• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Horyzontalna > Pub "Fontanna Szczęśliwego Losu" > Wciśnięty w kąt stolik
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
05-29-2025, 22:27

Wciśnięty w kąt stolik
To miejsce zna każdy stały bywalec — i każdy nowy, który próbował je zająć bez zaproszenia. Wciśnięty w półmrok najdalszego kąta sali, pod zakurzonymi półkami pełnymi zużytych ksiąg zaklęć i zapomnianych butelek, ten niewielki, drewniany stolik ma aurę bardziej gabinetu konspiratora niż pubowego mebla. Dwa krzesła — jedno skrzypiące, drugie podejrzanie ciche — i ściana, która zdaje się pochłaniać dźwięki, tworzą idealne warunki do rozmów, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. To tu siadają ci, którzy mają coś do załatwienia: alchemicy z wątpliwym towarem, pośrednicy nielegalnych artefaktów, aurorzy szukający informacji... albo po prostu czarodzieje, którzy nie lubią być obserwowani.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
09-27-2025, 00:22
21.03.1962

Emocje po wieściach o powrocie Grindelwalda zdążyły ostygnąć... ale czy na pewno? Jasper wciąż czuł ekscytację, może nawet większą niż wtedy gdy z niedowierzaniem usłyszał plotki o tym, że czarodziej pokazał się na zaprzysiężeniu nowego ministra—zaprzysiężeniu, które samemu zbojkotował, szukając w tym czasie siostry (bezskutecznie) oraz przyjemności (całkiem skutecznie) w dusznej atmosferze Cardiff.
Może powinien jednak żałować, że go tam nie było. Wiedział, że słowa innych akolitów, z którymi zdążył się już skontaktować, nie zastąpią przemówienia samego Gellerta. Pomimo tego czysto intelektualnego rozczarowania, nie potrafił jednak czuć żalu. Nie miał przeczucia, że powinien tam iść, przyszłość nie objawiła mu się w przebłysku snu ani intuicji. A bez tego nie mógł przecież żałować, że przegapił zaprzysiężenie kogoś, z czyją polityką się nie zgadzał.
Zdążyli już zobaczyć się z Mortiem w szerszym gronie, ale niecierpliwie—choć z uwagi na pracę ich obojga z kilkudniowym opóźnieniem—zaaranżował spotkanie w cztery oczy.
Jasper obracał się w wielu kręgach, a znajomości z wróżbitami starał się niezobowiązująco podtrzymywać już od czasów w Evershire, ale Dunham był jedyną osobą, z którą Prince mógł porozmawiać zarówno o jasnowidzeniu, jak i o sprawach akolitów.
I chyba jedyną osobą, z którą rozmawiał o własnych wizjach czy wątpliwościach równie szczerze. Zaufanie rozkwitło niepostrzeżenie, stopniowo zmieniając hierarchię mentora i protegowanego na coś bliższego przyjaźni—choć Prince nie rzadko używał w myślach tego słowa, bo nadużywał go w kurtuazyjnych rozmowach na salonach. Wprowadził Mortiego w szeregi akolitów z respektu dla jego dziadka oraz czystego idealizmu, zrobiłby to dla każdej godnej zaufania osoby w podobnej sytuacji. Dzieląca ich różnica wieku była wtedy odczuwalna, choć trudna do zdefiniowania; z każdym rokiem zdawała się też coraz mniej istotna—Dunham był w innym miejscu w życiu, ale dziesięć lat to za mało by Jasper patrzył na niego ojcowsko, a zarazem o wiele więcej niż Prince’a dzieliło z młodszym bratem.
Eileen była o dziesięć lat młodsza, ale nigdy nie słuchała jego przekonań politycznych z równą uwagą co Mortie. Gdyby słuchała, nigdy nie uciekłaby z cholernym mugolem.
O niej też Mortiemu powiedział, choć rzadko o niej mówił. Od słowa do słowa, od mrożącej krew w żyłach historii o ojcu-charłaku poprzez wyznanie o zaginionej siostrze, do coraz śmielszych zwierzeń o abstrakcyjnych snach i wizjach... i Jasper przywiązał się do tej znajomości bardziej niż do innych rekrutów wprowadzonych w szeregi akolitów (zaczął wszak jeszcze na studiach, choć z częścią tamtych osób naturalnie utracił kontak). Choć nie sprawiło to, że czuł się za Dunhama mniej odpowiedzialny. Może właśnie dlatego dziś był zarówno podekscytowany, jak i nękany jakimś drażniącym niepokojem. W pierwszej chwili przestraszył się, że to przebłyski przyszłości, ale nie; tamte uczucia były inne. Dziś po prostu zaczął wspominać, pierwszy raz od dawna, okaleczonych na wojnie czarodziejów. Bohaterów, których leczył i idealizował jako rwący się do walki student; choć po latach z większą goryczą myślał o ich protezach i przegranym życiu i…
Nie. - upomniał się w myślach. Nie byli na żadnej wojnie. A skoro Grindelwald wrócił, to tym razem na pewno zaplanuje to… lepiej.
Bywał w "Fontannie Szczęśliwego Losu" na tyle często, już odkąd po Evershire przeprowadził się do Londynu, że wiedział o której godzinie zająć najlepszy do poufnych rozmów stolik i o której godzinie nie kręcą się tutaj aurorzy. Przyszedł pierwszy i łaskawie usiadł nawet na skrzypiącym krześle, zostawiając Mortiemu to cichsze.
Rozmowę zaczęli od kolejnej wymiany zdań o ostatnim spotkaniu, wymienionej przyciszonymi głosami i bez konkretnych nazwisk—gdy wyrzucili już z siebie pierwsze wrażenia, Jasper dopił już pół kufla piwa (stawiał, rzecz jasna) i trochę zwolnił, bo do głębszych tematów lepiej było mieć jasną głowę.
- Przeczuwałeś coś, cokolwiek? - zapytał w pewnym momencie, wbijając w Mortiego chciwe spojrzenie. Samemu tak długo ukrywał własny dar, że (być może naiwnie) zakładał, że Dunham lepiej orientuje się we własnym. - Ja... w czterdziestym piątym regularnie miałem złe przeczucia, ale niezbyt konkretne. Może były niekonkretne, bo powrócił. - myślał głośno, racząc Dunhama potokiem słów, którego nigdy nie usłyszałby nikt inny z otoczenia Prince'a.
Wciąż lękał się, że zostanie wzięty za wariata. I może dlatego czuł się na tyle swobodnie przy osobie, która go za takiego nie uzna.
- Nie miałem za to przeczucia, żeby iść na zaprzysiężenie. - przyznał cicho, czasy, w których zataiłby to przed Mortiem żeby utrzymać autorytet już dawno minęły. - Wręcz przeciwnie, miałem wtedy bardzo wyraźny sen o ulicach Cardiff i nawet znalazłem to samo miejsce... jak zwykle łudziłem się, że znajdę tam Eileen i jak zwykle nic z tego. - wtrącił gorzko, będąc już na granicy poproszenia Mortiego o tarota dla siostry, choć obydwoje musieli wiedzieć, że już abstrakcyjne sny będą wyraźniejsze.
Tamtej nocy znalazł co prawda w Cardiff inną brunetkę niż Eileen i to dokładnie w wyśnionym miejscu, ale to na pewno nie było ze snami powiązane. To była tylko zabawa, uznałby tamtego wieczoru, ale dzisiaj nie był już tego taki pewny.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
09-28-2025, 21:04
Emocje po wieściach o powrocie Grindelwalda nie ostygły, niezupełnie. Nadal się w nim tliły, tężały pod sercem, otaczały ciepłem, ukojeniem, jak koc w wyjątkowo mroźny, jesienny wieczór. Za każdym razem, gdy zamykał ociężałe od zmęczenia powieki, łudził się, że ujrzy go we śnie, że wskaże mu drogę, którą powinien podążyć, że za płytko pod skórą zacznie pełznąć te rozkosznie wyzwalające uczucie, jakie zakradło się pod jej sploty, gdy pogłoski o jego powrocie stały się prawdą, na nowo rozpalając w jego sercu płomień nadziei, który stopniowo – dzień po dniu – zdawał się w nim dogasać. Teraz płonął w nim mocniej za każdym razem, gdy obracał między palcami podarowaną mu przez babkę zawieszkę w kształcie insygniów śmierci. Przesuwając po niej opuszki, czując w nich niemal elektryzujące mrowienie. Ten niewielki przedmiot stał się dla niego nie tylko pamiątką po przodkach, ale także symbolem nowego początku. Czuł, jakby sama babka przekazała mu wraz z zawieszką cząstkę wiary w to, że los może się jeszcze odmienić, że nawet po najciemniejszej nocy przychodzi świt -choćby miał być chłodny i mglisty, tak jak ten poranek za oknem, który go przywitał. Wierzył, że jego powrót to zwiastun zmian, który zburzy dotychczasowy porządek.
