• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Pokątna > Herbaciarnia Rosy Lee Teabag
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-10-2025, 18:29

Herbaciarnia Rosa Lee Teabag
To urocza kawiarnia przy głównej części ulicy Pokątnej, nieopodal Banku Gringotta i Dziurawego Kotła, która przyciąga wzrok intensywnym kolorem landrynek oraz dekoracji w postaci oplatających go róż, które nie więdną nawet zimą. Różany krzew oplata również szyld, a obok niego lewituje parująca filiżanka. Wnętrze jest nie mniej urocze - dominuje tu kolor różowy, przepych i liczne, mięciutkie poduszki. Nic więc dziwnego, że gośćmi kawiarni to w większości czarownice, mogące w spokoju tu poplotkować i podyskutować o najnowszym wydaniu Czarownicy, siedząc przy okrągłych, zdobionych stoliczkach, na których zawsze stoi wazon ze świeżą różą.
Madame Rosa, właścicielka kawiarni, zawsze zachęca do spróbowania domowych ciast i babeczek, które czekają na klientów w środku za szklaną witryną tuż obok w środku lokalu.

    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
08-08-2025, 15:33
― 10.03 ―


Ciemna mara każdej asystentki szefa departamentu — spóźnienie i nagana, bezlitośnie ostrym tonem, najczęściej podanym w pozornie kulturalnym kubku herbaty z lodem. A jeśli dołożyć do tego kilka nocy przerywanych szelestem akt, kilkanaście godzin ślęczenia nad redakcją odpowiedzi, dziesiątki niuansów i przepisów zmieniających się jak chorągiewki na wietrze? Nawet najtwardszy umysł w końcu skapitulowałby wobec bełkotu legislacyjnych poprawek. Ona? Ona przysnęła — o zgrozo — między zgięciem trzeciej strony a marginesem notatki własnoręcznie dopisanej w łóżku, wciąż w koszuli i z niedopiętą marynarką zarzuconą na poduszkę. Papierowe demony zyskały władzę, układając się na jej biodrach i udach jak niematerialne brzemię niezałatwionych spraw. Zbudziła się z sercem wciskającym się między krtań a żebra. Chłodne światło poranka zarejestrowała dopiero po drugiej kawie. Miała być wcześniej. Miała mieć wszystko gotowe. Miała sprawdzić raporty eksportowe do Islandii, przygotować analizę strat podatkowych z ostatnich trzech miesięcy i, na litość boską, odpowiedzieć na przynajmniej połowę wiadomości od pana Muldoona z wydziału transportu. Tymczasem miała jedynie naprędce ubraną czarną sukienkę, cienie pod oczami i zegarek, który bezlitośnie potwierdzał, że wypadła z rytmu jak pijany skrzypek na paradzie.
Co prawda zdołała wyglądać przyzwoicie — bo tak właśnie należało zaczynać dzień, od fasady, od polerowania pancerza, który miał przetrwać nie jeden, lecz wiele ciosów. Ciepły uśmiech, ten skalkulowany łuk symetrii, zakotwiczony bladoróżową pomadą, nałożoną z precyzją uzdrowiciela — aż po kanty warg, gdzie zaczynało się już milczenie. Włosy luźno spływały po plecach jak cichy potok, nieujarzmiony, lecz na tyle uporządkowany, by nie wzbudzać niepokoju u nikogo z kontrolujących spojrzeń. Twarz była kompromisem — między kobiecością a instytucjonalną powagą, między pragnieniem bycia widzianą a potrzebą bycia pominiętą. To miał być kolejny dzień. Ciężki jak kurz osiadający w korytarzach ministerstwa — dzień zapisany w normatywach, przesiąknięty suchym językiem uchwał, podpierany przyzwyczajeniem bardziej niż nadzieją. Przepracowane lata nie pozwalały już marzyć — ale pozwalały trwać. A trwanie bywało formą odwagi, osobliwie brutalną i niedocenianą. Z oczekiwaniem doglądała szanownej godziny, gdzie na chwilę mogła zerwać się z ponurego gmachu instytucji coś zjeść. Cokolwiek, by zamknąć zapalczywy głód rwący żołądek od środka. A nóż w doborowym towarzystwie. Mogła wybierać, od upierdliwej stażystki, napastliwego i wylewnego „kolegi” z innego departamentu oraz niejako absorbujące towarzystwo w postaci nade ciekawego mężczyzny, po części niebędącego całkiem tutejszy.
Myśl o nim miała w sobie coś z przerwy na oddech. Niechby nawet tej krótkiej, między jednym paragrafem a drugim, między podpisem a kolejną pieczątką. Pojawiał się w korytarzu niekiedy jak cień nieprzepisowej elegancji, pachniał obco, a mówił tak, jakby każdy wyraz ważył więcej niż tona papieru w archiwum. Nie należał tu — i to było w nim najbardziej przyciągające.
Jednakże tutejszy był, cóż za mieszanka.
Dziś też mignął jej w drzwiach windy, spojrzał, jakby znał jej poranny pośpiech, i zostawił w ustach posmak niedokończonej rozmowy. Do tej godziny obiadowej droga była długa. Stosy akt piętrzyły się na biurku jak mury oblężonego miasta. W głowie wciąż szumiały frazy z rozporządzenia, które poprawiała od wczoraj — suche, zimne, rozciągnięte w paragrafy jak nitki pajęczej sieci. Tylko kawa trzymała ją w pionie.
A kiedy wreszcie wskazówka zegara przesunęła się w stronę wybawienia, podniosła się niemal bezszelestnie. Teczka na krześle, płaszcz narzucony na ramiona. Kroki w korytarzu miękkie, ale pewne. W głowie prosta decyzja: nie stażystka, nie „kolega”.
Dziś on.
― Wyślę list z informacją, gdzie zabiorę Cię na kolację z prawdziwego zdarzenia ― posłała mu zadziorne mruknięcie oka, grzecznie dziękując właścicielce herbaciarni za dostarczenie zamówienia. Ech, wprawdzie to nie był obiad, ale przynajmniej namiastka tego, co zamierzała zjeść w domu. Cóż, spotkanie samo się nie odbębni, a znając własnego szefa, musiała zapisywać najważniejsze gestie poruszane na zgromadzeniu. Usiadła wygodniej na krześle, przez chwilę podziwiając wszechobecny róż i subtelność kobiecego wydźwięku tutejszego przybytku. Cóż, niezbyt dobre miejsce dla mężczyzny. ― W miejsce bardziej rozrywkowe, niż plotki i wejrzenia kobiet; działasz na nie niczym płachta na byka ― On jednak wyglądał, jakby zupełnie go to nie dotyczyło. Dodatnią strategią grającą na ich korzyść przynajmniej była obcość norweskiej mowy, którą dobrze było czasem szlifować. Herbata parowała, słodki aromat mieszał się z jego wodami kolońskimi, wyraźnymi, ale nieinwazyjnymi. ― Wracając do wspomnień naszego poprzedniego spotkania... Podjąłeś ostatecznie decyzję, by wyznać mi jakiś sekret? Czy jednak będę musiała ograć Cię w karty? ― napomknęła, nie zapominając o takich smaczkach. Brwi uciekły ku górze w rozbawieniu, chowając uśmiech za pazuchą nurtującego ciepła filiżanki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-13-2025, 23:18
Oczy bacznie śledziły kąt jeden i drugi, sunąc od sylwet siwiejących głów nestorów wielkich, angielskich rodów, wkrótce przemykając także wzdłuż grona nieco bardziej zróżnicowanego, nieco bardziej też pachnącego nowoczesnością. Niedawne wybory namiestników ujawniły społeczne sympatie, tym samym obnażając systemowe luki i niedopatrzenia, po części też dając pretekst rewolucji, która rozgrywać się miała już za dni kilka. Nowy, jeszcze niezaprzysiężony Minister, zwyczajowo wyłoniony drogą głosowania, niezmiennie jawił się barwami bladej ― a może nawet i taniej ― kontrowersji, dla niektórych tu zasiadających stanowiąc pomyłkę w dotąd uporządkowanym, politycznym biegu o wpływy; każde więc westchnienie, tu i ówdzie okraszone jeszcze niemym grymasem niezadowolenia, wybrzmiewało dziś donośniej, niż kiedykolwiek dotychczas.
