• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Cardiff > Tawerna "Pod Mewą i Księżycem" > Pianino pod schodami
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-22-2025, 13:31

Pianino pod schodami
Stary, ciężki instrument wciśnięty pod schody, bardziej z potrzeby niż z sentymentu. Ma obtłuczenia na bokach, poluzowane nóżki, kilka klawiszy odpada, inne się zacinają. Czasem ktoś spróbuje zagrać — najczęściej po paru głębszych — ale dźwięk jest płaski, nieczysty, rozjechany. Nikt go nie stroił od lat. W środku gruba warstwa kurzu i resztki tanich papierosów, ktoś wrzucił tam też kiedyś kapsel po butelkowanym piwie. Dzieciaki z ulic Cardiff próbowały już kiedyś dla żartu rozebrać to stare pianino, ale metalowa rama dalej trzyma je w ryzach. Nikomu nie przeszkadza, dopóki nie zaczyna się o nie potykać. Większość nawet nie zauważa, że tam stoi, po prostu jest. Zajmuje miejsce, nie robi wrażenia; jak większość rzeczy w tej knajpie — istnieje, póki całkiem się nie rozpadnie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
08-21-2025, 14:34
|16.03

Wszedł do tawerny „Pod Mewą i Księżycem” ciężkim, powolnym krokiem, jak człowiek, którego barki wciąż pamiętają szarpanie lin i uderzenia młota. Od kilku dni niemal nie schodził z pokładu „Łani”. Dłonie miał poranione smołą i drzazgami, a pod oczami głębokie cienie po nieprzespanych nocach. Magia pomogła tylko w drobiazgach – deski same się wygładziły, drobne szczeliny zniknęły, a wręgi przestały jęczeć. Ale żadna inkantacja nie potrafiła napiąć lin, wstawić nowych okuć czy zastąpić spróchniałych belek. To wymagało potu, krwi z otartych dłoni i cierpliwości.
Zapach tawerny uderzył go od progu – rybia łuska, dym z lamp oliwnych i kwaśne piwo rozlane na stołach. W kącie, pod schodami prowadzącymi na piętro z ciasnymi izbami dla marynarzy, stało pianino. Stary grat, jakby dawno zapomniał, czym jest muzyka. Nóżki chwiały się, boki były poobijane, klawisze popękane i powyłamywane niczym zgniłe zęby. Od lat nikt go nie stroił. Kiedy któryś z gości, odważony rumem, próbował wydobyć melodię, z wnętrza dobywał się płaski, martwy dźwięk – echo po muzyce, która dawno tu umarła. Opadł na ławę obok pianina. Deski podłogi jęknęły, a nad głową przetoczył się ciężki krok marynarza wracającego do izby. Przy ladzie właściciel pocierał kufle szmatą tak brudną, że zdawała się starsza od samej knajpy. Za oknem krzyczały mewy, a ich skrzek mieszał się z bełkotem pijanych rozmów i chrzęstem kości w grze. Oparł łokcie na stole i westchnął. Plecy bolały go bardziej niż po największym sztormie. W głowie miał wciąż obrazy ludzi, którzy razem z nim łatają statek, czuł w nozdrzach ciężki zapach smoły i stukot młotów w dłoniach. Magia była darem, ale teraz zdawała się tylko półśrodkiem. „Łania” żyła, lecz żyła dzięki nim, nie dzięki zaklęciom. Zamknął oczy na moment, wspierając głowę na dłoni, a gdy je otworzył, spojrzenie padło na obdrapane klawisze pianina. Przez sekundę kusiło go, żeby uderzyć w jeden – sprawdzić, czy choć fałszywy ton przerwie ciszę, którą nosił w sobie. Nie zrobił tego. Podniósł rękę i skinął dziewczynie z tacą, zamawiając rum. Dopiero po chwili dotarło do niego, że była to Moss, która zdaje się, że przyglądała mu się z uwagą. Uśmiechnął się krzywo.
Poczekał, aż wróci do niego ze szklanką rumu. -Skąd to spojrzenie? - Zagaił pociągając solidny łyk trunku. Przyjemny posmak rozlał się po języku i wzdłuż ściany gardła. -Człowiek raz wrócił z ciężkiej harówki i już zaskoczenie. - Przechylił do końca szklankę i dał znać, że prosi o dolewkę. -Co u ciebie, Moss?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
08-30-2025, 16:50
Leniwa aura ciężko osadziła się pod drewnianymi dachami tawerny. Nie było dynamicznych zderzeń pienistych kufli, nie było bojowniczo rzucanych wyzwań i pięści grzejących się tylko do agresywnego zderzenia. Zbyt wczesna pora, aby rozpętała się burza, zbyt mozolne zajęcia odciągały na ludzi od obietnicy alkoholu i dobrego towarzystwo. Niewiele można było zaradzić, ale zazwyczaj po kilku suchych dniach przychodził prawdziwy pijacki pogrom i znów towarzystwo przekrzykiwało się w zafałszowanych morskich pieśniach. Wystarczyło więc przeczekać i gorliwie lać tym, którzy mimo wątpliwej pory przychodzili zmoczyć usta. Gdyby żyła w Cardiff od tygodnia, wszystko wydawałoby jej się jakieś dziwne, ale teraz ze spokojem zajęła się obowiązkami, ofiarując odpowiednią, miłą opiekę tym, którzy docierali. Czujne oko prędko złapało w skromnych progach przybytku umęczonego życiem kapitana. W kącie przestronnej sali ciekawska barmanka uniosła wyżej brwi, śledząc, jak z bólem wtaczał się do głębi lokalu. Śledziła go tak przez chwilę, zastanawiając się, czy to podłe choróbsko czy wyjątkowe trudy ostatniej wyprawy. Odpowiedzi mógł jej udzielić raczej tylko on sam. Idealnie dopełnił obraz pogruchotanego instrumentu: człowiek, którego przygniatał ciężar życia i pianino niemniej zdemolowane niż on. Czy mogłaby się dziwić, że jedno przyciągało drugie? Mało kto zwracał uwagę na muzyczne pudło spod schodów, ale znanego dobrze w tych stronach żeglarza trudno już było tak całkiem zignorować. Szczególnie w tak marnym wejrzeniu.
