• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Manchester, Palatium Librae > Pokój gier
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
02-11-2025, 00:59

Pokój gier
Pokój gier jeszcze nie tak dawno był pokojem szachowym, jednak wraz z postępem społecznym i pojawianiem się nowego typu rozrywek, zaczął ewoluować. Obecnie to głównie męska część rodziny spędza tu czas na relaksie, grach i zabawach, których nie wypada kultywować publicznie. Oprócz zachowanych z sentymentu szachów, główną rozrywką stają się tu karty, ruletka, bilard oraz oczywiście doskonale zaopatrzony barek z alkoholem i tytoniem z całego świata. Skórzane fotele i sofy, niewielka biblioteczka, antresola dookoła pomieszczenia i wielkie okna zasłaniane kotarami towarzyszą bywalcom tego miejsca.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
02-11-2025, 09:39
4 kwietnia

Czekanie było najmniej atrakcyjną częścią każdego spotkania, nic dziwnego, że lubiłem ją też najmniej. Było jak stan zawieszenia, jak moment pomiędzy podjęciem decyzji a jej skutkiem, z tą różnicą, że ja nawet nie wiedziałem, czy w ogóle chcę dziś podejmować jakąkolwiek decyzję. Czy to dziś miałem przestać udawać, że nie znam zasad rozgrywki, którą podjąłem przeciw – albo wobec – Lysanderowi? Czy dziś była właściwa chwila, by przejść od półsłówek i niedopowiedzeń do bezpośrednich gestów i spojrzeń, które pozostawały na dłużej zawieszone na jego ustach?
Tak.
Nie.
Nie wiem.
Miałem za dużo możliwości, aby podjąć ostateczną decyzję, chociaż myśl o tym, że mógłbym w końcu się odważyć była bardziej niż kusząca. Upajająca i dręcząca mnie jednocześnie świadomością, że musiałbym zaryzykować praktycznie wszystko, co do tej pory zbudowałem w naszej relacji. Że mógłbym stracić nie tylko przyjaciela, ale i nauczyciela; a na żadną z tych rzeczy nie mogłem sobie pozwolić. Podejście frontalne, wyłożenie oczywistości, bycie szczerym... Nie umiałem zdecydować, czy to właśnie dziś, czy może jutro, a może... może nigdy.
Więc czekałem niecierpliwie, w jakimś stopniu zły na samego siebie za swoje niezdecydowanie, ale i podekscytowany nadchodzącym spotkaniem. Krążyłem po pokoju gier, raz po raz zerkając na zegar, który uparcie nie chciał przyspieszyć. Wydawało mi się, że słyszę jego tykanie głośniej niż zwykle, jakby nawet on był świadomy mojej niecierpliwości i złośliwie ją podsycał. Mieszkałem w magicznej rezydencji, więc wcale by mnie to nie zdziwiło.
Próbowałem skupić się na drobnostkach, banalnych rzeczach, aby zająć ręce i umysł. Przedstawiałem krzesła, poprawiałem karty na stole, przetasowywałem je dziesiątki raz, równałem stosy żetonów. Wiedziałem, że nie ma to najmniejszego sensu, że moje działania to przesada, bo z chwilą pojawienia się Lysa i tak wszystko rozegra się spontanicznie, ale siedzenie bez ruchu było jeszcze mniej sensowne. Odpłynąłbym w świat myśli i fantazji, z których potem ciężko byłoby mi wrócić do rzeczywistości.
Zastanawiałem się, jak to będzie, gdy przekroczy próg. Czy wpadnie do środka z tą swoją nonszalancją, jakby w ogóle nie przyszło mu do głowy, że może robić na kimkolwiek wrażenie? Czy raczej będzie ostrożny, jak zwierzę na nowym terytorium, zachowawczy i trzymający dystans, póki się nie upewni, że może się odprężyć? Kiedy jednak w końcu wszedł do środka, zupełnie niespodziewanie i niezapowiedziany przez nikogo ze służby, prawie podskoczyłem na dźwięk uchylanych drzwi, a trzymane w dłoni żetony rozsypały się po stoliku. Stłumiłem szpetne przekleństwo, które cisnęło mi się na usta i odwróciłem w stronę gościa.
