• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Snowdon (Yr Wyddfa)
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-07-2025, 13:10

Snowdon (Yr Wyddfa)
W północnej Walii wznosi się Snowdon - najwyższy szczyt krainy, którego strome granie i ostre krawędzie przez większą część roku giną w chmurach. Jeziora u jego podnóża wyglądają jak ciemne klejnoty, a ścieżki wiją się po zboczach niczym srebrne nitki. Góra zmienia swoje oblicze w zależności od pogody - w słońcu mieni się zielenią i szarością skał, w deszczu zamienia się w mroczne królestwo mgieł i wichrów. Wędrowcy opowiadają, że na szczycie czuć nie tylko siłę natury, ale i obecność dawnych legend – bo Snowdon od wieków uchodzi za tron króla Artura.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
09-27-2025, 13:34
29 kwietnia ‘62

Powiedzieć, że propozycja wyjścia w góry ją zaskoczyła, to właściwie nie powiedzieć nic. Bo przecież spodziewała się po nim wielu rzeczy - gry słów, może złośliwych wykrętów, satysfakcji z szalenie inteligentnego planu – ale nie tego. Wciąż jeszcze otulona złością, a raczej idealnie wyreżyserowaną powłoką, pisała list pełen pretensji, nie oczekując wcale, że odpowiedź nadejdzie tak szybko, a już na pewno nie z taką propozycją. Bo ludzie zwykle tak nie robili. Byli prości, banalni, boleśnie przewidywalni. Randka oznaczała lampkę wina, przeprosiny - bukiet kwiatów. Gesty, które miały tylko zadawalać. A tutaj? Stromy szlak, zimna noc i szczyt, który trzeba było zdobyć wysiłkiem. Propozycja na wskroś inna, zuchwała w swej prostocie i właśnie dlatego tak kusząca. Bo jeśli coś miało w ogóle poruszyć jej ciekawość, musiało wyrwać się z ram schematów, musiało być inne.
Złość? Owszem, wciąż istniała. Ale coraz bardziej przypominała zabawkę, którą można obracać w dłoniach, raczej dla kaprysu niż z prawdziwej potrzeby. Satysfakcję dawało jej udawanie, że to gniew pcha ją do przodu, a nie coś znacznie bardziej zdradliwego - podekscytowanie. To ono kryło się pod maską. To ono sprawiało, że trudno jej było zmrużyć oczy choćby na chwilę.
Drzwi otworzyły się ze znajomym skrzypnięciem, a widok stojącego w progu mężczyzny wywołał w niej coś, co śmiało mogła nazwać zadowoleniem. Po ostatnim spotkaniu spodziewała się, że los szybko postawi go na jej drodze, ale na pewno nie w takich okolicznościach. Krzątała się jeszcze zabierając potrzebne rzeczy, nie pytając o to czy jest coś co powinna zabrać, bo przecież prezentować sobą chciała jedynie pełną gotowość. Do torby, którą przerzuciła przez ramię, spakowała przygotowany wcześniej prowiant i termos z gorącą herbatą – przyszykowaną ze szkockim zacięciem, zgodnie z tradycją. Ciepłe buty, gruby sweter i płaszcz, za duży co najmniej o rozmiar. Przygotowana.
Uśmiech, który nagle rozciągnął jej usta, wymknął się jednak spod kontroli. Nie planowała go. Przecież miała być bardziej zła niż radosna, bardziej wyniosła niż miękka. A jednak Igor, czekający cierpliwie w przedpokoju, wzbudzał w niej coś zupełnie innego niż złość. Rozbawienie? I to irytowało ją jeszcze bardziej niż to całe wezwanie do ministerialnej kasy. – Wyglądasz na podekscytowanego - rzuciła w końcu, unosząc brew w pytającym, niemal zaczepnym geście. – Zapomniałeś już, że między słowami sam dałeś mi przyzwolenie, by zepchnąć cię w przepaść? - dodała, niby żartem, choć w głosie pobrzmiewała nuta, którą równie dobrze można było odczytać jako wyzwanie. Dmuchała na zimne. Całe życie ufając jedynie temu co kontrolowane. To miała być tylko przygoda.
Nie wiedziała dokładnie, jak długo już maszerowali przez szlak. Mogło to być ledwie kilka chwil, a mogło i znacznie dłużej. Smagający wiatr, jeszcze nie ogrzany przez promienie słońca, wdzierał się pod warstwy ubrań, sprawiając, że każda minuta wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Lumos rzucone w przód oświetlało nierówności ścieżki, a co jakiś czas w gąszczu słychać było szelest poruszonych górskich zwierząt. Nie przeszkadzało jej to, może zaledwie dwa razy podskoczyła nerwowo, gdy jej umysł podpowiadał zbliżające się zagrożenie, ale nic się nie wydarzyło. Buty lekko ślizgały się po wilgotnym od jutrzenki podłożu, ale po kilku krokach wyczuła rytm i zaczęła stawiać nogi pewniej, bez ryzyka wywrotki. To by był dopiero pokaz. – Dlaczego Anglia? - zapytała nagle, słowa wyrwały się gdzieś w trakcie marszu. - Czy nie szkoda ci tej gotowości do zmiany? Nie szkoda ci tej odwagi, by żyć tutaj w tym ciągłym deszczu? Mogłeś wybrać każde miejsce na świecie. – bo ludzie rzadko decydują się zmienić swoje życie tak bardzo. Zacząć od nowa.
Na szczęście szlak nie był stromy, właściwie nawet łatwy. W jednym miejscu musiała zatrzymać się na dłużej i choć poproszenie go o pomoc lekko nadszarpnęło jej dumę, to właśnie tak zrobiła. Wyciągnęła dłonie i dosłownie pozwoliła się wciągnąć na skalną półkę. Śmiała się z tego długo, choć nie wiedziała co dokładnie ją tak bawi. Własna nieporadność? – Nie przyzwyczajaj mnie do tego – do braku samodzielności.
Niedługo później zarządziła przerwę. Na oddech, na chwilę wyciszenia skołatanego serca. Usiadła na kamieniu, sięgnęła do torby i wyjęła termos z herbatą oraz dwa kubki. Podała mu jeden, a gorąca para unosząca się znad naczynia pieszczotliwie ogrzewała policzki. – To twój sposób na zadośćuczynienie? - zaczęła zaczepnie, z nutą złośliwości. - Zmęczenie rozwiewa wszelkie negatywne emocje? Albo masz tak niewiele okazji do przeprosin, albo znasz te wszystkie szlaki jak własną kieszeń. - przygryzła lekko wargę i uniosła brew. – Może jestem masochistką, ale… dlaczego góry? – dlaczego nie jesteś banalny jak wszyscy? – Może powinnam się ciebie bać?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-27-2025, 19:48
Zaległy na szczycie biurka kawałek pergaminu uderzająco krzyczał pretensją ― przynajmniej z pozoru, przynajmniej na pierwszy rzut oka; pod powłoką niewybrednych słów dość prędko dało się jednak odnaleźć intencję odmiennego formatu ― niemą sugestię, banalną podpowiedź, lichą formę motywacji. Do tego, by powziął konkretne kroki i w końcu ją gdzieś zaprosił; do tego, by pielęgnował powstałą z przypadku relację, nawet jeśli zdrowy rozsądek ― nieomamiony już bimbrem Freddy'ego ― podpowiadał, że stąpał właśnie po cienkim lodzie.
Bo z chwilą, gdy przyszła doń trzeźwość, a instynkty zgasły w toku rutynowej normalności, zdążył pojąć, jak niestandardowa była to sytuacja; bo z chwilą, gdy spotkali się raz jeszcze, ponownie w towarzystwie innych, ponoć bardziej z altruistycznej potrzeby niźli egoistycznych pobudek ducha, przypomniał sobie, że wiązała go z nią przecież zupełnie odmienna powinność.
Powinność elegancji, taktu i dobrych manier, bo majaczyła w pamięci nie tyle jako Loretta, co ― przede wszystkim ― siostra jego serdecznego kumpla; powinność szacunku, przykładności i wyjątkowych względów, bo obraza jej honoru, złamanie młodzieńczego serca czy ryzykowne oddanie się banałom namiętności nieść miało ze sobą znacznie wyrazistsze, potencjalnie bolesne konsekwencje.
I być może usprawiedliwiał sobie w ten sposób myśl, że zobaczywszy jej podpis ― na przekór trącającej złośliwością treści ― naprawdę uśmiechnął się w przekorze; i być może usprawiedliwiał sobie w ten sposób ten niepokojący ― z perspektywy wielu dręczących umysł faktów ― impuls, który nakazał odpisać natychmiast, wychodząc naprzeciw jej bezgłosym żądaniom. Obydwie te propozycje były wprawdzie całkiem niewinne, wciąż trzymające ją przecież na bezpieczny dystans, z dala od granicy przesady, która mogłaby ujść za niestosowną. Każda z nich, jak mu się wydawało, spełniała też jednak oczekiwania zastygłe w eterze ― te jej i te jego, obydwojga sycąc równie bezgrzeszną wizją niezobowiązującego spotkania. Większość nazwałaby je pewnie randką, a i ona być może czyniła to samo, skrzętnie ukrywając się za fasadą deklarowanej wściekłości; on jednak, z wygody albo strachu przed tak poważną deklaracją, chciał myśleć o tym w kategoriach prostego zacieśniania więzi. Wyzbytego konkretyzujących nazw i pozbawionego ciężaru decyzji, która nie pozwalała mu chyba sądzić, że w intencji górskiej wędrówki mogło tkwić coś więcej. Każdy naiwniak zdołałby jednak połapać się, że okrucieństwo prawdy przemawiało w tym względzie na jego niekorzyść ― że podjęte przezeń niepotrzebnie i całkiem na wyrost ryzyko oglądania jej częściej, niż dyktowało to samo przeznaczenie, odbić się mogło krytycznym echem niechcianych skutków.
Chwilowo, najwyraźniej, nie był w sile dalekowzroczności, by baczyć na podobne zagadnienia.
