• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, al. Śmiertelnego Nokturnu 88/10 > Salon
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-27-2025, 21:58

Salon
Salon spełnia kilka funkcji - od jadalni, przez gabinet, po miejsce upragnionego wypoczynku. Obok okna z ciężkimi firankami i stolika, majaczy stara komódka z przeszklonymi drzwiczkami; ustawiono na niej zegar, obok znajdzie się jeszcze wyschnięte kwiaty w wazonie, których nikt od dawna nie wymienił. W rogu, nieco w cieniu, znajduje się niedużych rozmiarów kominek, wnoszący trochę ciepła do chłodnego pokoiku. Na dywanie niechlujnie stoją dwa krzesła, jakby ktoś przerwał rozmowę i wyszedł tylko na chwilę, choć w rzeczywistości przez większość dnia dom milczy, nie oglądając w swoich murach ani jednej żywej duszy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Yavor Karkaroff
Akolici
Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąć, wiecznie czyni dobro.
Wiek
47
Zawód
Przedsiębiorca, rzemieślnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
6
6
3
Brak karty postaci
09-30-2025, 12:35
― 30.03 ―

Nienormalność owej dwojakiej rozterki, jaką zaserwowało mu życie w swej chorej fantazji, majaczyła teraz nie tyle w tle, co w samym epicentrum szarości tęczówki, tej samej, która zdawała się na przekór wszelkim próbom starzenia pozostawać wciąż zimna i niepokojąco uważna. Nadchodzące spotkanie, zapowiedziane jakby od niechcenia, a przecież ciążące niczym wyrok, wymagało od niego ― cóż za groteska ― drobnego wysiłku emocjonalnego, czegoś na kształt przygotowania, którego nigdy wcześniej nie uważał za stosowne. A jednak oto stał, twarz przyklejona do spękanego lustra w zapleśniałej łazience, gdzie para z nieudolnie dokręconych rur czyniła z jego odbicia widmo; rozmowa z samym sobą ― najtrudniejsza ze wszystkich, bo nie dało się jej zakończyć zwykłym machnięciem ręki.
Maszkara uśmiechu, nieco wykrzywiona i zbyt ironiczna, przemykała po kantach ust jak pasożyt, grymasząc na znak, że oto znów musi bawić się w rolę ojca, którego wizerunek sam tak misternie kiedyś pogrzebał. Co czuł? Ha, oto pytanie zasługujące na szczególnie wyśmianie. Czuł to samo, co zawsze, gdy przyszło mu dostrajać maskę do melodii, której nuty fałszowały bardziej niż pamięć o wspólnej przeszłości ― nijaką symfonię oczekiwań i obowiązków, które nigdy nie leżały w jego naturze. Syn. Ten, który lata temu zniknął, rozpłynął się w lodowych czeluściach norweskiej pustki, jakby samymi nogami próbował wyrwać się z kręgu dziedzictwa. Karkaroff w swej niezbyt chlubnej konsekwencji, dziś gotów był pogrzebać resztki iluzji o tym, czym dawniej była ich rodzina. Zakopać ją głęboko, niczym zdechłe bydło, tylko po to, by dla kaprysu chwili spróbować odegrać farsę lepszego ojca. O, cóż za szczytne poświęcenie. Wszak zdołał już przywyknąć do ciężaru dłoni żony, tej samej, co latami karmiła go trucizną spojrzeń, a teraz pewnie z rozbawieniem obserwowała jego wysiłki. Największa ironia zaś leżała w tym, że twarz chłopca, którego lada dzień miał ujrzeć, coraz wyraźniej nabierała kształtów jemu znajomych ― tego samego profilu, tej samej szarości, co zwiastowała jedno: ojcostwo, przed którym tak długo uciekał, dopadło go w odbiciu syna.
Nokturn wieczorową porą, jawił się jako groteskowa symfonia, której nuty komponowały się z krzyków, trzasków i potknięć pijanych nóg o kocie łby bruku. Doskonałe siedlisko dla każdego szczura ― dosłownego czy metaforycznego ― by rozsmakować się w anonimowości. Ukryty pod krnąbrną niegdyś blond czupryną, dziś przeciągniętą pochyłą nudą brązu, czuł się tu jak w domu. Jakże pięknie zgrywała się jego dysharmonia z pokracznym akompaniamentem ulicy: beczkowate śmiechy wleczone spod rynsztokowych drzwi, wrzaski kobiet, które nieszczęśliwie miały czelność jeszcze prosić o ratunek, i ciężkie uderzenia męskiej dłoni o blade policzki. Ach, istna pieśń dla spaczonego ucha, koncert dla wybranych koneserów.
