• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Manchester, Palatium Librae > Sypialnia Nathaniela
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-01-2025, 09:55

Sypialnia Nathaniela
Pomieszczenie znajdujące się na trzecim piętrze we wschodnim skrzydle. Posiadające duże okna na długości całej ściany krótkiej pomieszczenia oraz prywatny balkon zapewniające widok na całość ogrodu, altanę oraz pobliski staw. Sypialnia regularnie odnawiana i remontowana, dostosowywana do wieku swojego właściciela. Obecnie w barwach zieleni i bieli, ze licznymi zdobiącymi ornamentami. W pokoju można znaleźć zaskakująco dużo roślinności, zarówno w donicach zawieszonych na suficie, jak i znajdujących się na półkach. Przy ścianach umieszczone są liczne regały na książki oraz zdjęcia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
10-01-2025, 20:57
17 marca 1962 roku

Ulotność ludzkich wspomnień.
Kolejny obraz objawia się we jego głowie, ułamek momentu, który zaraz rozpływa się w odmętach zapomnienia. Uderzenie w skroni, alarmujące całe ciało o nierówności tego świata. Muzyka, głośna i hojnie obdarowująca spragnione rozrywki ciała. Słodkie drinki, które suną po podniebieniu, mrocząc nieroztropny umysł. Co było jawą, a co snem?
Jeden, drugi, trzeci
Nie żałowali sobie trunków, utapiali w nich wszelki rozsądek. Taniec, chaotyczny i pozbawiony koordynacji, jednak wykonany z pełnym oddaniem i niemocą zaprzestania. Widzi jej niewyraźną twarz, gdy tańczy z nieznajomą, może Daisy? Nie pamięta, nieistotne. Nie był to najlepszy pocałunek jego życia, mokry i pozbawiony synchronizacji. Kontynuowany, pomimo rozbawienia, które odczuwał na myśl absurdu alkoholowego wyczynu. 
Znowu nastała czerń, inna scena zyskała swoją pozycje. Tym razem to jego twarz, gdy otacza go ramieniem. Czuje, że był źródłem również jego rozbawienia, nie może tego umieścić na chronologii wydarzeń.
Parkiet, taniec i muzyka, inny moment nocy. Tym razem był sam, musiał to być koniec nocy i wszyscy doświadczyli zmęczenia. Poczuł dłoń na ramieniu: jego róża, Daisy, Morty, jednostka bez twarzy i imienia?
Pobudka, kolejne tupnięcie poprowadzone przez całą głowę – od potylicy do skroni. Światło marcowego poranka rozbudza jego osobę, nudności zbyt szybko zyskują jego uwagę. Miał ochotę zanurzyć się w cieple tureckich pościeli, zniknąć na kolejne godziny i zignorować wszelkie światy, które były za oknem. Dłonie dotknęły twarzy, chcąc niechętnie pożegnać się z śpiącą formą, nabrać stałości otoczenia. Westchnięcie, odgłosy cierpienia młodego mężczyzny po nocy, o której pamięć będzie ulotna. Gdy siada na łóżku nie może już dłużej ignorować ciała, które znajduje się obok niego. Morty zdaje się równie niechętny do przebudzenia, co on sam. Poranki po takich nocach zawsze były obietnicą katuszy, które będzie trzymać ich w ryzach do następnego razu. Na stoliczku czekała na niego szklanka z wodą, najprawdopodobniej pozostawiona przez skrzata domowego, który rozumiał tryby jego ciała znacznie lepiej niż on sam. Kwaśność posmaku usta gryzie jego gardło, nieprzyjemność zdarzenia podkreśla kolejne szkaradne objawy porannej udręki. Jego odzienie składa się tylko z granatowej bielizny, eksponując jego ciało na wszelkie mrozy marca. Założył na siebie bawełnianą koszule, która kiedyś oferowała czystą biel, lecz w swej zmiecionej formie nie przypominała swej najpiękniejszej wersji. Nie miał cierpliwości do guzików, czarów i innych fanaberii.
W czasie mycia zębów miał kilka przerw, w których oddawał krótkie ody do Merlina, by nie zakończyła się jego walka z falami nudności. Krótkie momenty zawieszenia, pokonanie kolejnego przepływu i podziękowanie, że udało mu się je pokonać. To właśnie te zawieszenia pozwoliły mu na zauważenie śladów na szyi, poświadczeń o agresywnej potrzebie oznaczenia przez towarzyszkę zabawy. Kolejne przydługie westchnięcie, gdy opuszkami palców badał krawędzie śladów zbrodni dokonanej przez usta. Zaistniała w nim niecodzienna potrzeba tytoniu, którego zwykł tylko dla towarzystwa próbować. Stojąc na balkonie, oparł się o barierki obserwując, jak jego towarzysz nocy również zaczyna się przebudzać.
– Nawet nie będę się oszukiwać, że był to ostatni raz – skomentował na głos, pozwalając sobie na kolejne wtłoczenie dymu do płuc. Było w nim pewne rozbawienie, beztroskie wyznanie wolności, które odczuwał tamtej nocy. Przymknął oczy, gdy chwilowy moment nierównowagi wywołał koleje fale nudności. Czemu tyle cierpienia po tak pięknej nocy?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-06-2025, 11:23
Obudzony przez palący ból w skroniach próbował z mozaiki wspomnień przesuwającej się pod kopułą czaszki ułożyć składniejsze obrazy; jedna po drugiej w chaotycznym tańcu, którego początek i koniec zgubił się w rytmie dudniącej w uszach muzyki. Przebijając się przez zasłonę nieświadomości tańczyły chaotycznie – raz wyraźne i ostre, lecz po chwili ich mocno zarysowane kontury gubiły ostrość, rozpływają się w delikatnej poświacie i nieustannym ruchu, przywołują urywki rozmów, gestów i spojrzeń, które w rzeczywistości trwały zaledwie moment - zbyt krótko, by mogły pozostawić trwały ślad na płótnie świadomości. Słodycz drinków przelewająca się przez kartel przełyku, jeszcze bardziej zacierała granice między tym co rzeczywiste a tym co wyśnione.
Nie żałowali sobie niczego, co oferowała im nocą; pub na końcu drogi i jego bogaty asortyment trunków, w którym ochoczo topili wszystko, co mogło stać im na drodze do chwilowego ukojenia i zapomnienia. Widział zasnute mgłą alkoholowego zamroczenia rysy twarzy. Obce, ale w tamtej chwili jakieś bliskie, bo przecież każdy z obecnych szukał tam tego samego: oderwania od codzienności, od własnych historii, które lepiej pozostawić za drzwiami. W oparach dymu i gęstniejącej atmosferze pubu wyłaniał się obraz kobiecego uśmiechu - delikatnego, ulotnego, jakby rozmytego przez czas lub ilość wypitego alkoholu. Nawet nie próbował sobie przypomnieć, jak miała na imię. To nieistotne. Twarz ta, prześlizgując się przez jego świadomość, zostawiała po sobie ledwie cień emocji, krótką iskrę pożądania, która zagasła krótko po tym, jak skonfrontował się z chłodem wczesnowiosennej nocy.
Cichy syk stłumiła poduszka, gdy schował w niej twarz. Oddychał głęboko, próbując jeszcze na moment zatrzymać tamten obraz pod powiekami: cień światła przesączający się przez firankę, miękkość tkaniny pod policzkiem i ciepło, które wywoływało w nim wspomnienie. Nowa scena utorowała sobie drogę do jego myśli. Tym razem Nathaniel, gdy otoczył go ramieniem i wcisnął mu w dłoń szklankę. Pod wpływem krótkiego pij wykrzywił usta w grymasie głębokiego zadowolenia, jakie rozmyło się w wirze kolejnego wspomnienia.
Parkiet, taniec i muzyka pozostały za jego plecami. Otulony ciemnością nocy, dopalał papierosa, opierając plecy o elewacje budynku. Z nieba siąpił deszcz, skraplał włosy i ramion, a organizm domagał się snu. Usłyszał czyiś głos za swoimi plecami i chociaż barwa głosu wydawała się znajoma, nie mógł rozstrzygnąć do kogo należała. Nie potrafił też rozmieścić tego wydarzenia w czasie. Wszystko rozmyło się w strugach deszczu.
