• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Śmiertelny Nokturn > Speluna "U Krwawego Brata"
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
05-31-2025, 23:11

Speluna "U Krwawego Brata"
U Krwawego Brata – speluna schowana w jednym z ciemniejszych zaułków Nokturnu. Drzwi wejściowe to zbutwiałe deski, na których widnieje wypalony znak rozmazanej ręki – podobno to odcisk dłoni samego Krwawego Brata, tajemniczego założyciela tego miejsca. W środku panuje duszna, gryząca woń alkoholu i czegoś, co przypomina przypalone zioła. Z sufitu zwisają zakurzone lampiony, rzucając przytłumione, czerwonawe światło, a na podniszczonych stołach stoją kufle pełne podejrzanych trunków o lepkiej, niemal krwawej konsystencji. Bywalcy to głównie szemrane typy – handlarze, oszuści, najemnicy – którzy przychodzą tu topić swoje grzechy i utarg w taniej whiskey lub krwawniku, paskudnym alkoholu o nieznanym składzie. W kącie stoi wiecznie zamroczony barman, który podobno zna każdą tajemnicę na Nokturnie, ale sądząc po stanie upojenia, trudno uwierzyć w krążące plotki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
09-21-2025, 21:39
5 marca 1962

Nad Londynem noc zaciągnęła kotary; ciemność wpełzała pomiędzy dachy kamienic i oplatała znajome zaułki, przeistaczając miejskie, przepełnione ruchem pejzaże w niemal nieruchome obrazy. Każda ulica, zwykle tętniąca życiem, spowił mrok, przez które miasto zapadało w półsen.
Stojąc w zaciemnionej przestrzeni, gdzie nie docierało żadna światło, a więc także cień, zapalił papierosa, wyobrażając sobie przez chwile jak smużka dymu zwijała się w spirale, zanim wpuścił do organizmu haust zbawczej nikotyny. Zaciągnął się pierwszy raz, a wtedy, zanim dyn spłynął do płuc, wypełniając ich objętość swoją obecnością, podrapał go przyjemnie w gardło. Paląc, przypatrywał się jak latarnie leniwie rozpraszały ciemność, rzucając na bruk łagodne, żółtawe światło, które odbijało się w mokrych od niedawnego deszczu chodnikach. Witryny sklepowe, już pogaszone, jakby wstydliwie kryły swoje wnętrza przed ciekawskim wzrokiem przechodniów. Gdzieniegdzie tylko pojedyncze cienie ludzi przesuwały się pospiesznie, znikając za rogiem, jakby bały się zakłócić ciszę, która ogarnęła całe miasto.
Ul. Śmiertelnego Nokturna zdawała się martwa. Zawsze, gdy przekraczał granice, która oddzielała ją od Pokątnej, czuł mrowienie w kark i dreszcz spływający wzdłuż linii kręgosłupa. Kiedyś był to strach - zakorzeniony na dnie świadomości, dzisiaj - bardziej świadomy, mając na podorędziu zaplecze czegoś więcej niż kilku cisnących się na ust przekleństw - ekscytacja, jaka wprawiała jego serce w drżenie, pogłębiała sie z każdym stawianym krokiem, który przybliżał go do celu. A mimo to powietrze, z kolejnym oddechem, zdawało się być ciężkie, przesiąknięte zapachem rozkładu, który zdawał się przenikać wszystko – cegły, śmieci zalegające w kątach. Unosiła się w nim nuta stęchlizny i czegoś nieokreślonego, co wywoływało odruchowy niepokój, jakby cała okolica powoli, acz nieuchronnie, rozpadała się na oczach przechodnia. Zadrżał, bo nie był pewien, czy ten odór przywarł już do jego skóry, czy tylko do tego miejsca, które z każdym krokiem zdawało się zasysać go coraz głębiej w swoje mroczne trzewia.
Przystanął na moment przy spelunie, jaka znalazła się na świeczniku jego zainteresowania. Objął wzrokiem rozpadającą się w oczach elewacje budynku. Zbliżając się ku drzwiom, nadepnął na odłamki rozbitej butelki, która rozpadła się pod ciężarem jego kroku. Od progu przywitała go duszna, gryząca woń alkoholu i czegoś, co przypominało przypalone zioła; skóra Mamon czasem tak pachniała, gdy całymi godzinami pochylała się nad kotłem. Wkraczając do speluny, machnął niedbale rękę, jakby chcąc odgonić od siebie natrętne myśli o kobiecie, z którą od tak dawna dzielił wspólną przestrzeń życia, bo w istocie nie chciał gospodarować dla niej swojego czasu. Na pewno nie dzisiaj.
Objął spojrzeniem skąpe wnętrze lokalu, ale nie był osamotniony w swojej ciekawości - na sobie tez poczuł kilka obcych par oczu, które zignorował; przywykł przecież do ciężaru obcych spojrzeń na każdym skrawku swojego ciała; doświadczał go na co dzień.
Zmierzając w kierunku baru, musiał przyznać, było tu dzisiaj wyjątkowo gwarno. Jakby ktoś uznał, że akurat dzisiaj zorganizuje tu zlot wszystkich wyjętych spod prawa łotrów, jakich nie można było tu na co dzień spotkać. W chwili, kiedy jego wzrok napotkał na kobietę, z którą miał się tu dzisiaj spotkać, wszystko inne sie przedawniło. Na jego wargach mimowolnie zastygł delikatny uśmiech.
- Urokliwe miejsce - skwitował, głos niemal zniżając do szeptu, gdy podszedł do Leoni, która zajmowała jeden z hokerów. - Często tu bywasz? - zapytał, zbliżając usta do kobiecego policzka, by w ramach powitania złożyć na jej skórze przelotny pocałunek.
Nie zapytał jak długo czeka. Znała go wystarczająco długo i dobrze, by wiedzieć, że zjawi się – jak zawsze – o nie w czasie, spóźniony o kwadrans lub dwa.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-22-2025, 14:04
Nie, nie bywała tu często. Cienie kłębiące się w kątach Nokturnu przerażały, cisza uliczek przetykana głuchym pojękiwaniem i odległym krzykiem kąsała skórę na jej ramionach nieskończonymi dreszczami; nigdy nie wchodziła do dzielnicy sama. Portowe wilki, których boków się trzymała, na pewno czuły się tu pewniej, Leonie również udawała, że dusząca toksyna wypełniająca powietrze nie robi na niej wrażenia, ale wystarczyło jedno uważniejsze spojrzenie na spięcie jej mięśni, by wyczytać prawdę z ciała. Dlaczego więc tu wracała? Dlaczego narażała się na ten paraliżujący kończyny strach i niczym spłoszona sarna oglądała przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikt nieproszony za nimi nie podąża? Dlaczego nie mogła po prostu zrezygnować z wizyt na Nokturnie?
Przez pieniądze. Trwoniąca wypłatę w kartach częściej przegrywała, niż dryfowała na haju zwycięstw, a to generowało długi, które coraz ciężej było spłacać. Z własnego wyboru nie mogła polegać na rodzinnym wsparciu, nigdy nie zwróciłaby się do brata ani ciotki o pomoc, nie przyznałaby się do problemów, które sama na siebie sprowadza, żeby tylko zapomnieć. O nim. "Ze mną niczego nie będzie ci brakować", on szeptał jej do ucha, zadowolony z uśmiechu przyklejonego do jej twarzy, jakby naprawdę mógł w niego uwierzyć. Ufał kłamstwom, stającym się jej jedynym sposobem przetrwania w tamtym miejscu, bo tak było mu wygodniej, to odpowiadało wizji ich przyszłości, którą stworzył w swojej chorej głowie.
