• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Wieża Astronomiczna
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-15-2025, 12:59

Wieża Astronomiczna
Wieża Astronomiczna to najwyższa z wież w Hogwarcie, wznosząca się wysoko ponad dachy pozostałych budynków zamku. Z jej szczytu rozciąga się zapierający dech widok na jezioro, Zakazany Las oraz rozległe błonia szkoły. Na samym szczycie wieży znajduje się kamienny taras obserwacyjny, otoczony niską balustradą. W nocy ustawiane są tam miedziane teleskopy i inne przyrządy astronomiczne, które służą uczniom podczas zajęć z Astronomii - jednego z nielicznych przedmiotów w Hogwarcie, które odbywają się wyłącznie po zmroku. Wieża jest zbudowana z ciemnoszarego kamienia, a jej spiralne schody prowadzą przez wąskie okna, przez które widać, jak nocne niebo stopniowo rozświetlają gwiazdy. Zimą często bywa tam lodowato, a mimo to uczniowie z klas piątych i starszych z zapałem wspinają się, by obserwować planety, konstelacje i zjawiska niebieskie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Tom Riddle
Konta Specjalne
Nie ma czegoś takiego jak dobro i zło. Jest tylko władza i potęga, i ludzie zbyt słabi, by po nią sięgnąć.
Wiek
35
Zawód
Nieznany
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-17-2025, 19:49
30 kwietnia 1962

Echo kroków odbijało się od kamiennych murów Wieży Astronomicznej, gdy Tom Riddle wspinał się po wąskich schodach. Jego ciemna szata zlewała się z cieniami, jakby te postanowiły pomóc mu ukryć obecność w murach zamku. Zapomniał już, jak bardzo to miejsce było mu przychylne - fundamenty, ściany, okna i drzwi - nie ludzie.
Z głębi zamku, z sali balowej daleko pod jego stopami, dobiegała głośna muzyka. Rozmowy i śmiechy niosły się echem po korytarzach - dziś wszyscy byli zaproszeni. I on także czuł się tu bardziej jak gość niż persona non grata. Dawny uczeń. Osoba oczekiwana, a jednak niechętna, by wracać. Wydawać się mogło, że ten rozdział życia zamknął już na zawsze. Teraz przyświecały mu inne cele - większe, odmieniające oblicza światów. A jednak wciąż z lubością wypatrywał symboli, powracających kręgów czasu. Bo jeśli jakiś przedmiot miał stać się jego naczyniem, częścią jego duszy, musiał to być przedmiot potężny - o długiej i krwawej historii. Taki, nad którym nawet jego wrogowie mogliby zapłakać rzewnie.
Rozejrzał się uważnie, wychodząc na kamienny taras - zwykle zajmowany przez gapiów, dopatrujących się sensu w gwiazdach - dziś pusty. Usłyszał za sobą delikatny szelest, lecz nie odwrócił się. Czekał. Nigdy nie lubiła gości. Nie pokazywała się byle komu, przekonana, że dla wszystkich stanowi jedynie obiekt żartów - czarną owcę własnej rodziny. Miała całkowitą rację. Już kiedyś próbował zdobyć jej zaufanie. Jeszcze jako uczeń pragnął wydobyć od niej prawdę o diademie. Zbywała go, traktowała z góry, a czasem w ogóle nie pokazywała się w jego obecności.

- Kim jesteś? - usłyszał za plecami. Kącik jego ust drgnął w uśmiechu satysfakcji. Obrócił się powoli, odsłaniając swe oblicze przed duchem tej wieży - Heleną Ravenclaw, Szarą Damą. - Czego tu szukasz? - zapytała chłodno. - Obiecali mi… obiecali, że nikt nie będzie mnie niepokoił.

- Czy cię niepokoję, lady? - wyszeptał. Głos miał miękki, niemal czuły; szept, który brzmiał jak pieszczota, a jednocześnie jak zapowiedź gry, mającej dziś sprawić przyjemność nie jej, lecz jemu. - Nazywam się Tom Riddle. Odbieram ci dziś spokój, lady, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nasze historie splatają się ze sobą. Już kiedyś się spotkaliśmy. - nie ruszył się o krok. Patrzył jedynie na zatrzymane w czasie oblicze. Prychnięcie, tak nieprzystające damie, było sygnałem, którego się spodziewał - i na który czekał.

- Widzę rozbawienie na twojej twarzy. Czy to żart? Czy przyszedłeś się ze mnie śmiać? - zbliżyła się do niego, jakby rzucała wyzwanie. Jakby była pewna, że jej nie skrzywdzi. Jakby wycierpiała już dość. - Co właściwie możesz wiedzieć o mojej historii… Tomie Riddle? - dreszcz przebiegł po jego plecach, gdy z takim rozgoryczeniem wypowiedziała jego imię. Jakby był dziwnym chłopcem o dziwnym imieniu.

- Jesteś córką Roweny, córką i… złodziejką czyż nie? - nie dał się ponieść emocjom, nie ulegał gniewowi. Poruszali się po planszy, którą dokładnie zaplanował.

- Złodziejką? - powtórzyła rozemocjonowana. Cisza, która zapadła później była największym potwierdzeniem.

- Nie jestem tu, by cię osądzać, lady - kontynuował łagodnie. - Diadem, który czyni człowieka najmądrzejszym... który pozwala pojąć wiedzę najskrytszą. Pragnęłaś tego, bo pragnęłaś być akceptowana. Chciana. Pragnęłaś doścignąć matkę, w której cieniu żyłaś przez całe życie. - zawahał się na ułamek sekundy. - Nawet nie wiesz, jak bliskie są mi te uczucia, lady - kłamstwo. - Opowiedz mi swoją historię. Opowiedz, a zdejmiesz z siebie ten ciężar.

Przesunęła się bliżej balustrady. Nie patrzyła już na niego. – Postaraj się bardziej, Heleno. Przewidywalne, Heleno. Poniżej oczekiwań, Heleno. Każdy dzień zaczynał się od bycia niewystarczającą. Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam tak dłużej żyć. Tak, jestem złodziejką. Ukradłam diadem i uciekłam do… - przerwała, spoglądając na niego z wahaniem. Nie dokończyła zdania. - Żyłam w samotności, mając przy sobie najcenniejszy skarb mojej matki. Mając wiedzę, miałam wszystko. Nikt nie wiedział, gdzie jestem i chyba nikt nawet nie próbował mnie odnaleźć. Lecz ostatnim życzeniem mojej matki przed śmiercią było sprowadzenie mnie i diademu - do domu. Nie z miłości, drogi Tomie. Z zawiści. Z zemsty. Taka była moja matka. Wysłała po mnie Barona, swojego najsilniejszego strażnika. Dla mnie jednak Baron był kimś więcej. Łączyło nas uczucie - lecz było to uczucie wyniszczające, jak trucizna, jak kwas wypalający duszę. Był zazdrosny, zaborczy. Uciekałam także przed nim. Kiedy mnie odnalazł… nie chciałam wracać. - przerwała, kładąc dłoń na piersi, tam, gdzie niegdyś biło serce. - Kłóciliśmy się. Prosiłam go, by mnie zostawił, by z miłości do mnie pozwolił mi żyć w spokoju do końca moich dni. Ale on wpadł w gniew. W tak wielki gniew. Gdy jego ostrze przecięło moje ciało, wiedziałam. Wiedziałam, że moje życie właśnie się kończy. - w jej smutnych oczach tliła się jeszcze iskra dawnej młodości, żal za tym, co utraciła. - Kiedy zrozumiał, co uczynił, skierował ostrze ku sobie. Wróciliśmy do zamku jako duchy. A diadem... przepadł.