Czasem przyłapywał się na myśli, że żadne przeczucie nie skłoniło go pojawienia się zaprzysiężeniu nowego ministra, czemu towarzyszył żal i rozczarowanie. Intuicja - dotychczas wewnętrzny kompas kierujący jego krokami nawet w najmniej oczywistych momentach - była zupełnie obojętna na te wydarzenie, a on wiernie podążająca za jej głosem, nie mógł się pogodzić z tym, że tym razem mogła się pomylić, nie po tym, jak nauczył się ufać jej poszeptom, nawet gdy były niesiane lub - często - sprzeczne z logiką. Przecież nie raz udowadniała mu, że nie zawsze może na niej polegać. Przypomniał sobie sytuacje, gdy podpowiedziała mu, żeby dał swojemu ojcu szansę - wtedy, gdy wszystko krzyczało, łącznie z babką, za tym, żeby odciął, odwrócił plecami. Teraz jednak, mimo przekonania, że świadectwo przekazane ustami innych akolitów nie minęło się z prawdą, narastała w nim drażniąca świadomość, że wolałby usłyszeć to wszystko z ust Gellerta. To byłoby potwierdzenie, osobisty znak, którego mógłby się uchwycić. Słowa innych, choć zgodne, nie miały tej wagi, tego ciężaru autentyczności, który niósłby ze sobą nawet sam jego widok.
Ciemność zdążyła otulić zakamarki miasta; czuł nieprzyjemny dreszcz spływający wzdłuż linii kręgosłupa, gdy usłyszał pierwszy nienawistny szept tego wieczoru. Ramiona mu zadrżały. Otulił się szczelniej płaszczem, stawiając kołnierz, by uchronić policzki przed kąsającymi, zimnymi powiewami wiatru. Chwile później wsunął dłonie do kieszeni,czując jak pierwsze objawy migreny gryzą go w skronie, a w raz nich pojawia się pierwszy oddech lęku przesuwający się po linii karku.
Od chwili, kiedy ugościły ich chłodne mury rezydencji Medici, narastała w nim potrzeba, by spotkać sie z Jasperem w cztery oczy - tylko z nim mógł z taką nieposkromioną swobodą rozmawiać na temat wizji, przeczuć i intuicji, tylko w zieleni jego oczu spotykał pełne zrozumienie. Tylko, rozmawiając z nim, nie musiał się obawiać, że zasugeruje mu wizytę w szpitalu Mungu na oddziale zamkniętym.
I tego dzisiaj u niego szukał - zrozumienia, o które wcale przecież nie musiał zabiegać. Połączy ich wizje i sny; brzmienie losu ciążący ich obu na barkach. Jego zaufanie mężczyzna zdobył lata temu - gdy wprowadził go w szeregi akolitów; gdy, od słowa do słowa, zaczęli współdzielić swoje sekrety; Mority opowiedział mu o ojcu-charłaku i wszystkich nieprzyjemności, jakie spotkały go z jego ręki; Prince wyznał mu, że miał siostrę, która zaginęła, uciekając w świat za mugolem i którą do dzisiaj stara się odnaleźć w gąszczu niedomówień, niekompletnych wizji, symboli i złych przeczuć. Przeszkoda jaką była różnica wieku jaka ich dzieliła szybko została pokonana. Postrzegał go nie tylko jako mentora, lecz też jak kogoś, komu mógł powierzyć swoje sekrety. Jak przyjaciela. I nawet gdyby teraz wybuchła wojna i pochłonęłaby go jako jedną ze swoich ofiar, umarłby, tkwiąc w głębokim przekonanie, że poświęciłby swoje życie za słuszną ideą na języku; tą samą, która złożyła jego dziadka do trumny.
Nie bywał zbyt często w "Fontannie Szczęśliwego Losu", dlatego, zaraz po przekroczeniu próg lokalu, rozejrzał się uważnie po dzielącej go od baru przestrzeni, lecz wędrówkę swojego spojrzenia zakończył na ukrytym w kącie stolika. Chociaż na sylwetkę Jaspera padał cień, wiedział, że właśnie tam go znajdzie. Skłoniła go ku tej myśli intuicja.
Rozmowę zaczęli od półszeptów, czasem wyrywanych z kontekstu informacji, ogołoconych z imion i nazwisk, z półsłówek i skrótów myślowych narodził się dialog, który być moze był zrozumiały tylko dla nich, a cierpki posmak piwa jedynie ułatwiał ten sposób komunikacji.
- Być może - przytaknął ostrożnie – Chociaż chyba nie nazwałbym tego przeczuciem, przynajmniej nie w pełni tego słowa znaczeniu, bo nie było powiązane z żadnymi miejscem, i osobą chyba też nie - nie uciekał przed kontaktem wzrokowym, wręcz przeciwnie, czerń skonfrontowała się z zielonią. – Początkiem tego miesiąca miałem sen. Siedziałem z kimś przy stole. Pachniało bardzo przyjemnie. Chyba zupą. Miałem przeczucie, że kiedyś jadłem ją bez końca i nigdy mi się nie przejadła. Słyszałem czyjś śmiech. Czułem dotyk czyjś palców na brzegu dłoni - mgła zadumy spowiła jego wzrok tylko na chwile, gdy myślami sięgnął do tamtego snu. Powrót zmarłego, tak nazwał go w myślach. – Zaraz po przebudzeniu czułem się tak, jakby wszystkie troski nagle się ode mnie oddaliły i została tylko kojąca błogość.
Zaschło mu w gardle, wiec, by nawilżyć przełyk, sięgnął odstawiony chwile wcześniej na blat stolika kufel i upił z niego spory łyk. Nie opróżniał go w takim tempie jak Prince, głownie dlatego, że szybciej ulegał procentom, a wolał zachować - przynajmniej na razie - trzeźwość myśli.
- Albo było niekonkretne, bo tak naprawdę nigdy nie odszedł, czekał tylko na moment, by do nas dołączyć. Jak ten o wymiarze politycznym, który nadszedł. I ja też nie miałem żadnego przeczucia - może za bardzo na nim polegamy?, chciał podsunąć, lecz ugryzł się w język. Nie, wierzył, że nie bez powodu podpowiedziało im uczestnictwo w zaprzysiężeniu. Los sterował ich życiem i wobec każdego miał plany. Wobec nich miał większy, dlatego podarował im dar jasnowidzenia. – I co? Po dotarciu tam nie natknąłeś się na żaden ślad Eileen? Na nic, co mogłoby wskazywać, że kiedyś tam była?
Czuł, w przebłyskach świadomości, że kiedyś ją odnajdzie, lecz nigdy nie zwerbalizował tych przeczuć na głos. Nie chciał karmić go nadzieją. Jeszcze nie teraz. Zasługiwał na coś więcej niż marny ochłap intuicji, który mógł mu obecnie Morti podarować.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-03-2025, 21:27
Chciwie chłonął słowa Mortiego, a może raczej sam ton jego głosu. Pewność, z jaką Dunham opisywał swój sen, ani razu nie zrywając kontaktu wzrokowego. Skąd wiesz? - korciło go spytać niejednokrotnie w ciągu ich znajomości. Skąd wiesz, czy dobrze go zapamiętałeś? Skąd umiesz przypisać mu znaczenie i nazwać emocje? Im zaufać? Nigdy nie nauczył się ani nie nauczono go ufać emocjom. Lubił je przeżywać, rzecz jasna: naturalną radość przy zabawach z braćmi (bratem, młodszy Marcus był tam trochę na doczepkę), zdrową rywalizację z kolegami, dreszcz adrenaliny przy warzeniu bardziej niebezpiecznych mikstur, dumę gdy zdał śpiewająco SUM-y, nawet dziwną nostalgię gdy czytał książki o dawnych czasach i pięknych miejscach. Ale emocje były tylko dodatkiem do przewidywalnego i poukładanego życia—niezmiennych receptur alchemicznych i pragmatycznych planów rodziców dla całego rodzeństwa. Sny o wybuchach i złe przeczucia nie mieściły się w tym planie, a gdy bomby gruchnęły na Londyn było już za późno. A do gamy emocji nastolegniego Jaspera dołączyły nieznane wcześniej lęk i gniew; żadnej z nich nie rozumiał na tyle aby potrafić im zaufać lub tym bardziej o nich z kimkolwiek porozmawiać. Przepracował je po swojemu: buntując się przeciw rodzicom, rozwalając nos żywemu bratu i znajdując cel wśród akolitów. Akceptacja wizji i snów przyszła dużo później, mozolnie, każda próba zawierzenia przeczuciom konfrontowała się z zimną logiką.