- Hatley! - Zamierzałem jedynie machnąć mu ręką na powitanie, ale szybko zmieniłem założenia i podszedłem do niego, ściskając go mocno; szybkim, przelotnym gestem niewróżącym żadnej dwuznaczności i podstępu. Poklepałem go po ramieniu i zatoczyłem ręką wokół siebie. - Siadaj, zaraz nam czegoś naleję, bo nie ma sensu zaczynać rozgrywki o suchym pysku. Whisky? Brandy? Mamy rosyjską wódkę, ale dla mnie osobiście jest zbyt prostacka. - Stanąłem przy barku z alkoholem i zerknąłem na swojego gościa. W świetle świec i lekkiego półmroku zza okna, które nie było jeszcze przysłonięte kotarami, jego biżuteria przyjemnie błyszczała, odbijając od siebie padające nań promienie. - Mam nadzieję, że nie miałeś problemów, aby tu dotrzeć? Uprzedziłem służbę, że będę mieć dziś gościa, więc przygotują nam później coś ciepłego do przekąszenia. Karty lubią alkohol, ale ja lubię też jedzenie – roześmiałem się, sięgając po dwa kryształowe kieliszki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
03-11-2025, 22:09
Palatium Librae.
Tak obca nazwa. Jeszcze bardziej obcy klimat, który otacza rozległą posiadłość w Manchesterze. Coś, do czego mógłbym aspirować, gdybym mocniej rozsmakował się w dobrobycie tego świata. Nie ukrywam, oczy chętnie chłoną bogatą architekturę i prześlizgują się po okazałej bryle poprzetykanej połyskującymi wypolerowanymi oknami – dyskretny dotyk tych, którym przychodzi w udziale troszczyć się o prezencję rodziny Crouch. Zastanawiam się czy to ręce jednego czy przynajmniej tuzina skrzatów. Mają wystarczająco środków, aby nie troskać się sprawami tak prozaicznymi jak zachowywanie porządku w gmachu mogącym pomieścić okazałą dzielnicę.
Dorastając w brudnym Ipswich, następnie w nie jakoś wyjątkowo odmiennym od niego Cardiff, przyzwyczaiłem się, że takie rzeczy oglądam z utęsknieniem i moją głowę zaprzątają dywagacje na tematy, które pewnie nigdy nie skalały umysłów bardziej zamożnych. Jak to jest? Mogę sobie jedynie wyobrażać życie w skórze Rafaela Croucha i jego krewniaków. Mogę błądzić wyobraźnią tam, gdzie nigdy nie będzie mi dane czuć się “swojsko” choć zanieczyszczona błękitna krew czai się w moich tętnicach. Błękitna? Przestała nią być w momencie, gdy dotknęła zanieczyszczonej mugolskim genem istoty. Tu sprawa była bez wątpienia jednoznaczna – siła nazwiska traciła w starciu z pospolitością. Prawidła świata pozostawały niezmienne. Chów wsobny powszechny. Mnie zaś pozostawało wyszarpywać sobie lepsze jutro wszelkimi sposobami. Póki starczy sił i determinacji.
Czy pasowałbym tu? Zastanawiam się znów, idąc korytarzem rozświetlonym mosiężnymi żyrandolami zwisającymi ciężko ze zdobionego sufitu. Pokaźne ramy obrazów zdobią t ł u s t e płótna mistrzów, grube od maźnięć farby, a mlecznobiałe marmury krągłości figur przywodzą mi na myśl muzealne sale. Bawi mnie, że w pewnym sensie zatapiam się w tło, ozdobny niczym jedna z postaci tkanych na drogocennych gobelinach. Pistacjowy atłas szerokiej koszuli przywodzi na myśl gęstwiny rajskiego ogrodu z którego zakamarków wyzierają połyskujące ciała ptaków ujarzmionych ogniwami łańcucha dźwigającego również nieregularne kształty pereł. Największa przypominająca łzę lekko kołysząca się przy uchu. Szmaragdowe szkiełka imitujące drogie kamienie na palcach, kilka rubinów – wszystko, czego tylko pragnąłbym dla siebie i co manifestuję zawzięcie, dobierając fałszywy pozór bogactwa. Może zbyt wiele? Nie znam tego słowa, uciekam od niego i nawet jeśli wszystko trąca kiczem, jest mi z tym diabelnie dobrze. Ścieram z czoła trudy drogi, upewniając się, że zaczesanej na gładko tafli włosów nie naruszył wichr pośpiechu. Jedynie tomy pod pachą zdradzają, że faktycznie jestem magimedykiem. Pierwsze spojrzenie służby było mocno podejrzliwe i to wcale mnie nie zaskoczyło.