Pozwolił tej historii rozbrzmieć echem. Pozwolił murom nasycić się smutkiem, który przyniosła jej opowieść. - Tak wiele cierpienia, lady - powiedział cicho, stawiając krok w jej stronę. - Przez te wszystkie lata strzeżesz tajemnicy miejsca, gdzie spoczywa diadem. Nie chcesz, by jego moc przyniosła cierpienie komuś jeszcze. To szlachetne. To wspaniałe. - zamilkł na moment, jakby rozważał własne słowa. - Ale czy nie zasługujesz już na odpoczynek? - dodał łagodnie. - Czy pozbycie się tej tajemnicy nie sprawiłoby wreszcie, że byłabyś wolna? - zawiesił spojrzenie na jej przezroczystym obliczu. W jego głosie drżała troska - fałszywa, wyuczona, niemal doskonała.

- Nie - odpowiedziała z siłą w głosie. - Nie - powtórzyła znowu z lękiem, że z jej ust mogłaby ulecieć prawda.

- A gdybym obiecał, że go zniszczę? A jeśli obiecam, że już nigdy nikomu nie zrobi krzywdy, nikogo nie zwiedzie na pokuszenie? - jego głos był delikatny, pełen pozornej szczerości, choć wszystko, co mówił, było kłamstwem, wierutnym kłamstwem. - Nikt nie powinien posiadać wiedzy absolutnej, ale też nikt nie powinien dźwigać ciężaru, który ty dźwigasz, lady.

- Zniszczysz go? - nadzieja, która wybrzmiała w jej głosie uderzyła go z całą siłą. - Obiecasz, że go zniszczysz?

- Obiecuję, Heleno. Na część mojej duszy. Kiedyś sądziłaś, że jestem zbyt młody. Zbywałaś mnie, nie chciałaś słuchać. Dziś wciąż cierpisz, a ja jestem tu by pomóc znaleźć ci ukojenie. Powiedz mi. Powiedz, gdzie on jest.

Cisza, która zapadła była oznaką chłodnej kalkulacji. Szara Dama zastanawiała się nad tym czy wyjawić mu swoją największą tajemnicę. W końcu z jej ust padły tak wyczekiwane przez niego słowa. Może przeszłość zadecydowała o tej decyzji, a może dostrzegła w nim jedynego sprzymierzeńca - kogoś, kto ją zrozumie. Kogoś, kto nie pragnie jej wykorzystać. - Albania. Grota Szeptów położona nad Czarnym Jeziorem w Dolinie Sahrë. Ale jeśli mnie oszukasz… - to co zrobisz, droga lady?

- To szlachetne. To wspaniałe. Świat czarodziejów jest ci wdzięczny, droga lady. – zakończył, a jego kroki skierowały się ku wyjściu z wieży. Wyjściu z zamku, do którego miał już nigdy nie powrócić. Do Groty Szeptów.

z/t
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
10-22-2025, 14:50
30 kwietnia 1962

