ten pokój, w którym się znajdywali. – Musimy ustalić Twoją odpowiedź na temat każdego z szanowanych panów, a zwłaszcza Dumbledore i Grindenwalda.
Kontynuował, nie zaprzestawał, nawet jeśli jego rozmówca nie wykazywał się inicjatywą. Zaraz obok niego leżał kalendarz wydarzeń, które planowali od kilku tygodni, teraz nawet z większą intensywnością. Wywiad w Proroku, spotkanie w Surrey z wyborcami, odwiedziny Munga – każde wydarzenie dopieszczone do ostatniego szczegółu. Wszystko to miało dać ekspozycje medialną, gdyż ktoś niezauważany nigdy nie będzie też usłyszany. Musiał wkroczyć z ulicy i oddolnych inicjatyw do gazet oraz salonów, bo właśnie tam odbywały się decyzje o świecie. Dzisiejsza kolacja z przedstawicielami francuskiego parlamentu, która miała odbyć się w hotelu, w którym się znajdywali była kolejnym tego pokazem.
– Najlepiej pozostać będzie Ci neutralnym – podpowiadał, a może dyktował? Czasem gubił się w ich własnych rozmowach, zawsze pomiędzy przyjacielską radą, a rozkazem. Tym razem zasłużył na szybką reakcje, odnalazł wzrok Caspiana. Jego ciało się spięło, widać było napięcie, które wyprostowało jego sylwetkę. Wzrok był odgadniony, pewien kpiący uśmiech nawiedził jego twarz. Crouch wytrzymał, gotów był na szarże, której się spodziewał. Przez chwile w pokoju panowała cisza, zawładnęła ich przestrzenią. Błękit spotkał się z zielenią, każdy z nich rozumiał wagę spojrzenia. Te kilka miesięcy pozwoliło na zaistnienie między nimi cichego języka, nie potrzebowali słów, aby się porozumieć. Spodziewał się, co za chwilę nastanie.
– Mam zamiar poprzeć działania Ministra – Caspian brzmiał pewnie, jakby były to słowa, które kroczyły z nim od wielu dni i dopiero teraz zdążył się nimi podzielić. Ciche westchnięcie, Crouch był przekonany, że nie zdoła odwrócić tej decyzji. Kiwnął głową, przekreślając w swoich notatkach kilka zdań. Zaczął już w głowie ustalać oświadczenie, które nie będzie dla nich niczym kolec róży. Czuł nadal na sobie wzrok namiestnika, zapewne oczekiwał innej reakcji z jego strony, lecz Nathaniel dawno zrozumiał, że trzeba umieć dobierać sobie bitwy. Caspian czasem musiał pociągnąć za smycz, spróbować zaznać swej indywidualnej wolności, gdyż taką był osobą. Nawet próba podjęcia dyskusji odebrana byłaby jako atak na niezależność, a to wywołałoby kolejne reakcje łańcuchowe. Będzie musiał jednak przekazać to Hectorowi, czy będzie nim zawiedziony? Nie dopilnowaniem ich pieska, który miał przecież tak ładnie prowadzić się na smyczy. Zapłacili mu za jego kampanie, stworzyli jego gwiazdę, która teraz może błyszczeć.  Świadomi byli jednak jego poglądów, wiedzieli, gdzie pójdą ich galeony. Zapisywał kolejne notatki, kaligraficznym pismem tworzył przewodnik wśród meandrów politycznego dziennikarstwa. Każdy dzień był lekcją, dlatego był asystentem Caspiana. Miał się uczyć realiów, tworzyć kontakty i studiować tresurę, lecz największą naukę podejmował w dziedzinie ludzkich relacji, tego jak nawet wśród wszelkich zależności istniała granica, której nie powinien przepraszać.
– Przejdźmy do Grindenwalda – zaproponował, kolejny raz spotykając się spojrzeniem z Caspianem.


zt
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Daniel Dodge
Czarodzieje
Daniel, you did it, you made me cry. You spent ten days in bed when I asked you why
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
10-16-2025, 08:06
15 marca

Pasta do butów. Krochmal. Miss Dior. Koktajl z krewetek. Oddycham pełną piersią, wciągając nosem kakofonię eleganckich zapachów, które subtelnie podkreślają, kto powinien, a kto nie powinien stawiać swych stóp w hotelowym lobby i pławić się w złotawym, ciepłym świetle kryształowego żyrandola. Na kogo wypadnie, na tego bęc - och, jaka szkoda - pewien dżentelmen właśnie zdradził się z rocznymi zarobkami, które nie starczyłyby na wynajęcie tu pokoju na tydzień, więc na zewnątrz eskortuje go dwójka ochroniarzy. Ci sami przymykają oko na nieletnie (?) pannice w krótkich sukienkach z malusimi torebeczkami z koralików - one łowią tu grube ryby. Też skończą na bruku, ale jeszcze nie teraz; teraz pokazują to i owo, odraczając nieunikniony wyrok. W przybytku, który liczy przynajmniej sto okien, zatrudnia sous-chefa i pianistę, który gra ludziom do kotleta, nie ma miejsca na nierząd. Jawny. O: na niepokojenie gości. Za darmo nie pokazują majteczek, to oczywiste, złoto jest tabu, tutaj pieniądze lubią ciszę. One domagają się ich za głośno.