I tkwiła w tym chyba jakaś słuszność, choć w zakresie jego kompetencji nie leżało nigdy stawianie osądu; i tkwiła w tym chyba jakaś słuszność, bo z losów własnej, porzuconej już za plecami ojczyzny, za dobrze znał już konsekwencje lewicowych zwrotów ku ludowi ― zwrotów ku nijak niewyróżniającym się szarym masom, w których tętniła krew wyzbyta potencjału i zaradności, niezawodności i znaczenia. Zinstytucjonalizowany dotąd klasizm ustąpić miał miejsca dobrze brzmiącym na papierze ideom, ubiegającym się o swoje miejsce w ramach chlubnej praworządności; w rzeczywistości jednak nie sposób odnieść wrażenia, że wprowadzany porządek zasadniczo burzył ten już poprzednio przyjęty i odpowiednio zaimplementowany. Pod płaszczykiem altruistycznej i szlachetnej wizji, po cichu, bez impetu, przemykała się jednak niepokojąca ekspozycja nadchodzącej autarchii; niewielu, być może, pozostawało świadkami szerokich uśmiechów oraz uścisków dłoni wymienianych przez mugolaka i jego ― nieogłoszonego oficjalnie ― protektora, ale on te uprzejmości oglądał z bliska. Oglądał, powstrzymując się od komentarza i ograniczając zaledwie do wiernego spisywania deklaracji rzucanych przez zgromadzenie; oglądał i cynicznie kwitował dyskretnym półuśmiechem, bo na czele brytyjskiej władzy ustawodawczej stanąć miał wierny pies Albusa Dumbledore'a ― pies gotowy zaszczekać, zaatakować, wreszcie ― także i ugryźć, o ile taka będzie wola jego podstarzałego właściciela. Ten sam człowiek ― wyciągnięty znikąd, naznaczony wątpliwym pochodzeniem i postulujący monumentalne reformy ― miał być ich reprezentacją i siłą, ich pośrednikiem z mugolskim światem, najpewniej też najwyraźniejszym głosem w Wizengamocie, przede wszystkim jednak ― impulsem do objawienia gorzkich prawd o ogólnonarodowych podziałach. Ślad ironii zastygał na twarzy na myśl o tej ckliwej panoramie równości, ale przyszłość ― najbliższe tygodnie, miesiące, a może i lata ― sama miała to mianowanie zweryfikować.
Tamten jeden róg sali ordynarnie przesiąkł już zapachem stresu, gorączki, zniecierpliwienia ― namiestnik Kornwalii, o prostym jak budowa cepa usposobieniu, ugniatał kant swojego wysłużonego kapelusza, dywagując w myślach o czekającym go jeszcze oporządzaniu bydła; gdzieś nieopodal niego grymasił się zaś szef któregoś z departamentów o bliżej nieznanym mu nazwisku, choć szacie napiętej tak bardzo, że przy gwałtowniejszym ruchu mogłaby pęknąć w szwach. Napięty guzik nie znalazł jednak ujścia wśród siedzących naprzeciw, a zmachane notowaniem pióro niemo podziękowało za zasłyszane przed chwilą oficjalne zamknięcie obrad.
I szczerze nienawidził tej funkcji, choć wielu nazwałoby ją zapewne przywilejem; i szczerze nie znosił tych nadętych, urzędniczych spojrzeń, taksujących go bacznie przy okazji każdego posiedzenia; i szczerze nie był sobą w tych wielkich, ministerialnych murach, stanowiących chyba podwaliny tego, co nazywano szumnie narodem czy państwem, choć obydwa przecież funkcjonowały obecnie na niezrozumiałych dla niego zasadach. Właściwie to nawet urągał mu ten pseudointelektualny wysiłek sporządzania zapisów z tego, co powiedział ktoś inny; właściwie to tamci mieli rację, krzywiąc się na widok młodego imigranta, bo tenże akurat etat dostał całkowicie po znajomości; właściwie to nawet nie chciał analizować, jak grubą maskę tolerancji musiał zakładać, raz na jakiś czas stając się jednym z wielu biurokratycznych podwładnych nowych elit. Ale potrzebował pieniędzy, ale w nieambitnym zadaniu składania raportów doglądał jeszcze czegoś, więc sterta pergaminu pospiesznie wylądowała w teczce, a nogi same poniosły go wzdłuż korytarza, wprost do jednej z wind, gdzie znajoma kobieca twarz i krótkie ustalenie oznajmiły o wyczekiwanej przerwie.
― W takim razie liczę, że deser podasz osobiście... i że nie będzie go w karcie ― pozwolił sobie na pierwszą przewrotność, gdzieś pomiędzy leniwym wymieszaniem własnej, czarnej kawy, a rzuceniem okiem na zachęcający kawałek ciasta. ― Dla obopólnej wygody możemy uznać, że lubię prowokację. Wolałbym nie myśleć, że intencjonalnie wybrałaś tak osobliwe miejsce z nadzieją, że wywołasz tym u mnie konsternację... ― dopowiedział wkrótce, spojrzenie lokując na różowawych akcentach pomieszczenia i szepczących zawzięcie kobietach z sąsiedniego stolika. ― W karty mogę zagrać, ale mam nieodparte wrażenie, że w tej partii i tak trzymasz wszystkie figury, a ja mogę co najwyżej blefować, że mi to przeszkadza... ― dodał zgoła enigmatycznie, zgoła przekornie; pomiędzy palcami wykwitł papieros, a spojrzenie zatrzymało się na niebieskich tęczówkach ― długo, bezkompromisowo. ― Sekret za sekret?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
08-17-2025, 15:24
Ambiwalentna lakoniczność ― zjawisko osobliwe, niemal rytualne ― kładła się między nimi jak szachownica, na której każdy ruch słowa był przesunięciem figury, powolnym, celowym, w napięciu trwania. Jedno słowo po drugim, nieśpiesznie, jak krople destylatu skapujące do retorty czasu, a czas ten ― rozciągnięty na schemat piętnastu miesięcy ― liczył się nie kalendarzem, a pulsami wspólnych i rozłącznych chwil. Z wyłączeniem tamtego dnia, stypy brata, niewpisanej w bieg znajomości, a raczej w jego odkształcenie. Letnia spiekota dusiła wtedy powietrze, a ziemia cmentarna oddychała kurzem, pamięcią i tym szczególnym rodzajem ciszy, który jest głośniejszy niż lament. Starszy brat, krew z krwi, fundament ojcowskiej dumy ― oddany kapryśnej łaskawości Losu, nie zaś łakomym ustom Śmierci, która zwykła spijać inne odłamy rodu Rookwoodów. Tam właśnie, pomiędzy litanią żałobnych formalności a mechaniczną grzecznością uczestników, po raz pierwszy zatańczyło obce brzmienie nazwiska Karkaroff.