Przyniosła mu lekarstwo. Ulubiony rum, ten wenezuelski, mógł nieść pocieszenie wcale nie mniejsze niż czułe ramiona kochanki. Philippa szybko pomyślała, że alkohol przyda mu się teraz znacznie bardziej. – Wyglądasz jak to pianino. Albo i gorzej – skwitowała nader szczerze i pochyliła się ku niemu, by z bliska przyjrzeć się ewentualnym ranom wojennym. – To był sztorm czy piraci? – spytała wprost, bo lubiła znać dużo faktów. A może po prostu poniekąd interesowała się losem tej portowej familii? Tu wszyscy wszystkich znali. – Mhmm, ciężka harówka – powtórzyła po jego słowach i chwyciła jego dłoń, by lepiej ocenić ten niemrawy stan. Jak u wyzyskiwanego, mugolskiego robotnika. – Przydałaby ci się teraz jakaś porządna rekonwalescencja, wiesz? Na lądzie, pod dobrą opieką – Głośno przedstawiła mu swoje spostrzeżenia, wcale nie oczekując, że on się do tego pozytywnie odniesie. Bywali uparci, bywali nieposłuszni i skoncentrowali na jednej drodze, jednej niezmiennej wizji. Praca i morze, żadnego przystanku, żadnego odpoczynku. Szkoda tylko, że ostatecznie większość z nich nie mogła pochwalić się zacną sakiewką. Ostrożnie wyprostowała plecy i wcisnęła dłonie w talię, patrząc tak na niego z góry. – A może chociaż byś sobie miejsce wygodniejsze wybrał, co? – zaproponowała, odruchowo rozglądając się po otoczeniu. Tłumów tu dzisiaj nie było, a ten stołek nie należał raczej do zachęcających. Chwyciła szkło, które tak prędko opróżnił. – Bez zmian. Tylko pusto tu dzisiaj i wcale mi się to nie podoba. Gdzie twoja załoga? – podpytała go, skoro już ich zaszczycił obecnością. Wizyta tych chłopców z pewnością pobudziłaby przysypiających po kątach niedobitków.
Opuściła Kennetha, by po chwili powrócić z dodatkową porcją umiłowanego trunku marynarzy. Napój przyniesie chwilowe ukojenie, ale jak będzie pił tak szybko, to w tym stanie padnie jeszcze przed piątą kolejką. – Kiedy ostatnio jadłeś? Mamy dzisiaj dobrą potrawkę, od Berty. Mogę ci przynieść – zaoferowała, zastanawiając się, czy w tej ciężkiej harówce w ogóle pamiętał o własnym żołądku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
09-03-2025, 11:14
Rum tak jak i szum wody niósł ukojenie, którego potrzebował. Czuł się jak po ciężkim sztormie, gdzie różdżkę należy głęboko schować, bo fale gotowe ją pochłonąć, a przetrwanie zapewniania jedynie ciężka praca ludzkich mięśni. Miał mało czasu, Łania musiała być gotowa na kolejny rejs. Na ustach pojawił się krzywy uśmiech kiedy skomentowała jego wygląd. Zerknął ponownie na połamane pianino. Zniszczone swoim losem, a jednak tak bardzo pasujące - nie tylko do tego miejsca, ale też do jego własnego stanu. -A mimo to, stanowi stały element tego miejsca. - Odpowiedział, bo choć instrument już nie działał, to nikt go nie wyrzucał. Stanowił element tego miejsca, jego nieoderwaną część, której pozbycie się stanowiłoby zbrodnię samą w sobie.