Był od niego tak r ó ż n y.
Nie miała innej skali do oceny mężczyzn. Tym, który w jej oczach najczęściej wbijał się w górę, próbując sięgnąć miana ideału był Mortimer. A Cassius Avery, który użyczał jej w tej chwili swego ramienia w iście dżentelmeńskim geście, choć znali się już trochę czasu, dalej wydawał się jej niewiadomą. Niewiadome natomiast były ze wszech miar niebezpieczne. Należało zamienić je na pewniki. Oswoić się z wiedzą o nich, o każdym detalu, dzięki czemu nie będą mogły już wzbudzić nawet grama strachu. A jak najlepiej oswoić człowieka? Spędzać z nim czas.
Musiała zająć czymś, kimś myśli, aby nie powracać nimi do Dunhama. Avery stał się więc opcją zarówno pragmatyczną, jak i wygodną. W trakcie jednej z rozmów wydało się, że nie uczęszczał do Hogwartu. Wiadomość ta tak zaskoczyła Baudelaire, że pozwoliła sobie aż unieść brwi w zaskoczeniu. Do tej pory sądziła, że rodziny błękitnej krwi kierowały się swego rodzaju patriotyzmem. Że wszystkie, bez wyjątku posyłały swoje dzieci na nauki w Hogwarcie. Nie przejmowała się tym, że nie mogła sobie przypomnieć Cassiusa z czasów szkolnych. Był on przecież o siedem lat od niej starszy, nie mieliby i tak okazji do rozmowy. Zresztą — o wiele bardziej wolała to, że pamiętać ją mógł jako dorosłą kobietę, nie jedenastolatkę.
— Błonie, dziedziniec, czy Wielka Sala nie oddają pełni piękna tego miejsca — wtrąciła nagle, skupiając spojrzenie zielonych oczu na twarzy błękitnokrwistego. Szukała na jego twarzy, w jego oczach choć nikłego znaku zaintrygowania. — Nie zechciałbyś obejrzeć wszystkiego, co ma do zaoferowania, Cassiusie? — potraktowane karmazynową szminką usta wygięły się w eleganckim uśmiechu o aksamitnej miękkości. Słowa, które wypowiadała, mogły zostać przy znajomości kontekstu odebrane za dwuznaczne. Liczyła zresztą, że właśnie tak odbierze je Avery, że nie odrzuci złożonej za moment propozycji. — Pójdźmy na Wieżę Astronomiczną. Stamtąd najlepiej widać nieuchwytne piękno — zaproponowała, siebie stawiając w roli przewodnika. Już czuła na języku przedziwnie słodki smak ciekawości. Cassius był mężczyzną niebezpiecznym. To jedno było pewne od razu, gdy tylko dostrzegła go na spotkaniach popleczników Lorda Voldemorta. Później dotarły do niej pogłoski o jego umiejętnościach, często przekraczających moralne granice, wdzierających się w samo sedno myśli i jestestwa czarodzieja. Miał wokół siebie jakąś nieopisaną aurę. Aurę zniszczenia, które mógł po sobie pozostawić. I w tym konkretnym aspekcie on i Mortimer byli właściwie identyczni.
Manon zaś — raz jeszcze weszła w rolę ćmy nieuchronnie zbliżającej się do ognia, w którym miała spłonąć.
I o dziwo, gdy zostawili za sobą tłumy w bardziej obleganych miejscach zamku, czuła się w jego towarzystwie coraz bardziej bezpiecznie.
— Powinnam zaprowadzić cię do pokoju wspólnego ślizgonów. Większa część z nas spędziła tam siedem lat nauki — zwróciła się do niego szeptem, odruchowo przysuwając policzek do materiału jego szaty na wysokości ramienia. Był od niej wyższy, musiałaby stanąć na palcach, aby szeptać mu do ucha. Nie chciała tego robić, nie teraz. Poczuła za to zapach jego perfum, te zmieszały się z jej własnymi, mieszanką lepkiej słodyczy wiśniowego likieru z nutą czarnej herbaty i wanilii. — Ale czy ucieszyłoby cię zejście do podziemi? Wątpię — mówiła dalej, wciąż ściszonym tonem. Podejmowała decyzje za niego, odpowiadała za niego, pragnąc sprawdzić, w którym momencie postawi jej granicę. Czy może podejmie rękawicę i stanie z nią w szranki, w grze, która pomiędzy nimi dopiero się rozpoczynała. Grze, która nie miała na horyzoncie wyraźnego zagrożenia. W której motywem przewodnim była właśnie niewiadoma.
Wspinali się po schodach w górę, aż na najwyższe z pięter. Po drodze opowiadała mu o mijanych salach, dziełach sztuki, konkretnych historiach, które wiązały się z danym miejscem. Wreszcie, po ostatniej serii spiralnych schodów, uderzyło w nich nagle świeże, wieczorne powietrze. Ręka Manon wymsknęła się spod ramienia mężczyzny, zahaczając jeszcze palcami o mięśnie wyczuwalne pod materiałem. Posłała mu długie, wymowne spojrzenie, po czym skinęła głową w kierunku jednego z tarasów. Nie mówiła nic więcej, ruszyła pierwsza, zatrzymała się dopiero przy barierkach, na których ułożyła swoje dłonie. Wiatr łaskotał skórę chłodem, wzbudzając dreszcz, a następnie gęsią skórkę.
Nie odwracała się w jego stronę, nie wypatrywała.
Czekała, aż znajdzie się obok niej, aż odgłosy kroków staną się coraz głośniejsze i wreszcie... ucichną zupełnie.
by the pricking of my thumbs, something wicked this way comes
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
10-25-2025, 18:16
Lubił być niewiadomą. Lubił kusić swoją pozorną niedostępnością, wypracowaną przez lata i dozowaną zależnie od okoliczności. A potem bez zapowiedzi otwierać się niczym kwiat, raczej z rodzaju tych mięsożernych, rozwierających swą paszcze bez żadnego ostrzeżenia, aby w mgnieniu oka pożreć swoją ofiarę. Niekiedy niespodziewanie odsłaniał swoją prawdziwą twarz, robiąc to z zupełnym wyrachowaniem, bo rozmówca już i tak znajdował się pod ścianą, bezwiednie poddając się manipulacji, podążając za Cassiusem niczym zależna od woli swego mistrza marionetka. Poruszał sznurkami z niezwykłym wyczuciem, energicznie, ale nie bez płynności ruchów. Sprawiał, że ofiara zapominała, że maska obojętności i powierzchownej nieprzystępności kiedykolwiek przysłaniała jego twarz.
Manon nie miała jednak stać się jego kolejną marionetką. Nie teraz, nie tak od razu? To miał pokazać czas.
Już teraz wiedział, że daleko jej było do podległej woli stwórcy lalki. Ani z drewna, ani tym bardziej z porcelany. Była raczej jak linoskoczek kroczący po zawieszonej w powietrzu linie - pełna gracji, samodyscypliny, uroku, wrażliwa na każdy powiew powietrza, na każdą zmianę kierunku wiatru czy napięcia sznura, po którym kroczyła; z którego zdolna byłaby uczynić stryczek. W drganiach jej umysłu wyczuwał szczególne napięcie, podatność na westchnienie euforycznego okrucieństwa - obydwoje zdawali się odczuwać przy jego obecności ekstazę.
Pozwalał się więc prowadzić, poddał się jej błyskotliwej dominacji, gdy przejęła rolę przewodnika, snując opowieści o Hogwarcie. Uśmiechnął się lekko widząc na jej twarzy zaskoczenie, gdy odkryła, że nie uczęszczał do Szkoły Magii. Nie zdawała sobie sprawy z jakim kunsztem jego rodzice, a zwłaszcza matka, stawiali na szali jego los. Wydawało się, że nic nie było zaimprowizowane, każda ich decyzja miała ukryty, dogłębnie przemyślany cel. W tym przypadku była to nie tylko chęć zupełnego odcięcia go od siostry, ale i stworzenia potomka wpisującego się idealnie w kanony obydwu rodów, których esencja płynęła mu we krwi.
- Wolę spędzić ten czas z tobą, sam na sam - odparł, nieco bardziej przyciągając ją do siebie, zaciskając szczupłe palce na jej lewym przedramieniu, odwzajemniając spojrzenie, może rzucając jej jakieś wyzwanie, udając, że nachyla się do niej tylko po to, aby usłyszeć jej szept. W o l ę. Nie wolałbym. Nie dawał jej wyboru, dobierając słowa tak, aby pozornie na chwilę przejąć kontrolę, udawać, że na moment szala dominacji przechyla się na jego stronę. Wiedział, że go podpuszcza. - Poza tym, moglibyśmy wpaść tam na moją siostrę. Ona, w przeciwieństwie do mnie, spędziła w tych murach siedem długich lat. - Dla niej cholernie długich, jeśli dobrze pamiętał słowa Constance. Chyba zawsze zazdrościła mu, że to on trafił do Durmstrangu. -Po co mi ona. Mam ją przecież na co dzień.... W przeciwieństwie do twojego czarującego towarzystwa. - Ponownie lekko rozluźnił uścisk. Roześmiał się głucho na jej kolejną uwagę, o ironio. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak wiele czasu spędził w lochach, czeluściach ciemnych piwnic posiadłości Averych. Posłał jej uważne spojrzenie, dobrze wiedział, że to nie było możliwe, ale przez moment miał wrażenie, że w i e d z i a ł a. Było to jednak zupełnie irracjonalne uczucie. - Podziemi zaznałem na swojej skórze aż nadto. - Po namyśle, pozwolił sobie w końcu na tę enigmatyczną uwagę. Trauma z dzieciństwa, kto by pomyślał.
Został nieco z tyłu, kilka stopni za nią, sunąc wzrokiem po jej zgrabnej sylwetce, wspinającej się zwinnie po krętych schodach. Ciekawe jaką suknię przewidziała na tę wieczór, myślał, równocześnie potrząsając głową na znak, że słuchał tego, co miała mu do powiedzenia, chociaż jego myśli uciekały raczej w kierunku krzywizn jej smukłego ciała, niż przyswajały choćby tytuły mijanych dzieł sztuk.
Ona była dziełem sztuki. Uderzyło go jej naturalne piękno, gdy nie odwracając się za siebie, kokieteryjnie zostawiła go w tyle i ruszyła w stronę tarasu.
Gdy wiatr uderzył go w twarz, przyspieszył. Zrównał się z nią dopiero, gdy stała już przy barierce, wpatrując się w dal. Wyciągnął przed siebie dłoń, na moment położył ją na dolnej części jej pleców, wbił palce w lędźwie, zjechał nieco niżej, żałował, że warstwa tkanin nie pozwala mu wyczuć dotyku jej skóry.
Równie gwałtownie oderwał dłoń.
- Chyba nie powiesz mi, że zaciągnęłaś mnie tutaj, żeby pokazać mi gwiazdy - wyszeptał jej do ucha, muskając wargami płatek prawego ucha Manon. Poczuł woń jej perfum, nozdrza zatrzepotały lekko, gdy powoli wciągnął ich zapach. Oparł się o barierkę, zwrócony do niej bokiem, intensywnie wpatrując się w jej twarz. Czekał, aż i ona na niego spojrzy, nie uciekając wzorkiem, nie spłonie rumieńcem. Wiedział, że tego nie zrobi. Była w końcu linoskoczkiem, podejmowała wyzwania, nie mogła spaść. Gdyby dostrzegł w jej oczach wahanie, chociaż cień onieśmielenia, strach przed upadkiem, poczułby wielkie rozczarowanie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
10-26-2025, 21:59
30 kwietnia 1962 roku, przed balem


Dla Edwarda

Oparła się przedramieniem o jego bark. 
Tafla jeziora była lustrem, w którym odbijał się Hogwart. Tutaj z wieży astronomicznej widoczna była w pełnej krasie. Była też skarbem wspomnienia, czasów dawnych, gdy w swych szkolnych mundurkach odpoczywali po intensywnym okresie egzaminów. Spacerując po tych korytarzach, widać znajome twarze, które towarzyszyły jej przez siedem lat edukacji – jakby czas się cofnął. Pamiętała miękkość trawy, która utulała do snu w słoneczne popołudnia. Promienie słoneczne głaskały skórę, ozdabiały ją kolejnymi seriami piegów. Palcami bawiła się trawą, badając ich strukturę i powierzchnie. Może czegoś szukała, dłoni Lysandra lub ramienia Leonie, by zaraz wyszeptać jej kolejną teorię. Innym razem to Morti leżał obok niej, była na niego zła i mieli swoje ciche dni, gdy złamał serce Orianie – porzucił, zostawił i stchórzył. Stykali się ramionami, lecz obydwoje byli uparci, by przerwać milczenie. Inne wspomnienie, gdy on, Edward Bones, opowiada jej zapalczywie o swoich wielkich planach kariery muzycznej.

