• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Wiltshire, Salisbury, La tenuta Medicea > Jadalnia
Strony (3): 1 2 3 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-12-2025, 20:10

Jadalnia
Jadalnię i salon łączy długi, opustoszały z czegokolwiek korytarz z lekko poobdzieranymi ścianami. Samo miejsce spotkań rodzinnych wydaje się puste — dawno nikt z niego w pełni nie korzystał, mimo dostosowania pomieszczenia do obecności kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu niegdyś żyjących członków rodziny. Mahoniowe meble dawno nie widziały renowacji, a największym pozytywem pomieszczenia są okna z okiennicami, które z łatwością można zasłonić w przypadku chęci ukrycia odbywanych wewnątrz spotkań przed oczami ciekawskich. Ściany jadalni zdobią obrazy przodków oraz ligurijskich krajobrazów, uwiecznionych po wojnie przez Claire Medici.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
10-26-2025, 20:02
14 marca 1962 | późny wieczór

Domostwo Medicich znało ciężar walk, jakie niosła za sobą wojna. Pamiętało krzyk i śmierć, pamiętało walkę o postulaty, które na lata odeszły w niepamięć. Pamiętało ból, który ciążył na ramionach walczących o wolność, na jaką zasługiwali czarodzieje, w całej swojej wyższości. Zostali stłamszeni, postawieni przed wyborem niegodnym, niepochlebnym, niesionym szarą eminencją tych, którzy szargali tradycjami i światłością magii. Ale on powrócił, a to rozniosło się szumem i dotarło do najdalszych zakamarków wiary w lepszą przyszłość. Każdy z nich, raz po raz, słowem, listem, niewypowiedzianą tajemnicą i towarzystwem potwierdzał wiarę w to, kim mieli się stać. Każdy z nich był zaufany, a wieść o spotkaniu docierała niepostrzeżenie, na moment i ulotną chwilę, która nie pozwalała na pozyskanie tej informacji dalej; ledwie sekunda, ledwie krótki szept i liczne zaproszenia na zwykłe, przyjacielskie spotkania. Wielu z nich wiedziało już wcześniej o — na pozór — opuszczonych ruinach domu rodziny, inni dowiedzieć się mieli od bliskich członków, gdy teleportacją trafiali na spowite mrokiem i mgłą równiny Wiltshire. Z dala od świateł, które gasły jedno po drugim, gdy tylko kolejne osoby pojawiały się u progu la tenuty.
To był ich czas. Czas na działanie, czy czas na milczenie? Czego oczekiwał ten, którego niewielu zdołało poznać, ale każdy zdołał zaufać marze potęgi, jaką za sobą niósł? Kim jesteśmy teraz, akolici? Kim chcemy być? Kim on chce, byśmy byli?
Pytania zawisły nad kartką papieru, kolejne, schematycznie i rzeczowo. Nie mieli czasu na błahe rozmowy, każda chwila dłużej zawahania mogła być katastrofalna w skutkach, kiedy zwolennicy Dumbledore'a nieśli zakłamaną wizję o pojawieniu się Gellerta na zaprzysiężeniu. Przestraszony tłum siał niedopowiedzianą propagandę, ale był też podatny na wpływy. Ilu nowych zwolenników znalazło się wśród tych, którzy zobaczyli jego potęgę na żywo? Ile z nich zrozumiało, dlaczego warto mu ufać? Ile zrozumiało, że Dumbledore to kłamca i nie dbał o bezpieczeństwo obywateli?
Kolejni przedstawiciele akolitów pojawiali się u progu, a Oriana, mimo prywatnych sympatii i antypatii, witała się, zarządzając całym spotkaniem tak, jak uczono ją od lat. Widziała od dziecka różnorodność dysput, które niegdyś prowadził jej ojciec. Widziała wszystkie spotkania, które odbywały się przy tym stole, w tej jadalni, i choć jako latorośl czy nastolatka kryła się za framugą, podświadomie czuła, że to ona winna kultywować tej tradycji. Ubrana w garniturowe spodnie i golf; ubrana tak, by budzić respekt, którego nie miała naturalnie w nieznanej sobie grupie. Nerwowo, ale z pewnym schemacie ruchów, upewniła się, czy wszystkie okiennice w jadalni zostały zamknięte. Witała się zaś spokojnie, wskazując miejsca przy stole aż do momentu, gdy pojawili się wszyscy zebrani, do których dyspozycji pozostawało wino i kilka innych włoskich trunków, które co niektórzy, starsi stażem akolici (Yavor, Atticus, Jasper, Moira) mogli kojarzyć ze spotkań odbywających się ze starym Medicim i matką Oriany. Z młodszymi zaś, w większości, Oriana znała się bardzo dobrze, a osoby, które pozostawały dla niej zagadką (Yavor, Philippa, Keith) powitała oddzielnie, witając w całej, włoskiej uprzejmości i gościnie. Nie było to tylko miejsce do rozmów i tego jednego spotkania, ale miejsce, gdzie zawsze każdy akolita mógł znaleźć schronienie. Rany represji i niesionego ciężaru walk — wśród gruzów dawniej światłego budynku — tkwiły nieustannie, co mogło dla niektórych pozostać wręcz przytłaczające. Teraz pozostawali jednak w części odrestaurowanej, bezpiecznej, w której skwierczący ogień w kominku wprowadzał poczucie ciepła i stwarzał atmosferę zaufania. Bez tego, bez ufności, nie byłoby ich tutaj.
— Moi drodzy — zaczęła, zajmując miejsce u szczytu stołu. Puściła w tym momencie dłoń narzeczonego, który zasiadał obok niej, aby unieść kieliszek z winem w geście powitania, gdy na kobiecych ustach pojawił się triumfalny uśmiech — dziękuję, za tak szybką mobilizację. Dziękuję, że tu jesteście.