Teraz poranek. Z początku była tylko jasność. Słońce bez skrupułów wparowało do pokoju przez niezasłonięte okno, rozlało światło na pościel i próbowała wedrzeć się pod jego powieki. Aby uciec przed tym blaskiem, schował twarz głębiej w poduszkę, lecz ból głowy był szybszy. Przeszył skronie ostrym impulsem, sunął ciężko przez płat czołowy, aż po potylicę. Wtórował mu płytki oddech, a każda próba głębszego zaciągnięcia się powietrzem kończyła się falą mdłości. Język miał szorstki, jakby obcy w ustach, a gardło drapało. W jego wnętrzu kac walczył z niesprecyzowanym pulsującym pod skórę lękiem.
Będąc na przegranej pozycji, niechętnie otworzył oczy, pod którymi świat powoli nabierał kształtów, początkowo obcych, jakby wyciętych z czyjegoś snu. Ściany pokoju wydały się nieznajome, zawieszone gdzieś na granicy rzeczywistości a urojenia. Sufit miał kolor, którego nie umiał nazwać, a rozrzucona po podłodze odzież zdawała się nie pasować do niego. Stopniowo do świadomości zaczęły powracać strzępy wspomnień. Przypomniał sobie, że był tu już wielokrotnie – pokój przestawał być obcy, zyskał znajome rysy: zmięta pościel, wytarty dywan, zasłona z motywem paproci, która zawsze wpuszczała zbyt dużo światła. Oparł się łokciem o materac, próbując złapać równowagę. Spojrzał na miejsce obok siebie, gdzie powinien leżeć właściciel sypialni, lecz było puste. Na zmiętym prześcieradle pozostał jedynie intensywny zapach jego ciała, którego wtoczył do nozdrzy, zaciągnął się powietrzem i który połączył się z posmakiem alkoholu i reminiscencją minionej nocy. Kac teraz ścierał się z młodościami, a każdy oddech przybliżał go do poranka, który właśnie się zaczął. I przyniósł ze sobą obietnice rozkosznych katuszy, które były zwiastunem takiej nocy, jak tej, jaką przeżył kilka godzin temu.
Słysząc znajomy tembr głosu nieopodal, otworzył powieki i poniósł głowę, by zlokalizować choćby samym spojrzeniem sylwetkę Nathaniela. Od razu tego pożałował - ból wgryzł się jeszcze mocniej w skronie, odbierając mu na chwile kontrolę nad własnym oddechem i przynosząc ze sobą falę nudności, którą stłumił, sięgając dłonią po namierzoną po omacku szklankę. Strużka zimnej wody spływająca po przełyku przyniosła chwile poczucie ukojenia.
Nie skomentował jego słów - nie dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć, a dlatego, że w wirze kolejnej dawki młodości, nie odnalazł ich sensu, zbyt skupiony na małej tragedii własnego organizmu. Nie przejmując się tym, że był w samej bieliźnie, wyplątał się w końcu z ciepłej pościeli i nieco chwiejnym krokiem wyszedł na balkon, opierając ciężar ciała o balustradę. Poranek był całkiem przyjemny i otrzeźwiający. Równie otrzeźwiająca była beztroska, jaka emanowała od Nathaniela. Nie miał pojęcia, co zaszło w nocy i nie poświęcił temu ani jeden myśli. Jego spojrzenie sięgnęło do otoczonego światłem słonecznego blasku stawu.
- Czasem zapominam, jakie masz tu widoki i jak bardzo ci ich zazdroszczę – rzucił z lekkim rozbawieniem i błyskiem odbitym na krawędzi źrenic, po czym, wróciwszy do niego spojrzeniem, wysunął spomiędzy jego palców papierosa i zaciągnął się nim, czując, jak nikotyna wypełnia swoją obecnością płuca, przynosząc iluzjonistyczne poczucie ulgi, trwające ledwie dwa oddechy.
Cierpienie podobno uszlachetniało. I w przypadku Corucha chyba tak było.
Zwrócił mu papierosa i powlókł się do łazienki. Przez chwile przyglądał się swojemu odbiciu. Dostrzegł rozmazany ślad szminki na skórze szyi, a kilka centymetrów niżej zębów. Zmrużył na chwile powieki, zaczesując do tylu opadające na czoło kosmyki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
10-11-2025, 14:44
Miała brązowe oczy, łanie spojrzenie, które obiecywało niewinność, lecz podarowywało wszelkie błędne decyzje. Oszukiwało, mamiło na zgubienie i nigdy nie miało zamiaru przepraszać. W grze światłocieni, którą oferował im parkiet, zdawała skrywać swoją naturę. Na ustach tlił się uśmiech, wyzwanie nakrapiane krwistą czerwienią szminki. Niejednoznaczny, trudno do odgadnięcia wyraz twarzy. Maska sekretów, które ozdabiała jej istnienie.
Jej twarz zanika we wspomnieniach, odnajduje inne brązowe spojrzenie. Ciemniejsze, zapowiadające zgubę tych, którzy zbyt długo się wpatrują. Oczy Mortimera zawsze zdawały się ukazywać mrok, oblicze, którego pozostawało dla niego tajemnicą. Może wynikało to z pewnej powierzchowności ich relacji, niechęci niszczenia harmonii ekosystemu, który wytworzyli między sobą. Nie potrzebował znać całej historii człowieka, by odnaleźć w nim druha niedoli, życiowych wyborów, które napierały zewsząd wszechświata. Było coś ekscytującego w braku zobowiązań, które sobie ofiarowali, mogliby zniknąć i ten drugi dostrzegłby to może przy ogłoszeniu o wielkiej stracie w nagłówkach gazet. Beztroskość, która wypełniała ich wspólny czas, gdy częstował bezmyślnie kolejnymi trunkami, zaproszeniami do miejsc, które tylko odpowiednie nazwisko otwierało. Szczodrze darząc wstępem do świata tych, którzy rzadko patrzyli w dół. Tych, którzy byli zawsze pyszni, przekonani o własnej wyjątkowości, gdy nie uczynili żadnych kroków, aby na takie laury zasłużyć. Obrzydliwy w swym nasyceniu, akceptacji swego miejsca. Teraz, gdy wielkie zmiany znowu zagrażały ich społecznym strukturą nachodziła pobudka. Byli mu często rodziną, bliższą i dalszą, czasem kompanami zabaw z dzieciństwa, obligatoryjnymi spotkaniami. Dzielił z nimi krew, lecz byli dla niego konkurentami, czasem wrogami, a w innym razem jednostkami, do których nie mógł odnaleźć szacunku.
W całej sieci skomplikowanych odczuć, które piastował do tych osób, Mortimer zdawał się o wiele prostszą relacją. Nawet z bólem głowy, który rozchodził się po całej czaszce, nie mógł odnaleźć pożałowania swych nocnych dokonań. Może było to sedno młodości, aby czerpać i brać, a konsekwencje pozostawić porankowi. Zaznawał pewnego spokoju w ciszy balkonu, który przerywał tylko szelest zaciągania się papierosem. W oddali słychać było ptaki, rudziki i kosy prowadzące swoją filharmonie w otwartych przestworzach ogrodów rezydencji.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że jego kompan znajdywał się w podobnym stanie, gdy zdawało się, że świat działał przeciwko organizmowi. Jego ruchy pozbawione gracji, włosy oznajmujące o długości nocy i ślady na szyi, które poświadczały, że on również zaznał kobiecych ust.
– Powinieneś zobaczyć widok z pomostu, to jedno z moich ulubionych miejsc w całej posiadłości – wskazuje palcem na wspomnianą lokalizacje, ukrytą za liśćmi drzew, ale wystarczająco widoczną. – Zawsze zabierałam tam na spacery dziewczyny, były zachwycone.
Uśmiechnął się szerzej, lecz nagły ruch wywołał kolejną falę bólu w jego skroniach. Pomasował je przez moment w nieudacznej próbie pozbycia się kłopotu. Zdawało się, że może eliksiry będą konieczne do zaprzestania tortur, które tłoczyły jego ciałem. Odprowadził Mortimera wzrokiem, by po chwili samemu zgasić papierosa i pożegnać się z idyllą balkonu. Najpierw skierował się przyściennej garderoby, gdzie oporządził się w spodnie i po chwili pomyślunku przygotował również ubrania dla Dunhama. Następnie zasiadł przy sekretarzyku, przy którym odnalazł kilka listów, które czekały na jego osobę. Niektóre przyniosły pewną satysfakcje, jak zaproszenie na kolacje z ambasadorem Indii, inne wywoływały wzmocnienie bólu głowy, gdy Caspian przedstawiał swoje plany reformy prawa pracy. Był wśród nich list od niej, kuszący różaną wonią i kolejną potyczką, w której chciała go wciągnąć. Wiedziała, jak go podejść, wzbudzić zainteresowanie i akceptacje powrotu, zasiać ziarno wątpliwości co do statusu quo. Nadal trzymał list w dłoniach, gdy powrócił do kręgu jego spojrzenia Morty.
