• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Cheshire, Skała > Salon
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-02-2025, 20:38

Salon
Swoich gości Augustus zwykle zaprasza do największego salonu parterze, do którego można przejść prosto z jadalni oraz korytarza ze schodami; jest to największe i najbardziej zadbane pomieszczenie na parterze starego domostwa. Część ścian pokrywa ciemnozielona tapeta, a część pokrywa ciemne drewno. Na dębowej podłodze leżą cenne dywany. a naprzeciw kamiennego kominka stoi wygodna sofa oraz pasujące doń dwa fotele obite seledynowym welurem. We wnęce stanął regał z zakurzonymi księgami. Okna salonu wychodzą na duży ogród angielski oraz ścieżkę prowadzą do Twojej Starej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Augustus Rookwood
Śmierciożercy
paint me as a villain
Wiek
32
Zawód
właściciel pubu, przestępca, oszust
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
5
16
OPCM
Transmutacja
7
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
10-02-2025, 21:08
1 marca 1962

Dni wciąż wydawały się tak krótkie, że nie zauważał jak szybko mijały i znów zapadał zmierzch; a jako że Augustus prowadził raczej tryb życia sowy aktywnej w nocy, to większość jasnej części dnia przesypiał. Przypuszczał więc, że nie mogło być bardzo późno, gdy proponował Beth Pinkstone, że przewiezie ją na swojej miotle. Piorun z rocznika 1957 może nie był nowym modelem, lecz niezwykle solidnym, a przy pewnej ręce i odpowiedniej wprawie w lataniu na miotle, można było sporo z niej wyciągnąć. Do tego była dość długa, dlatego dodatkowa pasażerka nie była metaforycznym ciężarem. Przelot nad angielskimi hrabstwami w dość szybkim tempie, w zimowy wieczór, mógł nie być najlepszym pomysłem, sprzyjała im jednak pogoda - niebo pozostawało bezchmurne i spokojne; miał też świetną wymówkę, aby zaproponować pannie Pinkstone rozgrzanie się przy kominku w jego salonie. Wydawała się taka zmarznięta! Z premedytacją nie zaproponował jej swojego zimowego szalika, by mróz wyszczypał jej policzki. Zarumieniona wydawała się ładniejsza.
Dopiero gdy wylądowali na kamiennej ścieżce, tuż u progu drzwi wejściowych Skały, pojawiło się ciepłe światło, tak zaczarowane, że nie sposób było znaleźć wzrokiem jego źródła. Pojawiło się także w korytarzu, do którego ją wprowadził. Kwadrans później zajmował już miejsce na fotelu, podczas gdy pannie Pinkstone zaproponował gruby pled i miejsce na sofie. Sam zajął się wszystkim. Przyniósł jej kubek gorącej herbaty (do której dolał rumu, o tym się przekonała jednak dopiero wtedy, gdy pociągnęła spory łyk) i rozpalił w kominku, który był od teraz głównym źródłem światła. Gadał o rzeczach nieważnych i błahych, nieszczególnie dbając o to, czy Beth, urocza kelnerka z jednej z irlandzkich restauracji, ma czas się odezwać i czy w ogóle podoba jej się ta dyskusja. Tych kilka razów, gdy udało jej się dojść do głosu, zdążył się z nią uprzejmie nie zgodzić i łaskawie wyprowadził z błędu, bo nie miał dziś ochoty się denerwować. Jedynie miło spędzić czas. Dlatego w pewnym momencie przesiadł się na sofę, a z każdym kolejnym kwadransem przysuwał się bliżej, niby to przypadkiem. A gdy jego palce zacisnęły się na jej kostce po raz pierwszy, to nie przestały ciała Beth już dotykać; najpierw poznawał kształt jej szczupłych nóg, a później posmakował ust.
Nie spodziewał się niczego innego jak przyjemny finał tego wieczoru. Wieczoru, który miał pozostać wyłącznie między nim, a kelnerką. Wierzył, że tak będzie, nosiła przecież złotą obrączkę na palcu, więc na pewno nie na rękę byłby jej podobny skandal. Oboje mogli sobie pomóc i trzymać gębę na kłódkę, to podobało mu się chyba nawet bardziej niż konstelacje złotych piegach na ciele i twarzy, czy burza kasztanowych loków. Żałował jedynie, że Beth zniknie pewnie niedługo przed północą, udając, ze wraca z pracy, w której została dłużej. Całkiem nieźle kłamała jak na tak anielską buzię, która wpadła mu w oko kilka tygodni wcześniej.
A Twoja Stara szumiała cicho na wietrze, obserwując z daleka niegodziwości Augustusa Rookwooda.
Wygramy, a jak nie, to przynajmniej rozwalimy kilka łbów
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Anastasiya Trubetskoy
Czarodzieje
si tu n'existais pas déjà
je t'inventerais
Wiek
29
Zawód
utrzymanka i matka
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
21
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
15
Siła
Wyt.