Uniosła kieliszek w geście toastu, nieokraszonego słowami, bo to nie był na to moment. Rozluźnienie, budowanie węzłów, wpojenie poczucia zjednoczenia, które na tyle lat im odebrano. Łyk wina, gorzkością spływający po gardle, zapieczętowała odstawieniem kieliszka na stół, a spojrzeniem przesunęła po tłumie. Była przyzwyczajona do przemówień, liczne sympozja wymagały od niej dykcji i płynności mówienia, ale teraz dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa. Usiadła spokojnie, zamykając notatnik w przypływie sprawczości — wiedziała, co ma mówić.
— Wszyscy wiemy o zdarzeniach na zaprzysiężeniu nowego ministra. Chciałabym jednak, abyśmy my, naoczni świadkowie opowiedzieli to, co naprawdę się działo — tylko prawda mogła ich uratować — i abyśmy się wszyscy do tego ustosunkowali. To ciężki czas dla nas, akolitów, bo to czas decyzji. Czy i jeśli tak, to jak powinniśmy działać. Mam nadzieję, że ci, którzy mieli już możliwość działania pod władzą Grindelwalda — zerknęła tu w stronę Yavora i Moiry, następnie przesuwając spojrzenie na Jaspera i Atticusa — zasugerują skuteczność i kierunek niegdyś podejmowanych działań.
Mówiła spokojnie, ale na tyle głośno, by jej naturalnym tonem każdy słyszał, co mówi.
— Sama byłam na zaprzysiężeniu, musiałam jednak udzielić pomocy uzdrowicielskiej, więc poza dobiegającymi do mnie głosami i znakiem na dłoni, niewiele widziałam. Ktoś mógłby opowiedzieć dokładnie, co się działo na scenie? Zachowanie Gellerta, ale i... reakcję władz? Ned? — Piła do Neda, ale wiedziała, że niektóre twarze mignęły jej przed oczyma już wcześniej. Spojrzała w kierunku ledwie poznanych osób oraz Riven. Sama była gotowa opowiedzieć o całym zdarzeniu, ale zajmowanie się dwójką potrzebujących z pewnością odebrało jej wiele, istotnych szczegółów, które im — szczególnie im — nie powinny umknąć.
To był czas, kiedy wszystko zaczynało się liczyć i kiedy tak szybka reakcja, jak to spotkanie, będzie mogło mieć kolosalny skutek na przebieg dalszej historii, czyż nie, bracia i siostry?


| Witam was na spotkaniu akolitów!! Czas na odpis do 02.11, do godziny 20.00! Nie obawiajcie się pytać, jeśli jest coś niejasne, pijcie wino za zdrowie Gellerta i pamiętajcie, w imię większego dobra!
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-26-2025, 21:24
Nadal nie wierzyła.
Ogniki nieśmiałej ekscytacji lizały przestrzeń za mostkiem, zbijając się w trudną do zignorowania i coraz bardziej spęczniałą gulę, w skropioną niedowierzaniem adrenalinę i w szum życia odzywający się w arteriach biegnących przez kończyny. Nie wierzyła, choć zarazem tak rozpaczliwie chciała wierzyć: w jego powrót, w szepty ciągnące za języki każdego mijanego przechodnia, relacje nabrzmiałe od podziwu albo oburzenia. Ile ludzi, tyle historii. Grindelwald zleciał z nieba na testralu, Grindelwald nakazał tłumowi złożyć przed nim pokłony, Grindelwald zaatakował Nobby'ego Leacha paskudną klątwą, Grindelwald zaprezentował trzecie oko dosłownie wystające mu z czoła, Grindelwald wygłosił porywające, dające do myślenia orędzie; Grindelwald to i Grindelwald tamto. Trudno uwierzyć, że z rozmysłem nie zjawili się z Jasperem na zaprzysiężeniu nowego Ministra Magii. Jak mogła to przegapić? Wybierając spokojne popołudnie w walijskiej kawiarni, świadomie przedłożyła spotkanie z nim ponad okoliczność, w której, och, bogowie, mogłaby na własne oczy obserwować powrót tytana. Pędząc do domu Oriany po rozstaniu się z Prince'm pod byle pretekstem, pluła sobie w brodę.
Leonie wsparła Medici przy zaaranżowaniu przestrzeni na spotkanie Akolitów, obecna na miejscu przed ich zjawieniem. Jadalniany stół został wypucowany na błysk, orkiestra zaklęć doprowadziła pokój do nieskazitelnego porządku i wszystkie okiennice zostały zamknięte. Pozostało tylko czekać.
Nie umiała powiedzieć, czy jest szczęśliwa, czy zdenerwowana, obie te emocje sześć lat temu zlepiły się w wielki supeł. "To prawda?", pytała Oriany co kilkanaście minut, gdy były zajęte przygotowaniami, jakby nie mogła pogodzić się z myślą, że historia tworzy się i rozwija na jej oczach. Że nadal tu jest, by tego doświadczyć. Z niecierpliwością wypatrywała pewnych trafów, czekała na wejście Moiry, Morty'ego i Keitha, z każdym z nich witając się wylewniej, niż z pozostałymi; ucieszył ją również widok Philippy i Riven, pięknych portowych syren, przy których spędziła więcej wieczorów, niż śmiałaby przyznać. Z zaintrygowaniem przywitała się też z Atticusem, mimo że myśli skłębione pod kopułą czaszki były zbyt chaotyczne, zbyt niespokojne, by mogła ocenić go niczym prawdziwa przyjaciółka, zatroskana o przyszłość narzeczonej Lestrange'a. Ktoś, kto zdołał usidlić Orianę Medici był nie lada zawodnikiem, bo chyba nikt nie mógł przewidzieć, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
Emocje sięgnęły zenitu, kiedy zobaczyła jego. Jaspera, który akurat musiał wracać do pracy, Jaspera, z którym rozstała się chwilę temu, bo akurat musiała załatwić coś przy dostawie roślin do Sennego Fruwokwiatu; Jaspera, z którym tak niejednoznacznie rozmawiała o zagrożeniu ze strony mugoli, o niechęci, nieufności żywionej do ich pozbawionego magii i empatii świata. Oczy rozszerzyły się w momentalnym wyrazie zdziwienia, a kąciki ust drgnęły ekstatycznie, zanim Leonie przywołała się do porządku. Wśród Akolitów była Moira, mogąca wyczytać z tego zbyt wiele - zresztą nie był to czas, by wpadać sobie w ramiona. Ale wiedza, że Prince wyznawał te same wartości, że także zjawił się tu dziś na cześć Grindelwalda, że był taki jak ona... To spowodowało, że organizm Figg poddał się kojącemu tchnieniu ulgi. Szczęścia? Tak, chyba tak.