– Mam wrażenie, że lubisz czasem igrać z losem – zauważył wskazując na zdradzieckie ślady na szyi, podobne widmo okraszające szyje Mortimera. Nathaniel zaznawał i rozkoszował się wolnością, której nie doświadczył przez wiele lat. Gdyż pomimo licznych pokus zawsze pozostawał lojalny jednej kobiecie, jej humorom i zmiennym nastrojom. Często pogrywali przeciwko sobie, lecz nigdy nie z innymi. – Chyba, że macie taki układ?
Morty był artystą, a oni chadzali swoimi ścieżkami, które często wymykały się standardowym założeniom. Rzadko kiedy się przy nim powstrzymywał, a czasem imię jego ukochanej wyswobadzało się z jego ust. Wspominał o niej, a potem ponownie nigdy nie wracał do tego tematu.
– Zostawiłem dla Ciebie ubrania i ręcznik na krześle – wskazał na kąt pokoju, gdzie umieścił podarunek zażyłości. Nigdy nie można było odmówić mu gościny, zawsze hojnie dzielił się tym, co ma. Może dlatego, że posiadał wiele, a może była to jego natura dzielić się dobrodziejstwami rzeczy materialnych. Znał takich, co mogli posiadać pół świata i nawet jednego galeona nie przeznaczyć dla innych.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-12-2025, 12:44
Kontakt z błękitem oczu Nathaniela trwał ledwie chwile. Przerwał ją, obejmując na nowo spojrzeniem otoczony pierwszym promieniami słońca staw, który nocą wyglądał jak ciemna, pozbawiona dna otchłań, która mogła pochłonąć go bez reszty w swoje zimne, nieprzeniknione odmęty i tym samym już na zawsze wykraść mu dech z piersi, Przerwał ją, pielęgnując w sobie pierwotną, narodzoną dawno temu obawę, że heban jego oczu zapowiadały zgubę tych, którzy zbyt długo się w nie wpatrywali.
W ciemnych zakamarach jego spojrzenia ukrywało się to, co na co dzień chowało się za mgłę iluzji, jaką się otulał niczym płaszczem, który miał chronić przed chłodem nocy - kryjącego się głęboko pod fałdami skóry okrucieństwa zamaskowanego przez czarujący uśmiech i powierzchowne piękno jego atrakcyjności. I mieszkającego w nim od dawna zła, którego korzenie sięgały pozornie beztroskich, młodzieńczych lat i nosiły na sobie znamiona terroru despotycznej natury Francisa, który bezpowrotnie zabrał mu dziecięcą naiwność, do której miał przecież prawo.
Morty nie miał wątpliwości, że gdyby Nathaniel z większą wnikliwością przestudiował zakamarki jego istnienia, nie uchyliłby mu tak chętnie drzwi do swojego życia. Ostatecznie jedyne, co po sobie pozostawiał, to zgliszcza i ruiny, które zostawiał po sobie w sercach innych, a jedyną trwałą rzeczą, jaką potrafił zaoferować, była wypalona nadzieja, szczątki tego, co kiedyś mogło rozkwitnąć. Jakby pierwsze konfrontacja ze śmiercią, w której się zanurzył, mając ledwie cztery zimy na karku, uczyniło z niej jego wierną kompanką. Wydawało mu się, że wszystko, czego się dotknął, więdło pod naporem jego palców; jakby składał jej ofiarę, a ona obietnice, że będzie trwała wiernie u jego boku; jakby życie, które obecnie wiódł, przypominało niekończący się cykl utraty i pustki. Tym bardziej cenił sobie czas, jaki spędzał w towarzystwie Croucha – wypełniony beztroską i szansą, by zapomnieć o tym, co tkwiło w mroku jego duszy. Było coś ekscytującego w tym braku zobowiązań i oczekiwań, a jednak stałej, trwającej od lat gwarancji, że raz na jakiś czas może wykraść mu jedną noc, której żaden z nich nie żałował, pomimo kac-mordercy usiłującego zabrać im wolę życia.
Nie walczył z ociężałością własnego ciała i nie próbował nadać swoim ruchom płynności, gracji, jaką zazwyczaj operował. Chłodny haust powietrza i skraplający się na skórze oddech wiatru prowadził do otrzeźwienia, chociaz to dopiero słowa Croucha były jak kubeł zimnej wody wylany wprost na otępiającą, tworzącą się w jego umyśle plątaninę myśli.
Szeroki uśmiech kształtujący się na ustach właściciela sypialni sprawił, że Morty mimowolnie chciał przytaknąć jego słowom i przyznać, że nocne mary skierowały jego kroki do pomostu, lecz szybko się zmitygował, uświadomiwszy sobie ,ze nie powinien roztrząsnąć tego zdarzenia, przynajmniej nie na oczach nauczonych świadków, których mógłby dopuścić niechybnie do swoich słabości. Ból głowy, jaki intymnie wżynał się w jego umysł, podpowiadał, że to dobra decyzja, a tymczasem on Nadal nie mógł rozstrzygnąć, czy nocne spotkanie na pomoście było zmyśloną, utkaną z jego pragnień iluzją, czy rzeczywistością, która pozostawiła po sobie niechciane uczucie niedosytu. Moze to też jeden z powód, dlaczego przerwał kontakt wzrokowy? Barwa oczu Nathaniela zbyt bardzo kojarzyły mu się z tymi o barwie porannego nieba w samym sercu zimy. Słysząc w głowie echo słów nieznajomego - Nie wiesz, co się dzieje, kiedy zaczynam wierzyć - poczuł nagły chłód – nie tyle fizyczny, co wewnętrzny, przenikający do szpiku kości i pozostawiając na linii karku nieprzyjemny dreszcz – i wycofał się do sypialnianych trzewi, w których chciał odnaleźć schronienia przed budzącymi się w nim emocjami, jakie nie powinny w ogóle zaistnieć.
- Pokaż mi go, zabierając mnie tam, jak jedną z tych twoich dziewczyn - rzucił jeszcze w drodze do łazienki, wplatając między słowa rozbawienie. Jednocześnie był dumny z siebie, że z jego gardła narodził się ten żart, mający jeden cel - ukryć nie tyle co zakłopotanie, a emocjonalny niedowład, który sprawił, że na jego żołądku zacisnęła się wyimaginowana pięść ukształtowana z uczuć, które obecnie nie mógł ani zdefiniować, ani pomieścić w sercu.
Widok, jaki Mortimer ujrzał, konfrontując spojrzeniem ze swoim lustrzanym odbiciem, uświadomił mu, że noc, z którą niedawno się rozstał, pozostawiła na nim echo swojej intensywności. W półmroku łazienki światło poranka nie wybaczało żadnych niedociągnięć – cienie pod oczami rysowały się wyraźniej, a nieco rozmazany ślad szminki na szyi, parę centymetrów nad grdykę, przywoływały obrazy, które wciąż jeszcze tliły się w jego pamięci.
Zanim sięgnął po kolejne słowa, zanurzył dłonie pod strumieniem chłodnej wody i pozwolił jej zmyć nie tylko fizyczne oznaki minionej nocy, ale i część emocji, nadal krążące pod powierzchnią jego myśli. Opukiwał twarz powoli i uważnie, jakby chciał nakarmić się obłudną nadzieją, że to, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej, nie pozostawiło na nim śladów,, chociaż przecież wiedział, że zmycie ich nie będzie takie proste, jeśli w ogóle będzie możliwe.
- Czasem? - stojąc w progu drzwi do łazienki, rzucił rozbawione spojrzenie Nathanielowi, chociaż na krawędzi źrenic tliła się iskra prowokacji, która chyba powinna rozgościć się w jego oczach na stałe. - Los to ścieżka wybrukowana przeznaczeniem, nie da się go przerwać, ani zmienić, lecz można go uatrakcyjnić, ale igranie z nim z góry wydaje się być czymś skazanym na porażkę. My po prostu lubimy w elementy zwykłej codzienności wplątywać momenty, które chociaz na chwile przełamują znany nam rytm dnia.