Czemu działo się tak, że ofiara nie odżywa natychmiast po śmierci swojego kata? Dalej byłaby taka, jaką ze szkoły pamiętał ją Morty. Nie musiałaby obstawiać ponad swoją kieszeń, a potem rozpaczliwie szukać sposobu na spłatę długu dyszącego jej w kark, jeśli nie chciała skończyć z połamanymi nogami lub gorzej. A gdyby nie właśnie jedna z tych sytuacji, nie prosiłaby Dunhama, żeby spotkał się z nią dziś u Krwawego Brata. Nie narażałaby go na nokturnowskie żądła.
Speluna tętniła życiem rozwibrowanym w cieniach, w szmerze rozmów, w stuknięciach szklanych kufli, w uderzeniach pięści o drewniane blaty i groźnych warknięciach, w szumie szat odciąganych na bok w poszukiwaniu różdżek. Do burd na szczęście nie dochodziło w środku; nie chciała jednak wiedzieć, jak skończyły się dwie hazardowe sprzeczki przeniesione na jej oczach poza lokal. Ich uczestnicy nie wracali już do środka w pełnym składzie, a jej wyobraźnia gnała mimowolnie naprzód, kreśląc wzory układające się w porozrywane ciała, porzucone w rynsztokach.
Leonie zagryzła zęby, modląc się do Gryffindora o odwagę, której teraz jej brakowało. Portowi kompani odeszli już do swojego towarzystwa, zostawiając ją przy barze, gdzie miała czekać na przyjaciela; mogła z nimi wrócić, jeśli chciała, ale po prawdzie miała nadzieję, że spędzi więcej czasu z Mortym, jej kochanym Mortym. Ślizgonem, z którym swego czasu stworzyła niepowtarzalny, niepokorny i ciasno spleciony duet; od którego nauczyła się gimnastycznych sztuczek i tanecznych kroków; w którym dziś widziała niedopowiedziane pragnienie niemożliwego, rzucenia się na głęboką wodę i zadławienia nią aż do ekstazy nieistnienia. A może tylko jej się wydawało? Odkąd opuściła tamto miejsce,  w tak wielu rzeczach widziała pociąg do śmierci. Do prostoty ucięcia każdego bólu tuż przy korzeniach. Nie była tą samą Leonie, nie miała w sobie tamtej swobodnej i nieskończonej radości, ale i on stał się innym Mortym, dojrzalszym w wyzwaniach rzucanych światu, w swoim światłocieniu.
Odetchnęła z ulgą na jego widok i obróciła się na barowym krześle, bez ani sekundy wahania zamykając go w powitalnym uścisku wątłych ramion. Czuła się tu pewniej, mając go przy sobie - niemal jak w Hogwarcie, kiedy korytarze wydawały się krótsze, szlabany ciekawsze, problemy trywialne, a błonia bardziej zielone, kiedy znajdował się obok.
- Jasne, dwa razy dziennie, bo raz mi nie wystarcza - prychnęła cicho pod nosem, uśmiechnięta krzywo, poniekąd obawiając się urazić barmana albo stałych bywalców speluny. - Nie trafiłeś na kłopoty? - zapytała kontrolnie, przyglądając się przyjacielowi. Miał talent do pakowania się w ich sidła, a na Nokturnie było zbyt łatwo o guza; jeszcze brakowało tego, by ktoś uznał go za łatwy kąsek do skrojenia, albo po prostu postanowił połamać go na zaś. - Słuchaj, Mort - zniżyła głos do szeptu i pochyliła się w jego stronę, opuszczając wzrok na kołnierz Dunhama. Jej policzki w tym czasie pokryły się delikatną czerwienią wstydu, Leonie nie czuła się komfortowo, wystawiając swoje bolączki i trudy na światło dzienne. Nawet przed nim. - Potrzebuję się odegrać. Pilnie i za wysokie stawki, więc muszę zagrać z ludźmi, którzy nie lubią przegrywać - urwała, przełknąwszy ślinę cierpką od niepewności i strachu. W dawnej wersji siebie chętnie zagrałaby tym oprychom na nosie, lecz dziś wiedziała, jak wiele krzywd może spotkać samotną kobietę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
09-24-2025, 19:19
Nie czuł strachu wgryzającego się dreszczami w skórę, gdy przemieszczał nasiąknie fetorem ludzkiego zepsucia aorty uliczek. Nie potrafił się bać. Nie potrafił się bać ciemności kłębiącej się w najgłębszych odmętach Nokturnu. Z innego powodu serce wbijało szybsze akordy w jego piersi. Z innego powodu obijało się boleśnie o żebra. Z innego powodu czuł gęsią skórą na powierzchni całego ciała.
To, co tkwiło w mroku, od dawna go przyciągało. Gdy raz spojrzał w ciemności prosto w oczy, nie mógł oderwać od niej spojrzenia. Oblepiła go swoją słodką obietnicą nieznanego. Chyba dlatego przestrach mu nie towarzyszył. Tu, w nieznajomym korytarzu ulic, miał wrażenie, że noc nigdy nie wygasa do końca. Ciemność była tu nieprzenikniona, zawiesista, jak gęsta mgła, która nie pozwalała nikomu ujrzeć prawdziwych kształtów rzeczywistości. Nosił w sobie przeświadczenia, że była jego częścią. Były chwile, kiedy zatrzymywał się na granicy światła i cienia, na progu zrujnowanych kamienic, i patrzył w głąb ciemnych korytarzy. I wtedy rodziło się w nim poczucie przynależności.
Sam nie szukał odwagi wnosząc modlitwy do Gryffindora. Nie pozwalała mu na to ślizgońska duma, uginające się pod brzmieniem stereotypów. Spryt, urok osobisty i odrobinę szczęścia. Od dawna polegał tylko na tym. Od dawno miał tylko to. I od dawna nie potrzebował niczego więcej. Ukrywanie się za maską nonszalanckiego uśmiechu było prostsze, łatwiejsze, przyjemniejsze. Była jak jego prywatna peleryna niewidka – ukrywała wszystko, co w nim tętniło, pozwalała mu przemykać przez życie nie zdradzając prawdziwych uczuć.
Widok Leonie rozproszył gęstą mgławicę myśli, która kłębiła się pod sklepieniem jego czaszki. Była niczym światło, rozświetlające zalegającą w nim ciemność, lecz to nie było już to samo, co kiedyś. Na jej twarzy kładły się mroczne cienie przeszłości. Leonie nie była już tą dawną sobą - brakowało jej tamtej lekkości i niewyczerpanych pokładów radości, które kiedyś iskrzyły się wesołymi ognikami na krawędzi jej źrenic. Uśmiech rzadko docierał do jej oczu. Jakby w jej wnętrzu pozostały chłodne, ciemne przestrzenie, których nie potrafiła już wypełnić ciepłem. Tęsknił za tą dawną Leoni, tą, która sprawiała, że możliwe stawało się możliwie. Tą, od której czerpał energię. I siłę. Czasem się łudził, że jeśli tylko mógłby dotknąć jej duszy, rozproszyłby cienie, przywrócił blask, na nowo rozpalił w niej wypaloną iskrę.
Nigdy nie zapytał, co ją spotkała z rąk człowieka, w którym ulokowała całą swoją ufność. W tym wypadku to nie słowa miały znaczenie, a przerwa między nimi; kurtyna milczenia spuszczona na wydarzenia, które nadal raniły ich dusze. Minione wydarzenia, choć nienazwane, ciążyły nad jego głowami jak burzowe chmury. Czasami miał wrażenie, że jedno słowo mogłoby wszystko odmienić, lecz żadne z nich nie miało odwagi go wypowiedzieć. Trwali więc razem, a jednak osobno, otuleni wspólną ciszą, która była zarazem murem i schronieniem – a raczej czymś pomiędzy jednym a drugim.