― To nie było przyzwolenie, ale jak widzę, rozgościłaś się już w tym wyobrażeniu ― wytknął jej w podobnym tonie, cichą obserwacją doglądając, że dzisiejszą wspinaczkę potraktowała z dozą godnego podziwu zaangażowania; zaradność ubrała ją w wygodne buty i ciepły pulower, domysł i empatia ― spakowały torbę, w porcjach krakersów czy kubkach herbaty uwzględniając także i jego. On sam, całkiem niedawno, wpadł z rodzinnej kolacji na chwilę do ciasnego mieszkania, zamieniając koszulę na sweter, do małego plecaka wrzucając zaś bodaj trochę wody i analogowy aparat; już zaraz, nie zaznając choćby krótkiej drzemki, deportował się w znajomej dzielnicy szkockiego miasta, pukając do drzwi, zza których wyłoniła się twarz. Rozentuzjazmowana i daleka gniewowi, który kipiał z liter zarzutów spisanych na papierze. ― A to znaczy, że w ministerialnej kasie musiało być naprawdę podle... Chyba nie chciałabyś się mnie pozbyć, gdyby nie to, że aż tak zaszedłem ci za skórę? ― dodał zaraz, subtelnie żądny szczegółów tamtej wizyty, dziewczęcych objawów wstydu i wszechogarniającej ciasny korytarzyk złości; może napomknął o tym już teraz, coby naprawdę nie zależało jej na zepchnięciu go ze szczytu?
Wiatr smagał policzki, pozostawiając po sobie wrażenie nieprzyjemnego chłodu i blady nawet rumieniec; ścieżka zaś była całkiem prosta, gdzieniegdzie tylko poprzetykana luźną skałą, gdzieniegdzie tylko nieco zarośnięta lub potencjalnie śliska. Po jakimś czasie marszu, pomiędzy oddechami i świadectwami dzikiej zwierzyny, na drodze wykwitło jeszcze trudne pytanie ― największe chyba, jak dotąd, wyzwanie, które potraktował z namysłem i pierwotnym milczeniem:
― Dałem się omamić ― obietnicami, pozorami, iluzjami. Gdyby nie one, pewnie byłbym teraz gdzie indziej ― wyznał gorzko, w nienormalnym braku skrępowania, jakby przyznanie się do błędu ― że zaufał Irinie, że pozwolił jej przez chwilę karmić go wizją nowej rodziny ― nie było dlań wcale tak intymną cząstką ja; być może zaś wynikało to z faktu, że nie znała bliżej nikogo z tego otoczenia, że nie była w mocy obiektywnej oceny wyrzucanych przez niego tez, a dzięki temu on miał pewność, że ich nie zakwestionuje. ― Ale może to właśnie było mi potrzebne? Do deszczu też można się przyzwyczaić ― dodał naprędce, nie chcąc chyba przesadnie psuć beztroski, która towarzyszyła im od początku. ― Ty byś chciała spróbować czegoś innego? Wyjechać stąd na dłużej? ― dopytał jeszcze, nim nie dotarli do kłopotliwej półki skalnej, a ona ― na przekór własnej dumie ― zmuszona była poprosić o pomoc. Dłonie bez wahania skierowały się w jej kierunku w starciu z przeszkodą, a krótka odpowiedź na zaczepkę mimowolnie opuściła wargi:
― Nie przyzwyczajaj się też do tego, że zawsze będę w zasięgu ręki, choć... może byłoby warto? ― uśmiech przekory zatańczył na twarzy, choć w półmroku mogła go nie dostrzec. Zarządzona wkrótce przerwa zniosła jednak ciało na nieduży, zaokrąglony od sił wiatru głaz; z bezgłosą wdzięcznością przyjął naczynie z ciepłą herbatą, z niemałym zaskoczeniem odnajdując w niej ślady mocnego alkoholu.
― Zamierzasz mnie spoić... Żebym był mniej ostrożny... Wszystko składa się w całość, dobrze sobie to zaplanowałaś ― podsumował kpiąco, bardziej w charakterze niewymagającej komentarza, ironicznej uwagi, niż brzmiącego poważnie zarzutu; oblicze nie było zresztą marudne, lecz całkiem rozjaśnione zadowoleniem ― nawet tam, po wielu kieliszkach zewnętrznego rozweselenia, zdawał się nie być tak swobodnie lekki, co dziś, tu i teraz. ― Tak po prawdzie jestem tu pierwszy raz, więc w duchu modlę się, żebyśmy się nie zgubili... Kiepsko tu z oznakowaniem ― stwierdził, zwalniając ręce od ciężaru pustej szklanki; następne słowa zaskoczyły go bezpośredniością, więc spojrzał na nią z politowaniem i rzucił tylko:
― To takie dziwne? Przecież każdy lubi góry ― przesadził, czyniąc to jednak nie bez kozery; nogi powstały z siedziska, oczy wyłapały przebiegającego żwawo nieopodal lisa, a usta same dodały do tego: ― Nie wiem, spytaj o to Freda.... O ile jeszcze będziesz miała szansę ― enigmatycznie zwieńczył temat, pozostawiając ją jeszcze w tym chorym wrażeniu paranoi. Sama chyba powinna wiedzieć najlepiej, czy zasłużenie wybrała się z nim w środku nocy do samego centrum niczego.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
09-29-2025, 22:51
W swoim jeszcze krótkim życiu spotkała wielu ludzi. Jedni odpychali ją niemal natychmiast, inni przeciwnie - przyciągali w sposób, którego trudno było się wyprzeć. Największy komfort znajdowała jednak w skrajnościach. W tym powolnym rozbieraniu cudzego umysłu warstwa po warstwie, w zaskoczeniu, że pod pozornie prostą powierzchnią kryje się coś intrygującego. Nudziła się szybko, banał ją męczył, przewidywalność dławiła, głupota odstręczała. To wystarczyło, by zdyskwalifikować co najmniej połowę jej rówieśników, a może nawet połowę znanej jej społeczności. Mówiono jej, że relacje są skomplikowane, bo przecież łączą dwie zupełnie różne osoby. Dla niej były jeszcze trudniejsze, bowiem wystarczył jeden fałszywy ton, źle dobrane słowo, komentarz zdradzający coś, czego nie mogła zaakceptować, albo gest tak banalny, że miała ochotę uciec bez ostatniego spojrzenia. Nawet w przyjaźniach pozostawała na dystans, nie angażowała się zbytnio, bo i one potrafiły rozczarować. Widziała w nich zawsze pewien zysk i wierzyła, że tak właśnie powinno być. Przecież żadna relacja nie przetrwa, jeśli nie daje czegoś obu stronom. Altruizm? Może potrafiła z ironią przypisać go sobie, ale w głębi, bardzo daleko jej było to zrozumienia tych pobudek. Altruista oszukuje najpierw siebie, potem wszystkich wokół.
Może właśnie dlatego ta nowa znajomość przyciągała ją bardziej, niż początkowo chciała to przed sobą przyznać. Ciekawiło ją, co jeszcze mogłaby odkryć, jak daleko sięgają te skrajności, które w nim dostrzegała. O konsekwencjach nie myślała, przecież zawsze zdąży się nimi zająć później. Teraz wystarczało jej samo poczucie, że było inaczej. Niebanalnie, nie do końca przewidywalnie. A ona była głodna. I może powinien ją odstraszać fakt, że to wszystko działo się za plecami jej brata, ale tak się nie działo. Bo przecież nie było w tym nic złego, nietaktownego, nic na pozór znaczącego. Na pozór.
Wymowny uśmiech rozświetlił jej twarz. Nikomu nie życzyła źle, nigdy nie miała w sobie prawdziwej potrzeby ranienia kogokolwiek - nawet w chwilach największej złości czy zawiści. A jednak traktowała to wszystko jak zabawę. Jak grę słów, która czasem nadawała wyrazistości jej obrazowi, a czasem pozwalała wyostrzyć cudze zamiary. W końcu, mawiano, człowiekowi brakowało jedynie właściwej motywacji, by zdobyć się na wszystko. - A myślałam, że to propozycja - skwitowała z lekkim wzruszeniem ramion, zanim ponownie rzuciła się w wir przygotowań. Była podekscytowana, bo i chwila miała w sobie coś przejmującego. To właśnie takie momenty karmiły jej codzienność, nadawały jej smak, barwiły to, co zwykle było zbyt mdłe. - Rozczaruję cię - zaczęła po chwili, spoglądając na niego spod uniesionej brwi, w której mieszała się konsternacja z rozbawieniem. - Oczywiście najadłam się wstydu wymyślając na poczekaniu wiarygodną historię, ale pana w okienku chyba rozbawiłam albo rozczuliłam na tyle, że zaczął mi tłumaczyć jak często się to zdarza. Zrzuciłam na gapiostwo, na zmęczenie późną porą i chyba nawet było mu mnie szkoda. W każdym razie - wybrnęłam sama. Bez twojej pomocy. I co najważniejsze, nie musiałam wspominać o moim szalenie inteligentnym towarzyszu. - dodała, poprawiając kołnierz grubego swetra, nim razem przekroczyli próg.
Krajobraz na ścieżce zmieniał się niemal nieustannie. Raz gęstsza roślinność, raz głębsze odcienie szarości, które zapowiadały bliski wschód słońca. Rzadko miała okazję go oglądać, a chyba nigdy w takich okolicznościach, dlatego właśnie ta propozycja okazała się tak intrygująca. Wsłuchała się w jego słowa i przez moment milczała, konsternacja odmalowała się na jej twarzy. Kim była ta osoba, która sprowadziła go do tego kraju? Kto go oszukał? Kto chciał go zatrzymać? - Do deszczu można się przyzwyczaić - odpowiedziała w końcu, głosem cichszym niż planowała. - Do pozorów i iluzji już nie - nie chciała drążyć dalej, kultura i takt trzymały ją w ryzach. - To nie uszlachetnia, prawda? - ani ból, ani cierpienie, ani rozczarowania. One po prostu… spływają na ludzi.
Zamyśliła się nad jego pytaniem, przyjmując zmianę tematu. Nigdy nie była z tych, którzy wchodzą z butami w cudze życie - sama przecież tego nie znosiła. - Myślę, że tak. Na dłużej, ale nie na zawsze - odparła spokojnie. - Chciałabym zobaczyć, jak żyją inni. Poznać nowe miejsca, nowe kultury. Świat jest zbyt duży, żeby się nim znudzić - na jej twarzy pojawił się wyraz rozmarzenia, delikatny. - Wiesz, pracuję w aptece. Przychodzą do mnie starsze kobiety, opowiadają o swoich dzieciach, o wnukach. O tym, kim są, co przeżywają. Nigdy jednak nie mówią o sobie, a to dlatego, że nie mają o czym właściwie mówić. Rodzą się w Edynburgu i w Edynburgu umierają - westchnęła, stawiając pewne kroki na ścieżce. - Nie chcę tego
Uśmiechnęła się z lekką przekorą, choć samo poproszenie go o pomoc kosztowało ją więcej niż chciała przyznać. Nie przepadała za uczuciem zależności, wolała stawiać kroki samodzielnie, nawet jeśli oznaczało to potknięcia. Absurdalne, wiedziała o tym doskonale. To nie świadczyło przecież o jej słabości, nie definiowało jej w żaden sposób, a jednak potrafiło na chwilę zaprzątać myśli. - Nie przyzwyczajam się… choć może byłoby warto - rzuciła, może lekko przeciągając ostatnią część zdania. Nie nadbudowywała sobie w głowie wizji mniej realnych, nie szukała w tym dwuznaczności. A jednak one same, uparcie i nieproszone, nasuwały się do głowy.