To co łączyło go z Manon tak bardzo wymykało się spod ram zwyczajności, że, poza kilkoma wzmiankami, jakie czasem wykradły się z jego ust, unikał rozmów na temat ich niby-związku - po części dlatego, że chciała utrzymać go w sekrecie, i po części dlatego, że uczucia, jakie dzielili, były zarezerwowane tylko dla ich dwójki i mogły spotkać się z niezrozumieniem.
- Przerwała milczenie? - nie wiedział, kiedy do tonu jego głosu wkradła się kalecząca słowa chrypa, ale zgadywał, że była konsekwencją wczorajszego braku wstrzemięźliwości. Nie zastanawiał się nad tym, gdyż wędrówkę swojego spojrzenia zatrzymała się na liście, którego Nathaniel trzymał w dłoni, jak coś cennego, coś co wymagało jego pilnej uwagi. – Wracacie do siebie?
Rozstanie i powroty – relacja łącząca Nathniela z adresatką listu, była fascynującym spektaklem, tym bardziej, że Crouch zdradził Dunhamowi jej kulisy i od tamtego momentu uważnie śledził przebieg zdarzeń, zastanawiając się dokąd tę dwójkę to doprowadzi - do ostatecznego rozstania, a może zaręczyn, które skończą się przysięgą małżeńską i budową wspólnego życia?
Pozostawione ubranie i ręcznik na krześle skwitował krótkim dziękuje, choć pojedyncze słowo nie mogło oddać całej wdzięczności, jaką czuł za każdym razem, gdy Nathaniel odsłaniał przed nim swoją dobroć, która była zwyczajnie ujmująca i kiedyś, zanim do niej przywykł i odkrył, że nie kryła się za nią interesowność, wprawiała Moritego w konsternacje. Jednakże, zanim zdecydował się po nią sięgnąć i zniknąć za drzwiami łazienki, poczekał na rozwój ich wymiany zdań, zaintrygowany, czy jego podejrzenie znajdzie odbicie w rzeczywistości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
10-18-2025, 15:12
Pierwszą zabrał tam Anastasie, nastoletnią blondwłosą divę o lodowym spojrzeniu. Mówiła wszystko z idealną dykcją, ociężałością, jakby każde słowo zostało głęboko przemyślane. Sprawiało to wrażenie, że nigdy nie rzucała słów na wiatr, każde miało znaczenie. Była córką bankiera, najkrwawszego z kapitalistycznych oblicz tego świata. Nienawidziła tego, gardziła skąd pochodzą ich pieniądze, które zapewniały złotą biżuterie jej matki.
Odrzucała etos pracy swego rodziciela w instytucji, która potrafiła złamać człowieka. Gdy Nathaniel prawił peany o wolności rynku, innowacji i rozwoju, ona rzucała mu krzywe spojrzenia. Nie znajdywali wspólnego języka, pojednania na wspólnym spacerze. Obydwoje uznali, że widok był piękny, a duchy przeszłości, które odbijały się na obliczu rezydencji nadawały jej pradawnego majestatu. Obecnie z tego, co wiedział pracowała dla organizacji charytatywnej, której celem było dostarczanie posiłków dla każdego czarodziejskiego dziecka. Wiedział, gdyż czasem wspierał organizacje pieniędzmi, które zarobił na Magicznej Giełdzie, cudownym arcydziele ich kapitalistycznej wizji i tak oto koło się zamykało.
Miał wrażenie, że Morty również doceniłby czar pomostu, lecz jego wspomnienia zdawało się zaciągnąć jego towarzysza w odmęty własnej pamięci, jakby ten kawałek drewna znaczył dla niego coś więcej. Był jednak zbyt ociężały po nocnych perypetiach, by poświęcić temu własną uwagę. Niech duchowe podróże Morty’ego pozostaną dla niego sekretem.
– Jeszcze Ci się spodoba i staniesz się regularnym gościem – odpowiada żartem, tonem dostosowując się do jego osoby. Lekkością, ironią wpraszającą się między głoski. Prawdą było, że gdy goście przybywali do ich domu, to miejsce ożywało. Mieli ich regularnie, wręcz każdego dnia ktoś odwiedzał ich progi i próbował zjednać ich dusze. Liczna rodzinę oznaczała liczne koneksje, powodowało to, że Palatium żyło. Zdawało się czasem, że Manchester nie zapewnia wystarczających atrakcji i każdy postanawia spędzić swoje chwile w skansenie starych czasów. Ten pałac był z nimi od stuleci, wiekami zmieniał się z nimi i rósł do pokaźnych rozmiarów. Był poświadczeniem tytułu, który posiadali. Pieniądze były największym źródłem ich władzy, lecz były jeszcze dwa istotne elementy, które nadawały znaczenia nazwisku – tytuł i miejsce w izbie lordów. Możesz mieć złoto, lecz nie będziesz częścią długowiecznej historii brytyjskich elit, nie zaskarbisz swoje wiodącego znaczenia politycznego.
– Nie jestem pewien, co mi chcesz przez to powiedzieć, lecz pozostanę ze swoją interpretacją – oznajmił, potrząsając lekko głową. Jeśli on i Melusine stwarzali skomplikowaną mozaikę relacji, to jak mógł nazwać przedstawioną mu zależność miedzy Mortimerem i jego lubą. Brzmiało to nad wyraz męcząco, wręcz szkalująco dla racjonalnej myśli. Pozbawieni byli jednak tła politycznego, rodzinnego brzemienia, który często zaznaczał jego relacje z Melusine.
Rokwoodowie posiadali pieniądze, czasem nawet zdobywali wysokie stanowiska w Ministerstwie. Byli jednak jednymi z wielu, dalszym planem gry, która działa się na salonach. Czasem z Melusine lubili udawać, że nie ma to znaczenia, liczyła się tylko ich międzyjednostkowa rozgrywka. Im dłużej trwali jednak we wspólnym bycie, czasem niebycie i wszystkim co pomiędzy, tym częściej rzeczywistość pukała do ich drzwi. Po kilku latach zaczynasz mieć wątpliwości czy miało to sens, kwestionujesz rozsądność całego przedsięwzięcia. Patrzył na jej list, kolejne otwarcie rozgrywki z jej strony i świadom był niesforności tego ładu.
– Czasem za tym tęsknie – za nią? Nimi? Może kolejną manipulacyjną gierką, która dodawała kolorytu jego życiu? Znudzenie nie wkradało się w jego życie, atak i obrona były naturalnymi reakcjami. Szantaż, cisza, krzyk i pojednanie wymieszane w jednym rytmie, chodzące za sobą w parze. – Nie wiem tylko czy konkretnie za nią czy za byciem z kimś w związku.
Nie była to odpowiedź na jego pytanie, ale zarazem było to szczerość, którą mógł zaoferować. Wątpliwość własnego umysły, uczuć, które drgały na jego duszy. Ta niewiedza była tłumiąca, prawie zbyt tkliwa, ale i niezrozumiała. Irytowała go sama jej obecność, to że poświęcał swoją uwagę i czas jakże nieistotnej kwestii. Musiało to wynikać z przyzwyczajenia, faktu, że przez ostatnie lata młodzieńczego życia była obok i potem jej nie było. Czerpał z nowej wolności garściami, sięgał i brał, co jego dusza i ciało pragnęły. Pożądanie i głód, wieczne jego zmory. Żałosny sentyment, który odczuwał w momentach słabości był tylko kreacją jego człowieczej strony.
Odłożył list od swojej róży, by zaraz w papierach odnaleźć jeszcze groźniejsze znalezisko, swoją ciężkością zabierające mu oddech. Wymięty, z ledwo rozpoznawalnym podpisem, lecz napisany znajomą ręką. List, jakże niewinny w swym istnieniu, a jakże tragicznie ważny dla jego osoby. Nie wiedział dlaczego znajdywał się tak na wierzchu, gotowy do odkrycia przez zbyt uważne oczy. Zwykł nie wracać do tamtych czasów; błędów, które wierzył, że popełnił. Gdzie indziej istniały przyczyny tej tragedii, lecz nie zrobił nic, aby jej zapobiec. Gdy usłyszał ponownie zbliżającego się Dunhmana, podniósł wzrok. Nie było już w nim śladów radości, iskry śmiechu, która rozświetlała mu drogę przez męki porannych mdłości. Powaga zajęła ich miejsce, to ona teraz rozpoczęła swe królowanie.
