• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Południowy Londyn > Greenwich Park
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-10-2025, 15:42

Greenwich Park
Greenwich Park, którego początki sięgają XV wieku, to rozległy zielony teren na południu Londynu, pełen łagodnych wzgórz, rozległych trawników i starych dębów oraz buków. Park służył angielskim królom jako tereny łowieckie, zanim stał się publicznym miejscem wypoczynku. Wzdłuż kamienistych alejek kwitną rododendrony i barwne rabaty kwiatowe. W parku stoją ozdobne fontanny — w tym zabytkowa fontanna pitna z XIX wieku — które dodają miejscu elegancji. Centralnym punktem jest Królewskie Obserwatorium z charakterystyczną miedzianą kopułą, a obok przebiega południk zerowy, który przyciąga turystów chcących zrobić zdjęcie z nogą po obu stronach świata. W parku znajdują się też małe stawy z kaczkami i łabędziami oraz pergole porośnięte pnączami. Na wzgórzu ustawione są ławki, skąd można podziwiać szeroką panoramę Tamizy i historycznych zabudowań południowego Londynu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-28-2025, 19:52
29 MARCA 1962?
Planetarium na wzgórzu Greenwich Park

Między obietnicą i realizacją planów poczynionych u Krwawego Brata nie minęło dużo czasu, a zarazem minęło go stanowczo za dużo. W ciągu jednego mrugnięcia jej życie wywróciło się do góry nogami, ocieplone niespodziewanym płomykiem akceptacji, zrozumienia i zauroczenia, jego intensywności przybierającej na sile za każdym razem, kiedy Jasper stawał przed jej oczyma. Nie musiał nawet pojawiać się tam osobiście: wystarczyło, że Leonie sięgnęła do niego myślami przez czas i przestrzeń, że przywołała w pamięci barwę jego śmiechu, przyjemną szorstkość dłoni albo wymieniane z nim czułości, i jej policzki natychmiast szczypały pod wpływem zakradającego się na nie rumieńca.
Traciła kontrolę nad roztargnionym uśmiechem, odkładała rzeczy w nieodpowiednie miejsca, regularnie zaczęła coś gubić, straciła apetyt... Ale nazwanie tego, co łączyło ją z Prince'm, jeszcze nie przychodziło jej łatwo. Ciągle miała wrażenie, że to fatamorgana, postawiona przed nią tylko po to, by cierpiała, kiedy relacja dobiegnie końca. Że Mojry przewidziały dla niej najokrutniejszą z możliwych tortur: podarowały nadzieję, pozwoliły poczuć się szczęśliwą, chcianą i należącą do kogoś w ten piękny i odwzajemniony sposób, aż wyrwą to z jej rąk tak brutalnie, że nic takiej rany już nie zasklepi.
Na miejsce spotkania z Morty'm prawie się spóźniła, obowiązki sklepowe przetrzymały ją w Cardiff, zanim - trawiona wyrzutami sumienia - zostawiła Senny Fruwokwiat pod wątpliwą opieką Harrisa, swojego współpracownika. Może przyjaciel powie jej, czy mogła czuć się spokojna o doglądane przez niego rośliny, czy właśnie popełniła potworny błąd i jutro nie będzie czego po nim zbierać?
Przyspieszyła kroku, wyciągając ręce z kieszeni brązowego płaszcza, bo na samą myśl o Harrisie jej skóra miała ochotę zapłonąć z niechęci; później skręciła w prawo, przeszła jeszcze kawałek i zorientowała się, że droga do planetarium wcale nie prowadziła tędy. Cudownie. Leonie nie poruszała się po Londynie tak sprawnie, jak po organizmie walijskiej stolicy, więc zanim zauważyła Dunhama oczekującego na horyzoncie, jej policzki zdążyły lekko się zaróżowić - z irytacji, z konfuzji i z politowania swoim pożal się Merlinie zorientowaniem w terenie. A przecież mijała po drodze tabliczki wskazujące kierunki do co ważniejszych punktów na parkowej pajęczynie. Ale po co z nich skorzystać, skoro można pójść w zupełnie inną stronę?
- Przepraszam, chyba się spóźniłam - rzuciła do niego, wspiąwszy się na palce, żeby powitalnie objąć czarodzieja ramionami. Na przestrzeni lat ten gest przychodził jej naturalnie, a opory, które pozostawił w niej on, związane z każdym dotykiem, zbladły w przypadku Morty'ego praktycznie do nieistnienia. - Bo zgubiłam drogę - przyznała, wzdychając cicho. Nie świadczyło to o niej najlepiej, acz wiolonczelista pamiętał na pewno, że zanim nauczyła się wszystkich dróg w Hogwarcie (o dziwo odnalezienie ścieżki do sekretnego ogrodu zawsze przychodziło jej z łatwością), zegar wybił koniec siódmego roku i trzeba było pakować się do wyjazdu. - Jak się masz? - uśmiechnęła się pogodnie, lustrując Dunhama czułym spojrzeniem. Szukała oznak choroby, zmęczenia, trosk albo nieprzespanych przez wizje nocy, chwytając go przy tym za ręce, żeby poczuć przy sobie ciepłą prawdziwość jego ciała. - Wybrałeś już szatę na Zjazd? - znając Morty'ego, albo dobierze ją w ostatniej chwili, albo miał już szczegółowo przygotowany projekt, nic pomiędzy. Jej spojrzenie powędrowało potem ku masywowi czekającego na nich budynku; kopuła robiła ogromne wrażenie, a późna pora, niezbyt odległa od godzin zamknięcia, gwarantowała, że nie będą musieli mierzyć się z tłumami. - Nigdy tu nie byłam - przyznała, czekając na przewodnictwo przyjaciela. W końcu to był jego pomysł - i jego nagroda.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-31-2025, 02:15
Wydawało mu się, że ulice Londynu, zanurzone w melancholii dnia, układały się w labirynt, w którym marcowe popołudnie chciało wykraść mu ostatnie ochłapy ciepła. Pojedyncze promienie słońca ledwie przyciskały się przez korowód oblepiających niebo chmur - ciężkich i szarych, jak plątanina niewypowiedzianych słów wycofujących się w głąb gardła. Tych, które zarezerwował na dzisiejsze spotkanie. Tych, które sprawiły, że czuł nieprzyjemny uścisk zdenerwowania w żołądku. I które jak niespokojne duchy wybrzmiewały echem pod sklepieniem jego czaszki.
