• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Śmiertelny Nokturn > Speluna "U Krwawego Brata"
Speluna "U Krwawego Brata"
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
05-31-2025, 23:11

Speluna "U Krwawego Brata"
U Krwawego Brata – speluna schowana w jednym z ciemniejszych zaułków Nokturnu. Drzwi wejściowe to zbutwiałe deski, na których widnieje wypalony znak rozmazanej ręki – podobno to odcisk dłoni samego Krwawego Brata, tajemniczego założyciela tego miejsca. W środku panuje duszna, gryząca woń alkoholu i czegoś, co przypomina przypalone zioła. Z sufitu zwisają zakurzone lampiony, rzucając przytłumione, czerwonawe światło, a na podniszczonych stołach stoją kufle pełne podejrzanych trunków o lepkiej, niemal krwawej konsystencji. Bywalcy to głównie szemrane typy – handlarze, oszuści, najemnicy – którzy przychodzą tu topić swoje grzechy i utarg w taniej whiskey lub krwawniku, paskudnym alkoholu o nieznanym składzie. W kącie stoi wiecznie zamroczony barman, który podobno zna każdą tajemnicę na Nokturnie, ale sądząc po stanie upojenia, trudno uwierzyć w krążące plotki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (2): « Wstecz 1 2
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-22-2025, 12:47
Jego objęcia były bezpieczne, włókna spokoju powodowanego jego bliskością przenikały przez materiał ubrań, potem przez skórę. Wchłaniały je arterie żył i niosły dalej, ku rozdygotanemu sercu i niespokojnym myślom, gdzie jego atomy mogły szeptać do niej o tym, że wszystko będzie dobrze. W spelunie przylegająca do siebie para nie była niczym zaskakującym, nie przykuwali uwagi. Lokalne zbiry opływały ich jak woda opływa wystający ponad taflę głaz, bo poniekąd tak się przy nim czuła. Morty, silny za nich dwoje, był trwały i nieustraszony, założył na swoją twarz maskę brawury, dzięki której mało kto miał ochotę go zaczepiać, bo wydawał się niemal swój. Pewny siebie, zrelaksowany, zadziorny w sposób mogący uchodzić za amanta z mniej cienistych krańców dzielnicy, ze swoistego pogranicza między Nokturnem a resztą Pokątnej. To wystarczyło, żeby stał się dla miejscowych kimś niewidzialnym. Nie zwracał na siebie uwagi i dzięki temu miała nadzieję, że czarne wizje z jej wyobraźni nie znajdą odbicia w rzeczywistości; potwornie nie chciała bowiem, żeby ktokolwiek mu zaszkodził - przez nią. Przez to, że go tu ściągnęła, prosząc o pomoc w akcie desperacji; w trudnym położeniu często, jeśli nie zawsze, szukała właśnie jego pomocy, jeszcze w Hogwarcie zrozumieli, że razem mogą sprostać dosłownie wszystkiemu. To się nie zmieniło. Ta instynktowna potrzeba posiadania Dunhama u swojego boku, kiedy świat groził, że spadnie jej na głowę, nadal była w niej żywa, wyrazista jak świeżo położona na płótnie farba.
Nie chciała jednak zrzucać na niego ciężaru swojej przeszłości, zła, które ją spotkało. Leonie kątem oka widziała w jego spojrzeniu zagubione zmartwienie, kiedy myślał, że na niego nie patrzy, i chyba ze względu na strach przed przytłoczeniem go tym wszystkim nie spróbowała wyjawić mu tajemnicy swojego zniknięcia. Bo wtedy jego zmartwienie przybierze na sile. Wtedy naprawdę nie będzie już jego dawną Leonie... A teraz nadal mogła udawać, że nosi w sobie tamtą przebojową i wesołą dziewczynę. Ubierała jej rolę jak za ciasny sweter, wiedząc jednak, że nie jest w stanie oszukać kogoś tak bliskiego sercu, jak Morty. Jemu przecież wystarczyła chwila, by przejrzeć grę pozorów, od razu wiedział, że coś było nie w porządku. Wciągnięcie go za sobą w czarną jak bezgwiezdna noc otchłań byłoby szczytem samolubności - bo choć mógłby objąć ją w trakcie tego niekończącego się upadku, mogliby zamknąć razem oczy i pozwolić połknąć się nieistnieniu, nigdy by mu tego nie zrobiła. Niezależnie od podziurawionej tkanki serca Dunhama, święcie wierzyła, że jest mu przeznaczone szczęście, wpisane w jego własną definicję. Coś pięknego w brudnym i brzydkim świecie, prawdopodobnie niepowtarzalnego. Wielka miłość? Na pewno. Dobra kariera? Również.
