• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Północny Londyn > Cmentarz Highgate
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-10-2025, 14:46

Cmentarz Highgate
Stary, pochmurny Highgate otaczają liczne rzędy drzew i powoli zarastające alejki, prowadzące do marmurowych nagrobków o wyblakłych inskrypcjach. Wśród szeptów liści i cieni gałęzi cmentarz zdaje się być miejscem, gdzie czas zwalnia, zapraszając do poznania historii sprzed dziesięcioleci. Nagrobki mają różnorodne kształty – od prostych, porośniętych mchem płyt, przez ozdobne obeliski, aż po monumentalne pomniki z rzeźbionymi postaciami i zdobieniami, które noszą ślady upływu lat i działania żywiołów. Wysokie, zniszczone mury kryją groby znanych i zapomnianych, a kamienne pomniki często porasta imponujący mech i bluszcz, który splata się z popękanymi rzeźbami aniołów i gargulców. Miejsce spoczynku wielu Brytyjczyków odwiedzają nie tylko krewni pochowanych, ale i pojedynczy spacerowicze, miejscowi artyści i pasjonaci historii. Ci ostatni wśród krypty i grobowców odnajdują fragmenty cennych obrazów z dawnych czasów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
08-04-2025, 18:52
19 marca 1962 r.

Cmentarz spochmurniał, nim pierwsi żałobnicy dotarli do wschodniego skrzydła, bo uroczyście pożegnać pana Goyle’a. Dwa kwadranse później napastliwe ramiona deszczu ściskały zgromadzonych wokół trumny czarodziejów, a powtykane głęboko w ziemię nagrobne płyty wyglądały tak, jakby już za chwilę miały całkiem zatopić się w podłożu. Wszyscy jednak stali sztywno, z pochylonymi głowami. Czarne kapelusze i wytworne tiary zasłaniały w większości pomarszczone czoła, przy okazji kryjąc malującą się na twarzach boleść. Chłód tańczył z ciężkimi kroplami, manifestując swe wyjątkowo podłe pocieszenie. Pod sosnowym wiekiem spoczywały szczątki – pozostałości po jakże intrygującej i makabrycznej zbrodni. To był paskudny mord, wyjątkowy rytuał dla śmiertelnej pani. Powyrywane kończyny przypominały jej o morderstwie sprzed kilku lat. Jej osobistej zemście. Ciało wyglądało podobnie, z kawałków powylewała się krew. Goyle zginął w swoim gabinecie. Oprawca nie miał litości. Irina od samego początku wykazywała ponadprzeciętne zainteresowanie owym zleceniem. Prędko zjednała ze sobą wdowę i dowiedziała się wszystkich szczegółów. Śledztwo wciąż się toczyło, podejrzewało się czarnoksiężników, ale policjanci nie mieli żadnego konkretnego tropu. Dziś Goyle ułożyć się miał w głębokim dole i po raz ostatni ujrzeć słońce – choć i to zostało mu odebrane. Ależ szkoda.
Ceremonia dłużyła się. Kondukt posuwał się wręcz nieznośnie wolno. Ludzie, którzy przyszli na pogrzeb, wcale nie chcieli tutaj być. Nie chcieli mu towarzyszyć. Znała te spojrzenia, prawie fizycznie odczuwała ciężar ich powiek i twardość zagryzionych policzków. Należące do wynajętych płaczek czubki pantofelków coraz bardziej topiły w rozmiękłej ściółce, kiedy te odgrywały swoje role. Niemożliwym stało się odróżnienie deszczu od słonych łez, niemożliwym stało się wyłapanie smutnego szlochu w epicentrum tej wyjątkowo ciężkiej ulewy. Jeśli coś miało zaszkodzić doskonale zorganizowanej ceremonii, to właśnie pogoda. Lecz nawet w tych warunkach gotowa była trwać z wysoko uniesioną głową i w zupełnym skupieniu. Zebrani oddawali się melancholii, świat zdawał się opłakiwać jakże ogromną stratę. Pieczołowicie zaplanowany rytuał realizował się, a ona miała nad tym całkowitą kontrolę. Wreszcie muzycy poczęli zbudzać instrumenty i wkrótce ponura pieśń smyczków otuliła żałobników. Wdowa padła na kolana przed trumną, zachlapując dodatkowo idealnie wypastowane pantofle Iriny, a jej dzieci pochyliły się nad matką. Gdy mąż umierał, żona winna wykrzyczeć światu swą tragedię. Nie wszystkie żony płakały. Nie wszyscy mężowie zasługiwali na łzy.
Wtenczas powiodła spojrzeniem między opatulone czernią sylwetki. Dojrzała jego. Jak nieznośną marę, jak jakieś dowcipne wejrzenie prowokowane obecnością równie rozczłonkowanych zwłok. Równie krwawej historii. Lecz czy tak dramatycznej? Ależ skąd. Kobieca szyja nienaturalnie posztywniała, dłonie zacisnęły się w odmętach długich, ciemnych rękawów, a spojrzenie gotowe było ściąć każdą z okolicznych głów. Przez chwilę więziona między jawą a snem mierzyła się z zawiłymi kalkulacjami własnego umysłu, próbując zakpić z podejrzanych rysów. Przejrzysty umysł niejednej jednak już oparł się sztuczce, by mógł tak łatwo dać się wpędzić w pułapkę – tak jej się zdawało. Na moment więc pokierowała oko w stronę starego dębu. Szarpane przez porywy wiatru drzewo bezskutecznie próbowało nagimi gałęziami podrapać jeden z bardziej okazałych grobowców. Pomniki śmierci były wieczne i nienaruszalne. Spojrzała tam znów. I znów tam był. Ktokolwiek śmiał z nią igrać, wkrótce dotkliwie odczuje skutki zniewagi. Dłoń matki ścisnęła znacząco nadgarstek syna, a potem dyskretny ruch głowy podpowiedział Igorowi, by spojrzał tam, tam między dwoma starszymi czarownicami, w trzecim rzędzie, od strony alejki. Usta Iriny zupełnie bezgłośnie narysowały ostrzegawczy komunikat. Jeśli widział to samo, najpewniej mieli do czynienia z perfidną zagrywką. Z takimi rozprawiała się krótko i boleśnie. Na cmentarzu tak łatwo można było ukryć zwłoki. Na cmentarzu rozdzierający serce wrzask nikogo nie dziwił. Choć teraz nie wolno jej było wyjść z szeregu i pogwałcić powagi ceremonii, już za chwilę będzie mogła osobiście zbadać obraz. Obraz, który wyglądał inaczej, a jednak jej nie chciał dać się zmylić. Jej nie chciał opuścić. Nie on, nie ten widok.