Niewielka ilość alkoholu w herbacie była tylko dodatkiem, drobnym gestem pielęgnującym tradycję. Może zrobiła to dla siebie, a może z myślą o nim - jakby chciała podzielić się cząstką własnych korzeni, pamiętając, że nie pochodził z tych ziem. Ciekawiło ją, ile zdążył już poznać. Czy zaszył się w Londynie, w samym sercu Anglii, czy może odwiedził też kraje bliższe jej sercu - Szkocję, Irlandię, Walię? Być może chciała mu to pokazać w ramach wdzięczności za dzisiejszą wędrówkę. Przewróciła oczami, słysząc jego uwagę. - Ta minimalna ilość alkoholu nie zdąży ci nawet zawrócić w głowie -zaczęła, a kącik ust drgnął jej w rozbawionym, przekornym uśmiechu. - Ale już wiem, kto tu naprawdę lubi koloryzować - dodała, nawiązując do ich rozmowy w Złotym Dzbanie. Och… co to był za wieczór.
Wątpiła, by ten szlak prowadził gdziekolwiek indziej niż na szczyt i z powrotem. Wątpiła też, by mogli się zgubić po drodze - nawet jeśli oznakowanie miejscami pozostawiało wiele do życzenia. - Szkoda by było stracić ten wschód słońca. Przecież tylko dla niego tu jestem - rzuciła w końcu, a w jej głosie zabrzmiała nuta złośliwości, ale zbyt sztucznej, by mogła kogokolwiek zmylić. Oczywiste było, że nie tylko o to chodziło. Oczywiste, że tamta chwilowa złość - podszyta wstydem i urażoną dumą - dawno już stopniała. To, co zostało, było jedynie cienką powłoką, usnutą bardziej dla pozoru niż z prawdziwej potrzeby.
Dopiła herbatę i schowała kubek do torby. Ani przez moment nie posądzała go o złe intencje - inaczej w ogóle by tu nie przyszła. Wbrew pozorom miała w sobie sporo instynktu samozachowawczego. A jednak jego słowa rozbawiły ją w duchu. Naprawdę wszyscy lubili góry? To musiał znać same miłośniczki sportów, bo kobiety, które ona znała, raczej nie rwały się do nocnych wędrówek po szlakach. Podniosła się z kamienia i podeszła bliżej, stając naprzeciwko niego. - Chętnie przekonam się na własnej skórze - odparła, a kącik ust uniósł się w uśmiechu, który trudno było odczytać jednoznacznie. - O ile jeszcze będę miała szansę - wyciągnęła dłoń po kubek, a ich palce niemal się zetknęły. - Koniec przerwy - zawyrokowała, nagle na nowo podekscytowana wędrówką.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-30-2025, 23:40
Oczy wyczekująco obserwowały jej ruchy ― każdy najmniejszy szczegół, każdy z pozoru nieznaczący gest, każdy wyraz prawdy, która pomiędzy wierszami mogła umknąć i ulecieć bez zapisu, nieodnotowana. I najpewniej przewodziła temu jakaś prymitywna, nie tak wcale daleka zwierzęcej drapieżności, intencja; najpewniej wydawać się mógł przez tę krótką chwilę ― biernie i dość milcząco oczekując w wąskim korytarzyku, z nią samą wymieniając słów raptem kilka ― dziedzicem wątpliwości i nieufności, uosobieniem głodu podłych żądz i cichego wrażenia, że niepodważalnie towarzyszył mu jakiś zły duch.
Przeczucie okazało się jednak znacznie słabszym od niewinnej ciekawości, a złość ― skotłowana w ciele przez bzdurne, ministerialne wezwanie ― umknęła na rzecz zaintrygowania. Bo zrobił to znowu, na dłużej przytrzymując kobiece bodźce przy sobie, na dłużej ogniskując jej uwagę; a cel tych starań z pozoru wydawał się tak banalny, jak wydawać się mogło zaproszenie, wspominające nieśmiało o kolacji. Propozycja rekompensaty, którą ― niepewnie, ale w geście przekory ― wydusił zawijasem skleconym z atramentu w pierwszej kolejności; propozycja rekompensaty, której bieg ― od pierwszych minut przy wspólnym stole ― potoczyłby się znajomym przyzwyczajeniem.
Gadka o szwarcu, mydle i powidle, do tego trochę wina i potrawa smakująca lepiej lub gorzej; zależnie od nastroju obydwojga padłaby w końcu obietnica kolacji następnej, dalej może dostąpiliby kontynuacji tej już odbytej w intymności ciasnego mieszkania, w najmniej ekscytującym wypadku uciekając się zaledwie do wspólnego spaceru.
Ale ona nie chciała kolacji; nie chciała patrzeć w szare oczy, nie chciała spijać kolejnych to kieliszków nierozwagi, nie chciała gry pozorowanej subtelności.
A może i chciała, ale gdy napomknął o górach i niezobowiązującej wędrówce na sam szczyt, w toku której zaznają smagania chłodnego wiatru i niewygodnej, kamienistej ścieżki, tak po prostu się zgodziła. Wyraziła chęć, pozwoliła na inicjatywę, przystała na niebanalność; wykazała zaangażowanie i oczekiwała go w napięciu, wyswobodziwszy z siebie całą gotowość.
Odświeżająco młodzieńczą gotowość do eksploracji, zwiedzania, poznawania ― tych gór, a może nawet bardziej i jego samego; orzeźwiająco przebudzającym umysł zapałem do chwytania życia całymi garściami ― z dala od pretensji wobec codzienności, z dala od szukania w niej oznak męczącej rutynowości, z wyraźną chrapką na więcej.
I chyba cicho potrzebował zrozumieć, czy był to chwilowy zryw krwi, wyuczona wychowaniem uprzejmość, a może słabość do takich atrakcji; i chyba cicho zapragnął pojąć, czy ubierająca się do wyjścia Loretta czyniła to z nudy, sympatii, a może ― z bliżej nieznanych mu jeszcze powodów. Dlatego tak patrzył, dlatego słuchał i dlatego analizował; dlatego nijak interesowało go teraz, czy jej uśmiech naprawdę był ładny, czy włosy leżały gładko ułożone, czy perfumy uderzały nozdrza dostatecznie intensywne ― te sygnały bezwstydnie zdołał odnotować już znacznie wcześniej, dzisiaj przypominając prędzej miłego chłopaka z sąsiedztwa, który za priorytet nie ustanowił sobie mącić jej w głowie.
Przynajmniej na razie.
― A więc obeszło się beze mnie. Szkoda tylko, że to pan w okienku dostał twój szeroki uśmiech ― teatralne niezadowolenie przemknęło przez twarz, koncentrując się gdzieś w okolicy to kącika ust, to w rozbieganym wzroku. ― Ale może to i nawet dobrze, że o mnie nie wspomniałaś. To prawie tak, jakbyś... wolała trzymać nas w tajemnicy. W końcu są rzeczy, które lepiej smakują, gdy nikt inny o nich nie wie ― dodał jeszcze, znów prowokacyjnie, znów jednak zaledwie dla zabawy, nim nie przekroczyli progu domostwa.
Wkrótce mury budynków ustąpiły przestronności pola, a asfaltowa ścieżka zamieniła się w łagodnie nachyloną, wąską dróżkę, skąpaną w ciemności nocy i ― jak mogłoby się zdawać ― prowadzącą chyba donikąd; było w niej jednak coś enigmatycznie frapującego, zapowiadającego urokliwość krajobrazu, smak satysfakcji, cichą nostalgię wschodzącego słońca. Pozory mogły podpowiadać, że ukształtowała go cywilizacja i huk wielkiego miasta; odsuwana z konieczności rzeczywistość przemawiała jednak innym tonem ― bo wyrastał z bułgarskich dolin oraz szumu dorzecza Tundży i Dunaju, bo najchętniej wspominał fiordy i zimną północ Norwegii, gdzie zgliszcza głuszy pochłaniały impulsywność, wyciszały instynkty, uczyły o własnej tożsamości. Może i tutaj, na deszczowym lądzie obczyzny, znaleźć miał na mapie podobne punkty wytchnienia; może i tutaj, w odmętach nieznanych miejsc i ich historii, miał napisać w końcu swoją własną.
― Może i nie, ale chciałbym wierzyć, że też były po coś ― choćby i po to, bym poznał w końcu echa prawdy, chciałoby się dopowiedzieć, ale skwitował całość lżejszym tonem, jakby nie chciał psuć aury tego miejsca ani ichniejszej wycieczki na szczyt. Dzisiaj sięgali wysoko ― przynajmniej w teorii ― i chwilowo nie zamierzał oglądać się już za tym, co pozostało za ich plecami. ― A może to wrodzona skromność? Przyzwyczajenie do tego, że nie mają głosu, że muszą być pokorne, że muszą tylko zważać na innych ― swoich mężów, dzieci i wnuki ― podrzucił trochę nieśmiało, bo wyrzucane w eter stwierdzenie krytycznie osłabiało wizję patriarchatu; jedyną wizję, którą znał z doświadczenia, będąc przyzwyczajonym do tego, że nawet jego babcia ― kobieta silna i niezłomna, znająca coś więcej od wsi, w której się urodziła i najpewniej miała też umrzeć ― nie szukała w lustrze swojego własnego oblicza, lecz odwiecznie podążała wzrokiem za całą resztą. W końcu taka była jej powinność, taka była jej, przypisana odgórnie, rola.
Para od herbaty osadziła się na skrawkach twarzy, kojąco przypominając o pozostawionym przed wieloma minutami cieple; leciwy uśmiech zatańczył gdzieś pomiędzy jej stwierdzeniem a łykiem tradycji, której do tej pory nie miał jeszcze okazji poznać. ― Powiedziałbym, że to najlepsza herbata, jaką piłem ― zaczął krótko, niby niezobowiązująco, zanim podjął się następnych konstatacji: ― No ale ja się wcale nie znam na herbacie... Może to ten wspaniałomyślny gest tak dobrze smakuje? ― przerwał w namyśle, stukając palcami o dno własnego kubka ― Fakt, że ją zaparzyłaś, spakowałaś i nawet pomyślałaś o drugiej szklance... ― skwitował w wyrazie niebezpośredniej wdzięczności, w tym akurat momencie nie żałując jej drobnego komplementu; coś mu zresztą podpowiadało, że doceni go bardziej od jakiegokolwiek innego, miałkiego wyrazu aprobaty. ― No przecież, że tylko dla niego... ― popłynął za jej ironią, bo nawet przypadła mu do gustu; oby chmury nie przysłoniły największej atrakcji, przemknęło przez myśl w niewybrednej refleksji, nią nie postanowił się jednak głośno podzielić ― szczęście chciało, że niebo, jak dotąd, było czyste, a gdyby zgasić pobliską kulę magicznego światła, dojrzeliby i pewnie wiszące nad głowami gwiazdy.
