• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Wschodni Londyn > Portowy pub "Sól i Mgła" > Bar
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
11-01-2025, 14:11

Bar
Bar w "Soli i Mgle" stanowi jej serce — masywny, dębowy blat, wypolerowany niezliczonymi dłońmi, umiejscowiony jest tuż przy wejściu. Za nim stoją rzędy butelek wypełnionych rumem, whisky i ciemnym porterem, z których każda ma swoją historię i pochodzenie z dalekich portów. Blat nosi ślady po rozlanych trunkach, wypalonych fajkach i uderzeniach kufli podczas gorących kłótni. Za barem najczęściej spotkać można samego właściciela — Morgan życzliwie wita starych bywalców oraz nowe twarze, jednocześnie surowo pilnując spokoju. Nad barem, w półmroku lamp tańczą cienie, jakby sama tawerna oddychała rytmem portowego życia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
11-04-2025, 16:02

Under the protection of Salt and Mist
20 marca 1962

Port ― słowo o tysiącu twarzy, o głębi zmiennej jak samo morze. W jej myślach raz jawił się w odcieniach lazuru, przesiąknięty słodyczą południowego słońca, gdzie wino mieszało się z zapachem soli, a piasek mienił się niczym rozpuszczone szkło. Tam, na rubieżach Francji, port był zmysłowy, kobiecy, giętki ― przyjmował w siebie statki jak kochanka, co zna wagę tęsknoty. W każdej fali pobrzmiewała nuta śmiechu, w każdym rozkołysie wody drgało echo namiętności, jakby morze i ziemia igrały w wiecznym tańcu zalotów. Lecz port Londynu był inny. Surowszy, zrodzony z potu, tytoniu i stali. Wschodni brzeg, posępny, pulsujący życiem najniższych warstw, był niczym organizm ― żywiący się strachem i nadzieją tych, którzy śnili o wypłynięciu. Tu pieśń portowa miała zapach smaru i rumu, wybrzmiewała chropowato, lecz prawdziwie. Nie śpiewano tu o miłości, a o przetrwaniu, o statkach, które nie wróciły, o dłoniach zniszczonych przez linę i sól.
A jednak, w tym brutalnym rytmie była poezja. Rytmiczne nawoływania, przeszywające powietrze śmiechy, drwiące z własnego losu. Morze odbijało ich głosy jak zwierciadło przeznaczenia ― niosło dalej, ku tym, którzy mieli odwagę słuchać. I ona słuchała. Niebezpieczeństwo morza pociągało, jak pociąga przepaść stojącego na krawędzi. Wiedziała, że w opowieściach marynarzy nie chodziło tylko o fale i sztormy, ale o samą esencję bycia człowiekiem. O to pragnienie przekroczenia własnych granic, o walkę z żywiołem, który nie zna litości. Bo morze ― podobnie jak los ― kochało silnych, ale pamiętało o każdym, kogo pochłonęło.
Nieobyczajnie to szanowała.
Mgła, zawieszona jak żałobny całun nad dokami, zdawała się zlewać z jej własnymi myślami, rozciągając w nieskończoność ciężar niedopowiedzianych słów i wspomnień. Nie przyszła tu, by kontemplować ten przyziemny pejzaż zbrukanego Londynu ― smugi sadzy i pary, krzyki mew rozdzierające powietrze niczym zawodzenie zranionych dusz. Była tu z obowiązku, z tej jednej obietnicy, złożonej lekkim tonem, a noszonej teraz niczym korona cierniowa pamięci.
Panna Warren ― urocza, młoda, jeszcze nieświadoma, że świat wciąga kobiety w swój obieg jak głodny mechanizm, żądny świeżego mięsa ideałów. Była dla niej niczym młodsza siostra, złudna kopia tej prawdziwej, utraconej, która dawno temu schowała się w głębi własnej ciszy, niezdolna do powrotu. I może dlatego właśnie czuła w sercu coś na kształt drżenia ― troskę splecioną z melancholią, cień miłości pomieszany z resztką winy. I dzisiejszego dnia pluła sobie w brodę, że nie zastała jej w mieszkaniu. A jedynie co, to zapamiętane miejsce zapasowe widniało tak daleko od centrum.