Na chwilę wszystko było spokojne. Wszystko było dobre. Takie, jakim powinno być.
Zajęcie miejsca obok niego było strzałem w stopę pozorów, nie oparła się jednak tej pokusie. Paradoksalnie bliskość Jaspera rozproszyła ją od rozproszenia, a gdy powitalne słowa Oriany wypełniły jadalnię, w oczach Leonie kwitło więcej przytomności, niż w trakcie frenetycznych przygotowań. Ochoczo pokiwała głową na zaproszenie do metaforycznej mównicy złożone tym, którzy na własne oczy widzieli sytuację z zaprzysiężenia, i powiodła rozemocjonowanym wzrokiem po zasiadających wokół stołu Akolitach, ciekawa, kto z nich odezwie się pierwszy, ale i które z zasłyszanych po drodze plotek okażą się prawdą. - Znakiem na dłoni? - powtórzyła cicho po Medici, chłonnie, gdy powoli obracała w dłoniach kieliszek z winem. Tylko na smak; zamierzała przecież zapamiętać każdy szczegół ich spotkania.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Moira Sanderson
Akolici
Long in tooth and soul
longing for another win
Wiek
40
Zawód
Naukowczyni, magichirurg
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
24
5
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
10-27-2025, 11:43
To wszystko było… Nieporozumieniem. Nie spotkanie lokalnych Akolitów, o nie – to było wydarzeniem wręcz budującym, przypominającym Moirze Sanderson nieco lepsze czasy dla zwolenników Gellerta Grindelwalda, mniej oddalone czasowo od jego Wojny – bardziej skupione na wspólnocie i współpracy, nawet jeżeli po współpracę tą najczęściej wyjeżdżać należało za granicę. Pojawienie się ich moralnego przywódcy na wyspach było anomalią – błędem w algorytmie działania organizacji. Wybrykiem natury.
Magimedyk była kobietą urodzoną w latach dwudziestych – kobietą z innego pokolenia zwolenników charyzmatycznego czarodzieja i ze względu na męża – obracającą się w gronie jeszcze starszych od niej, wręcz fundamentalistów jego poglądów. W jej czasach nie liczono nawet na pojawienie się Gellerta Grindelwalda na terenie Wielkiej Brytanii – oczywistym było, że ruch jego rozwijał się na obszarze Europy kontynentalnej i gdy na nocnym dyżurze zaraz po zaprzysiężeniu Ministra Magii usłyszała o nim… Trochę nie mogła w to uwierzyć. Nie dlatego, że nie chciała – a dlatego, że na skórze własnych pacjentów poznała skutki pojawienia się Grindelwalda w konkretnej społeczności.
Myśli o tym dwadzieścia lat temu, w trakcie studiów, składając dotkniętych wpływem czarnej magii czarodziejów. Rozumie, że po osiągnięciu własnych celów – wszystkie winy zostaną wybaczone, a zbrodnie rozgrzeszone w imię większego dobra – ale jako człowiek oddany w tamtym czasie magimedycynie, przewiduje, że zawsze będzie już czuć piekielne ognie przypalające jej wrażliwe tkanki.
Z wiekiem obojętnieje nieco. Rozumie, że by zastosować odpowiednie antidotum – należy najpierw poznać skład trucizny i chociaż sama nigdy nie sięga po czarną magię, nie piętnuje jej już tak bardzo jak kiedyś.
Może wreszcie staje się dojrzałą wyznawczynią ideałów Gellerta. Może dopiero teraz jest dla nich najwartościowsza.
Przekracza próg domostwa Medicich jako jedna z pierwszych – nie ma w zwyczaju się spóźniać, nawet jeżeli w chociażby kilku gronach – każdy byłby w stanie poczekać na nią ile trzeba.
Ściska dłoń swojej siostrzenicy, ściska dłoń panny domu i wszystkich, którzy mieli okazję pojawić się tu przed nią. Wszystkim nieznajomym przedstawia się pełnym imieniem i nazwiskiem. Odmawia alkoholu, by zadowolić się samą herbatą – planując po wszystkim wrócić do laboratorium, do pracy. Zajmuje miejsce niedaleko Oriany – z dobrym widokiem na całość stołu. Obecność trójki przedstawicieli jej pokolenia w bliskim sąsiedztwie daje jej odpowiedni komfort (Jasper, Atticus, Yavor) – nawet jeżeli nie miała okazji dotychczas bliżej poznać się z Karkaroffem.
Wsłuchuje się w słowa panny gospodarz. Wie do tej pory tyle, ile posłyszy od ludzi tam obecnych – pracowników szpitala czy akolitów będących częścią jej zespołu badawczego. Nie zabiera ich ze sobą – informacje przekaże im osobiście i grupowo, już po wszystkim. Skinieniem głowy traktuje możliwość późniejszego przytoczenia własnych, popartych doświadczeniem spostrzeżeń - spojrzeniem wodzi po mężczyznach w zbliżonym do jej wieku. Pewnie każde z nich poznało wydarzenie Wielkiej Wojny... Od nieco innej strony. No, może z pominięciem Jaspera Prince'a, z którym częściowo dzieliła magimedyczne brzemię.