― Jeszcze będziesz miała okazję ― obiecał w prostej, niby niewinnej deklaracji, choć w głosie skrywało się realne przyrzeczenie. Na następne słowa zareagował niemym skinieniem głowy, powracając do jednostajnego marszu. Obowiązującą przez chwilę ciszę postanowił w końcu przerwać powolnym stwierdzeniem:
― Jeśli dziwi cię moja propozycja, teraz będzie jeszcze gorzej ― zapowiedział swobodnie, spoglądając na profil jej sylwetki. ― Jak już coś zwiedzam, to mam w zwyczaju trochę o tym miejscu poczytać... Jedna legenda mówi, że na górze został pochowany olbrzym, który zbierał brody pokonanych władców a potem wszywał je w swój płaszcz. Do czasu, aż nie pokonał go król Artur ― snuł lekko, bez patosu czy zbędnego epatowania wiedzą, jakby opowiadanie podobnych historii miał już we krwi. ― Jak się o tym dowiedziałem, to od razu pomyślałem o Ymirze ― pierwszym gigancie w mitologii nordyckiej. On, tak samo jak walijski Rhita Gawr, istniał w czasach pierwotnych, jako źródło całego świata; z jego ciała powstały lądy, a z krwi ― oceany. On też zginął z ręki silniejszego i mądrzejszego od siebie, co doprowadziło do ustanowienia nowego porządku ― znaleziony trudem w międzyczasie papieros zastygł między palcami, niemo oczekując na finał dłużącego się już monologu. ― Tak jakby każda kultura wymyślała swoich olbrzymów, by wzmacniać przekonanie, że można ich pokonać. A może prawdziwe wyzwania zawsze tkwią w nas samych? ― koniec różdżki rozżarzył się wreszcie lichym płomieniem, rzucając bladą poświatę na obydwie, majaczące w półcieniu, twarze. ― Weszłabyś na szczyt sama, gdyby nie irytujący olbrzym Igor? Weszłabyś i męczyła o czwartej nad ranem zamiast wylegiwania się w ciepłym łóżku? ― i tu trącił ją lekko łokciem, zaczepnie i niegroźnie, choć intencja zasadzająca się w rzucanych w jej kierunku pytaniach sięgała przecież dalej, niż leciwe legendy i wierzenia. ― Mogłaś wybrać kolację, a jednak wolałaś pójść ze mną tutaj... Dlaczego?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
10-03-2025, 08:58
Wybór pieszej wycieczki na szczyt wcale niemałej góry mógł być dla niego zaskoczeniem. Kolacja miała w sobie zmysłowość i przewidywalny rytuał - łatwo było dopisać do niej własny scenariusz i nadać jej znaczenie, które nie wymagało żadnych deklaracji ani planów na przyszłość. A jednak nie chodziło o to, że była to forma zbyt mała, by mogła uchodzić za rekompensatę. Na kolację zapewne zgodziłaby się równie szybko, bo samo spędzenie wspólnego czasu intrygowało ją wystarczająco. W jej ostrożności kryło się coś jeszcze - potrzeba zrozumienia kierunku. Chciała najpierw wyczuć, dokąd to poznawanie zmierza i czy w ogóle jest w stanie się w tym odnaleźć. Czy czuje się w tym na tyle swobodnie, by pozwolić sobie na kolejne otwarcie. Wyprawa w góry niosła jednak inny rodzaj obietnicy. Była ciekawa sama w sobie. Kiedy ktoś zaproponował jej coś, co wykraczało poza gwarne towarzystwo, zabawę do białego rana czy spacer po uliczkach, które znała już niemal na pamięć? Tutaj tkwiła prawdziwa atrakcyjność - w czymś nowym, w czymś, co mogło przynieść przygodę, odrobinę spontaniczności, może nawet chaosu.
Już na barce pozwoliła sobie na pierwsze oceny. Zbierała okruchy, które jej podsuwał: zdeterminowany, czujny, złośliwy w sposób, który dziwnie przypominał jej własną cechę. Spontaniczny, niebojący się tematów, które inni omijaliby ziewnięciem. Wtedy analizowała, układała obraz kawałek po kawałku, jakby chciała wyprzedzić przyszłość. Teraz nie czuła już takiej potrzeby. Nadal zbierała kolejne elementy, ale nie próbowała sklejać ich w zamknięty portret. Wiedziała, że i tak nie nadąży, że to, co żywe, nie mieści się w pochopnych szkicach. A poza tym, nie chciała, by ktoś spojrzał na nią w ten sam sposób. Fragmentaryczny. Wolała, by poczekał, aż pokaże mu pełny obraz. Mogła poczekać. Miała czas. Przynajmniej tak jej się wydawało.
- Ty chciałbyś dostać mój szeroki uśmiech? - zapytała, gdy na jego twarzy przemknął cień niezadowolenia. Nie była pewna, czy to prawdziwa emocja, czy tylko kolejny element gry, ale nie próbowała tego rozstrzygać. Z równą łatwością potrafił maskować, co ona - dostrzegła to już w Dzbanie, kiedy rozmowy przerzucały ich oboje od jednej skrajności do drugiej. Zamyśliła się na moment nad jego kolejnym stwierdzeniem. Czy rzeczywiście próbowała utrzymywać tę znajomość w tajemnicy? A może zwyczajnie nie widziała jeszcze powodu, by o niej mówić? Pytała o to Riven, pytała Philippa, a ona za każdym razem czuła ten sam dyskomfort. Nie chciała nadawać czemuś nazwy, kiedy sama nie wiedziała jeszcze, jak się w tym odnaleźć. Nie bez przyczyny tak wiele rzeczy trzymała w sobie. Ludzie mieli dziwną tendencję do szybkich etykiet, jakby każde nowe spotkanie musiało natychmiast zmierzać w jednym, dobrze znanym kierunku. A ona tego nie czuła. Nie należała do osób, które spieszą się do definicji. To, co dopiero kiełkowało, wolała zostawić w spokoju, zamiast pozwalać, by inni oblepiali to łatkami. – Nie lubię się dzielić. – skwitowała wzruszeniem ramion, a kącik ust pomknął jej ku górze zdradzając rozbawienie. W tych słowach było akurat bardzo dużo prawdy, choć wypowiedziane brzmiały lekko, jakby mimochodem. Nigdy nie lubiła dzielić się ani tym, co dla niej ważne, ani tym, co potencjalnie mogło takie być.
Myślała podobnie. Ich doświadczenia się różniły, charaktery i temperament również, a jednak w cierpieniu, które ją spotykało też szukała sensu. Czasem łudziła się, że wszystko, co niesie ból, ma swoje ukryte znaczenie, że jest w tym jakaś lekcja, której jeszcze nie odkryła. Wiedziała jednak, że w głębi to tylko wygodne kłamstwo - wybór bezpiecznej myśli, która pozwalała jej utrzymać równowagę i uparcie iść dalej. Patrzeć na siebie samą jak na kogoś silnego, zbyt inteligentnego by dać się łatwo oszukać. Uśmiechnęła się więc pokrzepiająco, nie zdradzając nic z tego, co kryło się w jej głowie. Gdyby zaczęła mówić, zabrzmiałaby jak hipokrytka, rozdająca mądrości, w które sama nie potrafiła uwierzyć do końca. - Nigdy tak na to nie patrzyłam - przyznała i na moment zatrzymała się na jego słowach. - Może po prostu nie znają tej wolności, która pozwoliłaby im pomyśleć o sobie, skupić się na sobie. Choć wydaje mi się, że czują się w moim towarzystwie dość swobodnie, tym bardziej, że raczej nie należę do osób skromnych - uniosła lekko brew, jakby chciała obrócić w żart własne słowa, ale zaraz westchnęła, zbyt ciężko, jak na tak lekką deklarację. - Wizyta w aptece raz na jakiś czas nie wyplewi tego, co budowały pokolenia. - dodała ciszej. Na chwilę jej spojrzenie zatrzymało się na nim, intensywniej, niemal wyzywająco. - Widzisz… tego w życiu również bym nie chciała - podjęła po chwili, a w jej głosie zabrzmiała nuta uporu, choć sama nie wiedziała, czy to brzmiało jeszcze dojrzale, czy już dziecinnie. Wierzyła mocno, że życie powinno opierać się na tym, czego się pragnie, czego się potrzebuje, a nie na tym, co nakładają na barki inni. Może właśnie ta wiara była jej największą naiwnością.
Uśmiech wypłynął na jej usta, gdy usłyszała komplement. Herbata nie była niczym niezwykłym i nie chciała traktować tego jako czegoś, co miałoby budować jej poczucie własnej wartości. Kto nie potrafił zaparzyć herbaty? Cieszenie się tym mogłoby być wręcz uwłaczające. Gest za to faktycznie mógł być uznawany za miły. Może i często myślała przede wszystkim o sobie, ale nie w takich chwilach - w takich potrafiła sięgnąć po empatię, która zwykle drzemała gdzieś głęboko, przykryta grubą warstwą kurzu. - Gest faktycznie miły, tak samo jak twoje słowa - przyznała, a zarówno uśmiech, jak i błysk w oku zdradzały, że trafił w jej wysublimowane gusta. - Ale nie podkreślaj tego trudu, bo będę się czuła jak niedołężna staruszka, która ma problem z utrzymaniem dzbanka z wodą w dłoniach. -przewróciła oczami, udając oburzenie. - Zaparzyłaś, spakowałaś, wzięłaś dwie szklanki… trochę tak, jakby wymagało to myślenia ponad miarę. - dodała przekornie, choć tonem, który od razu zdradzał jej rozbawienie, a nie prawdziwą złość.