Zazdrościł Mortiemu, że podchodzi do własnego daru i intuicji tak... naturalnie. Próbował się tego od niego uczyć, ale każda porażka sprawiała, że wątpił we własny dar—wciąż próbując znaleźć w jasnowidzeniu jakiś rytm zamiast zaakceptować jego nieprzewidywalność.
- Zwykle rozpoznaję takie sny po tym, że budzę się z nich przerażony. Te... milsze lekceważę albo mylę ze zwykłymi. Coś w twoim sprawiło, że wydawał się... szczególny? - dobierał słowa ostrożnie, nie chcąc podważyć logiki Mortiego, ale zarazem usiłując znaleźć jakąś własną. Czy Dunham obudził się przekonany, że te symbole były ważne? Czy może dopisał im znaczenie dopiero po powrocie Grindelwalda? Nadal nie rozumiał, jak Grindelwald miał łączyć się z zupą, ale nie miał pomysłu jak spytać o to względnie dyplomtycznie, więc nie spytał.
- Może. Słyszałem o cesarzu, którego wrogowie uwięzili na odludnej wyspie, a on triumfalnie powrócił. Właściwie, od tamtej pory miałem nadzieję, że i on znajdzie sposób albo nigdy nie został ujęty, bo czymże dla czarodzieja jest czyn, który dał radę dokonać niemagiczny władca? - uśmiechnął się blado,  a potem uśmiechnął się cieplej, słysząc, że i Mortie niczego nie przeczuwał. Poczuł się z tym jakoś raźniej.
Przełknął ślinę i odwlókł odpowiedż upiciem bardzo długiego łyka piwa, gdy przyjaciel spytał o ślady Eileen w tamtym miejscu. Pytanie Mortiego było odpowiedzialne i świadczyło, że z pewnością miał Jaspera za człowieka odpowiedzialnego: kogoś, kto nie zobaczywszy jej w pubie cierpliwie przepytałby barmana i szukał innych śladów. Może nawet dotknął wszystkich stolików, próbując przekonać się, czy to uruchomi jakiekolwiek przeczucia.
Robił to zresztą. Zwykle. Często. Szukając jej raz cierpliwie, raz coraz bardziej rozpaczliwie, chwytając się środków tak desperackich jak próba przywołania własnych wizji i kolejne zlecenia dla prywatnego detektywa. Coraz rzadziej odwiedzając rodziców i brata, bo oni nie szukali jej równie gorliwie, bo przestali. Wyrzekli się jej i zaakceptowali jej nieobecność. Może zmieniliby zdanie, gdyby Jasper szczerze powiedział im o swoich wizjach i przeczuciach; o tym, że wcale nie jest szczęśliwa ze swoim niemagicznym mężem, że coś jej grozi—ale słowa nie przechodziły mu przez gardło. I choć wiedział, że kiedys ją kochali i że prawdopodobnie kochali ją nadal, to łatwiej było o tym nie myśleć i mieć do nich pretensje. Może wróciłaby wcześniej, może wróciłaby sama z siebie, gdybyście nie pozbawili jej nazwiska. Do siebie miał zresztą większe pretensje, bo w trakcie ostatniego spotkania nie zdążył jej nawet podać własnego adresu; nie pomyślał, że mogłaby tak po prostu uciec w połowie kłótni rozmowy i zniknąć.
Tyle, że ostatnio—doświadczywszy kolejnego rozczarowania—nie szukał już śladów. Tylko się poddał. A potem poddał się chwili przyjemności, bo podrywanie dziewczyn w klubie było tak odpowiedzialne gdy pieprzony mugol groził jego siostrze.
Uśmiechnął się z lekkim przymusem i wzruszył ramionami.
- Nic. - słowo wydało się ciężkie. - Ale Cardiff wydaje się jakieś znajome... będę tam pytał dalej. - postanowił (pytał, nie odwiedzał Leonie, doba była długa, zdąży zrobić oba) i zabębnił palcami w stół. - To dziwne, prawda? - spytał cicho, z narastającym przygnębieniem. - To, których przeczuć jesteśmy pewni i w kwestii których... się łudzimy. - odstawił z niechęcią kufel. - Byłem pewien, absolutnie pewien, że moja żona umrze młodo. To było jedno z moich najwyraźniejszych... przeczuć. - o tym Mortie wiedział. Gdy byli już na tyle blisko by wyznanie "wiedziałem o śmierci żony i wiedziałem, że nie mogę jej zapobiec" nie budziło skrępowania, Jasper powołał się na to jako przykład swojej najsilniejszej wizji. - I w tym przeczuciu ani w snach nie było żadnych dzieci, więc... ufając jednemu powinienem wyciągnąć logiczny wniosek, prawda? A mimo wszystko, przez parę lat łudziłem się... - uśmiechnął się gorzko i wzruszył ramionami. To Ingrid jako pierwsza zaczęła zamykać na klucz drzwi do własnej sypialni po narodzinach kolejnego dziecka Marcusa i uznała ich problemy z płodnością za ostateczne. Ironiczne, jak na kogoś, kto przecież niejako to przewidział. - Widzę Eileen, ale nie widzę, że ją znajdę. Jeszcze nie. Czasem martwię się, że znowu się łudzę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-07-2025, 20:53
Opowiadając swój sen, ani razu nie zerwał kontaktu wzrokowego, ani razu nie poczuł potrzeby, by uciec wzrokiem gdzieś ponad jego ramie, wbić spojrzenie w nieokreślony punkt przed sobą. Chociaż na moment na heban jego spojrzenia nasunęła się mgła zadumy, korespondujący z melancholijnością nastroju, nie ważył słów, nie mielił ich pod językiem, nie czekał, aż z sekwencji słów ukształtuje się konkretna myśl, którą uchwyci się zajadle, by zabrzmieć jak ktoś, kto w życiu kieruje się wyłącznie rozsądkiem. Nie odczuwał presji, by uporządkować bałagan swoich myśli czy nadać im formę, która zadowoliłaby słuchacza. Wręcz przeciwnie - pozwalał, aby słowa płynęły spomiędzy jego warg swobodnie, jak rzeka niosąca drobne okruchy uczuć, jakie towarzyszyły mu zaraz po przebudzeniu. I jakie teraz przypomniały sobie o swojej obecności.
Nie był jak Jasper - zbyt często obserwował nocne niebo i uzależniał od niego swój nastrój, by kierować się pragmatyzmem, którego mężczyzna znał jak starego przyjaciela i cenił jak dobre whisky. Życie Dunhama nie było tak poukładanie. Gwiazdy były dla niego jak nieme powierniczki, migoczące na granatowym niebie, każda z własną historią i tajemnicą, której nigdy nie rozwikła. Potrafił godzinami stać oparty o balustradę balkonu, zapatrzony w dal, pozwalając myślom płynąć swobodnie, nierzadko melancholijnie, a uczuciom rozwijać się po swojemu - od cichej euforii po zadumę, którą trudno było przegnać nawet najgłębszym haustem świeżego powietrza.
Często miał wrażenie, że balansuje na granicy chaosu i porządku, że w każdej chwili może nadejść impuls, który wywróci całe jego dotychczasowe życie do góry nogami. Nie znał stabilizacji, zamiast tego żywił się niepewnością, jakby to ona stanowiło źródło jego wewnętrznej energii. Tam, gdzie ktoś widział wyraźne granice między dniem a nocą, dobrem a złem, Morti dostrzegał nowe możliwości. Przełamywał rutynę nie tylko z potrzeby serca, ale czasem także z przekory, jakby testował, na ile może sobie pozwolić, zanim los, na którym zaciskał palce, wymknie się spod jego uścisku. Może w tym rzecz? Zaakceptował przewrotność swojego daru i nie chciał sprawować nad nim kontroli, pozwalając wizją płynąć swobodnym nurtem nieprzewidywalności.