Nie ojciec, lecz ona prowadziła rytuał papierów, dopinania szczegółów ceremonii ― surowo pięknej, opasanej w sztuczny lament i teatralny płacz. Pazernej na efekt, nie na prawdę. Łzy były rzadkie jak perły w piachu; żałoba ― bardziej konceptem niż uczuciem. Tak począł się ów dziwaczny splot ― znajomość, co zrodziła się nie w salonach ani na balach, lecz w posępnym świetle nagrobnych rzeźbień. Spojrzenia ― badawcze, mierzące dystans i potencjał ― stawały się pierwszym językiem, którym zaczęli rozmawiać. Nie było wiadomo, czy mowa ta stanie się dialektem sprzymierzeńców, czy kryptografią wrogów.
― Och, niezbyt wyglądasz na mężczyznę, który łechta pragnienie słodkością czegokolwiek ― podsunęła iście rozbawiona dosyć lakonicznie, wpatrując się w stalową szarość męskiego usposobienia. A raczej rozpoznać, co ciekawego mogło niknąc w jestestwie obecnego obiektu obyczajnej obserwacji. Czyżby słodyczy poznania w akcie finezyjnego rozpoznania. ― Może poza ministerialnymi obyczajami, wielbię wpędzać obiekt w rezonans nieobyczajnej frustracji? Takie... nikczemne zagrywki personalne z pracy, nie bierz tego do siebie ― Czy lubiła badać reakcje ludzi? Być może — choć raczej była to spuścizna, echo domowych nawyków, odciśniętych przez ojca niczym pieczęć w wosku, kształtujące w niej tę szczególną manierę obserwacji i prowokacji. Jednakże w jej własnym wydaniu nabierało to odcienia swoistej rozkoszy — igrania z cudzymi nastrojami, podpuszczania na granicy markotnej ironii i świadomego okrucieństwa. Oczekiwała efektów, w pełni, jakby reakcja drugiego człowieka była artystycznym przedstawieniem, którego scenariusz pisała ona sama. ― Może chcę poznać zwyczajnie maniery różnorakich emocji na Twym obliczu. Ciężko dobrać adekwatną odpowiedź.
Smukłe palce, wprawne i niecierpliwe, ujęły widelczyk. Zęby srebrnej sztuczki rozcięły miękkość ciasta, a język, rozleniwiony słodyczą, unosił na wargi różowy odcień, manierę prawie dziecinną, a zarazem drapieżnie świadomą swej gry. Spojrzenie, rzucone z ukosa, spłynęło na oburzone twarze kobiecin siedzących obok, w których wyraźnie kipiał żar moralnego niepokoju.
One bowiem, z tą swoją srogością przystrojoną w kapelusze i fałdy sukien, wskazywały niemal ostentacyjnie na męską dłoń. Dłoń, która nie wstydziła się dzierżyć między palcem a palcem rozżarzonej używki, zataczającej krąg dymu jak bluźnierczy ornament.
Och… naruszenie zasad?
Cóż za przyjemność ― obserwować, jak światła sztywnej konweniencji trzaskają i gasną, gdy tylko ktoś odważy się przyłożyć płomień do własnych ust.
― Panie Karkaroff, pięknie prawisz pozytywy względem mojej osoby. Czuję się iście zaszczycona, chociaż partia z Tobą to osobliwa przyjemność ― doglądania zwycięstwa, czy surowej przegranej podyktowanej męskim sprytem. Zabębniła w krawędź sztućca, rozkładając na czynniki pierwsze możliwości tejże rozgrywki. ― Zgadzam się; chętnie powezmę ciekawostkę nurtującą wnętrze tak szykownego mężczyzny. Wręcz śmiem twierdzić, że zabiorę ciekawostkę do grobu. Tylko ― westchnęła, na chwilę powodując zamysł na własnym obliczu. ― jakiej wagi tajemnice zapragniesz zgarnąć?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-02-2025, 17:23
Oszczędność miała swoje dobre strony ― uporczywie przypominała o skromności, pokornie hamowała zachłanność, w końcu też mogła być stosownym, zbilansowanym posiłkiem dla zgłodniałych teatralnej przesady dusz.
Nią też potraktował ją przy pierwszych wspólnych razach, w zwyczajowym dla siebie profesjonalizmie dbając o uroczystość pogrzebu, dopełnienie formalności, wreszcie ― suchy wyraz obranych z patosu kondolencji. Nie zdawała się oczekiwać więcej ― nie szukała pociechy w jego ramieniu, nie wylewała spod powiek rzewnych łez rozpaczy, nie łaknęła ucieczki od żałobnej czerni i śmiertelnych myśli; po prawdzie, na jego podobieństwo mówiła równie niewiele, potencjał rozmowy zamykając ledwie w widmach pozbawionych większego znaczenia wyborów ― drewna trumny, kamienia mogiły, melodii lamentacyjnej pieśni.
Spojrzenia skrzyżowały się na dłużej dopiero niedawno, gdy na ich drodze nie stały już zawodowa obowiązkowość i spleciona z ciemnej siateczki woalka. Spojrzenia spoczęły w zadumie, wyrywając z odmętów wspomnień twarz tego drugiego, dopisując mu znajome nazwisko, w końcu też imię. Niemrawe dzień dobry służyć miało chyba nieśmiałej stabilizacji fundamentów postawionych przez obydwoje w murach chłodnego domu pogrzebowego; mniej rozleniwione do widzenia, naszpikowane już leciwym półuśmiechem i krótką wymianą spostrzeżeń, zawtórować miało kilku jeszcze niespodziewanym przecięciom ― to na ministerialnym korytarzyku, to na wystawnym bankiecie, gdzie ani ona, ani on, nie znali błąkającego się wkoło towarzystwa. Być może zawsze już mieli odnajdywać się ― i o sobie przypominać ― właśnie w cichej potrzebie; być może tak właśnie postanowiono ich zaprojektować ― w chłodzie manier i zobojętnieniu, które niekiedy ulegało chętce na ciepło i figlarność. Musiała doskonale zdawać sobie z tego sprawę ― że on, w tym swoim nienachalnie niemym podziwie, nie szczędzi obserwacji i bezpardonowo lustruje każdy skrawek jej twarzy; że on, w tej swojej perwersyjnie eleganckiej dwuznaczności słowa, wyznacza tory dla zupełnie już nieeleganckiej wizji wspólnej, zarazem niezobowiązującej, zabawy; że on, tak jak i ona, w kuszącym skinieniu palca o sile pozornie niewinnej zachęty zapraszał do swojego życia inne jej podobne, by w obliczu nudy je również wyprosić, robiąc miejsce dla pozostałych.
Wiedziała i bynajmniej się na te spostrzeżenia nie krzywiła; wiedziała i może to było dlań najbardziej pociągającym ― samoświadomość intencji, parszywie zakrawających już o niechlubny grzech.
― Nie wszystkie przyjemności przychodzą w cukrowych opakowaniach ― zauważył bystrze, w towarzystwie nijakiego biszkoptu znajdując wreszcie goryczkowatą wilgoć kawy; brzdęk widelczyka poniósł się alarmującym hałasem, na który inne kobiety zareagowały z nieskrywaną dezaprobatą ― obcy panoszył się w ich miejscu i obcy spokój tegoż miejsca dewastował. Gdyby mogły, przenikliwością spojrzenia wyrzuciłyby go najpewniej za drzwi ― albo ją, sprawczynię chaosu i zwiastunkę zazdrości, którą w niesprawiedliwości wszechświata wybrał sobie na towarzyszkę.