Szybkość
10
5
10
Brak karty postaci
10-03-2025, 19:34
Spinka w kształcie kołka ― a może raczej szpikulca, bo jej koniec na życzenie stawał się ostry jak żyletka ― przyniosła proste szczęknięcie zamka od drzwi; uwolnione od upięcia włosy zafalowały na marcowym, rześkim wietrzyku nocy, ale nie miała im tego za złe. Już zaraz zresztą, w półmroku przedpokoju, na powrót zebrała je w nieskładną, choć pociągającą całość, przelotnie szukając jeszcze odbicia własnej twarzy w pobliskim lustrze.
Bo miała w sobie coś ze zwierzęcego drapieżnika ― sięgała po swoje stanowczo, łapczywie, choć nie bez stosownego przygotowania; bo miała w sobie coś tak niewinnie ludzkiego ― głupawą i kobiecą, być może, potrzebę zrobienia na nim wrażenia, zastygnięcia na dłużej w pamięci, wreszcie ― zmiany losów, które niezmiennie prowadziły ich codziennością.
To domostwo powinno być jej ostoją, te mury powinny być miejscem chaotycznej bieganiny Charlesa; i myślała tak wcale nie z chciwości, czy materialistycznej żądzy, a prędzej w imieniu kolejnej, głębszej od cieni podobania się swojemu mężczyźnie, konieczności ducha. Byli sobie pisani, sam przecież dobrze o tym wiedział; byli sobie przecież przeznaczeni, w zgodzie z porzekadłami, przesądami i siłą bliżej nienazwanej opatrzności.
W to chciała wierzyć, w coś zresztą musiała; w niego chciała wierzyć, odwiedzając go dziś w złagodniałej postawie szukającej porozumienia. Dlatego nie wysłała listu, nie ostrzegła, że zamierza go odwiedzić; dlatego łudziła się, że krył się tu gdzieś, w którymś z dobrze jej znanych kątów pokoju, zwyczajowo zajmując się czymś znacznie mniej ważnym od niej i ich syna. Jego zostawiła w rękach którejś z zaufanych koleżanek, dobrze wiedząc, że mały nie znalazłby tu dla siebie dziś miejsca.
Nie kiedy zażyczyła sobie ponownie zawalczyć o jego serce; nie kiedy opuściła gardę, chwilowo wyzbywając się wściekłości za wszystkie zła i niegodziwości, których mógł się dopuścić. Znowuż założyła na dłoń zresztą ten pozorowany pierścionek ― imaginację narzeczeństwa, którą sama skleciła z podarowanych niegdyś przezeń kolczyków. Siła manifestacji bywała ponoć piorunująco skuteczna.
Nie zdejmowała pantofli, przemykając po korytarzach jako nieme widmo; licha poświata wymykająca się z salonu tam też zogniskowała jej uwagę, najpierw nienachalną i pozornie naznaczoną bylejakością. Do czasu, aż po drodze omalże nie potknęła się o buta.
Damskiego.
Należącego do jakiejś o b c e j kobiety.
Lęk dopadł ją momentalnie, gdzieś w kąciku oczu majacząc czymś na kształt próbującej się uformować łzy; dwa głębokie wdechy powstrzymały ją jednak przed zrujnowaniem misternego makijażu i pogodnej twarzy, choć na tej ― z każdym kolejnym krokiem ― wyrastała bezgłosa furia.
Bo stamtąd wymknęło się westchnienie i jęk, bo stamtąd dobiegł wymowny wyraz rozkoszy.
Wparowała do środka bez zająknięcia, w dłoni stanowczo dzierżąc różdżkę; rozbiegane spojrzenie trafnie rozpoznało okoliczność, gniew ― popchnął do działania.
― Petrificus Totalus! ― zaklęcie poszybowało wprost w niego, rozebranego połowicznie, jak gdyby nigdy nic sterczącego przed samym nosem jakiejś bezwstydnej lafiryndy. Inaczej nie dało się jej nazwać, świecąc golizną ― oraz, swoją drogą, pokaźną dawką celulitu, na co zaśmiała się w duszy ― z zamierzeniem dobrania się do spodni Augustusa. Ten runął jak długi na podłogę, a gdy szanowna Beth Pinkstone ― z obnażonym biustem, pożal się Boże, wiszącym prawie do pępka ― dopiero co orientowała się w sytuacji, ona łapała ją już stanowczo za burzę kasztanowych włosów. I nie znała przy tym litości.
― Ty zdziro! ― pociągnęła jej głowę do góry, zyskując przy tym zaskakujące pokłady siły; ręce tej drugiej próbowały ją odpychać, paznokcie ― drapać, ale ból nakazywał nadążać za jej krokiem. Posłusznie, na zewnątrz, gdzie temperatura ledwie przekraczała zero stopni. ― Jakim prawem dotykasz mojego mężczyzny?! ― Drzwi wejściowe objawiły mrok i ponury blask księżyca; wypchnąwszy ją za próg, zagroziła jeszcze:
― Niech no cię tylko jeszcze kiedykolwiek zobaczę, a wcale nie wrócisz do domu! ― Zaryglowała drzwi porządnie, nie przejmując się, że ta stoi rozebrana na mrozie; żwawo wróciła zaś do salonu, do leżącego na wznak Rookwooda. Mogłaby oczekiwać tłumaczeń, ale wcale ich chyba nie chciała; jak gdyby nigdy nic postanowiła dalej odgrywać spektakl uwodzenia ― po to tu przecież przyszła.