- Nie każdy koszmar to wizja, tak, jak nie każdy miły sen to dobra wróżba i uśmiech od losu - palcami zanurkował do potylicy, potarł pod opuszkami gładkiej płata skóry, tkwiąc przez chwile w sidłach zamyślenia. Dostrzegł, z jaką ostrożnością Jasper dobierał słowa, jakby w obawie, że Morti się o nie skaleczy, lecz jego zapobiegliwość była zbyteczna. Obaj dobrze wiedzieli, że Dunham rzadko zapraszał logikę do swojego życia, częściej kierował się emocjami. - Szczególny był moment przebudzenia. Obudziłem się inny, odmieniony. Jakby ktoś zabrał wszystkie moje zmartwienie i wrzucił je przez okno, chociaz przecież otaczała mnie ta sama rzeczywistości, z którą się rozstałem, gdy zamknąłem oczy. Czy to nie wystarczający powód, by sądzisz, że ten sen był inny od reszty?
Pytanie miało retoryczny charakter. Nie wymagał odpowiedzi. Nie szukał zrozumienia. Podejrzewał, że Jasper musiał obudzić się z tą samą beztroską, by zrozumieć, jak sie wtedy czuł. Czasem myślał, że to nie sama treść snu była ważna, ale to, co pozostawiał po przebudzeniu
Kolejne słowa spowiła kurtyna milczenia i Dunham wiedział, co kryło się za tą zwłoką. Kolejne rozczarowanie rodzące się z poczucia bezsilności.
Tam, dokąd się udał i gdzie przywiodła go wizja, nie znalazł żadnego śladu swojej zaginionej siostry, a jednak z jakiegoś powodu wślizgnęła się do jego snu i wybiła go z rytmu codzienności.
Morty odłożył kufel, lecz nie od razu zogniskował spojrzenie na mentorskiej twarzy, pochłoniętej przez przytłaczające przygnębienie, jakie wydzierało także z jego spojrzenia i jakie sięgnęła z równą żarliwością także jego głosu. Podarował mu odrobinę czasu. Chwile na oswojenie się ze swoimi myślami i obecnością.
- Niezupełnie - głos, chociaż cichy, wyraźnie wybrzmiał w przestrzeni zarekwirowanej na potrzeby tych słów. – To naturalne, że twoje myśli skupiły się wokół jej śmierci. - Świadomości, że kiedyś jej zabraknie. Lęku, że spotka ją ten sam los, co jego brata. – Powiedz, co stało się, gdy dowiedziałeś, że linia jej życia jest zbyt krótka? - nie pytał, by rozdrapać stare, zabliźnione rany i posypać je solę żalu, pytał, bo chciał uwolnić go z tej spirali goryczy, w jaką wpadł i w której się zapadał. – Próbowałeś wykraść jej jak najwięcej chwil szczęścia? Uczynić te ostatnie lata życia cieplejszymi?
Zgadywał, że nie. Jasper nigdy nie poświęcał zmarłej żonie zbyt wielu słów. Jakby nie była zbyt istotnym elementem jego życi Zdradził mu oczywiście, ze wiedział o jej śmierci i nie mógł jej zapobiec. Wspominał też, że nie uzależniał od jej obecności swojego szczęścia, ale więcej czasu poświęcał swojej zaginionej siostrze.
– Spójrz na to z innej strony – podsunął, a ton jego głosu jeszcze bardziej złagodniał; potrafił spojrzeć na to pod innym kątem, z innej perspektywy? – Zawsze wydawało mu się, że złudzenie to odpowiedź na pragnienia, które nosimy w sobie i które desperacko chcemy spełnić.
Jak twoje marzenie o potomstwie, miał na końcu języka, lecz nie zwerbalizował swojej myśli, pozwolił jej zaginąć pomiędzy innymi, które obecnie kłębiły się pod kopułą czaszki, jak chmury, z których właśnie zaczął padać deszcz. Słyszał, jak jego krople odbijają się od szyby, lecz nie spojrzał w tamtym kierunku, zbyt skupiony na mentorskim obliczu.
– Przeczucie to coś zupełnie innego. To coś, czego nie da się wywołać ani wyczekać, po prostu przychodzi i czasem prowadzi tam, gdzie wcale nie planowaliśmy się znaleźć – podjął po chwili. – Pojawia się nagle, czasem bez wyraźnego powodu, jak impuls. Wiesz, to jak ten moment, kiedy czujesz na karku czyjeś spojrzenie, zanim jeszcze się odwrócisz.
Złudzenie było ulotne, jak mgła, którą przepędzały pierwsze promienie poranka - dawało nadzieję, by zaraz potem rozczarować. Przeczucie natomiast kojarzyło mu się z czymś gwałtownym, czymś pokroju błyskawicy przeszywającej nocne niebo, czymś krótkim, intensywnym, nieproszonym i czymś, czego nie można zignorować.
– Przeczucie nie pyta o zgodę ani nie bierze pod uwagę logiki – dodał ciszej, z błąkającym się po ustach subtelnym uśmiechem, którego rozmówca bez trudu mógł dostrzec. – Po prostu się pojawia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-10-2025, 23:37
To chyba otwarcie i kontakt wzrokowy i akceptacja chaosu poprzez Mortiego pomogły Jasperowi przełamać swój własny wstyd... choć tylko w obecności Dunhama. Nie był jedynym, który wiedział, ale był jednym z bardzo nielicznych—a pozbawionym trzeciego oka, Prince przedstawiał swoje umiejętności ostrożnie. I określając je właśnie tak: umiejętności. Jakby nie mógł znieść tego, że są bezużyteczne, bo to właśnie ich nieprzewidywalnść dawała mu powód do wstydu. Rodzinie nie powiedział do dziś i nie sądził, by kiedykolwiek miało się to zmienić—choć czuł w gardle gorycz zdrady, gdy Marcus mówił, że nigdy nie znajdą siostry, a on wiedział, że Eileen wciąż jest w Anglii i ich potrzebuje i nie mógł opowiedzieć bratu o swojej pewności. Bardziej ściskała mu jednak krtań świadomość, że zabrzmi jak wariat. I że nigdy nie zdążył ostrzec Severusa przed Londynem i przed mugolskimi bombami.
Pewnego razu natknął się w rodzinnych notatkach na wspomnienia wnuczki Balthasara Prince, na wzmiankę o tym, że tamten niderlandzki kupiec przewidział tulipanową gorączkę i późniejszy krach. Zdawało mu się, że rozumiał istotę tego przeczucia, ale wcale nie poczuł się z tym raźniej. Poczuł się bezużyteczny, bo jego przodek zrobił dla rodziny coś pożytecznego.
- Zależy, jak często budzisz się wypoczęty. - uśmiechnął się blado, nie wyczuwając, że pytanie było retoryczne. Samemu budził się tak zbyt rzadko, choć wizje i koszmary wcale nie nawiedzały go regularnie, zdarzało mu się wiele miesięcy spokoju. Wyczerpywała go sama świadomość, że mogą nadejść; życie w nieustannym oczekiwaniu i napięciu. - Ale ten faktycznie brzmi jak dobra wróżba. - dodał łagodniej, choć chyba nie dlatego, że w to wierzył, a że chciał w to wierzyć.
Samemu rozpoczął temat żony, ale i tak nie spodziewał się pytania. Zadanego w dobrej wierze, ale bardziej bezpośredniego niż rzeczywistość, w której obracał się Prince i niż ułudy umysłu, w których próbował trwać dla świętego spokoju. Próbowałeś wykraść jej jak najwięcej chwil szczęścia? Skonfrontowany z tymi słowami, spojrzał na Mortiego szeroko otwartymi oczami i przez chwilę ważył słowa. Z łatwością mógłby uniknąć pytania albo obrócić je w żart albo nawet (ostatniej opcji użyłby wobec przyjaciela niechętnie) skłamać. Zręczne uniki były wpisane w naturę konwenansów w jakich się wychował i w jego działalność wśród akolitów.
Upił duży łyk piwa by kupić sobie czas na decyzję, a gdy odstawił pustawy już kufel, w zielonych oczach rozbłysła przekorna determinacja.