― Parę to ładnych określeń, choć prościej nazwać by to można znęcaniem ― wytknął zaczepnie, choć nie w brzmieniu krytyki czy oceny; oczy rozjaśniły się wyraźniej, bezpośrednio szukając już niebieskości tęczówek. ― Ciekawy sposób badania świata; jeszcze eksperymentalny, czy to już dobrze wypracowana forma sztuki? ― podpytał po chwili, pozwalając sobie na blady półuśmiech i rozleniwione strzepnięcie popiołu z papierosa. Gdzieś na talerzyk schowany pod filiżanką, gdzieś nieobyczajnie, jakby igrał tym aktem z osobliwym urokiem jednoznacznie kobiecej przestrzeni. ― Ośmielę się stwierdzić, że nie o moje emocje tu się rozchodzi ― dodał wkrótce, usłyszawszy proste wyjaśnienie dla jej prowokujących wyborów. ― Ośmielę się stwierdzić, że taktyka ta sprawdzić ma, jak cienkie są warstwy konwenansów ― czubek jego buta łagodnie zahaczył pod stołem o stabilność jej wysokiego obcasa ― i nie sposób było uznać tego gestu za niezdarną pomyłkę.
― Pytanie za pytanie ― dookreślił niebawem zasady powziętego w dłonie układu, wwiercając końcówkę fajki w dno zabrudzonej już podstawki; palce na moment chciały zainteresować ciastem, ale zamiast tego dosięgnęły ciasnoty krawatu, luzując go nieznacznie. ― Ja zacznę ― zastrzegł pomiędzy zgłoskami tego drugiego, dość przyjemnego głosu, nie bez pośpiechu formułując w myślach to jedno, pozbawione ceny dociekanie; w końcu zimna dłoń sięgnęła tej kobiecej, lewej, w nieradykalnym posunięciu krępując opuszki, jakby przymierzał się do wyznania lub muśnięcia wargami jej wierzchu.
Ale on tylko przemówił, własnym kciukiem tocząc okrąg na serdecznym palcu:
― Wiesz, dlaczego kobiety wychodziły kiedyś za mąż, prawda?― przerwał na moment, już po chwili dorzucając do tego wstępu rzeczywiste brzmienie swojej zagwozdki: ― Cóż to za wybryk losu, że kobieta tak pełna wdzięku wciąż nie podjęła takiej decyzji? Czyżby świat jeszcze do niej nie dorósł?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
09-04-2025, 09:45
Nieodżałowana zabawa, w swej istocie odarta z napuszonej fasady obowiązków, jawiła się niczym nieplanowana przerwa w rytmie organów biurokracji ― rozchwianie, które mogło urosnąć do rangi manifestu wobec codzienności nasiąkniętej debatą i dławioną retoryką. Towarzyski spęd, skrojony z miękkiej tkaniny śmiechów i ukradkowych spojrzeń, zdawał się bardziej praktyczny niż jakakolwiek sala obrad, gdzie ciężar pergaminu dusił instynkt życia. I gdy wzrok jej spoczął na krawędziach męskiego profilu, dostrzegła tam odbicie figlarności, której pragnęła ― płomyczek wślizgiwał się pod skórę powoli, karmiony półsłówkami, lakonicznością niepotrzebnie maskowaną, bo sama jego obecność stanowiła wabik silniejszy niż najbardziej wyrafinowana retoryka. Uśmiech, lekko zagięty na karminowych wargach, był więcej niż znakiem towarzyskiej grzeczności; był obietnicą gry, subtelnej i instynktownej zarazem.
Bo mężczyźni, którzy w swej naturze nieśli cień drapieżnika, wiedzieli, że spojrzenie bywa ostrzejsze od sztyletu. Czynili obserwacje precyzyjniejsze niż niejeden szpieg, a ich milczenie ― nasycone ― wywoływało napięcie, które rodziło się między pragnieniem a obroną. Zadowolenie mogło więc kryć się w poezji kilku słodkich słówek, w ich zniuansowanej składni, gdzie rytm oddechu stawał się przecinkiem, a westchnienie ― kropką. A jeśli dodać do tego aromat kawy rozlewający się ciepłem w przełyku, słodycz biszkoptu łagodzącą ostre krawędzie chwili, czy wreszcie gorycz wytrawnego wina, które jak cień przyszłości zapowiadało mocniejsze uniesienia ― któż mógłby przypuszczać, że to preludium rozciągnie się na dni, w których żadna rutyna ministerialnych korytarzy nie zdołała już powrócić w swej dawnej, nijakiej postaci?
― Cóż może być lepszego od preludium słodyczy znęcania, które może być zapowiedzią czegoś… Bardziej nęcącego, drapieżnego? ― puściła luźną sugestię, przelotnie nagradzając towarzysza jednostajnością dłużącego się wejrzenia. Nijako jako sprawczą nagrodę, zachętę, czy uwłaczające wnyki kobiecej pułapki. Uzależnionej od tego, jakże zechciał rozegrać klarownie sytuację.
― Wyznaję metodyka podejścia indywidualnego; wszak każdy jest zgoła innym ucieleśnieniem charakteru i podejścia wszelako do spraw nas angażujących. Niejako użytek tożsamego podejścia może zdać się nudny i łatwy do przegrania, gdy obiekt badawczy jest iście bystry ― pochwaliła niejako dociekliwość Igorowego charakteru, widniejącego każdorazowo w stalowej oprawie oczu. Iście swoją drogą magnetycznych; cóż niezbyt do pominięcia, że kobiety wodziły wzrokiem po kantach sylwetki wciśniętej w elegancje koszuli i doskonale skrojonego garnitury. Elegancki przypadek oprawiony w elegancję, dla większości szkopuł ciągnący na dno bardziej podatne łanie. ― Człowiek mądry rozwija się cały czas; a przecież nuda dusi takich jak my.
Widelczyk, odłożony z taktem na porcelanowy spodeczek, wybrzmiał lekkim brzękiem, jakby zamykał preludium całej sceny. Wzrok, utknięty na twarzach młodych dam, wciąż skąpanych w niedojrzałej zapalczywości, dostrzegał w nich coś więcej niż kapryśną zazdrość ― raczej desperację przeniesioną z francuskich wybiegów, gdzie fason i pozór stawały się religią. W ich oczach obcość była egzotyką, a egzotyka ― paszportem wyjścia poza mdłą codzienność Albionu. A jednak, czy nie tkwiła tu ironia? Bo nie materiał sukni przyciągał spojrzenia mężczyzn, lecz charakter ― ten trudny do sfałszowania, kryjący się w drobnych, niemal niedostrzegalnych gestach. Wystarczyło jedno przesunięcie dłoni, jedno rozproszone westchnienie, by uwaga drapieżnika trwała dłużej, niż pozwalała na to sama etykieta.