Oczekuje jednak, aż Ned i Riven wypowiedzą się o sprawie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Yavor Karkaroff
Akolici
Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąć, wiecznie czyni dobro.
Wiek
47
Zawód
Przedsiębiorca, rzemieślnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
6
6
3
Brak karty postaci
10-27-2025, 12:39
Z niegdyś właściwą sobie powagą ― tą teatralną, niemalże nabożną, którą lubił celebrować jak dobrze znane zaklęcie ― przyjął wieści, że ich niegdysiejszy przywódca, Gellert Grindelwald, przegrał. Upadł jak wszyscy wielcy, w sposób godny i ostateczny, zamknięty w murach własnego więzienia ― zresztą nazwanego tak poetycko, że aż chciało się wierzyć, iż był to plan. Nurmengard. Brzmiało niemal dostojnie, jak miejsce, w którym historia nie tyle umiera, ile odpoczywa przed kolejnym aktem. Potem zaś, jak to bywa w dobrych farsach, okazało się, że więzienie nie było aż tak szczelne, a ich wielki wódz ulotnił się niczym dym z jego własnej papierośnicy ― raz jeszcze kpiąc z całego świata i, co gorsza, z tych, którzy wciąż w niego wierzyli. Jego dawni towarzysze broni, ci od zawsze przekonani o swojej niezłomności, zniknęli. Jak szczury, jak tchórze, jak pobożni idioci ― każdy pod własny kamień, by tam drżeć i modlić się o znak.
Kiedy więc doszły go plotki, że Grindelwald znowu się pojawił ― tym razem na Angielskiej ziemi, w kraju, który tonął w odmętach własnej sztywności i moralnej rozpaczy ― nie mógł odmówić sobie przyjemności sprawdzenia, czy legenda rzeczywiście oddycha. Porzucił więc Rosję z tą samą nonszalancją, z jaką porzucało się kieliszek po słabym trunku, i ruszył w stronę kolejnego pożaru. Plotki, jak to plotki, okazały się wyjątkowo prawdomówne ― gdy stanął w cieniu zaprzysiężenia, każdy go widział. Gellert Grindelwald ― żywy, przemawiający, wciąż pewny swego. A wraz z nim powróciła stara melodia ― ta sama, której rytm brzmiał jak rozkaz, a smakował jak przeznaczenie.
O całym tym szumnym spotkaniu Akolitów dowiedział się, rzecz jasna, całkowitym przypadkiem ― jak to zwykle bywa w życiu ludzi, którzy nigdy nie szukają kłopotów, a kłopoty same ich znajdują. Z ust pewnego medyka (Jasper), człowieka o imponującym talencie, i godnej pochwały cierpliwości w składaniu jego kostnych błędów w całość. Ot, lekarz dusz i ciał, choć bardziej tego drugiego, bo na duszy Yavor Karkaroff miał już od dawna zbyt wiele pęknięć, by ktokolwiek chciał się za to brać. Nazwisko gospodarzy rzecz jasna nie było mu obce ― ach, jakże ironicznie znajome, jak stary dług, który przypomina o sobie w najmniej odpowiednim momencie. Medici. Rodzina, której sposób bycia pachniał starym winem, a moralność miała odcień tego samego burgunda. A panna Medici, piękna jak zwykle, z dumą i słodyczą witała gości, jakby całe to zgromadzenie nie było niczym innym jak kolejną sceną maskarady, w której każdy już dawno znał swoją rolę. Pomimo swojej niechęci do wszelkiej kurtuazji, wiedział doskonale, jak odgrywać ją w sposób wystarczająco przekonujący, by nie wzbudzać podejrzeń. Skłonił się więc z należytym szacunkiem, muskając wierzch jej dłoni ustami ― gestem, który w jego wykonaniu był niebezpiecznie bliski ironii. Zresztą, jak większość tego, co czynił. Dalej, zgodnie z tradycją i hierarchią własnego gustu, przywitał się z pozostałymi damami (Moira), pozostawiając panom ledwie echo formalnego uścisku dłoni. W końcu, po co marnować wysiłek tam, gdzie nie było wdzięku? Dopiero, potem gdy przeszedł przez tłum, zaczęło do niego docierać, że młodzież dzisiejszych czasów ma dziwnie lekką rękę do ideologii. Ach, iluż ich tu było ― młodych, ciekawych, przekonanych o własnej nieomylności i gotowych ginąć za słowo, którego znaczenie najpewniej rozumowali.
Wyczekiwał więc całej relacji, którą ominął, podążając za własnymi ideami po Anglii.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Keith Croft
Akolici
Wiek
23
Zawód
Pracownik restauracji
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
9
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
6
Siła
Wyt.
Szybkość
10
8
8
Brak karty postaci
10-27-2025, 17:27
Cały ten dzień był ekscytujący. Zaczęło się od spotkania z człowiekiem, który miał mu zostać mentorem. Już od pierwszych chwil spotkania wiedział, że trafił na mężczyznę zdecydowanego, pewnego siebie i o szerokiej wiedzy, którą był gotów mu przekazać. Zdawał sobie sprawę, że daleka i ciężka droga jeszcze przed nim, ale nie po to zgłosił się z prośbą i nauczanie by poddać się w przedbiegach. Samo spotkanie było niezwykle owoce, a w każdym razie takie było właśnie przekonanie Crofta. Informacja, która padała na jego koniec sprawiła, że cudem nie podskoczył. Nie zdawał sobie sprawy, że Akolici planują jakiekolwiek spotkanie, a możliwość wzięcia w nim udziału w jego mniemaniu była zaszczytem. Dla niego, dla chłopaka, który raptem rok wcześniej wkroczył w ich szeregi, jednak mimo wszystko zgadzał się ze wszystkimi ich poglądami. Chociaż nie pamiętał wyjazdu z Singapuru, echa tego wydarzenia nadal miały na niego wpływ, a niechęć do mugoli, których chęć zagarnięcia i posiadania pozbawiła go matki i możliwości na szczęśliwą rodzinę, buzowała w nim każdego dnia.