― Ty świnko ― zacmokała, bezwstydnie obejmując jego twarz udami; krótka sukienka podwinęła się zalotnie, odsłaniając czarne pończochy. Łydkami unieruchomiła przy okazji męskie ramiona, już zaraz szepcząc definitywne Finite. ― Nie myśl sobie, że mnie to jakkolwiek rusza ― dodała teatralnie, lewą ręką czule gładząc go po policzku, drugą zaś ― sięgając do rozporka. Po omacku, zarazem bezpardonowo, palcami wślizgnęła się do środka ― wciąż w geście pieszczoty. Kontynuowała przez dłuższą chwilę, spojrzeniem sięgając wreszcie do jego oczu.
― Och ― wyrwało się tylko spomiędzy ust, bo jego ciało reagowało przecież prędzej od umysłu; było tak od zawsze i tak już najpewniej pozostać miało. ― Tęskniłeś ― stwierdziła w końcu, pozwalając sobie na przeciągły uśmiech i obnażenie perliście białych zębów.

rzut
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Augustus Rookwood
Śmierciożercy
paint me as a villain
Wiek
32
Zawód
właściciel pubu, przestępca, oszust
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
5
16
OPCM
Transmutacja
7
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
10-09-2025, 11:48
Wyobrażał sobie ten wieczór zupełnie inaczej.
Ostatnie tygodnie były pracowite, ponad miarę wyczerpujące, a przy tym dość nerwowe. Rookwood czuł, że wszystkie mięśnie ciała ma napięte, a pod czaszką myśli krążą jak rozjuszone pszczoły w ulu. Potrzebował chwili wytchnienia, błogiego relaksu i okazji, aby odsunąć od siebie wszystkie problemy dnia codziennego. Nie spędzał więc wieczoru w Złotym Dzbanie, gdzie nie mógłby nie myśleć o biznesie, tylko napisał do Beth, która podobnie jak on potrzebowała zapomnieć o szarej codzienności. Mogli sobie wzajemnie pomóc, w najlepszy ze sposobów, a przy tym jakże bezpieczny. Złota obrączka na palcu, której czarownica nawet nie zdejmowała, gwarantowała dyskrecję i święty spokój. Beth nie wymagała od niego więcej niż mógł jej dać, dlatego tak cenił jej towarzystwo. Przynajmniej chwilowo. Dopóki mu się nie znudzi. Miała jednak na tyle słaby charakter, że jedna groźba doniesienia mężowi o jej gościnności między udami załatwiłaby sprawę. Liczył na to, że pani Pinkstone sprawi, że jego wieczór będzie długi i przyjemny, a przed północą się wyniesie bez słowa i będzie mógł się wyspać jak król, z nikim nie dzieląc się ani pierzyną, ani poduszką.
Wypity wcześniej alkohol wytrącił Augustusa z trybu czujności, a widoki, które miał przed samym nosem nie pozwalały myśleć o czymkolwiek innym niż krągłości rudowłosej Beth, siedzącej mu właśnie na kolanach i z wolna pozbywającej się swojej koszuli. Wzrok śledził jak drobne dłonie odpinają kolejne guziki. Nie usłyszał więc cudzych kroków w korytarzu, nie dostrzegł też smukłej sylwetki stojącej w progu salonu; zorientował się dopiero, gdy ciszę przecięła pierwsza głoska wypowiadanego zaklęcia. Zerwał się wówczas z sofy, niemal zrzucając przy tym Beth na podłogę (na szczęście zsunęła się jednak na sofę, chociaż niewiele go w tamtym momencie to obchodziło). Jego spojrzenie zdążyło uchwycić błękit oczu z dalekiego wschodu, a szczęki zacisnęły się ze złości - a chwilę później jeszcze mocniej, pod wpływem zaklęcia całe jego ciało zesztywniało. Rookwood zdążył jedynie zacisnąć palce na różdżce, lecz zabrakło mu ułamków sekund, by poderwać ją przed siebie i spróbować wyczarować tarczę. Runął na podłogę boleśnie, z wyrazem wściekłości wymalowanym na twarzy, mogąc jedynie przysłuchiwać się kobiecym wrzaskom. Gałki oczne zastygły jednak nieruchomo, widział więc jedynie sufit i mógł jedynie wyobrażać sobie jak ta przeklęta Rosjanka obchodzi się z Beth. Słyszał jęki bólu, postękiwania rudowłosej i protesty, ale nieszczególnie asertywne, skoro wylądowała za drzwiami. Słyszał wszystko, a złość rozchodziła się po jego ciele na równi z podnieceniem. Na litość Merlina, nie żal mu było rudowłosej, która mogła doznać uszczerbku na życiu lub zdrowiu a jedynie straconej szansy na przyjemny, spokojny wieczór.