Pogrzeb dobiegał końca.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Yavor Karkaroff
Akolici
Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąć, wiecznie czyni dobro.
Wiek
47
Zawód
Przedsiębiorca, rzemieślnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
6
6
3
Brak karty postaci
08-04-2025, 20:52
Zaiste, mógłby się rozerwać — wpaść w gorliwy amok furii, kruszyć donice, wyć do nieba, które od dawna nie było zainteresowane korespondencją. Mógłby, gdyby tylko miał w sobie tę odrobinę dramatycznego zaangażowania, co to prowadzi człowieka do rzucania się na trumnę z żałosnym dlaczego, rozciągniętym jak stara guma od majtek. Ale on, rzecz jasna, nie miał. Miał za to wewnętrzne przekonanie o bezdennym idiotyzmie wszelkich emocji publicznych — a pogrzeby były ich domem, świątynią i teatrzykiem jednocześnie.
Bo niechże tylko spojrzy, jak starannie ten tłumek żałobników układa się w smutne origami. Wszyscy na czarno, rzecz jasna — bo konwenans jest jak niewygodna peruka: swędzi, ale nie wypada go zdjąć. Obuwie wypastowane, twarze jak wyprane z uczuć, za to pełne szacunku, tego wymuskanego rodzaju, co to pasuje do kościoła, sądu i trumny. Każdy dumny w swojej roli statysty tragedii, skryty w refleksji, której nikt nie odważyłby się wyartykułować, bo przecież nie wypada — zwłaszcza wobec zwłok. A sam zmarły? Leżał tam jak dzieło sztuki współczesnej — pięknie wypreparowany, pozbawiony problemów, opinii i niezręczności. Wreszcie użyteczny. Wreszcie estetyczny. I nawet śmierć, choć zwykle toporna w robocie, tutaj spisała się z zadziwiającą klasą: żadnych krzyków, żadnych dramatów. Po prostu — odszedł. I tyle. Odszedł, jakby zwolnił pokój w mało przyzwoitym pensjonacie.
Właściwie nie przyszedł tu dla zmarłego. Ba, nawet nie wiedział, kim był — choć imię obiło mu się o uszy, tak jak obijają się o uszy inne rzeczy, których nie sposób później odszorować. Stojąc gdzieś z boku, w cieniu krzaka, przypominał raczej przypadkowego przechodnia niż gościa ceremonii. Zresztą — kim są dziś goście, jeśli nie żywi, co zjawili się na cudzym końcu świata w nadziei, że dostaną kanapkę i coś do wspomnienia? Jego jedyny związek z tą groteską żałoby ukryty był w postaci głównej reżyserki — tej, co przewodziła marszowi żalu z gracją śmiertelnej bogini, ubrana w czerń tak profesjonalnie, że aż śmieszną. Tren ciągnął się za nią jak czarna lista jej grzechów, a twarz... ach, twarz! Blade remedium na czas. Nic się nie zmieniła. Nic a nic, jakby pogrzebała nie tylko tamtego biedaka, ale i wszystkie zmarszczki. Równie piękna. Równie przerażająca. Taka jego. Kiedyś. Oczywiście, teraz była przekonana, że zamordowała swego męża — z gracją węża, na bułgarskiej ziemi, przy wtórze świerszczy i ziół trujących. Urocze. Gdyby tylko nie fakt, że mąż ten właśnie stał w tłumie, uśmiechając się złośliwie, z tą specyficzną manierą człowieka, który powrócił nie po przebaczenie, ale po irytującą satysfakcję.
Uśmiechnął się więc — tak perfidnie, tak celnie, że niejeden anioł z nagrobka musiałby się skrzywić. Pragnął być jej najgorszym koszmarem, tym, co skrada się nocą nie pod łóżko, lecz do sumienia. Spójrz, kochanie, pomyślał z rozbawieniem, „nie tak nauczyłem cię zabijać.” Bo przecież uczył. Och, jak uczył — z oddaniem, z pasją, z elegancją kata-artysty. A teraz ona? Takie niechlujstwo. Takie amatorskie, podręcznikowe zatrucie. Tfu.
I czekał. Stał i czekał jak zły omen w ludzkiej skórze, aż jej spojrzenie przypadkiem — czy aby na pewno przypadkiem? — natknie się na niego. I wtedy... wtedy będzie jak źdźbło zgniłego zboża w ustach dziecka. Taka bezsilna. Taka przejrzysta. Taka pokonana.
Czy się uśmiechnie? Czy zadrży? Nieistotne. Bo on już wygrał. Wrócił. A to, jak wiadomo, najgorsze, co można zrobić komuś, kto próbował cię pogrzebać.
Nim meritum płaczu nabrało właściwej sobie pompatyczności — tej samej, która zdaje się sądzić, że im głośniej smyczki zawodzą, tym bardziej umarły się przejmuje — wycofał się, bez pośpiechu, jak ktoś, kto nie tylko nie znał zmarłego, ale ma ku niemu umiarkowaną niechęć za sam fakt bycia centrum uwagi. Płaszcz jeszcze na grzbiecie, bo przecież wiosna wciąż figuruje raczej w kalendarzu niż w powietrzu. Marzec miał to do siebie, że niósł zapowiedź — niespełnienie. A świat, jak zawsze, miał dopiero zacząć się odradzać, co czynił z nieprzyzwoitą nieśmiałością. Mijał nagrobki w takiej manierze, w jakiej mija się kolekcję dzieł sztuki, której nie chce się kupować — z cieniem uznania, ale bez potrzeby zaangażowania. Tu jakaś kolumna udająca żal, tam marmurowa wdowa z ręką na piersi — wszystko to wysublimowane, pozornie żywe, jakby rzeźbiarz chciał się popisać, że umie wzbudzić współczucie nawet u kamienia. I udało mu się — prawdopodobnie u kamienia.