Zmarszczyła lekko zadarty nos, potraktowany pstryczkiem, po czym wymownie przewróciła oczami. Nieważne, co miał pod płaszczem, i tak zarzuciłaby mu, że nie ubiera się dość ciepło do panującej na zewnątrz pogody. Ulewy regularnie karały Wielką Brytanię i skandował im zimny wiatr, tworząc mieszankę wybuchową, jeśli chodziło o łapanie przeziębień. A mimo że nie miałaby nic przeciwko parzeniu mu ziół i przynoszeniu schorowanemu Morty'emu rosołu, lepiej, by nie deklamował swojego testamentu na łożu gorączkowej śmierci jak typowy mężczyzna. Uśmiechnęła się potem z widoczną ulgą, gdy potwierdził, że dzień należy nie do niej, a do nich.
- Teraz dobrze - podsumowała, wzrok zaś zapłonął ciepłym zadowoleniem, przebijającym się przez membranę stresu powiązanego z nadchodzącą wielkimi krokami grą w karty. A sytuacją z dawnym, szkolnym zatargiem... prawdę mówiąc: miło było się zezłościć. Iskierki emocji rozpełzły się w jej ciele, zdrapując szron strachu z kości, znów przynajmniej na chwilę mogła zapomnieć o rozgrywce i jej następstwach, trącając palcem wskazującym pierś jasnowidza. - Wyzwania? Pewnie, śmiało, ale żeby mnie w to wciągać? Merlinowi ducha winną przypadkową ofiarę? To tobą powinna była nakarmić kałamarnicę - żachnęła się dramatycznie, lecz wciąż cicho i dyskretnie, zamykając wymianę słów w ich wspólnej małej przestrzeni. Gwar lokalu na szczęście to umożliwiał, nikt nie zwracał na nich uwagi. - Schlebiasz sobie, panie Dunham. Nakarmię nimi Helgę. Albo wykorzystam jako nawóz dla kłaposkrzeczki - zagroziła z lisim błyskiem w oku, ale zamiast utrzymać teatralnie złowieszczą fasadę, po prostu parsknęła i zajęła się wlaniem w siebie kilku łyków trunku. Nie miała problemu z tanim, niezbyt atrakcyjnym smakiem tutejszego piwa; przywykła nawet do gorszych.
Ostatni uśmiech, który posłała mu w drodze do stołu, pieczętował ich umowę i odpowiadał na bliźniacze pragnienie, wypowiedziane bezdźwięcznym ruchem ust przyjaciela. Wiedziała, że nie chciał tu być. Niczym kuguchar miał siedem żyć, ale w ich świecie bardzo łatwo było wszystkie je stracić. Nokturn przerażał, wprawiał w zaniepokojenie każdego zbira, a jeśli ów zbir twierdził inaczej, zwyczajnie by kłamał. Wyrzuty sumienia odcisnęły piętno na jej twarzy na ułamek sekundy, przeprosiła go intensywnym spojrzeniem, zanim wszystko w niej przyćmiła pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu maska, przeznaczona grze. Leonie miała w tym wprawę; potrafiła zapanować nad swoją mimiką, kontrolowała gesty zdradzające intencję fałszu, potrafiła też wyłapywać drobne potknięcia w pokerowych postawach przeciwników. Może nie była w tym bezbłędna, ale dotychczas to, co potrafiła, wystarczało.