Ruszyli dalej, uparcie zbliżając się do celu. Miała szczerą nadzieję, że nie zgubią się na szlaku i uda im się dotrzeć na czas. Gdy tylko się na coś pozytywnie nastawiła, każdą zmianę planów czy niespodziewaną niedogodność traktowała jak wielkie rozczarowanie. Nie chciała, by i tym razem tak się stało. Wsłuchała się w snutą opowieść. Wiedziała, że jeden z walijskich szczytów nazywany jest tronem króla Artura - ktoś już kiedyś jej o tym wspominał. Chyba jednak była zbyt podekscytowana wędrówką, by od razu uświadomić sobie, że właśnie tam zmierzają. Historia o olbrzymach pochłonęła ją na swój sposób. Lubiła takie rzeczy - drobne smaczki, które rozbudzały wyobraźnię i sprawiały, że nawet kamień pod nogą wydawał się częścią większej opowieści. W jej głowie obrazy ożywały same - ciężkie kroki olbrzyma, huk głosu, który mógłby zatrząść górą. - Z czyjej ręki zginął? Ymir? - zapytała, spoglądając na niego z autentycznym zaciekawieniem. Z ręki kogoś silniejszego, mądrzejszego? Czasem jedno z drugim nie szło w parze. Można było być wystarczająco silnym, a mimo to dać się zwieść i pokonać przez większą siłę - rozum. Uśmiechnęła się. - W legendach zawsze musi być jakiś olbrzym. Jakbyśmy potrzebowali ciągłego przypomnienia, że istnieje coś większego i silniejszego od nas. - by ostudzić ludzkie zapędy. By nie czuli się niezniszczalni. - Musisz być wystarczająco silny i wystarczająco mądry by je pokonać? Brzmi bardzo prawdopodobnie. - dodała. Wszystkie wyzwania w życiu czegoś uczą i choć krzywiła się na sam smak porażki, to te również czegoś uczyły. By nie powielać swoich błędów.
Lekkie trącenie łokciem wywołało w niej parsknięcie - coś pomiędzy rozbawieniem a udawanym oburzeniem. - Myślisz, że nie? - uniosła brew z zaczepnym błyskiem w oku. - Pewnie masz rację. Samotnie to już nie to samo. Są rzeczy, do których motywacja pojawia się sama, ale piesze wędrówki po górach nigdy nie były na mojej liście. Może każdy w życiu potrzebuje takiego… irytującego olbrzyma Igora? - uśmiechnęła się, choć spojrzenie zatrzymała gdzieś przed sobą.
Szlak, choć wciąż szeroki, robił się coraz bardziej stromy. Zbliżali się do szczytu. Wiatr smagał mocniej, a temperatura spadła o kilka stopni, tak że musiała schować dłonie głęboko w rękawy swetra. Szarość poranka zwiastowała rychły wschód. - Bo nikt wcześniej mi tego nie zaproponował - przyznała z nutą szczerości. - Bo wolę rzeczy niebanalne, nowe, pachnące przygodą, a nie kieliszkiem wina. Bo… naprawdę chciałam pójść z tobą w góry. - dodała, gdy ścieżka zwęziła się lekko, prowadząc ich wyżej. Widziała już metę - szczyt przyciągał ją obietnicą widoków i satysfakcji. Złapała go za dłoń - tę wolną od tlącego się papierosa - i pociągnęła w stronę celu. Chłód smagał jej policzki, ale pod nim czuła coś jeszcze - lekkość, która smakowała jak czysta radość.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-11-2025, 16:07
Cała ta okoliczność ― ubrana w chłód wiatru, zaskakującą gotowość ducha i atypową niewinność intencji ― nienormalnie przemykała wzdłuż myśli, świdrując obcym, jak do tej pory, wrażeniem.
Wrażeniem, które odsuwało gdzieś dalej rozsądek i pragmatyzm, robiąc miejsce dla spontaniczności i emocjonalności; wrażeniem, które już teraz ― a znał ją przecież nie dłużej niż tygodni kilka ― rozstrajało codzienność, opakowując monotonię w papier czegoś intrygującego. Uczucie podobne temu, gdy dziecko dobiera się wreszcie do leżącego pod choinką od wielu godzin prezentu; uczucie podobne do rozbierania zawiłej konstrukcji na drobne części, byleby tylko bezwstydnie przekonać się, co kryło się w samym centrum zawiłego mechanizmu.
Być może to właśnie ― odkrywanie jej warstwa po warstwie, bez nazywania tego procesu konkretnym celem ― nosiło w sobie tak wielki urok. Na barkach nie ciążyło żadne zobowiązanie, z ust nie wybrzmiała dotąd żadna uszczegóławiająca etykieta; w powietrzu nie wisiały oczekiwania, gdzieniegdzie wyrastały tylko propozycje ― oszczędne, znoszące brzemię robienia czegokolwiek z jakiegokolwiek powodu. Bo spotykali się przecież tak po prostu, przy okazji, niby bez kozery; bo rozmawiali ze sobą tak lekko, rzekomo swobodnie i o niczym, momentami zaś tak poważnie, jak gdyby chwilowo pozwalali sobie zrzucić maski aktorskich ról, bez nich szukając jakiegoś głębszego sedna.
Być może to właśnie ― że przy niej usilnie nie udawał kogoś, kim w rzeczywistości wcale nie jest ― nosiło w sobie tak wielki urok. Teatralny kostium zrzucał dotąd wszakże wyłącznie w odosobnionych przypadkach ― na oczach wrogów i tych, którym imponować wcale nie należało. I choć naiwnością byłoby stwierdzić, że bynajmniej nie łaknie jej sympatii czy podziwu, bo ich głodny był zawsze, poniekąd już zupełnie naturalnie i bezwarunkowo, z jakiegoś powodu obnażał się przed nią ze wszystkich słabości i przywar.
Obnażał, nie czując przy tym wstydu; obnażał, po raz pierwszy od dawna mierząc się na głos z prawdą ― być może nieładną, być może niewygodną ― o samym sobie; prawie jakby była zwierciadłem, w którym oglądał własne odbicie, prawie jakby przemawiała głosem, który należeć mógłby i do niego.
― Dzielić sobą czy tym, co twoje? ― podpytał jeszcze przed przestąpieniem przez próg, bo wydany przez nią wyrok dało się przecież zrozumieć szerzej, ogólniej; wcześniejsze pytanie o uśmiech skwitował zaś milczącym, nieprzynoszącym jednoznacznej odpowiedzi spojrzeniem, choć tej mogła się przecież ― a może nawet powinna ― domyślać.
Już wkrótce zielone zbocza góry jawiły się przenikliwym mrokiem, czasami tylko poprzetykane bladym światłem powstałym z magii; kamienista miejscami ścieżka chrzęściła pod stopami, wydając w eter dźwięki enigmatycznej niewiadomej. W podobnych miejscach bywał już przedtem, śmiało zwiedzając skarpy w pobliżu Nærøydalselvi, wcześniej szlajając się jeszcze po bezkresie wioski Borgund; w sercu tej drugiej po dziś dzień majaczyło widmo klepkowego kościoła, w murach którego wciąż zachowały się staronordyckie inskrypcje. Thori wyciął te runy w wieczór Świętego Olafa, gdy tędy przejeżdżał. Norny uczyniły go jednocześnie dobrym i złym człowiekiem, a mnie sprawiły wiele przykrości, przytaczał napis na poręczy, a on przyjmował wówczas te słowa za swoje własne. I zapewne mógłby im zawtórować także teraz, gdy dawno już zaprzestał wędrówki, nigdzie nie będąc już przejazdem czy na krótką chwilę, bo prządki niezmiennie zaśmiewały się z jego losu, czyniąc zeń ― na podobieństwo wspominanego boga ― po części dobrego, po części złego człowieka; i zapewne mógłby im zawtórować także teraz, przyznając wreszcie, że życie takie już po prostu było ― nieustannie wystawiało na trudy, testowało granice wytrzymałości, sprawdzało siłę ducha i ciała. Najpewniej dlatego powstrzymała się od szerszego komentarza, najpewniej dlatego zamilkła w zamyśleniu ― zbyt dobrze znała te widma z własnego, empirycznego doświadczenia.
― Coś mi mówi, że to życzenie może sporo kosztować ― podsumował gorzko jej słowa, bardziej w charakterze konstatacji niż przestrogi czy pouczenia; świat zmieniał się dynamicznie, ale chyba nie na tyle, by wyzwolone, pragnące swobody kobiety potrafiły się w nim bez problemu odnaleźć. Pragnąc jednego, poświęcić musiały drugie ― ta jedna reguła zdawała się wcale nie zmieniać. ― Gdybyś musiała za nie zapłacić samotnością, niezrozumieniem, stygmatyzacją... wciąż chciałabyś go równie mocno? ― pozwolił sobie podpytać, choć podobne gdybanie zwykle nie przynosiło znaczniejszej wartości ― łatwo mówiło się o tym, co wciąż nie przylegało ciasno do sylwetki, będąc zaledwie imaginacją rzucanego przez nią cienia. I choć jej postanowienie nie wydawało się dziecinnie nierealne, niewątpliwie wybrzmiewało cicho kolorem młodzieńczej naiwności. Albo hardości i odwagi, których zabrakło niedawno jemu samemu?
― W takim razie uznajmy, że oboje przesadziliśmy ― rzucił jeszcze, pomiędzy oddawaniem w jej ręce pustego kubka, a śledzeniem jej teatralnej mimiki. ― Ty z tą staruszką, ja z podkreślaniem twojego heroizmu ― dookreślił ciszej, tym razem mniej pewnie, bo wysnuty niedawno komplement miał w sobie wyjątkowo sporo szczerości. Przeważnie otaczał się egoistami, którzy potraktowaliby podobny rytuał z odmienną uważnością, gdzieś pomiędzy zaparzeniem herbaty a chowaniem termosu do torby pamiętając zaledwie o sobie.
Kręta ścieżka wzmogła kąt nachylenia, połacie traw i bujnych krzaków zamieniwszy wreszcie na surowsze, niekiedy zaskakująco ostre granie, gdzieniegdzie poprzetykane nawet pozostałościami śniegu; do pełnego, pamiętającego północ obrazka brakowało tylko kamienistych kopców, które w znajomym krajobrazie piętrzyły się u szczytów Trollstigen, jako te nieme pamiątki po każdym górskim wędrowcu, szukającym swojej drogi. Czasem układano je ponoć z mniej pragmatycznych powodów, doglądając w nich świadków ochronnych rytuałów bądź aktów medytacji. Tutaj nie dostrzegł ani jednego, kamienistego stosu, tutaj nie było dziedzictw ludzkiej duchowości; być może Walijczycy nie kultywowali podobnych tradycji, być może zaś nie zwykli zapuszczać się w nieznane odmęty natury, na co dzień funkcjonując w nawykach, którymi obdarowała ich cywilizacja.
― Zabili go prawnukowie, Odyn i jego bracia ― odpowiedział krótko, oszczędzając jej szczegółów o tym pierwszym; imię to kojarzono we wszystkich kulturach, słusznie przypisując mu centralne miejsce w skandynawskich wierzeniach. Szybkie spojrzenie w jej stronę zrodziło kolejną myśl, impuls ― nakazał się nią podzielić; wpierw jednak wysłuchał jej do końca, gdzieś pomiędzy pozwalając sobie na leciwy półuśmiech satysfakcji.