Chłód wdzierał przez płoty płaszcza, muskając skórę swoim lodowatym oddechem. Zadrżał, chowając w dłonie do kieszeni, lecz wtedy palce napotkały papierośnice. Zacisnął je na chłodzie metalu, którego temperatura mogła być porównywalna z zimną taflą Tamizy mijaną przez niego gdzieś po drodze. Zdawał sobie sprawę, ze odkąd do jego życia zakradły się szepty, papierosy stały się nieodłącznym elementem jego istnienia, a mimo to coraz częściej po nie sięgał, a teraz, w tym punkcie, w którym się znajdował, nie wyobrażał sobie poranka bez choćby trzech buchów.
Palce, zdrętwiałe od zimna, z trudem wydobyły cienki cylinder, który zaraz potem znalazł się między ustami, jakby miał stać się pomostem łączącym go z odległą krainą spokoju do innego świata. Metalowa zapalniczka w końcu poddała się jego naciskom i rozbłysła nikłym płomieniem. Chwile później gorzki dym wlał się do płuc, a Morty z każdym wydechem oddał się od rzeczywistości i zanurzał się głębiej w serpentynę własnych myśli.
Pierwszą z nich była enigma mężczyzna spotkanego dwa tygodnie temu na pomoście. Widmo tamtej nocy nadal do niego wracało; włamywało się do jego umysłu jak złodziei, odbierając spokój jego duszy. Rozpamiętywał ciepło jego dłoni i dotyk jego ust na swoich własnych wargach. Przywoływał w myślach jego tonące w półmroku nocy rysy twarzy. Rozmazane i niewyraźne, jak odbicie księżyca w ciemnej tafli stawu. Chciał wrócić w wiekowe, archaiczne wręcz mury Palatium Librae, by go odszukać, lecz tym razem zdrowy rozsadek ponosił triumf nad pokusami, które mogły kosztować go coś więcej niż urażona duma. Do zobaczenia w Hogwarcie było jak obietnica kolejnego spotkania, jednak składał ich wiele, ale spełniał tylko niektóre, jednak tych szeptanych Leonii, nigdy nie łamał. Była wszystkim w tych momentach, gdy wydawało mu się, że nie ma już nic.
Czekał na nią przed budynkiem planetarium, dopalając kolejnego papierosa. Ukradkowe spojrzenie na za tarczę zegara zaalarmował go, że była spóźniona już o niemal kwadrans, lecz nie miał jej tego za złe. Już dawno - zwłaszcza wtedy, gdy jej nie było, gdy paraliżowały go myśli, że jest gdzieś sama - udowodniła mu, że warto na nią czekać. Sam pojawił się tu pięć minut przed ustalonym czasem. Poczuł jednak ulgę, gdy już w oddali wypatrzył zarys jej sylwetki, która zbliżała się do niego krok za krokiem. Z tyłu głowy kotłowała się myśli ,że skoro już raz zniknęła, mogła zniknąć znowu. Pomachał jej, jednocześnie wyrzucając peta w trawę i zduszając go podeszwą buta.
- No co ty - rzucił, z wyraźnym rozbawieniem. Gdyby nie to ze wspięła się na palce i zamknęła ich ciała w uścisku powitania, najprawdopodobniej zaśmiałby się krótko. - Nie pamiętasz? - mruknął jej do ucha, odwzajemniając ten wyraz serdeczności, który stał się częścią ich współistnienia. Nigdy nie czuł skrępowania, gdy choćby sięgał palcami do jej twarzy, by odgarnąć z nich zabłąkane kosmyki. Jakby wraz z pogłębiającą się przyjaźnią stopniowo znikały też bariery fizyczności. - To ja zawsze jestem o niedoczasie. Albo się spóźniam, albo przychodzę zbyt wcześnie.
Pamiętał, jak jeszcze w Hogwarcie Leo gubiła się w labiryncie korytarzy i zanim nauczyła się topografii najbardziej strategicznych punktów w zamku, opuściła jego chłodne mury. Często był jej przewodnikiem. Szczęśliwie ich dormitoria mieściły się w dolnych partiach zamku. Jak sobie radziła, gdy go zabrakło? Frankie przejęła po nim schedę?
Otoczyła go uwagę swojego spojrzenia i powidoki wspomnień straciły swoją ostrość. Zerknął jej prosto w oczy, rozpromieniając się bardziej. Szukał u niej tego samego, co ona u niego – śladów zmęczenia, symptomów nieprzespanych nocy, widma frapujących jej bolączek, lecz wydawała się inna. Bardziej promienna, jakby na nowo uczyła się życia. I te wrażenie jedynie się pogłębiła, gdy chwyciła w swojego dłonie jego dłonie, jakby w poszukiwaniu ciepła, które mogli dać sobie nawzajem. Pewnie splótł ze sobą ich palce. Też tego czasem potrzebował. Zwykłej pewności, że była.