Na pierwszy rzut oka wyglądam jak stały bywalec takich miejsc i oczywiście ktoś, kto nie przepuszcza latawicom: włosy mam ulizane brylantyną, wychodząc z domu spsikałem się perfumami tak mocno, że gdybym jeździł autobusami, stare baby by w nich pozdychały (Monsieur de Givenchy, gwiazdkowy prezent od Sandy, na co dzień używam jednak starego dobrego Old Spice’a), a paznokcie są czyste i równo przycięte. O to również dba moja dziewczyna (i o parę innych spraw: od zapobiegania wyrośnięcia mi monobrwi, przez prasowanie ubrań włącznie z bielizną aż po fenomenalną kondycję mojej cery, która znacząco się poprawiła odkąd jadam regularnie, nie upijam się codziennie i wklepuję sobie w twarz te same kremy, co ona. Zbyt często biorą nas za ojca i córkę i chociaż lubię, jak nazywa mnie tatusiem, jasny szlag mnie trafia, gdy ktoś wytyka mi zmarszczki. Przy barze zamawiam negroni, tak samo gorzkie, jak moje myśli o gościach hotelu Langham - nie mam dobrego zdania o ludziach i uważam, że zawsze należy spodziewać się po nich najgorszego. Okaleczenia pierworodnego dla widzimisię bogów, wbicie noża w plecy (kilkadziesiąt razy) utalentowanemu przywódcy, zakazywania dupczenia na ulicach. Wspominam to, co zrobiliśmy i za co ja teraz muszę ponosić konsekwencję, sączę drinka i życzę im, żeby po prostu implodowali. Żeby w swojej zasranej pysze popłynęli na wycieczkę łodzią podwodną, zeszli na głębokość, której ani metalowa pucha, ani tym bardziej ludzkie ciało nie są w stanie znieść i żeby zapadli się w sobie, gwałtownie i inwazyjnie, wręcz widowiskowo: rozerwani na strzępy jak puszka Coca-Coli pod wpływem gargantuicznego ciśnienia. Rozkoszuję się tymi wizjami, naprawdę - dopóki odważnej interpretacji “As Time Goes By” z “Casablanki” nie zakłóca mi ciche pochlipywanie. Zaciskam usta w cienką linię, ale reprymenda, której mam zamiar udzielić matce, niepotrafiącej uciszyć swojego bachora staje mi ością w gardle, ponieważ płacze perfekcyjnie młoda kobieta. Dziewuszka nawet. Wygląda naprawdę żałośnie - nie wiem, komu mogłaby podobać się w takim stanie, rżnięcie na litość nie jest w modzie. Tuż przed nią stoi najtańszy drink z karty, tzn. czysta wódka. Obstawiam, że kochaś zmusił ją do zrobienia skrobanki, och słońce, to na pewno nie ostatni raz, przyzwyczaisz się - już-już, tyle brakuje, bym zaczął ją pocieszać i może jeszcze zaproponował odprowadzenie do drzwi lekarskiego gabinetu.
– Chusteczkę? – proponuję jednak w zamian, niemiło, bo niemiło. Raz za razem pociąga nosem, czym doprowadza mnie do szewskiej pasji, więc zagryzam plasterek pomarańczy, dodatek do drinka, wyobrażając sobie, że to jej tętnica i że uciszam ją na zawsze. Po brodzie spływa mi sok, który ocieram niedbale wierzchem dłoni i uśmiecham się do dziewczyny, odsłaniając zęby.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-19-2025, 18:32
Miała tyle powodów do radości. Powrót Grindelwalda, szumnie zaanonsowany podczas zaprzysiężenia Ministra Magii i rzucający na kolana magiczną społeczność, ponowne przecięcie się ścieżek wiernych Akolitów, umocniona relacja z Moirą, dobra passa Sennego Fruwokwiatu w ostatnich miesiącach (mimo potknięć niekompetentnego współpracownika, zatrudnionego przez szefa na zasadzie nepotyzmu) - a przede wszystkim przedziwny wybuch intymności z Jasperem Prince. Zrządzenie losu postawiło ich naprzeciw siebie tamtej nocy w klubie z muzyką, jeden taniec doprowadził do drugiego, drugi do kolejnego, aż zbyt trudno było je zliczyć. Nuty melodii jeszcze długo wybrzmiewały w ich pocałunkach, kiedy został u niej i oswoił strach Leonie, na opory podyktowane lękami i traumą znajdując łagodniejszą alternatywę; bezpieczniejszą. Przez ostatnie dwa lata wyobrażała sobie, jak by to było, gdyby zwrócił na nią uwagę. Jak by to było, gdyby okazało się, że nie jest tak różna od ładnych klientek sklepu, pielęgniarek w Mungu albo... cóż, każdej innej kobiety. I choć nie spodziewała się, by kiedykolwiek miała się o tym przekonać, nawet jeżeli to było tylko chwilową euforią - smakowała tego doznania, wszystkich jego składników. Nadziei, szczęścia, nienasycenia, strachu o to, że gdy raz poznała ten stan, jej serce nie wytrzyma, jak to wszystko się skończy. 
Rachunek był prosty: Leonie nie miała logicznych powodów do gry. Do spłaty pożyczki zaciągniętej u walijskiego lichwiarza miała jeszcze kilka dni, a ostatnia tygodniówka ze sklepu gwarantowała, że zielarka rozliczy się z Krzywym Wilkesem bez problemu. Rzadko znajdowała się w tak komfortowej sytuacji, zazwyczaj musiała kombinować, grać zbyt często i za zbyt wysokie stawki, wręcz rozpaczliwie licząc na wygraną. Dzisiaj? Ot, kaprys. Przecież każdy grosz da się pomnożyć. Dlaczego miała tracić lwią część pensji na Wilkesa, skoro mogła prawie nie odczuć rozstania z gotówką? Szafa wypluła ze swojego dna najładniejszą sukienkę, która jej została, a w przypływie euforycznej brawury Figg skierowała się nie do tawern w Cardiff, tylko do luksusowego hotelu. Tu mogła liczyć na bardziej wyrafinowanych graczy, a Merlin świadkiem, chciała poczuć się w hazardzie tak dobrze, jak obecnie czuła się poza nim. Stabilnie. Spokojnie. Ładnie.
I przegrała. Nie wszystko, ale to, co jej zostało, śmiało się jej w twarz swoim mikroskopijnym nominałem. Co ona najlepszego narobiła? Dlaczego nie spasowała w momencie, kiedy karty udowodniły, że fortuna sprzyja wyłącznie nożowi na gardle? Jeszcze tylko jedno rozdanie. Jeszcze się odegram. Jeszcze nie jest za późno. Dziesiątki "jeszcze" rzuciły cień na logikę, aż jeden z graczy wykazał się empatią, na widok pustego przerażenia na twarzy Leonie nachylając się do niej i doradzając szeptem, że nadeszła pora na jej wstanie od stołu. Może miał skrupuły przed pozbawieniem jej ostatniego grosza, wyglądał na poczciwego człowieka, kogoś w rodzaju jej bardziej dystyngowanego dziadka. Tylko dzięki niemu jeszcze było ją stać na kieliszek najtańszego alkoholu, przy którym mogła się wypłakać.