Och, śmierci, ty najwierniejsza z przyjaciółek. Nigdy nie zdradzasz, rzadko zapominasz adresu i zawsze zostawiasz coś do rozważenia.
Zatrzymał się przy jednej z tych bardziej udanych kreacji — anioł, rzecz jasna, bo czego innego spodziewać się po 1898 roku. Ludzie wtedy jeszcze wierzyli, że po śmierci coś ich przywita, a nie tylko cisza i faktura za pochówek. Skrzydło jak pergaminowy baldachim, obejmowało tablicę z informacją o zmarłym z taką nabożną czułością, że aż chciało się go zapytać, czy na pewno nie przesadza. Twarz anioła, dla odmiany, ukryta pod kapturem — dramatycznym, teatralnym, nieco podejrzanym. Jakby anioł nie chciał być rozpoznany na mieście. Może płakał. Może ostrzegał. Może był po prostu zawstydzony, że jego właściciel nie zdołał dożyć sędziwego wieku. Symbolika, rzecz jasna, była gęsta jak błoto w listopadzie. Stał tak, z dłoniami w kieszeniach, z myślą nienazwaną, ale dość wyraźną, czekając na żonę i syna — oboje, jak zwykle, o kilka kroków za jego rytmem. Miał czas, by kontemplować to muzeum milczących, gdzie każda płyta była listem pożegnalnym, a każdy posąg próbą oszukania nieuniknionego.
Podziwiał, owszem. Sztukę. Groteskę. Śmiertelne ambicje zaklęte w kamień. Tak, nieżywi też mają swoją tułaczkę. I trzeba przyznać — całkiem malowniczą.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-05-2025, 21:51
Żałobny kondukt ciągnął się przerywanym brzmieniem szlochu, drżącym kolorem szarości przetykanych z czernią, wreszcie ― dudnieniem obcasów, odbijających się echem od starych, kamiennych mogił. Twarz jego i twarz matki nie zdradzały się żadną sensacją, bo przelanych łez, wpadających głucho do dołów trumien i gnijących już lekko ciał naoglądali się w życiu wiele; zbyt wiele, być może, by rycząca sensacją pani Crabbe choćby w minimalnym stopniu wzdrygnąć miała ich jestestwem. Zbyt wiele, być może, by wspomnienie bodaj własnego ojca, a jej męża ― z pokracznie, na rzecz pogrzebu, połatanymi kończynami i karykaturalnie zapadniętymi policzkami ― wywołać miało oczekiwany efekt.
Choć ona łkała wówczas w teatralnej manierze, pozorami karmiąc sępy bułgarskiej krwi, łapczywie wyciągające ręce ku pozostawionemu przezeń majątkowi; choć ona w istocie dogrywała wtedy ostatnie sceny swojej kobiecej udręki, tym samym hałaśliwie zaciągając za sobą kurtynę dramatycznego przedstawienia. A potem uciekła ― jak tchórz, udowadniający w ten sposób swoją winę ― władczo zabierając go tutaj ze sobą. Uciekła, nigdy więcej nie poruszając już tematu bestii, która dogorywała głęboko w bałkańskiej ziemi. Ziemi, która go zrodziła; ziemi, która z ichniejszych przodków i jego samego uczyniła ludzi okraszonych możliwościami, perspektywami, potęgą i siłą.
Tak im się przynajmniej zdawało; scenariusz nie zdradzał żadnych rys nieprawidłowości, bo martwy mężczyzna, który zaległ w dostojnej, dębowej trumnie, nosił przecież tożsamość ojca. Jego ojca ― tego, któremu po szkole odważył się przeciwstawić, czyniąc to wszystko, co osobiście uznał natenczas za stosowne; tego, po którym nie zostawił choćby jednej, cudem wyłuskanej spod powiek łzy ― bo i on sam najpewniej umierał w świadomości, że wyrodny syn nie pozostawi mu nigdy śladów tęsknoty. Że ten sam, jedyny i wyrodny syn, od wielu lat nie chciał doglądać w nim autorytetu, tychże poszukując wokół siebie w zupełnie innych staturach mężczyzn.
Więc zamrugał szybciej, gdy oczy kłamliwie opowiadały dziś historię o kimś, kto nie żył już od dawna; więc na chwilę wstrzymał oddech, gdy duch tego, którego znali obydwoje, zamajaczył na horyzoncie, gdzieś pomiędzy krewnym żałobników a innym przyjacielem rodziny.
― Zaraz wracam ― szepnął do matki, badawczo śledząc wzrokiem tego, którego ani deszcz, ani czas, nie zmył jeszcze z horyzontu. Oddalił się bez słowa zwrotnego, ukrywając się gdzieś za szerokim, zaniedbanym nagrobkiem. Uroczystość i tak dobiegała już końca, więc formalnie złożył kilka ostatnich kondolencji, zaplątał się tu i ówdzie, niby w naturalnej formie, w rzeczywistości zaś ― ostrząc zęby na tamtego, który objawił się w pobliskiej przestrzeni. Byłby głupcem, podchodząc do niego w nieprzemyślanej bezpośredniości; wiedział jednak, że wzrok tamtego kołysał się pomiędzy tłumem a dostojną Panią Śmierci, z klasą kończącą właśnie pompatyczny pochód.