Spoglądała na szyld przybytku, który ledwie widoczny majaczył zza opadającej mgły. Litery, zdobne i dumne, teraz przyprószone okową mlecznej poświaty, rozlewały się jak rozmazany atrament ― pub "Sól i Mgła". Och, ironio. Nazwa ta brzmiała jak szept znużonego żeglarza, który nigdy nie dotarł do domu. Wschodni Londyn pachniał tu inaczej niż reszta miasta ― bardziej ziemią niż kamieniem, bardziej potem niż perfumą, bardziej rzeczywistością niż obietnicą. Słodko-kwaśna woń rumu i soli wciskała się w nozdrza, zderzając się z jej własnym, subtelnym zapachem róż i ambry. Zrobiła krok naprzód, z wahaniem godnym kobiety, która wie, że właśnie wchodzi w przestrzeń, gdzie moralność ustępuje miejsca instynktowi przetrwania.
― Na litość Merlina... ― wymruczała cicho, podwijając lekko spódnicę, by nie przydeptał jej mijający w drzwiach marynarz. Bo choć przyszła tu z sercem na dłoni, wiedziała, że wschodni Londyn nie zna litości dla dam. Zapach wosku i niedopalonych fajek spowił ją jak niewidzialny płaszcz, a gwar męskich głosów, ochrypłych od śpiewu i wspomnień, odbił się w jej błękitnych tęczówkach z lekką pobłażliwością. Poprawiła pakunek, opatulony w gustowny, kremowy papier ― jakby sama jego estetyka była afrontem wobec tej brudnej, gwarnej rzeczywistości. Uśmiech drgnął w kąciku ust, delikatny, ironiczny, zupełnie jakby bawiło ją rozbestwione gadulstwo o niczym, które dla nich stanowiło kwintesencję męskiego bytu. ― Proszę wybaczyć ― I choć w duchu czuła subtelne zaciekawienie do tego miejsca, to w tym chaosie było coś... pierwotnego. Ciepło życia, zgrzyt i śmiech, nieokiełznana siła, której brakowało w czystym centrum i wypolerowanych salonach. Podeszła do baru, stawiając pakunek tuż przy łokciu barmana. ― Szukam panny Warren ― rzuciła, tonem miękkim jak aksamit, lecz podszytym nieznoszącą sprzeciwu pewnością. ― Powiedz mi, mój drogi, komu mogę przekazać prezent dla niej? ― Albo gdzie ją znajdę?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Morgan Warren
Czarodzieje
Oh, honey, I ain't your savior
Wiek
30
Zawód
Właściciel pubu
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
5
Brak karty postaci
11-08-2025, 00:08
Nie byłoby dużym kłamstwem stwierdzenie, że port i woda były w życiu Morgana od zawsze. Kiedy pierwszy raz przypałętał się w to miejsce jako dzieciak, nie był w stanie się od niego uwolnić. Nie odstraszyła go surowość doków, ich wybitnie niegościnny klimat. Srogie spojrzenia śledziły go na każdym kroku - wiekowi marynarze, których ręce poznaczone były zarówno przez pracę jak i walkę z żywiołem, łypali na niego pochmurnym okiem. Zirytowani pracownicy portowi, którzy nie tolerowali gdy ktoś pałętał im się pod nogami, wygrażali mu pięściami ilekroć podszedł zbyt blisko do przenoszonych właśnie skrzyń. A on patrzył, słuchał i chłonął. Był zachwycony każdym statkiem, który wpływał do portu - ale oczywiście największe wrażenie robiły na nim te najwspanialsze, im więcej masztów, im groźniejsze było imię łajby, tym lepiej. Dał się uwieźć temu zachwytowi... ale chociaż morze zawołało go i powiodło na otwarte wody, ku przygodzie, ku walkom na śmierć i życie z porywistymi sztormami, szybko zrezygnował. Było coś cenniejszego. Coś co pozostało na brzegu, a czego porzucić nie mógł. Coś, a raczej ktoś, kogo nie chciał skazywać na samotność, gdyby któregoś dnia morze pochłonęło go bez reszty.  Nie umiał jednak tak całkowicie odpuścić. Stał się więc łącznikiem. Tkwiący na granicy wody i lądu, związany z oboma, zapraszający w swoje progi ludzi z obu tych światów. Sól i mgła towarzyszyły mu od tak dawna, że logicznym wydawało mu się właśnie takie imię nadać tawernie. Brzmiało jednocześnie surowo i intrygująco, tak jak chciał.