Eddie, wspaniałe marzenia, ale musisz myśleć realistycznie.

Dobrze, że jej nie posłuchał. Zmarnowałby wspaniały talent, możliwość sukcesu i osiągnięcie rzeczy, które wieczny pragmatycy jak Francesca nigdy nie osiągali. Właściwie nie wie, jak obydwoje znaleźli się na wieży. Czy było to tchnienie chwili czy pokusa przeszłości, zobaczyła maszerującego go schodami i nie mogła zawrócić.
– Powiedz, Eddy, tęsknisz za szkołą? Za tamtymi czasami ? – jakże nostalgiczne nuty, nie była pewna czy Edward powinien być ich odbiorcą. Może jednak jego artystyczna dusza odkryje w sobie pokłady zrozumienia dla poczucia upływu czasu. Za czym ona właściwie tęskniła? Za przyjaźnią z Leonie, która nie doświadczyła jeszcze bagażu nieszczęść? Za Mortim, gdy jeszcze niezrozumiały żal nawiedzał ją na myśl o jego osobie? Za Edwardem i jego żartami, którymi często była ofiarą? Czasem zabawne, czasem parszywe, przekraczające jej granice. Za Orianą przed zaręczynami z osobą, która zawsze próbowała udowodnić Goldsmith jak niewiele znaczy?
Było prościej, niewinne dramy okresu nastoletniego zdawały się prozaiczną prozą życia. Potem wszystko stało się skomplikowane, ludzkie i niezrozumiałe. Może zostałaby dłużej w objęciach nostalgii, gdyby nie znajomy odgłos, który spowodował, że ciarki przeszły ją po plecach.
– Tylko nie on – jęknęła, spoglądając za siebie. Wszędzie, by go rozglądała, tego duchowego gnoma. Siedem lat jego uporczywego śmiechu, żartu i wygłupów, nie można było przed nim uciec. Krótki powrót, zaraz ponownie ich odnalazł. Pamiętała, gdy była na drugim roku i przez jego zabawę z balonami z wodą spadła ze schodów. Tylko ten kto zaznał złamanie nogi, wiedział jak bolesna była to dla niej chwila. Nawet jeśli magia szybko zaradziła na to nieszczęście, uraza pozostała. Nigdy nie zważał na skutki swoich czynów, nawet nie mógł. Zadziwiająca była to istota, niemożliwa do ujarzmienia. Wyciągnęła różdżkę, aby odgonić Irytkę, lecz było za późno.
– Starość – powtórzyła z rezygnacją, stojąc w deszczu konfetti.



Kość zdarzeń: Tutaj
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
10-28-2025, 16:43
Odpowiedź dla Cassius Avery

Musiał być świadom tego, jak bardzo prowokował ją swymi niedopowiedzeniami. Im bardziej starał się ukryć pod płaszczem tajemnicy, tym mocniej naciskał na wrażliwe punkty kobiety. Wyobrażała sobie wtedy, że siłą ściąga z niego każdy materiał, rozrywa go na części, paznokciami, zębami, jak zwierzę szarpiące swą zdobycz przed jej spożyciem. Potrafiła być delikatna, gdyby nie stawiał oporu, mogłaby wszystko robić łagodnie, darzyć jego psychikę ciepłem przyjemnego, bezpiecznego dotyku. Mogłaby nauczyć go wypatrywania tych słodkich chwil, gdy byli sam na sam, gdy maski, które przywdziewał na co dzień zaczynały być zbyt niewygodne, zbyt ciężkie.
Mogłaby zrobić to wszystko, zapewne bez większego problemu, gdyby tylko miała na to czas.
Ostatecznie jednak zdecydowanie bardziej pociągała ją myśl o tym, że samodzielnie się przed nią obnażał. Wprowadzał w zakamarki swego życia, prowadził przez krwistoczerwony labirynt myśli, może nawet wrzucił ich kiedyś pomiędzy cierniste krzewy, aby wspólnie zanurzyli się w bólu, chociaż na chwilę. Aby tak się stało, musiała go od siebie uzależnić. Chwytać nadarzające się okazje, z pozoru samej będąc zwodzoną. Avery był wytrawnym graczem, a pojedynek z takowym wzbudzał momentami większą jeszcze przyjemność od czekającej na końcu drogi nagrody. Nie zamierzała być taka, jak wszystkie. W jej umyśle kobiety z rodzin błękitnokrwistych miały w sobie tę jedną, fatalną wadę — rodzinne bogactwo i przyzwyczajenie do luksusów skutecznie tępiło pierwotną chęć życia. Eksploracji. Poznawania. Stawiania na swoim. Życia na własnych zasadach i z własną odpowiedzialnością. Nie mogła sobie wyobrazić, jak czułaby się w złotej klatce, jak kanarek, który może i zachwycał swymi talentami, ale ostatecznie warty był tylko tyle, co chwilowa namiastka uwagi. Czy byłaby zdolna stać się różą, zamkniętą pod szklaną kopułą? W żadnym wypadku.
Jej życie znaczone było głodem. Potęgi, władzy, wiedzy, bliskości i zrozumienia.
I choć pozostała przy nim, gdy przyciągnął ją do siebie i zacisnął palce na przedramieniu, w zieleni jej spojrzenia nie było widać nawet krzty zawahania. Na policzki nie wystąpił zmieszany rumieniec, choć deklaracja, którą wypowiadał Avery niosła za sobą tylko jedno przesłanie.
— Zdradziło cię to, jak prędko zgodziłeś się na naszą wyprawę — białe zęby błysnęły w drapieżnym uśmiechu. Nie zamierzała dodawać wiatru w jego skrzydła, stwierdzając prosto, że też chciała go dla siebie. Z daleka od innych, poza zasięgiem ich wzroku. Gdyby otrzymał taką odpowiedź na talerzu, nakarmiłaby tylko jego i tak buchające ego. Zamiast tego zaznaczała, że nie była tylko nieświadomą jego zamiarów kukiełką, że zmierzali do Wieży Astrologicznej nie przez wzgląd na jego zachciankę — ale na jej własną, która, jak cudownie się złożyło, idealnie pasowała do tej jego. Nie pierwszy raz grali w tej samej drużynie. Pozwoliła mu mówić, choć nie utrzymywała jego spojrzenia. Zamiast spoglądać mu w oczy, przechyliła głowę w bok, ku lewemu ramieniu, sunąc spojrzeniem najpierw po jego policzku i linii warg, aby wreszcie zatrzymać się na jego ustach. Studiowała to, jak poruszały się, gdy mówił. Rzadko widziała je tak wyraźnie, tak blisko. Cassius natomiast miał coraz częściej czuć ciężar jej spojrzenia właśnie na swoich wargach. Powinien się przyzwyczajać. — Chcę, żebyś w moim towarzystwie myślał tylko o niebie — odpowiedziała mu miękkim, ciepłym szeptem. Och, jak bardzo chciałaby teraz przesunąć dłoń po jego policzku. W myślach zapisała jego... niecodzienne uwagi o podziemiach i siostrze. Ród Averych musiał mieć w swojej szafie więcej, niż jednego trupa, a Manon nie chciała jej w tej chwili otwierać.
W końcu za swymi plecami pozostawiła mężczyznę, który na chwilę oddał jej władanie nad sytuacją. Zastanawiała się, na jak długo wystarczy mu cierpliwości, kiedy lont świecy utonie w gorącym wosku i zgaśnie, światło zmieniając w czerń mroku. Chyba nie musiała długo czekać na odpowiedź. Słyszała jego kroki za sobą, czuła coraz wyraźniej znajomą obecność, aż wreszcie złapała kontur jego sylwetki kątem oka. Zatrzymał się obok, czuła moc jego palców wciskających materiał mocniej w skórę, jak bezpardonowo badał jej ciało, zupełnie tak, jakby należała już do niego. Kącik ust Manon uniósł się wyżej, przyjemny prąd rozlał się po skórze tam, gdzie sięgał jego dotyk.
Przymknęła powieki, gdy nachylił się nad jej uchem, ba, odchyliła głowę w bok, dając mu do niego większy dostęp. Trwało to może kilka sekund, nim szybkim, zdecydowanym ruchem chwyciła za nadgarstek dłoni, którą wcześniej ją dotykał. Uniosła ją wyżej, tak samo jak powieki. Linie jej mimiki nie zdradzały strachu, nie zdradzały zawstydzenia. Przez chwilę patrzyła na niego oskarżycielsko, wodząc spojrzeniem między jego dłonią, a oczami.
— Traktujesz mnie jak trofeum, a nawet mnie nie zdobyłeś — oskarżenie zawisło między nimi, pokryte cienką warstwą żalu i upomnienia. Nie jestem twoją zdobyczą, Cassiusie, zdawała się mówić, gdy z gniewną intensywnością spoglądała w jego niebieskie oczy. Mogłaby w nich utonąć, gdyby akurat znalazła chwilę.
Nie dzisiaj.
Wiatr łaskotał nieosłoniętą przed nim skórę, porywał kosmyki ciemnych włosów Manon do tańca, a ona, bez żadnego zastanowienia, obróciła jego rękę tak, aby uwidocznić wewnętrzną część jego dłoni. Dopiero taką przysunęła do swego policzka, otarła się nim o nią, niemalże w kociej manierze. Dla pełnego efektu musiałaby jeszcze zamruczeć. Och?
— Skądże znowu — wymruczała, powoli przesuwając jego dłoń w dół swej twarzy, pozwalając mu czuć pod opuszkami swych palców chłodniejszą, alabastrową skórę szyi, aż wreszcie przesunęła dłoń Cassiusa na swój kark. Dopiero wtedy oswobodziła jego nadgarstek ze swego uścisku. — Tyle schodów, tyle wysiłku, aby dostać się na sam szczyt — ciągnęła dalej, układając lewą dłoń na barku mężczyzny. Prawa dalej trzymała się barierki. — A to dopiero pierwszy przystanek na naszej drodze. Czeka nas jeszcze więcej wyzwań, wspinaczek, aby spoglądać na tych wszystkich, miernych ludzi z góry — na chwilę zwróciła wzrok na krajobraz rozciągający się zza barierki. Sylwetki zgromadzonych na błoniach ludzi były ledwie widoczne z tej wysokości. — Razem możemy sięgnąć gwiazd, Cassiusie — wyszeptała w zagłębienie jego szyi, walcząc z irytującą zachcianką zostawienia na jego kołnierzu śladu swoich ust.
by the pricking of my thumbs, something wicked this way comes
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Edward Bones
Akolici
I'm only jokin', I don't believe a thing I've said
Wiek
25
Zawód
perkusista w Nocnych Nuciakach
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
6
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
20
Brak karty postaci
11-02-2025, 22:24
Francesca