Różdżka wypłynęła z rękawa do dłoni, zaraz wbijając się pomiędzy żebra; boleśnie, alarmująco, zza pleców ― bo tak postanowił wykorzystać własną przewagę w odwiecznym trwaniu w cieniu. Bo prawdziwy Yavor Karkaroff rzeczywiście nigdy nie zwracał na niego większej uwagi. Nacisk drewna działał chyba skuteczniej od słów; obydwaj zaczęli zmierzać w stronę tej, która oczekiwała na końcu marszu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
08-07-2025, 18:37
Nie ofiarowała synowi najmniejszej reakcji, ni jednej lekko drgającej powieki. Nic nie pieczętowało pozwolenia, nic nie powstrzymało go przed odejściem. Krótki, cichy komunikat na chwilę zaszumiał w uchu, by potem z wolna opaść. W błoto. Pod podeszwy żałobników. Wreszcie wprost do zalewającego się dołu. Lewitująca trumna znikała, ten ostatni już raz przyciągając kilka tuzinów spojrzeń, dla szanowanego londyńskiego obywatela. Historia dobiegała końca, a majaczące się sylwetki czyniły pierwsze kroki w stronę bram, ścieżek i wielkiego miasta. Niezaburzony, zadowalający rytm znów potwierdził idealne przygotowanie. Za każdym razem pod drewnianą pokrywą krył się ktoś inny, lecz obrzęd trzymał się w sztywnej ramie. Ten pogrzeb żadnym nie był odstępstwem. Igor przemykał dyskretnie pomiędzy obleczonymi w czerń postaciami, a ona niewidzialnym ruchem rzeźbiła figurę swego rozdrażnienia. Mężczyzna o rysach obrzydliwie znajomych zdawał się zagrażać spokojnej ceremonii, lecz z drugiej strony swym nadejściem wprowadzał coś, co ją nęciło. Była ciekawa, bezsprzecznie, lecz zbyt profesjonalna, aby zaszkodzić własnym interesom i wyjść z doskonale odgrywanej roli.
Do końca więc trwała, z góry pilnując, by długie sosnowe pudło wreszcie opadło i skryło się za polepionymi porcjami ziemi. Nie śledziła poczynań syna, w pełnym skupieniu zadbała o ostatnią formalność, w dyskrecji wygłosiła grabarzom beznamiętną komendę. Pożegnała wdowę, której łza w milionach innych kropli, w wielkim lesie nagrobków bezpowrotnie traciła znaczenie. Pod czarnym kapeluszem wreszcie zmrużyły się czujne oczy wiedźmy, lecz nie po to, by troskliwie odprowadzić żałobników do bram. Gdy mucha wpadała w lepką sieć, pająk wychodził, by nacieszyć się jej niedolą. Pułapka przeistaczała się w torturę, a to już mogło bardzo zaboleć. Cokolwiek więc sprowadziło tutaj kogoś, ten los został dawno przekalkulowany. Inwestycja była brutalna. I nic nie warta.
Pozwoliła Igorowi podprowadzić go wprost przed jej oblicze. W towarzystwie rzędu zasmuconych skrzydlatych rzeźb, kamiennych oczu kobiet, które doznały niesprawiedliwej straty. Między matką i dzieckiem. Na ziemi ojców, pod całym morzem kości. Daleko za plecami znaleźli się uczestnicy aktu. Pozostała tylko ta trójka i gdzieś w tle zupełnie niezainteresowani cmentarni robotnicy.
Owinięta w aksamitną rękawiczkę lewa dłoń kobiety przygładziła mokry skrawek jego odzienia. – Czy myślisz, Igorze, że przyszykowano już dół na popołudniowy pogrzeb Longbottoma? – zwróciła się do syna, ignorując żywe wejrzenie trupa. – Zdaje się, że Śmierć otrzyma dzisiaj jeszcze jeden dar – przemówiła, wysuwając spod czarnej szaty różdżkę. Wtenczas gwałtowny ni to aplauz, ni to bunt powietrza poniósł echo jej krwawej obietnicy. Uczyniła to raz – uczyni to znowu. Kimkolwiek był, jakąkolwiek miał motywację – nie obchodziło jej to. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała go widzieć. Przez ułamek sekundy skusiła ją nawet myśl o grzebaniu żywcem, lecz zapieczętowana trumna nie dawała całkowitej gwarancji. Dawał ją wyłącznie błysk szmaragdowego światła albo wyrwane z piersi serce. Nabrała mocniej powietrza do płuc, napawając się tymi wizjami. Nie prowadził jej gniew, pozostawała stateczna i skupiona. – Zrób to pierwszy, Igorze. Zadaj mu ból. Zakpij z oszusta tak, jak on zakpił z ciebie – kalecząc świętą pamięć twego ojca. Jakże podobny, jakże zmęczony, jakże nagle okrutnie i szyderczo prawdziwy. Za stara była na te sztuczki.
Była wina. Musiał zatem nadejść sąd.
Ale ona nie chciała już słuchać żadnych zeznań.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Yavor Karkaroff
Akolici
Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąć, wiecznie czyni dobro.
Wiek
47
Zawód
Przedsiębiorca, rzemieślnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
6
6
3
Brak karty postaci
08-08-2025, 09:18
Słodka nikczemność tego drobnego gestu, docisku końca synowskiej różdżki do miejsca, gdzie jeszcze niedawno pulsowało życie — o ile w ogóle kiedykolwiek uznać można było je za w pełni żywe — oplatała go ciepłem zadowolenia, tym nieznośnie przewrotnym, które zjawia się tylko wtedy, gdy rola ofiary jest udawana, a kat ma w sobie zbyt wiele z amatora. Spoglądał więc przez ramię, niby z zaciekawieniem, niby z obojętnością, dostrzegając w rysach tamtego coś więcej niż odbicie własnej przeszłości; to już nie był chłopiec, któremu można było dyktować każdy krok, lecz twarz wyostrzona życiem, kantami wymodelowana na podobieństwo kogoś, kto wie, gdzie przyłożyć cios. Ach, bałkański ogień w czystej postaci, ten sam, który on sam kiedyś dźwigał jak chorągiew — z tą różnicą, że tamten wydawał się wierzyć, iż płomień można okiełznać.
Czy czuł dumę? Och, stanowczo za wcześnie, by dopuszczać do tak nietaktownych uproszczeń; dzień był zbyt szary, a powietrze zbyt nasiąknięte wonią gnijących wieńców, by mówić o czymkolwiek, co przypominałoby pozytywną myśl. Rodzinny spęd — dosłownie, bo oto wszyscy zagnani w jedno miejsce jak trzoda, pilnie bacząca, by przypadkiem nie upuścić z rąk tej teatralnej powagi. Sceneria wyborna: cmentarz, kilka okruchów z doczesności, żałobne twarze. Tak, jakby trzy lata temu ich błąd w ocenie zawartości trumny można było odrobić dziś, jednym wspólnym westchnieniem nad mokrą ziemią.