Pozostało skupić się na tu i teraz. Na słowach i goryczy, które pozostawiły na języku. Krzywy uśmiech, jaki pojawił się na jej wargach, mówił wszystko, co myślała o tym miejscu. Ale nie miała wyjścia. Wiedział o tym. Miał nadzieję, że, mając go obok, poczuła się trochę lepiej niż czuła się jeszcze kilka minut temu. Chciałby zabrać od niej to, co skrywała zakopane głęboko pod skórą. Chciałby, ale nie potrafił. Sam jeszcze nie do końca oswoił własne demony przeszłości.
- Nie, jeszcze mnie nie odnalazły - zaprzeczył – ale sądzę, że to tylko kwestia czasu - nie bał się kłopotów; prędzej czy później go odnajdą; prędzej czy później wpadnie w ich sidła, bo jeszcze szczęście, na którym chętnie polegał, trwało zazwyczaj od trzech do pięciu uderzeń serca.
Ludzi, którzy nie lubią przegrywać, echo jej słów odbiło się od ścian czaszki.
Kto lubił przegrywać? Chyba tylko ktoś, kto nie miał już nie do stracenia. I miał przeczucie graniczące z pewnością, że oboje doświadczyli tego stanu.
- Znam pokaźny repertuar zaklęć, który wbije im głupie pomysły z głów i nie zawaham się go użyć, by wybawić cię z opresji - podobnie jak ona zarezerwował te słowa tylko dla niej, zniżył głos do szeptu, ustami sięgając jej ucha – ale podejrzewam, że nie taką przewidziałaś dla mnie rolę. Słucham. Jak mogę ci pomóc, skarbie?
Wiedział przecież, ile kosztowało ją proszenie o pomoc. Dostrzegł to w jej drobnych gestach - choćby w tym, jak przełykała ślinę. I nie rozumiał, czemu sprawiało jej to taki dyskomfort.
Nie powinno go odczuwać. Nie, gdy był obok.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-26-2025, 12:32
Mimo że półroczną przeszłość, półroczne zagubienie w meandrach świata, półroczną niewolę przykrywał śnieg milczenia, Leonie czasem nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że spojrzenie Morty'ego przenika przez mur wybudowany wokół tego, co ją spotkało; że jest on w stanie zobaczyć - albo wyczuć - więcej niż inni. Że jego towarzystwo, czułość i zadziorność stawały się balsamem na jej niezaleczone jeszcze rany, a u jego boku znoszenie rzeczywistości było łatwiejsze. Oboje nie skończyli tak, jak w szkole pragnąć tego mogła Figg. Nie widziała ich w portach ani szemranych nokturnowskich lokalach, tkała dla nich weselszą, bardziej słoneczną przyszłość, w której mogliby być po prostu szczęśliwi. Lecz los zadecydował inaczej, przez co dziś byli jak dwa poranione zwierzęta, szukające ciepła w sobie nawzajem.
Bywało, że na jego widok łzy napływały do jej oczu, szczypiąc powieki. Łzy wdzięczności - bo wracał do niej, był prawdziwy, namacalny, na wyciągnięcie ręki, rozumiał i nie oceniał. Nie potęgował jej wstydu, nie drażnił nadal świeżych blizn, nie domagał się od niej wprost, by przeistoczyła się z powrotem w tamtą Leonie, którą już nie mogła być. Łaknęła wtedy barwy jego głosu, płomienia w jego spojrzeniu, jego całego; przypominała sobie dzięki niemu, że nie jest sama, a wtedy przełykała wzruszenie ściskające gardło i znów potrafiła się uśmiechać. Przynajmniej na chwilę. Przynajmniej na ułamek sekundy w wieczności.
- Oby nie - wymamrotała w materiał jego koszuli, do której przycisnęła twarz, chłonąc uspokajający zapach przyjaciela. Przy okazji z nutą figlarności wcisnęła palec wskazujący w jego bok, co miało stanowić swego rodzaju ostrzeżenie: nie chciała widzieć jego krzywdy, nie chciała też, żeby sam wskakiwał w paszczę lwa. - Nie znam tu żadnego felczera, do którego mogłabym cię zawlec. - Delikatny ruch na tkaninie wskazał, że jej wargi ułożyły się w uśmiechu, łuku mającym w sobie więcej napięcia, niż radości czy melancholii; Leonie nie mogła strząsnąć z ramion ciężaru nadchodzącej gry, nie mogła porzucić strachu, który wgryzł się w jej kończyny i zainfekował krwioobieg. Może i żart o felczerze był właśnie tym: żartem, lecz tak naprawdę żadne z nich nie mogło przewidzieć, w jakim stanie opuszczą dziś Nokturn.
Gdyby tylko mogła odnaleźć właściwe słowa... Wtulić się w niego szczelniej, pozwolić sobie na szloch, przyznać przed nim i przed samą sobą, że ma problem z hazardem, że sobie nie radzi, że ucieczka z domu wcale nie pomogła jej uporać się z demonami przeszłości, a jedynie podsyciła samotność, którą czuła po ucieczce z tamtego miejsca... Gdyby mogła mu powiedzieć, co on jej zrobił. Ale nie umiała; gardło samoistnie zaciskało się na emocjach szukających ujścia, zatrzymywało je w środku, spijało je jak truciznę. Odchyliła głowę tylko na moment, by na niego spojrzeć, po czym oparła czoło o jego brodę, nadal nie wypuszczając go z ramion. Jeszcze przez chwilę mogła oddychać strachem i czerpać ukojenie od bliskości Morty'ego, poza tym: w tej odległości łatwiej będzie im omawiać to, do czego go zaprosiła. Miał przecież rację, nie prosiła, by się tu zjawił tylko po to, żeby jej kibicować, kiedy będzie wygrywać olbrzymie sumy, którymi później się z nim podzieli.
- Potrzebuję drugiej pary oczu - przyznała szeptem, owiana ciepłym oddechem wyszeptanego pytania. Zamiar Leonie nie był uczciwy, podejrzewała jednak, że na Nokturnie o uczciwość przy karcianym stole było ciężko. - Oczu, które sprytnym sposobem dostrzegą, jakie karty wpadają w ręce moich przeciwników, i dadzą mi o tym znać. A jeśli mimo to i tak przegram... - zawiesiła głos, nie chcąc pogodzić się z tą ewentualnością. Nie mogła przegrać. Starszy właściciel wynajmowanego mieszkania był cierpliwy i okazywał wyrozumiałość, ale nie chciała wystawiać tego na próbę. Utrata lokum w Cardiff i powrót do rodziny nie wchodziły w grę. - Potrzebuję nieszczęśliwego zbiegu okoliczności i sakiewki gwizdniętej zwycięzcy. W tłumie Krwawego Brata albo na ulicy. Mnie by rozpoznano, skoro usiądę z nimi przy stole - mówiła cicho, głosem przeznaczonym dla jego ucha, nikogo więcej. - Jakoś ci się odwdzięczę, Mort - i znów cofnęła lekko głowę, patrząc na niego z dołu, z nadzieją, że nie odmówi jej mimo czyhającego w cieniach niebezpieczeństwa.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
09-30-2025, 21:50
Nie do końca wiedział, z czym wiązała się jej półroczna nieobecność. Wiedział jednak, że umierał wtedy w sobie, bez niej u boku i bez wiedzy, jaki los ją spotkał. Dokąd odeszła. I czym tam, gdzie była, spotkało jej szczęście. Bo poza nią, jego Leonie, nie znał osoby, która bardziej na nie zasługiwała. Czasem miał przebłyski. Bezkształtne wizje, w których objawiał się zarys jej sylwetki, lecz nic poza nią. Nabierał wtedy mglistego, ale zawsze jakiegoś przekonania, że że żyje, ale gdzie i jak daleko od niego? I dlaczego nie dawała znaku życia? Fatum nie wiadomych rozciągał się nad jego głową, a on nie mógł znaleźć dla siebie miejsca.