- Oczywiście – rzucił w ramach odpowiedzi na jej pytanie – i mam wobec niej wielkie oczekiwania, ale obawiam, że moja obecna krawcowa ma już dość moich pomysłów - po prostu była patriotą przez duże "p" i nie przypadała za francuską modą, a wszystkie przejawy kreatywności Dunhama nazywała wymysłami, czasem fanaberiami. Zależności od dnia, pogody i tego, czy zapijała słowa kawą czy herbatą. – Chyba czas rozejrzeć się za kimś, kto będzie wierniej podążać za moimi modowymi fantazjami. A ty?
Wybierasz się z kimś, czy sama?, chciał zapytać, lecz w porę ugryzł się w język, by nie posypać solą rany, które, chociaż głęboko ukryte pod skórą, nadal piekły fantomowym bólem.
– Jaką suknie założysz, by wejść w buty królowej balu?
Poprowadził ją do drzwi planetarium, by w końcu mogli schronić się w jego bezpiecznych trzewiach. Zaproszenie jej tu to ledwie pretekst; ucieczka od życia i kryjówka dla myśli. Łudził sie, że przez popękane szczeliny serce Leonii dzięki tej wizycie przeniknie odrobinę ciepła. Łudził się też, że przedrze się przez mur ochronny, którym się otoczyła. Liczył, że z dala od ludzi, w ciszy ich oddechów i w cieple jego ramion, odnajdzie w sobie wystarczająco dużo siły, by pozwolić potokowi słów płynąć wartkim strumieniem odbijającemu się od brzegu umysłu myśli.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-01-2025, 21:01
W chwilach, gdy sama czekała na spóźniających się przyjaciół, cień czterech ostatnich lat pokrywał myśli Leonie zgnilizną. Mimowolnie zastanawiała się, jak musiała czuć się Fran, stojąca przy ich opustoszałym pubowym stoliku, w ferworze tętniącej wokół głowy muzyki i parkietu trzęsącego się od tanecznych kroków; rozglądała się po tłumie, szukała w nim tej jednej istotnej twarzy, ale minuty mijały i niepokój zalegający w trzewiach musiał rosnąć w siłę. Czarne scenariusze wykluwały się z kokonów pod skórą i żerowały na lękach niczym czerwie. Serce przyspieszało bieg, aż zaczynało trzeszczeć we wnykach żeber, zaalarmowane, bo musiało, musiało, stać się coś złego. Spóźnienie rozciągnęło się do wieczności, kontakt z rodziną czy znajomymi nie rodził owoców i zgłoszenie utknęło w aktach magipolicji, tropem wiodące donikąd. Gdyby Colin ją zabił, nikt, ani Fran, ani Morty, nie dowiedziałby się, gdzie szukać jej truchła. Zakopałby ją we własnym ogrodzie? Pewnie tak, toczony toksyczną miłością szeptał o tym, jak cieszył się, mając ją blisko, a żadne inne miejsce nie dałoby mu nad nią tej ostatecznej, finiszowej władzy. Może swoją wizją Morty cofnąłby się kiedyś do tamtego dnia. Zobaczyłby młodego mężczyznę ciągnącego za sobą dziewczynę słaniającą się na nogach, półprzytomną, odurzoną narkotykiem, jego stare rozklekotane auto pędzące ulicami miasta kładącego się do snu. Za ile lat? Nieważne, i tak byłaby już martwa. A on i tak by jej nie znalazł.
Jedno spóźnienie mogło otwierać wachlarz okropnych możliwości, zdawała sobie z tego sprawę, dlatego przyspieszyła, lawirując uliczkami parku, aż na widnokręgu pojawiła się sylweta planetarium, ognik żarzącego się papierosa w męskiej dłoni i wąż kłębów dymu oplatający Mortiego swoim ogonem. Ostatnie metry pokonała niemal biegnąc, gotowa wpaść w jego ramiona i znaleźć w nich schronienie przed chłodem wczesnowieczorowej pory, i tak też zrobiła, przylegając do niego jak do źródła światła w bezkresną noc.
- Prawda - zgodziła się wesoło, przywdziewając promienny uśmiech na zarumienioną zimnem twarz. Ich młodość była jedną wielką sinusoidą spóźnień i bycia przed czasem, rzadko zdarzało się, żeby zjawiali się w jednym miejscu dokładnie o wyznaczonej porze; w przypadku Leonie oznaczało to też spóźnienia na lekcje, ale o dziwo na zielarstwie stawiała się punktualnie. Co za zrządzenie losu. - To zależy od tego, którą nogą wstaniesz, czy który but najpierw założysz? - pociągnęła figlarnie, uniósłszy dłonie do twarzy Dunhama, które oparła na jego policzkach. Uszczypnęła je lekko, powitalnie, by nadać im jeszcze więcej kolorów, po czym ucałowała ten prawy. Zawsze podobał się jej bardziej niż lewy, był pełniejszy, czego ktoś, kto nie zwracał uwagi na szczegóły, mógłby nigdy nie zauważyć, Leonie jednak znała jego twarz lepiej niż własną.