Stukot butów jest odgłosem, którego doświadcza mój zmysł słuchu. Osoba, która prowadzi mnie wytrwale przez posiadłość nie odzywa się choćby słowem, co odbieram jako ogólnie przyjętą normę, mało komfortową, ale jednak będącą przejawem dobrych manier. Mam czas, aby zatrzymać się na chwilę myślą przy tym, co wydarzyło się podczas mojego ostatniego spotkania z Crouchem. Zastanawiałem się wielokrotnie czy moje odczucia są realne i czy nie wyolbrzymił ich stan upojenia alkoholowego. Pragnąłem rozważyć to wszystko ponownie, przekonać się realnie, czego tak naprawdę szuka, czego pragnie, gdy znów godzi się na spotkania i nie zawsze pamięta o księgach dotyczących magii leczniczej. Skrzypnięcie drzwi obwieszcza, że jestem na miejscu. Wnętrze pokoju jest nieco jaśniejsze od korytarza, dlatego mrużę oczy. Entuzjazm w głosie Rafaela wybrzmiewa naturalnie, tak jak i naturalny zdaje się jego gest powitania – tak bardzo często witają się bliscy znajomi. Znam go jednak na tyle, by wiedzieć, że o n nie wita się tak z ludźmi. Pozwalam się prowadzić głębiej pomieszczenia wyraźnie przeznaczonego do przeróżnych gier hazardowych i nie tylko.
— Panie Crouch — rzucam równie pogodnie, a on ucieka dość szybko i zajmuje ręce szkłem. Unoszę lekko brew, zastanawiając się, na co mam ochotę. — Jestem gościem, nie znam dokładnie zasobności barku, więc może zdam się na twój gust. Coś, co lubisz najbardziej. — Bardzo dyplomatycznie. Niech wybiera, niech poczuje przypływ swobody. Układam przyniesione książki na jednym z foteli pod ścianą. — Przyniosłem ci coś do poczytania — wyjaśniam, a później podchodzę do stołu bilardowego, by oprzeć się o niego biodrem z rękoma zaplecionymi na piersi. — Bez problemów. Raczej ciężko przeoczyć Palatium Librae… — Wzdycham i wywracam oczami. — O tym, że lubisz dobre jedzenie już wiem, Rafaelu. Jak to szło… — Zastanawiam się przez moment, by dobrze oddać tamtą wypowiedź. — Choćbyś zabrał najpiękniejszą i najbardziej chętną damę na najbardziej romantyczną wędrówkę wśród obrzydliwe ckliwej scenerii, nie dorówna to rozkoszy, jaką byś odczuł po skosztowaniu raclette z pieczonymi ziemniakami. — Na ustach pozostaje jedynie złośliwy uśmieszek.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
05-11-2025, 21:04
Szkło w moich dłoniach ciążyło, chociaż nie było w nim jeszcze ani kropli alkoholu; ciężar wynikał bardziej z chaosu w mojej głowie, ze świadomości, że nie chodziło tylko o wybór między brandy a whisky, koniakiem a absyntem czy innym trunkiem, który powali z nóg i pozwoli zrzucić wszystko, co się potem wydarzy, na swoje działanie. Chodziło o odpowiedzialność; zrozumienie, że nie czekałem na Lysandera – a w zasadzie nie tylko na niego – ale że czekałem na moment, w którym wreszcie przestanę się pilnować, a alkohol był ku temu najlepszą wymówką.
Skup się, Rafael, powtórzyłem sobie po raz kolejny, pozornie spokojnym wzrokiem wodząc po karafkach i butelkach. Skup się na rozmowie. Na medycynie i na grze. Na wszystkim, co nie było n i m. Umiesz to przecież zrobić, ty stary lubieżniku. Wyciągnąłem korek ze zamkniętej butelki whisky, zakręciłem nią lekko, aby się wymieszała i wlałem nam do szklanek, opierając się o blat barku i spoglądając na swojego gościa.
- Przynosisz mi książki, ale nigdy z nich nie odpytujesz. Tak ufasz, że je czytam, a nie tylko udaję, żeby wyglądać na mądrzejszego? - Uniosłem kpiąco brew, zerkając kątem oka na stosik tomiszczy umieszczony na fotelu. Lektura na długie godziny, które zamierzałem spędzić wnikając głębiej w medyczne arkana. Nasza rodowa biblioteka nie miała wielkiego zbioru ksiąg uzdrowicielskich, a te nieliczne i tak już dawno przeczytałem. Lysander natomiast nie tylko dostarczał mi zupełnie nowe pozycje, ale przede wszystkim starannie wyselekcjonowane.