- Nie. - odpowiedział, łapiąc spojrzenie Dunhama. Znali się dobrze, ale w sumie nie rozmwiali zbyt wiele o własnym podejściu do relacji romantycznych (może dlatego, że Prince ich raczej nie miewał, a odreagowywania po śmierci Ingrid nie nazwałby romantycznym) i przez myśl przemknęła mu wątpliwość, czy Mortiego to zgorszy. Wychował się przecież w innym świecie, w którym nie trzeba było brać ślubów dla szanowanego nazwiska i dobrych układów handlowych. - Wręcz przeciwnie. Wizja była tak silna, że świadomie postanowiłem nie szukać przy niej własnego szczęścia ani jej go nie dać, nie przywiązywać się. - dodał, pierwszy raz werbalizując te myśli w słowa i odkrywając, że chyba jednak ich ciężar jest nieco większy niż sądził. Tak postawiona prawda brzmiała inaczej niż nie mogłem zapobiec jej śmierci, nie była już bezsilnością, a ciągnącą się przez lata decyzją.
Decyzją właściwie wygodną dla męskiej dumy. Łatwiej było mu udawać, że zdecydował o ich dystansie niż przyznać się przed samym sobą, że być może brak wizji nic by w ich małżeństwie nie zmienił; że Ingrid nie rozumiała jego poczucia humoru, a on jej gustu i że dystans z jej strony też był tam od samego początku, niemożliwy do przełamania przez nikogo poza cholernym Adamem Sandersonem. - Nie przewidziałem, kiedy to się stanie. Może próbowałbym, gdybym wiedział, że los podaruje nam dekadę zamiast roku lub dwóch. A może nie, byłem wtedy młodszy od ciebie... - urwał niezręcznie. - Znalazła szczęście. - dodał jeszcze na własne usprawiedliwienie, choć jego ton zabrzmiał gorzko. - Pod koniec. Ale nie ze mną. - i tak oto postanowienie by nikomu o tym nie mówić, milczący pakt między nim i Moirą Sanderson, wzięło w łeb. Ale piwo i gniew zdawały się gorące, a Morty nie był byle kim. - Miałem mnóstwo okazji by jej to wynagrodzić, ale bardziej żałuję, że nie odpisałem na ostatni list brata. - szepnął ledwo słyszalnie, ale akustyka przy stoliku była dobra. - A ty jak zniosłeś świadomość własnej wizji dotyczącej ojca? Po prostu czekałeś... w spokoju? - dodał łagodniej, o wiele łagodniej, bo gardził szczerze tamtym charłakiem. Poza tym, chodziło o więzienie, nie o śmierć. Bezczynność Mortiego była w takiej sytuacji wskazana, usprawiedliwiona; nie to co małżeńska nieczułość lub ignorowanie listów. Słowa o pragnieniach wcale nie poprawiły mu humoru, czy to możliwe, by w pewien sposób pragnął uwolnić się od Ingrid?
- Czasem wciąż mam problem, by je rozróżnić. - pożalił się bez przekonania, mimo, że Morty tak cierpliwie starał się mu to wyjaśnić. Czy to przeczucie zawiodło go parę dni temu do klubu w Cardiff, czy to pragnienie kazało mu spróbować zaciągnąć Leonie do łóżka (tak o tym myślał, mimo, że właściwie to ona go tam ciągnęła)? Poczuł kolejne ukłucie sumienia, tym razem spowodowane tym, że czuł, że czuje się niedostatecznie winny.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-13-2025, 19:07
- Wiesz, że nie budzę się skoro świt - cień grymasu nakreślił ścieżkę uśmiechu na ustach Dunhama, który był odpowiedzią na wyraz, który zagościł na mentorskiej twarzy. – Moim największym grzechem jest to, że zazwyczaj nie opuszczam łózka przed dziesiątą - nie, obaj wiedzieli, że Morty miał poważniejsze grzechy na sumieniu, a słodkie, rozkoszne lenistwo, na które sobie pozwalał niemal dzień w dzień, wylegując się w młodych, wpadających przez okno o promieniach słońca, było tylko niewinnym preludium do reszty jego przewinień, które kwestionowały jego moralność, a raczej marne ochłapy, jakie po niej pozostały. Lecz, chociaż Prince też zdawał sobie z tego sprawę - Morty powierzył mu zbyt wiele swoich sekretów by mogło być inaczej - i jednej i drugi potrzebowali, by w ich rozmowę zakradło się coś, co przełamie rosnące niewygodą, trącące dyskomfortem napięcie.[/b]
Pytanie o żonę było mimowolnym, nieprzemyślanym odruchem, którego sobie nie odżałował. Nie żałował też jego formy, uważał bowiem, że miał prawo do bezpośredniego werbalizowania swoich myśli - zachęcił go do tego ich staż znajomości, oraz jej charakter.
Sięgając ponownie po kufel, zawiesił spojrzenie na dobrze znanym obliczu przyjaciela w próbie uchwycenia emocji, jakie obecnie mu towarzyszyły. Wiedział, że te pytanie go poruszyło. Dostrzegł to na tafli jego spojrzenia, gdy rozszerzyły się jego źrenice. Pozwalając mu na konfrontację z tym, co czuł, lub nie czuł do swojej zmarłej żony, nie próbował rozsunąć kurtyny ciszy, która na nich spadło. Nie próbował ponaglić go samym spojrzeniem, ani też nakłonić do zwierzeń. Chciał przecież, by w okowach milczenia, Prince znalazł schronie dla swoich myśli. Przefiltrował to, co chciał i tego czego nie chciał uzewnętrznić.
Trwając w tym chwilowym zawieszeniu, Morty zastanawiał się ,jakie lekarz podejmie kroki. Przełknie dumę i powie mu, jak było? Skorzysta z przywileju milczenia? Lub luksusu nieprawdy? Nie, o te ostatnie go nie podejrzewał. Już wolałbym, aby nie powiedział nic, niż mówił coś, co nie odnajdowało żadnego odbicia w zakrzywionym zwierciadle rzeczywistości.
Krótkie "nie" wybrzmiało donośne, gdy Jasper zdecydował się przerwać milczenie, lecz on tego jednego słowa ważniejszy był kontakt wzrokowy, na jaki sobie pozwolił i na który Dunham przystał. I na raz uświadomił sobie, ze chociaż znali się dobrze, nigdy nie poruszali zawiłych kwestii spraw sercowych; dotychczas zdawali się okrążyć te tematy szerokim łukiem, jakby były niepisanym tabu, lub czymś, nad czym nie warto się rozwodzić.
Niemal bezuczuciowe nie jeszcze przez chwile tłukło się pod sklepieniem czaszki Mortiego, ale nie mogło go zgorszyć. O małżeńskiej nieczułościach wiedział więcej niż chciałby przyznać. Zbyt często oglądał własną matką tęsknicą za ciepłem dotyku mężczyzny, który ją opuścił i która w stanie permanentnego zawieszenia wpatrywała się w obraz namalowany jego ręką. Czasem miał wrażenie, że to nie choroba ją zabrała, a niespełniona miłość, której była ofiarą.
Więc w istocie odpowiedź Jaspera była taka, jakiej się spodziewał. Przemówił przez niego pragmatyzm, a może strach przed samotnością, który nierozerwalnie wiązał się z poczuciem straty? Nie, chyba nie. Jego słowa zdawały się być całkowicie pozbawione żalu, chociaż z drugiej strony może już pogodził się z jej śmiercią? Lub nigdy nie była tą jedną, ukochaną, dla której mógłby rozszarpać cały świat? I dla której były w stanie udać się w podróż do samego piekła, zupełnie jak Orfeusz rzucający na pomoc swojej ukochanej Eurydyce?
Każde z tych być może Jasper powinien zostawić tam, gdzie ich miejsce - w przeszłości, która odeszła wraz z jego zoną. Nie miał prawa się obwiniać za to, co było nieunikane. Ani za to, że nie podarował jej ciepła, bliskości, zrozumienia. Wiedział, że ingerowanie w przeznaczenie nie miało najmniejszego sensu - bo zazwyczaj odwracało się przeciwko temu, kto dopuścił się tego występku i finalnie brało to, co chciało. Było przecież wyroczniom losu – czymś, co koniec końców musiało się wydarzyć.
- Śmierć zawsze znajdzie drogę do życia, które gaśnie - wyrzucił na przydechu, a jego głos zadrżał od emocjonalnego ciężaru, jakie niosły ze sobą te słowa. Przekonał się o tym wiele lat temu na własnej skórze, gdy rozpaczliwie próbował wyszarpać z jej objęć kogoś, kto był zbyt młody, by złożyć jej pokłon. Ale być może też zbyt słaby, by dalej żyć.