― Tu wcale nie chodzi tylko o góry. Pomyśl, ile rzeczy ostatecznie nie robisz, bo w pojedynkę to nie to samo ― i nie było w tym nic z pouczenia, bo podobne wyrazy mógłby ułożyć w zdanie także pod swoim adresem. ― A teraz, kiedy już raz się zgodziłaś... Szybko nie dam ci spokoju, wiesz? ― dodał, ni to w charakterze deklaracji, ni całkiem żartobliwie, bo do niczego przecież nie mógł jej zmusić; zimne palce bez wahania przyjęły te należące do niej, krok zaś przyspieszył w ekscytacji, bo szczyt i wschód były już naprawdę blisko.
Blisko, bliżej, już tutaj, chciałoby się oświadczyć na ostatnich stopniach dróżki, ale chwilowo oniemieli chyba obydwoje. W dolinach wciąż zalegała ciężka, stalowoszara i gęsta mgła, w pozie podpowiadającej, że ziemia nie chciała wypuścić z siebie chłodu; pomiędzy nimi powietrze było jednak rześkie, stanowcze, pachnące zgoła świeżością strumyka wijącego się wzdłuż pobliskich stoków. Mleczna smuga ustąpiła blademu różowi, gasnącemu w szaroniebieskiej przestrzeni, w końcu jednak przebił się pierwszy promień ― trochę niepewny i rozlany, jakby samo słońce sprawdzało granice nowego dnia. Krawędzie nielicznych chmur przez chwilę wyglądały jak rozżarzony popiół, w rękach instynktownie wyrósł więc nieduży, analogowy, magiczny aparat.
Oko zmrużyło się przy wizjerze, dłonie zamanipulowały obiektywem, przysłona dostosowała się do pokaźnej dawki złotego światła. I choć umyślił sobie głównie uwiecznić na kliszy wynurzające się z oddali Tryfan, Glyder Fawr, Moel Siabod, może jeszcze błyszczące i uśpione Llyn Ldyaw, tak w końcu film natrafił na nią, tam też zatrzymując się na dłużej.
W ciszy nieśmiało kliknął tylko spust migawki.
― Lora ― złapał jej uwagę, po chwili dodając tylko żartobliwie: ― Uśmiechnij się. Jak do pana z ministerialnej kasy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
10-14-2025, 20:28
A czy to właściwie nie było tym samym? To, co należało do niej, równie szybko stawało się częścią jej samej. Ludzie pragnęli przynależności. Marzyli o byciu częścią czegoś - grupy przyjaciół, rodziny, wspólnoty, biznesu. Marzyli, by ktoś przykleił im łatkę: jesteś mój, jesteś moja.
Już od dziecka wszystko, co miała, traktowała z takim samym szacunkiem i pieczołowitością, z jaką traktowała siebie. Ludzi, którzy znajdowali miejsce w jej życiu, obdarzała podobnym oddaniem i troską - może aż nazbyt zazdrośnie, bo nie pozwalała im na to, by znajdowali się gdziekolwiek indziej. Nawet myśl, że mogłoby im być lepiej poza nią, była czymś, czego nie chciała dopuszczać. Samą sobą dzielić się nie potrafiła. Mogła oddać kawałek - za własnym przyzwoleniem - bo obdarowywanie innych wciąż mieściło się w tym rodzaju altruizmu, o którym tak często ostatnio rozmawiali. Ale wierzyła, że przede wszystkim należy do siebie. Mogli nazywać ją egoistką. Mogli mawiać, że widzi tylko czubek własnego nosa - i wcale ją to nie mierziło. Znała prawdę o ludziach, nawet jeśli była to prawda wygodna: chcieli tylko brać. Bez względu na to, ile dostawali, zawsze było im mało. Zawsze głodni. Nienasyceni. Tak brzydko uparci.
- Nie widzę różnicy - odparła zgodnie z sobą samą. Zgodnie z tym, co podpowiadało jej nie tylko własne ego, ale też doświadczenie. Czy kiedykolwiek wyszła na tym źle? Może lęk przed utratą był jedynym kosztem, jaki ponosiła za swoją wielkościowość, ale był to koszt, który była gotowa ponieść. Dla spokoju. Dla siebie samej. Dla tych, których życie mogło spleść się z jej własnym. Podejrzewała, że zrozumie. Że te kilka spotkań wystarczyło, by pojął jej naturę - tej nie ukrywała, nie próbowała na siłę ubarwiać. Może dlatego, że sam ze swoją pewnością siebie i otaczającą go aurą zachłanności - miał podobnie. Widziała to w jego postawie, w sposobie, w jaki podejmował decyzje - pewnie, bez miejsca na sprzeciw. W niewielkich uśmiechach. W przenikliwym spojrzeniu. Bo analizował, szukał, zapamiętywał. Czasem wydawało jej się, że tak samo w tych milczących obserwacjach uczyli się nawzajem - nie z potrzeby rywalizacji, ale z ciekawości.
Wędrówka sprzyjała rozmowom - tematom zmieniającym się niczym kolory w kalejdoskopie. Od błahych, żartobliwych przepychanek i słownych docinków po te szczere, odkrywające coś więcej niż tylko proste preferencje. Ich głosy zagłuszały nieprzyjemne szeleszczenie górskich zwierząt, przebijały się nawet przez odgłos wiatru, który z każdym krokiem uderzał w nich coraz mocniej, jakby próbował ich ostrzec przed dalszym wejściem. Jakby góra sprzeciwiała się ich obecności, a może zwyczajnie chciała sprawdzić na ile są jej godni.
Nigdy nie miała trudności w prowadzeniu rozmów. Była otwarta, potrafiła rozmawiać na każdy temat -dopóki czuła, że jest on dla niej komfortowy. Kiedy przestawał taki być, szybko się wycofywała, zmieniała słowa, kierowała uwagę gdzie indziej. Wyczytał to z niej już na barce, gdy butelka raz po raz zatrzymywała się właśnie na niej. Wiedział, że trudniejsze od pozbycia się odzieży w tym pijackim tańcu było dla niej dzielenie się słowem - tym prawdziwym. Tym, które obdzierało z masek, odsłaniało emocje i czyniło nagą w zupełnie inny sposób. Ona z kolei w autobusie, gdy sięgnęła po przywilej wyimaginowanej butelki, dostrzegła w nim to samo. To zawahanie, ten drobny opór przed odsłonięciem prawdy - nie tej, którą ludzie chcą usłyszeć, ale tej, która naprawdę coś znaczy. Dziś było jej już łatwiej. Nie wiedziała czemu. Może przez niebanalność chwili, a może przez jego niebanalność. Znali się przecież niemal wcale, a jedyną osobą, która splatała ich światy, był Freddy. Może właśnie w tej czystej karcie znajdowała smak - w braku uprzedzeń, plotek, szufladek, które zwykle oplatały jej środowisko jak sieć. A może tylko próbowała to sobie wytłumaczyć, bo tak było łatwiej. Mimo całej pewności siebie i świadomości własnej wyjątkowości - tak było po prostu łatwiej.
- Życzenia zwykle właśnie tyle kosztują - odparła z lekkim wzruszeniem ramion. Tę prawdę odkryła już dawno. Poświęcenie zawsze poprzedzało życzenie. - W innym przypadku ludzie nie baliby się tak bardzo marzyć, żądać, pragnąć. W innym przypadku każdy byłby syty - skwitowała. Życie stałoby się wtedy nudne, przewidywalne… zbyt proste. Tak bardzo ludzkie - w bolączkach spoglądać na życie i marzyć o czymś lepszym, a mając lepsze, myśleć o bolączkach. - Chciałabym - przyznała po chwili ciszy, zatrzymując na nim spojrzenie dłużej niż zamierzała. - Nie wiem tylko, czy potrafiłabym zapłacić. - westchnienie opuściło jej ciało, jakby pozbywała się zbędnego ciężaru. I to czyniło ją ludzką. Bo, tak jak wszyscy inni, w bolączkach marzyła o czymś lepszym.
Uśmiech i skinienie głowy były wyraźną zgodą na uznanie ich wzajemnej przesady, nim ruszyli dalej. Pewnie nie powinno jej przeszkadzać, że ktoś chwali ją za zrobienie czegoś miłego dla drugiej osoby, ale dla niej wydawało się to raczej… zwyczajne. Oczywiście, nie zdarzało się to często. Oczywiście, potrafiła być egoistką zapatrzoną jedynie we własne potrzeby. Ale kiedyś już nauczyła się tych naturalnych odruchów - prostych, niewymuszonych. Nie za wszystkim musiało stać drugie dno. Nie wszystko musiało być po coś. Sam komplement wydawał się szczery, niewymuszony, nie wynikający z obowiązku. Czy dla niego nikt takich rzeczy nie robił? Prostych? Zwyczajnie miłych?
Dzięki takim historiom Loretta czuła, że stąpają po czymś pradawnym - po czymś, co czas zmienił w legendę, mit, o którym pamiętać będą jeszcze długo po nich. Była w tym jakaś ekscytacja, inna od tej, którą czuła jeszcze zanim wyszli w góry. Ekscytacja, która zdradzała coś więcej - to, jak bardzo pragnęła to namalować. Te odcienie szarości rozlewające się przed nimi, te połacie traw, które rosły tu uparcie, choć nikt nie spodziewałby się ich w tym miejscu. Chciała wymieszać farby i stworzyć obraz pokonanego olbrzyma - poległego i na zawsze zamienionego w skałę ku uciesze ludzi odwiedzających górę. Przenikające się życie i śmierć, porażka i sukces. - Rodzina - prychnęła żartobliwie, choć w jej tonie dało się wyczuć coś jeszcze - rozgoryczenie.
Pomyślała. Przyzwyczajona do robienia rzeczy w samotności, raczej nie upatrywała w tym osobistej tragedii. A jednak, gdyby pochyliła się nad tym głębiej, zrozumiałaby, że wiele rzeczy nie smakuje tak samo, gdy robi się je samemu. Gdy nie ma nikogo, z kim można je dzielić. - Wiem - odpowiedziała na jego pytanie, a kącik ust uniósł się w uśmiechu. Może zbyt pewnym, może zbyt aroganckim, ale naprawdę to wiedziała. Do niczego się nie zmuszali, niczego sobie nie obiecywali - wręcz przeciwnie. Wszystko przychodziło spontanicznie, z lekkością. I tak jak przyszło, mogłoby się równie dobrze skończyć. Ale wątpiła, że dziś widzieli się po raz ostatni.