- Raclette, tak, pamiętam – powiedziałem nieco rozmarzonym tonem, przywołując na usta uśmiech. - Nie ma lepszej potrawy, która oddziaływałaby na zmysły, choć dla niewprawnego smakosza zdawać się może prymitywnie prostą. - Rozkosz na języku, której nie da się porównać do żadnej innej. Żadnej. - Podkreśliłem na wypadek, gdyby przyszło mu na myśl oponować. - Ale w zasadzie, czemu miałbyś nie spróbować samemu? - zastanowiłem się, bo choć dyspozycje co do posiłku obejmowały raczej coś bardziej wykwintnego, nic nie stało na przeszkodzie, aby trochę podręczyć kucharza nagłą zmianą menu. - Widzisz, Hatley, ja po prostu nie lubię rzeczy przeciętnych. Ani w kuchni, ani w towarzystwie. Raclette czy obecność kogoś mile widzianego – rzuciłem mu wymowne spojrzenie, a potem znów skupiłem się na kieliszkach, jakbym to do nich mówił – takiej przyjemności sobie po prostu nigdy nie odmawiam. - Uśmiechnąłem się półgębkiem.
Powinienem już dawno się przyzwyczaić do jego ekstrawaganckiego wizerunku, to tej błyszczącej aury, jaką wokół siebie rozsiewał, a która subtelnie balansowała między pewnością siebie, która aż od niego biła a pewną pretensjonalnością, jakby chciał rzucić wyzwanie całemu światu. Patrzenie nie na niego było w pewnym sensie jak spektakl. Teatralna sztuka, na którą wykupiłem cały pierwszy rząd, by mieć głównego aktora tylko dla siebie, ale nie miałem jednocześnie pojęcia, że ta bliskość sceny będzie mnie kosztowała spokój mojej duszy. I ciała.
Podszedłem do niego i bez słowa podałem mu szklankę, a kiedy przypadkowo dotknąłem jego dłoni, poczułem znajomy dreszcz, ten, który zawsze pojawia się wtedy, gdy człowiek wie, że za chwilę przestanie być panem sytuacji. Po raz kolejny pomyślałem, że nie sposób oderwać od niego wzroku, choć jednocześnie wszystko we mnie krzyczało, by nie przyglądać mu się aż tak.
Łatwiej jednak było powiedzieć, niż zrobić.
- Poker na początek? - zaproponowałem, wskazując na fotele i stolik, na którym leżała świeża talia kart. - Królewska gra na wejście w rytm, a potem zobaczymy, co dalej. - Czy zagramy o coś więcej, czy zostaniemy na niezobowiązującej rozgrywce. Zasiadłem na miejscu, odstawiając szklankę z whisky na blat i sięgnąłem po karty, które zacząłem niefrasobliwie tasować. Nie przykładałem się do tego; leniwie obracałem je w palcach, pozwalając by znajomy rytuał i powtarzalność ruchów wprowadziły trochę skupienia do mojego rozbebeszonego obecnością Lysa umysłu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
22-11-2025, 22:42
Czy zależy mi aż tak bardzo? Czy mam interes w tym, by każdą z ksiąg studiował z zapałem młodego adepta, któremu głód wiedzy spędza sen z powiek? Jest to kwestia wątpliwa, z całą pewnością nie aż tak istotna, bym musiał dwoić się i troić nad tym, by Crouch sięgał po kolejne tomy. Przynoszę mu je dość regularnie, zabieram stare, a to co z nimi robi jest jego sprawą prywatną. Nie jestem formalnie żadnym nauczycielem, nie podpisuję się na jego świadectwie umiejętności w obszarze magii leczniczej. Wszystko to robię w geście dobrej woli i w przekonaniu, że jest jednostką odpowiedzialną, przynajmniej w zakresie zgłębiania dziedzin, które ją interesują. Robił to przede wszystkim dla siebie, nie ważne czy dlatego, by lepiej postrzegano go towarzystwie czy może po to, żeby znaleźć odskocznię w urzędniczym świecie. Swoją drogą, coś musi jednak z tego pozostawać mu w głowie, skoro przy zupełnie naturalnej rozmowie często wspomina rzeczy zawarte w księgach. Czy to jednak poziom zadowalający?
— Nie jesteś już dzieckiem, hmm? — Zagaduję w tonie podobnym do tego, który sam właśnie postanowił zastosować. — Chyba, że potrzebujesz koniecznie takiej motywacji… Niektórym tęskno za pewnym rodzajem zależności… — Cóż, co kto lubi. Spojrzenie dość niejednoznaczne, balansujące na granicy prowokacji i lekkiego rozbawienia dokładnie obrazuje to, co we mnie teraz siedzi – chęć poznania. Bo niejednoznaczność otwiera możliwość dla wielu reakcji. Jest to motywowane chęcią zrozumienia tego, czego Crouch oczekuje i co kryje się pod tymi wszystkimi zaczepkami nieumiejętnie budowanymi w chwilach nazbyt intymnych. Choć to może złe słowo. Nie tyle intymnych, co takich, w których zwyczajnie nie jest wystawiony na widok oczu punktujących go za każde odstępstwo od normy. Za każde odstępstwo od obrazu, który powinien prezentować członek tak znamienitej rodziny.