Był przekonany, że uciekała przed życiem. Przed tym, co dławiło strach w jej gardle. Przed tym, co sprawiało, że nie mogła wykonać kolejnego kroku do przodu. I tym, o czym mu nie mówiła, a on nie pytał, nie chcąc nie odbierać jej prawa do własnych tajemnic. Niektóre sekrety nie były warte słów. Niektóre sekrety powinny zostać tam, gdzie ich miejsce - pogrzebane pod gruzem zapomnienia. Lecz już dawna zniknęła z niego nawiną wiara, że mógłby wyblaknąć i zniknąć zupełnie. Zawsze będą, bo od przeszłości nie dało się uciec, czasem tylko udawało się utrzymać ją na bezpieczna odległość, ale zwykle wracała. Prędzej czy później wracała. A on za znał dobrze ten rodzaj pustki, który czasem sięgał do jej spojrzenia. Jakby spoglądała nie na obiekt, który znajdował się w polu jej widzenia, a w bezdenną, wijącą się przed nią otchłań. Otchłań bólu i samotności. Nie musiała nic mówić. Znał ten emocjonalny marazmem. Chłód, który wdzierał sie po poły ubrań, bez związku z tym, czy było ciepło czy zimno. Doświadczył tego wszystkiego na własnej skórze. W te dni, kiedy nie miał już dokąd pójść, a wizja roztaczająca się za oknem świata go przeżarła. W dni, kiedy całe dnie spędzał w pozornie bezpiecznych ścianach swojego pokoju, utytłany farbą, z dziurą w sercu. Były takie rany, które wsiąkały głęboko pod fałdy skóry i tkwiły tam aż do śmierci. Rany, które nigdy się nie zabliźnią. I które będą rozdzierane przez wspomnienia. Wydawało mu się, że Leonie była jak on - też nosiła je w sobie. I to one ją zmieniły. Tak, jak zmieniły jego. Ale chciał wierzyć, ze jego obecność , choćby na chwile, choćby na ułamki sekund, rozwiewały z jej głowy czarne chmury nieprzyjemny myśli. Chciał wierzyć, że przy nim nadal mogła być sobą; tą Leonie jaką dobrze znał. I którą chciał pamiętać.
Oby nie, wyrzuciła w materiał jego koszuli, a on musiał przyznać jej racje. Tym razem wolałby, aby kłopoty trzymała się od niego na bezpieczny dystans co najmniej dziesięciu kroków Wolałby, aby zła sława Nokturna go nie dogoniła. I żeby oboje wyszli stąd w takim stanie, w jakim tu trafili. Cali i zdrowi, strzepując kurz z ramion. I bogatsi o kilka, może kilkanaście złotych monet w kieszeni. Miał przeczucie, że nie odejdą z tą z w kwitem, z wilczym biletem w jedną stronę, ale z drugiej strony te same przeczucie podpowiadała mu, że los może się od nich w każdej chwili odwrócić.
- Musimy odświeżyć listę naszych znajomości - stwierdził lekkim tonem, lecz jego słowa miały ciężar i wagę; tą uporczywą świadomość, że znajomość z tutejszym felczerem mogła przynieść im otuchę. - Zawlec? - głos trącił udawanym zdziwieniem i mniej udawanym rozbawieniem. Wyczuł, że wykrzywiła usta w uśmiechu. Nie z powodu szelestu tkaniny, a z powodu jej słów, tętniła w nim zakumulowana nuta radości. - Nie będziesz musiała. Zajdę do niego o własnych siłach.
Gdyby wiedział, jaki może byłby lepszym przyjacielem. Może nie pozostawiłby ją na postawę zimnych, przesiąkniętym wilgocią ulic Cardiff. I niełaskę karcianego szczęścia. Zamieszkały w nim lęk, odzywał sie w takich chwilach, jak te, gdy był z nią i przy niej, gdy wsłuchiwał się w jej oddech i głos, gdy wydawało mu się, że słyszy bicie jej serca. Nieco przyśpieszone, jakby trochę zalęknione, ale może to znowu przeczucie, podrygi intuicji, jakiś wewnętrzny głos w głowie, który pragnął go przekonać, że w jego ramionach mogła czuć się bezpiecznie? Mimowolnie, gdy nadal trwała tak blisko, przesunął dłonią po jej plecach, na moment przymykając powieki. Chłonął jej zapach, ciepło bijące od jej ciała. I otworzył oczy dopiero wtedy, gdy poczuł na sobie ciężar jej spojrzenia. Tyle w zupełności wystarczyło. Kilkuminutową ciszę przerwały jej słowa.
- Rób, co musisz. Lub co możesz - przystanął jej plan bez żadnego aktu protestu. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. – Chociaż wydaje mi się, że lepiej byłoby przegrać i zwinąć nagrodę zwycięscy, gdy już zbyt upojony alkoholem i wizją, jak wyda pieniądze, zapomnij, gdzie jest. I co go może spotkać na Nokturnie.
Nie pytał, jak bardzo zależy jej na wygranej. Słyszał w jej głosie determinacje. Sakiewka zwycięzcy to kwestia być lub nie być. Rozpaczliwie trzymali się zżycia. Każde na swój sposób. I nigdy nie kwestionował drogi, którą poruszała się Leonie. Nie miał prawa. Nie on.
- Nawet wiem jak - puścił jej oczko, a potem podniósł dłoń na barmana. Krok pierwszy, musieli zadbać o entourage.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-02-2025, 18:33
Był taki czas, gdy Mojry, trzy bezlitosne prządki, mogły uczynić z nich coś więcej. Nadać drugie znaczenie, spleść nici zainteresowania połyskujące w dwóch parach oczu, odjąć niewinność ze splecionych dłoni, podarować odwagę, która zachęciłaby do przekroczenia granicy między przyjaźnią, a miłością. Lecz czy gdyby do tego doszło, a młodzieńcze zauroczenie wypaliło się jak iskra na loncie, jedna z wielu w wichrze następującej potem eksplozji innych iskier, mogliby na sobie tak bardzo polegać?  Morty był dla niej o wiele cenniejszy jako przyjaciel, niemal przyszywany brat, niż obiekt spełnionego zauroczenia. Oboje, w ciszy i niedopowiedzeniach, zdecydowali więc, że będzie lepiej, jeśli nie sięgną po więcej; dzięki temu Dunham ze zwykłej szkolnej przyjaźni stał się dla niej kimś tak trwałym, kojącym i obecnym, że sam fakt jego życia dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Mógł być w najdalszym zakątku świata, oddzielony od niej setkami tysięcy kilometrów, a Leonie miała pewność, że pewnego dnia wróci do niej cały i zdrowy i wszystko będzie jak dawniej. Zresztą czy nie tak się stało? Ona do niego wróciła. Stąpając po cierniach, znów trafiła w jego objęcia, cicha, gdy tulił ją do siebie po raz pierwszy po ich rozłące. Sześć miesięcy zastanawiania się, co się z nią stało; sześć miesięcy wspominania ich przygód, kiedy drzwi zamykały się za jego plecami i Leonie zostawała tam sama, łkając w małą poduszkę obleczoną poszwą w żurawie. Od tamtej pory nienawidziła żurawi.
- Sęk w tym, gryząca cebulo, żebyś w ogóle do niego nie zachodził - naciskała uparcie, przezywając go z czułością na cześć magicznej rośliny. Pod pewnymi względami rzeczywiście przypominał gryzącą cebulę: niepozorny, łatwy do pomylenia z innym gatunkiem, za to pełen niespodzianek, jeśli zajrzeć do środka, sprawdzić, jak daleko można się posunąć, nim pęknie pierwsza ochronna warstwa. Zbyt wielu ludzi lubiło go bagatelizować, uznawała więc, że sami trochę prosili się o kłopoty.  Zresztą - odpowiadało jej to, nikt nie miał prawa go krzywdzić, obrażać ani wystawiać na próbę, nikt nie miał prawa przekraczać jego granic bez zgody samego Morty'ego. Jakie to byłoby proste, gdyby świat działał w ten sposób... Wolni od mugolskiej opresji i prawdziwie nietykali wśród czarodziejów, może mogliby wreszcie poczuć się bezpiecznie, bez konieczności oglądania się za ramię.