Pozwolił jej na oględziny, w końcu robiła to nie pierwszy raz. Troskliwa, choć chcąca uchodzić za obojętną w swojej trosce. Znała każdego, wodziła za nimi wzrokiem wiedząc kiedy się odezwać z ciepłą nutą w głosie, a kiedy zbesztać patrząc karcącym wzrokiem. Stanowiła stały element w szarpanym życiu kapitana. Jedną z tych przystani, do której regularnie się wracało. -Czyżby to była oferta, czy może chcesz mnie skierować w konkretne miejsce, Moss? - Zapytał przekornie i uchylił się przed potencjalnym kuksańcem, którym mógł oberwać za swoją bezczelność. Czuł zmęczenie, porządne łóżko posiadał we własnym domu, ciężej było z czułą opieką, na którą nie miał co liczyć. Musiał zatroszczyć się sam o siebie albo poszukać chwili wytchnienia w ramionach jakieś kobiety. Pytanie czy miał dzisiaj nastrój? Zaśmiał się cicho kręcąc przy tym głową. Wychylił kolejną szklankę rumu. -Tu mi dobrze. - Odparł odstawiając puste szkło na stół. Odkaszlnął. -Stęskniłaś się za Cookiem, on za twoimi oczami na pewno. Nawija o nich non stop. - Wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu rozsiadając się wygodniej. To było dobre miejsce, widział większość przybytku i mógł się skryć w cieniu. Nie miał dzisiaj ochoty na wielkie świętowanie. Chciał zwyczajnie odpocząć po ciężkim dniu. Wskazał na pustą szklankę. -Skuszę się na potrawkę i kolejną kolejkę.
Czekając na Moss ponownie skupił się na połamanym instrumencie. Dziś naszła go jakaś melancholia, skoro wciąż uciekał do niego wzrokiem. Uśmiechnął się do własnych myśli i dalekich wspomnień, o których nie chciał mówić na głos. Do rzeczywistości przywrócił go zapach potrawki jaka została przed nim postawiona. Poczuł jak żołądek zawiązał się w supeł, tym samym przypominając mu, że od dawna nie miał niczego w ustach poza wodą i przekleństwami, którymi sypał przez cały dzień w trakcie pracy. -Chłopcy przyjdą po rejsie. Masz gwarantowaną wtedy rozrywkę. - Dodał nawiązując do wcześniejszego pytania. Teraz zakazał im imprezowania, mieli sami wypocząć przed kolejną wyprawą. -Jutro wypływamy. - Wyjaśnił dostrzegając nieme pytanie. Lubiła wiedzieć co się dzieje, a to wielką tajemnicą nie było. “Łania” miała kolejną misję, a on miał zamiar wrócić z niej cało. -A jak wrócę, szykuj się na tańce, Moss.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
09-07-2025, 17:29
– Och, tak. Nie da się ukryć, kapitanie – odpowiedziała, zakładając dłonie na ramionach i rzucając mu jedno z jakże wymownych spojrzeń. Z tej pozycji miała idealny widok i szczerze powiedziawszy wolałaby ujrzeć lepsze wydanie człowieka morza, ale takie właśnie bywało życie. Oby tylko jego załoga nie zaraziła się podobnie parszywym nastrojem.
Ależ ona nie wątpiła, że Kenneth prędko zagarnie dla siebie obiecującą możliwość troskliwej, barmańskiej opieki. Philippa, owszem, mogła wiele, ale wszystko wiązało się z oceną ewentualnej opłacalności całego przedsięwzięcia. Czasem okazywała dobroć, lecz zazwyczaj w swoich działaniach szukała okazji do złowienia paru galeonów. Nic za darmo, prawda? – Widzisz te tam? – zapytała, kiedy jej palec prowokacyjnie zawirował w kierunku kilku siedzących przy stoliku portowych dziewcząt. – One nie mają dwóch tuzinów klienteli do obsługi. Idź i ładnie się uśmiechnij, to może cię wymasują. Ja jestem w pracy – oświadczyła stanowczo, nie pozostawiając mu żadnych złudzeń. Czy mogłaby znaleźć dla niego czas i energię? Mogła i być może warto było trzymać się blisko każdego tutejszego kapitana, bo to przyciągało dla niej fale korzyści. Lecz gdyby pozostawała tak bardzo dostępna dla wszystkich jej portowy autorytet upadłby zbyt prędko i nikt by jej tu nie szanował. Coś dawała, coś zabierała. Mało kto mógł porządnie nasycić się jej osobą – bo mało komu na to pozwalała. – Nie łudź się. Stęskniłam się za napiwkami, nie za Cookiem. Upatrzyłam sobie kredens na targowisku. Ale ładnymi oczami za niego nie zapłacę – zakomunikowała, choć dobrze wiedziała, że nie była to prawda. Że mogłaby zapłacić bez nadszarpywania własnej sakiewki. Tylko że wcale nie chciała tego robić. Prawdziwe pieniądze miała, kiedy oni składali porządne zamówienia. Dlatego z uśmiechem przyjęła jego słowa. Właśnie to jej się podobało. Niech lepiej zamiast marudzenia weźmie się za wypełnienie żołądka. Mogła mu w tym z przyjemnością pomóc.