Cichy śmiech zamigotał na strunach głosowych, wyraz rozbawienia niedolą krawcowej przyjmującej jego zlecenia. Morty był stworzeniem fantazji, kreacją ubraną w ludzkie szaty. Gdyby mogła zajrzeć pod jego skórę, zapewne znalazłaby tam splot kolorowych włókien, jego żyły tworzyłyby fosforyzującą pajęczynę z przenikających się barw. Kości musiałyby nosić grawerunki odpowiadające ulubionym deseniom i każda byłaby inna, a razem tworzyłyby zachwycającą, choć pozornie niepasującą do siebie kompozycję. Przyjaciel przyćmiewał ją pod względem modowego wyczucia już w szkole, Figg chętnie słuchała wtedy jego rad i posiłkowała się zadziwiającą pomysłowością, narzekając na nudę - także aparycyjną -, kiedy zabrakło go w murach zamku. Od czterech lat nosiła się bezbarwnie, wszystko, co mogło przykuwać wzrok, zamieniła na brązy, wypłowiałe ciemne czerwienie i butelkowe zielenie, zaś błękit był przypływem szaleństwa. Odwagą, której na co dzień jej brakowało.
- Pozwól mi zgadnąć - zaczęła poważnie, z teatralną emfazą, podpierając dłonie na bokach. - Pojawisz się w szacie z papuzich piór, w perłowym kombinezonie pod spodem. Albo nie, w kostiumie całym uszytym z pnączy i kwiatów? - wyliczała, wzbijając się na wyżyny baśniowej zgadywanki. Właściwie w każdym z takich projektów mogłaby go zobaczyć i podziwiać; Morty miał w sobie naturalną charyzmę, dzięki której nadawał szyk kreacjom i nic nie wyglądało na nim za głupio, karykaturalnie czy wstydliwie. Przypominał gwiazdę estrady, szokującą i wyznaczającą świeżość mody, czego zazdrościłaby mu niejedna czarownica. - Ewentualnie ubierzesz garnitur ze srebrnych łusek i będziesz udawał przerośniętą ramorę - zakończyła, porzuciwszy nobliwość rozważań na rzecz szerokiego uśmiechu. Przypadek magicznej ryby nie był zresztą pozbawiony sensu, przyssawka na jej głowie cechowała się przyciągającą i wabiącą magią, zupełnie jak usta Dunhama w mniemaniu wielu dziewcząt.
- Jeszcze nie wiem. Widziałam taką jedną w sklepie... Złotą jak słońce, albo żółtą jak słonecznik, zależy, jak na to spojrzeć. Ale jest droga, więc spróbuję na nią odłożyć - podzieliła się nieśmiałym marzeniem, jeszcze kiełkującym, niepewnym, zbyt delikatnym, by można było mówić o planie. Leonie trwoniła pieniądze na hazard, kupowała nimi adrenalinę, wymieniała na iskry życia, a to, czego nie straciła przy stole gier często musiało zostać przeznaczone na poczet zaciągniętych długów. Na tym tle nowa szata, nie z drugiej ręki, była fanaberią. Niepotrzebną zachcianką. Ale ile razy miała jeszcze wystroić się w swoim życiu? Mandragory, kłaposkrzeczki i latawice tego od niej nie wymagały. - Poza tym - daj spokój, żeby zostać królową balu, naprawdę musiałabym ukraść komuś buty. Upiększające. Może tobie - stwierdziła lekko, choć krył się w tym także cień wpisanych w głębię strachu kompleksów, ich szczerość, w ostatnim czasie przytłumiona czułością i adoracją Jaspera. Na myśl o nim jej twarz nabrała wypieków, dlatego Leonie chętnie skupiła się na wnętrzu planetarium; przed wejściem do głównej kolistej sali, gdzie sufit przypominał prawdziwe niebo, musieli zostawić płaszcze w szatni, więc Figg szybko pozbyła się okrycia, odwiesiwszy je na haczyk.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-09-2025, 15:01
Skoro już raz zniknęła, mogła zniknąć znowu.
Myśli, która kiełkowała nieustannie, jak nasiono rzucone na jałową, martwą ziemię, która nie zna urodzaju, a pojęcie nadziei dawno wyparowało z jej spękanej powierzchni. Zrodziła się w miejscu, gdzie strach stykał się z tęsknotami, gdzie niepewność zamieniała się w cichy, dławiący szloch, taki, który wypełnia płuca na długo przed tym, zanim pojawi się łza. Serce gubiło swój rytm, tętno przyspieszało, jakby próbowało dogonić czas, który wyciekał przez szczeliny codzienności. Tlen zaczął na nowo palić w płucach, powietrza stawało się gorące, ciężkie, drażniące gardło niczym popiół po wypalonym ognisku tęsknoty, który, osiadając na języku i podniebieniu, dławił słowa w otworze krtani.
Niepokój, który zasiało w nim jej zniknięcie, rozprzestrzeniał się w nim jak mgła snująca się leniwie ponad dachami londyńskich kamienic podczas jesiennego poranka – gęsta, wilgotna, oblepiająca wszystko, co znalazło się w jej zasięgu. Zagnieździło się pod skórą, rozrastając się jak dzikie pnącze diabelskich sideł, które zaciskało się wokół serca, płuc, żołądka, coraz mocniej i mocniej, aż w końcu oddech stawał się płytki, a świat wokół zdawał się niknąć w bezlitosnej sile bezradności.