– Powiedz, nienawidziłeś kogoś kiedyś? Tak całym sobą? – nienawiść, która dławi od środka, jak szatańska pożoga trawi trzewia i rozsądek. Nie dało się przed nią uciec, było się skazańcem jej woli. Nie było przebaczenia, zadośćuczynienia – była tylko zemsta i zaznanie słodkiego smaku sprawiedliwości.


    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
10-22-2025, 19:05
Podejrzewał, że długo będzie przechowywał w pamięci tę swoją małą ekspedycję. Nie bez powodu wizja, jakiej nagle doświadczył, zaprowadziła go na pomost. Nie bez powodu księżyc świecił tak jasno, rozlewając srebrne światło na atramentową taflę wody, jakby chciał podkreśli nie powtarzalny charakter tamtej chwili. I nie bez powodu para łabędzi przykuła jego uwagę.
Przypomniał sobie, że łabędzie nie miały imion, a wydawało mu się, że Nathaniel kiedyś wspominał, iż od dawna stanowiły stały element tego krajobrazu. Może czas to zmienić? Może warto nadać imiona t stworzeniom, które tak wiernie trwały na wodzie? Cóż za absurdalna myśl! Przecież wiedział, że już tam nigdy nie wróci. Nie dlatego, że widok nie zachwycił go wystarczająco, bo przez długą chwilę nasycał nim swoje spojrzenie, starając się zapisać każdy szczegół w pamięci tak, by móc do niego wracać, gdy tylko zamknie oczy i tak, by móc go potem przelać na płótno. Jednak to miejsce, pomost, cisza nocy, blask księżyca i para łabędzi już zawsze będą kojarzyć mu się z nim. Z sylwetką, która na pierwszy rzut oka wydawała się być utkana z cienia i mgły i która przez kilka uderzeń serca wydawała się być niczym snem na jawie, powidokiem dawnego pragnienia, z którym już dawno powinien się rozstać. Z ciepłem jego oddechu na szyi, które sprawiło, że zadrżał w pierwszym podrygu ekscytacji. Z miękkością jego ust na swoich wargach, subtelnym dotykiem, który rozpalał pragnienie. Z dotykiem jego palców na skórze. I z płonącą w trzewiach gorączką pożądania, której długo nie zapomnij.
Fizycznie nigdy tam nie wróci, ale myślami będzie zabłądzi tam wielokrotnie. By przekonać się, czy łabędzie dalej trwają na wodzie, czy księżyc równie jasno świeci i czy cień tamtej sylwetki wciąż czeka na niego w półmroku.
- Czy to sugestia, że któreś dnia znudzisz się moim towarzystwem i w końcu zamkniesz mi drzwi przed nosem, łamiąc mi tym samym sercem? - kpina podszyta rozbawieniem wyraźnie przebijała się przez jego słowa. – A może zaproszeniem, bym odwiedzał cię częściej?
To, jakie tajemnice skrywały korytarze posiadłości Crouchów go fascynowało, rozpalając w nim ciekawość. Chciał wierzyć, że stare domy, przez zamieszkałą w niej wielkopokoleniową przeszłość, mają dusze. Chociaż wydają się puste, czasem złowrogie, są przepełnione wspomnieniami. Lubił sobie wyobrażać, że każdy szelest - czy to schody trzeszczące pod naporem kroków, czy bulgocząca w rynnach woda - są jak duchy czasu opowiadające swoją własną historię, a ściany mają własny język; cichy szept, który rozbrzmiewał w zakamarkach pustych pokoi. Raz, późnym wieczorami, gdy światło odbijało się w starych lustrach, miał wrażenie, że cień za plecami jest kimś więcej niż tylko projekcją jego sylwetki. W takie noce, jak ta, którą tu spędził, gdy wiatr hulał po korytarzach, wsłuchiwał się w zawodzenie okien. Zdarzało mu się zatrzymać w pół kroku, zasłuchany w odległy stukot, który, choć ledwo słyszalny, wydawał się być echem dawnych rozmów i śmiechu. Czasem jego wyobraźnia podsuwała mu obrazy dam w długich sukniach, których szeptane sekrety unosiły się ponad podłogami, oraz stukotu laski jednego z nestorów rodu, który przed laty przemierzał te korytarze. Każdy przedmiot - od porcelanowej filiżanki pozostawionej na półce po ciężki, zabytkowy kredens – wydawało sie być integralną częścią tego, co minęło. Był bliski uwierzenia, że Palatium Librae to nie tyle, co budynek, a żywy świadkiem przemijającego czasu. Jakże tego Nathanielowi zazdrościł. Przeszłości, którą mógł pielęgnować.
- Tylko tyle, że nie igram z losem. To on igra ze mną - jeden temat przeszedł w inny; Morty, wierząc w przeczucie i siły wyższe, wierząc w moc przepowiedni, nie śmiałby igrać z tym, co już dawno zostało przesądzone. – Ale dość o mnie. Skupmy się na tobie – zerknął wymownie na odłożony przez Nathaniela list. – W takim razie można uznać, że utknąłeś w emocjonalnym impasie - z ust Mortimera zapadł wyrok, który pozostawił na jego ustach cień uśmiech. Był najprawdopodobniej ostatnią osobą, która powinna udzielać związkowych porad. To, jak niemal bez słowa rozstał z Orianą, ignorując po tym każdy nakreślony jej piórem list, co stało się we Francji, to, jaką emocjonalną zależność wyhodował z człowiekiem, który najprawdopodobniej chciał zapędzić go w objęcia paranoi, to, co ledwie kilka godzin wcześniej wydarzyło się na pomoście i zwłaszcza to co łączyło go z Manon, nie stawiało jego kompetencji w wiarygodnym świetle, a raczej stanowiło do tego antytezę. – Jak długo planujesz w nim pozostać? I dlaczego, abstrahując od tego co do niej czujesz lub nie czujesz, nie spróbujesz zbudować związku z kimś innym?- to, że wybrankę jego serca, chociaż to dość eufemistyczne określenie, biorąc pod uwagę dylemat, z jakim zmagał się przyszły doktor prawa, nadal trzymał blisko siebie to przywiązanie, potrzeba bliskości, czy pożądanie? Nie wątpił przecież, że Nathaniel mógłby szybko wytypować nową kandydatkę na to stanowisko i jeszcze szybciej zawrócić jej w głowie. Dowodem było to, jak sprawnie zjednywał sobie przypadkowo spotkane kobiety w pubach. – Inaczej nigdy nie przekonamy się za czym tęskni Nathaniel Crouch.
Już sięgał po uszykowane dla niego ręcznik i ubrania na zmianę, lecz jego ręka zatrzymała w połowie drogi do mebla. Zamarł bezruchu, czując, jak beztroska, którą wcześniej odczuwał wyparowała. Pytanie Nathaniela nie tylko wybiło go z rytmu, zmusiło jego serce do szybszego bicia, ale nader wszystko zgasło iskry wesołości z jego spojrzenia. I nawet na moment zapomniał o udręce dzisiejszego poranka, zawistowanej przez młodości. Skronie nadal pulsowały bólem, ale ten zdawał się przytłumiony od emocji, które przebudzone tym jednym pytaniem chciały go pochłonąć.
Wiedział, jakie to uczucie dławić się ogniem nienawiści, który zmieniał w pogorzelisko wszystko, co znalazło się na jego drodze do celu. Było grosze od szatańskiej pożogi gotowej spopielić wszystko, co weszło w bezpośredni kontakt z bezlitosnymi językami jej płomieni. A mimo to nie wszedł na drogę zemsty. A mimo to nie pozwolił, by zawładnęła jego ambicjami, jego całym światem. Nie mógł przecież pozwolić temu uczuciu zatryumfować i jednocześnie przegrać ze słabościami, z których się składał. Nie mógł pozwolić, by ojciec wykradł mu kolejne lata życia. Wydawało mu się, że jeśli pozwoliłby, by ślepa nienawiść kierowała jego decyzjami, byłby tylko cieniem siebie, marionetką w rękach przeszłości, a tego nie chciał. Pod żadnym pozorem.