― Ileż lat minęło, gdy syn postanowił karać ojca brakiem posłuchu? ― zapytał, jak to miał w zwyczaju, z tą lakoniczną oszczędnością, która w jego ustach brzmiała niemal jak oskarżenie — choć w istocie była jedynie kolejnym krokiem w grze, gdzie milczenie częściej wygrywało niż słowa. ― Sześć lat od czasu, gdy skończyłeś szkołę ― Myśl podryfowała ku tamtym dniom, wypełnionym serią niewysłanych odpowiedzi, wybuchami synowskiego buntu, który w swym rozgardiaszu miał coś z nieporadnego, acz upartego oblężenia. Może to i dobrze? — przemknęło mu przez myśl, bez większego zaangażowania. Norweskie pustkowia, ze swoją przestrzenią i milczeniem, potrafiły dziwnie precyzyjnie wyrzeźbić człowieka od nowa. Zimno i odosobnienie działały jak dłuto — usuwały zbędne kawałki złudzeń, aż pozostawał sam twardy rdzeń. ― Szmat czasu, dość zabawne...
Ach, bułgarska mowa — jakże dźwięczna w swej chropowatości, kiedy rozgrzewała gardło tylko po to, by w końcu wypluć zdania równie zimne i posępne jak sam krajobraz. Kierował je w stronę syna, acz spojrzenie w kierunku kobiety stojącej w oddali, tak nieruchomej i obojętnej w postawie, że aż przypominała personifikację śmierci — choć tej o smukłych ramionach, odzianej w czarne, starannie skrojone suknie. Pod naporem czegoś, co inni nazwaliby obowiązkiem, a on raczej — rozrywką, ruszył w jej stronę powolnym, niemal ceremonialnym krokiem. Niech myślą, że to oni tu dyktują warunki, że mają przewagę — w końcu dla niektórych złudzenie władzy jest cenniejsze niż sama władza. Tak, Irino, miej w sobie tę powagę, ten kamienny grymas, który tak starannie pielęgnujesz. Bezwzględna morderczyni pierwszego lepszego Bułgara — tytuł, który w jej wydaniu brzmiałby niemal jak komplement. I jakże pasował do niej dziś, w tej martwej scenerii, gdzie każda kropla deszczu, każdy powiew wiatru zdawał się kpić z całego tego żałobnego przedstawienia.
― Ach, ma droga Irina we własnej osobie ― westchnął niemalże rozmarzony, ilekroć wyobrażał sobie stateczność tejże chwili. Czuł się odrobinę nie na miejscu — jak widz w teatrze, który przez pomyłkę trafił na próbę generalną, a jednak postanowił zostać, by zobaczyć, dokąd to wszystko zmierza. Ferwor żony, by unicestwić go szybciej, niż on sam przewidywał, dziwnym trafem poprawił mu nastrój; cóż, była w tym jakaś pokrętna forma adoracji, nawet jeśli wyrażana bardziej trucizną niż kwiatami. Dłoń odnalazła znajomy chłód orzechowej żerdzi — spowiedniczki wszystkich jego dotychczasowych czynów, wiernej towarzyszki w chwilach słabości i siły, tej, która nigdy go nie opuściła… przynajmniej nie z własnej woli. ― Zostanie wdową, korzystanie na Ciebie wpłynęło, wydajesz się bardziej... żywa ― Sygnet rytmicznie uderzał o powierzchnię batuty władzy każdego z nich, grając insynuację marnej wyliczanki; raz, dwa, trzy... Umrzesz dzisiaj Ty? ― Igorze raduj się, dziś pani Macnair nareszcie zabije męża; pierwszy raz i tak długo wyczekiwany.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-08-2025, 15:59
Zaniedbany pomnik z granitu budził skojarzenia. Silniejsze, niż mógłby przypuszczać; bardziej uderzające, niżby sobie tego życzył. Wtedy, na szumnym pogrzebie, który przyzwał go z powrotem do ojczyzny, nie zadrżała mu nawet powieka; leżące w trumnie truchło zdawało się wszakże niewinnie bezbronne, zabawnie pozbawione mocy ducha, niegdyś jeszcze budzącej trwogę, przyzywającej do porządku, wreszcie ― tłamszącej też niepotrzebnym kompleksem. Na twarz cisnął się arogancki uśmiech ― bestia żałośnie skonała we własnym łożu, naga i upokorzona, ponoć wykończona przez dziwkę, której w odwecie pozbyła się wystawiona na cierpienie wdowa. Tak, w każdym razie, brzmiała oficjalna wersja tej historii; tak, w każdym razie, anonsowano Karkaroffów o okolicznościach tragicznej śmierci.
Jemu nie chciało się w to wierzyć, ale nigdy nie dopytywał, nigdy nie dociekał, tak jakby po części wcale nie chciał wiedzieć, kto zaprowadził ojca do głębokiego dołu wykopanego w ziemi. Po części towarzyszyła mu z tej okazji chyba wyłącznie satysfakcja; żal przyszedł później, niespodziewanie, tuż po ucieczce, w chwili kryzysu jednego czy drugiego, gdy słowa wypowiadane po angielsku wydawały mu się nadal zbyt obce, zbyt miękkie, a przyjęta naturalnie za nowy autorytet figura starszego kuzyna wciąż uczyła się go akceptować. W końcu jednak tutejsze naleciałości uznał za swoją własność, za swoją tożsamość, może i nawet jedyną słuszną; o ojcu zapomniał, grzebiąc jego i Bułgarię w odmętach własnych wspomnień, do których bynajmniej nie życzył sobie wracać.
Więc choć słyszał i rozumiał, pozostawał milczący; choć docierały do niego wyrazy, brzmiące jego tembrem głosu, skonstruowane w zalążki nieoczekiwanie znajomej rozmowy, w ciszy przemierzał wzdłuż cmentarzyska, u swego boku prowadząc człowieka ― żywego, materialnego, autentycznego ― winnego być co najwyżej duchem.