Cenił sobie spokój. Wyznaczony rytm dnia, równie harmonijny wieczór. Bez awantur, bez krzyków, tylko proste wyuczone ruchy. Znajome zamówienia wypowiadane przez ludzi zarówno dobrze mu znanych jak i totalnie obce twarze. Pamięć mięśniową wyćwiczoną miał już do tego stopnia, że nalewał piwo prawie nie patrząc gdzie celuje. Złocisty płyn lał się po blacie stołu tylko wtedy gdy to klienci podnosili kufle, by zanieść je do swojego kąta. Ślady po tych zbrodniach jednak szybko znikały, gdy Morgan prędko ścierał je materiałem. Wielu uznałoby takie życie za uwłaczające. Dzień w dzień robił to samo, uwięziony w jednym miejscu, polewając zarówno zwykłym chlejusom, jak i porządnym oficerom, którzy szukali w tawernie chwili odpoczynku. On był jednak dumny z tego co zbudował. Lubił tę codzienność. Niespodzianki zdarzały się rzadko, ale może w przypadku miejsca, gdzie codziennie przebywa tłum podchmielonych mężczyzn, tak było lepiej.
Widok kobiety zaglądającej w progi "Soli i Mgły" był raczej rzadkością. Nie tylko sam lokal nie przyciągał przedstawicielek płci pięknej, sama surowość portu raczej nie zachęcała kobiet do odwiedzin. Wpadały tu czasem jednak żebraczki, czasem portowe dziwki, rozglądające się za własną klientelą. Jednakże widok niewiasty dobrze ubranej, zadbanej, poruszającej się z gracją i pewnością siebie - to już można było uznać za pewien ewenement. Ruda brew Morgana podjechała nieco do góry. Niestety nie tylko jego uwagę przyciągnął najnowszy gość, spojrzenia kilkorga marynarzy siedzących przy długich, drewnianych stołach także przesunęło się z zaciekawieniem po zgrabnej sylwetce. W tym momencie właściciel już wiedział, że należało zachować czujność większą niż zazwyczaj. Odstawił wycierany właśnie kufel, kierując swoją uwagę ku nieznajomej. Zarejestrował stawiany na ladzie pakunek, wciąż jednak większym zainteresowaniem obdarowując ciemnowłosą.
- Wychodziłoby na to, że mnie. - odpowiedział wprost. Nie sięgnął jednak po paczkę, jeszcze nie. - Mogę zapytać co jest w środku? I od kogo to podarek? - odezwał się jeszcze. Wszystko co dotyczyło jego siostry, musiało zostać chociaż pobieżnie sprawdzone. Almyra z pewnością miała momentami dość jego nadopiekuńczości, ale on inaczej chyba nie umiał. Wolał nie dowiedzieć się później, że nieświadomie przyniósł im do mieszkania jakiś przeklęty wisiorek albo - w najlepszym razie - łajnobombę. Nie był także przesadnie chętny do tego, by informować nieznajomą o tym gdzie obecnie przebywała jego siostra. Wolał zadać kilka pytań, niż później czegoś żałować. Chociaż Morgan zdawał sobie też sprawę z tego, że długo tej rozmowy ciągnąć nie może - bo nieznajoma piękność przyciągała coraz więcej niekoniecznie chcianych i przyjaznych spojrzeń.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
11-09-2025, 23:49
Czas płynął tu inaczej ― jakby znużony własnym rytmem, przygasły od nadmiaru wspomnień. Odczuwała na sobie spojrzenia ― tłuste, ciężkie, wlepione w każdy ruch dłoni, w każdy oddech, w każdy fragment skóry wychylający się spod materiału płaszcza. Niechętnie, lecz z zachowaną godnością, uniosła brodę wyżej, jakby samym aktem postawy mogła zmusić przestrzeń do respektu. Zejdzie dłużej, niż sądziła. Czas w portowych spelunach nie płynął wprost ― rozlewał się jak rozgrzany rum po ustach, lepki, ospały, czekający na swój koniec. Ale ona miała cel ― i nie zamierzała się zniechęcać. Nie w miejscu, gdzie każdy mężczyzna mówił półprawdami, a każda kobieta musiała znać cenę własnego milczenia.