Zdążył ułożyć w głowie dziesięć różnych planów morderstwa i ukrycia zwłok Anastasiyi zanim wróciła do niego i usiadła mu na klatce piersiowej, a raczej twarzy, jak gdyby nigdy nic i to ona kontynuowała z nim zabawę, którą wcześniej dość drastycznie przerwała. Każdy inny mężczyzna byłby z pewnością zachwycony. Nie codziennie do twojego domu włamuje się półwila z usilnym zamiarem wepchania ci się do łóżka. Nawet brak tego mebla nie mógł jej powstrzymać.
W jego głowie trwała walka, gdy próbował przełamać zaklęcie Rosjanki siłą woli, rzucać Finie, choć mięśnie miał zesztywniałe, nie mogła być przecież silniejsza od niego. Na pewno nie. Chyba jeszcze gorsza była świadomość, że to ona sama cofnęła to zaklęcie, uwalniając go spod klątwy. Wzrok Augustusa z trudem oderwał się od pięknej twarzy, aby dostrzec, że Beth nie ma już za oknem. Pewnie wyczarowała sobie płaszcz i uciekła. Niegłupie. Zrobiłby to samo na jej miejscu, Rosjanka była niepoczytalna.
Jęknął cicho, czując jej dłoń na swoich spodniach, wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz podniecenia, tak dzisiaj wymarzony. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Część niego gorąco pragnęła poddać się tej chwili. Płynąć razem z prądem, przyjąć to co los mu dawał, a chciał mu dać ciało Anastisiyi. Tyle, że był już mądrzejszy. Znał ją za dobrze. Jeden numerek, a stanie się jeszcze gorsza. Włożył więc całą siłę swojej woli w to, żeby złapać ją za biodra i zamiast przyciągnąć bliżej swojej twarzy, poczuć miękką koronkę bielizny, to w brutalnym geście zrzucił ją z siebie, na podłogę, samemu próbując się podnieść.
Na usta cisnęło mu się tysiąc słów. Obelg, parszywych epitetów, przekleństw, wulgaryzmów i pytań, na które wcale nie chciał znać odpowiedzi. Wybrał jednak to, które mogło zaboleć ją najmocniej. Był na nią wściekły i zamierzał uderzyć precyzyjnie. Jeszcze nie dosłownie. Szkoda mu było taka pięknej buzi, na którą patrzenie sprawiało niemal fizyczną przyjemność.
- A ty kim kurwa jesteś i co robisz w moim domu?! - spytał podniesionym tonem, świdrując ją pytającym spojrzeniem. Z pełną premedytacją próbował wyglądać tak jakby intensywnie zastanawiał się nad tym, czy w ogóle ją zna i kim może być. W prawej dłoni trzymał różdżkę, ale nie wymierzył nią w Nastyę - jeszcze. - Wiesz, że w Anglii włamania są KARALNE? - wysyczał ze zmrużonymi oczyma, nic sobie nie robiąc z tego, że zdradził się z tym, że wie o jej innym niż brytyjskie pochodzenie - choć to akurat było słychać w każdej wypowiadanej przez nią zgłosce.
Wygramy, a jak nie, to przynajmniej rozwalimy kilka łbów
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Anastasiya Trubetskoy
Czarodzieje
si tu n'existais pas déjà
je t'inventerais
Wiek
29
Zawód
utrzymanka i matka
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
21
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
15
Siła
Wyt.
Szybkość
10
5
10
Brak karty postaci
10-13-2025, 20:59
being a mistress on the side
it might not be something you would do
but you haven't seen my man

Twarz z pozoru nie zdradzała szczegółów, niezmiennie zachowując nieskalaną emocją statyczność; gdzieś pomiędzy uśmiechem a furią drżała jednak przez moment mrugająca prędko powieka, gdzieś pomiędzy brwią a skronią wykwitła kropla potu, spływająca jako ten objaw niemego rozczarowania i letargu. Bo gdzieś pomiędzy teatrem a rzeczywistością leżała w końcu granica niechlubnej prawdy.
Gorszącej autentyczności, w widmie której on nigdy nie miał być jej wart, bo odwiecznie pragnął więcej, a zarazem niegotów był na nic; gorszącej rzeczywistości, w obliczu której na powrót stawała się tą podłą i nieprzewidywalną kulą impulsywności, przeczącą wartościom wyznawanym aktywnie od czasu przyjęcia roli matki. Opiekunki i protektorki, zapewniającej byt synowi, którego od początku nie chciał on, chwilowo więc wtedy nie chciała i ona; problemu wygodniej było się pozbyć, do zobowiązania ― bynajmniej nie przyznawać. I wątpiła wielokrotnie, tego jednego dnia pochylając się nad trucizną, innego zaś nad betonowym brukiem podrzędnej ulicy; i zwątpiła po raz ostatni niedługo przed rozwiązaniem, osaczona cieniem beznadziei pragnąc się pozbyć siebie, przy okazji też nienarodzonego jeszcze chłopca.