Łzy roniła dyskretnie, w wierzch dłoni, na której niby podpierała podbródek, ale którą tak naprawdę powstrzymywała dziki szloch przed wydostaniem się przez drżące wargi; pociągnięć nosem raz na jakiś czas nie mogła jednak uniknąć. Głowę Leonie zainfekowały drażniące otwartą ranę pytania o to, co teraz powinna zrobić. Wilkes nie był człowiekiem łagodnym ani dyplomatycznym, z kimś takim jak on się nie zadzierało. Raz ustalony termin spłaty powinien być świętością, jeśli chciało się wyjść z tego bez szwanku. Bogowie, jak mogła być tak głupia? I dlaczego nie wróciła do domu, by tam pozwolić sobie na potok łez? Helga, ukochany chow chow, nie przeszkadzałaby jej w nurzaniu się w tragedii żadnym słowem, nawet kurtuazyjnym. Zielarka obróciła głowę i spojrzała na siedzącego obok mężczyznę, dopiero zdając sobie sprawę z jego obecności; wcześniej była zbyt zajęta strachem o przyszłość, żeby go zauważyć.
- Poproszę - chlipnęła, krwiście rumiana przez uderzające w policzki zażenowanie. Nie pasowała tu, nie powinna przeszkadzać zażywającym turystycznego luksusu bogaczom, a już na pewno nie powinna krzywić się na widok soków spływających po ich brodach. - Opanowanie przyzwoitego jedzenia pomarańczy wyszło ostatnio z mody? - wymamrotała, może z nadzieją, że wyrówna rachunek skrępowania wytknięciem mu niestosowności takiego cieszenia się owocem, szczególnie przy kobiecie. Albo w ogóle przy ludziach; jednak to płonna nadzieja, bo jego ubiór dowodził, że Daniel Dodge należał do świata Langham bardziej niż ona. Jeśli miał takie życzenie, pewnie mógłby rozsmarować sobie sok pomarańczy na policzkach, wcisnąć skórkę między miękkie wnętrze górnej wargi i zęby, a potem opłacić oklaski klientów hotelowej restauracji. - Ale nic mi do tego. Mnie nawet już na nią nie stać - zauważyła, parsknąwszy cichym, suchym i pozbawionym wesołości śmiechem; sok ściekający po brodzie Daniela musiał kosztować więcej niż wszystko, co wisiała Wilkesowi. Czemu bogactwo podzielono między ludzi tak niesprawiedliwie?
I czemu nie mogła po prostu przestać grać?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Daniel Dodge
Czarodzieje
Daniel, you did it, you made me cry. You spent ten days in bed when I asked you why
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
10-20-2025, 17:25
Przyjaciół trzymać blisko, wrogów jeszcze bliżej.
Bzdura. Rekomendowana odległość w przypadku przyjaciół: kij od szczotki albo lepiej, od rodzinnej miotły na cztery osoby. Broń Boże nie obawiam się oskarżeń o pedalstwo, nic z tych rzeczy, męskie łzy, męska bliskość, nagie klatki piersiowe i pot, dzielenie się jednym kocem, ot szkoła życia, chwała i braterstwo, spartańskie warunki - tak rodzą się prawdziwi wojownicy. Aspekt jebania między uda nieco komplikuje moje stanowisko, ale przyjaciele? Przyjaźń zaraz się skończy, gdy jednemu nie pożyczę kasy (wiem, że nie odda), drugi uzna, że pukam jego żonę (puka…łem, ale dawno temu), trzeci skrytykuje mnie, że nie chcę pożyczyć pierwszemu, a czwarty będzie mieć pretensje, że zarzygałem mu dywan i obudziłem dziecko itd.
Za to to o wrogach - to o wrogach to szczera prawda.
Regularnie przychodzę tu na drinka albo dwa, czasami sam, czasami w towarzystwie, czasami nawet wołam do siebie jedną z panienek o długich nogach i wąskich taliach, bo dokładnie tak robią tutejsi. Siedzę, piję, rozglądam się, gawędzę z dyskretnym barmanem, który podlewa nadzieje i ambicje, podsuwa pokusy i rozwiązania: czysty alkohol. Zaczyna mnie rozpoznawać, a kiedy pierwszy raz raczę go opowieścią o koncertach Sinatry w Hotelu Waldorf-Astoria, słucha uważnie i chyba robi na nim wrażenie, że obsługuje kogoś, kto na żywo słyszał “The Voice”. Zdarza się, że zamiast drugiego negroni daję mu napiwek w cenie koktajlu, a on wtedy zdradza mi sekrety gości, którzy złożyli je na jego rachityczne barki w przypływie wylewności podlewanej szczodrze gorzałą. My, mężczyźni, też kochamy plotkować.
Albo… zbierać informacje.
To ciężka praca, w którą solidnie inwestuję. Potrzebuję co najmniej kilku garniturów i to skrojonych według najnowszej mody. Zegarków. Sandy farbuje mi włosy, żeby zasłonić siwiznę, próbuje też rzucać zaklęcia, które wydłużają ich linię i kryją łysiejące gniazdo na środku głowy. Gdyby nie Lloyd, w życiu bym na to nie wpadł. Ponoć to nowy trend, opracowany przez tureckich specjalistów od estetycznej magomedycyny, bogole łapią świstokliki do Stambułu, Antalyi albo Bursy i wracają magicznie odmienieni. Faceci wyglądają, jakby nigdy nie mieli zakol, a wszyscy, jak leci (to znaczy: ci, których na to stać), kobiety, mężczyźni, półgobliny, rzekomo nawet wampiry robią sobie zęby. Białe, idealnie równe; gdy coś pójdzie nie tak, nie mieszczą się w szczęce  - mruczy barman, złośliwie kiwając głową w kierunku takiego delikwenta, maklera na Czarodziejskiej Giełdzie, który nie potrafi powiedzieć “hossa”, bo tak sepleni. Bingo.