Apetyczny talerz zastukotał, kiedy Philippa postawiła go przed marynarzem. Parujące zawijasy łaskotały kapitański nos. Kucharka się dziś spisała, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Moss wiedziała, że każdy z portowych braci lubił porządnie zjeść i mało kto mógł się oprzeć dzisiejszym zapachom. – Nie żałuj sobie – powiedziała miękko, a uśmiech wcale nie chciał opuścić jej ust. Tego typa lubiła, ale wcale nie tak łatwo było pozyskać sobie sympatię barmanki. – Rozrywkę to ja mam zawsze z wami. Ty mi lepiej powiedz, kapitanie, czy po powrocie będą mieli pełne sakiewki i dobry nastrój… – podpytywała zaczepnie i wkrótce pozwoliła sobie przysiąść na krześle obok niego. – Za spokojnie tu ostatnio – zauważyła, rozkładając ponad stołem ręce. Jedna z dłoni od niechcenia przemknęła po nagiej skórze przedramienia, a nieco zamyślone spojrzenie Philippy ulokowało się gdzieś w przestrzeni za Fersbym. Zaraz potem westchnęła i wróciła do męskiej facjaty. Podparła brodę na dłoniach. – Tańce? Zabierzesz mnie na tańce, Fersby? Czy to obietnica? – Fala pytań wzniosła się ponad smakowitym daniem. Lekko parujące jedzenie oddzielało od siebie dwa krzyżujące się wejrzenia. Nagle zachęciła własne ciało, by nieco głębiej zwróciło się w jego stronę. Kilka kosmyków zawirowało ponad talerzem. – Wolałabym, byś mnie zabrał na statek… - zamruczała, poniekąd tu i teraz rzucając mu wyzwanie. Nigdy jeszcze nie była na morskiej wyprawie, choć ostatnie kilka lat spędziła, słuchając tysięcy historii o wspaniałej żegludze i licznych marynarskich przygodach. Chłopcy przynosili jej opowieści, które bardzo ożywiały wyobraźnie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
10-06-2025, 20:11
-Na statek. - Powtórzył cicho, a kąciki jego ust uniosły się w czymś pomiędzy rozbawieniem a niedowierzaniem. Głos miał niski, chropowaty, przesiąknięty dymem i rumem, jakby każda wyprawa zostawiała w nim odrobinę oceanu. Odstawił łyżkę, której ledwie zdążył dotknąć potrawki, i przez chwilę tylko patrzył na nią ponad parą unoszącą się z miski.-Nie wiesz, o co prosisz, Moss.- Dodał po chwili, ale nie było w tym karcącego tonu. Brzmiało to raczej jak stwierdzenie faktu, miękko, z odrobiną rezygnacji.
Oparł się wygodniej, krzesło zajęczało pod jego ciężarem. Cień przemykający przez jego twarz zdradzał, że przez moment naprawdę rozważał jej słowa. Może nie dosłownie, ale wyobraźnia sama już rysowała obraz. Philippa stojąca na pokładzie „Łani”, wiatr targający włosy, oczy wpatrzone w horyzont. Wizja piękna, ale równie nierealna jak spokój na morzu.-Ocean to nie tawerna. Tam niczego się nie przeczeka, nie wyleje kolejki i nie wytrze blatu szmatą, żeby zniknęło. - Mówił spokojnie, lecz w jego głosie było coś ciężkiego, coś z goryczy człowieka, który widział więcej, niż chciał. -Tam jak coś pójdzie nie tak, to nie masz drugiej szansy. Nie ma nawet czasu na zaklęcia. -Sięgnął po rum i pociągnął łyk, dłuższy niż poprzednie, pozwalając trunkowi popłynąć przez myśli i rozluźnić gardło. -„Łania” ma swoje humory, jak każda kobieta, a morze lubi sprawdzać, kto kogo ujarzmi. A ja, Moss, nie mam pewności, czy chciałbym, żeby sprawdzało ciebie.
Na chwilę zapadła cisza. Przez okno wdarł się dźwięk fali uderzającej o nabrzeże, stukot beczek przesuwanych po bruku i krzyk rybaka nawołującego pomocnika. Wszystko to razem tworzyło znajome tło; dźwięki, w których Kenneth dorastał i z których nie potrafił już uciec.-Ale… - przerwał nagle ciszę, unosząc spojrzenie na kobietę, która obserwowała go z tym swoim nieodgadnionym błyskiem w oczach. -Jak wrócę, a morze nie zabierze mi statku ani głowy, może pokażę ci pokład. Nie cały rejs, tylko oddech wiatru, szum lin, zapach smoły. Tyle, byś mogła zrozumieć, czemu my, durni, ciągle tam wracamy. - Uśmiechnął się półgębkiem, znów sięgając po łyżkę. -A potem może i zatańczymy. - Wymruczał pod nosem i wreszcie spróbował potrawki. Ciepło rozlało się po wnętrzu, zmywając na chwilę ciężar zmęczenia. Zerknął na nią znad miski, uśmiechając się lekko. -Ale najpierw pozwól człowiekowi zjeść, zanim go kompletnie uwiedziesz swoimi pomysłami.