Ewidentnie to nostalgia prowadziła jego nogi dzisiejszego dnia. Najpierw ten wyjątkowy ogród, a potem to miejsce. W zamyśleniu ledwie się zorientował, że zmierza do Wieży Astronomicznej i dopiero lekka zadyszka na niekończących się schodach go oprzytomniła. Nie był to zły wybór, w końcu widoki były tutaj przepiękne, a i skojarzenia dobre. Astronomia była jego ulubionym przedmiotem w czasach szkolnych i spojrzenie znów w niebo z tego miejsca kusiło jego serce, nawet jeżeli gwiazd tam teraz nie doświadczy.
Słyszał kroki za sobą, ale nie zatrzymał się, choć był ciekawy kogo tutaj niesie. Już na górze odetchnął głęboko i wzdrygnął się, bo powietrze jak zwykle było tutaj trochę ostrzejsze, trochę gwałtowniejsze. Kiedy zobaczył Francesce, poczuł, że obrazek stał się jeszcze pełniejszy. Jeszcze bardziej nostalgiczny. Powitał ją wylewnie i z nieukrywaną radością.
Siedzieli tak wpatrzeni w rozległe błonia daleko pod nimi, bez presji, bez pośpiechu, bez całego tego zgiełku i emocji, od których kipiał zjazd gdzieś tam na dole. Eddie czuł się niemal jakby cofnął się w czasie, brakowało gdzieś tam jeszcze Morty'ego rozciągniętego obok. Francesca była jednym z tych dobrych wspomnień, które na szczęście wciąż trwało. Początki być może mieli trudne, bo Eddie okazywał wyjątkowy brak wyczucia w swoich żartach, ale dawno już to sobie wyjaśnili. Zawsze kierowała nim sympatia i czysta wola chaosu, a nie chęć dokuczenia Krukonce. Trochę mu jednak zajęło zrozumienie, że nie dla każdego jest to takie oczywiste, a już szczególnie nie dla kogoś, komu durni ślizgoni nie szczędzili złośliwości.
Bezmyślnie bawił się kosmykiem jej włosów, który spłynął mu po ramieniu, gdy oparła tam głowę. Zwykły gest wskazujący na swobodę, która między nimi była, zbudowana na długich latach znajomości. Zamyślił się na chwilę, słysząc jej pytanie.
- Niekoniecznie za szkołą. A za tamtymi czasami... - urwał, obrzucając jedno ze swoich ulubionych miejsc w Hogwarcie oceniającym spojrzeniem. - Trochę. Miło było mieć Was zawsze gdzieś obok, nie myśleć o...
Nie dokończył zdania, bo również usłyszał to, na co Francesca żywo zareagowała. Irytek. Eddie czasem myślał, że gdyby miał być jakimś dziwnym magicznym bytem, to totalnie byłby poltergeistem, który psoci. Może miałby więcej finezji niż złośliwiec z Hogwartu, ale życie dla chaosu brzmiało niezwykle pociągająco. Po minie przyjaciółki wnioskował, że nie podzielała jego przemyśleń, gdy zjawa przeleciała im nad głowami z okrutnym chichotem, obraźliwym słowem i całą masą konfetti wycelowaną prosto w nich. Świecące drobinki oblepiły mu całe misternie ułożone włosy, elegancką szatę i chyba kilka nawet wpadło mu do ust, gdy roześmiał się w głos. - Tego zdecydowanie mi brakowało! Ale musisz przyznać, że byłem bardziej wyrafinowany w psikusach, niż ten stary dureń Iryt.
Uśmiechał się nadal, gdy poltergeist uznał, że poziom wyrządzonej szkody jest wystarczający i odleciał. Odwrócił się do Francesci i zaczął wyciągać lepiące konfetti z jej włosów. - A Ty? Lepiej się bawisz w poważnym, dorosłym życiu? - zrzucał drobinki w dół, za balustradę. Od zawsze mieli trochę inne podejście do życia i system wartości. Jego dorosłość była wciąż kalejdoskopem frywolności i zachcianek, a zawód Aurora w głowie Eddiego był kwintesencją powagi. - Coś tam się u ciebie zmieniło ostatnio? Dawno się nie widzieliśmy, ten Liverpool odbiera mi poczucie czasu.
Niestety był to fakt. Jego życie płynęło jakimś dziwnym, pozbawionym liniowości rytmem wystukiwanym w perkusję na próbach Nuciaków lub pustą szklanką o bar w którejś z zapyziałych knajp portowych. Tracił rachubę i ten zjazd był jednym z niewielu wydarzeń, które zmusiły go ostatnio do ogarnięcia się.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
11-08-2025, 10:12
Odpowiedź dla Manon Baudelaire