Ale to on właśnie tchnął w nich ulatujące z wolna życie, to on zatroszczył się wtedy o ich los i nakazał obydwu sercom bić dalej.
Gdyby tego nie zrobił, nie miałaby złudzeń, nie plątałaby się w własnych emocjach i powinnościach, nie zrzucałaby z ramion zalotnie grubego futra, obnażając tym samym obcisłą sukienkę bez ramiączek; gdyby tego nie zrobił, nie walczyłaby niezmiennie o jego łaskawość, niezmiennie nawiedzając domostwo i pub, wypisując do bliskich i krewnych, podpytując tymczasem w Ministerstwie o warunki uprawomocnionych alimentów. Wprawdzie wierzyła nadal, że byli sobie pisani, że właśnie w takim duecie ― przypieczętowanym przez zabobon i przeznaczenie ― tworzyliby najsilniejszą rodzinę, wychowując wspólnie potomka, który potrzebował autorytetu ojca; dobrze wiedziała też jednak, jak kapryśna bywała jego wola, jak krótkowzroczne bywało jego spojrzenie, wreszcie ― jak skurwysyński charakter przylegał do jego ciała.
I z tego też powodu nie nalegała wcale, by wciąż się spotykali; i z tego też powodu priorytetem był dla niej Charlie ― zasługujący na dobry i pomyślny start, na ― pokraczny, być może, ale ostatecznie jakiś ― wzór mężczyzny.
Skoro nie potrafisz nas kochać, zapewnij chociaż finansową stabilność, żądała, bez skutku; skoro splamiłeś już moją reputację, pozostawiając w roli samotnej matki, nie czyń tego samego własnemu synowi, perswadowała, bez zmian. A wystarczyło raz bodaj spojrzeć na małego, by wiedzieć, że w jego żyłach silnie płynęła krew Rookwoodów; a wystarczyło wtedy zostawić ich na minut jeszcze kilkadziesiąt, by wykrwawiła się nie śmierć i już nigdy więcej nie motała w jego codzienności.
Nagie ramiona objawiły szczupłość sylwetki, choć sukienka i jej dekolt bynajmniej nie były wyzywające; miękkość płaszcza mimowolnie omiotła najpewniej odsłonięty tors, ale to nie to wydusiło z jego ust cichy, mimowolny jęk.
Bo pozwalała przecież rozkoszować się w tej pieszczocie, nim nie uderzył weń zdrowy rozsądek, pragmatyzm, jakikolwiek ostatek rozumu; mogła zapierać się przed tym, by nie zrzucał jej z siebie, by nie przerywał udanemu ― w jej ocenie ― preludium do pojednania, ale prymitywna, fizyczna siła wygrała z wolą ― i ją chwilowo pogrzebała.
Zaledwie na moment, bo zasłyszawszy jego słów zaśmiała się tylko wyraziście, choć nie gniewnie; z podłogi podniosła się powoli, z gracją kocicy, która dopiero co odłożyła na bok zabawę z myszą ― bo jego abrudalność, po tych wszystkich, zasłyszanych dotychczas, obelgach i inwektywach, wydawała się naprawdę komiczna.
― Kurwa? ― powtórzyła za nim cicho, choć w jej ustach brzmiało to prawie filigranowo. ― To nowe imię, które mi nadałeś? Twoja chwilowa amnezja jest rozczulająca ― stwierdziła, płynnym krokiem przechadzając się po salonie, z drewnianego parkietu zbierając tym samym ubrania pozostawione przez Beth ― z namysłem postanowiła pozbyć się ich w pobliskim, buchającym płomieniem, kominku. ― Och, Augustusie, nie udawaj, nie warto... Twoje ciało pamięta lepiej niż ty ― rzuciła w międzyczasie, poprawiając czarną satynę własnej sukienki; i wydawałoby się, że od teraz trzymać go będzie na dystans, ale w manierze byłej łyżwiarki pantofel zastukał to raz, to dwa, a ona wyrosła znowu w jego pobliżu. Stanąwszy na czubkach palców wyszeptała wprost do jego ucha:
― Włamanie? ― przerwała, nadal nie pozwalając sobie na bezpośredniość dotyku. ― Myślisz, że potrafiłbyś zamknąć przede mną drzwi? Gdybym chciała wejść... wdarłabym się nie tylko do domu ― enigmatycznie westchnęła, tylko po to, by przesunąć się nieznacznie; kraniec palca łagodnie dotknął zaraz jego skroni: ― Wdarłabym się tutaj ― dłoń zjechała niżej, wędrując przez szyję i klatkę piersiową, aż do pasa. ― Niejednokrotnie wdarłam się tutaj ― uznała, gdy opuszkami zastukała o skórę przełożonego przez szlufki paska. ― Momentami wdarłam się też tutaj ― przyznała pewnie, ręką powróciwszy gdzieś w okolice serca. I zdawało się, że pochyla się w jego stronę, jakby na jego wargach życzyła sobie złożyć swoistą pieczęć tego wyznania ― ale wtem odsunęła się raptownie, przemawiając po raz ostatni:
― Do domu można się włamać, gdy się do niego nie należy. A ja ― pośladek oparła o kant stołu, wyginając plecy w pozorowanej namiętności. Dawała mu ostatnią szansę. ― Ja byłam tu pierwsza. Przed twoimi lafiryndami, przed twoimi wymówkami.