Tutaj - było różnie. Niektóre rozdania poszły dobrze dzięki jej percepcji, w innych posiłkowała się dyskretnymi znakami Morty'ego, z którym wręcz do perfekcji opanowała język migowy, inny niż wszystkie. Dla bezstronnego obserwatora Dunham nie zachowywał się dziwnie, wyglądał na człowieka, który czeka, aż jego towarzyszka skończy grę i będzie mógł odprowadzić ją do domu, to dobrze. Wtapiał się w tłum, choć momentami miała wrażenie, że przeciwnik o kamiennej twarzy coś podejrzewa, nie reagował jednak otwarcie. Figg głęboko odetchnęła dopiero po zakończeniu całej gry. Ile to potrwało? Nie miała pojęcia, liczyła się tylko i wyłącznie czysta euforia z faktu, że udało się jej trochę zarobić. W tej chwili w sakiewce miała więcej monet, niż na początku, bo prawie potroiła skromną pulę wejściową. Z jej ramion spadł ciężar, uśmiech kwitnący na twarzy, gdy wracała do Morty'ego nabrał promienności. - Udało się - zaszczebiotała cicho. To pozwoli jej spłacić należność za ten miesiąc za mieszkanie, a o mniej pilnej reszcie pomyśli... później. Żałowała jednak, że kompani od kart już zdecydowali się skończyć i zająć innym hazardem, bo gdyby nie to, że została sama przy stole, z chorobliwą ochotą grałaby dalej. Potroiła galeony, tak, ale mogła przecież wygrać jeszcze więcej. Tyle, żeby starczyło na pokrycie wszystkich długów. Wielka szkoda. - Chodźmy stąd - poprosiła, biorąc Dunhama za rękę. - Postawię ci ognistą gdziekolwiek chcesz - dodała, ciągnąc go za sobą w stronę wyjścia z Krwawego Brata.

Ale czy na pewno wszystko ok?
1, 4. Trzeci gracz, który zwrócił uwagę na Morty'ego, planuje wyrównać rachunki. Ciska morderczym spojrzeniem z drugiego końca speluny, wyciąga różdżkę i zaczyna przeciskać się w naszym kierunku przez nokturnowską brać. Trzeba zwiewać i to szybko.
2, 5. Trzeci gracz szepcze coś do swojego kolegi i w mało dyskretny sposób pokazuje na nas palcem. Na szczęście nie ruszają jeszcze ze swojego miejsca, więc mamy czas na to, by wyjść i zniknąć.
3, 6. Trzeci gracz poszedł odegrać się w magiczne kości z wielkimi drabami i nic mu w życiu nie przeszkadza.
1x k6 (taka sytuacja):
4
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-25-2025, 22:50
Chciał, by poczucie bezpieczeństwa, jakie jej dawał, było światem rozpraszający mrok tkwiący w najgłębszych zakamarkach jej umysłu. Czuł przecież, jak napięcie stopniowo opuszcza jej ramiona, kiedy lekko ściskał ją za dłoń. Łudził się wtedy - zwłaszcza wtedy - że ciepło jego obecność było jak nieme protego, przeciwko lękom i niepewnością, która nieustannie tłoczyły i żarzyła się pod powierzchnią jej umysł. Nawet najbardziej nieprzyjemne myśli traciły ostrość, kiedy spoglądał w jego oczy — niezwykle skupione, choć ukryte za żartobliwą iskrą uśmiechu, którą znał jeszcze z czasów szkolnych i którą coraz częściej widywał na talerzu jej spojrzenia, bo szybko gasła pod naporem cierpienia, którego doświadczyła. Chciał, żeby nawet najbardziej nieprzyjemne wspomnienia, te, które nawiedzały ją niespodziewanie i odbierały pewność siebie, traciły swą ostrość, gdy spotykała jego spojrzenie. W jej oczach – niezwykle skupionych, choć zawsze skrywających żartobliwą iskrę uśmiechu z dawnych, szkolnych czasów – odnajdywał tę cząstkę siebie, którą chciał ocalić przed światem. Tę iskrę, którą on coraz częściej dostrzegał tylko na moment, zanim zgasła pod ciężarem bólu i doświadczeń, których nigdy nie powinna doświadczyć na swojej skórze.
Marzył, skrycie i jakże nawinie, by mimo surowej scenerii obskurnej speluny, jego obecność uczyniła tę przestrzeń mniej wrogą, a nawet na przekór wszystkiemu – odrobinę bardziej przytulną. Chciałby otoczyć ją niewidzialnym kokonem, miękkim jak puch, który pozwoliłby jej choć na chwilę zatopić się w zapomnieniu, odciąć od zagrożenia drzemiącego w ciemnych uliczkach Nokturna. Mógł jednak tylko przekazywać jej nieme słowa wsparcia Jestem tutaj. Nic się nie stanie, gdy przesuwał ostrożnie kciukiem po wierzchu jej dłoni.