Mówił to z lekkim rozbawieniem, ale za słowami kryło się coś więcej; zmęczone pragnienie prostoty, chwili normalności, której dawno już nie zaznał. I choć żartował, jego spojrzenie zdradzało, że każda propozycja, nawet ta szalona, była jak kotwica rzucona wśród sztormów, których nigdy nie brakowało w jego życiu. Nie był przesądny. Kobieta na pokładzie nie zwiastowała mu pecha, co najwyżej kłopoty organizacyjne i kilka urażonych ego wśród wyjadaczy, którzy lubili wierzyć, że los daje się przekupić rytuałami. Kenneth wierzył w rzeczy prostsze: węzły zaciągnięte do końca, linę bez przetarć, maszt, który śpiewa tylko wtedy, kiedy powinien. Reszta była dymem i opowieścią do kufla. Załoga miała jednak swoje demony i farwater przesądów, którym nie warto było wchodzić w drogę. Moss znali, a to zmieniało wszystko. Jej imię funkcjonowało między nimi jak nazwa znanego portu: bezpieczna przystań, ciepła miska, sprawny łokieć w żebro, gdy komuś głupota szła do głowy. Potrafił sobie wyobrazić, jak przyjmują ją z entuzjazmem, głośno i od serca, tak, że potem nikt nie chciałby jej wypuścić na ląd.
A on, choć uśmiechał się do tej wizji, niósł w środku zimną miarkę. Morze było bezwzględne dla żółtodziobów; bez względu na to, jak prędko łapały rytm tawerny, jak zręcznie omijały ostrze języka i dłoni. Moss była sprytna, szybka w słowie, twardsza, niż się wydawało po pierwszym spojrzeniu, ale nie zetknęła się jeszcze z tym, co on nazywał pięknym okrucieństwem fal. Z gładką taflą, która w jednej chwili staje dębem; z wiatrem, co najpierw całuje policzek, a potem wyrywa dech z płuc; z nocą, która nie ma dna i z ciszą, która dzwoni w uszach głośniej niż krzyk. To piękno potrafiło oczarować i uczynić z człowieka więźnia, lecz okup wynosił zawsze to samo: skórę zdartą do żywego, dumę pozostawioną na wantach, kilka lat z oczu. Dlatego w jego głowie kołysały się dwie prawdy, jak dwa kadłuby na wspólnej fali. Pierwsza: że Moss na pokładzie „Łani” byłaby jak nowy żagiel; świeży wiatr w starych płucach, śmiech rozrywający zaschniętą sól milczenia, dobra wróżba, choć on w nie nie wierzył. Druga: że dopóki nie nauczy się słuchać morza, dopóty morze będzie chciało ją złamać, żeby w końcu ją usłyszała. A on nie zamierzał składać jej w ofierze pięknu, które znał aż nazbyt dobrze.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
10-12-2025, 20:11
A ona odpowiedziała mu najpierw przez gest wywróconych oczu i pokołysała lekko nogami ponad skrzypiącą podłogą. Odważne to było stwierdzenie, doprawdy. Zupełnie jakby rozmawiał z kimś, kto pierwszy raz wszedł do portu. Z kimś, kto nigdy wcześniej nie miał do czynienia z bandą wilków morskich. Kenneth jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kim była i jak bardzo trwała związana z tym miejscem. I że nie odpuszczała tak łatwo, mógł wzdychać, ile tylko chciał. Przecież dobrze wiedziała, że nie był z tych, którzy gotowi byli zrobić z dziewczyny mokra plamę prędzej, niż ją na swoja łajbę wpuścić. A może była w błędzie? – Bardzo dobrze wiem, o czym mówię – obwieściła, nie tracąc wcale hartu ducha. I nie, nie prosiła, a już na pewno nie planowała też przed nikim klękać, byleby tylko spełnił jej jakąś tam zachciankę. Ona po prostu podsuwała mu pewną możliwość, której konsekwencję mogłyby okazać się dla niego całkiem przyjemne. I nie miała tu na myśli niczego nieprzyzwoitego. Skoro karmiła swoich chłopców na lądzie, to dlaczego nie mogłaby ich nakarmić w porcie na statku.
– Niezły z ciebie filozof, Ken. Troszczysz się o mnie czy raczej o swoich chłopców i swój statek, co? – postanowiła złapać go za słówko, bo coś jej śmierdziało w tej jakieś podejrzanie wzniosłej przemowie. – Wcale nie powiedziałam, że chcę nagle wielomiesięcznej wyprawy, stu sztormów i łamiących się masztów, Kenneth. Tu mam swój dom i swoje życie, Jeśli wybiorę jeden statek, ci wszyscy… –urwała, by symbolicznie szeroko zarysować dłonią kształt tawernianej salki. – Ci wszyscy ludzie morza pomyślą, że mam już swóją banderę. A to nieprawda. Nie jestem niczyja, jestem po prostu wasza, karmię was i poję, gdy schodzicie na ląd, śpiewam z wami, tańczę z wami i słucham nieskończonych opowieści o morskich potworach i wyrwanych piratom skarbach. Nie chcę żadnej podróży, co najwyżej krótką przejażdżkę wzdłuż wybrzeża. Tak, abym poczuła, co macie na myśli, gdy mówicie, że fale kołyszą lepiej, niż ramiona kochanki… bo jakoś wciąż trudno mi w to uwierzyć, kapitanie – opowiadała z przejęciem i na koniec puściła mu oko. Już rozumiał, co miała na myśli? Czego potrzebowała? Uważała się za człowieka portu, lecz czuła się w tej roli poniekąd niepełna, niedostateczna. Bo nigdy nie wypłynęła, choćby kawałek za port. Nigdy. A jednocześnie znała miliard przygód i pieśni traktujących o niesamowitych wyprawach. Żyła tym i tego nie przeżyła. Po prostu… chciała przez chwilę poczuć, jak to jest płynąć, nic więcej.