Tu właśnie zmierzam, tego szukam i pożądam, takich informacji potrzebuję, w tym chcę się pławić. Nie obchodzi mnie kiblowa biel siekaczy kolegi Goldsteina, lecz jego predyspozycje do poprawiania sobie tego i owego, owszem, uważam za szalenie wręcz intrygujące. Trafia na pierwsze miejsce listy graczy skłonnych do manipulacji wynikami magicznej ruletki. Kaszelek przy pokerze? O, co to, to nie, nie na mojej warcie. Może i potrafię przejebać czyjąś tygodniówkę w jeden wieczór, może i gniję w łóżku do pierwszej albo drugiej, ale nikt mi nie zarzuci, że nie podchodzę poważnie do pracy. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Trzeba myśleć, myśleć, a nie tyrać na minimalnej, taplając się w urojeniach o szefie, który zauważy poświęcenie, doceni wszystkie bezpłatne nadgodziny, stuprocentową frekwencję i branie zmian za nieodpowiedzialnych współpracowników na śmieciówkach. Moją kontemplację - ważną, kolejne lokowanie kapitału pójdzie w samopiszące pióro, żeby nie utracić już żadnej złotej myśli - przerywa smarkula, która nie dość że irytująca (głośna), to jeszcze jakaś powolna. Sugestię, że ma spadać i wysmarkać nos gdzieś indziej, odbiera jako realną ofertę pomocy. Porusza ustami jak ryba wyciągnięta z wody i czerwieni się na policzkach jak nastoletni podlotek, a przecież musi być legalna. Na wejściu sprawdzają różdżki, a nie wygląda, jak tamte, które fałszywy dowód tożsamości ogarniają w trymiga za zjechanie na ręcznym.
– To pieniądze są nieprzyzwoite, skarbie – odpowiadam, podając jej jedwabną chusteczkę z moimi inicjałami, kolejny ślad Sandy, która co tylko może znakuje moim nazwiskiem. Siebie też by chciała, może w przyszłym wcieleniu. – Trzeba się dostosować. Nie ja ustalam zasady– wzruszam ramionami, podsuwając jej swojego niedopitego drinka, bo wylewna, robi się podejrzanie interesująca.
– W co grasz? Ruletka, poker, bakarat? – pytam, za pazuchy wygrzebując paczkę Mistveili, które trzymam na takie okazje, jak ta. Boże, jak ja nie znoszę Mistveili. – Blackjack. - typuję, wskazując na nią paluchem ozdobionym złotym pierścieniem z zielonym kamieniem. – Zdradzę ci tajemnicę – nachylam się konspiracyjnie, aż wydychany przeze mnie dym połaskocze ją w nozdrza. – Też kiedyś nie miałem nic. I też wydałem ostatnie pieniądze na wódę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-23-2025, 20:13
Materiał chusteczki okazał się miększy, niż Leonie podejrzewała, kosztowny, wprost idealny do budowania roli swobodnego bogacza, od niechcenia rozdającego jedwabie, których musiał mieć na pęczki. Pomysł wydmuchania nosa momentalnie odszedł w niepamięć, skoro wyrzuty sumienia biły na alarm już na samą myśl o skażeniu czegoś tak doskonałego solą i goryczą swoich łez. Czy dziś także mogłaby posiadać coś jedwabnego, gdyby co rusz nie ryzykowała każdym tchnieniem dodatkowych pieniędzy? Gdyby zaoszczędziła, widząc na sklepowej ekspozycji coś, czym umęczona dusza chciałaby się rozpieścić, a następnie kupiła to bez trwonienia monet na toksyczną chwilę przyjemności przy stole gier. Gdyby nie uciekła z domu rodzinnego, wierząc, że postępuje dobrze, i gdyby nie musiała przez to opłacać małego mieszkania w Cardiff z dość skromnej sklepikarskiej pensji.
Nie, nie skromnej. Ona czyniła ją skromną.
Tak jak dzisiaj - kupowała smakującą życiem adrenalinę za stawkę wejściową, a potem pozwalała jej rosnąć i intensyfikować się na języku wraz z każdym podbiciem, niezależnie od wyniku.
Niespiesznie obróciła materiał w palcach, obserwując, w jaki sposób odbijał on światło baru: ciepły blask lamp snujący się w zagłębieniach nadawał wyjściowemu kolorowi odrobinę czerwieńszą barwę, a wybrzuszenia skrzyły się niczym złoto. Leonie wytyczyła ślad wyszywanych liter paznokciem palca wskazującego i opornie uniosła chustkę do policzków, ostrożnie ocierając je ze smużek wilgoci. Było w tym coś nieprzystawalnego, eklektyzm dwóch światów, które nigdy nie powinny były się spotkać - jego zbyt wystawny, jej zbyt skromny. Przez to, gdyby chustka stanęła w płomieniach pod wpływem dotknięcia podrzędnej skóry, chyba nie byłaby zdziwiona.
I chyba mogłaby to zrozumieć.
- Może nie stać mnie na pomarańczę z wypalonym w skórce logo Langham - zaczęła, zatrzymując wzrok na szklance przesuniętej w jej stronie, by potem sięgnąć hardym spojrzeniem sarnich oczu do twarzy Daniela, - ale nie muszę jeszcze dopijać cudzych drinków, dziękuję - uniosła się dumą. A przecież kusiło. W porównaniu do typowej ognistej, Dodge nie pił niczego konwencjonalnego: bursztynowo-czerwona barwa trunku zapraszała niemal lubieżną obietnicą, kusiła, szeptała do ucha o zapomnieniu, które mogłaby podarować Figg, jeśli ta tylko się złamie. Wysepki lodu wystające ponad taflę były wręcz idealnie docięte, szkło wypolerowane na najwyższy połysk. Ile musiało kosztować takie cudo? Pytanie zamarło na jej języku, Leonie nie chciała zdradzić zaintrygowania, nie chciała dać po sobie poznać, że w gruncie rzeczy chętnie umoczyłaby wargi w krwistej cieczy i pozwoliła jej wydrzeć z siebie wszystkie troski, pytania o nadejście jutra... Nie chciała czuć się jak żebraczka. Jak ktoś, kto musi cieszyć się ochłapami spadającymi z luksusowego stołu.