Niemal wbiegła na szczyt, nie bacząc na wystające kamienie, na przejmujący wiatr, na mokre od mgły podłoże. Chciała już to ujrzeć. Chciała już tam być. Gdy tylko znaleźli się na górze, a widok odebrał jej na chwilę dech, puściła jego dłoń i podeszła bliżej krawędzi. Bliżej spektaklu, który już za moment miał się rozegrać na ich oczach. Patrzyła na paletę barw rozlewającą się po niebie, na budzące się do życia słońce, na wodę płynącą u podnóża góry - teraz maleńką, niemal do zamknięcia w obu dłoniach. Wyciągnęła ręce przed siebie, jakby chciała dotknąć smug mgły osadzających się w dolinach.
Odwróciła się, słysząc swoje imię. Jej wzrok niemal od razu zatrzymał się na aparacie, który trzymał w dłoniach. Uniosła brew w pytającym geście, słysząc jego kolejną uwagę, ale nie zwlekając dłużej - po prostu się uśmiechnęła. Może tak jak do pana w ministerialnej kasie, a może tak, jak naprawdę chciała uśmiechnąć się do niego. Wyciągnęła do niego dłoń. - Teraz ty - mruknęła wskazując na aparat. - Mało się uśmiechasz wiesz? - podeszła bliżej o krok z wciąż wyciągniętą dłonią. - Będziesz mieć pamiątkę po tym zadośćuczynieniu. - dodała, a w jej głosie dało się wyczuć wyczekiwanie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-16-2025, 15:27
Oszczędność ― gestów, słów, zobowiązań ― miewała swoje zalety; oszczędność ― obietnic, deklaracji, żądań ― czasami bywała wygodniejsza. Sprawnie wyznaczała granice tego, co moje, sprawnie hamowała też zaborcze instynkty przed emocjonalnym nadawaniem przynależności tym, którzy usilnie się jej wystrzegali.
Czasami zachowawczość ginęła jednak w obliczu zagrożeń niemożliwych do zignorowania; czasami skromność przytłaczały wrodzone zrywy ducha, znacznie w swoim wymiarze silniejsze od wyuczonych nawyków. Pragnienie tożsamości rozlewało się na boki miałką potrzebą określania zaimkami, nienormalną koniecznością spętania tego drugiego sidłami zakazów, wreszcie ― głośnego przyznania się i przed samym sobą, że zazdrość co dzień rozrywała myśli na pierwiastki paskudnych podejrzeń. On takim już właśnie był, ilekroć troska zajęła miejsce obojętności, a pustkę wypełniła wreszcie jakaś materia; on takim już właśnie był, za każdym pieprzonym razem ― prędzej czy później ― dręcząc to drugie osaczającym zalewem tętniących w sercu potrzeb.
Bo przecież nigdy nie czuł się kochany, więc rekompensatą miało być posiadanie kogoś na własność; bo przecież nigdy nie czuł się wystarczający, więc wynagrodzeniem za krzywdy miało być skierowanie cudzych oczu wyłącznie na siebie.
Bo przecież nie miał okazji poznać smaku zdrowej relacji, więc nieustannie podtrzymywał wzorce, które były mu najlepiej znajome; bo przecież ― tak jak i ona ― po części kierował nim wyłącznie egoizm, więc nie dbał o roszczenia drugiej strony. Na podobieństwo reszty był wiecznie głodny, ciągle nienasycony, brzydko uparty; na podobieństwo tych, którzy zawiedli ją przedtem, nie potrafił cieszyć się tym, co miał już w zasięgu ręki. Na jej stwierdzenie uśmiechnął się jednak milcząco, niemalże jakby nakładał na jego brzmienie swoistą pieczęć podejmowanego wyzwania. Całkiem jakby już teraz wiedział, że intencja nie poniesie go wyłącznie w stronę banalnych rozmów i jeszcze banalniejszych propozycji; całkiem jakby już teraz pojmował, że ― na przekór innym, poznanym w tym kraju, kobietom ― zaproszenie jej do łóżka nie odkryje skrywanych głębiej warstw, bynajmniej też nie zagwarantuje do nich dostępu.
I może była w tym nuta irracjonalności, ale to chyba one ― kłębiące się w jej głowie przemyślenia i płynące we krwi sekrety ― intrygowały go bardziej od skrawków młodego ciała; i może sam przyłapywał się właśnie na absurdzie, prędzej pragnąc obnażyć ją nie dosłownie, lecz w przenośni, ale w tym, być może, miał zasadzać się cały jej urok. Bo była jakaś i ta uwaga nosiła się śladem czegoś pociągającego; bo to bycie jakąś, z bliżej niedookreślonych przyczyn, zaczynało mu się podobać coraz bardziej.
― A jednak nie każdy, kto płaci, dostaje to, o czym marzy. Ty przynajmniej wiesz, czego chcesz ― zauważył bystrze, jakby pokrzepiająco; bo wiele z wymienionych przezeń poświęceń przychodziło przecież bez zapowiedzi i wbrew woli, tak po prostu ― nie w imię pokrycia kosztów mniej lub bardziej przemyślanych decyzji, lecz z racji kaprysów losu. ― Wiesz, o co walczyć... I znasz zasady tej walki ― dopowiedział wkrótce, dalej niby to dywagując zaledwie o wiekowych powinnościach kobiet i przeciwstawianiu się im; w gruncie rzeczy jednak słowa te wydawały się nieść echem jakiejś głębszej uniwersalności ― bo uderzały w tony, które i jemu były po części znajome.
On też przed wieloma laty podjął ryzyko i odważył się sprzeciwić; on też postępował w zgodzie z własnymi życzeniami, spełniając zachcianki wyłącznie własnego a. Wówczas wydawało mu się, że osiągnął ich szczyt, dobrnąwszy do sedna plączących się w umyśle marzeń; i wówczas zdawało się, że nic więcej od skromnego życia w chacie pośrodku niczego, gdzie pod okiem podstarzałego druida szlifował własne talenty, nie było dlań priorytetem. Doraźny powrót do ojczyzny, potem przyjazd tutaj, w samo centrum wielkiej, prężnie rozwijającej się stolicy, gdzie kontakty otworzyły bramy możliwości, gdzie przemykanie wzdłuż cieni elit obudziło odpowiadającą ambicjom inność, prymitywnie uzmysłowiło, na jak wiele było go stać. Ile mógł rzeczywiście osiągnąć, jakie postanowienia w istocie majaczyły w zasięgu jego rąk, które stały się zaskakująco sprawcze. Teraz nie tęsknił już do lichej kwatery z drewna, nie tęsknił do prostoty codzienności naznaczonej jednoczesnym trudem jej znoszenia; bieganie za zającem czy cierpliwe oczekiwanie na byle rybę w strumieniu wyuczyło zaradności i pracowitości, hartując ducha i wolę, a zarazem też pozwoliło pojąć, że jego wiodącym problemem nigdy nie winno być zaspokajanie głodu czy pragnienia.
― Z nią najlepiej na zdjęciach ― podsumował jej gorzkie, rzucone w eter parsknięcie. Chciałoby się tu i teraz przyznać głośno, że jego rodzice skrywali tajemnice morderstwa i upozorowanej śmierci, niewiele różniąc się tym samym od mitologicznych archetypów, wybrzmiewających zaledwie legendą; przed tym powstrzymał go jednak ostatek zdrowego rozsądku, zachowawczo przypominający, że nie wszystkie ― a raczej większość ― rodziny kierowały się instynktami, burząc przy tym zasady solidarnej jedności. Historia matki, która zabiła ojca, choć ten ― jak przekonał się zaledwie miesiąc temu ― dalej żył i miał się dobrze, była ekstremalnym przypadkiem; przypadkiem na tyle absurdalnym, że zasłużenie budzącym przy okazji wiele wątpliwości. Być może prędzej pomyślałaby, że oszalał, niż wzięła takie wyznanie całkiem na serio.
― Wiesz i nie protestujesz ― powtórzył za nią, spojrzeniem śledząc profil jej twarzy; wiatr wzmógł na prędkości i coraz to żwawiej obijał policzki ich obydwojga, kolorując je bladym, chłodnym rumieńcem. ― Jak pozwolisz mi na za dużo, to w końcu przestanę się pilnować ― gdybał jeszcze półżartem, półserio, nim palce nie zjednały się z tymi należącymi do niej, a nogi same poniosły ich na szczyt.
Słońce z wolna wymykało się spod horyzontu, dech zamknął się chwilowo w piersi, dłonie rozczepiły się, a oczy łapczywie chłonęły majestat tego miejsca; Yr Wyddfa wstawało po ciężkiej i długiej nocy, a strzegący tej góry olbrzym najpewniej właśnie przecierał zmęczone snem powieki, w bezgłosym zdumieniu przyjmując sylwetki nieproszonych wędrowców ― cienie młodych gości, bezwstydnie cieszących się triumfalnym końcem długiego, choć niespecjalnie wyczerpującego marszu.
I ten mały gest ― ciche wyjęcie aparatu i skierowanie obiektywu ku jej obliczu ― wyliczyć należało na liście buńczucznych aktów indywidualizmu, nawet jeśli przyświecała mu niegroźna intencja zapisania tego wspomnienia na kliszy; i ten mały gest ― uśmiech-podarunek, tańczący na jej twarzy z chwilą bzdurnej prośby ― wskazać można było jako niewyraźny objaw czegoś tak niepozornie urokliwego, że przez moment nie wiedział już nawet, co mógłby do tego jeszcze dodać.
Bo złota łuna omiotła blond jej włosów, wpychając się też w okowy odsłoniętej skóry; bo na tle tutejszych pagórków i dolin przypominała jakąś boską wysłanniczkę ― łagodną strażniczkę walijskich przestworzy, walijskich legend i walijskich tajemnic.
― Co? ― wydukał wpierw zamyślony, niby bez przejęcia manewrując palcami przy aparacie, który uwiecznił już ze trzy czy cztery dziedzictwa tego świtu. ― Samotnie to nie to samo ― stwierdził od razu, w niedalekim pobliżu odnajdując ostrą, sięgającą pasa, skałę. ― Nie ma samowyzwalacza, ale może coś z tego będzie ― odłożywszy przedmiot, z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął różdżkę, drugim ramieniem przyciągając ją bliżej, na końcu ― obejmując ciasno, zupełnie jakby miała się wymknąć z przygotowanego skrupulatnie kadru.