— Widzisz, coś ciągle nie pozwala mi powiedzieć, że jestem w stanie uwierzyć ci na słowo — stwierdzam w odpowiedzi na peany ciągle padające z jego ust pod adresem roztopionego na ziemniakach sera. Może to moja przekora, może faktyczne poczucie, że proste danie nie jest czymś aż tak wyjątkowym. Choć ponoć w prostocie właśnie tkwi siła. Nie nalegam, by teraz zmuszał przez moje zachcianki kucharza, by udowadniał za niego słuszność stwierdzenia. W zasadzie to czuję się na swój sposób lekko zakłopotany, bo dość dobrze znam tę drugą stronę pracy na rzecz osób bardziej majętnych. O pewnych rzeczach jednak można zapomnieć bardzo łatwo, nawet przez wzgląd na to, że swoją rolę powinno odgrywać się konsekwentnie; dlatego też nie upieram się i nie zniechęcam do podjęcia rękawicy. Kiedy zaś na kanwie rozmowy o jedzeniu formułuje dalej idące wnioski, uśmiecham się nie kryjąc zaskoczenia.
— Czyli mogę uznać, że stawiasz moje towarzystwo na równi z rozkosznym ziemniakiem skąpanym w serze. — Nie potrafię powstrzymać śmiechu. Zupełnie szczerze, bo podobnych wyznań nie zwykłem przyjmować zbyt często. To znaczy… nie w takiej formie. W tym samym momencie Rafael podchodzi do mnie i podaje szklankę z alkoholem, którą przyjmuję z wdzięcznością, skupiając spojrzenie w zarysach jego twarzy. Zdaje się naprawdę zajęty spotkaniem i moją obecnością, może lekko nad wyrost? Może w sposób, który towarzyszy ludziom nie przepadającym za momentami, gdy coś nie idzie po ich myśli?
Zaraz muśnięcie palców i znów dystans.
Coś na kształt próby zachowania balansu.
Idę dokładnie tam, gdzie wskazał. Dwa solidnie wyglądające fotele zdają się wygodne na tyle, by myśli o kolejnych partiach kart przychodziły jako naturalna konsekwencja sprzyjającej aury. Nie wiem jednak jak będzie w naszym przypadku.
— Niech będzie — godzę się bez większego problemu. W pokera grywałem dawniej dość często, zwłaszcza w Cardiff. Potem hazard nieco mi zbrzydł, jednak jestem gotów stwierdzić, że coś jeszcze pamiętam i chyba aż tak kiepski nie bywam, żeby uciekać od propozycji. — Często tu grywasz? — Jak to wygląda? Rodzinna atmosfera sprzyja? A może zaprasza przyjaciół?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
25-11-2025, 12:39
Nie mogłem mu powiedzieć, że chętnie widziałbym go w roli wymagającego profesora odpytującego mnie na wyrywki ze znajomości ludzkiego organizmu, więc milczałem, rzucając mu po prostu wymowne spojrzenie, które mógł zinterpretować po swojemu. Podciągnąłem rękawy koszuli do łokci, odsłaniając ramiona puste nadgarstki i ramiona; w przeciwieństwie do Lysa nie byłem wielkim miłośnikiem zdobienia swojego ciała biżuterią albo, co praktykowali niektórzy, tatuażami.
- Masz rację, w kwestii jedzenia najlepiej zaufać własnemu językowi. - Uśmiech, który pojawił się na moich ustach, był może trochę zbyt dwuznaczny, może zbyt otwarty, ale za to całkowicie szczery. Żartowałem, choć faktycznie traktowałem dobre potrawy jako dobro, które należało kultywować i szanować; czy nie było w końcu częścią tradycji każdej z cywilizacji? A te sztampowe przez żołądek do serca? Nie brało się na pewno znikąd. Oczywiście nie zamierzałem uwodzić Hatley'a swoją umiejętnością gotowania – a raczej jej brakiem – lecz skoro już porównał się do ziemniaka w serze (pysznego!), którego mogłem jeść niemal codziennie...