Nie mógł wziąć udziału w zaprzysiężeniu, pojawienie się tego dnia kolidowało z jego zmianą w restauracji i nawet nie miał się z kim wtedy zamienić. Kiedy dotarły do niego plotki o pojawieniu się Grindelwalda na terenie Anglii, na terenie samego Londynu podczas uroczystości zaprzysiężenia, początkowo nie mógł w to uwierzyć. Ludzie na ulicach gadali różne niestworzone historię i sam nie wiedział w co wierzyć. Dopiero potwierdzone informacje w gazecie zdołały go przekonać, a potem opowieści Riven, która była tego świadkiem. Chciał poznać każdy szczegół i nie omieszkał wypytywać o nie przyjaciółki, chociaż zdawał sobie sprawę, że na dłuższą metę pewnie ją tym męczył. Thorne jednak nie dała sobie tego po sobie poznać i dzielnie opowiadała mu wszystko raz po raz. Rozpaliło w nim to nowe nadzieje, nadzieje na to, że och przywódca powrócił naprawdę i znów zapanuje stary porządek. Porządek, którego nie pamiętał, ale słyszał z opowieści innych Akolitów. Bardzo tego by chciał.
Kiedy Jasper poinformował go o spotkaniu od razu potwierdził swoje pojawienie się i tak teraz pojawił się przed domostwem Medici. Nazwisko było mu nieznanie niestety, ale doszedł do wniosku, że skoro to właśnie tutaj było organizowane spotkanie, rodzina musiała od dłuższego czasu wspierać sprawę. Przekroczył próg jadalni trochę niepewnie, nadal mając z tyłu głowy jak bardzo odstaje swoim wyglądem od reszty uczestników. Zawsze o tym myślał i chociaż domyślał się, że wśród akolitów nie powinno to być problemem obawy pozostawały. Uśmiechnął się jednak szeroko na widok Leonie, siostry nie z krwi ale z wyboru i przywitał się z nią tak samo wylewnie jak ona z nim, a następnie skierował się do pani Medici, z którą przywitał się kulturalnie, tak jak został wychowany. W takich przypadkach naprawdę cieszył się, że ojciec zadbał o jego jak najlepsze wychowanie i jego kultura osobista była naprawdę na wysokim poziomie. Powiódł wzrokiem po reszcie zgromadzonych, witając się z Jasperem, z którym się już dzisiaj widział, a potem z resztą osób. Niestety nie miał przyjemności ich wszystkich poznać, ale na szczęście mignęło mu jeszcze kilka znajomych twarzy. Riven i Phillipa, z którymi znał się nie od dzisiaj oraz Ned, którego poznał dzięki Colette. Przedstawił się tym, których nie znał i przywitał się ze znajomymi, po czym w końcu zajął miejsce przy stole usadawiając się obok Riven.
Kiedy został wzniesiony niemy toast uniósł swój kieliszek i upił niewielki łyk, naprawdę świetnego wina. Chwilę później juz całkowicie skupił swoja uwagę na przemawiających, będąc ciekaw co mają do powiedzenia. Chociaż znał wersję Thorne, być może inni uczestnicy byli w stanie rzucić inne światło na to co się wydarzyło.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Alessio Medici
Akolici
Wiek
32
Zawód
alchemik, handlarz ingrediencjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
18
0
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
28
Siła
Wyt.
Szybkość
7
7
2
Brak karty postaci
10-28-2025, 00:17
Melusine (tylko wspomniana), Oriana, Atticus:

  Myśli, jak dzikie mięso świadomości utykają w głowie między nerwami rozsądku, a ścięgnami  powściągliwości, bo choć niedługo po zaprzysiężeniu, a tuż przed spotkaniem w posiadłości Medicich momentami ma ochotę uzewnętrznić się z własnymi poglądami politycznymi, nie może tego zrobić nawet w kątach własnego domu. Mając w planach parę poważnych transakcji handlowych, a także trzymając w głowie obraz świeżo zawiązującej się relacji z Melusine wie bowiem, że mówienie pewnych rzeczy na głos to jak dorzucanie drewien do ognia tam, gdzie emocje i presja chwili już teraz bulgoczą rzewnie i gdzie wrzątek uwagi grzeje szybciej, niż zdąży się ostudzić. Dlatego stosuje najdoskonalszą ze znanych mu strategii obrony – milczy.
  Uparcie; w determinacji; przed obliczem kluczowych dla niego „graczy”.
  Przede wszystkim jednak –  dla zysku.
  Na uzewnętrznienie siebie czeka do wieczora, gdy przy ciężarze osiadającego kurzu, przechodzi przez pierwszy front drzwi, prowadzących do posiadłości w Wiltshire. Spotkanie akolitów brzmi jak wybawienie. Jak swoboda języka i uwolnienie myśli, dotychczas zrośniętych z krtanią. Nie przeszkadza mu nawet fakt, iż właśnie wkraczają w mury smutne i ponure. Przesiąknięte wilgocią, jakby łapały zapach kobiecego łkania, popiołu i śladów po wojnie, która z murów Wiltshire nigdy tak naprawdę nie odeszła. Wciąż drżała w powietrzu. Czasem jako echo wspomnień, a czasem jako wibracja pomiędzy jego, a Oriany oddechem.
  Domostwo Medicich przypominało przy tym ciało po długiej chorobie – zrośnięte  bólem, popękane od wspomnień i niesprawiedliwości, a jednak wciąż żywe w swoich bliznach. Podobnie czuł się sam Alessio w towarzystwie dzisiejszej gospodyni, co było wyraźnie odczuwalne szczególnie w ostatnich dniach, w których coraz częściej i gęściej widywał Orianę u boku Lestrange'a.