Butelczyna rakiji, ta jedyna prawdziwa świętość w całym tym zepsutym teatrze, chlupotała sobie wesoło pod połem płaszcza, jakby kpiła z powagi chwili. Schody ― krzywe, przesiąknięte starością i moczem nie wiadomo ilu pokoleń ― prowadziły go ku obskurnej kamienicy, której ściany kruszyły się z wdziękiem martwych ciał. Miał jednak w sobie coś z osobliwej dumy, stojąc w jej krzywiznach, jakby to było pałacowe wejście, a nie rynsztokowe wrota do zapomnienia. Paradoks polegał na tym, że to miejsce ― cuchnące, obskurne, nikczemne ― miało swój osobliwy urok. Być może dlatego, że tutaj, na tym zbrukanym bruku i wśród tych parszywych klatek, odnalazł pewien dowód. Dowód, że syn, wbrew matczynej opresji i jej okupacyjnym nakazom, potrafił kroczyć własną ścieżką. Okrutnie znajome było to spojrzenie na obskurną wolność, jakby młody z premedytacją postanowił odziedziczyć najgorsze skłonności po ojcu.
Jednoznaczny tembr w posady solidnych drzwi zdawał się obłudną zapowiedzią spotkania, gdy męska sylweta spoczęła wsparciem futryny w złudnym oczekiwaniu. Wyczekiwaniu na skowyczącą w prawdę i nikłe kłamstwa rozmówienia się ojca i syna.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-12-2025, 19:29
Głuche mury obskurnej klitki z trudem znosiły obecność; samego właściciela, rzadko zaglądających tu gości, wreszcie ― jakiegokolwiek człowieczeństwa, nikle pasującego do obrazka tutejszej dzielnicy. Ostatnie śniegi roztopiły się już dawno, pozostawiając na bruku ledwie ślady bruku i błota; to niechlubnie przyklejało się do zelówek pantofli, snując tę parszywą opowieść o dźwiganych w codzienności trudach nowego życia, które próbował sobie jakoś układać.
Zwyczajowo czynił to po swojemu, nie pytając o zdanie i nie prosząc o rady; zwyczajowo zapragnął doglądać w tym świadectw zaradności i swobody, ostrą linią postanowienia odcinając się od tego, co miał do tej pory. Nie z nikłej potrzeby robienia komukolwiek na złość, nie z niezrozumiałych przyczyn oderwania się od tych, których poważał i szanował; widma Macnairów niezmiennie pozostawały dla niego najważniejszymi i je właśnie życzył sobie wciąż regularnie oglądać. To oni dali lekcję siły tętniącej w żyłach zjednoczonej rodziny, to oni stworzyli dlań bezpieczny kąt, kładąc stabilne fundamenty dla rozwoju w obcym miejscu, pośród obcych ludzi; za to ― jak i wiele innych niuansów, które zdolny byłby przytoczyć ― należała im się niemożliwa do wyceny wdzięczność, to prymitywnie proste zobowiązanie.
Tychże pozbył się jednak względem niej, choć ją krępowała najpewniej odmienna myśl; bo był przecież jej synem, bo więzy krwi nakazywały oddanie, lojalność i posłuszeństwo woli decydującej o jego losach matki. Tak było do tej pory, gdy pokornie chylił czoła przed jej prośbami i postanowieniami; tak było do tej pory, gdy codziennie życzyła sobie oglądać go pod dachem pogrzebowego zakładu, gdy niespełna przed dwoma laty zmusiła do złożenia obietnicy Czarnemu Panu, gdy przez ten cały czas niemo poszukiwała dla niego narzeczonej ubranej w suknię intratnego sojuszu.
Kłamstwo i niedocenienie zebrały się jednak w parze, przelewając strumieniem dziwacznej frustracji oraz goryczy; i wydawałoby się, że w ciszy przybranej na własność klitki odnajdzie wreszcie ostatki upragnionego spokoju, z dala od jej indoktrynacji i nadzoru, tak jednak każdy ostatni wieczór malował się odmienną farbą emocjonalności.