Złożywszy chusteczkę w schludny trójkąt, położyła ją przed sobą na blacie, zamiast oddać ją Danielowi. Ślady łez jeszcze nie wyschły, a dopóki jedwab nie wróci do swojej pierwotnej formy, nie miała zamiaru zmuszać go do rażenia wypielęgnowanych opuszków wilgocią jej kolejnej ekonomicznej porażki. Ponadto miło było udawać przez chwilę, że coś tak pięknego po prostu należy do niej.
- Głównie poker i magiczne kości - odpowiedziała ze zrezygnowaniem, wsuwając dwa palce między kurtynę czekoladowej grzywki, by pomasować łupiącą zamglonym bólem skroń. Każde mrugnięcie stawało się bolesne, tłocząc między kości małe ciernie odzywającego się wraz z ruchem napięcia. Wypłakała zbyt wiele łez i zbyt płytko przy tym oddychała, teraz zbierając za to somatyczne reprymendy. - Rzadziej blackjack - uśmiechnęła się cierpko, widząc wycelowany w siebie palec, obrębiony złotą otoczką. Gest Dodge'a zdawał się wręcz krzyczeć, afiszował biżuterię, jakby od tego zależał fundament, na którym wznosić się będzie jego pomnik wyrzeźbiony w wyobraźni Leonie.
Jestem bogaty, zauważ to, podziwiaj, zazdrość, pragnij, mówił całym sobą, a przecież zauważyła już dawno temu. Może fortuna, którą tak się chełpił, jeszcze nie ostygła, nadal żarząc się nowością? Nie widziała innego wytłumaczenia na intensywność, z jaką podkreślałby swój status, nie musiał tego robić - i tak znajdował się na wygranej pozycji. Leonie lekko zmarszczyła zadarty nos, łaskotany zapachem wydychanego przez czarodzieja tytoniu, i cofnęła się na krześle; było w nim coś... śliskiego. Coś nieoczywistego, wędrującego po cienkiej linii półcienia. - To ten moment, kiedy wedle scenariusza pytam, jak to się stało, że to zmieniłeś? A ty opowiadasz historię człowieka, który uporem, sprytem i powiedzeniem losowi "dość" wyszarpał dla siebie... to? - podjęła, wskazawszy ruchem głowy na pejzaż opływającego w elegancję baru, pozwoliła też brwiom na wymowne podsunięcie się ku górze. Może pragnął komuś o sobie opowiedzieć. Może mimo różnicy w zawartości sakiewki, nadal potrzebował zwykłego, ludzkiego docenienia. Przymilająca się do rzęs drobna kropla łez jako ostatnia opadła teraz na policzek, a po niej nie nadeszły świeższe siostry. Chwilowo zapomniała o przytłaczającej rozpaczy, patrząc na Daniela i analizując tajemnicę, która mogła się w nim chować. - Cóż... Nie krępuj się, opowiedz. Chyba i tak potrzebuję inspiracji - albo nowego umysłu, wolnego od nałogów, od słabości, od niej całej. Od pustki, którą musiała wypełniać obłąkańczymi przyjemnościami, rwącymi atłas przyszłości w szwach.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Daniel Dodge
Czarodzieje
Daniel, you did it, you made me cry. You spent ten days in bed when I asked you why
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
10-28-2025, 14:49
Kruszynka. Drobna, prawie przezroczysta, jakby złożyć ją w pół, zmieściłaby się do kieszonki, z której wystaje inna, jedwabna poszetka. Ta chustka, która powędrowała do rączek ptaszyny pachnie perfumami i zakładem krawieckim, ta moja - używaną odzieżą, bo woń sklepu z szatami z drugiej ręki trzyma się jej uporczywie mocno. U dołu jest przypalona, pośrodku ma jedną czy dwie plamy, których Sandy nie dała rady wywabić mimo usilnych starań i mojego wjazdu na jej babską ambicję. Złożona w zgrabny trójkącik spełnia jednak  swoje zadanie pełnienia funkcji tylko i aż dekoracyjnej. Nikt nie wie, jak jest naprawdę, a ja ten sekrecik zabiorę ze sobą do grobu. Świadomość własnej śmiertelności uważam zresztą za swoją ogromną zaletę; mogę kłamać i oszukiwać na każdym kroku, opowiadać banialuki i mydlić oczy, konfabulować i łgać jak z nut, także przed samym sobą, niezdolnym później do spojrzenia w lustro, ale z tym - ze śmiercią - czuję się pogodzony. Nie zaprzeczam.
Korzystam.
Calineczkę mógłby porwać pierwszy lepszy podmuch wiatru; małżeństwo z obleśnym żabim księciem albo majowym chrabąszczem to wcale nie taki zły los, kiedy alternatywą jest obijanie się po szarym, zatłoczonym, ociekającym deszczem Londynie z zasmarkanym nosem i pustą sakiewką. To miasto czyha na kąski jej podobne, smutne, osowiałe, mające zbyt mało siły, by  garści utrzymać wyrywającą się na wietrze parasolkę. Biedaczka. Ciepłe światło z ogromnych kloszy nad barem sprawia, że jej twarzyczka mieni się miło - wygląda jak bibliotekarka zakopana w tym obszernym swetrze, która naczytała się awanturniczych powieści i obawia się o własną cześć i honor. Na pewno nie wygląda, jakby miała problem. Akuku! Ma - i to zbyt duży na jej wątłe barki.