Znalazła szczęście nie mogło być usprawiedliwieniem, bo na krańcu tego stwierdzenia czekała gorycz. Gorycz, która opętała również jego spojrzenie. Dunham poznał ją na wylot. Pojawiła się wówczas, gdy mówił o swoim bracie i siostrze. Lecz nie żonie. Az do teraz.
- Nie mógłbyś jej wynagrodzić czegoś, czego nigdy nie było. List do brata też niczego by nie zrekompensował. I nie sądzisz, że teraz twoja kolei, by je odnaleźć?
W domyśle szczęście, chociaż nie powiedział tego jednego słowa na głos. Bał się, że nie przeciśnie się przez jego gardło, lub, że się o nie boleśnie skaleczy. Poza tym czy to nie było zbyt nawinę? Skoro ona je odnalazła jesteście kwita, teraz twoje kolej, by je złapać i nie wpuszczać tak długo, jak to możliwe.
Bzdura. Nie mówił tego dlatego, by rozproszyć czarne chmury ponurych myśli, po prostu naprawdę w to wierzył i ta wiara wybrzmiała w sile jego głosu, przynajmniej przez chwile, bo po tym, jak Jasper sięgnął po swoje pytanie, żal i poczucie krzywdy zmieszały się z chmielowym posmakiem piwa i tym razem to Dunham poczuł gorycz w przełyku.
- Nie, spokój to coś, za czym wtedy tęskniłem, a czego nie mogłem dostać - drżał na myśl o tamtym dniach, tamtych wspomnieniach i tamtych nieprzespanych nocach. O przerażeniu, jakie wtedy odczuwał i które wiązało słowa w gardle, sprawiając, że nie mógł oddychać.
Ojciec. Nie chciał spostrzegać w ten sposób tego człowieka. Nigdy więcej, a mimo to czasem spoglądając na swoje odbicie w lustrze, w swoim spojrzeniu widział właśnie go. Osobę, która wybudziła tkwiące w nim demony.
– Byłem wytrącony z równowagi. Stale myślałem tylko o tym. Żył we mnie lęk, że dowie się o wszystkim i... - urwał na chwile, przemieszczając wzrok z twarzy Jaspera, na pokrytą świeżymi kroplami deszczu szybę – ...znajdzie sposób, żeby się zemścić za to, że go nie ostrzegłem, że nie próbowałem temu zapobiec, przecież mniej więcej do tego miał ograniczać się cel mojego istnienia.
Nie traktował swojej postawy jako bezczynności. Była przecież desperacką próbą odcięcia się do człowieka, który miał zbyt wielki wpływ na to, jak wyglądało jego życie.
- Nie tylko ty. Wydaję mi się, że chwilowe zwątpienia zbiegiem czasu stają się częścią życia każdego z nas – jasnowidza pozostało w nawiasach niedopowiedzenia.
Uśmiechnął się pokrzepiająco, szukając pomostu, który zakotwiczy go w rzeczywistości i nie pozwoli mu zanurzyć się w tym, czemu nie chciał poświęcać ani jednej swojej myśli, lecz obawiał się, że spóźnił się z tym o kilka cennych sekund.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-16-2025, 00:26
- Właściwie można tak wypocząć... o ile nie zarywa się reszty nocy. - roześmiał się, spoglądając na Mortiego z udawanym pouczeniem. Żartobliwym, bo Jasper nie wtrącał się do jego sekretów i upodobań, pomimo chaotycznego rytmu dobowego (a hipokryzją byłoby komentowanie takich nawyków, jeśli samemu brało się nocne dyżury byleby uciec przed własnymi snami) zdawały się nieszkodliwe dla samego Dunhama. A póki nie działaby się mu krzywda, Prince by przecież nie interweniował.
Na moment znalazł się w pułapce własnych myśli i wspomnień, zwierzając się młodszemu mężczyźnie z decyzji podjętej gdy samemu był jeszcze młodszy od niego. Decyzji ukształtowanej rodzinną historią i rodzinną polityką i trwającej przez lata, choć Jasper w jakimś stopniu odciął się już od własnej rodziny, a idee Grindelwalda przełożył ponad szlaki handlowe Prince'ów. Decyzji, która wciąż budziła w nim niejasne wyrzuty sumienia—zdrada Ingrid i jego złość ich nie złagodziły, choć powinny. Dziś był na nie wręcz wyjątkowo podatny, posępnie rozważając, czy gdyby lepiej pilnował żony albo się nią zajmował... to oszczędziłby chociaż rodzinę Moiry. Adam Sanderson okazał się sukinsynem, a nie geniuszem; ale chłód w małżeństwie Jaspera osiągnął nieoczekiwane konsekwencje, krzywdząc nie tylko jego, ale i niewinną kobietę z małym dzieckiem. Nie przewidział konsekwencji, choć z perspektywy czasu były równie oczywiste jak kręgi rozchodzące się na wodzie po rzuceniu w taflę kamienia.
Przełknął ślinę, przywołany z powrotem do rzeczywistości przez Mortiego.
- Pewnie tak. - szepnął w odpowiedzi na jego emocjonalne słowa, ze wstydem przypominając sobie, że przecież nie tylko on kogoś stracił. Że nie tylko on czegoś nie zapobiegł. W jego własnej głowie Mortie był wtedy zbyt młody, by cokolwiek zaradzić i by jakkolwiek mierzyć się z takimi problemami (dla szesnastoletniego siebie ignorującego listy od brata jakoś nie miał takiej wyrozumiałości), więc spojrzał na niego ze współczuciem. - A przeznaczenia pewnie nie da powstrzymać. -  rzucił w ramach marnego pocieszenia. Potem uśmiechnął się z przymusem na pokrzepienie Mortiego, w które nie do końca wierzył: żałował tamtego listu i żałował może nie tego, że nie kochał Ingrid, ale na pewno tego, że umknęły mu wszystkie sygnały ostrzegawcze w ich małżeństwie. Że nie znał jej aż tak, by pozwolić jej przynieść wstyd na dwie rodziny. Ale to już przemilczał, bo po pierwsze nie sądził by Mortiego interesowała kwestia utrzymywania reputacji wśród czystokrwistych rodzin, a po drugie...
- Odnaleźć? Jest jedną stroną medalu, drugą jest martwienie się o to, czy ujrzy się tą osobę w którymś ze snów. - zwierzył się nieco bardziej gorączkowo, na jednym wydechu, tym razem nie przemyślawszy własnych słów. - Ale pewnie... - dodał ciszej, wspominając noc w Cardiff i to, że przecież nie może—albo nie chce—żyć w oczekiwaniu na koszmary o Leonie Figg. Może nigdy się nie trafią, przecież w kwestii okoliczności i czasu tragedii Ingrid też się pomylił. I wtedy to zdarzyło się od razu, natychmiast, ledwo zetknęli dłonie; może fatum nie wisiało nad nikim innym... - Ale to nie tak, że nie próbuję. - zapewnił, a Mortie znał już tego rodzaju zapewnienia; uprzejmy uśmiech Prince'a gdy udawał, że wszystko jest w porządku albo raczył Dunhama podobnymi frazesami (w pewnym momencie zorientował się, że przyjaciel je przejrzał, więc przestał). Ale teraz Jasper uśmiechał się inaczej, bardziej do siebie i trochę mimowolnie, nie tyle do Mortiego co do wspomnień z Cardiff i planów podobnego spotkania. Ten rodzaj uśmiechu pasowałby komuś młodszemu i głupio zauroczonemu, ale na szczęście Prince nie widział się w lustrze; a poza tym w wieku młodzieńczym i nastoletnim nie miał nawet czasu na pierwsze zauroczenia. Tamte lata zabrała wojna.
Momentalnie pożałował pytania o ojca, a uśmiech spełzł z jego twarzy, gdy na tej Mortiego wychwycił powidoki tamtego strachu. Samemu szanował swoich rodziców, frustrował się nimi, sprzeczał się z nimi, ale nigdy się ich nie bał. Nawet nie potrafił sobie tego wyobrazić, bycia niejako uwięzionym w jednej przestrzeni z kimś, kto wywoływał taki lęk. Kto był w stanie zabić.
Nachylił się poprzez stół i ignorując angielską powściągliwość położył dłoń na ramieniu Mortiego, mocniej zaciskając palce.