Bo ucieczka nie gwarantowała wytchnienia, bo milczenie przypominało o samotności, bo zimno skromnego mieszkania wciąż nie było jego. Więc wcale nie wracał tu z utęsknieniem, niechętnie przestępując przez próg, więc wcale nie widział w tym miejscu początków dla nowego rozdziału, choć najbliższe tygodnie jawiły się wieloma zmianami. Łudził się chyba, że złość ustąpi w końcu wyrozumiałości, łudził się chyba, że pustkę wypełni jakaś zawartość. Że zaczną tu wreszcie wybrzmiewać dźwięki inne od sąsiedzkich krzyków, skrzypiącego parkietu, strzelającego w palenisku drewna; że ― tak jak i on ― przestrzeń ta nasiąknie w końcu jakąś tożsamością.
― Napijesz się czegoś? ― spytał sucho, z uprzejmości, gdy ojcowska sylwetka mijała go w wejściowych drzwiach; otrzymany od niego list bynajmniej nie rozświetlił twarzy, spisane na jego kanwach deklaracje bynajmniej nie wzdrygnęły ciałem. On mógłby tego oczekiwać, z wysoko uniesionym podbródkiem pojawiając się tu w czasie zgodnym z zapowiedzią; on mógłby sobie tego życzyć, dumnie powracając z martwych w granice lądu, który i jemu pozostawał nieznany. Naprawa tego, co zniszczone, brzmiała dość ckliwie, niezupełnie pasując do wizji starego Karkaroffa, którą zachować mógł w odmętach myśli; z jakiegoś jednak powodu ― nie sposób stwierdzić, czy w intencji szczerej potrzeby, czy z nadzieją na śmieszną obserwację tej taniej farsy ― zezwolił na rozmowę. Zaprosił, wpuścił, ale nie zamierzał pozwalać się rozgaszczać. Konflikt z Iriną nie uśpił jego czujności, nie wzmocnił też wrażenia życzliwości i ciepła, którego nigdy pomiędzy nimi nie było.
Krok skierował ich do salonu, skinienie głowy zaproponowało twardość drewnianego krzesła; sam usiadł naprzeciw, najpierw milcząco sięgając po papierosa, potem ― nie powstrzymując pytania, mimowolnie krążącego w umyśle i nieznoszącego już chyba pozorowanych grzeczności.
― Czego ty właściwie ode mnie chcesz? ― Po co, tak naprawdę, tu przyjechałeś? Czego ode mnie oczekujesz?, chciałoby się dodać, ale te półsłówka ugrzęzły gdzieś w gardle, niewypowiedziane, razem z dymem wydostającym się z końca fajki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Yavor Karkaroff
Akolici
Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąć, wiecznie czyni dobro.
Wiek
47
Zawód
Przedsiębiorca, rzemieślnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
6
6
3
Brak karty postaci
10-24-2025, 13:56
Opieszałość i cynizm ― duet od lat mu wierny, może nawet zbyt ― zgrały się w rytm poskromionej dekadencji jego wnętrza, gdy przegniłe, skrzypiące drewno futryny ustąpiło pod ciężarem dłoni. Oto on ― wreszcie ― stanął przed obliczem swej własnej, żywej karykatury z czasów młodości. Kopia, powielona nie przez przypadek, lecz przez perfidny dowód natury, że grzechy ojca nigdy nie giną, tylko uczą się chodzić o własnych nogach. Czegóż właściwie się spodziewał po tym wieczornym spektaklu ojcowsko-synowskiego zbliżenia? Gry pozorów? Teatralnych półprawd z domieszką rzewnej ironii? A może słodko-gorzkiego kłamstwa, tego najlepszego rodzaju, który serwuje się z uśmiechem i kieliszkiem w dłoni? Jego żonie, oziębłej jak marmur, zdołałby jeszcze podać półprawdę w najczystszej, trupiej postaci ― synowi natomiast, o, jemu przeznaczył wersję wybiórczo ciepłą, doprawioną szczyptą dumy i fałszywego zrozumienia.
Postąpił kilka kroków naprzód, jakby niepewny, czy grunt pod stopami przyjmie ciężar dawnych grzechów. Nokturnowska jama, mieszkanie jego latorośli, tonęła w osobliwym półmroku: ani chaos, ani porządek ― coś pośrodku, jakby sama przestrzeń wahała się, czy jej lokator jest już mężczyzną, czy wciąż chłopcem o zbyt ambitnym spojrzeniu. W powietrzu unosiła się woń kurzu, rozlanego alkoholu i nieśmiałej wolności, którą mógł nazwać domem. Uśmiechnął się pod nosem ― krzywo, z wyraźnym niesmakiem ― tak, to było idealne miejsce na konfrontację dwóch wersji tej samej, nieszczęsnej krwi.