Może nawet byliby szczęśliwi.
Może nigdy nie musieliby zapuszczać się na Nokturn.
Dotyk dłoni sunącej wzdłuż pleców przypominał jej muśnięcie promieni słońca - ciepłych i tak niezbędnych do życia. Mimo że w jej wyobraźni Dunham miał więcej wspólnego z sierpem księżyca, płachtą ciemnego nieba i srebrnym lunarnym blaskiem uwydatniającym rysy twarzy, teraz czuła się jak roślina, która kwitnie w jego sile. Z nim u Krwawego Brata nie spotka jej krzywda, wierzyła w to, nawet mimo niewielkich szans na finał nocy bez żadnego siniaka na którymkolwiek z nich. Odchyliwszy głowę, spojrzała na niego z uśmiechem, bladym, prywatnym, napełnionym emocją tylko dla kogoś, kto wiedział, czego w niej szukać. Bała się, to jasne. Nawet powietrze w tej części dzielnicy pachniało przerażająco, metalicznie jak rozlana gdzieś krew. Dźwięk jego zgody pozbawił Leonie przynajmniej jednego ciężaru: spojrzenie tęczówek w kolorze ciemnej czekolady odzwierciedliło jej wdzięczność, a kąciki ust drgnęły mocniej, słysząc ekspertyzę gotowego do działania Dunhama.
- Pewnie masz rację - zgodziła się szeptem. - Tylko nie chciałabym, żeby ktoś wpadł na ten sam pomysł i podebrał sakiewkę przed nami. Szczególnie zapijaczonemu i chętnemu do bójki dryblasowi - zastanowiła się, dyskretnie spoglądając kątem oka na umówionych graczy, zbierających się przy stole. Jej czas nadchodził. Napięcie wypełniło żołądek, jakby od środka ktoś wypchał ją gruzłami wełny. Chwyciła dłonie Morty'ego, w chropowatej fakturze skóry znajdując swoje ukojenie; za chwilę wymieni jego dotyk na monety i karty, ale jeszcze nie teraz. - Gdybym mogła, posadziłabym przy tym stole Mathildę Swansea i oglądała, jak jej idzie. Pamiętasz? Nie chciałeś iść z nią do schowka na miotły, żeby mogła opowiedzieć swoim głupim koleżankom, że robiliście tam Merlin wie co, więc zgodnie z logicznym ciągiem myślowym próbowała wepchnąć mnie do jeziora i nakarmić mną Wielką Kałamarnicę. Jakbym miała z tym coś wspólnego - burknęła pod nosem, a anegdota ze szkolnych lat, późniejszych, niż wcześniejszych, pozwoliła łatwiej złapać oddech. Podobnie zadziałało posłanie mu zaciekawionego spojrzenia i stuknięcie dwóch kufli z piwem, które wylądowały przed nimi, zanim zdążyliby zamówić u barmana cokolwiek konkretnego. - Jak? - pociągnęła go za język, powoli zsunąwszy się z barowego stołka, bo gracze zajmowali już miejsca przy umówionym stoliku; nie miała zbyt wiele czasu na bardziej złożone gry. Na teatr cieni. - Muszę iść - podkreśliła szeptem, bardziej drżącym, niż miała zamiar.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-09-2025, 21:06
Był taki czas, kiedy przebiegła Fortunna chciała wmówić im, że łączy ich coś więcej, coś, czego nie mogli zamknąć w ramach przyjaźni i coś, co rozpalało pożar w trzewiach. Próbowała zagrać im na nosach, nadać drugiego znaczenia chwilom, które zazwyczaj sprawiały, ze dzięki nim Morti łapał równowagę i czuł się potrzebny, a które być może czasem - tylko - czasem ocierały się o intymność, jaka nie przystawała t y l k o przyjaciołom. Choćby wtedy kiedy splatał ze sobą ich palce i czuł przyjemny ciepły prąd przepływający przez sploty skóry. Lub wtedy, gdy szeptała mu coś od ucha, pozostawiając na skórze mgiełkę swojego oddechu. Czy wtedy, gdy zamykał ją w obwolucie swoich ramion i nieświadomie zaciągał się zapachem jej perfum. Skłamałby twierdząc że nigdy nie chciał sięgnąć po więcej. Skłamałby, udając, że nigdy nie miał ochotę przyciągnąć ją do siebie i zamknąć jej ust w słodkim pocałunku. I chociaż kłamcą był wybitnym i zazwyczaj, gdy je wypowiadał, nie drżały mu nawet powieki, w tym wypadku postawił na szczerość. I samokontrolę, bo chociaż pokusa była wielka, nigdy jej nie zrealizował, nigdy nie zrobił czegoś, czego potem zapewne by żałował. Wiedział przecież, jak kruche było zauroczenie i jak często rozgaszczało się w jego życiu. Zwiastował go żar, który przeradzał się w ogień, aż w końcu pozostawiał po sobie tylko zgliszcza, po których nie chciał stąpać, bo prędzej czy później musiałby trzymać ten wybuch namiętności na marginesie pamięci, poza zasięgiem serca, a to było niemożliwie, gdyż botaniczka zajmowała znaczą część jego powierzchni.
- Gryząca cebulo? - powtórzył za nią, pozwalając, by do tonu głosu zakradło się zdruzgotanie tym jakże mało finezyjnym określeniem. - To obelga? - z trudem tłumił rozbawienie, które chciało rozlać się na jego twarzy i które w ogóle nie pasowało do nastroju, jaki zadominował wypełniającą ich przestrzeń. - A może sugerujesz, że doprowadzam cię do płaczu? - uniósł prawą brew w karykaturalnej pozie zdziwienia. - Nie przejmuj się - nachylił się nad nią, jakby chciał zdradzić jej największą tajemnice skrywaną przez wszechświat - mam na podorędziu całą paczkę chusteczek i nie zawaham się ich użyć.
Gdyby miał w trzech słowach opisać relacji, jaka łączyła go z Leonii, nie byłby wstanie wyksztusić choćby pojedynczego słowa, bo każde określenie, przychodzące mu na myśl, byłoby zbliżone do zwyczajnego, bezkształtnego bełkotu – nie oddawałoby pełnego kształtu ich relacji. Przyjaciółka ze szkolnych lat nawet w połowie nie opisywało stopnia zażyłości, który złączył ich losy w ciasny, trwały splot zależności. Prawie-siostra - choć otoczył ją braterską miłością - nie pasowało, bo na dobrą sprawę nie miał nigdy rodzeństwa i nie wiedział, jak należy funkcjonować w takiej relacji, ponadto wydawało mu się, że Figg była kimś bardziej znaczącym. Kimś, kto utorował sobie drogę do jego myśli. A więc niezależnie od tego, jakie określenie padłoby z jego ust, żadne nie obejmowała tego, co czuł. Bo Leonie była czymś trwałym. I nie wyobrażał sobie, że mogłoby jej zabraknąć. Że w pewnej chwili mogłaby się rozpaść jak pył. Potrzebował jej zupełnie jak powietrza. Była dla niego zbyt ważna, zbyt istotna. To ten rodzaj miłości, który sprawiał, że rozerwałby dla niej na strzępy świat. Zbyt trwały, by nazwać go romantycznym.
Teraz, w ciszy, która przedłużała się w tej niewymuszonej bliskości, pozwalał myślom dryfować tam, gdzie chciały go ponieść. Pozwalał sobie na luksus zapomnienia o całym świecie, o tym, co było i co być może miało dopiero nadejść. Wspólne milczenie nie było ciężarem, a nawet wręcz przeciwnie - niosło w sobie obietnicę bezpieczeństwa, której oboje tak bardzo potrzebowali.