- I powinieneś to docenić, mój drogi, bo nie każdą potrawę smakowałbym z takim zaangażowaniem, jak raclette. - Zaśmiałem się razem z nim, nie spuszczając z niego wzroku. Śmiał się tak zwyczajnie, tak naturalnie i swobodnie, daleki od napięcia, które siedziało we mnie, które nakazywało żonglować dwuznacznościami i niedopowiedzeniami. Które w końcu kazało mi się opanować i spoważnieć, zanim we własnym domu przekroczę granicę. Upiłem łyk whisky. Alkohol spłynął po gardle z tą znajomą, palącą miękkością, która najpierw fantomowo wprowadzała ciało w przyjemny stan rozluźnienia, a potem po kolejnych łykach i szklaneczkach, oferowała rzeczywiste rozluźnienie. Czułem, że mogę to przypłacić porannym kacem, ale i tak było warto.
Sięgnąłem po talię kart leżącą na stole, świeżą, nadal pachnącą nowością, wyciągniętą z pudełka ledwie godzinę wcześniej. Nadal były nieprzyzwyczajone do ciepła dłoni i nadal nie znały ceny, której będą odpowiednikiem waluty. Pieniądze, wpływy, przysługi, może czyjaś godność i całe życie? Przetasowałem talię dwa razy bez upuszczania żadnej karty, co jak na kogoś kto grywał rzadko, uznałem za spore osiągnięcie. A potem rozdałem nam po pięć kart, nie sięgając jednak jeszcze po moją kupkę.
- Nie, mam raczej inne rozrywki, poza tym praca... - wydąłem lekko usta – ciągle zajmuje mój cenny czas – powiedziałem z niechęcią w głosie, której wcale nie musiałem udawać, bo na samą myśl o tym, że muszę przekładać tony bezsensownych dokumentów, zamiast na przykład czytać albo pić w barach, robiło mi się przykro. Czy tak powinno wyglądać życie szanowanego Croucha? Kultura pracy do upadłego? A cieszenie się życiem? Korzystanie z bogactwa? Marnotrawienie rodowych pieniędzy? Urodziłem się piękny i bogaty tylko po to, aby nie móc korzystać z życia, bo praca zabierała mi jego lwią część? - Tym bardziej się cieszę, że w końcu mogę spędzić go trochę razem z tobą i przy okazji oskubać cię do ostatniej skarpetki. - Uniosłem brwi, tym razem patrząc na niego kpiąco i sięgając po swoje karty.
Powoli wypuściłem powietrze, analizując dar od losu, który podesłał mi w tym rozdaniu i ukradkiem zerkając na Lysa, który przeglądał własne karty. Nie liczyłem się z tym, że wygram, zresztą nie taki był cel tego spotkania; faktycznie chciałem spędzić z nim czas, lepiej go poznać, ale i wybadać. Sprawdzić raz jeszcze, czy drobne sygnały wysyłane w jego stronę są odczytywane właściwie, czy po prostu traktuje mnie jak oderwanego od rzeczywistości bogatego dzieciaka. No dobrze, nieco starszego bogatego dzieciaka.
- Chcesz grać o coś konkretnego? - zapytałem od niechcenia, składając karty, abym przypadkiem ich nie pokazał i się nie zdradził. - Jakiś zakład? Przysługa? Czy czysta zabawa bez konsekwencji? - Oparłem łokcie o stół i nachyliłem się lekko w jego stronę, jakbym z niecierpliwością wyczekiwał jego odpowiedzi. I kart, które przed sobą trzymał.

Rzut na 82
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
02-12-2025, 22:21
Wydaje mi się, że jestem obecnie na lepszej pozycji. A może to nie tylko kwestia tego dnia, ale ogólna zasada panująca w naszej relacji. Biorąc pod uwagę napięcie, które subtelnie rysuje się w nim za każdym razem, kiedy wychodzi poza określone granice, moja przekora i zupełna zabawa łączącymi nas momentami zdaje się być przyjemniejszą rozrywką. Ja nie muszę się silić i choć często kłamię, naginam swoją naturę czy koloryzuję rzeczywistość, jest to dla mnie naturalny sposób funkcjonowania. Skrzywione sumienie przestało odzywać się już dawno temu, iluzja przywarła do moich ramion na wzór drugiej skóry, prawda rozmyła się pod naporem doświadczeń, by ostatecznie moja sylwetka potrafiła dopasowywać się płynnie do oczekiwań konkretnej osoby. Czasami sam mam problem z tym, by stwierdzić, co faktycznie mnie określa, a co jest czyjąś projekcją. I tym razem mierzę się z podobnym doświadczeniem. Wiem na pewno tylko tyle, że zależy mi na możliwościach, zależy mi na korzyściach mogących potencjalnie wypływać z naszej zażyłości. I mało ważne czy będzie to jedynie doraźna poprawa statusu czy może coś, co wpłynie na mnie w dłuższej perspektywie.