1x k100 (urok wili):
86
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Augustus Rookwood
Śmierciożercy
paint me as a villain
Wiek
32
Zawód
właściciel pubu, przestępca, oszust
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
5
16
OPCM
Transmutacja
7
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
10-17-2025, 16:27
Czasami miał szczerą ochotę rozszarpać ją na strzępy.
Mało która czarownica tak działała mu na nerwy. Upartością Anastasiya dorównywała niemal matce Rookwooda, a to był już nie lada wyczyn. Nie działało to jednak na jej korzyść, raczej przeciwnie, bo im bardziej gorliwie obstawała przy swoim i nie ustawała w próbach usidlenia Augustusa na stałe, on zapierał się jak dzikie zwierzę. Tak bowiem widział małżeństwo i odpowiedzialność wynikającą z założenia rodziny - jak okowy, które miały go ograniczać. Wypierał jednocześnie myśl o tym, że jego ojciec i tak robił co chciał, niezależnie od złotej obrączki na palcu. Po prostu nie i już. Tymczasem panna Trubetskoy nic nie robiła sobie z jego niechęci i wciąż uparcie wracała do niego jak boomerang, próbując przekonać, że jej syn jest owocem ich romansu. Bywała przy tym tak bezczelna i nieprzewidywalna, że Augustus nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Nie sposób było traktować Rosjanki jak powietrze, bo potrafiła zmienić się w trujący gaz, który zapierał mu dech w piersiach - czasami z zachwytu, częściej ze złości.
- Niezbyt dobrze rozumiesz po angielsku, hmm? - warknął z przekąsem, nie mogąc powstrzymać się do złośliwości pod adresem wschodniego akcentu. Bywały chwile, gdy mu się podobał, najpewniej zacząłby, gdyby tylko pozwolił Nastyi na działanie i nie odtrącił jej dłoni, nie zrzucił z siebie. - Сука блять. Dotarło? - wycedził z najgorszym akcentem jaki tylko słyszały uszy Nastyi, bo jego język nie był wcale przyzwyczajony do języków wschodnich. Wpadło mu to kiedyś do ucha i postanowił zapamiętać ten wulgaryzm - dla Nastyi, mogła to docenić. - Co ty wyrabiasz? To nie należy do ciebie - spytał Augustus, lecz nie ruszył się nawet o centymetr, nie kiwnął nawet palcem, aby Rosjankę powstrzymać przed spaleniem ubrań jego niedoszłej kochanki. Wcale nie dbał o szatę Beth, nie obchodziło go czy miała w czym wrócić w ten zimowy wieczór do domu, jak wytłumaczy się ze strat sukienki. To był jej problem, nie jego. Przekomarzał się jedynie z Rosjanką, chcąc dać jej do zrozumienia, że jest wściekły z powodu przerwania mu randki.
Na usta cisnęło mu się ostrzeżenie przed kolejnym włamaniem. Obietnica, że straci wszystkie palce, jeśli jeszcze raz naciśnie klamkę bez wyraźnej zgody, lecz wciąż pozostawał jedynie mężczyzną, o hedonistycznych skłonnościach i umiłowaniu kobiecego ciała. Gdy wspięła się na palce i szeptała mu do ucha, znów poczuł dreszcz, doskonale wiedząc, że częściowo miała rację. Wdarła się do jego życia i on nie potrafił jej od kilku lat z niego wyrzucić, chociaż Merlin mu świadkiem, że nierzadko próbował.
Tak jak próbował zachować trzeźwość myśli, świadomość własnych czynów w jej towarzystwie, lecz Nastya nie dała mu szansy. Augustus nie potrafił już (i wcale nie chciał) zaprzeczyć jej słowom. Nie zauważył też dokładnego momentu, kiedy jego umysł i wolę spętał silny wili urok. Spojrzał na nią tak, jakby ujrzał ją tego wieczoru pierwszy raz. Złość wyparowała z niego nagle i gwałtownie, mięśnie nie były już tak napięte; gniewny wyraz twarzy ustąpił uśmieszkowi, który wyginał wąskie usta zawsze wtedy, gdy starał się oczarować kobietę. Cieszył oczy urodą blondynki, jego spojrzenie błądziło po doskonałych rysach twarzy i miękkich ustach.