Wybiórcza ostrożność mężczyzny stojącego za barem zdawała się być niemal namacalna ― jakby każde jego słowo było odmierzane z precyzją zegarmistrza, każda sylaba ważyła tyle, co cena milczenia. Wzrok miał skupiony, przyczajony, nieufny wobec obcych, jak przystało na człowieka, który zbyt długo przyglądał się światu przez pryzmat portowych historii, zbyt często słyszał krzyki pijanych marynarzy i szeptane transakcje, które kończyły się nożem pod żebrem. W tym miejscu nawet powietrze wydawało się męskie ― przesycone potem, tytoniem i morską solą, drgające od napięć niewypowiedzianych.
Oparła się lekko o kontuar, wdychając ciężką woń starego drewna, które pamiętało więcej niż niejeden człowiek. Spoglądała na barmana z czymś pomiędzy pobłażaniem a zaciekawieniem ― czyżby czegoś się obawiał? A może jedynie dostrzegał w niej niecodzienny element tego pejzażu brutalności i hałasu? Kobieta wśród nich, zbyt elegancka, zbyt czysta w linii gestu, by pasować do tłumu rozwrzeszczanych żeglarzy i portowych włóczęgów.
― Nadawcą jest Melusine, bliska przyjaciółka i towarzyszka panny Warren na francuskiej ziemi sprzed trzech lat ― Pozwoliła sobie na tonację głosu, która brzmiała jak rozleniwiona nuta w znużonym koncercie dnia ― przeciągła, lekko ironiczna, o dygresyjnej słodyczy, jakby każde jej słowo było tylko preludium do następnego westchnienia. Bawiła się nimi, rzucając je w powietrze z kaprysem damy, która wie, że może pozwolić sobie na lekkość, bo cała reszta świata i tak weźmie jej półuśmiech za wynik głupotki. Ech, jak duszno... Palce, smukłe i cierpliwe, rozsupłały górne guziczki płaszcza, jakby to gest samego wyzwolenia, nie tylko z tkaniny, lecz i z tej ciężkiej atmosfery przesyconej trunkiem, potem i niemytym sumieniem. Skóra przy obojczykach rozbłysła mlecznym refleksem światła, igrając z cieniem ― wabiła niechcący, nieintencjonalnie, a może właśnie w tym tkwiła cała sztuka jej istnienia. ― Powinnyśmy znać się z Hogwartu, acz różnica zaledwie roku potrafi zszargać najpiękniejsze znajomości ― podkreśliła dalsze frazesy znajomością z jej młodszym aniołkiem niewinności. Skoro pytał, zamierzała odpowiedzieć szczerością, oddać bezpiecznie obiecany ubiór, który bardziej pasował na poszukiwaną artystkę. ― Mon Dieu, naprawdę... Mam wyciągnąć obiecaną sukienkę na występ w teatrze przy tych mężach stanu? ― zapytała szeptem, wskazując kciukiem za tłoczących się tu i tam mężczyzn, sponiewieranych i ciekawskich, a jakże, gdy gromkie gadaniny stonowanie ucichły.
Torebka wylądowała miękko na blacie, wydając cichy, uspokajający dźwięk zetknięcia się skóry z drewnem. Gdzieś za plecami ktoś parsknął śmiechem, ktoś inny westchnął znużeniem, ale ona, w tej jednej chwili, zyskała dla siebie wyspę autonomii. Wsunęła się na stołek, krzyżując nogi z wdziękiem wrodzonym, nie nauczonym, i oparła się lekko o blat, zerkając na barmana z tym samym uśmiechem, który można by pomylić z obietnicą lub z ostrzeżeniem.
Cóż, słowo się rzekło.
― Trochę mniej sztywnej postawy, proszę pana. Nie dokonuję zamachu stanu na bliską memu sercu osobę ― Nie pierwszy raz miała wrażenie, że jej życie toczy się nie wśród wydarzeń, a wśród dialogów ― z losem, z mężczyznami, z własnym odbiciem w kieliszku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:19 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.