– Lekcja pierwsza, złotko – mówię, upijając niewielkiego łyka z drinka, który o mały włos, mógłby być naszym wspólnym. Kręgosłup moralny? Mniej imponuje mi tylko posiadanie szczęśliwej rodziny i traktowanie tego jako życiowego sukcesu. – Jak ci dają, to bierz – pouczam ją, obracając z namysłem szklankę z negroni, aż pomarańczowy, skrzący się płyn zaczyna wirować. – Dalej jest w połowie pełna – zauważam, odstawiając ją na swoje miejsce, idealnie pomiędzy nami. Załóż, załóż różowe okulary, spójrz na mnie łaskawie, powiedz, co cię trapi, powiedz mi wszystko, co wiesz. Powiedz, co słyszałaś, powiedz, co widziałaś, powiedz, kto został przy stole, a kogo wynosili tylnymi drzwiami.  – Jeśli myślisz, że to upokarzające, to jeszcze mało wiesz – dodaję, niby obojętnie, zerkając, jak wyważenie doprowadza się do porządku, a po czynnościach porządkowych składa mokrawą chustkę na czworo. To ciekawe - nie oddaje jej w trymiga. Nie przecina w tej chwili jedynej łączącej nas nici, cieniusieńkiej i prawie niewidocznej. Pajęczyna na twarzy: projekcja uczucia, lepkie, niespodziewane, wywołujące naturalny dreszcz i kolejną potrzebę ablucji. Chrzest bojowy nowicjusza, ale ona przecież gra od dawna, przegrywa, odbija się, wraca, pożycza, ile razy można całować kolano Neptuna? Za każdym razem - bo to nie poniży cię mocniej niż przepraszanie przyjaciół. Jak głęboko chowasz swoje grzeszki?
– Kto był dziś przy stole? – czwartek wieczór, ważne. – Kto ci pomógł? – nie odchodzi sama, to jasne. Zostaje jej akurat  na kieliszek, a Lloyda nie trzeba przekupywać duszą - naleje do pełna za obowiązującą w Wielkiej Brytanii walutę. Pieprzony Miłosierny Samarytanin - nie, Performatywny Samarytanin. Ona będzie mu wdzięczna, a on (?) wyciska ją jak cytrynkę, sok, pesteczki, miąższ, aż do gorzkawej skórki, by na koniec zdjąć kapelusz, ukłonić się i zebrać oklaski za dobre serce. Instytucja Wujka Dobrej Rady, kiedy żetony są w grze, ulega upadkowi. Łamią się podstawowe struktury.
– Jaka bezczelna – prycham, ciągnąc z papierosa. Rozlega się syk, ogień skwierczy, trawiąc bibułkę niemal do połowy - namacalny znak, że cienkie szlugi to dla mnie cudzesy. – Rusz głową, słonko. Każdy może tu wejść, jeśli ma coś do stracenia albo do zyskania. Każdy – uświadamiam ją, skinąwszy głową ku panienkach oczekujących w lobby aż starszy pan zamelduje się w samotnie w dwuosobowym apartamencie. Potem wymownie patrzę na nią: podpuchnięte oczy i rozciągnięte rękawy, włosy wymykające się próbom ich kiełznania, nie rwie ich sobie, lecz barman czuwa nad nadciągającym szaleństwem.
– Ile potrzebujesz? – nic nie obiecuję. Niczego nie pożyczam. Niczego nie daję. Pytam tylko, spokojnie pykając papierosa i zakładając nogę na nogę. Ja - Krezus. Ja - Midas. Ja, ja, ja.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-31-2025, 14:49
Jak dają, to bierz. Przez ułamek sekundy miała ochotę poddać się pokusie, sięgnąć po postawioną między nimi szklankę i zamoczyć wargi w kolorowym drinku, poznać jego smak płynący w dół języka, nasycić się nim, zachłysnąć jakością wpisaną  w pomarańczowo-karminową barwę alkoholu, ale potem na wierzch pamięci wysforowało się wspomnienie drinka, który ukierunkował jej przyszłość. Własnego, niedopilnowanego. Colinowi Fairchildowi wystarczyła chwila nieuwagi, rozproszenia parkietem drżącym od tańca, żeby dyskretnie rozpuścił coś w jej szklance, i Leonie osunęła się na jego ramię, bezbronna wobec podłych intencji. Wykorzystał minuty nieobecności Fran Goldsmith, udając, że wyprowadza z pubu swoją nietrzeźwą dziewczynę, a potem zniknęli, zabrał ją do swojego domu, zamknął w piwnicy, ukrył przed światem. Zniszczył. Okrucieństwo podyktowane chorą miłością. Potrzebą posiadania czegoś - kogoś - w sposób absolutny, od początku do końca zależny i podległy.
Nie zaryzykowałaby tego drugi raz. Palce Leonie musnęły szkło szklanki, którą przesunęła na ladzie w kierunku Daniela, definitywnie rezygnując z jego propozycji. Gdyby było nią coś innego, coś, czego nie można spreparować i naszpikować trucizną, pewnie schowałaby dumę do kieszeni i przyjęła jego zapomogę; może nadal mogła na to liczyć? Jedynie w innym wydaniu.
- Dżentelmen mógłby mi postawić nowy kieliszek - zasugerowała człowiekowi, któremu epatowanie swoim dobrobytem chyba sprawiało przyjemność. Na jego miejscu też lubiłaby przypominać sobie o komforcie, w którym życie upływałoby milej, bezpieczniej. Cieszyłaby oczy sygnetami i błyskotkami, wdychała atmosferę eleganckiego lokalu i bez skrupułów podawała jedwabne chusteczki przegrańcom, rozpruwającym żyły nad stołem hazardowym. To, że Dodge sam upił alkohol niczego nie zmieniało; dopowiedziałaby sobie, że jego usta mogły być pokryte antidotum na rozpuszczoną substancję, czymś, co zwróciłoby jego myślom trzeźwość i kontrolę. Świat tak szybko pędził do przodu... A razem z nim niecne wynalazki, mające żerować na głupich i naiwnych kobietach. Nie oznaczało to, że Daniel chciałby z nich skorzystać, w zasadzie była więcej niż pewna, że wystarczyło pomachanie przed damską twarzą złotem na palcu, żeby zapewnić sobie sympatię; po prostu mu nie ufała. - Wznoszenie toastu za złe życiowe decyzje jedną szklanką jest niewygodne - uzupełniła na pozór swobodnie, ale w jej głosie odezwał się powidok ciężaru prowokowanego przez takie słowa. Złe życiowe decyzje. Porażki. Przegrane. Władza nad zachciankami wymykająca się z rąk, ochota za mocno napierająca na ściany rozumu, by Leonie mogła się jej przeciwstawić. Może to naprawdę jest problem? Nie, była gotowa podać sto powodów, usprawiedliwiających grę w Langham, i chociaż każdy był bardziej irracjonalny niż poprzedni, chwytałaby się logiki absurdu, żeby odsunąć od siebie podejrzenie braku kontroli. - A ognista - urwała po to, by dopić ostatni łyk, koszmarnie drogi łyk koszmarnie przeciętnego alkoholu w koszmarnie pięknym i bogatym miejscu, - już się skończyła - dopowiedziała bezbarwnie Figg, odstawiwszy szkło na blat z cichym stuknięciem. Głuchym, bezwzględnym; nie będzie jej stać na następną porcję.