― Głównym założeniem spełnienia społecznego kobiety jest być matką i żoną, zaś znalezienie „dobrej partii” to nacisk rodziny i otoczenia. Mimo dostatecznego rozwoju świadomości, zwiększania znaczenia kobiet we wszelkich służbach i pracy zawodowej, konserwatyści widzą w nas… Domowe powinności u boku karmiciela ―Uniesiona brew ― drobny sygnał wyzwania ― rozciągała ciszę na kształt gry, w której reguły pisano na nowo. A gdy kostka nogi, jakby od niechcenia, przesunęła się ku męskiej nogawce, dotykając materiału leciwego w swej dostojności, powietrze zawibrowało napięciem. ― Pożoga śmierci w rodzinie zadziałała na mą korzyść; wyznajemy ambicje niż uwłaczenie obrączki na dłoni. Chociaż większość tutaj zebranych kobiet nazwałaby mnie otwarcie starą panną i szaloną ― Tak się mieli bawić? Zwyczajowa dzikość gdybania, nieuchwytna, a jednak wszechobecna, rozciągała granice tego, co przyzwoite, i tego, co wciąż jeszcze mieściło się w ramach salonowej gry. ― Jeszcze potencjalnie nie dorósł taki, by wytrzymał szybkość mojego żywota. Który Tobie znany mąż stanu zechciałby kobietę, jeżdżącą po starym kontynencie w celach reprezentowania kraju i ruchu handlowym, hm?
Jeśli mieli odegrać tu swój teatr zagrywek, niechże sceną stanie się ta przestrzeń, przesycona dusznym zapachem porcelany i subtelnych perfum, których nuty spływały wprost na linie cieni między nimi. Sama ściągnęła na siebie tę grę, pozornie wolnym gestem, niby z kaprysu kobiety, która pragnie odmiany ― a w istocie ze świadomej, przemyślanej konieczności. ― Gdzież podziała się personifikacja piękna, będąca godnej miana pani Karkaroff? ― Uśmiech, pełen tajemniczej rezerwy, pojawił się na jej ustach, gdy ciało osiadło wygodniej w oparciu, miękko przechylając się ku stolikowi, jakby chciało spoić odległość, która już teraz była jedynie atrapą. ― Uciekła, czy została gdzieś daleko?
Dłoń męska, większa i stanowcza, ujęła jej delikatniejszą odpowiedniczkę, a w tym dotyku kryła się cała retoryka, niepotrzebująca słów. Ciekawski? ― och, i owszem, lecz ciekawość bywała jedynie pretekstem, wstępem do roszczeń większych, do żądzy zapisanej na kartach gestów. Sam winien byłby ― gdyby świat obracał się w rytmie dawnych obyczajów ― złożyć hołd j chwilowej bliskości na ślubnym kobiercu, i to z należytą pompą, skoro już pozwolił sobie na tak jawne przekroczenie dystansu rozmowy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-01-2025, 19:03
Figlarność słowa, dwuznaczność gestu, przeciągłe spojrzenie, wreszcie ― blada, niewyraźna acz kusząca, propozycja.
Taki był już porządek tego nieuporządkowanego świata; takie były już zasady w ośrodkach wielkich cywilizacji. Tam, gdzie dzikość istnień ogarniała przemęczone intelektualnym wysiłkiem umysły; tam, gdzie instynkty budziły się najszybciej, niechybnie przypominając ludzkości o ich największych słabościach. Te ginęły w prawdziwej głuszy, u jądra pierwotności, gdzie liczyły się tylko ogień i woda, sen i pożywienie; te nie trapiły dekadenckich, anonimowych dusz majaczących wzdłuż ulic hałaśliwych miast.
I w nim zaistniały nagle, nie znosząc sprzeciwu temperamentu, nie godząc się na kwestionujące podobne porywy wartości, które wynieść mógł z domu.
I w nim zaistniały znikąd, nieproszone, wkradając się do ciała jako ten najpodlejszy kusiciel ― najgorętsza bolączka młodego mężczyzny, niezobowiązująco zastygającego w bieli pościeli to z panną jedną, to z drugą. Mógł to robić, miał do tego święte, niewzruszone niczym prawo; mógł to robić, cicho łudząc się, że wreszcie ― być może ― któraś z nich zagości przy jego boku na dłużej. Naiwność, nie bezwstydna grzeszność, nakazywały mu smakować ― powoli, kawałek po kawałku, spijając z nich wszystkich soki wyczekiwanej prawdy; naiwność, nie zła intencja, nakazywały mu porzucać ― te, które z wolna zaczynały już gnić od środka albo od dawna nie nosiły w sobie żadnych śladów słodyczy.
Jedni nazwaliby go przez to cynicznym, inni ― zarzucili niepoprawną rozwiązłość, niegodziwie przypinając łatkę stereotypowego bawidamka. W konsekwencji i ona czuć musiała, że zwykła subtelność deseru i gorzkiej kawy, celebrowanych w losowe południe dnia jeszcze bardziej przypadkowego, mogła być zaledwie wstępem do czegoś większego.
Jedni nazwaliby go przez to aroganckim, inni ― zauważyli, że pośród tłumów interesownych i głupiutkich, prymitywnie ukształtowanych przez siły natury kamieni, życzeniowo szukał swoistej perły; perły, dla której gotów byłby przepaść i zabić, klęknąć i wydusić banalne słowa o kochaniu. W konsekwencji i ona czuć musiała, że powstałe między nimi od początku napięcie musiało wreszcie znaleźć swe ujście ― tak długo, jak zamierzała na to przyzwalać, tak długo, jak drażniąca ją od wewnątrz chęć rozpalała płomieniem, którego nie sposób było ugasić.
― Może tylko to, co przychodzi po preludium? ― odważył się na dwuznaczność, choć ta ― w ponurej osłonie marcowego dnia ― mogła nie wybrzmieć wystarczająco. ― Kiedy słodycz ustępuje czemuś trudniejszemu do opanowania ― gdybał w kontynuacji, z twarzą nadal posągową, tylko gdzieniegdzie wyrażającą człowieczeństwo; to te oczy, ładne, błyszczące i szare, zdradzały go największym urokiem.
A potem już tylko słuchał, wymownie acz cicho stukając opuszkami palców o drewniany blat stolika; powoli już tracił rezon, nie pamiętając do końca czego tyczyła się ta rozmowa ― gdyby jednak wyciąć z niej tę pojedynczą myśl o indywidualnym podejściu, nie zdziwiłby się wcale, jeśli opowiadałaby teraz, w jaki sposób lubiła postępować z mężczyznami. W łóżku albo i poza nim, skoro każdy zasługiwał na coś innego, coś innowacyjnego. Najpewniej poniosła go w tej sprawie wyobraźnia, ale lekki uśmiech zatańczył w końcu na zimnych wargach, trochę jakoby pieczęć dla tych jego bezceremonialnie perwersyjnych skojarzeń. A może wcale i nie?
― Istnieją sposoby, by się od nudy skutecznie uwolnić ― podrzucił prowokująco, nie nasycając wypowiedzi o żaden konkret. ― Czy poza mądrością masz w sobie też odwagę, by ich spróbować? ― mógł teraz przecież dywagować o wszystkim, ale było to chyba jakieś zawiłe zaproszenie albo wyzwanie ― nienormalna chęć zbadania, czy oswoiła się już z wizją, że los napisać mógłby dla nich odmienny scenariusz. Przynajmniej na jeden raz.