W wspólnym rytmie oddechów zawsze odnajdował ukojenia – ten rodzaj spokoju, dzięki któremu mógł pozbyć się zbędnego napięcia. Delikatny dotyk jej dłoni, miękka linia policzka wtulającego się w jego ramię, ciepło bijące od jej ciała - wszystko to stapiało się w jedno.
Nie pozwoli, aby ktokolwiek ją skrzywdził. Nie pozwoli, by spadł jej włos z głowy. Nosiła na swoich barkach już zbyt duży i rozległy bagaż cierpienia. Wiedział o tym, może nie w każdym szczególe, ale dostrzegał to w jej oczach, w tych krótkich chwilach, gdy uśmiech wygasał z jej oczu i pojawiał się cień dawnych zdarzeń. Chciał zdjąć z niej choć część tego ciężaru, podzielić się nim, by znów mogła oddychać pełną piersią. Marzył, aby uwolniła się od tego bólu, jaki zdawał się w nią wrosnąć.
Słyszał obawę i stres w jej głosie. Co mial powiedzieć? Że nawet po największej nawałnicy zza chmur wyglądało słońce? Bzdura.
- Wygrasz. Dzisiaj jest twój dzień - słowa wybrzmiały stanowczością, gdy już opuściły wąski kartel jego krtani. Złapała go za dłonie, a on zacisnął na niej place. I już planował się odezwać, lecz Leonie nie zbudowała mu na to okazji. Sięgnęła po najprostszy odwracacz uwagi – anegdotkę z tamtego życia.
Mathilda Swanse zabrzmiała w jego myślach jak ledwie słyszalny akord zagubionej w meandrach pamięci melodii. Kim była? Jedną z jego zauroczeń? Przelotnym cieniem pragnienia, które nigdy nie odnalazło ujścia, bo odmówił jej wizyty w schowku na miotły? A może kimś, kogo nie uwzględnił nigdy w obiegu swoich uczuć? Nie był wstanie przywołać w obłoku pamięci kobiecej sylwetki, który zbliżałby go do poznania jej wizerunku, bo gdy próbował, napotykał pustkę i rozmazane kontury. Uświadomił sobie znowu, że znaczna cześć wspomnień z tamtego okresu życia zatarła się w pamieci - zdołały ją pokryć gruzy zapomnienia; ciężar wizji i inne bardziej znaczące momenty wplątane w życiorys jego istnienia.
- Niewykluczone, że zasugerowałem jej wtedy, że jeśli naszłoby mnie na zwiedzenie królestwa woźnego, to zdecydowałby się to uczynić tylko w twoim towarzystwie - wyznał jej jeden ze swoich grzeszków, które już dawno przestały ciążyć mu na sumienie, nie kryjąc rozciągającego się na ustach odrobinę infantylnego rozbawienia. – Lecz nie mam pojęcia, skąd u niej ten imperatyw, by wepchnąć cię do jeziora. Chciała wyeliminować konkurencje?
Jeśli tak, nie miała za grosz instynktu samozachowawczego i spóźniła się o kilka lat. Leonie zawsze była poza jakąkolwiek konkurencją.
- Ty, ja i planetarium - podsunął, chociaż wiedział, że i bez tego przyjęłaby jego zaproszenie. Nie protestował, gdy zsunęła się z barowego krzesła. Nie był tym, który ją osadzał, czy mówił głośne, stanowcze „nie”. Był tym, który trzymał za nią kciuki. – Zanudzę cię monologiem na temat ciał niebieskich, a ty będziesz udawała, że bardzo cię to interesuje. Nawet czasem o coś zapytasz - dodał, upijając jeszcze łyk piwa. Zlizywał z ust pianę, gdy ciche szept o treści idę trafił tam, gdzie miał - od jego uszu. – Merkury w ostatnich dniach bardzo zbliżył się do Słońca - rzucił w ramach powodzenia, zawieszając wzrok na jej sylwetce. Kontakt wzrokowy z jej plecami przerwał dopiero wówczas, gdy zajęła krzesło przy stole. Minutę później sam zmienił miejsce, wybierając stolik w kącie, by usadowić się bliżej pokerowej rozgrywki i mieć oko na hazardzistów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-13-2025, 18:46
Bywały momenty, gdy myślała, że wszystko zaczęło się od nich i na nich się zakończy. Czasy przed ich pierwszym spotkaniem w Hogwarcie osnuwała mgła, należały do Leonie Przed, to zaś, kim stała się w kwiecie swojego wieku, jako Leonie W Trakcie, było jego zasługą. Obłąkańcza lojalność, tysiąc odcieni uśmiechów, upstrzone srebrnym księżycowym światłem wędrówki przez korytarze po nastaniu ciszy nocnej, spojrzenia odnajdujące się w zgęstniałym tłumie, przekonanie, że razem poradzą sobie z każdym kłopotem, że świat należy i należeć będzie do nich - w ten sposób pozwoliła Mortiemu ulepić się z miękkiej gliny. I jeśli pewnego dnia ten padół trafi szlag, spodziewała się, że razem z nim zatańczy na scenie popiołów, tak jak tańczyła z nim od dawna. Wpływ Dunhama czaił się bowiem nawet w jej ruchach, między innymi dzięki niemu nabrała lekkości, poznała sposoby na wsłuchanie się w szepty ciała oraz mięśni i choć męczyła się szybko, ukryła w sobie efemeryczną grację, pokrewną jego ruchom.
Nie był tylko jej przyjacielem, nie był zauroczeniem ani bratem, więc kim? Czy miała kiedykolwiek znaleźć odpowiedź na to pytanie? Czasem nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zostawiła przy nim kawałek swojej duszy i może dlatego, zamknięta na cztery spusty w tamtym miejscu, nie dosięgła jej śmierć. Głodowa, w imię miłości lub z własnej ręki, zbyt wiele razy patrzyła przecież tępo na ścianę i wyobrażała sobie, że zaczyna uderzać w nią czołem, a kości czaszki wreszcie ustępują pod pajęczyną złamania i ciało wypluwa krew, z którą ciurkiem uciekłoby z niej życie... oraz cały ból. Ale potem on odwiedzał ją w snach i znów tańczyła z nim na błoniach Hogwartu, i znów było dobrze, i znów odzywała się nadzieja na to, że pewnego dnia naprawdę doświadczy tego jeszcze jeden raz.
Tylko czy gdyby znała cenę, a historia zatoczyła koło, znów zdecydowałaby się na ucieczkę?
Czy gdyby pamiętała, że poza światem, w którym liczyło się przetrwanie, istnieją też wstyd i osąd za sposób, w jaki doszło do tego przetrwania; czy gdyby zdawała sobie sprawę, że wróci tam jako ktoś zupełnie inny, jako Ułamek Leonie - czy wówczas tamtego dnia rzuciłaby się do biegu?
Czy może jednak wybrałaby bezpieczeństwo zagrożenia, które już znała?