- To było odważne. Czekać pomimo lęku. Pomóc temu, by dopadły go konsekwencje, choć o pomocy takich... jak my nikt nigdy się nie dowie i nikt jej nie zrozumie. - może dla Mortiego to było bezczynnością, ale to właśnie czyn pomógłby jego ojcu uniknąć odpowiedzialności. Brwi miał ściągnięte, przedmiotowy sposób w jaki tamten charłak traktował jasnowidza—nie rozumiejąc ani magii, ani tym bardziej nieprzewidywalności ich daru—szczerze go oburzał. A przecież z drugiej strony samemu do dziś nie przyznał się rodzinie, lękając się, że ci porządni ludzie zaczną na niego patrzeć w taki sam sposób; jak na inwestycję nieprzynoszącą zysków albo niedziałający system ostrzeżeń.
- Pamiętaj, że rodzinę można wybrać. - odezwał się impulsywnie. - Że wśród... naszych sprzymierzeńców nigdy nie będziesz sam. - dodał nieco mniej impulsywnie, zastępując "akolitów" odpowiednim eufemizmem. Choć tak naprawdę nie powinien powoływać się na organizację, powinien powołać się po prostu na siebie—i wiedział o tym, równocześnie żałując, że nie potrafi porozmawiać o emocjach i przywiązaniu na tyle otwarcie, by wydusić z siebie wprost, że czuje się za Mortiego odpowiedzialny. I że już od dawna rozmawia z nim bardziej otwarcie niż z własnym młodszym bratem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-21-2025, 21:47
Przeznaczenia nie da się zatrzymać było puenta tego spotkania - myśl, która zostanie z nim na dłużej i która stanowiła puentę tego spotkania. Wszystko co się wydarzyło, było po coś. Było tym, co sprawiło, że mogli dzisiaj siedzieć przy jednym stole, pochylać się nad kuflem piwa i trudami życia. Wierzył, że każdy dokonany wybór i każdy popełniony błąd był elementem większej układanki. Gdyby nie bagaż doświadczeń, rozczarowań i chwil radości, nie byłby tym, kim jest dziś. . Gdyby nie to, że wrócił do rodzinnego domu, nie poznałby Jaspera.
- To doświadczenia podpowiada ci, żeby się bezustannie martwić - doświadczenie, które zgromadził; strata, jakiej trzykrotnie zaznał; wizje, których doświadczał; wrodzony pragmatyzm, który płynął w jego krwiobiegu; obcowanie z chorobami, z którymi konfrontował się na co dzień. Czuł się jak pan życia i śmierci, gdy udawało mu się w ostatniej chwili wyszarpać ludzkie życie ze szponów kostuchy? Nigdy o to nie zapytał i teraz też nie powinien, był jednak ciekawy, jakie to uczucie, gdy udaje się odraczać to, co nieuniknione. – Zniewoliła cię przeszłość - wydał werdykt, poważny ton kontrastował z balansującym na jego wargach subtelnym uśmiechem, jakby tym grymas chciał rozbroić gromadzące się wokół nich napięcie.
Nie tylko Jaspera, był boleśnie świadom, że jego też. Nadal miała nad nim władzę - taką, która sprawiała, że czasem gubił oddech. Kryła się w każdym namalowanym obrazie - linie przesycone melancholią kolory były niemym krzykiem wspomnień Powracała szczególnie wtedy, gdy odwiedzał grób matki – robił to rzadko, lecz zawsze ze ściśniętym od żalu sercem i poczuciem niedopowiedzenia, jakby ciążyła nad nim jej ostatnie słowa, których nie była w stanie wypowiedzieć na głos. Przemykała na pograniczu snu a jawy w chwilach największej słabości - wtedy, gdy dwoma lampkami wina próbował zagłuszyć piętrzący się w głowie bałagan i wtedy, gdy tak długo leżał w wannie z głową pod wodą, aż brakowało mu w płucach powietrza.
- Czyż to nie cena, jaką ponosimy za szczęście? – zapytał nagle, budząc się z otumanienia myśli; mówił wolno, melancholijnie, wydawało mu się, że zupełnie nie swoim głosem, jakby ktoś nagle przejął kontrolę nad jego ciałem, językiem, mową. – To, że trwa kilka urwanych oddechów, bo gdyby potrwało chwile dłużej, za bardzo byśmy przyzwyczaili się do tego uczucia i zapomnieli, jakie jest wyjątkowe? - ciągnął dalej, niepewnie. Odszukanie kontaktu wzrokowego z Jasperem zajęło mu ledwie chwile. Szczęście było nie nietrwałe, kruche jak porcelana – im dłużej je trzymasz, tym bardziej ryzykujesz, że w końcu pęknie i zmieni się w pył. – Dlatego, obiecaj, po prostu obiecaj, ze jak tylko zjawi się na horyzoncie, nie pozwolisz mu zniknąć.
Jego głos, choć cichy, wybrzmiewał stanowczością. Wiedział, że to naiwna, dziecinne, zwyczajnie głupie. Nikt nie miał przecież władzy zatrzymać przy sobie szczęścia, ale tak łudził, że, gdy nadejdzie, przyjaciel nie pozwoli mu przemknąć niezauważenie pomiędzy palcami jak piasek. Nie znał nikogo - poza samą Leonie – kto bardziej od Prince'a zasługiwał na to, by w jego szarą rzeczywistość, skoncentrowaną wokół szpitala, wkradło się trochę ciepłych kolorów, przełamującą żmudną rutynę codzienności. Morty miał czasem wrażenie, że mężczyzna całkowicie się w tym zatracił i zapomniał jakie to uczucie po prostu żyć dla siebie, nie dla innych.
I nagle go dostrzegł. Ten uśmiech, innych od tych, które widywał na wargach Prince'a. Zupełnie inny.Taki, który odbierał kilka lat. Taki, który rozpalał w spojrzeniu wesołe iskry. I taki, który nasuwał skojarzenie z zauroczeniem.
- Nie mówisz mi wszystkiego – uśmiechnął się z łobuzersko. Był bliski, by w tej nieplanowej ekspresji kopnąć go pod stołem w łydkę, lecz ostatecznie spasował. – Zjawiło się? Opowiadaj. Chcę wiedzieć wszystko.
Entuzjazm jednak szybko wyparował. Wystarczyła ledwie zmianka o sukinsynu, który niemal zniszczył mu przyszłości, by powidok strachu zerknął do jego spojrzenie, jednakże nie mógł mieć tego Jasperowi za złe. Sam go przecież wtajemniczył - jako jednego z nielicznych - w meandry tej relacji. I nie powinien roztaczać nad tym całuna milczenia.
Czasem, gdy myślał o tym człowieku, w jego głowie rodził się pomysł, by złożyć mu wizytę w więzieniu; udałoby mu się zyskać zgodne na widzenie? Ojciec do niego pisał. Kilka razy. Poznawszy, że listy były nakreślone jego ręką, nie otworzył żadnej z siedmiu kopert, nie sprawdził, jakie słowa przelał na papier. Upchnął tę korespondencje na dno szuflady i nigdy już do niej nie wracał. Jednak teraz pomyślał, że być może, gdy wróci do mieszkania, powinien w końcu skonfrontować się z tym, co Francis miał mu kilka lat temu do powodzenia, bo przecież, gdyby chciał pociągnął go ze sobą na dno, już dawno by to uczynił. Dysponował odpowiednim środkami. Zawsze - poza salą rozpraw - wypadał przekonywująco. Wiedział, jak okręcić sobie kogoś wokół palca.
Podniósł wzrok, czując na swoim ramieniu ciężar dłoni Jaspera. Zazwyczaj nie porzucał angielskiej powściągliwości na rzecz takich drobnych gestów wsparcia. I chyba dlatego, że tak rzadko się nimi wysługiwał, miały dla Dunhama taką ogromną wartość
- Osobiście nie traktuje tego jak aktu odwagi - przyznał chwile później, uświadomiwszy sobie, że zapadła między nimi niewygodna cisza. – To była konieczność, by... - sięgnął do kieszeni, w której ciężyła paczka papierosów; nie był nałogowym palaczem, jeszcze nie, lecz przeczuwał, ze to tylko kwestia czasu, zanim organizm zacznie dopominać się o kolejny zastrzyk adrenaliny, a on nie będzie mógł odmówić sobie tej przyjemności – … wyrwać się spod jego wpływu.
Teraz, z perspektywy czasu też nie dostrzegał innej drogi ucieczki, poza tą, która w świetle litery prawa usadziła Francisa w więzieniu na ponad dwie dekady, jednocześnie pociągając go do odpowiedzialności za swoje czyny.
- Wiem - rzucił krótko. – Znalazłem ją przecież - wśród akolitów, chciał dodać, ale głos ugrzązł mu w gardle.