Tęsknota przybrała fizyczną postać – była niemal namacalna, można ją było wyczuć pod palcami, jak paprochy dnie kieszeni. Unosiła się nad nim jak dym znad filiżanki gorzkiej kawy, którą pił każdego poranka, spływała po ścianach pustego mieszkania aromatem perfum, które jeszcze niedawno trwały w powietrzu, a teraz pojawiały się tylko w wyobraźni, drażniły zmysły w tłumie, wyłapywane z mieszaniny zapachów auli teatru, zakurzonych korytarzy i ulotnych wspomnień. Gdy szklanka wypadła mu z drżącej dłoni, jej kryształowy, głuchy dźwięk rozbrzmiał w ciszy mieszkania, przywołując echo jej śmiechu - perlistego, lekkiego, dziś już pozbawionego otoczki realności, jakby należał do innego świata, innego życia, odgrodzone marginesem kiedyś.
Dzisiaj, w tym innym życiu, w innym świecie, który wyrył na nich piętno tamtych bolesnych dni, nadal pobrzmiewało w nim echo dawnych lęków i tęsknoty, i tym bardziej doceniał każdą wspólną chwilę, jaką podarował im los. Każdy błysk rozbawienia na talerzu jej spojrzenia smakował jak zastrzyk energii poderwany przez pierwszy łyk porannej kawy. Każdy uśmiech, który przeganiał ponury wyraz z jej twarzy, zdawał się być promieniem słońca przebijającym się przez zasłonę szarych chmur. I każde słowo, jakie wydobywały się z tunelu jej krtani, nawet te, które nie wymagały żadnego komentarza, skrywało w sobie melodię, która była jak kojący plaster na jego niespokojną duszę.
Skwitował jej dążenie do prawdy cichym, urwanym śmiechem, lecz tym razem poskąpił jej komentarza, skupiwszy się na cieple dłoni, która sięgnęła jego policzka, a potem też na dotyku miękkich warg, które ogrzały oddechem blady rumieniec. Przymknął powieki, pozwalając, by to krótkie zetknięcie rozlało spokój po każdym fragmencie jego ciała. Dowód na to, że była prawdziwa; że wróciła. Czułość, która była obietnicą, że nawet pośród popiołów dawnych dni można odnaleźć żar dawnej nadziei.
- Ach, widzę, że poczucie stylu mnie wyprzedza – zażartował, wzdychając przy tym z przesadą teatralnością. – Ale pozwól, że sprostuję – wyrzekł tonem znawcy, który, chociaż nie boi się eksperymentów, zachowuje przy tym trzeźwy osąd, jakby przeniósł się właśnie do świata paryskich wybiegów, gdzie pełnił piecze nad kolejnym pokazem mody. – Papuzie pióra? Owszem, pióra, ale tylko pawie – puścił jej oczko, przekręcając lekko głowę, jakby właśnie ujrzał imponujący wachlarz kolorów. – Perłowy kombinezon? Urocze, ale z bladością perły nie byłoby mi do twarzy. Wyglądałbym jak duch, a to zajazd absolwentów, a nie Noc Duchów – dodał z rozbawieniem, przywołując na usta lekki uśmiech. – Kostium z pnączy i kwiatów? – powtórzył w zadumie, pozwalając, by przez chwilę zapanowała cisza, jakby rzeczywiście rozważał tę propozycję w najdrobniejszych szczegółach, analizując potencjalne plusy i minusy. – Doceniam kreatywność, bo przecież kto nie chciałby wyglądać jak ucieleśnienie wiosny? Ale biorąc pod uwagę moje szczęście, to jedyną pamiątką po takim stroju byłaby kolekcja bąbli i czerwonych plam – dodał z udawaną powagą, rozkładając bezradnie ręce. – Znasz mnie, zawsze coś mnie uczuli, a potem siedzę na imprezie jak skrzyżowanie baśniowego elfa z alergikiem w środku sezonu pylenia.
Wspomniany przez nią garnitur ze srebrnych łusek, który upodobniałby go do przerośniętej ramory, zbył machnięciem dłoni, jakby zabrakło mu słów, którymi mógłby skwitować niedorzeczności tego pomysłu. Prawda była jednak inna, bardziej uniwersalna i, choć nie wypowiedział jej na głos, tliła się na dnie jego myśl, z tyłu jej głowy. Nie postawił na ekstrawagancje, nie tym razem. Pragnął uniknąć zbędnego rozgłosu, chciał zniknąć w rzece ludzi bez śladu, jak szary kamień rzucony w jej toń, bez zainteresowania postronnych oczu. Nie sformułował swoich planów na głos, bo gdy tylko Leoni wyznała, że ma na oku suknię w kolorze słońca, wyobraźnia natychmiast podsunęła mu obraz jej postaci oświetlonej złotym blaskiem. Uśmiech od razu sięgnął jego oczu, rozświetlając spojrzenie. Wiedział przecież, że od czterech lat nosiła się bezbarwnie, a wszystko, co mogło przykuwać wzrok, wyrzuciła ze swojej garderoby. Jakby niechęć do zwracania na siebie uwagi stała się jej drugą naturą, czymś więcej niż tylko wyborem modowym, ale tarczą, z którą się skryła.
Pod wpływem jej słów, wiedząc, co skrywa się pod ich powierzchnią, jeszcze mocniej splótł ze sobą ich palce, by okazać jej wsparcie.
– W tej sukience będzie ci do twarzy i nie potrzebujesz cudzych butów, by kraść uwagę – szepnął, niemal z figlarnym uśmiechem. – Ale ja na pewno skradnę ci chociaż jeden taniec.
Teraz jednak, prowadząc ją do miejsca swojej fascynacji, chciał jej całej uwagi tylko dla siebie. Po tym, jak pozbyli się płaszczy, schował jej dłoń swoją i zaprowadził do najważniejszego pomieszczenia w całym budynku, gdzie zawieszone nad głowami konstelacje chciały przekazać im wszystkie sekrety wszechświata.