Przyjęła to, co łaskawie zechciał jej „może” pokazać. Prychnęła nawet i machnęła szmatą, którą miała włożoną za ściskający talię pas. – Aleś ty hojny, gagatku – wymruczała, patrząc jak ze smakiem przyjmuje porcję potrawki. Smakowało im, a jakże, zawsze im smakowało, zawsze chętnie owijali wokół niej ramiona, zawsze sięgali do kolanka. Ale żeby raz w życiu dać dziewczynie smak morza – to nie. Może gdyby była towarem transportowanym na zlecenie z portu do portu, to wreszcie by się znalazł chętny. W tej wolnej, nieposkromionej formie dostawała zwiedzanie pokładu. – Jedz, jedz, ale nie myśl, że ja się tak łatwo poddam, w końcu tam wejdę. Z tobą czy bez – obwieściła, rzucając później spojrzenie na pobliskie stoliki. Wszak wciąż musiała mieć kontrolę nad tawerną. Opiekowała się nimi wszystkimi, nikt nie chodził głodny, spragniony i nikt nie mógł narzekać na brak towarzystwa – chyba że właśnie tego pragnął. A o co tak naprawdę chodziło Fersby’emu? Tego wciąż nie wiedziała.
– Będziesz chciał dokładkę, mój morski wilku? – zapytała, pochylając się ku niemu nieco, kiedy już dobierał ostatnie łyżki. Odgarnęła mu zbłąkany włos z czoła i uśmiechnęła się szeroko, zniknęły wszelkie ślady po niedawnych zarzutach i niewypowiedzianej głośno kwaśności myśli. Miała nadzieję, że smakowało i że wyjdzie stąd zadowolony. Jak ci po nim i ci przed nim. Nie chciała tylko myśleć o nim jak o jednym z całej masy, ale mówił jej dokładnie to, co inni. Oby się myliła.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
10-21-2025, 13:43
Parsknął śmiechem, tym swoim charakterystycznym, tym cichym, gardłowym. W jego spojrzeniu zatańczyła iskra, ta sama, którą każdy w porcie znał i której nigdy nie potrafił ugasić nawet najgorszy sztorm. - A niech mnie druzgotek, Moss… - mruknął, odstawiając pustą miskę na blat stołu. -Jak ty coś sobie ubzdurasz, to nie ma siły, żeby cię powstrzymać. - Przechylił głowę, lustrując ją z góry na dół z udawaną surowością, która bardziej przypominała rozbawienie niż gniew. -Ze mną czy bez, brzmi jak groźba, a ja mam już wystarczająco na karku istot, które próbują mnie utopić. - Westchnął iście teatralnie i pokręcił głową, lecz w kąciku ust drgnął mu cień uśmiechu. Oparł łokieć na stole, nachylił się do niej, aż między nimi została ledwie szerokość talerza. Pachniał morzem, smołą i dymem. - Załoga by cię przyjęła jak królową. Już widzę te gęby, jak puchną z radości, że Moss płynie z nimi. Pewnie byś po godzinie miała tylu adoratorów, że bym musiał zacząć strzelać ostrzegawczo w powietrze - Zaśmiał się szczerze, odchylając się na krześle i splatając dłonie za głową. Parę oczu spojrzało w ich stronę, zaciekawieni o czym ta dwójka rozmawia. - Nie zdziwiłbym się, gdybyś po pierwszym dniu miała ich wszystkich w garści.
Zamilkł na chwilę, wpatrując się w drewniany blat, na którym ktoś dawno temu wyrył inicjały. Przez ułamek sekundy twarz mu spoważniała. Słyszał jej prośbę, tak bardzo mu znaną, taką która śpiewała w jego własnej duszy. Chciała poznać jak to jest czuć ten wiatr na twarzy, jak nuci melodię wiatr na wantach. Zobaczyć te krople wody, które unoszą się w górę mieniąc się niczym najczystszy diament kiedy dziób statku pruje przez morze. Opowieści rozbudziły pragnienia i chęć poznania smaków, o których tak opowiadali godzinami. Znał to uczucie doskonale. Był w tym miejscu, kiedy siedział na beczce i chciał wejść na pokład. Marzenia swoje spełnił, teraz siedział w tawernie i słuchał swoich własnych pragnień sprzed wielu lat.-Jak wejdziesz, Moss. Będziesz wracać. - Ostrzegł ją z nutą melancholii w głosie.