W tym wypadku nie potrafił odróżnić co było prawdą, a co ocierało się o lichy konstrukt zwany nadzieją.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-30-2025, 21:02
Mortie poznał go zbyt dobrze, dopowiadając sobie samemu luki, których Jasper albo nie zdążył wypełnić albo nie był świadom. Tak, pragnął kontrolować wizje tak samo, jak robił to z odczynami toksykologicznymi; użyć ich identycznie jak używał antidotów. Nie zawsze się udawało, euforia z wyleczenia chorego dziecka była tylko jedną ze składowych jego pracy—były też porażki, frustracje, tragedie, czy wreszcie rutyna. Ale nawet gdy zdarzyło się najgorsze, Prince mógł to przeanalizować (może dlatego poukładana toksykologia ostatecznie pasowała mu bardziej niż pełna napięcia i szybkich decyzji chirurgia; nie tylko dlatego, że chirurgiem nie mógł zostać pieprzony kaleka, który w każdej chwili może rozproszyć się przebłyskiem wizji z nieswojego życia—). Znaleźć dokładną przyczynę porażki albo błędu albo nawet smutnego przypadku. Ktoś pomylił grzyby, ktoś poczuł objawy trucizny za późno, ktoś był zbyt daleko od szpitala, zawsze dało się to jakoś wyjaśnić.
Wizji nie. Wymykały się wszelkiej logice, nawet wtedy gdy—jak z Ingrid—wydawały się wyraźne i pewne. Nie dało się ich kontrolować ani zrozumieć, choć nieustannie próbował. Może różniło ich właśnie to, że Jasper nie potrafił się z tym chaosem pogodzić.
Posłał Mortiemu smutne spojrzenie, czując podświadomy bunt wobec jego diagnozy, ale nie protestując.
- Może przeszłość ma większą moc, gdy wcześniej widzi się ją jako przyszłość. - skwitował głucho. - Widziałeś kiedyś coś... dobrego? - spytał cicho, jak na siebie wręcz nieśmiało. On nie, prawie nigdy. Prawie. Nie chciał mieć głupiej nadziei, że przeczucie, które zawiodło go niedawno do klubu tanecznego w Cardiff było dobre, wizje nigdy nie bywały dobre. Bezpieczniej było udawać, że to Leonie znalazła się tam przypadkiem; dopowiedzieć sobie kolejny fragment zagadki o Eileen i przynajmniej jedną z nich trzymać od tego z daleka.
- Jeśli nie pozwoli się szczęściu zniknąć, nie będzie tym, co opisujesz. Nie będzie trwać kilku ulotnych oddechów. - spróbował obrócić słowa Mortiego w żart, jak zwykle gdy rozmowa—albo raczej własne myśli—zdawała się zbyt intymna; a pragnienie trwałego szczęścia zbyt absurdalne by wypowiedzieć je na głos. Zbyt hipokrytyczne, bo przecież Jasper widział w koszmarach ludzi, których tracili wszystko; rozmawiał właśnie z chłopakiem, którego zdradził i krzywdził własny ojciec; musiał komunikować rodzinom pacjentów trudne wieści... a samemu miał stabilną pracę, kochającą rodzinę (która wyrzekła się jedynej córki), zdrowie (nie licząc jasnowidzenia, ale można odpychać od siebie myśli o obłędzie i próbować traktować je jak złe sny...), i może stracił kogoś na wojnie, ale kto nikogo wtedy nie stracił?
Naprawdę nie potrzebował więcej, ale mimo tego jego oczy rozbłysły lekko gdy uśmiechnął się w ten sposób. Nie sądził nawet, że Mortie to zauważy, ale roześmiał się wesoło i skinął głową. Może opowiedzieć mu wszystko, prawie wszystko—gdyby nie niedawne spotkanie akolitów, nie krępowałby się w ogóle, ale po pierwsze chciał ochronić reputację Leonie w tym gronie, a po drugie zabezpieczyć samego siebie na wypadek gdyby chciał poprosić Mortiego o jego fenomenalne rady.
- Niedawno. Właściwie przypadkiem... - przyznał. - To jeszcze nic pewnego. - zastrzegł, z dziwną ostrożnością, z jaką nie mówił o swoich wcześniejszych (w gruncie rzeczy rzadkich) podbojach. - Miałeś tak kiedyś, że mijasz się z kimś wielokrotnie, a potem nagle coś się zmienia i wszystko wydaje się świeże?- zapytał Mortiego z błyskiem w oku, choć trochę retorycznie. - Mijaliśmy się trochę, ona zna się na ziołach, ja nie, znaczy tak, ale ona zna się na tym jak ich nie zabić ani nie zasuszyć przedwcześnie. - roześmiał się. - Myślałem, że to czysto profesjonalne - męska duma nie pozwalała mu przyznać, że po prostu myślał, że się Leonie nie podobał, błędnie biorąc jej nieśmiałość w sklepie za dystans. - ale potem spotkaliśmy się na tańcach i... - wzruszył lekko ramionami. -...właściwie nie wiem, jak to określić, a rzadko nie wiem. Jest lekko i wesoło - tak się przy niej czuł, ale coś w jej sarnich oczach sprawiało, że zarazem nie uważał tego za zwykłą zabawę. - ale właściwie nie wiem, czego ona oczekuje. Wdowy w moim wieku oczekują tylko nocy odskoczni, ale ona jest młodsza—czego oczekują młodsze dziewczyny? W jej wieku byłem już żonaty. - przewrócił oczami z politowaniem dla tamtego siebie, ale przynajmniej spytanie Mortiego o radę wydawało mu się całkowicie rozsądne. Kto lepiej zna tą demografię, jak nie on? - Jutro mam wolne i zaprosiłem ją do Edynburga, pokazać jej różne czarodziejskie miejsca... - Merlinie, a konkretnie antykwariat, może to strasznie nudne. To, że spędzili ze sobą kilka ostatnich nocy, ale w sposób zgoła niewinny też nie mieściło się w ramy relacji do jakich przywykł albo jakie omawiał z Mortiem i nawet nie był pewien, jak ubrać to w słowa. I swoją nierozsądną nadzieję, że może wkrótce skończy się albo ta niepewność albo chociaż niewinność—Leonie wysyłała sporo sprzecznych sygnałów, a on nie znał ich przyczyny.
Przynajmniej pauzy pomiędzy tą opowieścią były lżejsze niż cisza, która zapadła później. Jasper zamilkł, niepewny kiedy powinien spowić osobę ojca Mortiego zasłoną ciszy, a kiedy—skoro już wiedział—mogli o tym rozmawiać (niepewność ta była właściwie podobna tej, gdy Leonie pozwalała mu się dotknąć by niedługo potem wycofać się ze strachem; ale oczywiście to porównanie nie przyszło Prince'owi do głowy).
- Cóż, ja uważam. Za akt odwagi. - zapowiedział kategorycznie, gdy Mortie przerwał milczenie. - A czasem trudno spojrzeć na takie sprawy z boku i obiektywnie musi to zrobć przyjaciel. - zastrzegł łobuzersko, ale spoglądał na Dunhama poważnie. Martwiło go to, że czas najwyraźniej nie zaleczył tej rany; martwiło go coś w sposobie, w jaki Dunham nadal mówił o jego wpływie. Miał nadzieję, że nie czuł się temu winny, a zarazem nie wiedział, jak o to spytać. - Byłeś bardzo młody. - powiedział cicho. - A i tak dostrzegłeś prawdę i znalazłeś rozwiązanie. - i rodzinę też. Pokiwał głową, choć jemu głos zamarł w gardle nie ze wzruszenia, a dlatego, że znów ruszyło go sumienie—na wspomnienie tego, że akolici których sam poznał jako student wcale nie byli aż tak bezinteresowni, a jeden z nich uwiódł później jego żonę, a wojna była krwawa. A samemu chciał wciągnąć Mortiego w kształtującą się ideologiczną wspólnotę, nie w coś, co znowu mogło skończyć się rozlewem krwi...
Cóż, już za późno by to roztrząsać. Chyba jedynym, co mógł zrobić, to tu dla niego być.
- Zanim pochłonie mnie wycieczka do Edynburga, a ciebie własne plany—to samo miejsce, za dwa tygodnie? - zaproponował lekko, choć w ich dzisiejszej rozmowie ani wymianie spojrzeń—nawet wtedy gdy Mortie uśmiechał się łobuzersko, a Jasper pytał go o rady sercowe—nie było właściwie nic całkowicie lekkiego.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:06 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.