- Czuj się jak u siebie w domu, skarbie - wyrzekł po chwili, lecz coś w środku nie pozwoliło mu przyznać jej racji, potwierdzić, że to także jej dom. Prawnie należał wyłącznie do niego. Miał na to papier. - Gdzie moje maniery? Napijesz się czegoś? Ognistej whisky, rumu porzeczkowego, skrzaciego wina? A może coś mocniejszego, lubisz bawić się ostro, co Nastya? Szklaneczka Smoczego bimbru? - proponował, podchodząc do barku jak gdyby nigdy nic, wciąż pozbawiony koszuli i z rozpiętymi spodniami. Zdawał się jednak nie zwracać na to uwagi. Zaklęciem dołożył drwa do ognia, gdzie płonęły właśnie ubrania Beth. - Wyglądasz niezwykle, wiesz o tym, czyż nie? - wyrzekł z zachwytem, nie potrafiąc powstrzymać się od tego, aby nie zerknąć na nią przez ramię, gdy otwierał barek.
Wygramy, a jak nie, to przynajmniej rozwalimy kilka łbów
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Anastasiya Trubetskoy
Czarodzieje
si tu n'existais pas déjà
je t'inventerais
Wiek
29
Zawód
utrzymanka i matka
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
21
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
15
Siła
Wyt.
Szybkość
10
5
10
Brak karty postaci
10-30-2025, 20:34
Czasami i ona miała ochotę rozerwać go na strzępy.
Bo był tak paskudnie niepokorny, tak przebrzydle awanturniczy, tak głupio przekorny. Bo był jak to małe i naiwne dziecko, w celowej zabawie odpowiadające nie, choć umysł i serce jednoznacznie nakazywały wydusić tak. Bo był pieprzonym Augustuem Rookwoodem ― mężczyzną zbudowanym z kontrastów, które rozpalały ją i gasiły zarazem; mężczyzną mimowolnie zatrzymującym jej dech w piersi, a jednocześnie wyrywającym go z niej przymusem.
I choć najpewniej nigdy nie myślał o niej jakkolwiek poważnie, przez kilka miesięcy sielanki trzymając blisko co najwyżej z wygody, z przyjemności, a może w geście niewybrednej chęci łechtania jego skruszałego, chłopięcego ego, miał w sobie coś tak elektryzującego, że duma umykała emocjom, rozsądek gubił się w szale; i choć najpewniej nigdy nie potrafiłby docenić jej w pełnej okazałości, traktując jej ducha i ciało w kategoriach podwładnej, lojalnej suki, ciąganej na smyczy przemawiającej chłopięcymi kaprysami i zachciankami, z jakiegoś bliżej nienazwanego powodu uwielbiała je wszystkie spełniać. Być może dlatego, że poza obiektem żarliwej namiętności zawsze był dla niej imponującym uosobieniem zaradności, której wiecznie brakowało przecież niegdyś jej własnym rodzicom; być może dlatego, że poza sztywną ramą silnych mięśni, przystojnymi kantami twarzy, wreszcie ― głębokim głosem stanowczości, odnajdywała w nim też człowieka z krwi i kości ― grzesznego, popełniającego błędy, ale nie w zupełności spaczonego. Jego skórę pokrywały liczne blizny traum i rozczarowań, jego skóra zasadniczo ― podobnie do tej jej, alabastrowej, mistycznie połyskującej ― chłonęła dolegliwości codzienności, wygodnie filtrując na jej wierzchu wszystko to, co zatruwało serce. Był egoistą, ale i ona taka była; był narcyzem, ale i ona nim była; męczył go kompleks jeden czy drugi, ale i ją ― wbrew naiwnym pozorom ― dotykało wrażenie bycia niewystarczającą.
Zwłaszcza dla niego, zwłaszcza dla Charliego; oni obydwaj rządzili teraz jej światem i despotycznie wyznaczali jego granice, których nie mogła przecież nigdy przekroczyć.
Bo choć po nim zdobyła już względy wielu, od większości wysłuchując pięknych obietnic o małżeństwie i szczęściu, o wsparciu i jedności, tylko jego jedynego przez ten cały czas kochała; dla niego jedynego mogłaby się zabić i potrafiłaby zabić ― a on musiał rozumieć to nad wyraz dobrze, ją jedną zaś trzymając przy sobie tak długo, tak zobowiązująco. Wierzyła, że byli dla siebie powietrzem ― że bez niego brakuje jej oddechu; w tej popapranej normalności doglądała w nim podmiotu swojej jaźni, jakiegoś dziwacznego uzupełnienia pustki, która echem dobijała się do niewielkiego mieszkania, gdzie współdzielona z synem samotność rozrywała ją na strzępy ― a w konsekwencji duma i postanowienia szły w kąt, a w konsekwencji znowu do niego wracała, na powrót walczyła o tego, który był jej pisany.