Nie zgadzał się kolor włosów, nie zgadzała się blizna ciągnąca pod brodą; dawny wigor uleciał z wiekiem, mięśnie ― pod natarczywym naciskiem palców ― były zaś wyraźnie zwiotczałe, ale zmarszczki ― choćby i te najmniejsze ― rozsiane były po mapie twarzy w oswojony dlań sposób. Zarost zdawał się bujniejszy, rysy twarzy ― jeszcze ostrzejsze od tych, które zapamiętał, ale oczy ― jego i syna ― błyszczały tym samym odcieniem, tą samą barwą jednostajnej szarości.
― Ktoś z nas zadrwił ― stwierdził sucho, wsłuchując się w teatralne komentarze jej i jego, różdżkę dalej wciskając pomiędzy męskie żebra; skonfundowanie mieszało się z lękiem, lęk ― z podłym posmakiem oszustwa, które gorzko odcinało drogę rozsądkowi. Ona podżegała do ataku, on jednak głodny był wyjaśnień; naturalnie stanął pomiędzy nimi ― pośrodku, wciskając badawcze spojrzenie to w matkę, to w ojca. ― Oszust nie zbliżyłby się do nas tak bardzo, wiedząc, że gotowa będziesz od razu go zamordować ― rzucił w stronę Iriny, wzmacniając ucisk wokół różdżki; westchnienie rozrzedziło mgłę zalegającą pomiędzy trojgiem obleczonych w czerń, a on, po krótkim namyśle, cicho wypowiedział tylko formułę najgorszej z tortur, przynoszącej ból większy od plugawych zaklęć, których jarzmo prawdziwy Yavor Karkaroff poznał w swoim życiu zbyt dobrze. Ból utracanej prywatności, ból cudzej ingerencji w własne myśli, przekonania i intencje.
― Legilimens.
1x k100 (Legilimens; PS: 50):
28
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
08-10-2025, 16:37
Gorzki posmak igraszki poczuła na języku wraz z pierwszą bułgarską nutą nieznajomego. Mówił jak on, zachowywał się jak on, choć wyglądał nieco inaczej. Był wspomnieniem zbyt brutalnie wrytym w odmęty pamięci, aby dało się schować je w ostatniej szufladzie i obronić przed nim na kolejne pięćdziesiąt lat. Nie mogła ignorować sygnałów, nie mogła bezpardonowo lekceważyć wszelkich podejrzeń. Więc zamierzała drążyć, uważnie przy tym analizując najmniejszy gest, choćby sylabę czy drgnięcie mięśni na twarzy. Obejmowana mocno różdżka zaczynała parzyć, czaiła się, aby zadać cios. Irina pozostawała wciąż stateczna, nie chcąc niczego czynić zbyt pospiesznie – choć trudno było trzymać na wodzy najpodlejsze fantazje. Wszystko poczęło bowiem zbudzać się i namolnie dopraszać o uwagę. On chciał jej atencji – kimkolwiek był. Los zdecydował się podle ją przetestować, przerywając spokojne lata nowego życia. Kostucha nie mogła jej go nigdy zwrócić – wiedziałaby, gdyby zdołał posiąść tak niemożliwe arkana ciemnej magii. Wiedziałaby, gdyby znał sposób na zakpienie ze śmiertelnej pani. Z kogo więc zakpił? Z niej. Ależ to były drażniące wizje, gorączkowo balansowała między nimi, dopuszczając do głosu różne możliwości. Pragnęła wygrzebać z niego wszelkie prawdy i czyste motywacje. Pragnęła poznać tożsamość albo natychmiast go zgładzić, by ponownie pochować truchło męża i zwrócić synowi oraz sobie ciężko wywalczony spokój. Wątpliwości mogły zdechnąć głęboko w mokrej ziemi i nie nawiedzać ich już nigdy więcej. Wystarczyło jedno zaklęcie.
Przemawiał, elektryzując ją, lecz pozostała nieruchoma, niewzruszona, martwa. Dobrze osadzona maska nie dała mu żadnej satysfakcji, najmniejszego punktu zaczepienia. Nic. Tak przynajmniej sądziła, w przestrzeni myśli tłumiąc rwące się wyobrażenia. Fałsz czy prawda, zasługiwał tylko na ból i nikczemność. Lecz im ona dłużej patrzyła, im więcej słuchała, zaczynała odkrywać doskonałość przedstawionej iluzji. Autentyczność spojrzenia i drwiny. Obrzydliwy był to widok. Niepożądane spotkanie w niesprzyjających okolicznościach. Igor również nie szczędził podejrzeń, ale stanął między nimi, odbierając jej możliwość bezpośredniego mordu. Chciał spowiedzi, chciał wedrzeć się do umysłu tej niewiadomej marionetki. Irina nie uczyniła nic, by mu to uniemożliwić. – Spotykałam już w swoim życiu wyjątkowo bezczelnych oszustów, Igorze. Łasili się do śmierci – przemówiła, spokojnie obserwując poczynania swego potomka. Długo również ignorowała słowa rzekomego Yavora. Nie mógł jej tak łatwo sprowokować. W końcu jednak niecny uśmiech rozmazał się na jej wargach. – Przy moim mężu mogłam być jedynie martwa – przyznała, sięgając po mowę bułgarską, skoro już tak bardzo zaznaczył swe wschodnie pochodzenie. Nie, nie zapomniała. – Gdy jedno umiera, drugie ożywa – dodała, zachowując zupełnie kamienną pozę. Nie gnała ze szponami wprost w trzewia mężczyzny. A mogłaby. Kimkolwiek był, drwił śmiało i posiadał informacje, których posiadać nie powinien. Nie mógł zatem być zupełnie obcy, zupełnie przypadkowy. Przybywał stamtąd. Zamierzała wyciągnąć z niego prawdę. Choćby miała mu ją wydłubać pazurami. – Igorze – zwróciła się krótko do syna, zachęcając go, by kontynuował swe działania. Następnie popatrzyła temu drugiemu prosto w oczy. – Nie potrafisz udowodnić, że jesteś nim – rzuciła mu wyzwanie, które pogrzebie raz na zawsze to marne przedstawienie. Syn mógł to wkrótce potwierdzić. A ten niechaj pławi się we własnej lekkomyślności i coraz głębszym morzu żenady. Skupiona na zdemaskowaniu oszusta wolała nie pozwalać błądzić myślom w niepokojące odmęty. Wolała nie zastanawiać się, co oznaczałoby dla nich zmartwychwstanie prawdziwego Yavora Karkaroffa. Jeśli będzie musiała, zabije go ponownie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Yavor Karkaroff
Akolici
Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąć, wiecznie czyni dobro.