Matka się myliła. Siła tkwiła nie tylko w strachu wzbudzanym w przeciwniku, chociaż ten, umiejętnie rozbudzony, wsiąkał w najdalsze zakamarki umysłu i dawał ogromną władzę. Był jednak bardziej ewidentny, namacalny w swoim charakterze. Jeśli ofierze udało się zrozumieć, czego tak naprawdę się obawia, łatwiej przychodziło jej go zneutralizować, znaleźć przeciwwagę. W przypadku bardziej wyrafinowanych przeciwników, lepiej sprawdzała się długofalowa w trwaniu moc budowania pozorów, która kryła się pod maską tajemniczości wdziewanej na twarz. A jej działanie tylko zyskiwało na swoim zasięgu, gdy druga strona robiła wszystko, aby tę maskę zerwać, bo głodna była skrywanych sekretów, niekiedy tracąc czujność, pozwalając, aby umknął jej fakt, że to, co znajduje się pod zerwaną powierzchnią wcale nie jest prawdą. Jedynie kolejną warstwą z gracją wdziewanego kłamstwa. Cassius już dawno przyzwyczaił się, że nieprzewidywalność i niedostępność nierzadko wzbudzały nagły blask zaintrygowania w cudzych oczach, stanowiąc impuls do namiętności brzemiennej w głębokie pragnienie odkrycia zawartości obcego umysłu. Po pewnym czasie, gdy emocje opadały łatwo było ulec błędnemu wrażeniu, że oto czyjeś myśli stoją przed nami otworem. Początkowo, gdy dopiero uczył się umiejętności legilimencji, także wpadał w tę subtelną pułapkę. Wbrew pozorom wielu nie tak wybitnych czarodziei zdolnych było to wybudowania wokół siebie muru, który skutecznie uniemożliwiał dostęp do głębszych myśli. Ale to właśnie własne pomyłki dawały mu do ręki broń. Wiedząc, czego potrzebują inni - możliwości zgłębienia cudzych sekretów - wzmacniał swoją enigmatyczność, a potem wyciągał do nich na tacy pozorną prawdę, pozwalając im myśleć, że oto wygrali. Cassius Avery nie ma już przed nimi żadnych tajemnic. W rzeczywistości wciąż miał ich całą masę, a tamci zaplątywali się w sieć plecionych przez niego intryg, A chociaż rozumiał towarzyszące owemu pragnieniu emocje jedynie połowicznie, bo mimo podobnych aspiracji, nie odczuwał równoczesnej potrzeby emocjonalnego zgłębienia cudzych myśli, podzielał ich poczucie ekscytacji i chęci sięgnięcia celu. Nie chciał ich poznać, chciał posiąść ich na własność. Poznając ich wspomnienia, posiadał ich pamięć na własność - a to właśnie ona była budulcem ludzkiej tożsamości, a żeby kogoś pokonać, należy ją zniszczyć.
Czy Manon gotowa była jednak wpaść w podobną pułapkę?
Odkąd poznał pannę Baudelaire niepodważalna siła ciągnęła go w jej stronę, jej towarzystwo było czymś, do czego dążył instynktownie. Puzzle jej umysłu, chociaż do tej pory znane mu jedynie powierzchownie, kryły w sobie wiele tajemnic, z pewnością zaskakujących. Czuł to podskórnie, doświadczenie kazało mu wierzyć, że prawdopodobnie trafił mu się bardzo smakowity, złożony kąsek. Dlatego właśnie z taką ochotą podejmował grę. Nieświadomość, gdzie ich ona poprowadzi była nawet jeszcze bardziej podniecająca,
- Widzisz jak szybko czytasz we mnie jak w otwartej książce? - odrzekł, odwzajemniając drapieżny uśmiech. Chciał, żeby go pragnęła. Chciał zaprzątać jej myśli, nawet wtedy, gdy znajdował się daleko. Chciał stworzyć więź, od której trudno byłoby się jej uwolnić. Musiał jednak postępować ostrożnie, stąpać po granicach jej umysłu jak po cienkim lodzie - wiedząc, że ten w każdej chwili może pęknąć, że każda najdrobniejsza rysa, która pojawi się na jego powierzchni może być zagrożeniem, może zdradzić jego obecność. A miał być jedynie duchem, niemym, niewidzialnym gościem wpadającym z niezapowiedzianą wizytą do jej labiryntu jaźni. - O to nie będzie trudno - wymruczał w odpowiedzi, gdy wyswobodziła się z objęcia jego dłoni. W cichym szepcie odpowiedzi brzmiała może delikatna groźba. Wszystko zależało od tego, czym było dla niej niebo?
Lubił ten przyspieszony oddech, który towarzyszył mu, gdy truchtem wbiegał po schodach do Wieży. Umysł mimowolnie podsuwał mu kolejne liczby. Trzydzieści trzy, trzydzieści siedem..., gdy stopy naprzemiennie dotykały chłodnej powierzchni kolejnych stopni. Przyspieszony oddech - nie tylko oznaka wysiłku, ale i podniecenia, pragnienia, aby dłoń ślizgająca się po jej lędźwiach mogła jednym ruchem rozerwać materiał okrywającej jej ciało szaty. Trzymał jeszcze tę potrzebę na wodzy, nawet gdy odchyliła nieco głowę, pozwalając tym samym, że jego usta, które obserwowała kilka momentów wcześniej tak intensywnie, musnęły także jej alabastrową szyję. Miała czego chciała, mogła posiąść jego wargi w każdej kolejnej chwili.
Pozwolił oskarżeniu zawisnąć w powietrzu na dłużej. Uśmiechnął się nieco kpiąco, nie odrywając wzroku od jej oczu. Była pełna sprzeczności. W jednej chwili dawała mu więcej, aby zaraz potem zgromić go słowem. Podobała mu się ta zabawa. - Cóż za zupełny brak manier. Nie zdawałem sobie sprawy, że właśnie tego pragniesz - rzekł z udawanym zakłopotaniem. - Obiecuję ci to następnym razem wynagrodzić.
Napawał się iskrzącym w jej tęczówkach gniewem. W milczeniu pozwolił, aby poprowadziła jego dłoń po swojej skórze. Drgnął lekko, gdy z jej ust wydobył się pomruk. Opuszkami palców pozostawał na jej skórze powidoki własnego dotyku. Gest wydawał się delikatny, niemal czuły. Znowu pozory. Dopiero, gdy ręka znalazła sią na jej karku, zacisnął palce mocniej, wbijając paznokcie tuż pod linią jej włosów. Gwałtownie odchylił jej twarz do tylu, pochylając się tak, aby ich twarze zbliżyły się do siebie jeszcze bardziej. Palcem wskazującym drugiej dłoni przeciągnął palcem po alabastrowej szyi, tak aby poczuła na swojej skórze ostry dotyk paznokcia.
- Przyprawiasz mnie o przyspieszony oddech. Nie tylko wspinaczką. - Zwolnił uścisk, gdy jej dłoń dotknęła jego barku. Przylgnął do niej bliżej, popychając ją w stronę barierki. Lewa dłoń powędrowała niżej, prześlizgnęła się po przedramieniu, aby w końcu spleść swoje palce z palcami Manon, tymi zaciskającymi się na balustradzie. Zerknął ponad jej głową w dół, a przy kolejnych słowach utrzymał dłużej spojrzenia na widocznych z góry błoniach, na których kręcili się przybyli na zjazd czarodzieje, - Połowa tej miernoty zasłużyła sobie na to, żeby zrzucić ich ze szczytów tej wieży. W tych murach krąży zbyt wiele plugastwa. - przyznał ściszonym głosem, dobrze wiedząc, że ściany mają uszy. Powrócił wzrokiem na jej twarz. Spoglądał na nią z zainteresowaniem, zastanawiając się do czego dokładnie zmierza. Dłoń dotąd spoczywająca na draśniętym rześkim powietrzem policzku, przesunęła się na podbródek. Uniósł go władczym gestem do góry, tak aby skrzyżowała z nim spojrzenie zielonych oczu. - Której z nich chciałabyś dotknąć w pierwszej kolejności? O czym marzysz, Manon? - Czy podzielasz pragnienia podobne do moich?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
11-10-2025, 17:27
Dla Edwarda