― Usłyszałem kiedyś, że to była jedyna droga, by mogły pozbyć się ciężaru niewinności i wreszcie pozwolić sobie na to, czego naprawdę pragnęły. Z tymi, których naprawdę wybierały ― w kontrze dodał do jej słów, które uniwersalnie tłumaczyły rolę i powinność żon; patriarchalna wizja świata była mu dobrze znana, właściwie ― może i nawet najlepiej, bo to w jej właśnie ramach ukształtowało się jego osobiste ja. Na swojej drodze spotkał jednak wiele innych kobiet ― wyzwolonych panien skazanych na potępienie i wyuzdanych mężatek, które w cieniu dyskrecji postępowały analogicznie do tych pierwszych, z dala już jednak od społecznego ostracyzmu. Od nich też usłyszał, że urokiem małżeństwa zwyczajowo jest zdrada ― dla obydwu stron będąca koniecznością. Być może przez nie ― spaczone i obdarte z ckliwej miłości opowieści ― tak niechętnie myślał, że żadna nie zasługiwała na jego serce; być może przez nie powoli godził się z rzeczywistością, w której ślub stawał się przysięgą sojuszów i obietnicą znaczących koneksji. ― Może nie doceniasz mężczyzn. Może są i tacy, którzy potrafiliby dotrzymać ci kroku, a przy tym kontrolować jego tempo ― zasugerował, upijając łyka zimnej już kawy z jasnej, ozdobnej filiżanki. ― To twoje pytanie? ― retoryczne zdziwienie padło, nim usta nie ułożyły się w wyczekiwaną konstatację: ― A może wcale nie uciekła, ani nie została gdzieś daleko? Może po prostu czeka, aż odważę się ją zauważyć ― skwitował enigmatycznie, puściwszy jej rękę, zdjąwszy kciuk z jej serdecznego palca; bynajmniej nie była to żadna insynuacja, co najwyżej ― nie znająca granic zabawa, w której obydwoje już się przecież rozgościli.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
10-05-2025, 10:49
Niekiedy to mężczyźni wiedli prym w tej litanii skostniałego obiektywizmu, tak starego jak kurz na półkach rodowych bibliotek, nakazującego kobietom bezwład poddańczej czci wobec ich majestatu, ich nazwiska, ich nieomylności. Zasady i moralność ― te dwa bliźniacze filary złudzenia ― dźwigały ciężar poślubnych rytuałów, w których miłość była tylko dodatkiem do herbu, a namiętność skrywała się pod warstwą koronek i powinności. Bo któż by śmiał, w tym porządku świata, szargać dostojność rodu i reputację mężczyzny, nawet jeśli w kobiecej piersi tlił się bunt, nawet jeśli serce rwało się ku innemu ogniowi niż temu narzuconemu?
Powstawała groteska codzienności ― teatr marionetek, w którym każde skinienie, każdy uśmiech zaprogramowany przez tradycję starszych. Matki czytywały córkom bajki o miłości czystej i nieprzemijającej, o księżniczkach odnajdujących ukojenie w ramionach rycerza, który nigdy się nie spóźniał. Starsza córka kwasiła się na te słowa z cichą pogardą, wieszcząc przyszłość utkniętą w sukniach i ciszy salonów. Lecz młodsza ― och, ta młodsza! ― wchłaniała każde zdanie z oddaniem niemal religijnym. Wierzyła w bajki, w prawdę zaklętą w pięknych frazach i pocałunkach wieczności. Z czasem, gdy wyrosła, niosła te marzenia jak bluźnierczą mantrę, głośno, bezwstydnie, jakby w samej mowie chciała zetrzeć z powierzchni świata kłamstwo dawnych pokoleń. Z dziecka niewierzącego w mit, zrodziła się kobieta, która pragnęła prawdy ― nawet jeśli miała ją znaleźć w grzechu.
― Marazm fantazji i powabu ekscytacji? ― I chyba oboje wpisywali się w te same ramy absurdu ― nieprzystosowani do ciszy, do ustalonego rytmu wspólnoty, do tej gładkiej powierzchni istnienia, którą inni nazywali spokojem. Ich dusze, poszarpane i zbyt świadome, igrały z losem w manierze cynicznego spektaklu, gdzie każde słowo było bronią, a każdy gest ― błaganiem o trwanie. Nie pragnęli niczego trwałego, choć może on, w chwilach niewidocznych dla świata, tlił się w sobie to ciche pragnienie ― by któraś została, by nie była tylko snem i zapachem na pościeli. ― Usilna spiekota dążenia do dominacji i lichego zwycięstwa, potem gdy dech ukoi rozszalałe serce i papieros opadnie bezwiednie do popielnicy... Ty lub ona niknie i wychodzi. ― dumała, jakoby znając spektakl z własnej doktryny wspomnień. Nawet nieprzepastnie rozległych na kontynencie urokliwej Francji i surowości drewna i skór na padole zimnej północy. ― Może Ty boisz się zaryzykować, przyzwyczajony do dzikości tamtych kobiet? ― dzikich i nieustępliwych. Bez pardonu i narzuceniu chciwych ram zasad, tliły się swobodą swego czynienia kaprysu i rozpusty.
Ach, może i chciała wierzyć, że potrafi znieść samotność, lecz samotność miała w sobie ostrze, które rozcinało wieczory na dźwięki szklanek i drgnięcia wspomnień. W dusznym mieszkaniu, po zmarłym bracie, odnajdywała okruchy obecności tamtego mężczyzny i tych chwilowych, na raz ― w pustych butelkach, w pyle osiadającym na parapetach, w nagłej, nielogicznej potrzebie wyciągnięcia ręki ku niczemu.
Czasem, rozkraczona na kanapie, w rozchełstanej halce i bezwiednym geście rozleniwienia, pozwalała myślom tańczyć między figlarnością a żałością. Idealizowała, wyobrażała sobie jego kroki w przedpokoju, cichy śmiech, ciężar dłoni na ramieniu. A potem ― zawsze potem ― wracała do realności jak w upadku: krew wrzała, śmiech przechodził we wspaniałomyślność, w niezadowolenie z własnej słabości. I wtedy szklanka leciała w stronę kominka, z hukiem rozbijając ciszę na tysiące drobnych iskier, które na chwilę udawały sens. Po czym znikały. Jak on. Jak wszystko.
― Zarazą są małżeństwa, które nie potrafią zgrać dwójki ludzi. Ośmieszający spęd zdarzeń, gdy jedno zdradza i drugie kroczy ścieżką ośmieszenia, gdy mogą… Manifestować swą siłę ― Wykreślając z pamięci tchnienie tamtego, byłego ― cień już ledwie rozpuszczony w gęstwinie wspomnień ― poruszała się z tą finezją, którą posiadają jedynie kobiety pewne własnego ciała i władzy, jaką ono niesie. Noga powiodła się wyżej, ku nieuchronności zaczepienia o krzesło, jakby przypadkiem, a przecież z rozmysłem, w rytuale czystej prowokacji. Uniosła brew, w tym drobnym geście lakoniczności, który mógłby być równie dobrze zaproszeniem, co ostrzeżeniem. Hazard spleciony z wdziękiem, z uśmiechem skrywającym tysiące przemyśleń. Słodycz władzy w jednym pochyleniu szyi, w półcieniu mięśni przesuwających się pod delikatnością skóry. Nachyliła się bliżej, zamaszyście i z gracją, jakby świat wokół przestał istnieć, a jedyną rzeczywistością pozostała gra spojrzeń, przeciągających się pomiędzy nimi jak tchnienie burzy. ― Może doceniłam, lecz byliśmy siebie warci? ― Złapać męski wzrok w sidła ― i jej obojczyk, w półświetle jaśniejący jak obietnica, i ten drobny, przypadkowy dotyk kciuka o kącik jego warg. ― Moje ― Niczym zaklęcie, otarcie władzy i troski, które mogły zrodzić z siebie zarówno pocałunek, jak i śmierć. Iluminacja zabawy i pomocy; wspólnej, cielesnej dialektyki, w której każde przypadkiem miało swoje imię, a każde milczenie ― wagę zaklęcia. ― Och, niewiasta czekająca na spojrzenie szarych ocząt, by były tylko wpatrzone w nią… Rycerskość można zjednać nawet z odległych krain, zadziwiające... ― Zatańcz ze mną, a się przekonasz... Jeszcze przez chwilę zahaczyła o dolną wargę, by zaraz odjąć dotyk i wrócić na miejsce, Ciągając z torebki starą papierośnicę i wyciągając zachłanność tytoniowego spieku, dodając mu względów pod zgrabnością stolika. Uczynnie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
11-09-2025, 15:44
Po twarzy przemknął w końcu jakiś blady cień ― fizyczne widmo dwulicowości, zarazem jednoznaczne świadectwo zepsucia; pojawił się tam na chwilę, nie burząc harmonii jego rysów, ledwie kąsając je przez moment tym dziwnym wrażeniem niechlubnej prawdy, przemykającej gdzieniegdzie, to pomiędzy figlarną zabawą, to pomiędzy onirycznym wyobrażeniem.