  Obecność Atticusa nie dławiła wprawdzie płuc Alessio w onieśmieleniu, czy poczuciu gorszości – na to nigdy by sobie nie pozwolił – sprawiała natomiast, że mimochodem czuł jego gorący oddech na karku i korpusie. To był ten rodzaj dreszczu i niepokoju, który alarmował Mediciego o zbliżającym się z dnia na dzień niebezpieczeństwie.
  Oriana, bez odpowiedniego oręża u boku, nie była w stanie ściąć jego ambicji. Orężem natomiast stawał się On – Atticus. Wpływy Lestrange'a, czystość krwi oraz bliskość relacji Oriany i Atticusa, prowadzącej prędzej czy później do małżeństwa, powodowały bowiem, że Lestrange stawał się ni to bronią, ni pozorantem. Czasem figurował w głowie Alessio jako jedno i drugie. A to była mieszanka wybuchowa i toksyczna dla niego.
  Być może dlatego, zamiast czekać aż krzesła zadrżą pod naporem presji, w jadalni pojawia się nie jako pierwszy, a jako jedna z kolejnych osób. Dyskretnie i w ciszy zajmuje miejsce w niejakim oddaleniu od swej najdroższej kuzynki. Oczy tymczasem, utknięte w gorącym naczyniu głowy, przejmują ogień emocji, nie przejmują jednak sterów, gdy obserwuje cierpliwie otoczenie.
  Usta pozostają ciche, sztywne, zastygłe w milczeniu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-28-2025, 01:46
Prawie wszyscy, ale dialog do Atticusa, Edwarda i Leonie

Czy ten dzień mógł być bardziej ekscytujący?
Nie poszedł na zaprzysiężenie, choć teraz chyba tego trochę żałował—nie dlatego, że nie mógł, a dlatego, że nie chciał. Słuchanie ministra o mugolskiej krwi  nie było czymś, na co miał ochotę. W swojej prywatnej hierarchii rozgraniczał co prawda między mugolami a mugolakami (ach, gdybyż ci drudzy potrafili się tylko wyrzec swoich krewnych!), ale związku czarodziejskich polityków z mugolskimi sprawami nie potrafił zapomnieć. Nie potrafił wybaczyć. Gdy bomby spadały na Londyn, Ministerstwo Magii wspierało mugoli, winnych za tą wojnę—bo Jasper obwiniał ich wszystkich, niezależnie od narodowości. A teraz Ministrem Magii miał być mugolak, jak niby mógł mu zaufać?
Zamiast zaprzysiężenia, wybrał wręcz przyjemność pomieszaną z niepewnością, ekscytujące towarzystwo młodszej dziewczyny, przy której nie musiał myśleć ani nie mógł rozmawiać o polityce. A gdy powitał go nowy dzień i pogłoski o powrocie Grindelwalda, poczuł lekkie wyrzuty sumienia, że go tam nie było... ale zarazem nie wybrałby przecież inaczej. Nie, gdy żadna wizja ani przeczucie nie kazało mu zostać w Londynie.
Dzień był zabiegany i ekscytujący, bo nie wiedząc o powrocie Grindelwalda umówił się tego samego dnia z młodym akolitą i perspektywicznie uczniem—Keith Croft zrobił po południu dobre wrażenie, więc Jasper momentalnie zaprosił go do Oriany. Zdążył też osobiście poinformować o miejscu spotkania Neda, którego zrekrutował osobiście oraz Yavora. Prince rozpoczął działalność w akolitach od leczenia czarodziejów powracających z Europy i od bycia ich kontaktem w Wielkiej Brytanii, w tej samej roli—choć wiele lat później—poznał Karkaroffa i momentalnie zaoferował mu pomoc w odnalezieniu się w kraju. Ciekawy świata, zamęczał zresztą Karkaroffa pytaniami o wydarzenia na kontynencie, historię jego ojczyzny czy bułgarskie trunki, a potem uznał go za dobrego kolegę, nieszczególnie przejmując się tym czy blondyn (różnice kulturowe!) tą sympatię odwzajemnia czy toleruje.
Do jadalni wszedł wciąż trochę zaaferowany, wciąż trochę pochłonięty własnymi myślami (czy o nikim nie zapomniał, czy wszyscy umieli odnaleźć tu drogę, czy Mortie już przybył i czy będzie okazja spytać go na stronie o prorocze sny?) i zajęty ignorowaniem myślenia o tym, że od kilku godzin nie usiadł nawet na minutę.  Z ulgą przywitał się z Keithem, widząc, że ten znalazł się na miejscu—przez chwilę chciał mu nawet pomóc z przedstawianiem się, ale młodzieniec już tu kogoś znał—Jasper kiwnął głową dobrze kojarzonej z Cardiff Philippie —a potem Jasper się... rozproszył.
Szukając wzrokiem Oriany, w zamian zobaczył inną brunetkę i w pierwszej chwili zamrugał ze zdziwieniem, przez sekundę zastanawiając się nad tym czy nie jest bardzo zmęczony albo bardzo niewyspany.  Mortie powiedziałby pewnie, że to może być wizja, ale wizje nie bywały tak miłe—myślenie życzeniowe bywało. Ale nie, Leonie Figg zdawała się stać tu we własnej osobie i gdy oczy Jaspera rozszerzyły się już w bliźniaczym zdziwieniu, uśmiechnął się promiennie—osiągając efekt subtelności całkowicie odwrotny od tego, do którego dążyła Leonie, która próbowała okiełznać własny uśmiech (w podobny sposób, w jaki robiła to w sklepie; więc Jasper nie przejął się tym szczególnie; dwójka znajomych ma zresztą prawo ucieszyć się na swój widok, nawet jeśli jeden z tych znajomych stoi na środku pokoju i nie odrywa od dziewczyny wzroku przez dziesięć sekund...).