A potem już się nie odzywał, precyzyjnym machnięciem ręki klikając z dystansu na spust migawki; lekki uśmiech zastygł na twarzy, z oczyma wpatrzonymi w obiektyw, ale nie wytrzymał w tej pozie nazbyt długo ― bo już zaraz obracał się profilem do niej, bo już zaraz palcem odgarniał jej z czoła natrętny kosmyk włosów. Kamera uwieczniła każdy z tych gestów, na samym końcu zapisując coś jeszcze; coś nieplanowanego i kiełkującego z korzeni nieprzemyślanego impulsu.
Bo stwardniałe w kamień, smagane wiatrem usta zechciał rozpalić, ich też ― tak nagle ― zapragnął bez pytania zasmakować.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
10-18-2025, 10:24
Prościej byłoby powiedzieć, że wiedziała, czego tak naprawdę nie chce. Od życia, od ludzi. Jej wizja przyszłości nie była sztywno określona, ale była jakaś. Poznała tak wiele historii ludzi, a z tak niewielką liczbą potrafiła się utożsamić, że w niektórych momentach nawet ją to przerażało. Bo chyba nigdy nie poznała nikogo podobnego do siebie. Może tak wielkiego, tak aroganckiego i zarozumiałego, a może po prostu tak dziwnego - bo czasem, tylko czasem - słuchając tych wszystkich opowieści, łapała się na tym, że nie rozumie. Nie rozumiała, jak kobiety mogły pozwalać sobie na życie w ciągłym lęku o to, czy wystarczy im grosza, by ugotować posiłek dla całej rodziny. Jak mogły nie pragnąć rozwoju, dlaczego tak łatwo osiadały na laurach? Nie rozumiała też, dlaczego tak wiele z nich poświęcało się dla kogoś innego, wybierało życie w sztywności i narzuconych ramach, kiedy świat był tak wielki, tak niezwykły, tak nieprzewidywalny. Może i lubiła kontrolę - może to ona dawała jej poczucie sprawczości i siły - ale na koniec dnia czuła, że otacza ją wolność. Że żaden ciężar nie spoczywa na jej barkach - a jeśli już, to taki, który mogła unieść. Patrzyła na swoje koleżanki, słuchała ciotki, spoglądała na zamkniętą w odmętach choroby matkę i czuła… co właściwie czuła? Smutek? Żal? Rozczarowanie. Rozczarowanie marnotrawstwem.
Jego słowa były pokrzepieniem, więc i jej uśmiech stał się łagodny, wdzięczny. Tylko czy na pewno wiedziała, czego chce? Czy kiedykolwiek się nad tym naprawdę zastanawiała? Miała swoje cele, do których uparcie dążyła i pragnienia, które zakłócały jej sen, mąciły w myślach. Ale gdyby spojrzeć na to ze szczerością - z dawką veritaserum płynącą w żyłach - musiałaby przyznać, że tak naprawdę nie wiedziała nic. Bo nie posmakowała nawet ułamka tego, co mogła posmakować; bo pragnienia były raczej mrzonką niż realną potrzebą. Niedawno powiedziała mu, że pragnie przekroczyć metę. Przestać gnać, przestać gonić. Ale dziś mogła się za to przekląć, bo w taki sposób mogłaby przekroczyć metę, za którą czekałoby jedynie rozczarowanie. Czekała nędzna rzeczywistość, której naprawdę nie chciała. Bo była zbyt młoda, by wiedzieć, czego pragnie. Zbyt młoda i zbyt niedoświadczona życiem. Z potencjałem na wielkie rzeczy - tego była pewna już dziś. Bo w tych wszystkich rozmyślaniach nie chodziło o krytykę samej siebie, lecz o dostrzeżenie. O ambicję. - Chyba wiem, czego nie chcę, ale to nie znaczy, że wiem, czego chcę - odparła, zanim na dobre przemyślała, czy w ogóle powinna mu to mówić. Odsłanianie się z jakichkolwiek słabości nie szło z nią w parze. Nie znała tego. Nie wiedziała nawet, na co może sobie w tej sferze pozwolić - niczym dziecko we mgle. Dziwne było, że to właśnie przy nim odnajdywała komfort, by się nad tym zastanawiać. W tym odległym od ludzi zakątku, w głuszy, która była obietnicą, że wszystkie rzeczy, które wypowie, zostaną pożarte przez olbrzyma i zamknięte w ciszy.
Nigdy, w żadnej relacji, nie czuła skrępowania - tym razem też go nie czuła - ale wiedziała, że właśnie to dopada ludzi, gdy spotykają kogoś, kto ich intryguje. Kogoś, kto samą swoją obecnością budzi wcześniej uśpione emocje. Ilu kobietom przychodziło rumienić się na samo spojrzenie na swoją sympatię? Ją dotąd zarumienił jedynie widok rozpiętego guzika w autobusie i zimny wiatr smagający policzki. Nie czuła dyskomfortu w jego obecności i może właśnie to martwiło ją najbardziej. - Daj mi coś - fragment siebie. - Jakiego ty chcesz życia? - zapytała. Nie dlatego, że temat o niej samej stał się zbyt uciążliwy - lubiła o sobie mówić - lecz dlatego, że naprawdę była ciekawa. Bo na próżno było udawać, że wciąż rozmawiają o tym co hipotetyczne.
- Ludzie tak mówią, prawda? - zapytała, gdy wspomniał o rodzinie. Słyszała to powiedzenie już wiele razy, ale nigdy do końca go nie przyjmowała. Bo jeśli ktoś naprawdę napsuł jej krwi, jeśli nie czuła z kimś więzi, to nawet w tej metaforze nie odnajdywała dla siebie miejsca. Tak jak teraz nie potrafiła sobie wyobrazić, by mieć podobną relację z ojcem - choć z drugiej strony każdego ranka szykowała śniadanie, każdego ranka razem siadali do stołu. Bez słów. Traktując się milczeniem, a jednak wciąż razem. Czy to już zahaczało o hipokryzję? A może było nią w pełni? - Czy to rozmowa na ten… przejazd autobusem? - uniosła brew, czując w jego słowach tę samą gorycz, którą znała z własnych. Nie była to już zwykła ciekawość. Nie musiał się z nią tym dzielić, a jednak wiedziała, że jeśli dwoje ludzi otwarcie dopuszcza przy sobie emocje, to w jakiś sposób buduje to potrzebę. Jeszcze może nieoswojoną, zbyt obcą, by mówić o niej głośno. Bo jej też było za nich wstyd. Jej też było źle. Wiedziała, z jakiego domu wyszła. Wiedziała, jak wiele rodzice dali jej i jak mało dali Fredowi. Właściwie nic mu nie dali. I to właśnie bolało najbardziej. Bo on był jego przyjacielem. Bo go cenił - tak po prostu. Bo najpierw była ich przyjacielska relacja, a dopiero potem ich własna. A przynajmniej to, co zaczęło się tworzyć: na barce, w autobusie, w Dzbanie i w górach.
Wiedziała i nie protestowała. Naprawdę chciała tu przyjść. Bez względu na wszystko, co padło w listach; bez względu na to, co działo się między nimi i jak zbudowane granice zaczynały się burzyć. Mógł to być tylko przyjacielski odruch - i to w zupełności by jej wystarczyło. Wejść na szczyt wraz ze wschodem słońca. Cieszyć się chłodem smagającym policzki, a potem pozwolić, by ogrzały je pierwsze, długie promienie dnia. Może nawet nie spać całą noc - czekać w ekscytacji, takiej, jaką pamiętała z dzieciństwa, z tych chwil, gdy oczekiwała przyjścia Mikołaja, pierwszej wspólnej nocy z koleżankami, pierwszego złamania szkolnego regulaminu. Tego dreszczu, który ogarniał ją całą. Czegoś nowego, przeszywającego do szpiku i zostającego tam już na zawsze. - Teraz się pilnujesz? -zapytała, unosząc brew. - Dlaczego? - może powinna się tego domyślić. Może prawda nie była wcale tak zawiła, jak jej się wydawało. Ale wolała usłyszeć to od niego. A może - sama jeszcze nie wiedząc - rzucała mu wyzwanie.
Poczuła to na skórze - jak słońce budzi się do życia, by przywitać nowy dzień. Najpierw leniwie, jakby niechętnie, muskało ich jedynie barwami nieba, lecz już po chwili złocista poświata ogarnęła wszystko wokół i nie było od niej ucieczki. Chciała czuć, że to właśnie oni witają ten dzień pierwsi, jakby oglądali go po raz pierwszy w życiu. Chciała przygarnąć go na własność, bo przecież poświęcili czas i energię, by znaleźć się właśnie tutaj. Zachłanna.
Uśmiechała się do niego, do blasku aparatu, ale to wciąż było dla niej za mało. Chciała, żeby ta chwila została, żeby klisza uchwyciła również jego obecność. Żeby ją zapamiętała. Uśmiechnęła się szerzej, gdy - udając niezrozumienie - coś przestawiał w aparacie. Chwilę później postawił go na wystającej skałce i przygarnął ją do siebie ramieniem. Przysunęła się bliżej, zanim zdążył zrobić to z obawy - nie miała zamiaru uciekać. Leniwy ruch różdżką sprawił, że klisza znów zaczęła zapamiętywać. Ich uśmiechy, ruchy, obecność.
Poczuła jego wzrok na sobie i mimowolnie uniosła spojrzenie. Ciepły dotyk dłoni, odgarniającej kosmyk włosów, przeszył ją drobnym dreszczem. A gdy jego usta dotknęły jej - ostatnim, co zdołała poczuć, było zaskoczenie. Przysunęła się jeszcze bliżej, skracając dystans do minimum; przytuliła go sobą, odwzajemniając pocałunek z tą samą łagodnością. Uniosła dłoń i zatrzymała ją na policzku, oddając mu własne ciepło. Bo chciała. Może w zbyt wielkiej śmiałości, może z dziwnej potrzeby, może przez scenerię, która ich otaczała. Kiedy jednak odsunęła się ledwie o oddech, nie zmniejszając dystansu, nie mogła pozbyć się z myśli pytania - dlaczego to zrobił? - Będę rozczarowana, jeśli to tylko forma zadośćuczynienia - powiedziała, choć sama w to wątpiła. Bo za tym gestem musiała stać potrzeba - jego impulsywna część, ta, którą i ona czuła w sobie. Chciała jednak to wymazać. Te słowa, które mogły naznaczyć tę chwilę jako zaplanowaną, wyuczoną, podporządkowaną kontroli. Dlatego wykorzystała ich nieprzerwaną bliskość i znów złączyła ich wargi - tym razem z mniejszą łagodnością, z wdzięcznością za dzisiejszą niebanalność. Za jego niebanalność. Odsunęła się po chwili - bardziej niechętnie niż z własnej woli, bardziej z obowiązku. Bo wszystko smakowało lepiej z czasem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 13:56 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.