Podobnie jak ona pragnęła chronić jego, on również chciał chronić ją – nie tylko przed światem, ale nade wszystko przed nim samym; przed tym, którego widział w lustrze każdego poranka. Przed demonami, które nieustannie kłębiły się w jego wnętrzu, budząc najbardziej bezwstydne pokusę. Morty przecież wiedział, co kryło się pod tą fasadą niepokorności, jaką usiłowała pozorować. Skrywać mogła pod nią jedynie kruchość, rozdarte serce i niepewność, czy jeszcze kiedyś będzie potrafiła żyć naprawdę, nie tylko na pokaz.
Wiedział o jej bólu więcej, niż chciałby przyznać. Sam czuł się podobnie. Poszarpany, niekompletny, rozdarty pomiędzy wyznaniem prawdy a koniecznością zachowania pozorów. Pragnął, by jego troski nie stały się dla niej ciężarem. Uważał, że zawsze zasługiwała na coś więcej niż to, co on mógł jej dać: nieustanną walkę z samym sobą, z mrokiem, który w nim tkwił od zawsze. Zasługiwała na miłość, która nie rani, na karierę prowadzącą do spełnienia, na szczęście, które będzie jej własnym wyborem.
Już dawno zrozumiał, że w jej oczach był kimś wyjątkowym, kimś zupełnie innym niż osoba, którą widział codziennie w lustrze. Kimś, kto potrafiłby uczynić nawet brudny i okrutny świat odrobinę piękniejszym. Może właśnie dlatego, chcąc chronić ten świat, w który ona wierzyła – świat, w którym był dla niej opoką i ukojeniem – wybierał milczenie, choć ono również miało swoją cenę. Zamknięty w sobie, pilnował, by nie pokazać, jak bardzo jest pogubiony, by nie odebrać jej wiary w dobro, w bezpieczeństwo, w lepsze jutro.
W ciszy, jaka na moment zapadała między nimi, było wszystko, co dławiło słowa w ciasnym kartelu krtani. Czuł podskórnie, że byli jak dwa zranione zwierzęta, które uporczywie poszukają ukojenie w swoim towarzystwie, choć każde z nich niosło ciężar własnych trosk. Lecz dla niej – i być może tylko dla niej – był gotów odsunąć na bok swoje lęki i stać się kimś, kogo potrzebowała.
Jak teraz, gdy, lawirując wśród tłumu i finalnie siadając przy pokerowym stole znalazła drogę być może do kolejnej tragedii. Minuta ociekała za minutę. Leonie zgrała się z nim bez słowa. Sięgnęła po żetony i, patrząc przeciwnikom prosto w oczy, przebiła dotychczasową stawkę. Chociaż nie grał, czuł, jak adrenalina pulsowało w żyłach, a serce przyśpieszało z każdym kolejnym ruchem Figg. Posłał jej lekki, ukradkowy uśmiech. Wiedziała, że teraz pozostaje już tylko czekać na reakcję przeciwników.
Kilka minut później, gdy rozdanie dobiegło końca, było po wszystkim; podjęte ryzyko się opłaciło. Leonie zgarnęła pulę, a kompani tej rozgrywki próbowali zrozumieć, w którym momencie wygrana wydostała się z klatki ich dłoni. Jeden - ten, którego Morty w myślach nazwał kłopotami - nie krył irytacji. Zacisnął pięść na oparciu krzesła i poruszył się niespokojnie, by zaraz utkwić gniewne spojrzenie w muzyku. Ni to w odpowiedzi, ni pod wpływem wesołego szczebiotu wiolonczelista poderwał się z miejsca. Na nas już pora, chciał powiedzieć, lecz Figg popisała się większym refleksem, być może napędzanym przez instynkt samozachowawczy.
– Chodźmy – szepnął z udawanym przejęciem, lecz mimowolnie poczuł wspinający się po drabinie żeber strach. – Jeden z twoich nowych znajomych, ten czujny, co zerkał raz na jakiś czas na bar, zorientował się, że ten sukces miał matkę i ojca.
Torując im własnym ciałem drogę do wyjścia, spelunę opuścili w popłochu, który tradycyjnie korespondował ze znajomym poczuciem chaosu, ale też z uśmiechami satysfakcji przyklejonymi do ust.

ztx2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): « Wstecz 1 2


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:24 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.