Pamięta ten śmiech sali na zajęciach z eliksirów.
Trzeci rok Hogwartu, standardowa lekcja współdzielona ze Gryfonami. Prosta receptura, wzór eliksiru na kaszel nadal widniał w jej umyśle. Mogłaby wymień poszczególne etapy, numer strony w podręczniku. Była wpatrzona instrukcje, całkowicie pochłonięta próbą ujarzmienia alchemii. Nie chciała na siebie zwracać uwagi, doskonale zdawało sobie sprawę co to oznacza w czasie zajęć z Gryffindorem. Obok niej siedziała Mildred, która zdecydowanie przewyższała ją talentem w dziedzinie eliksirów. Stanowiły dobry duet, sprawnie działający i niezwykle skuteczny. Nigdy nie obawiała się nagłej sytuacji wybuchu, ufała jej umiejętnością i własnej wiedzy. Może gdyby spojrzała się po zgromadzonych, dostrzegła szepty i zbyt szerokie uśmiechy. Zaniepokoiłoby ją to, zaczęłaby baczniej zwracać uwagę na możliwe przyczyny ich zachowania. Zamiast kilka minut później jej kociołek zaczął intensywnie dymić się, by po chwili wybuchnąć resztkami materii. Nie było to szczególnie bolesne, choć twarz zaczęła ją swędzić momentalnie. To jednak zmiany niedostrzegalne dla niej były najbardziej wyraźne – cała jej twarz była fioletowa, w kolorze lawendy, która była składnikiem eliksiru. Gryfoni nie mogli powstrzymać śmiechu, a profesor surowym spojrzeniem lustrował Edwarda Bonesa, który nie potrafił zachować maski niewinności.
Pielęgniarce udało się pozbyć dodatkowego kolorytu w ciągu kilku godzin, lecz upokorzenie pozostawało z nią znacznie dłużej. Może oczekiwał, że ona również się zaśmieje, lecz bliżej było jej do przeklęcia go czarami. Nie płakała, choć gdy leżała sama w skrzydle szpitalnym była czasem blisko. Dla niego był to drobny żart, o którym zapomni w ciągu godzin, lecz ona będzie musiała żyć ze śmiechem ślizgonów i innych parszywców tygodnie.  Przez dłuższy czas nie rozumiała zachowania Bonesa, czasem zdawał się życzliwy i serdeczny, by zaraz potem obdarować ją kolejnym okrutnym wybrykiem. Potrzebowali wielu rozmów, czasem kłótni, by dojść do pewnego zrozumienia tego drugiego. Eddie najczęściej był dobrym dzieciakiem, czasem bezmyślnym i chaotycznym, lecz nie pragnącym siać zniszczenia. Nawet jego żarty stały się wtedy zabawniejsze, może również im był starszy tym coraz bardziej były kunsztowne?
Irytkowe wybryki za to zawsze były niskich lotów. Patrzyła z rezygnacją na Bonesa, potem na odlatującego poltergeista i całe wspomnienia tamtych lat wracały. Uniosła brew słysząc gryfona w niemym zapytaniu czy naprawdę tak sądził.
– Nie, Eddie, niektóre z Twoich żartów były równie marnej jakości. Pamiętasz aferę na zielarstwie na czwartym roku? – ona pamiętała doskonale i nawet rozczulająca pomoc z konfetti z jego strony nie zabrała jej pamięci. Zawsze były w nim te dwie strony: czułego towarzysza i krnąbrnego kawalarza. Obydwie nadal w nim walczyły, ta frywolność momentu nadal czasem go porywała. Może to artystycznie uniesienia zabierały go w takie podróże. Zdawał się jednak nadal posiadać pewną dziecięcą radość, może dlatego, że udało mu się spełnić część swoich marzeń?
– Lubię swoją pracę, lecz może to bardziej służba niż zwykły zawód. Są jednak dni, gdy jest wyjątkowo ciężko, wtedy każda minuta staje się wiecznością – intensywne dni, w których zło napiera, a zbrodnia i płacz stają się codziennością. Gdy system łamię kręgosłupy i uniemożliwia sprawiedliwości zaistnienie. – W szkole było prościej, byliśmy wszyscy razem i mogliśmy się wspierać. Mam wrażenie, że dorosłe życie to seria decyzji, które musimy podejmować i następnie żyć z konsekwencjami.
Jak udanie się na imprezę z Leonie pomimo zmęczenia i następnie nie zauważenie jej zniknięcia. Mogłaby wymienić cykl wyroków własnego życia, które w pewien sposób zmieniły jej los i czasem do teraz nie mogła się z tym pogodzić. Oparła się o balustradę, krzyżując ręce i posyłając mu uśmiech.
– Moje życie to tylko sprawy kryminalne, często powtarzalne – i seria zawodów, które sprawiają jej przyjaciele, o których nie miała zamiaru mu opowiadać, gdyż nie było w tym nic godnego pochwalenia się. – Życie artysty to nazywa się przygoda. Powiedz, Eddie, ile serc ostatnio złamałeś?
Jej uśmiech zdradza całą intencje przekomarzania, chęć odejścia od tematów poważnych, którymi nie chciała obarczać tego spotkania. Artyści i ich świat, tam dopiero życie nabierało smaku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
11-12-2025, 20:11
Odpowiedź dla Cassius Avery