― Przychodzę w pokoju ― Nim ciężar płaszcza osiadł na oparciu krzesła, równie zapomnianego jak reszta tego lokum, w którym pustka zdawała się mieć własną, osobliwą świadomość, złożył na stole ofiarę ― butelczynę rakiji, na znak chwilowej unii, może nawet pokoju. Czas zacząć, rzekł w myślach, tę farsę ojcowskiego dobra, teatr w trzech aktach: powrót, rozmowa i niewypowiedziane pretensje. Materiał płaszcza spłynął z nonszalancją przez oparcie, a on sam przysiadł na lichości mebla, którego chrzęst zbyt dobitnie przypominał o minionej świetności. ― Na poczet chwilowego zawieszenia grzechów i kłamstw, wnoszę... Coś rodzinnego ― Wyczuwał napięcie ― o tak, to było wyczuwalne niczym zapach stęchlizny po zamkniętych emocjach. Co to było właściwie? Ostrożność, chłodna grzeczność, czy może ten rodzinny nawyk udawania, że wszystko jest w porządku, dopóki ktoś nie rzuci różdżką? Szarość jego spojrzenia zatrzymała się na synu ― kopii, którą los ulepił na kształt zemsty. W gardle zamigotał cień ironii, gdy westchnął w duchu, że musi uważać, bo jeszcze ten wypierdek znów zakradnie się do jego podświadomości, jak wtedy, tamtego dnia, gdy po raz pierwszy roztrzaskał mu mentalne drzwi i zajrzał w najciemniejszy zakamarek głowy. Tamten upadek… ach, ten drobny, rodzinny incydent, który wciąż pulsował na granicy wspomnienia i chorobliwej satysfakcji. ― Cóż za chłód i dystans; podobny jesteś do dziadka.
Pokrętny patos sytuacyjny unosił się w powietrzu gęstym od niedopowiedzeń, jakby sama przestrzeń między nimi próbowała zadecydować, kto ma rację ― ojciec czy syn, tyran czy ofiara. Cisza, ta przewrotna dama, rozgościła się pomiędzy nimi na dobre, odzierając chwilę z pozorów swobody i czyniąc z niej groteskowy spektakl godnej obyczajności. Po obu stronach barykady ― stół, ten ich rodzinny mediator, wiecznie świadek wszystkich dramatów, od nieudolnych prób rozmów po patetyczne wybuchy gniewu. Znużony ceremonią milczenia, sięgnął po papierośnicę ― starą jak grzech i równie poobijaną przez czas. Metaliczny klik rozciął powietrze jak westchnienie przeszłości, a z wnętrza ukazały się sfatygowane, krzywo skręcone papierosy ― jego jedyni wierni towarzysze w tym tragicznym teatrze domowego pojednania. Jeden z nich znalazł się między palcami, a zaraz potem przy ustach, gdy płomień oświetlił na chwilę zmarszczki, które z wiekiem zaczęły przypominać blizny.
― Zasłyszałem kilka ciekawych wiadomości tutaj i tam... Konflikty interesów równają się z informacjami, które nie przyszły z pewnej dłoni. Nigdy nie zamierzałem was porzucić ― Zaciągnął się głęboko, z tym samym rodzajem rozkoszy, z jaką niegdyś wciągał zapach prochu po udanym pojedynku. Ach, jakże brakowało mu balu — tego prawdziwego, z krwi, błagań i przerywanych krzyków. Chaosu, który nadawał sens istnieniu. Zamiast tego miał spokój — najokrutniejszego z przeciwników. Dym unosił się ku sufitowi wesoło, jakby kpił z całej tej farsy pojednania, łagodząc surowe rysy jego twarzy i odrętwienie ojcowskiej godności. Marmur pozostał marmurem, ale gdzieś w głębi drgnęło coś, co mogło być echem dawnej namiętności do życia… albo zwyczajnym skurczem starzejącego się serca. ― Powiedz Igorze, czym dla Ciebie jest obecny świat? ― podziel się swą wizją. Był ciekaw jego postanowienia, czy chociaż maluczka część światopoglądu Karkaroffów spłynęła na niego. Był bierny, czy wierny przeciwnego dekalogu, którego szepty pętały to miejsce. ― Tęsknisz za domem, czy miłością darzyłeś Norweskie padoły, w które uciekłeś przede mną? Jak Ci się wiedzie?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:24 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.