- Czas przeszły jest zbędny - w ton jego głosu zakradł się chłód, a heban spojrzenia pociemniał, gdy sięgnął po kontakt wzrokowy. – Nadal mnie przepełnia i nie sądzę, ze kiedyś się od niej całkowicie uwolnię - wyznał po chwili, ledwie szeptem, jakby dzielił się wstydliwym sekretem, którego nosił długo i w samotności pod sercem. - Czemu o to pytasz? Też tego doświadczyłeś?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
10-29-2025, 20:02
Czasem mu go przypominał.
Niedorzecznie, lecz gdy rzucał mu przydługie spojrzenie, zdawało mu się, że gdzieś już to ujrzał. W czasach dawnych i minionych, przez wielu zapomnianych, lecz przecież było to sześć lat temu. Prawie niedawno w obliczu długości żywota ludzkiego. Wtedy po raz ostatni go widział – letnim wieczorem z promiennych uśmiechem, który mógł konkurować ze najjaśniejszymi gwiazdami. Oślepiać swoim blaskiem, oczarowywać swym ciepłem i obiecywać wszelkie wspaniałości tego świata. Był aktorem, nawet wśród przyjaciół.
Wichry pamięci przynosiły mu obraz, utkany ze wspomnień i widm. Retrospektywna podróż w odmęty szkolnego zawirowania, reminiscencja o relacjach ludzkich, które stworzyły człowieka – wspaniałe poświadczenie życia Noah Leastrange. To Mneme prowadziła go wśród zasadzek zapomnienia, wskazywała drogę, aby ocalić istnienia, które tylko słowa zachowują wśród żywych.
Obydwoje byli artystami, wirtuozami swojej sztuki. Wyszyci z alegorii piękna i harmonii, krwi i poświęcenia, którego wymagał artyzm. Muzy wymagały zapłaty, pragnienie wybitności okupione było cierpieniem, zdawało się wręcz, że właśnie ono tworzy artystę. Morty zdawał się jednak znacznie silniejszy, pewniejszy we własnym ciele i świecie. Posiadał zbyt wątłą wiedzę na jego temat, ledwo dopuszczalne obserwacje, lecz była w nim ta stałość i wola walki. Zdawał się gotów na wszelkie wyzwanie, z wysoko uniesioną gardą oczekiwał przeciwnika. Noah unikał konfliktu, jego bunt był cichy – trwały i permanentny, nigdy nie zawrócić z wybranej ścieżki. Nigdy jednak nie krzyczał, to w cieniu odnajdywał spokój. Dopiero na scenie zdawał się ożywać, zakładać maskę godną największych.
– Drzwi dla Ciebie zawsze są otwarte – słyszał jego kpinę, lecz wybrał szczerość przesłania. Spokojną tonacją, pewnością własnych słów.  – Może nawet uda Ci się dostać na herbatkę do mojej ciotki.
Żart miał osłabić rażenie, nie zabierał jednak prawdy z jego wypowiedzi. Palatium żyło wraz z kolejnymi gośćmi, było to standardowa sytuacja tego domostwa. Każdego dnia ktoś przybywał, oznajmić najnowsze nowiny, podzielić się intratnymi wieściami. Było to dla niego naturalne, wręcz został od dziecka oswojony z myślą, że dom był nie tylko miejscem wypoczynku, ale i areną zmagań i spotkań. Zawsze otwarty, zachęcający do odwiedzin. Nie zaznawał pustki ani spokoju, ciszy, która zdusiłaby wszelkie zaszłości tego miejsca. Czasem się zastanawiał nad wyprowadzką, odnalezieniem siebie w innych okolicznościach i spróbowaniem sławetnego życia kawalera. Posiadał pieniądz i możliwość, by poszukać lokum, które oczarowałoby jego dusze i ciało. Zastałby tam jednak samotność, ciszę, która rozchodziłaby się po ścianach i wypełniała przestrzeń.
Ta wizja kusiła i zatruwała jednocześnie, jak wszystko co najważniejsze.
– Uważasz, że los się nami bawi? – jakże filozoficznie, wypływając na nieskończone wody światopoglądowego dyskursu. Oparł się leniwie łokciem o biurko, by móc podeprzeć swoją twarz. Nadal odczuwał dudniące uderzanie głowy, poświadczenia o nocnej przygodzie. Los, który się nimi bawi, wystawia im kolejne wyzwanie i rzuca na pożarcie. Nie było w tym lekcji ani szans na wygraną, było tylko przetrwanie.
Zaśmiał się słysząc jego słowa, jakże absurdalna wypowiedź, która olśniła ten pokój. Morty Dunham i jego teoria emocjonalnego impasu, cóż za połączenie. Brzmiało jakże nietypowo, jakby ktoś inny przejął na moment jego usta i język. Twarz się jednak zgadzała, nadal był to jego Morty. Zaopatrzony we pokaźne zasoby inteligencji emocjonalnej oraz dojrzałości człowieka, który widział już wszystko.
– Czy jedyną drogą wyjścia z tego impasu jest budowa związku z kimś nowym? Dużo ode mnie wymagasz – zauważył, wygodnie rozsiadając się na krześle. Budować związek przez ostatnie trzy lata i nie była to najlepiej przeprowadzona akcja jego życia. Raczej pełna błędów i pomyłek, kłótni i powrotów. Z Melusine byli czasem zbyt do siebie podobni, przekonani o własnym działaniu i z ambicjami, by zdobywać więcej. Była mu kochanicą, sojuszniczką i wrogiem, który czekał na moment słabości. Zarazem stymulowała go do wiecznej walki, kreacji własnego ideału Croucha. – Mówiłem Ci kiedyś, że mój ojciec miał siedemnaście lat jak się ożenił? Osiemnaście, gdy się urodziłem. Nie potrafię zrozumieć, jak mógł być na to gotowy.
Nie mógł się również zapytać, pozostanie to na zawsze dla niego wiedzą tajemną. Słodkim sekretem martwego człowieka, który zabrał ze sobą całą wiedze życiową, którą powinien jako ojciec mu przekazać. Było to niesprawiedliwe, że nigdy nie usłyszy z jego ust porad czy chociaż wszystkich historii, które teraz opowiadają przyjaciele jego ojca. Zarazem dawno pogodził się z tą stratą, zaakceptował jej cień, który za nim podążał. Było to znacznie prostsze niż zjednanie się z wieścią o śmierci Noah. Zabójcy jego ojca zostali skazani, sprawiedliwość miała miejsce.
Główny kat Noah miewał się za dobrze, cieszył się wspaniałą renomą wśród pobratymców. Czasem widywał go na salonach, wszędzie mógłby rozpoznać ten jego zajadły śmiech. Doprowadził własne dziecko do śmierci i nie poniósł żadnych konsekwencji, nadal balował i cieszył się swoją pozycją. Zaobserwował, że jego słowa poruszyły również Dunhama, jakby doskonale rozumiał pożogę, którą niosła za sobą nienawiść. Musiał jej zaznać, a na głos tylko poświadczył jego przeczuciu.
– Jesteś jej panem czy jej niewolnikiem? – zapytał nadal ostając we widmach filozofii, próbując zrozumieć człowieka, z którym rozmawiał. Jego duszę i to co w niej tkwiło, wszystkie zakamarki, które rzadko kto miał zaszczyt poznać. Była to zarazem najbardziej intymna ich rozmowa, jawnie wykraczająca poza normy powierzchowności relacji. Ukazywała pełne oblicze ludzkiej istoty, pozwalała zajrzeć do środka. – Znam potwora wśród ludzi, który nigdy nie poczuł konsekwencji swych czynów. Wyrządził tyle cierpienia, nikt nie zareagował.
Najbardziej bolesna z prawd. Dużo osób wiedziało, nikt nie podjął działań. Gdy miał siedemnaście lat mówił Noah, że powinien się dostosować. Przestać żyć w swoje fantazje, najpierw skończyć szkołę, może wyjechać. Zapewne tak naprawdę nigdy nie zrozumiał klatki, w której żył przyjaciel. W klatce również umarł, nie była tam wolności.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-01-2025, 00:27
Czasem, gdy Nathaniel zerkał na niego ukradkiem, jakby chciał przyłapać go na kłamstwie, wydawało mu się, że widywał w błękicie jego oczu coś, co sprawiało, że z jego piersi chciało wydostać się ciche, ledwie słyszalne westchnienie. Był to powidok tęsknoty, smutku, żalu za czymś utraconym, za czymś, co kiedyś darzył głębokim przywiązaniem. Zupełnie jak ten mężczyzna na pomoście, który dostrzegł w Dunhamie gnieżdżące się pod sercem tęsknoty – to coś, co zagnieździło się jak cień, rozlewający się po najciemniejszych zakamarkach duszy.