Do rzeczywistości przywrócił go widok Atticusa, obok którego zajął miejsce; po drodze witając się z Alessio.
- Czyli mogliśmy rozmawiać otwarcie. - odezwał się cicho i wesoło do Leonie gdy usiadła obok. Lustrując wzrokiem kolejnych gości, szukał nieznajomych twarzy (z ciekawością kiwnął głową Riven) i rozpoznał znajomą twarz w nieznajomym.
- Czy Audelia lubi ten zespół czy inny? - szepnął bezceremonialnie do Atticusa zanim rozpoczęła się oficjalna część spotkania, ale nie poczekał nawet na odpowiedź, tylko nachylił się ponad Leonie w stronę Edwarda Bones. - Miło tu pana widzieć, JasperPrince, prywatnie jestem fanem. - podał Bonesowi rękę recytując to niemal na jednym wydechu i przygotowując doskonały wstęp do poproszenia go o autograf po spotkaniu (oby tylko nie pomyliły mu się ulubione zespoły Audelii).
Odchylił się do tyłu i zamilkł. Jego promienny uśmiech zrzedł dopiero, gdy Oriana wspomniała o przeszłości. Siedział obok Atticusa, w którego domu leczył ciężko rannego czarodzieja; ale spojrzał wtedy na Moirę, która równie dobrze musiała pamiętać widok ran i odciętych kości, zapach śmierci i—
—dla uspokojenia zerknął na siedzącego naprzeciwko Yavora, może on będzie mógł się pochwalić konkretnym doświadczeniem, jakiego Jasper zawsze zazdrościł bohaterom, którym współczuł potem utraconego zdrowia, dusząc się w Evershire. Może tym razem będzie inaczej. Czy tym razem powinno być inaczej? Na razie się nie odzywał, ciekaw relacji obecnych na zaprzysiężeniu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Ned Rineheart
Akolici
Wiek
34
Zawód
auror
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
21
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
11
10
Brak karty postaci
10-30-2025, 00:17
Nie wiedział czego się spodziewać po dzisiejszym wieczorze. Dotychczas wspierał Gellerta Grindelwalda jedynie swoją deklaracją, nie było w tym nic namacalnego, momentami wręcz zapominał o podjętej przez siebie decyzji. Dopiero pojawienie się czarodzieja na zaprzysiężeniu sprawiło, że poczuł na sobie ten ciężar odpowiedzialności. Nie towarzyszył temu jednak lęk – przynajmniej nie dzisiaj, nie po ostatnim śnie, który od kilku dni prowadził go przez życie bez żadnych wątpliwości – był przede wszystkim zaintrygowany. Teleportował się do Wiltshire kilka minut przed oficjalnym rozpoczęciem spotkania, dokładnie pod adres, który otrzymał wcześniej od Jaspera. Posiadłość, choć wyraźnie nadszarpnięta zębem czasu, wciąż prezentowała się okazale. Swoim zwyczajem przyglądał się uważnie wszystkiemu dookoła, w końcu docierając do jadalni.
Przywitał się ze wszystkimi, zajmując miejsce gdzieś na końcu stołu, skąd miał na nich dobry widok. Niektóre osoby już znał, niektóre były mu zupełnie obce. Zauważył jednak kilka twarzy, które znał, a których nie spodziewał się tutaj zobaczyć, tak jak Keith. Największym zaskoczeniem był dla niego mimo wszystko Edward, na którym zawiesił wzrok na dłużej. Dosłownie dzień wcześniej siedział w Dziurawym Kotle z jego bratem, dyskutując o powodach porażki aurorów w Middle Temple. Dzisiaj miał rozmawiać o zwycięstwie.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos Oriany. Uniósł kieliszek w lustrzanym geście toastu, upijając niewielki łyk. Nie chciał, żeby nadmiar alkoholu uśpił jego czujność. Pierwszy raz znalazł się w gronie akolitów i zamierzał wyciągnąć z tego spotkania jak najwięcej.
Poczuł na sobie wzrok sojuszników (Przyjaciół? Na to chyba było jeszcze za wcześnie), kiedy został wywołany do tablicy. Odstawił kieliszek z cichym brzdękiem na stół. – Jestem aurorem, pracowałem przy zabezpieczaniu ceremonii – wyjaśnił pokrótce osobom, które go nie znały. – Nie otrzymaliśmy żadnej informacji o możliwości pojawienia się Grindelwalda. Jedyne rozkazy jakie dostaliśmy to pilnować sceny i nie rzucać się w oczy. Wszyscy byliśmy tak samo zaskoczeni jak zebrani tam ludzie – zaczął, przesuwając wzrokiem po zebranych przy stole czarodziejach. – Grindelwald pojawił się podczas przemówienia Leacha. Zerwał się wiatr… Otaczała go bariera ochronna, przez którą służby nie były w stanie się przebić. Jego przemówienie w żaden sposób nie zostało zakłócone, jedynie kilka osób z tłumu coś krzyczało w jego stronę. Jego obecność wywołała poruszenie w tłumie, to oczywiste, ale większość zebranych wydawała się go słuchać. Na scenie był też Dumbledore, nie próbował go zatrzymać, ale wywiązała się między nimi dyskusja, wypominał mu zdarzenia sprzed lat. Leach namawiał go do rozmowy i oddania się w ręce służb – naiwne. – W Ministerstwie od dwóch dni toczą się rozmowy o porażce, pojawiają się pojedyncze głosy krytykujące działania naszego przełożonego, który nie podjął wówczas żadnych stanowczych działań. Chaos, taka była reakcja władz – skwitował, odpowiadając na pytanie Oriany. To jednak było tylko powierzchowne dotknięcie tematu, bo jak teraz przekazać wszystkie emocje, które wówczas się w nim kotłowały? Tego trzeba było doświadczyć na własnej skórze. – Grindelwald przede wszystkim krytykował obecną władzę i wzywał czarodziejów do zjednoczenia się i odrzucenia Kodeksu Tajności, do wolności… Cholera, ciężko to wszystko streścić. Niebo zrobiło się szkarłatne, na ministerialnych sztandarach pojawiły się Insygnia Śmierci, tak samo na niebie i na wnętrzu mojej dłoni, na waszych pewnie też – Przemknął spojrzeniem po Riven i Orianie, które towarzyszyły mu tamtego dnia. – To było… niesamowite – wreszcie mógł to powiedzieć na głos, bo w końcu znalazł się w gronie osób, które go rozumiały. – Riven, uzupełnij proszę – Przekazał pałeczkę kobiecie siedzącej naprzeciwko, samemu opierając się wygodniej o tył krzesła.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Riven Thorne
Akolici
Feel the rain on your skin. No one else can feel it for you. Only you can let it in. No one else.