— Może potrzebuję zobaczyć, że faktycznie ci zależy, aby w ogóle stwierdzić, iż warto sobie zaprzątać głowę sprawdzaniem twojej wiedzy. — Odpowiedź na jego spojrzenie i brak jakiejkolwiek werbalizacji uderza znów lekko w kwestię nauki o magii leczniczej, by nie zgasł tak nagle jak większość podobnych utarczek pomiędzy nami. Choć muszę przyznać, że temat raclette wiedzie prym od ostatniego spotkania, wprawiając mnie w realne rozbawienie. Jak widać, można zrobić figurę z najbardziej pospolitej bulwy rosnącej w mięsistych bruzdach ziemi.
— Skoro jesteśmy w tym zgodni, liczę, że rozwiejesz moje wątpliwości i stworzysz mi okazję do skosztowania. To dość ryzykowne, jeśli okaże się, że nasze gusta są rozbieżne. — Tak jak w każdej innej kwestii, mój drogi, tak jak w każdej innej kwestii. Ale zdaje się, że bez ryzyka i pewnych, być może szalonych przedsięwzięć, nadal skazani będziemy, a właściwie Rafael, na poruszanie się po omacku. Myślę, że to na dłuższa metę naprawdę kłopotliwe i wycieńczające wręcz, lecz może się mylę. Mogę przecież oceniać sytuację nad wyrost, a także to, co tli się pod sklepieniem jego czaszki.
Opieram się wygodniej, uważnie patrzę na jego dłonie przerzucające karty ze swobodą i słucham równocześnie odpowiedzi na moją ciekawość dotyczącą codzienności w Palatium Librae.
Ściągam usta w minie wyrażającej zamyślenie, potem rozluźniam je lekko, by wydobyć dźwięk wyrażający coś na kształt satysfakcji z obrotu spraw.
— Coś często przychodzi mi być twoim wybawcą od nieznośnej codzienności. — Przecież nasze ostatnie spotkanie również tym było – odskocznią, próbą zapomnienia o obowiązkach i o tym, co go tak bardzo uwierało. Monotonia, znużenie, może nawet i gorycz związana z prowadzonym życiem. Jak wielu podobnych mu kończyło właśnie w ten sposób? Uwięzieni w złotych klatkach, stłamszeni ciasnymi kołnierzykami koszul, uwiązani obowiązkami i oczekiwaniami rodziny? Czasami zdarzało mi się zapominać, że dobre urodzenie szło zwykle w parze z niedogodnościami, których zapewne nie potrafiłbym udźwignąć. Moja niepewność jutra okazywała się wręcz czymś słodkim w swej wyzwalającej nieprzewidywalności.
Moje karty zdają się nie być aż tak fatalne jak się obawiałem, wciąż jednak zagadką pozostawała ręka Rafaela. Mogę zawsze liczyć na blef… to przecież nigdy nie było dla mnie trudne. Patrzę na Croucha znad wachlarza kartoników, próbując go rozszyfrować.
Kwestia nagrody nie jest aż tak prostą. Mogę wprawdzie rzucić czymś bardzo przyziemnym. Ma możliwości, by odpłacać przysługami, ma pieniądze, których zapewne nie liczy już nawet i nie ma dla niego znaczenia czy będzie o te sto galeonów do przodu czy też dostanie po kieszeniach.
— Chciałbym coś, z czym naprawdę będzie ci się trudno rozstać… Coś czego wartość naprawdę cenisz. Liczę na twoją uczciwość w tym względzie — wyznaję. — A ty, Rafaelu, jak chcesz grać? — zagaduję. Nie posiadam dóbr materialnych mogących go interesować lecz nie wątpię w jego inwencję.

48 rzut plus 30 blef czyli mamy 78
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
05-12-2025, 18:27
Alkohol zawsze wygładzał nieco moje reakcje, spowalniał moją codzienną ekscentryczność, czynił mnie bardziej leniwym, jakbym w końcu pozwolił sobie trwać, a nie ciągle gonić za marzeniami. Wiedziałem, że wkrótce odczuję właśnie takie działanie, że jeszcze jeden, dwa kieliszki, a ta złudna spolegliwość opanuje każdy mięsień i nerw mojego ciała, czyniąc mnie bardziej otwartym i mniej uważnym. Nawet jeśli przy Lysie nie musiałem zachowywać ministerialnego chłodu i ukrywać swoich emocji pod starannie pielęgnowaną powściągliwością, to i tak spoważniałem w jednej chwili, a moje spojrzenie przeniosło się na płomień jednej ze świec w wiszących kinkietach na ścianie ponad ramieniem Lysa, gdy jakby mimochodem wtrącił, czy faktycznie mi zależy.