Co takiego młodszy z Crouchów dostrzegał w lustrzanym odbiciu hebanowego spojrzenia? Czy widział tam widmo przeszłości, które wciąż snuło się nieuchwytne i niepozwalające o sobie zapomnieć? Może zjawę, która nieustannie prześladowała go w nocnych marach, cicho szeleszcząc w ciemności, gdy wszyscy inni już spali? A może wyrzut sumienia – ciężki i lepki – osiadły na dnie żołądka, sprawiający, że oddychanie stawało się trudniejsze, a słowa więzły w gardle jak cierń?
Morty wielokrotnie był bliski, by o to zapytać, by zdobyć się na odwagę i zgłębić wiedzę dotychczas nieprzeznaczoną dla jego uszu. Coś w nim jednak – jakaś niewidzialna siła, wewnętrzny głos rozumu lub może resztki szacunku dla cudzych granic – krzyczało, by nie przekraczał tej niewidzialnej linii. Granicy, którą obaj sobie wyznaczyli, nie wypowiadając ani słowa, a mimo to wiedząc intuicyjnie, gdzie kończy się powierzchowność, a zaczyna coś głębszego, bolesnego. Pod wpływem tej tężejącej pod sklepieniem umysłu refleksji głos wycofywał się w głąb gardła, a pytanie, które już prawie przebiło się przez wargi, znów znikało w mroku niedopowiedzenia.
Nie miał żadnego prawa rozdrapywać starych, ukrytych pod powierzchnią skóry ran. Nie miał prawa zabiegać o jego sekrety, choć czasem czuł, że są one blisko, niemal na wyciągnięcie dłoni. Pewne rzeczy jednak muszą pozostać bezpieczne tam, gdzie ich właściciel znalazł dla nich miejsce – pod kluczem, w najgłębszych zagłębieniach umysłu, z dala od łaknących sensacji spojrzeń. Tam, gdzie nie docierają ani ciekawskie pytania, ani światło codzienności. I choć czasami czuł nieodpartą ochotę, by sięgnąć po kawałek tej ukrytej prawdy, powstrzymywał się, szanując ciszę, która była ich wspólnym, niewypowiedzianym paktem porozumienia.
Mortiemu co innego zatruwało myśli. Czasem, spoglądając na swoje życie z lotu ptaka, z boku, jakby był jedynie obserwatorem, a nie jego uczestnikiem, jakby zerkał na niego zza kulis, a nie sceny, wydawało mu się, że babka miała racje. Że na wiolonczeli, którą odnalazł tamtego dnia na strychu, ciążyła klątwa. I to ona sprawiała, że szczęście, na którym chciał zacisnąć zęby, znikało, zanim na dobre się zjawiło.
Miał wrażenie, że jego życie było sceną, ale on aktorem niezdolnym wypowiedzieć właściwą kwestią, bo wciąż dławił ją w gardle. Przemykał między rekwizytami codzienności, wiedząc dobrze, że to nie on kieruje fabułą; był marionetką w rękach niewidzialnej siły zwanej przeznaczeniem, to ona pociąga za sznurki. Nawet kiedy próbował oddychać pełną piersią, kiedy pozwalał sobie na odrobinę ulgi, coś nieuchwytnego, niczym gęsta, kłębiąca się mgła, opadało na jego myśli. Przypominał sobie słowa babki, jej ostrzeżenia, które z początku traktował jak legendę, a teraz coraz bardziej jawiły się jako rzeczywistość zasnuta ponurymi barwami. Jakby klątwa stała się codziennością, której nie mógł się wyrzec, choć czasem bardzo tego pragnął.
Jego szczęście było jak delikatna rośliną, która ledwie wyrosła ponad grunt, już musiała się mierzyć z chłodem niepowodzeniem. Zanim zdążył się nim nacieszyć, już widział, jak więdnie, jak zwija się w sobie, jak traci barwy, a ogród jego nadziei zarastał chwastami coraz większej pustki. Miał wrażenie, że klątwa wiolonczeli rozciąga się nie tylko na niego, lecz na wszystko, czego próbował dotknąć.
Uśmiechnął się z widocznym rozbawieniem na ochocze "drzwi dla ciebie zawsze są otwarte" i wzmiankę o herbacie u ciotki. Chciał zapytać, czy dosypuje do nich jakiegoś afrodyzjaka, skoro tak bardzo rekomenduje jej towarzystwa, ale zatrzymał ta uwagę na siebie. Zamiast pić herbatę z jego ciotką, wolałby-
Nieważne. Nie powinien nawet o tym myśleć. Nie teraz. Potrząsnął lekko głowę, by odgonić od siebie te zwodnicze myśli.
- Uważam, że los ma nad nami przewagę wiedzy i wykorzystuje ją jak chce - odpowiedział zapytany o to czy los z nim igrał. Oczywiście. Zawsze. Rzucał im kłody pod nogi. Podcinał skrzydła. Czasem przytłaczał. Jakby sprawdzał granice ludzkich możliwości.
Dźwięk śmiechu Nathaniela rozbrzmiał w pokoju, usta Mortiemu zadrżały, zanim zjawił się na nich grymas szerszego uśmiechu.
- Myślałem, że lubisz, gdy stawia się przed tobą duże wymagania - pomylił się? Nathaniela Croucha nie przesłaniała ambicja i wiara w swoje duże możliwości? Nie był jednym z tych, którzy zawsze zmierzają do celu, niezależnie od kosztów, jakie poniosą po drodze? A może rozstanie z Melusine było z niego konceptem tak odległym, jak całkiem inna planeta, dlatego nie potrafił jej przełknąć? Trzy lata to czasem cały wszechświat i jednocześnie trzy lata to za mało, by kogoś poznać. Całe życie to za mało. W ludzkich umysłach bowiem zawsze schronienia szukały cienie. – Myślisz, że w takim wieku można być gotowym na ojcostwo? - Morty miał prawie dwadzieścia siedem lat na karku i na nic nie czuł się gotowy. – Może zwyczajnie był odpowiedzialny za życie, które stworzył? I kochał twoją matkę?
Nie to co mój, pomyślał gorzko i skrzywił się lekko.
- Sam nie wiem. Wydaję mi się, że ją o oswoiłem - przyznał po chwili, łapiąc na moment w zęby dolną wargę, jakby to miało wesprzeć zachodzące w jego głowie procesy myślowe, lecz jednak skronie wciąż pulsowały nienośnym bólem, odbierając mu coraz większe ułamki koncentracji. Rozstał dłoń z materiałem ręcznika i usiadł na łózku, po drodze zgarniając z mebla do połowy opróżniona szklankę wody. Opróżnił ją na hejnał, czując nieprzyjemny uścisk żołądku i kolejne zawroty głowy. Przymknął oczy, zaciskając palce na nasadzie nosa. – Zawsze jest obok, na wyciągniecie ręki - odezwał się, łapiąc chwilowa równowagę. – Czeka, przyczajona w zakamarkach mojego umysłu. Czasem pali w skórę, ale coraz częściej decyduje się na długie milczenie - ojciec, person non grata jego myśli; nie zasłużył, by być ich częścią; nie zasłużył nawet na dwa metry uwagi; nie zasługiwał na nic.
Czuł podskórnie, że cos się zmieniło. Lekki ton wyparował z ich głosów, stał się ciężki, jak powietrze unoszące się nad Londynem. Niósł ciężar spotęgowany słowami Nathaniel. Potwór wśród ludzi, który nigdy nie poczuł konsekwencji swoich czynów na własnej skórze.
- Nie sądzisz, że czasem sprawiedliwości trzeba pomóc? - spytał cicho, ledwie szeptem, odkładając naczynie na blat szafki nocnej, chociaż wciąż czuł spiekotę w ustach. – Co cię łączy z tym człowiekiem? - jakiego człowieka Nathaniel określał mianem potwora? – I jakich łajdactw się dopuścił?