Wiek
47
Zawód
Przedsiębiorca, rzemieślnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
6
6
3
Brak karty postaci
08-11-2025, 21:16
Sukcesja wyśmienitego rozbawienia, ta tak rzadka w jego przypadku, z wolna odnalazła kurek ucieczki, a może raczej drobną szczelinę, przez którą mogła sączyć się w nieładzie leciwego zdziwienia ― tym osobliwszym, im bardziej naruszało ono stateczną, tak pieczołowicie strzeżoną zasadę prywatności umysłu. Przeklęte Legilimens… no proszę, a jednak jego jedyny syn odważył się sięgnąć tam, gdzie dotąd nie wchodził nikt, kto chciał zachować zdrowie i zęby w ustach. Najwyraźniej chłopak zebrał żniwo wszystkiego, co najlepsze z rodziców, wspaniałe. Naprawdę, w pewnych momentach można by się niemal wzruszyć, gdyby nie fakt, że popełnił przy tym elementarny błąd ― ojca nie atakuje się w sposób tak desperacko beznadziejny.
Furia nie nadeszła jak lawina; nie, ona skradała się, rosnąc w sposób wyrafinowany, aż przywdziała manierę gorzkiego, przeciągłego rozbawienia. Spojrzał wtedy wprost w tę samą, przykurzoną szarość spojrzenia, którą dzielił z synem ― zimną i ciemną, lecz o ostrzu różnym w zależności od właściciela. Błąd, jedynaku… prawdziwie szkolny błąd. Palce zacisnęły się pewnie na żerdzi różdżki, jakby od dawna czekały na ten moment. Wyciągnął ją na pokaz, powoli, celowo, tak aby każdy członek jego uroczej rodziny mógł nacieszyć oczy tym gestem. Pod opuszką wyczuł znajome pęknięcie ― ten delikatny uszczerbek na misternie rzeźbionej rękojeści, ukazujący kolczasty krzew wijący się po wysłużonym drewnie. Pęknięcie nieznaczne, ale wystarczające, by przypomnieć, że każde narzędzie, nawet najwierniejsze, ma swoją historię. Tak jak on tak jak jego syn tak jak ich cała, pięknie dysfunkcyjna rodzina.
― Jedno z was zamierza mnie zabić, drugie oczekuje odpowiedzi... Cóż za ciekawy scenariusz ― Poczuł to nieprzyjemne, lodowate drżenie na umyśle ― tę przenikliwość, która z reguły zwiastowała cudze, nieproszone dłubanie w cudzej głowie. Tylko na jego szczęście, bądź raczej na nieszczęście sprawcy, zaklęcie niechybnie nie wyszło. Za mało siły? Za mało skupienia? A może zwyczajna pycha, jak u wszystkich, którzy sądzą, że mogą bezkarnie sięgnąć w cudze myśli, nie narażając się na odwet. Pragnął krwi, tak zwyczajnie i po ludzku, pragnął dostrzegać wreszcie boleść na tej trupiej kobiecie, którą kiedyś miał czelność poślubić ― niegdyś urokliwą, teraz raczej anatomicznie interesującą. ― Głupiaś, skoro miałaś mnie za nieudacznika, który zdradzi żonę w iście prostacki sposób. Mordowanie poszło Ci na rękę, dawno chciałaś uciec. Miałaś władzę i uwielbienie, zaś wybrałaś prostactwo i szarość tych ziem.
Tej samej, która bywała jego obsesją, równie pieczołowicie pielęgnowaną, co i czasem przeklinaną. Tej, której nigdy nie zdradził ― i to, paradoksalnie, nie z lojalności, a z czystej, chłodnej konsekwencji. Po co zdradzać, skoro można dusić, przyciskać, trzymać w ryzach, aż pęknie sama? Obłudna. Zawsze. Od pierwszego dnia, aż po ten właśnie moment. Winna być wdzięczna ― tak, wdzięczna po trzykroć, bo to Bułgaria nadała jej sznyt, język i cały ten wykrzywiony majestat, który pozwolił jej stać się tym, kim się stała. Niewdzięczna do szpiku kości, chociaż zapewne wmówiłaby każdemu, że jej życie to pasmo zasług własnych. Jakby zapomniała, że każda jej cecha, każdy zimny uśmiech i każde ostre słowo było odbiciem jego nauk. A teraz stała tu, z tą samą butą co zawsze, wciąż pewna, że w tej partii to ona trzyma różdżkę, a on ― no cóż ― najwyżej trumnę. Cóż, miło będzie wyprowadzić ją z błędu.
― Igorze, odsuń się ― Nie zamierzał w to mieszać Igora ― nie, nie teraz, nie w tym akcie groteski, który miał prawo rozegrać się wyłącznie między dwojgiem aktorów. Jeśli syn pragnął kiedykolwiek otrzymać odpowiedzi na te nurtujące pytania ― jak, dlaczego, po co i czy w ogóle jego ojciec miał czelność żyć po trzech latach ― to kiedyś je dostanie. Nie dziś. I tylko pod warunkiem, że naprawdę będzie chciał, a nie że wpadnie na to w przypływie teatralnego oburzenia. ― Rodzice muszą nadrobić stracony czas bez siebie ― odpowiedział na wezwanie żony w absurdzie powagi. ― Zatańczmy na prochach umarłych, kochanie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-26-2025, 18:57
Chłód marcowego południa dobierał się do skóry, jątrząc ciało wrażeniem niewyrażonego na głos wyobcowania; łypiące nań widma granitowych mogił niemo zdawały się komentować obecność tego, który w teorii oficjalnych akt widniał jako martwy od dawna, pożarty przez robaki trup, po którym nie pozostało zupełnie nic, nawet liche wspomnienie.