- Wyobraź sobie świat bez światła. Pozwól, by mrok objął cię jak aksamitny płaszcz. Wtedy poczujesz, jak wyglądała noc, zanim jeszcze narodziły się gwiazdy – cichy, miękki szept rozlał się w jej uchu, gdy zbliżył do niego wargi. - Wszechobecna pustka, w której każdy szept stawał się zaklęciem, a każde westchnienie rodziło nadzieję na cud.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-11-2025, 19:17
Krzywda nigdy nie była tak naprawdę osobista.
Nie zatrzymała się na niej. Rozwidlała swoje pnącza na bliskie sercu osoby, zniekształcała zabarwienia relacji, dzieliła ciężar między kilka par ramion... Jej więź z Fran i Mortym nie wyglądała już tak samo, jak wcześniej. Oni także się zmienili, zmuszeni do odnalezienia się w rzeczywistości, do której Leonie wróciła połamana i zlękniona. Pozbawieni odpowiedzi na grzmiące w myślach pytania, uczyli się potrzebowanej przez nią delikatności, otoczyli ją opieką i dawali to, czego od nich potrzebowała - dystans w przypadku odpychanej Franceski i czułą, wręcz narkotyczną bliskość w przypadku Dunhama. Dawna beztroska pokryła się kurzem zapomnienia. Frywolne uśmiechy zwiędły. Sześć miesięcy stresu o jej los zostało skwitowane stanięciem twarzą w twarz z podmieńcem, osobą wyglądającą jak ich przyjaciółka, a jednak inną, obcą, odbiciem w krzywym zwierciadle, kimś, kim nadal próbowała być w chwilach, gdy na nią patrzyli, choćby po to, żeby nie dodawać im trosk. To nie mogło być dla nich łatwe, nie było. Gdyby Morty tego nie udźwignął, odchodząc, zamiast wytrwale będąc obok, nie mogłaby mieć do niego pretensji, ale wtedy jej powrót do równowagi trwałby dłużej. Znalazła w nim swego rodzaju koło ratunkowe; na jego skórze wypalono ich wspólną opowieść, której meandrami Leonie szukała powrotu do nich i samej siebie. Przypominała pergamin, z którego ktoś wywabił tusz, i odtwarzała tamte słowa dzięki jego odczynnikowi. Był ciepłem, kiedy myślała, że zziębnięcie nigdy nie minie. Był bliskością, kiedy sądziła, że żadnej już nie chce. Nigdy nie zapomni mu cierpliwości, z jaką do niej podszedł, nie zapomni bezpieczeństwa jego objęć i dłoni gładzącej tył głowy, opowieści o wszystkim i niczym, kojących nerwy, milczącego wsparcia, pozostawienia jej pola do szczerości, kiedy będzie na to gotowa.
Parsknęła śmiechem, słysząc o pawich piórach, rozpoczynających pokaz modowych korekcji. Opowiadał z wprawą malarza, powołującego na płótno kształty i barwy wyrażające jego wizję, rozbijającą pomysły Leonie jak bombarda, i był przy tym tak ekspresyjnie mądry, że słuchanie go stawało się przyjemnością. Dobrze, że nigdy nie utracił swojej teatralności, lubiła go w tym wydaniu. Pasował na młodego wirtuoza, cieszącego publikę artystycznymi zdolnościami, nosił się z przykuwającą spojrzenia charyzmą, dla niego naturalną jak oddychanie. 
Pod tym względem kojarzył się jej teraz z Jasperem. Albo na odwrót.
- Ach, no tak. Widzisz? Co bym bez ciebie zrobiła? - odparowała na jego wywód, a na ustach pozostało świeże wspomnienie uśmiechu, sprowokowane przez wizję Mortiego w poplamionym alergiczną czerwienią wydaniu. - Wyprawiłabym cię na bal w czymś niemodnym, niepasującym albo szkodliwym, i wianuszek twoich szkolnych fanek straciłby wiarę w twoją fantazyjność. Nie daj Merlinie pomyślałyby, że dorosłość podcięła ci skrzydła. Że zdziałałeś. A na koniec musiałabym robić ci okłady z pokrzywy, czarnuszki, nagietka i rumianku, na całe ciało, skoro to uczulenie od szaty - westchnęła cierpiąco, z dramatyzmem godnym ich wspólnego scenicznego wystąpienia. W oczach błąkały się ogniki coraz większej uciechy. Co by powiedział na to Prince, gdyby nakrył w jej mieszkaniu Dunhama świecącego gołym tyłkiem, oplecionego w bandaże jak egipska mumia?
Dzięki jego obietnicy jej rysy rozświetliła najprawdziwsza radość, podczas gdy wyobraźnia już rozpędzała się w kierunku Wielkiej Sali wypełnionej muzyką i przystrojonej na okoliczność Zjazdu Absolwentów. Widziała siebie w objęciach przyjaciela, jego baśniową, aczkolwiek wysmakowaną kreację, swoją żółtą sukienkę, kolory wirujące ze sobą w kalejdoskopie tańca. Czuła niemalże, jakby już tam była, i mocniej ścisnęła jego palce; wtedy wszystko będzie dobrze, będzie jak dawniej.