- Interpretacja zależy od odbiorcy. Autor nigdy nie zdradza, co miał na myśli - czekoladowe oczy błysnęły zaczepną iskrą, wątłym światłem w ciemności nastroju. Morty również nosił na plecach własny krzyż, widziała pajęczynę pęknięć pod maską, którą ubierał na co dzień, i gdyby mogła, chętnie zabrałaby z jego ramion wszystkie ciężary, dokładając ich wagę do własnych. Ile razy żałowała, że nie może przed wszystkim go ochronić... Że nie może nakłonić kapryśnego losu do tego, by wreszcie podarował Dunhamowi święty spokój. Tylko że jej percepcja szczęścia byłaby tym, co odebrałoby mu tchu - bo przyjaciel jak mało kto odnajdował się w dryfowaniu po chaosie, czerpał z niego siłę i między innymi dlatego to jego towarzystwa poszukiwała, kiedy zmuszona była odwiedzić Nokturn. Nie przeląkłby się tego. Nie zrezygnowałby z wyzwania rzucanego przez Mojry. Nie pochyliłby głowy, nie podkuliłby ogona, nie zostawiłby jej. Tak jak ona nie zostawiłaby jego, wchodząc dla dobra Morty'ego do paszczy lwa, gdyby było to konieczne. - W ogóle widziałeś kiedyś gryzącą cebulę? - spytała z powątpiewaniem, rzuciwszy mu wręcz łobuzerskie spojrzenie spod wachlarza rzęs; wymienili zaledwie kilka słów, a jemu już udało się rozcieńczyć jej strach. - Zachowaj je na swój katar. Bo na pewno go dostaniesz, skoro ubrałeś się jak na czerwiec - kliknęła językiem o podniebienie, badając opuszkami dwóch palców materiał płaszcza Dunhama. Nie był tak cienki, jak mogłoby się wydawać na podstawie jej słów, ale i tak wolałaby, żeby ubrał się cieplej.
Figlarność zastąpił niemrawy uśmiech oraz lekkie skinięcie. Nie mogła nie wygrać, przychodząc tu nawet nie wzięła pod uwagę tego, co stanie się później, jeśli łut szczęścia dopisze komuś innemu, a oni nie zdołają odzyskać sakiewki; chyba zbyt mocno wierzyła na to w umiejętności Morty'ego, bo przecież nie we własne. Miała talent do kart, potrafiła wprawnie odczytywać mimiczne zagrywki oponentów, lecz czasem to nie wystarczało - a jeśli wystarczało, na haju zwycięstwa obstawiała następny zakład i traciła wszystko z kretesem. - Nasz? - podsunęła ostrożnie, "jej dzień" brzmiało tak samotnie, gdy w rzeczywistości utknęli w tym razem. Wzorem dzieciństwa miała ochotę wyciągnąć ku niemu dłoń i zaoferować mały palec, szukając tym samym jego palca, żeby mogli na moment spleść je ze sobą w niewypowiedzianej na głos obietnicy, ale powstrzymała się, w razie gdyby przeciwnicy dostrzegli gest i potraktowali ją jak dziecko. Jeszcze nie daj Merlinie nie dopuściliby jej do gry.
- Więc to twoja wina! - pacnęła go otwartą dłonią w ramię, ani lekko, ani za mocno, zarówno rozbawiona i oburzona wyznaniem powiązanym z jeziorną anegdotą. No pięknie. W szkole za Morty'm szalała chyba co druga dziewczyna, a już z pewnością co trzecia, więc odwet teraz przestał ją dziwić. - A jak myślisz? Przecież nie zaprosiła mnie na wspólne pływanie, bo twoja rekomendacja mojego nieskazitelnego charakteru ją zaintrygowała - prychnęła, znów rozkojarzona od karcianego obowiązku czającego się za fasadą tej rześkiej i cudownie prostej chwili. - Odpokutujesz mi za to, panie Dunham. Zobaczysz. Będziesz kroił gryzące cebule i płakał, aż wypadną ci oczy - zagroziła dramatycznie, po czym zasznurowała usta, wysłuchawszy jego propozycji rekompensaty. Właściwie nie była to zła wizja: konstelacje wirujące nad ich głowami, niebo rozświetlone feerią kolorów i jego głos, opowiadający o prawdach ukrytych gdzieś tak daleko, że wydawać by się mogło to niemożliwe. Gdyby mogła, zamieniłaby fetor Nokturnu na planetarium nawet teraz. Bez wahania. - Zgoda - przystała na to z emfazą, jakby właśnie dobili targu. - Ale będziesz miał prawo tylko do trzech parsknięć na głupotę moich pytań. Za każde następne włożę ci w gacie jedno skrzeloziele - zapowiedziała nadal tym samym tonem, więc trudno było stwierdzić, czy żartuje, czy wręcz przeciwnie, i chyba nie wiedziała tego nawet sama Leonie.
Nie zrozumiała sposobu, w jaki życzył jej powodzenia. Nie miała pojęcia, czy Merkury w pobliżu Słońca to symbol pomyślności, a jeśli tak, to czy Merkury zamierzał jej podpowiadać, czy może Słońce oślepi jej przeciwników, kiedy będzie próbowała kantować, ale tak czy inaczej na jej ustach pojawił się smutny uśmiech. Przez chwilę szła jeszcze przodem do niego, ułożywszy usta w trzy bezdźwięczne słowa. Chcę. Do. Domu. Na to było jednak za późno; zebrani pod ledwo żarzącym się światłem gracze zajęli swoje miejsca przy stole, karty zostały rozdane, na blacie wylądowały pierwsze galeony, w myślach dokonywano pierwszych obserwacji przeciwników.

1, 4 Już od drugiego rozdania idzie fatalnie. Żeby nie stracić wszystkiego, Leonie musi postawić w puli coś niematerialnego. Coś, co pozostali współgracze uznają za dostatecznie intrygujące, żeby na to pozwolić.
2, 5 Rozgrywka nabiera tempa powoli. Nie można mówić ani o spektakularnym zwycięstwie, ani o porażce; Leonie udaje się częściej wygrywać, niż przegrywać, więc w tych okolicznościach można mówić o szczęściu.
3, 6 Leonie z wprawą odczytuje blef z ekspresji przeciwnika przy podnoszeniu stawki. To, co wygrywa, powinno wystarczyć, żeby pokryć najpilniejsze zadłużenie i jeszcze trochę zostanie. Tylko czy będzie w stanie wstać od stołu, omotana adrenaliną zwycięskiego haju?
1x k6 (przebieg gry):
2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-19-2025, 22:14
Nie wiedział, gdzie był początek, a gdzie koniec; przybrał kształt węża pożerającego własny ogon, lecz tym razem nie symbolizował działań, które, chociaż początkowo przynosiły korzyść, ostatecznie zbiegiem czasu doprowadzały do klęski, a stanowił synonim nieprzerwalnego cyklu zależności. Lubił myśleć o sobie i Leonie jak o dwóch duszach, które spotkały się w chaosie życia, by nadać mu odpowiedni kształt. Jak przez mgłę pamiętał, jak wyglądało jego życie przed tym, zanim ją spotkał, gdy nie dzielił z nią wspomnień i wolnych, beztroskich chwil, pozbawionych otoczki odpowiedzialności, która przyszła dopiero później, stając im na drodze do szczęścia. Teraz, gdy myślał o przeszłości, wydawała mu się ona obca, jakby należała do kogoś innego. Wspólne chwile przekształciły jego życie, nadały mu sens i kierunek.
Po tym, jak zniknęła, wydawało mu się, że to, co trzymało go w ryzach rzeczywistości, zaczyna się rozpadać. Szukał jej rozpaczliwie, desperacko w rozpadlinach wspomnień, które po sobie pozostawiła, w słowach ostatniej rozmowy, jaką odbyli, zanim stracił ją z oczu; w snach, które nawiedzały go nocami, uporczywie nasączonych lękiem; w strzępach wizji, które kształtem przypominały obłoki nikotynowego dymu, przynosząc swoją obecność niepewność. Gdzieś głęboko wierzył, że jeśli pozwoli światłu wniknąć przez niewielkie szczeliny, jakie pozostawiła, uda mu się przywrócić jej nadzieję. Szukał – wśród znajomych dźwięków, zapachów i barw życia, które jeszcze niedawno dzielili. Odtwarzał w myślach ich rozmowy, próbując znaleźć w nich ukryty sens, znak, gdzie mógłby ją szukać.