Gdy odgarnęła mu włos z czoła, uniósł brew i uśmiechnął się przekornie. -Chcesz, żebym się uzależnił od twojej kuchni, co? Podstępna taktyka. Najpierw potrawka, potem obietnica przejażdżki, a nim się obejrzę, będziesz mi wydawać rozkazy na moim własnym pokładzie.-Pochylił się teraz on do niej, tak że ich twarze dzieliło ledwie kilka cali. -Niech będzie, dokładkę przyjmę.- Oparł policzek na dłoni, z udawaną rezygnacją. -Wracam po dwudziestym trzecim, potem mam standardowe rejsy wzdłuż wybrzeża. Załatw sobie do tego czasu wolne, Moss. - Takiej prośbie nie mógł odmówić. Bo choć w jego naturze leżało droczenie się i testowanie granic drugiej osoby, to nie miał w zwyczaju odmawiać tym, którzy byli rodziną. A ci w porcie tworzyli zbieraninę charakterów, która o siebie dbała, a pomiędzy nimi była właśnie ona. Ta, która teraz siedziała naprzeciwko niego - zawsze gotowa do rozmowy, nakarmienia, tańcowania i opieki kiedy wpadali w tarapaty.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
11-01-2025, 15:13
Wywróciła oczami, słysząc ten lament, który poniósł się echem po przestrzeni tawerny, krótko po jego rozbawionej, głośnej reakcji. A więc to tak, panie kapitanie? – Kenneth, tylko mi nie mów, że drżysz przez gadkę portowej barmanki. Przecież jesteś człowiekiem morza, umiesz pływać, nie dasz się tak łatwo zatopić, skarbie – wyliczała dość stanowczym tonem, choć obydwoje dobrze wiedzieli, że tu i teraz znaleźli się w dość żartobliwej wymianie zdań. A jednak nie mogła całkowicie zignorować tego tlącego się w ostatniej szufladzie myśli podejrzenia, że coś go w tym wszystkim nieźle uwierało. Oczywiście wiedziała, że mało który chłop przyznałby się przed babą do jakiejś obawy czy niewygody. Postanowiła jednak słuchać dalej, zanim wyda na niego kobiecy wyrok i zmiażdży to nadmuchane męskie ego. Był jednym z wielu, był mężczyzną. Doskonale wiedziała, jak chłopcy z portu patrzyli na kobiety takie jak ona, jak reagowali na podobnie śmiałe fantazje. – Nie jesteś wielkim odkrywcą, Fernsby, dokładnie tak by było… – zamruczała iście zadowolona z barwionego przez niego scenariusza. Nawet już to widziała, nawet mogłaby się wygodnie ułożyć w samym centrum podobnego obrazka. Ale kij miał dwa końce. – Chociaż, wiesz, ja już was wszystkich mam w garści. Wcale nie muszę wchodzić na statek, by tak się stało.
Przecież wiedział, przecież znali się od dobrych kilku lat. Przecież tutejszy świat płynął jedną myślą, łączył się w mocnej, nieoczywistej wspólnocie, razem w bójce, razem w jednej morskiej pieśni. A ona dobrze znała tych wszystkich marynarzyków, zwierzali jej się, pozwalali zagłębić się pieszczocie w najbardziej skrytych kątach myśli. Naprawdę sądził, że musiałaby dopiero popłynąć z nimi w rejs, aby ich do siebie przekonać? Już teraz – dosłownie – jadali jej z ręki, pili z ust. Znikąd się nie wzięła, od lat budowała swój wizerunek, konsekwentnie pisała historię, zapuszczała w dokach korzenie. Istniała jako dziewczyna z portu i tak już miało pozostać. – Moje miejsce jest na lądzie, jedna morska wyprawa tego nie zmieni – podkreśliła zawzięcie, bo i nie wyobrażała sobie, by nagle aż tak zamarzyło jej się życie na łajbie. Nie, to tylko chwilowy kaprys, chęć doświadczenia pewnej przygody. Dobrze znała i akceptowała swoją rolę. Nie było nią pracowanie na łodzi.
Ależ szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz, kiedy wspomniał o rozkazywaniu. Nietrudno było pokochać i natychmiast dobrze poczuć się w podobnych fantazjach. Lecz Philippa miała na ten temat nieco inne zdanie. Być może to spostrzeżenie nieco brutalnie zaraz z morskich fal sprowadzi go na twardy ląd. – Ja już mogę ci rozkazywać, wiesz? – upewniła się figlarnie i puściła mu oczko, nieco się wreszcie odsuwając. – No widzisz, zbyt dobrze cię znam – skomentowała jego zgodę z nieskrywaną satysfakcją. Jak dwa łyse konie, jak dwie bliźniacze łodzie. Czy jakoś tak. Jakże podobało jej się to, co dopowiedział nieco później. Soczysty całus zapieczętował jego czoło, a charakterystyczny dźwięk podrażnił kilka par ciekawskich uszu. Załatwiła sobie dokładnie to, co chciała. – Jesteś niesamowity, mój kapitanie – podkreśliła z entuzjazmem i poleciała do kuchni, by wkrótce później postawić przed nim wyłowioną tam dokładkę. Wszystko nęciło, lecz najbardziej, niezmiennie, pracujące tutaj dziewczęta, za którymi wszyscy ci wielcy chłopi wodzili okiem. Tym razem uwaga Moss całkowicie koncentrowała się na kapitanie. – Dokąd płyniecie? To jakiś tajemniczy skarb? – podpytywała ciekawsko, poniekąd licząc na to, że może Fernsby przywiezie jej coś ciekawego z tej wyprawy. Na opowieść mogła liczyć zawsze, krótszych i dłuższych opowieści z morskich wypraw znała już tysiące. I niejeden raz powracali z podarkami dla ulubionych towarzyszek z tawerny. Gdy nie miało się nic, te drobne rzeczy jawiły się jej prawie jak spadające gwiazdy czy świąteczne prezenty. Zawsze się cieszyła.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
11-11-2025, 18:20
-Tylko nie mów mi, że to ja tu dramatyzuję - mruknął pod nosem, unosząc brew, gdy zaczęła go pouczać tonem bardziej pasującym do matki niż do barmanki. - Drżę jedynie wtedy, gdy mi morze chce pochłonąć statek na samo dno.– Dokończył z tym swoim łobuzerskim półuśmiechem, który potrafił rozbroić połowę portu i doprowadzić drugą do szału.