Po drodze do planetarium uniosła ich splecione ręce i z natchnieniem obróciła się pod kołyską dłoni w tanecznym piruecie, małym przedsmaku kwietniowego wydarzenia, uśmiechnięta szeroko i - pierwszy raz od dawna - naprawdę beztrosko. - Na to liczę - odpowiedziała. - Ty i może ktoś jeszcze... - zdradziła tajemniczo, bo ani ona, ani Jasper nie wiedzieli, że Prince będzie musiał tego dnia stawić się na oddziale, więc dla Leonie było jasne, że przetańczą razem wieczór. - Ostatnio tak wiele się zmienia, Morty - westchnęła. Bo jakimi słowami powinna wspomnieć o Fran? Ich spotkanie było tak oczywiste w swojej nieoczywistości, że wydawało się tylko kwestią czasu, kiedy przeznaczenie postawi je na jednej drodze, zmuszając do konfrontacji; wstydziła się jednak okoliczności, w jakich do tego doszło. Goldsmith dowiedziała się o długach, przyjaciel już o nich wiedział, ale nigdy nie widział na własne oczy jej tak przerażonego wydania, nawet na Nokturnie. Ciszą Leonie zawsze powodował ten sam lęk: bała się, że pomyśli o niej inaczej. Straci cierpliwość, zobaczy w niej cały ten brud, bezsilność, żenadę, tchórzostwo i słabość, i przeleje to czarę goryczy w sercu Dunhama. On w życiu wcale nie miał lżej, jednak radził sobie dużo lepiej niż ona. Nadal widział dookoła piękno, które dla niej na kilka lat zardzewiało i skruszało. Może pomyślałby, że na nim żeruje? Wykorzystuje go dla łatwych wygranych w kartach, a to przecież nie tak, wcale nie tak. Otworzyła usta i zamknęła je ponownie. Nie miała odwagi. Mimo że logiczna część rozumu wiedziała, że by się jej nie wyparł, nie odrzucił, skoro jak dotąd zaakceptował każdą jej ułomność, uwrażliwione serce upierało się, że będzie inaczej.
Tymczasem głos Mortiego prowadził ją przez ciemny korytarz, wiodący do głównej auli. Brzmiał jak głębokie i nostalgiczne nuty wiolonczeli, jak - dosłownie - szeptana do ucha poezja, która otacza duszę w lunarnym blasku nocy; zewsząd otulała ich czysta czerń, tak absolutna, że pierwotność, o której mówił, stawała się namacalna. Bała się ciemności. Colin, kiedy ją karał, wyłączał żarówkę w piwnicy i zostawiał ją w mroku na kilka dni, bez wody, jedzenia czy dekoncentrujących dźwięków radia; poczuła zew tego wspomnienia wciągający ją niczym ruchome piaski, więc, tężejąc, znów mocno splotła ich dłonie, gotowa za chwilę zatrzymać się i zawrócić, ale wtedy w czerni pojawiły się pierwsze kolorowe migoty. Wielobarwne obłoki galaktyk dryfujące w powietrzu, osnuwające ich jak droga mleczna, po której właśnie stąpali. Tego dnia przewidziano pokazy nie dla mugoli, a dla czarodziejów, dlatego salę wypełniała magia. Przechadzali się labiryntem kosmosu, płynęli przez jego ocean, patrzyli, jak powstają gwiazdy, jak formują się planety, jak wszystko układa się w wielki plan istnienia, podobny do teatralnej scenografii. Oddech ugrzęznął w piersi Leonie; przycisnęła się do boku Dunhama, z poruszeniem patrząc na wnętrze kopułowej auli, i ledwo wyszeptała, - Mów dalej...
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
Wczoraj, 01:26
Bardziej od bólu, który kłębił się w jej spojrzeniu, i tego, który z nią już pozostanie, bo nie ma możliwości, by pogodzić się z tragedią, która zmienia cię na zawsze, lękał się tego, że ją straci. Ta świadomość próbowała rozerwać jego serce na pół, sprawiając, że każdy oddech stawał się cięższy, a każde wspomnienie ostrzejsze niczym szkło pod nagimi stopami.
Nie chciał obserwować, jak coraz bardziej oddala się od świata, zanurza w swoim cierpieniu – widzieć, jak jej ramiona coraz częściej opadając w znajomej mu sile bezradności, a spojrzenie błądzi gdzieś w dali, jakby szukało odpowiedzi na pytania, które nie zadaje się na głos; dlaczego ja? Czuł niemoc; wiedział, że żadne słowa, żaden gest nie zdoła ukoić bólu, którego była więźniem. Każdego dnia lęk narastał – nie przed samą stratą, ale przed pustką, która po niej pozostanie, przed ciszą rozlewającą się w jego życiu, gdy wyślizgnie się z jego ramion.
Dopiero kiedy zniknęła, zrozumiał, ile tak naprawdę dla niego znaczyła. Pojął, że po śmierci babki i po tym, jak rodzinny dom, w którym się wychował i który nosił cień wspomnień minionych lat, przeszedł w obce ręce, nie miał nikogo bliższego od niej. To ona, na spół z Francescą, była jego kotwicą, ostatnią nicią łączącą go z dawnym światem, który bezpowrotnie przeminął. Jej obecność była jak ciepło ognia bijące z kominka w zimowy wieczór – tak naturalna, że nie zauważał, jak bardzo jej potrzebuje, póki ten ogień nie zgasł.
Sześć miesięcy później wróciła - odmienia, zlękniona, złamana. Za każdym razem, gdy chciał zapytać, dlaczego zniknęłaś, głos utykał mu w otworze gardła. Czuł przecież, że wróciła w formie powidoku dawnej siebie, w wersji pozbawionej beztroskich uśmiechów i dawnej lekkości. Nie miał jej za złe, że oddaliła się od nich, że dystans wydawał się jej bezpieczniejszy niż bliskość. Przyjmował jej wahania, zgadzał się na to, że czasem była daleko, nawet będąc tuż obok. Uczył się nowej delikatności, cierpliwości, z jaką należało ją otaczać. Nie oczekiwał odpowiedzi na pytania, które drążyły mu umysł – zwyczajnie chciał po prostu przy niej trwać.