Czy to miało cos wspólnego ze smutkiem, jaki czasem zakradał się do oczu Nathaniela i wydzierał spod powierzchni jego źrenic?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
11-07-2025, 15:29
Czasem miał ochotę wyszeptać wszelkie sekrety swojej duszy.
Nie używać rwącego krzyku, który rozdziewałby jego struny głosowe. Nie śpiewał niczym kanarek uwięziony w klatce. Wyszeptał, jakby zdradzał swe wstydliwe rany jaźni. Otworzył swe wnętrze i oczyścił się ze wszelkiego brudu. Niech słuchają, oceniają i decydują, niech zobaczą człowieka.
Nie miał jednak prawa.
Sekret był złotem w tej rodzinie, kłamstwo wygodnym zasobem. Wszystko zostawało w domu, nic nie wychodziło poza strefę komfortu głowy rodu. Można zanieść pod dywan, schować w szafie czy zakopać w ogrodzie – nigdy jednak nie opuści tego terenu. Żaden obcy się nie dowie, nie wykorzysta przeciwko nim i uderzy, gdy będą najmniej się spodziewać. Milczenie było świętością, którą winni wyznawać, czcić niczym bóstwo na olimpijskiej górze. To Apate dyktowała ich relacje z innymi ludźmi, to Pseudologs był im przewodnikiem. Mogli widzieć i rozumieć, lecz musieli zachować dla siebie. Zawsze najważniejsze było dobro rodziny, wszystko inne było fanaberią i egoizmem jednostki.
Czasem miał jednak ochotę wyszeptać, lecz nigdy tego nie zrobi. Nie opowie o dniach, które nastąpiły po śmierci jego rodziców; o Raphaelu i jego imitacjach; o Zachariasu, który choć przypieczętował swoją drogę życiową, na zawsze stracił również miłość jaką tylko pierworodny syn mógł dostać. Były to większe i mniejsze tragedie rodziny, w której intryga żyła z nimi wśród tych ścian. Wierzył jednak, że były granice. Chciał to wierzyć, może nawet musiał. Gdyby spojrzał w twarz złu pod postacią Crouchowskiej twarzy, musiałby zareagować. Odbyłoby się to po cichu? Oni, którzy tak wierni byli legalizmowi prawa? Tak, oczywiście. Nie miał żadnych wątpliwości, że w ten sposób, by to uczyniono. Co więcej, była to słuszna droga.
– Zarzucasz mu prawie intencjonalność – zauważył refleksyjnie, bawiąc się tą ideą w odmętach własnego umysłu. – Wierzysz w przeznaczenie? Że niektóre rzeczy muszą się wydarzyć?
Niepokojąca myśl, alarmistyczna w swej trwodze do ludzkiego życia. Zabierała siłę decyzji, samostanowienie jednostki i prawie pozbawiała ją wolnej woli. Nie aprobował ją, nie miał zamiaru jej akceptować. Zbyt wielką miłością wszelkie możliwości tego świata, była to zawsze pocieszne jak wiele ścieżek rysuje się przed człowiekiem. W momencie, gdy wszystkie one tracą na znaczeniu i pozostaje tylko jedna dostępna – wszystko traciło w pewnym sensie znaczenie. Nawet teraz, gdy rozmawiali o jego impasie emocjonalnym i decyzji o wejścia w nowy związek. Czy jego własne pragnienia i zagwozdki miałyby wtedy sens?
– Jestem do tego również przyzwyczajony, lecz myślę jednak, że powinien zrobić sobie przerwę od sercowych uniesień – i czy ta decyzja również była mu pisana w gwiazdach? Ta niechęć do ponownego stworzenia relacji, które i tak często miały punkt końcowy. Jego małżonka będzie błękitnokrwistą czarownicą o odpowiednim nazwisku i wpływach rodzinnych. Nie będzie to związek z miłości, lecz politycznego wyrachowania i mający utrwalić sojusznicze połączenia. Czasem sądził, że dla Melisune mógłby zawalczyć; małe, nachalne myśli umysłu. Absurdalne, gdyż doskonale wiedział, że ze swoją pozycją i ambicją byłaby mu konkurentem o te same zasoby. Nie chciała ślubu, przynajmniej tak wierzył, by zaraz potem zwątpić. Racjonalnie świadom był jednak, że nie było im to pisane. Gdzie indziej leżała ich przyszłość.
– Masz racje, nie mógł być gotowy. Skończył Hogwart i nagle miał kilkumiesięcznego dzieciaka do wychowania – uśmiechnął się delikatnie, nadal próbując w pełni pojąć moc swoich słów. Wyobrazić sobie chaotyczność myśli, która musiała nawiedzać jego ojca. Bardzo szybko zabrano mu dzieciństwo, może to też było przyczyną czemu posiadał taką dojrzałość w kwestiach politycznych – świadomość społeczną i siłę walki o zmianę. Oczywiście, również wsparcie rodzinne, które powodowało, że młodzi mogli kontynuować swoje podboje niezależnie od sytuacji w domu. – Musiał wziąć odpowiedzialność, był to taki skandal. W ciągu dwóch tygodni zorganizowali ślub, nie było odwrotu.
Niektóre zasady błękitnokrwistych były archaiczne, lecz posiadały pewną słuszność. Dam z dobrego domu nie można było tak traktować, gdyby odmówił zostałaby naznaczona plotkami i upokorzeniem. Nie zasługiwała na ten los, zamiast tego stała się Panią Crouch. Wielu było mężczyzn, którzy nie brali odpowiedzialności za swoje dzieci. Parszywce tego świata, którzy nigdy nie chcieli dorastać. Inni zamiast tego chcieli nadać dzieciom całą ich rzeczywistość i personalia. Zabrać wszystko inne, co tworzyło z nich ludzi.  Może taka była prawda – był Crouchem i niczym więcej. Noah chciał być jednak aktorem, kimś ponad swoje nazwisko. Wiara głupiego szczeniaka.
– To dobrze, cieszę się. Nigdy nie powinna mieć nad tobą władzy – gdyż raz dostając lejce, nigdy by ich nie wypuściła. Z despotyczną szarżą zabrała, by wszystko, co cenne z żywota. Nakazywała wręcz obsesyjne oddanie sprawie, kompulsywność myśli. Jego nienawiść również była przyciszona, lecz nigdy nie oddalająca się. Przypominała o sobie co jakiś czas. Nie pochłaniała go, nie zabierała mu całego jestestwa, lecz dojrzewała powoli i coraz krytyczniej oceniał wszystkich wokół tej sprawy. Im był starszy, tym większą winę znajdował również w innych, którzy się przyglądali i nic nie zrobili.

Nie sądzisz, że czasem sprawiedliwości trzeba pomóc?

– Nie wiem – oderwał wzrok od Morty’ego, spojrzał w bok przez okno balkonu. Nie wiedział czy miał prawo być sędzią i katem, oskarżycielem w imię martwego. Czy powinien dać spokój całej sytuacji i uhonorować Noah tylko wspomnieniami? Czy robił to dla jego dobra czy przez własne poczucie winy? Kim był by osądzać innych?

Nie wiedział

Niektóre sekrety jednak nie należały do jego rodziny. Zamyślenie wzięło go w swoje objęcia, przez moment nie wypowiedział żadnego słowa. Był w tym pewien bunt, w tym przemówieniu i przerwaniu okrucieństwa ciszy. Pamięć o dzieciaku, który chciał wyrwać się ze klatki rodzinnej, zostać artystą.
– Nic mnie nie łączy z Locrynem Lestrange, po prostu byłem świadkiem jego metod wychowawczych i skutków, które niosły. Nawet nie płakał na pogrzebie – jego wypowiedź była buntem. Patrzył na Dunhama i przełamywał zmowę milczenia narzuconą przez tamtą rodzinę, ich ciche przyzwolenie na przemoc. Zaczął ponownie układać listy i papiery, nie miał siły, by oddawać się teraz tak zajmującym błahostką. Westchnął, jakby chciał zrzucić z siebie całą emocjonalny ciężar, który opierał się na jego barkach.
– Czas na śniadanie, jak będziesz gotów to poproszę o przygotowanie.
Był to koniec rozmowy, w podobny sposób Apollonie zapowiadała, że czas dyskusje dobiegł końca. Zdecydowanie uczył się od najlepszych.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:06 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.