Tak chciałby sobie chyba uzasadniać osobniczą konsternację, słysząc na powrót bułgarskie zgłoski, obserwując na powrót lico ducha, który nieproszony powrócił do żywych; intuicja podpowiadała czujność, intuicja podsuwała rozsądek ― te jednak gasły w obliczu krótkiego wejrzenia w mgliste, uderzające podobieństwem szare oczy.
Widział w nich siebie sprzed lat ― o posturze wątłej, choć umyśle, jak na dziecko, nad wyraz bystrym; widział w nich niewypowiedzianą nigdy na głos potrzebę młodzieńczej uwagi, wiecznie skierowanej w stronę ojca, który w murach rodzinnego domostwa zjawiał się raptem od czasu do czasu; w końcu, widział w nich wypartą z umysłowości przeszłość ― tę, która trawiła trzewia smutkiem i niedocenieniem, która tuż po szkole posłała go na daleką północ, jak najdalej od interesownych ramion bestii, czyhających tylko na to, by uczynić z syna kolejną posłuszną marionetkę.
I szczerze nienawidził go za to z całego serca, na oślep poszukując sylwety autorytetu w innych ― począwszy od wuja Vladislava, przez poznanego w głuszy w druida-przestępcę, kończąc na kilka lat starszym kuzynie, namiestniku i Śmierciożercy; i szczerze tęsknił za nim niekiedy ― a może bardziej za optymistycznym, wydumanym wyobrażeniem ojca, którego chciałby mieć ― w napadach nieoczekiwanej empatii dostrzegając w nim wreszcie c z ł o w i e k a ― równie wadliwego i nieidealnego, jak ci, którzy wspólnie tańczyli z nim samym na scenie aktorskich improwizacji.
Więc może, tak nagle, mu wybaczył; więc może, tak nienormalnie, zapragnął wysłuchać wyjaśnień, zamiast uczestnictwa w krwiożerczym mordzie zapowiadanym przez sfrustrowaną matkę. Jej reakcja rozjaśniła mu właśnie wszelkie domysły, jej reakcja dudniącym echem odbiła się od świadomości myślą, że to jej zaklęcie poćwiartowało go ― albo tego, który miał się za niego podawać ― na żałosne kawałki drżącego konwulsją mięsa. Gdzieś pojawił się więc zatem lęk, a w jego towarzystwie rozczarowanie ― że podle oszukała go tak samo, jak i pozostałych Karkaroffów, ciągnąc za sobą na obcy ląd, który nigdy nie miał stać się swojskim, własnym, przyswojonym. Z górujących nad nimi chmur skapnęło na ramiona kilka sugestywnych kropel deszczu ― jedna osiadła na rzeźbie gotyckiego, cierpiącego anioła z marmuru, inna zaś na policzku Igora, chyba jako ten cichy symbol rozdarcia i emocjonalności, chyba jako ten niedosłowny akt płaczu, tak bardzo niegodnego dorosłego mężczyzny.
― To ty go zamordowałaś ― wytknął matce, zdejmując palcem wilgoć zaistniałą na twarzy; różdżka nieoczekiwanie oderwała się od żeber domniemanego Yavora, by zaraz skierowała się w stronę kobiety. Tej, która go oszukała. ― Odłóż ją, albo odbiorę ci różdżkę siłą ― nakazał jej po chwili, dalej odgraniczając ich od siebie własnym ciałem; nie miało tu dojść do konfrontacji, nie miała posłać zaklęcia w stronę żadnego z nich. Tamten, kimkolwiek był, też.
Tamten, kimkolwiek był, nie ukarał go za nieudaną próbę ataku; a syn słowem zaznaczył wszakże, że wniknie do samego ośrodka jego prywatności, demolując przeświadczenie o tym, że mógł mieć cokolwiek do ukrycia ― i choć wpierw nakazał mu się odsunąć, czyniąc zeń nieprzydatną przeszkodę na drodze do skrzywdzenia Iriny, on nie usłuchał, a drewno z powrotem skrzyżowało się z tym ojcowskim.
― Masz jego różdżkę ― zauważył głośno, zanim z ust nie spłynęła po raz kolejny ta sama inkantacja: ― Legilimens.
Obrazy mieszały się niejednorodnością, w pierwszej kolejności wyróżniając własną twarz z młodości, nakładającą się na tę obecną niby warstwy dostojnego malowidła. Gdzieś obok pobrzmiewała drwina, że zwyczajowo syn okazywał się być zbyt słabym i niegodnym, że zwyczajowo nie podołał wyzwaniu, które zapragnął dźwigać na swoich barkach; drwina, której ciąg w wizji poszarpanej linii przeistaczał się chyba w stabilną, pozbawioną drżenia dumę, której nie potrafiłby w swym umyśle zakryć nawet najdonośniejszym rechotem zawiedzionego swym dzieckiem ojca.
Widmo Igora rozmyło się na rzecz lica żony, owianej niechęcią i jednoczesnym pożądaniem, podziwem i trwającym naraz życzeniem jej cierpienia; zdawał się tęsknić za tą, która wzmacniała go przez lata, ale przed wybaczeniem majaczył jeszcze punkt kary. Za to, co uczyniła i za to, jak pozwalała sobie go teraz traktować. Smuga krwi spływała po jej podbródku, tak jak wino spływało niekiedy po szkle kielicha ― a on oddychał wówczas szybciej, mocniej, jakby w cieniu nienawistnego kochania spoczywała siła porzuconego związku.
Ciche brzmienie satysfakcji obiło się o jego umysł, nim wydostał się z plątaniny poszarpanych obrazów; przemówił po chwili, gdy westchnienie opuściło jego usta, a na ramionach okrytych płaszczem pojawiły się kolejne ślady nadchodzącej ulewy:
― To on. ― Bo oszust nigdy nie potrafiłby znaleźć chluby i miłości w świadectwach naszych potknięć i słabości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 17:52 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.