- Jest naprawdę bardzo mało rzeczy w moim życiu, na których zależy mi równie mocno, jak tego, żeby poznać tajniki medycyny i nie czuć się zupełnie bezwartościowym. - Znałem ten ton we własnym głosie, ten subtelny balans między szczerością a kontrolą, jakbym chciał mu coś zdradzić, wyjaśnić, zaoferować prawdę o sobie, a jednocześnie wiedział, że czasem lepiej milczeć niż odsłaniać swoje słabe punkty. Przekładam karty, uderzając ich brzegami o blat. To dobry dźwięk, rytmiczny, wprowadzający pewną stałość w moje rozedrganie.
Ale może sam sobie jestem winny. Może zbyt mocno kreowałem obraz człowieka, któremu zależy tylko na dobrej zabawie i carpe diem, by był traktowany całkowicie poważnie. Zwykle mi to nie przeszkadzało; wręcz przeciwnie, otwierało drzwi, które normalnie byłyby zamknięte, bo mało kto uważał, że mimo wielkiego nazwiska mogę być równie wielkim urzędnikiem. Ale w tej chwili wiedzial,em, że chcę, aby Lys wiedział, że mi zależy i spotkania z nim i wiedza, którą mi przekazywał, że były fanaberią bogacza.
Nie powinienem był pozwolić, żeby słowa Lysa osiadły mi tak głęboko w myślach, a jednak zrobiły to bez żadnego wysiłku. Oderwałem wzrok od płomienia świecy i odchyliłem się lekko na fotelu, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech, jakby nic mną właśnie nie wzburzyło.
- Ja skromnie zadowolę się przysługą, którą będziesz mi winien. Na ten moment nie jestem pewien, na czym będzie polegała, ale postaram się, by nie było to nic nielegalnego. - Sięgnąłem po swój kieliszek, zaglądając do środka w chwilowym zamyśleniu. Nie miałem pojęcia, co mógłbym mu dać; wiele rzeczy ceniłem sobie w swoim otoczeniu, ale czy była jakaś, której utrata naprawdę by mnie zabolała? Czy może boleć coś, co można chwilę później odkupić lub zdobyć nowe, jeśli tylko potrząśnie się sakiewką? - Nie mam żadnej takiej rzeczy, Hatley – przyznałem w końcu szczerze, gdy odstawiałem pusty kieliszek i nalewałem sobie następną kolejkę. - Mogę jednak zaoferować ci mój sekret, który jest dla mnie o wiele cenniejszy niż dobra materialne – rzuciłem po chwili niefrasobliwym, lekkim tonem, czując za to w mięśniach nienaturalne spięcie. - Ale jeśli to za mało, zagrajmy po przyjacielsku – zaproponowałem jeszcze, aby dać mu wybór i alternatywę.
Położyłem karty na stole, a kiedy zrobił to Lys, nie umiałem powstrzymać drobnego uśmieszku triumfu. Wygrałem tę partię. Minimalna różnica wskazywała co prawda na ogromny łut szczęścia, ale i tak chciałem się nim nasycić.
- Szczęście w kartach i w miłości... - mruknąłem pod nosem z delikatną satysfakcją. - Druga partyjka? - Nie czekałem na jego skinięcie głową i potwierdzenie, zebrałem karty, przetasowałem i znów rozdałem. Tym razem jednak zachowałem milczenie, jakby rzeczywiście całkowicie pochłonęło mnie tych pięć kart, które trzymałem w dłoni i figury, jakie tworzyły. Pozwalam sobie na krótką chwilę, w której mogę udawać, że jedyną rzeczą, na której jestem skupiony, jest rytm kart w moich dłoniach, a nie Hatley siedzący naprzeciwko, sam w pokoju ze mną i pojony alkoholem, który rozluźniał obyczaje. Nie jestem pewien, czy minęło pół minuty, dwie czy pięć, kiedy w końcu uniosłem na niego wzrok i bez słowa wymieniłem dwie karty. Niech się domyśla, niech kombinuje, czy mam w dłoniach trójkę i dobieram do fulla, czy może blefuję i próbuję ugrać coś jedną parą...

Rzut na 92
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 12-12-2025, 10:48 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.