Bo gdy spomiędzy jej wydatnych warg wymykały się teraz wyrazy bezpośredniości, zupełnie już gołe od dwuznacznych metafor czy upiększających epitetów, jasnym stał się cel tutejszej kawy, tego przesłodzonego ciastka, tych pozoranckich półsłówek przekory. Bo gdy domysły zamieniły się w jawną, słyszalną dla wszystkich ― także i niego samego ― sugestię, cyniczny uśmiech pewności rozciągnął się po twarzy, jakby z satysfakcją. I był w tym całkiem ładny, na pierwszy rzut oka niezbrukany przesadną arogancją; i był w tym całkiem urodziwy, manifestujący niemo, że oto przy jednym stole zasiadło swoje młodych, właściwie nieznających się ludzi, bezsprzecznie żądnych jednak tego samego ― siebie, siebie nawzajem, na raz czy dwa, w rytm owianej swobodą codzienności. Wszakże nie mieli wobec nikogo żadnych zobowiązań, wszakże nie czynili ich nawet we wzajemności; czyjś oddech i czyjaś bliskość chwilowo ukoić miały tylko pierwotne potrzeby instynktów, sycąc je na jakiś czas, pewnie niedługi, aż kojarzone już nie tylko z widzenia oblicze przepadnie w odmętach zapomnienia, zastąpione nowym, kolejnym, wyrosłym w przestrzeni z przyczyn tych samych, co i wszystkie poprzednie.
Ale kanty jej jestestwa nosiły się przecież innymi jeszcze niuansami; niuansami wygodnie odepchniętymi teraz na bok, w doraźnym zadowoleniu porzuconymi pod wpływem tej doniosłej chwili, gdy tak bezwstydnie ― acz jeszcze nieperwersyjnie ― misterny deser nazywała już mechanicznym pieprzeniem się oraz tym, co następowało tuż po nim. A on, nie potrzebując niczego więcej, przyjmował ten scenariusz za objawioną prawdę przyszłości; a on, bez skrupułów i w udawanej amnezji, bezpardonowo przemykał już palcami wzdłuż jej uda. Pod stolikiem i okalającym go obrusem; pod sukienką, w ślad gładkich pończoch, łamiąc bariery tego, co dozwolone przez społeczeństwo i tego, co wypadało tak w ogóle.
Bo wypadałoby nie iść do łóżka z byłą partnerką całkiem mu bliskiego przyjaciela; bo wypadałoby nie iść do łóżka z niedaleką krewną innego jeszcze kumpla. Tak brzmiały przynajmniej niepisane zasady męskiego kodeksu, teraz wygodnie przezeń ignorowane, teraz odsunięte na dalszy plan; nie znał szczegółów jej rozstania z Nathanielem, nie był też pewien więzi łączących z Augustusem, więc w charakterze spełniającego życzenia mąciciela czynił dokładnie to, czego oczekiwać odeń mogła.
Bo była tak samo zepsuta jak on, bo była tak samo zgniła od środka jak on; drapieżnie walczyła o swoje i bezkompromisowo, makiawelistycznie wręcz, po swoje sięgała. Nie przeszkadzała mu nawet myśl, że mogła czynić to w imieniu bliżej mu nieznanego interesu ― by pogrążyć go w oczach innych, by wykorzystać go jako posłusznego i pokornego pionka w zawiłej, prowadzonej z kimkolwiek, rozgrywce o rację. Nie przeszkadzała mu nawet myśl, że patrzy nań przez okulary brzydkiej przedmiotowości, dostrzegając najpewniej zaledwie te błyszczące, choć pozbawione duszy, szare oczy, te obiecujące siłę ramiona, te uśmiechające się echem obietnicy wargi.
Echem obietnicy spełnienia? Echem obietnicy triumfu? Echem obietnicy, że zachryple wyszepcze w ekstazie jej imię?
― Za takiego mnie odbierasz? Obawiającego się ryzyka? ― odpowiedział pytaniem na pytanie, chcąc sprowokować, chcąc usłyszeć więcej; zimna dłoń w starciu z jej ciepłą skórą wydawała się obca, nieproszona, ale wciąż nie usłyszał sprzeciwu ― i jego też bynajmniej się tu nie spodziewał. ― Nie mam nic do stracenia ― dodał krótko, zwięźle, niby bez podtekstu, choć wtem ręka zostawiła jej kolano w spokoju, a ciało dało drugiemu więcej przestrzeni ― jakby jeszcze przez ten prędki moment wabił ją na pokuszenie, jakby jeszcze świadomie rozciągał brzmienie deklaracji w wymaganej cierpliwości; poproś o więcej, albo przerwij, bezgłośnie dyktował gest, ponaglony wkrótce spojrzeniem jej prosto w oczy. Wymagał prawdy i tylko ją miała mu teraz dać.
― Z tym się utożsamiasz? Chciałabyś, bym patrzył tak i na ciebie? ― rzucił kontrowersyjnie, gdy palcem tknęła jego policzka, potem dywagując już o miłościach swoich ― domniemanych, rzecz jasna, bo nazwisko Crouch chwilowo zniknęło z obydwojga ich życiorysów ― i tych jego, wymyślonych, rzecz jasna, bo świadectwami swojego kochania nie zdążył się z nią jeszcze podzielić ― ani tu i teraz, ani wcześniej. Nikomu nie opowiadał o tym nazbyt wylewnie, bo chyba i nie było o czym.
Gdy ręce przemykały ponad blatem filiżanka zachwiała się na swoim spodku, wypluwając resztki kawy na jego koszulę i marynarkę; mina nie zdradzała jednak zawstydzenia, prędzej oznajmiając dumnie, że to kolejna część ichniejszego spektaklu ― bo za pół godziny wracać musieli do pracy, bo w całej obrazoburczości zastanej okoliczności zerżnięcie jej w ciasnej toalecie eleganckiej herbaciarni, w samo marcowe i ponure południe, wydawało się jakże stosownym domknięciem niewinnego spotkania na kawę.