Niewyraźne wzruszenie ramion zaczęło odpowiedź na zainteresowanie Daniela. Zapewne wszystkich dobrze tu znał, mógł chcieć pośmiać się z czarodziejów o tak niskich standardach, że zechcieli usiąść do gry z dziewczyną ewidentnie wyrwaną z objęć innego świata. Odruchowo sięgnęła do złożonej w trójkąt chusteczki i zaczęła obracać ją po idealnie wypolerowanej powierzchni, delikatnie, niespiesznie, jakby potrzebowała zebrać myśli albo odwagę do tego, by cofnąć się pamięcią do wciąż świeżych wspomnień, ich osolonej rany.
- Nie znam ich imion - przyznała otwarcie, przy grze nikt nikomu się nie przedstawił, operując zwrotami grzecznościowymi. - Jeden w smokingu, z monoklem w zielonej oprawce. Drugi w tiarze wyszywanej złotą nicią. Trzeci z podkręcanym wąsem. On zasugerował, że już mi wystarczy. Kolejny dług dopisany do listy, tym razem wdzięczności - uśmiechnęła się cierpko, zdegustowana swoją głupotą. Czemu miałaby ukrywać przed Danielem, że nie wstała od stołu dzięki własnej przytomności i ręce na pulsie? Gdyby tak było, jej łzy może płynęłyby wolniej. Spojrzała na niego kątem oka, nadal bawiąc się jedwabiem, póki mogła. Nic mu z tego nie przyjdzie, co najwyżej razem z innymi grubymi rybami westchnie z politowaniem nad dziewczyną, która próbowała sięgnąć ponad swój stan i podbić wszechświat zbudowany z diamentu, cygar i złota. Jego papierosy też pewnie były droższe, niż wszystko, co aktualnie przy sobie miała. Ich woń nie przeszkadzała Leonie, nie zwróciła na nią uwagi. - I co to ma do twoich inspiracji? - zmrużyła oczy, zderzona z niejednoznacznym argumentem, bo nie przyszłoby jej do głowy, że Daniel, sprawiający idealne pozory łysiejącego i starzejącego się oligarchy, może być tu w niezbyt lepszej pozycji, niż ona. Kto by pomyślał? Jego persona była tak misternie uknuta, tak dobrze odgrywał swoją rolę, że naiwnie wierzyła w ten obraz. - Chcesz powiedzieć, że zaczynałeś jak one? - rzuciła przekornie, podążając wzrokiem za kobietami, na które zwrócił uwagę. Nie oceniała ich. Każdy musiał jakoś żyć, każdy grał kartami, które wpadały mu w ręce. - Trzydzieści cztery galeony - wyszeptane słowa ledwo przeszły jej przez gardło, policzki znowu zapiekły; to lwia część pieniędzy zostających jej po uiszczeniu wszystkich opłat. W sklepie nie zarabiała źle, ale trwoniła monety na hazard, zadłużała się i teraz częściej w miesiącu musiała spłacać należności, niż dostawała wynagrodzenie. Tyle wisiała samemu Wilkesowi, jego problem był najbardziej palący, jego reputacja - najgorsza. A Daniel? Dla niego kwota zapewne była śmieszna, więc nie zdziwiłby jej niekontrolowanym parsknięciem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Daniel Dodge
Czarodzieje
Daniel, you did it, you made me cry. You spent ten days in bed when I asked you why
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
11-12-2025, 12:31
Jabłko Adama aż chrobocze w szczęce, to ta odmowa, kiedyś pewnie dopiekłaby mi nią do żywego. Drobne niepowodzenia, pyk, domino rusza, a na samiutkim końcu chybocze się bić albo nie bić. Rozewrzeć szczęki i siłą wlać do okrąglutkiego otworu wyselekcjonowany gorzki alkohol, który szczypie w gardło i smakuje tylko starym wygom. Albo młodziutkim panienkom, które mocną główką pragną się komuś przypodobać. Nie, to nie ja; płakać przecież nie będę, że pisklak wykręca się do degustacji dzielonej na dwoje. Moje usta tam, gdzie jej usta, to już prawie pocałunek, Sandy nie byłaby zachwycona, zarazki wymieniamy już tylko we dwoje i niech tak zostanie. Oplatam palcami szklankę niczym dziwięciogłowa hydra, moja, lecz ten ruch nie jest pazerny ani nawet obrażony; przejmuję chwilową własność, choć kto wie, może i wyjdę z nią na zewnątrz aż do domowego adresu i tak uzupełnię szkło w barku. Ostatnia awantura kosztowała nas świecznik i parę szklanek, nawet Reparo tu nie pomogło, intencja zniszczenia była silniejsza niż magia. Potem robaczek obcałowywał guza na szczycie mojego czoła, które nigdy nie wyglądało na tak ogromne, jak z tym rosnącym, czerwonym rogiem.