Wiek
23
Zawód
Barmanka
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
10
16
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
7
11
Brak karty postaci
10-30-2025, 14:59
O spotkaniu dowiedziałam się od Ciotki. Wysłała mnie na nie, podając szczegółowe miejsce zebrania i każąc dokładnie przysłuchiwać się temu co będzie mówione, w jaki sposób będą przedstawiały się stosunki osób zgromadzonych i miałam zapamiętać jak najwięcej nazwisk. Ciotka pozostała w Tawernie, biorąc na siebie odpowiedzialność za cały lokal. Pojawiłam się więc w odpowiednim miejscu, w towarzystwie Philippy, ze zdziwieniem stwierdzając, że część twarzy znam. Na przykład Leoni, była osobą, którą znałam i lubiłam, a w Tawernie bywała częściej niż jej nie było. Nie pamiętałam jednak, czy kiedyś rozmawiałam z nią na temat naszych poglądów politycznych? Głęboko w swoim umyśle starałam się przypomnieć jakąś taką sytuację, jednak na ten moment nie przychodziło mi nic do głowy. Uśmiechnęłam się więc tylko do niej, lekko machając dłonią. Znałam również Neda, a także Orianę i oni również towarzyszyli mi podczas wydarzeń na zaprzysiężeniu. Gdy zajęłam miejsce przy stoliku, prawie na jego końcu, długo nie musiałam czekać, aż miejsca obok mnie zostały zajęte. Jedno zajął Keith, mój bardzo dobry przyjaciel. Powitałam go szerokim uśmiechem, widzieliśmy się ledwie chwilę temu, gdzie z zapałem opowiadałam mu o wydarzeniach w Londynie. On niestety nie mógł się pojawić, a szkoda, bo widowisko było cudowne. Ludzie się zbierali, większości z nich nie znałam (Yavor, Atticus, Jasper, Moira, Allesio). Dzisiaj miałam poznać.
Jako pierwsza głos zabrała gospodyni, wznosząc jakiś mało oficjalny toast. Sięgnęłam więc po kieliszek, ledwie zamoczyłam usta, zbyt wytrawne na moje mało wytrawne podniebienie, więc starając się ukryć skrzywienie, odłożyłam trunek na stoliczek odsuwając od siebie delikatnie. Oriana podzieliła się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi zaprzysiężenia. Nie za wiele mogła powiedzieć, że względu na fakt, jak to sama stwierdziła, udzielania przez nią pomocy medycznej. Szybko zwróciła się w stronę aurora (Ned), który mógł powiedzieć trochę więcej. Słuchając go uważnie, co jakiś czas tylko kiwałam głową, potwierdzając słowa, które wypowiadał. Ja w tym czasie, podczas zaprzysiężenia, stałam obok Cilliana i swoich dwóch koleżanek - Thalii i Lizzy. Więc moja obserwacja mogła się trochę różnić od jego, ze względu na zajmowaną pozycję. Wraz z jego słowami wracały do mnie wspomnienia z tamtego dnia, wciąż czułam tę ekscytację, które wypełniło moje ciało w momencie pojawienia się Grindelwalda.
Zostałam wywołana do głosu.
Z lekkim zakłopotaniem zauważyłam, że wszystkie oczy zwróciły się teraz w moim kierunku. Nerwowo sięgnęłam do kolorowych koralików, zawieszonych na szyi i opowiadając, przesuwałam je względem siebie dla rozładowania emocji.
- Eee.. Tak. Tak jak Ned powiedział, Grindelwald pojawił się nagle. Po przemówieniu nowego Ministra rozległ się w ogrodach śmiech, potem zerwał się wiatr, potem jego głos, a czerwień ogarnęła całe ogrody. Na sztandarach zamiast znaku Ministerstwa, pojawił się symbol Insygniów Śmierci - tak jak się spodziewałam, jak widziałam w swojej wizji, dodałam już w myślach. - Tak prawdę mówiąc - zwróciłam się bezpośrednio do Rinehearta - to myślałam, że Ministerstwo jakoś zareaguje. Ale naprawdę, nikt się nie ruszył, a Grindelwald uciął sobie z Ministrem i Dumbledorem pogawędkę. Z resztą, nie tylko z nimi. Grindelwald zwracał się do zgromadzonych, część ludzi do niego krzyczało w odpowiedzi. Jeden głos udało mi się rozpoznać, to była Lizzy, moja koleżanka i kursantka - również w tym momencie zwróciłam się do aurora. - Grindelwald zarzucił dyrektorowi Hogwartu, że to on stoi za wyborem nowego Ministra, on go wybrał. Tak jak Ned powiedział, wraz ze zniknięciem Grindelwalda, na naszych dłoniach - położyłam rękę na stole, wewnętrzną stroną do góry - pojawił się symbol, ciepły, pulsujący. Szybko znikł.
Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym dodać. Więc umilkłam pozwalając, aby za analizę tego wszystkiego zabrali się inni. Starsi ode mnie. Może bardziej doświadczeni?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (3): 1 2 3 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:00 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.