Podchwycił jej pewność z rozbawieniem, a potem parsknął śmiechem, tym razem nieco głośniej, aż kilka głów się odwróciło. -Ty i twoje stawianie sprawy. Oczywiście, że nas masz w garści. Cały port, Moss. Każdego, kto choć raz spróbował twojej potrawki albo rumu z twojej ręki. - nachylił się ku niej, a potem dodał głosem niższym, miększym, ledwie słyszalnym ponad gwar tawerny. -Nawet tych, którzy przysięgali, że na kobietę się nie oglądają.
Potem machnął ręką, jakby chciał odgonić własne myśli. -I nie wątpię, że masz tu swoje królestwo. Nie będę się z tobą o to kłócił. Ja mam morze, ty masz port. - Sięgnął po rum, odchylił się na krześle i upił spory łyk.– Ale masz rację. - Zmrużył nieznacznie oczy. -Nawet królowa tawerny musi czasem zobaczyć, jak wygląda jej królestwo od strony wody. - Przeciągał ciszę, która przerywana była szumem rozmów w tle i głośniejszym śmiechem kogoś w rogu. Odstawił szklankę na stół. - Choćby po to, żeby wiedzieć, czemu jej poddani wracają tu z oczami pełnymi szaleństwa.
Kiedy oznajmiła z triumfem, że już może mu rozkazywać, uniósł głowę i prychnął śmiechem. -Na Merlina, Moss, jeszcze chwila i zaczniesz wydawać mi polecenia, jakbym był twoim chłopcem do noszenia beczek. – Nachylił się znów w jej stronę i dodał ciszej. -Mógłbym się nawet posłuchać… - Nie zdążyła dodać nic więcej, bo w tej samej chwili dostał od niej buziaka w czoło. Zaskoczenie błysnęło mu w oczach tylko na sekundę, a potem po prostu się zaśmiał. -I kto tu teraz kogo uwodzi, hm? – Rzucił za nią, gdy ruszyła do kuchni, ale uśmiech, który został na jego twarzy, nie był już tylko rozbawiony. Miękki, ciepły, taki, który pokazywał rzadko, i tylko tym, którzy potrafili go rozbroić. Zaśmiał się do własnych myśli - “Jesteś durniem Fernsby, skończonym durniem”.
Kiedy wróciła z dokładką, spojrzał na nią spod rzęs, jakby chciał zapamiętać ten obraz. Jej ruchy, dźwięk stawianego talerza, to jak układał się materiał ubrania na kobiecych udach. Dziewczęta potrafiły czarować swoim głosem jak syreny. Nie potrzebowały różdżki, wystarczył ich czuły głos oraz te sarnie oczęta. Na pytanie dokąd płynie zamilkł i powoli obracał łyżkę między palcami. -Tam, gdzie klient każe. A ten człowiek, Moss, nie zwykł wysyłać statków po muszle i bursztyny. – Westchnął, jakby niechętnie, i wzruszył ramionami.-Skarbów się nie spodziewam, ale jeśli morze będzie łaskawe, może coś ci przywiozę.– Zatrzymał na niej spojrzenie, które przez moment zdawało się być jak za mgłą. Nie zawsze coś przywoził. Nie zawsze udawało się coś znaleźć w portach ciekawego i godnego jego uwagi. Jego załoga często wracała z prezentami dla rodziny czy dziewczyn jakie zostawili na lądzie. Kenneth był wybredny, czasami aż za bardzo. Potrafił godzinami szperać po targowiskach nim uznał, że coś jest godne jego uwagi. Od jakiegoś czasu woził artefakty, zaczynał wyrabiać sobie oko. Kiedy zjadł kolejną porcję potrwaki jeszcze przez chwilę snuł swoje opowieści, a potem
wstał od stołu darując dziewczynie buziaka w policzek. O świcie, nim słońce jeszcze wstanie mieli ruszyć w rejs, a on miał wiele do przygotowania.

|zt dla Kennetha
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:30 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.