Powinien przerwać kurtynę milczenia, która zapadła, dzieląc tamte wydarzenia od tych obecnych. Powinien przebić się przez postawiony przez nią mur obronny i wpuścić przez jego szczeliny światło nadziei, które przełamałoby mrok zaznanego przez nią cierpienia. Ale nie wiedział, jak zacząć. Każda podjęta próba kończyła się fiaskiem – słowa grzęzły mu w gardle, zamierały na końcu języka, ciążąc w przełyku. a myśli plątały się i rozmywały jak poranna mgła nad brzegiem stawu. Czuł, że jeśli nie spróbuje, mrok, jaki na nią spadł, pochłonie ją kawałek po kawałku. Tęsknił za jej obecnością, za tym ciepłem, które wnosiła do jego codzienności, za drobnymi gestami, które dla innych nic nie znaczyły, a dla niego były całym światem. Przypominał sobie, jak śmiała się w letnie popołudnia, jak z czułością poprawiała mu włosy, jak potrafiła jednym spojrzeniem uciszyć dręczące go demony. Każda z tych chwil była jak okruch światła w ciemności, który nagle zgasł. Musiał odnaleźć w sobie odwagę, by wyciągnąć dłoń poza granicę własnego lęku. Potrzebował przełamać milczenie, nawet jeśli oznaczało to konfrontację z bólem i żalem, który zgromadził się pomiędzy nimi.
Musiał, ale nie dzisiaj, nie teraz, gdy serce lękliwie tłukło się o żebra , a on na twarz mógł zasunąć jedną z kolejnych swoich masek - tą, gdzie za uśmiechem i pozorną beztroskością tonu skrywał wszystko inne; maskę łgarza, którym się stał.
Zaczepna iskra na talerzu jej spojrzenia, była wystarczająca odpowiedzią na pytanie, które nie potrzebowało werbalizacji. Każde z nich dźwigało na swoich barkach ciężar doświadczeń, pod którymi uginały się ich plecy. Gdyby mógł, zabrałby od niej nie tylko ten cały ból, jaki w sobie nosiła, ale też smutek, jaki czasem zakradał się do jej spojrzenia. Zasługiwała na spokój. Na cisze, na ciepło, na ukojenie, na szczęście, nawet gdyby miała go wykraść komuś innemu. Na to wszystko, co obecnie znajdowało się poza jej zasięgiem. Myśl, że może, by to osiągnąć, powinien trzymać ją z dala od Nokturna, zatliła się w jego głowie, lecz szybko ją odrzucił. Zjawiałby się tu, bez względu na wszystko. Aleja odstraszała i przyciągał jednocześnie. Miejsce utkane z półcieni i wspomnień, w którym każdy miał swoją historię, a każdy sekret miał cenę. I choć wiedział, że nie wszystko zależy od niego, przyrzekł sobie w duchu, że będzie jej towarzyszył tak długo, jak będzie tego chciała.
Przez chwile milczał, obserwując ją, jak rzuca mu łobuzerskie spojrzenie znad obwoluty gęstych rzęs, wypominając, że nie wie nawet, jak wygląda gryząca cebula i miała racje - nie wiedział, co zaakcentował, wzruszając ramionami i krzywiąc usta w grymasie rozbawienia, który zastąpił jakiekolwiek słowa, które mogłyby paść. Milczał też, gdy wspominając o katarze, zmarszczyła lekko zadarty nos i pod opuszkami zbadała poły jego płaszcza, zarzucając mu, że ubiera się tak, jakby był już czerwiec, a on niemal się zaśmiał. Miał pod nim gruby sweter, heroicznie chroniący go przed chłodem. Zademonstrował to, dając jej pstryczka w nos, jednocześnie zaciskając zęby na języku, bo pod wpływem chwili chciał ją zapytać, co ją spotkało, lecz to nie był odpowiedni moment, by przywoływać cienie dawnych dni, sekretów i blinów, które czasem rozbłyskiwały w jej oczach jak błyskawice na nocnym niebie. Zamiast tego próbował ofiarować jej to, co mógł: obecność, poczucie bezpieczeństwa, łudząc się, że tym wszystkim naprawi.
- Nasz dzień, nasz wieczór i nasza nocy, która dopiero nadejdzie - zgodził się z nią, "twój" stosując zupełnie bezrefleksyjnie, choć tkwili w tym razem, a swoje słowa przypieczętował kolejnym łykiem piwa. I prawie parsknął do kufla w komentarzu na jej reakcją. - Dlaczego nie? - udawane oburzenie zrujnował grymas uśmiechu. – Skoro wystosowała w moim kierunku zaproszenie do składziku na miotły, musiała lubić wyzwania - wzruszył ramionami, jej groźbę kwitując powątpiewającym uśmiechem. – I co potem? Zachowasz je dla siebie, bo tak bardzo lubisz się w nie wpatrywać?
Bardziej od utraty oczy, bał się tego, że zapach cebuli wgryzie się w opuszki jego palców i będzie go prześladowała przez kilka kolejnych godzin, zanim zniknie. Szczęśliwie wizja wizyty w planetarium odwróciła uwagę Leonii od powagi swojej groźby. Patrzył, jak ostatni raz podnosi kufel do usta, a potem na ułamek sekundy ich spojrzenia się ze sobą krzyżują.
- Umowa stoi. W końcu lepsze skrzeloziele od kąsającej kapusty.
Życie Dunham, od chwili ,kiedy się urodził, było burzą, która pochłaniał wszystko wokół, wiec nie lękał się żadnego huraganu. Zbyt często wkładał głowę pod gilotynę i wyciągał ją na czas, by nie wierzyć, że i tym razem przeczucie go nie zawiedzie; zbyt często siedział na beczce z prochem, a w dłoni obracał papierosa, by nie wierzyć, że ma wszystko pod kontrolą. Dzisiaj też miał wszystko pod kontrolą. Oni w jednej z najbardziej obskurnych spelun na Nokturnie. Hazardziści zbierający się przy stole, by rozegrać kolejną partię pokera. Leonie, która zaraz do nich dołączy, lecz najpierw ułożyła jeszcze z ust krótki komunikat – chcę do domu. Morty posłał jej lekki uśmiech i krótkie: ja też. Chwile później znalazła miejscu wśród nich. Zbyt delikatna i niepozorna, by którykolwiek mógłby uwierzyć, że stanowi dla nich jakiekolwiek zagrożenie, lecz i w tym wypadku prawda miała taki sam charakter jak zawsze - była przewrotna, jak los, który złapał za stery ich życia, prowadząc ich przez wyburzone fale oceanu smutku, żalu, rozpaczy, szczęścia i pragnień. Zlekceważenie jej mogło kosztować ich utratę wszystkich oszczędności, które położyli na stole.
Siedząc w zaciemnionej kącie zadymionej speluny, niemal zlewał się z cieniem starej boazerii. W jednej ręce trzymał papierosa, pod którego sięgnął zaraz po tym, jak usiadł, w drugiej – masywny kufel piwa, z którego sączył kolejny gorzki łyk. Jego wzrok nieustannie wędrowały w stronę stołu, gdzie Leonie mierzyła się w pokerze z trójką nieznajomych, obserwując ruchy graczy, jakby był świadkiem długo wyczekiwanego spektaklu. Zwracał uwagę na wszystko, co działo się wokół, a w tym szczególnie na nerwowe tiki przeciwników dawnej wychowanej Helgi - jak jeden z nich nieco za często poprawiał kołnierzyk koszuli, a drugi wystukiwał palcami nieregularny rytm na krawędzi stołu, za każdym razem, gdy dostawał słabsze karty. Trzeci, najspokojniejszy, od czasu do czasu spoglądał w stronę baru. I to chyba on stanowił największe zagrożenie.
Gdy, chwile później, Leonie spojrzała przelotnie w jego stronę, wystarczyło krótkie uniesienie brwi, by wiedziała, że w tej rundzie powinna spasować. Kiedy jednak jeden z przeciwników nieumyślnie odkrył kawałek swojej karty, Morty przesunął lekko kufel na stole i obrócił między palcami papierosa– sygnał, że warto podbić stawkę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:13 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.