Była niezwykle wręcz zawzięta i najczęściej ta jej cecha, przepleciona z uporem i dążeniem do perfekcji na każdym kroku stanowiła przyczynek jej wszelkich upadków. To ona napinała linę, po której chodziła w wyobraźni Cassiusa, nie boso, a w wieczorowych butach na wysokim obcasie. Momentami trudno było znaleźć odpowiedni balans — zwłaszcza gdy Cassius znajdował się na tyle blisko, aby czuła promieniujące z jego ciała ciepło, na tyle blisko, że jego jasne oczy całkowicie pochłaniały jej uwagę, ich niebezpieczne tonie pochłaniały ją w całości. Była świadoma niebezpieczeństwa, które uosabiał. Nie mydliła sobie oczu twierdząc, że mógł być w istocie dobrym człowiekiem, a jego obraz był po prostu zniekształcony przez otoczenie niewykazujące się podobną do niej wyrozumiałością. Nie. Cassius Avery był zły do szpiku kości, podobnie jak ona. Czy dlatego wydawał się momentami tak jej bliski? Czy odnajdywała w jego niewypowiedzianych pragnieniach to samo życzenie utrzymania kontroli, które rządziło jej życiem? Czy spoglądając w błękitne oczy widziała odbicie swoich, jadowicie zielonych?
Był jej jednocześnie tak bliski, jak daleki. Nie ufała mu, nawet w najmniejszym stopniu i była pewna, że on nie ufa jej. Czemu miałby? To, co zaczynało ich od jakiegoś czasu łączyć, nie było podszyte aksamitną warstwą komfortu, wciąż nie dawało ukojenia. Rozbudzało zamiast tego coś innego. Dyskomfort, który rozpoczynał się, gdy tylko myśli Manon zawadziły o jego osobę, a kończył gdy znalazł się wreszcie blisko, na chwilę poświęcając jej całą swoją uwagę. Musiał robić to rozmyślnie, żył przecież w tej przedziwnej pajęczynie wymogów, która łapała żywoty ludzi o nazwiskach niosących za sobą fortunę błękitnej krwi. To jej obawiała się Oriana, choć małżeństwo z Atticusem Lestrange rozwiązałoby znaczną część jej życiowych problemów. Sama Manon pragnęła być dla Cassiusa czymś na wzór nocnej zjawy. Pojawiać się nagle, bez zapowiedzi, niszczyć uporządkowany tok jego myśli i planów na przyszłość, zmienić się w drzazgę w jego oku, którą tylko ona potrafiła czule usunąć, a która miała doskwierać mu, gdy tylko zniknie sprzed jego wzroku.
Nie chciała, żeby o niej marzył. Pragnęła, aby nie mógł o niej zapomnieć. Aby starał się sięgać po oferowaną mu słodycz, by zrozumieć, że ta kolejny raz uszła mu sprzed nosa. A kiedy wreszcie jej skosztuje — by nigdy nie zapomniał jej smaku, by uzależnił się od niej na dobre. Dopiero wtedy mogłaby mieć pewność, że oboje wpadli w podstępnie zastawione na siebie sidła.
Jego kolejne słowa skwitowała milczeniem. Więcej od słów przekazywało natomiast jej spojrzenie. Długie, przekorne, rzucone spod wachlarza ciemnych rzęs. Sprawdzała go teraz, oczywiście. Oczekiwała, może odrobinę naiwnie, że zarysuje swą maskę, że zsunie się ona chociaż o milimetr, pokazując jej kolejną warstwę myśli, pragnień i założeń Cassiusa Avery. Nic takiego się nie stało. Na nadgarstku Manon pozostał ledwie widoczny, zaczerwieniony ślad pasujący idealnie do wcześniejszego ułożenia palców mężczyzny. A szept, ten noszący za sobą mgliste wyobrażenie groźby sprawił, że kąciki ust powędrowały jeszcze bardziej w górę. Och, jak ona uwielbiała podobne wyzwania.
Dreszcz — niespowodowany w żadnym wypadku chłodnym, wieczornym wiatrem, bo noszący w sobie zaczątki rozgrzania chłodnej dotychczas skóry — z łatwością sięgnął również warg Cassiusa, gdy te przemknęły po jej szyi. Zarzucała mu słownie, że jego postępowaniu przyświecała zbyt wielka jak na okoliczności pycha i zaborczość, ciało opowiadało natomiast zupełnie inną historię. Chętnie reagowało na jego obecność, podobne do kwiatu które pod wpływem słonecznych promieni otwiera swe pąki.
— Mam wysokie wymagania względem wynagradzania podobnych zniewag — ostrzegła go nieco ostrzejszym tonem; nie lubiła, gdy uśmiechał się w ten sposób, gdy byli sami. Duma nie pozwalała jej przełknąć myśli o tym, że mógł z niej kpić, złość zmusiła ją do drobnego przymrużenia oczu, dawała mu bowiem szansę na refleksję. Musiał być bardzo pewny swego, skoro zakładał, że nie zdecyduje się w tym momencie na zejście w dół wieży, zniknięcie w tłumie licznie zgromadzonych w zamku Hogwart absolwentów. Nie musiała długo czekać, aby wiedzieć dlaczego. Rozgrzewający prąd, który pozostawiał po sobie śladem opuszków palców przerodził się w przyjemny, nagły spazm zaraz pod linią jej włosów. Zaskoczył ją, spomiędzy rozchylonych nieco warg wydostało się głośniejsze westchnienie — znajdujące się gdzieś pomiędzy rozochoconym jękiem, co błagalnym niemalże skomleniem. Pozwoliła mu postąpić ze sobą tak, jak miał na to ochotę. Nie wstydziła się tego, co działo się między nimi, byli przecież dorośli i o dziwo — w tej sekundzie ich pragnienia ustawiły się w prawidłowej konfiguracji. Nie mógł zobaczyć w jej oczach strachu; nie wtedy, gdy sunął paznokciem po alabastrowej, delikatnej skórze jej szyi, pozostawiając za sobą drobne zarysowanie. Nie wtedy, gdy przylgnął do niej bliżej, pozostawiając jej wybór — mocniejsze oparcie o barierkę, by uciec od niego i zaryzykować wychylenie się poza nią, albo wręcz przeciwnie, przylgnięcie do niego mocniej, zdając się na łaskę lub niełaskę Avery'ego.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi, jeszcze mocniej odchyliła głowę w tył, pozwalając sobie na czysty, choć niezaprzeczalnie noszący w sobie ślady szaleństwa śmiech. Adrenalina i pożądanie stanowiły okropną mieszankę, mieszankę, która sprawiła, że dłoń Manon zsunęła się z barku Cassiusa, a cała ręka wsunęła się natomiast pod jego ramię, pozwalając kobiecie na objęcie go jedną ręką. Przylgnęła do niego tułowiem, już w ciszy, ze szczerą, choć niewypowiedzianą obietnicą. Jeżeli spróbujesz mnie stąd zepchnąć, polecisz razem ze mną.
— Nie tutaj, Min kjære — słowa upomnienia wybrzmiały ze szczególnym pietyzmem; zwróciła się do niego po norwesku, właściwie po raz pierwszy. Dopiero zaczynała naukę tego języka, tak powszechnego pośród Śmierciożerców, że niezrozumienie chociażby podstawowych fraz wprawiało ją w zakłopotanie i uczucie wykluczenia. Francuski, z jego miękkimi formami i wpisaną w język czułością pozostawiała Mortiemu, na wyłączność. Chropowate głoski norweskiego pasowały za to idealnie do Cassiusa, tym bardziej, że musiał pamiętać ten język jeszcze z czasów szkolnych. — Salazar Slytherin pragnął chronić magię przed dostaniem się w ręce tych, którzy na nią nie zasługują — zrównała swój głos do ściszonego szeptu, podobnego temu, którym swoją opinię przekazywał jej Cassius. — Dwie dekady temu szlamy zaczęły tu ginąć, ale ktoś położył temu kres. Podobno zabijała je akromantula — krótki chichot, nieprzystający w żadnym wypadku do tragedii, o której wspominała, a o której Cassius zapewne wiedział od swojej siostry, skwitował tę krótką wymianę zdań. Zabawne, jak wiele potrafił ukryć dyrektor Hogwartu, czyż nie?
Mężczyzna musiał czuć, jak pod wpływem jego gestu, zmuszającego ją do skrzyżowania z nim spojrzenia, serce Manon przyspiesza wybijany rytm. Uśmiech, który wystąpił na jej twarz nie mógł przynosić niczego dobrego, czy też niewinnego. Spoglądała na niego bez krępacji — kompana w niecnych uczynkach, złodzieja jej oddechów, drapieżnika bawiącego się swoją ofiarą.
— Ja? — spytała pozornie niewinnie, wzmacniając wzajemny uścisk ich palców na barierce tarasu. — Sięgnęłam już jednej gwiazdy. Jesteś tu ze mną — miał poczuć się wyjątkowy, bo w istocie taki był. Co z tego, że póki co tylko na czas tej wspólnej chwili samotności, gdy fizycznie górowali nad miernotami. — Chciałabym, żebyś mi pomógł. Praca w laboratorium przynosi mi mnóstwo satysfakcji, ale brakuje mi aktywności na świeżym powietrzu — wymruczała swoje pragnienie wprost w jego usta, bowiem wreszcie zdecydowała się stanąć na palcach i musnąć jego wargi swoimi. Na razie tylko lekko. Tak, aby zastanawiał się, czy to charakterystyczne, przyjemne mrowienie nie było tylko wytworem jego wyobraźni. — Niedługo zrobi się cieplej. A ty... Masz chyba doświadczenie w polowaniu, hm? — spytała, przechylając wreszcie głowę w bok. Czy zrozumie niebezpośredniość jej prośby?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:08 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.