– Nie mam w zwyczaju nagradzać nikogo za jego złe wybory – odpowiadam z pewnym namysłem, drapiąc się po brodzie, która ledwie parę godzin wcześniej spotkała się z brzytwą. Faktura skóry po goleniu nie przestaje mnie frapować, odkąd używam tych samych kremów co fusilli, koniec z wypryskami i podrażnieniami. Jestem jak model w reklamie typu przed i po. Tym razem ja to ten po. – No bo czego to by cię to nauczyło, co, skarbie? – pytam, delektując się własnym drinkiem. Ledwo moczę usta, drugi to rozrzutność, na którą w tym momencie mnie nie stać. Podciągnięcie morali słodkiej nieznajomej czy obiad w chińskiej knajpce dla dwojga: dla niej chrupiący kurczak z ryżem (sos słodko-kwaśny osobno), dla mnie wieprzowina w pięciu smakach, sajgonki, a potem resztki po Sandy, bo to jasne, że nie doje wszystkiego. Proste. – Picie za błędy też daleko cię nie zaprowadzi – zaciągam się cienkim papierosem, cóż za farsa, dwa buchy i tyle. Szalenie nieekonomiczne, część kostiumu, która wyjątkowo mi nie leży: to nie będzie ani elegancki kapelusz, ani słowniczek rozmówek angielsko-francuskich czytywany na kiblu podczas dłuższego posiedzenia, żeby wtrącać przypadkowe słowa z żałosnym akcentem, tylko pedalskie papierosy, podobno eleganckie, a na pewno drogie i swojej ceny absolutnie niewarte. Pozory, pozory, to wszystko co mam, więc tak też gram, robiąc po-po-poker face przed towarzyszką z przypadku, moją nową inwestycją - akcją groszową.
Ja jej - jeszcze nic. Ona mi - bardzo dużo. Do tej pory tak wyglądały moje relacje z kobietami, więc czuję się dobrze i zupełnie na swoim miejscu, chłepcząc cenne informacje wprost z usteczek na skraju płaczu. Trzęsą się jak kostki czerwonej galaretki do kupienia na wagę w sieci spożywczych sklepów, gdzie ekspedientki noszą fartuszki i samodzielnie pakują klientom każdy produkt. Taką obsługę to lubię. Jegomość z monoklem - Goldstein, albo ma w rodzinie gobliny, albo Żydów - że też ktokolwiek siada z nim do stołu, prawie prycham, ale nie chcę odstraszyć sikoreczki, spłoszonej złotem panoszącym się na mych rękach i w gębie. Fikuśna tiara - cały Yaxley, posiada kapelusz na każdy dzień tygodnia, a garderoby pozazdrościłaby mu Hannah Montana, wyznaczająca standardy szaf dla nastolatek owładniętych obsesją na punkcie ubrań. Swojej córce wybiłbym to z głowy solidnym laniem. Intryguje mnie jedynie wąsacz: charakterystyka bohatera jest zbyt uboga, bym wygrał w te memory za pierwszym. – Kazał ci odejść od stołu, zanim przegrałaś wszystko? I posłuchałaś? – pytanie, buch, pytanie, buch, paczka niknie w oczach, ostatni posłuży mi za przynętę - już oferuję jej ogień wprost ze srebrnej zapalniczki Zippo również z osobistym grawerem. Kiedy będę bogaty (kiedy, nie jak) nawet na gaciach każę wyszyć sobie swoje inicjały, żeby Sandy uśmiechała się z rozczuleniem i myślała o mnie, robiąc pranie. Jakieś obowiązki zachowa - bo inaczej całkiem mi się rozbisurmani. – Zatem nie wszystko stracone – uśmiecham się przyjemniutko, złoty ząb odbija światło z żyrandoli, doprawdy uroczy policzek.  – Skoro potrafisz słuchać… być może będę mógł ci pomóc – oto ja, wyśmienity terapeuta uzależnień we własnej osobie, który co wieczór przed telewizorem wypija co najmniej dwa piwa i zawodowo barykaduje się przed komornikiem - przychodzi we wtorek lub sobotę o godzinie 10.00 punktualnie jak w zegarku, więc jestem uprzedzony, zwarty i gotowy do udawania, że nie ma mnie w domu. – Chcę powiedzieć – na raz dopijam drinka i zajadam się gorzką skórkę pomarańczy, która przed chwilą moczyła się w alkoholu – że wszyscy robimy dokładnie to samo i puszczamy się za pieniądze – cmokam, rozsiadając się wygodniej przy barze, noga na nogę, jakbym był jednym z tych ciepłych. – Albo będziesz mieć szacunek do siebie, albo… – wzruszam ramionami, moje intencje są do jej dyspozycji. Albo będziesz żyć wygodnie; to mam na myśli. Z małoletnimi prostytutkami łączy ją sporo - choćby DNA zgodne w 99,9 procentach. Sięgam po chusteczkę i bez pozwolenia próbuję sięgnąć jej policzków, czerwieniących się jak u dziewczynki z zapałkami. – Ćśśśś, to jeszcze nie koniec świata – mruczę pocieszająco, jeśli mi tylko na to pozwoli, osuszając jej buźkę. Gotowe - z zadowoleniem popatruję na swe dzieło, mokrą chustkę bez obrzydzenia upychając w kieszeni, jakby to moje własne wydzielny harcowały pomiędzy jedwabnymi włoknami. – W przyszły piątek Kometa wypuszcza nowy model miotły – przysiadam się bliżej a nasze kolana już prawie-prawie się stykają. – To ma być hit. Ale – przerywam, żeby wyciągnąć królika z kapelusza. – Spadająca Gwiazda utrzyma monopol. Akcje przed premierą konkurencji mocno spadły, to dobry moment, żeby zainwestować. Tak słyszałem – od ulubionego giełdowego spekulanta. – Podziękujesz później. Trzymaj – wsuwam między jej paluszki wizytówkę. Na kartoniku - moje imię i nazwisko. Ja, w wyjątkowo korzystnym świetle. Moje zamiary - czyste. Dzielę się tortem, wystarczy i dla mnie, i dla ptaszynki, co ma smaka na okruszki. Dokładkę deseru? Ależ oczywiście, ale najpierw popuszczę pasa.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:16 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.