Nie ponaglał jej, nie chciał zmuszać do niczego – wystarczała mu świadomość, że może być dla niej oparciem, ciepłem w chłodnych dniach i bliskością, gdy była jej potrzeba. Za każdym razem, gdy szukała schronienia w zagłębieniu jego szyi wydawało mu się, że odnajdywała utracone fragmenty siebie.
Chciał jej dać wszystko, czego potrzebowała, by stanąć na nogi. Poczucie bezpieczeństwa. Odrobiną przestrzeni lub czułością, tak jak teraz, kiedy ulegał jej wizji, ekspresyjnością swoich słów i teatralnością gestów. Jeden uśmiech zawtórował drugiemu. Kiedy Leonie, idąc w jego ślady przybrała dramatyczną pozę, łatwo mógł sobie wyobrazić, że znajduje się na scenie teatru.
- To byłoby skandaliczne faux pas - wyrzekł, z nutą dramatyzmu tańczącej na ostatnich sylabach słów i by nadać jej wyrazistość skrył na moment usta w dłoni. - Chociaż może dzięki temu zasłużyłbym na okładkę w Czarownicy, co sądzisz? - zapytał po krótkiej pauzie, jakby właśnie dopadła go ta refleksja. Przyciągnął ją do siebie, by dotknąć ustami jej czoła i zaśmiać się cicho, krótko. Kiedyś o tym marzył - o sławie, lecz teraz, obecnie, pragnął tylko spokoju. - Myślisz, że ten upadek ze szczytu sławy, kosztowałby mnie tyle samo, co Ikara, który pragnął przecież tylko wolności, a nie wianuszka wielbicielek, prześcigających się o to, na którą pierwsze spojrzę?
Plótł, co mu silna na język przyniosła nie dlatego, że przez swoją naturę gawędziarza nie mógł przestać, a dlatego, że lubił te nieliczne momenty, kiedy do jej oczu zakradł się błysk życia, a usta wykrzywiała się w grymasie niewymuszonego uśmiechu. To sprawiło, że na moment oboje znaleźli się w wypełnionej muzyką Wielkiej Sali. Widział ją przystrojoną w żółtą sukienkę i w tak samo promienny uśmiech. Wyobraził sobie, jak zamyka w ramie swoich ramion jej ciało, nadając ich tańcu odpowiedniej oprawy, jak następnie sunął po parkiecie, czasem potykając się o własne kroki, lecz zupełnie się tym nie przejmując.
Tym samym tanecznym krokiem prowadził ją do planetarium, dwa obroty później byli w środku, a ona, swoimi słowami, z jednej strony pogłębiła uśmiech na jego twarzy, z drugiej sprawiła, że niewidzialna pięść zacisnęła się na jego żołądku, bowiem przypomniał sobie o liście nakreślonym ręką Fran i o emocjach, jakie wtedy mu towarzyszyły. I o tym, czego Leonie mu nie mówiła.
- Chcę usłyszeć kim jest ten jeszcze ktoś i co się dokładnie zmieniło. Opowiesz mi o tym potem? - zapytał ostrożnie, w obawie, że ją spłoszy. Nie bał się prawdy, który ukrywał się za bólem, jaki ponownie zajrzał do jej spojrzenia. – Potem czyli wtedy, gdy zakończy się spektakl gwiazd. Chodźmy, bo zaraz się zacznie.
Gdy stanęli już bez płaszczy, złapał ją ponownie za dłoń i pociągnął we właściwym kierunku. Wyczucie czasu go nie zawiodło — dokładnie w tej chwili, gdy światło zaczęło łagodnie przygasać, by za chwilę rozbłysnąć feerią barw. Chwilę później, gdy zajęli swoje miejsca, iluminacje prowadziły ich przez kolejne zapierające dech w piersi labirynty gwiazdozbiorów. Każdy z nich zdawał się być inny: niektóre migotały subtelnym blaskiem, inne pulsowały rytmicznie niczym serce galaktyki, a kolejne rozlewały się po sklepieniu cichą mleczną rzeką. Na początku — jeszcze na Nokturnie — planował, że wszystkie jej przedstawi, opowie o każdym gwiazdozbiorze, podzieli się wiedzą zaczerpniętą z książek i własnych obserwacji, jednakże teraz, otoczony miękkim światłem i ciepłem jej dłoni, wycofał się z tego postępowania, pozwalając, by miejsce faktów zajęła fikcja.
- W tej bezdennej ciemności żyła Zorza, dziewczyna, która słyszała jak pod ziemią szeleszczą zaklęte kamienie - kontynuował, zachęcony krótkim mów dalej. – Widziała blask, którego inni nie potrafili dostrzec, dlatego właśnie chciała zgłębić tajemnice, jakie ukrywała przed nią Noc. – W chwili, w której przyległa do niego, objął ją ramieniem. – Pewnej nocy Zorza wspięła się na szczyt górę, który według szeptanych legend upodobały sobie duchy. Tam, wśród sękatych drzew, znalazła chatę utkaną z pajęczyn i cieni. Wiedźma, której oczy odbijały światło niewidzialnych gwiazd, wręczyła jej woreczek utkany z włókien nocnego powietrza. Wewnątrz brzęczały drobinki – nie do końca światło, nie do końca cień, może okruchy dawnych snów? Jak myślisz, co to mogło być?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:09 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.