― Pomożesz mi to sprać?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
3 godzin(y) temu
Nie zamierzała żerować na kruchym momentum tego mężczyzny, choć mogłaby ― bo w jego spojrzeniu, w tym mikroskopijnym drgnięciu powieki, czaił się żywioł rozpadu, udręczenie podszyte słodyczą własnego zepsucia. Mogłaby zwinąć wokół niego cichą spiralę pragnień, tak miękką, że wgryzałaby się w skórę bardziej subtelnie niż jakiekolwiek dziękuję, czy do zobaczenia, te słabe protezy uczuć używane przez ludzi, którzy boją się spojrzeć w oczy konsekwencjom własnych potrzeb. Może nawet oboje wiedzieli, że nie zapisują siebie w prostych pieśniach ciała ― że ich natura, bardziej niż namiętność, była przepływem, gorącą mgłą znaczeń, która osadzała się na udach jej pewności i na drżącej manierze jego dłoni. Męska skłonność ― nie ta wulgarna, lecz zwierzęco-szczera ― wiła się gdzieś przy cieple jej obecności, przy impulsie, który nie potrzebował nazwy, by stać się realny.
Obcas, dumny jak kolce gatunku broniącego własnych tajemnic, niósł nogę o długiej linii, nie jako obietnicę, lecz wyzwanie ― ostrze kierowane nie w jego ciało, lecz w jego wahania. Mężczyzna czuł to; ta ostra, niemal ceremonialna geometria ruchu kazała mu zadrżeć, jakby ktoś przeciął mu przestrzeń do namysłu.
Złam się, mówiło jej spojrzenie, bez brutalności, raczej z tą miękką bezlitosnością natury, która wie, że aby coś rosło, coś musi ustąpić.
Walcz, odpowiadał jej uśmiech ― półukryta krzywizna warg, odsłaniająca nie żądanie, lecz próbę, inicjację, w której dwoje nie szukało podboju, a raczej miejsca, w którym pęknięcia ich własnych konstrukcji mogłyby się spotkać.
― Wydajesz się złakniony kobiecej dłoni, bezpieczeństwa i zrozumienia, którą może dać ― Frywolnie papieros utkwił między karminem jej warg, jakby znalazł tam azyl, którego żaden mężczyzna nie potrafiłby sobie w pełni przywłaszczyć. Wesołe kołduny dymu wzniosły się ku górze, lekkie i bezwstydnie swawolne, niczym echo jej własnej natury ― tej, która nigdy nie kłaniała się drobnostkom moralności, a jedynie obserwowała je z boku, bawiąc się ich kruchością. Znowu ― tamte spojrzenia. Zapobiegawcze, czujne, pełne drobnych sądów wplecionych między rzęsy. Łypały na dwójkę przybyłych, jakby ci dwoje odważyli się zadrwić z samej konstrukcji świata, który tu panował. A może drwili ― nie z kobiet obecnych, lecz z zasad, które te kobiety starały się odgrywać, jak misternie zszyte role w teatrze bez widowni. ― Nie znamy strachu, jedynie... kontrolną pobłażliwość dla dodania otuchy, mon cher ― Plotki były dla niej tylko narzędziem, nie pożywką; potrafiła je tworzyć i łamać z taką samą gracją, z jaką inni przewracali strony książki. Konwenanse? Te również były jej zabawką ― nie ze złośliwości, lecz dla poklasku własnych myśli, dla czystej, niemal dziecięcej radości płynącej z przekraczania wyznaczonych linii. Lubiła też coś jeszcze ― wybiórczo, bez pośpiechu, jakby wybierała z potrawy tylko najostrzejsze przyprawy. Łamać męskie usposobienia. Nie niszczyć ich ― łamać w sposób, który paradoksalnie budował. Sprawiać, by mężczyźni zaczynali łaknąć więcej, bardziej, goręcej ― nie jej ciała, lecz jej nieuchwytności, jej tonu, jej spojrzenia, tego subtelnego zaburzenia rytmu, które wnosiła wszędzie tam, gdzie się pojawiała. ― Nie muszę zabiegać, czy walczyć; już spoglądasz gorączkowo.
Skierowała ku jego wargom spiekotę słodkiej używki, jakby chciała posmakować na jego skórze odbicia własnej swobody ― a może jedynie sprawdzić, czy potrafi nim poruszyć, nim cokolwiek wypowie. I wtedy właśnie ciche och wyrwało się z jego gardła, tembrem lakonicznego zdziwienia, gdy resztki fasady gustownej filiżanki, niczym drobna katastrofa w porcelanie, rozbryznęły się na jego marynarce. Och, te udręczone materiały ― wiecznie zdradzające swoich właścicieli w najmniej odpowiednich chwilach. I ten nieustanny pośpiech ku pracy, który nie przewidywał miejsca na kaprysy przypadku.
― Proszę wybaczyć, ach moje roztargnienie... ― Uśmiechnęła się, tak lekko, że tylko najbardziej wyczulone spojrzenie wychwyciłoby drżenie rozbawienia pod linią jej policzka. Sięgnęła po szmatkę z najbliższego stolika, jakby chciała zmazać winę ― a może jedynie przedłużyć ten drobny ceremoniał bliskości, który pozornie służył pomocy, choć był skazany na beznadziejny skutek. Delikatnie, z przesadną dokładnością, starła więcej i więcej, jakby każdy kolejny ruch miał coś odsłonić, a nie usunąć. ― Czym szybciej, proszę za mną. ― rzuciła półgłosem, wskazując kierunek bardziej spojrzeniem niż słowem.
Zostawiła płaszcz i nakrycie głowy ― jakby odrzucała z siebie role, które tu nie miały znaczenia. Wszak mieli wrócić, mieli powrócić do tego samego miejsca, lecz nie w tej samej konfiguracji myśli; torebka zaś, lekka i posłuszna, spoczęła w jej dłoni jak pieczęć decyzji już podjętej. Raz i dwa ― ponętny ruch bioder, nie przesadny, lecz na tyle świadomy, by jego spojrzenie podążyło z opóźnieniem; pewny krok w rytmie stukotu klasycznego obuwia, jakby każdy dźwięk odbijał się echem w jego klatce piersiowej. Ach, jakże mała była ta łazienka. Zbyt mała, by pomieścić dystans, który jeszcze przed chwilą ich dzielił. Zbyt ozdobna ― kwiaty i róż na ścianach sprawiały wrażenie, jakby wnętrze udawało niewinność, choć właśnie stawało się świadkiem czegoś bardziej pierwotnego. Zamek zgrzytnął, odcinając ich od świata, jak ostatni ruch w teatrze natury, gdzie kurtyna opada bez ostrzeżenia.
Torebka ujęła znaczenie miejsca w porcelanowej misie zlewu, jakby tym gestem oznaczała teren ― subtelnie, bez słów, a jednak niepodważalnie. Kobieca dłoń zakrawała na materiał jego koszuli; nie śpiesząc się, badała fakturę, temperaturę, reakcję. Czerwień paznokci mignęła przy jego skórze, drobnym błyskiem sygnalizując ową drapieżną lekkość, którą on znał tylko z opowieści o kobietach, nie z doświadczenia. Gibki ruch jej nadgarstka, ledwie uchwytna zmiana w osi ciała, przywiódł go ku niej ― jak prąd morskiej wody, który bierze, zanim człowiek zdąży zrozumieć, że został dotknięty. Chodź tutaj, strudzony żeglarzu ― wyszeptała nie głosem, lecz intencją.
Nie była to prośba.
Nie był to rozkaz.
To było zaproszenie natury ― tej, która nie pyta, lecz przyciąga.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 12:14 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.