Inaczej być nie mogło, tak rozstrzygnął los; inaczej być nie mogło, więc mimo uszu puszczała jego koszmarne prowokacje, pachnące tym brzydkim szowinizmem i nacjonalizmem. Nie jesteś taki, Augustusie. Kpiące politowanie rozlało się po jej ślicznej twarzy, oczy zadziornie odnalazły te drugie, a perła równych zębów wychynęła spomiędzy pełnych, malinowych warg, gdy ostatnia pozostawiona po Beth tkanina dosięgała żarliwego płomienia w palenisku:
― Dalej myślisz, że to ty rozdajesz tu karty? ― zimne i nieprzeniknione tęczówki łapały ciepło kominka, przez krótką chwilę tracąc cały swój dotychczasowy urok. ― Zawsze musisz mieć kontrolę, prawda? ― rzuciła retorycznie, bo odpowiedź wydawała się oczywista ― odebranie mu jej godziłoby w jego ― już i tak momentami miałkie ― poczucie męskości. Oblizała wargi, nim czubek pomalowanego na krwistoczerwono paznokcia nie wbił się w klatkę piersiową, gdzieś nad sercem. ― Może powinnam pozwolić ci przekonać się, jak to jest, gdy to ktoś inny dyktuje warunki... Udowodnisz, że na to zasłużyłeś? ― gdybała zmysłowo, przeciągając głoski w niskim brzmieniu napompowanego elegancją i wyrachowaniem głosu; tylko na niego tak podniecająco działała prowokacja, tylko on ulegał wilemu czarowi w takiej, nieznającej słodyczy ni przesadnej kokieterii, manierze. Zaraz już jednak wzmagała dystans, opierając się o stół, gdy on w przejęciu przebierał w alkoholach; dłoń powędrowała wówczas do ciasno splecionych włosów, puszczając je wolno, by swobodnie opadły na ramiona i nęcąco otuliły rysy twarzy.
― Augustusie ― wymruczała w końcu, po chwili dłuższego namysłu; palce powędrowały do zapięcia sukni, mącąc przy niej bez pewności, bez przekonania. ― Nie trudź się, poradzę sobie bez twojej gościnności ― i to brzmiało jeszcze sensualnie, i to brzmiało jeszcze nie jak przytyk, a prosty fakt, ale na ostatniej sylabie głos się jej załamał ― bo znów sięgnęła półśrodków, bo znów pozwoliła sobie zagrać nieczysto i dopuścić się manipulacji. ― Chodź do mnie. Chcę się z tobą kochać, teraz, a potem... z tobą porozmawiać ― przyznała miękko, jakby skruszale, z dala od tonu impulsywnej wariatki, bo pierwotnie sprawy ułożyć się miały odwrotnym tokiem ― omamione magią deklaracje i tak nie miały teraz jednak głębszego znaczenia; westchnienie zniecierpliwienia pospieszyło ręce, już wkrótce więc materiał sukni obnażył koronkę biustonosza, a ostatnie słowa zawtórowały kliknięciu obcasa o podłogę:
― Zerżnij mnie. Od tyłu, na stole, w łóżku po ciemku, w wannie, albo na podłodze... ― Jakkolwiek będziesz chciał, bo jestem cała twoja, twoja, t w o j a, tak fatalnie stęskniona.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Augustus Rookwood
Śmierciożercy
paint me as a villain
Wiek
32
Zawód
właściciel pubu, przestępca, oszust
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
5
16
OPCM
Transmutacja
7
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
10-30-2025, 22:32
Dawno już powinien się jej pozbyć.
Byłby przecież do tego zdolny, nieliczni nie posiadali co do tego wątpliwości, znając go lepiej niż inni. Lepiej niż Nastya, która utkała we własnej głowie iluzję tego, kim naprawdę był Augustus Rookwood; fałszywy obraz, jaki i tego wieczoru przywiódł ją w progi Skały, zagłuszał rozsądek i przysłaniał rzeczywistość. Nie miała świadomości lwiej części jego sekretów, w życiu nie domyśliłaby się jakie myśli krążyły pod blond czupryną, jaką niekiedy nosił w nieładzie. Najgorsze - obiektywnie rzecz biorąc - było jednak to, że nawet wszystkie obrzydliwości, ta cuchnąca ropa okrucieństwa i bezwzględności, jakie toczyły jego przebrzydłą duszę, nie zraziłyby panny Trubetskoy i wciąż marzyłaby o tym, by tytułować ją panią Rookwood. Nawet wówczas, gdy dowiedziałaby się co kilkukrotnie już rozważał, w chwilach, gdy rozsierdziła go najmocniej.
Wiedział przecież jak sprawić, że ktoś zniknie. Rozpłynie się w powietrzu, nie pozostanie po nim żaden ślad, nawet drobny włosek i nitka wełnianego swetra na dywanie. Anastasiya nie miała pojęcia ile już razy zacierał ślady, układał opowieści służące za alibi, nie tylko dla siebie, ale i swoich przyjaciół. Nie przypuszczała, że nigdy nie powracał do tego myślami i żaden trup nie ciążył mu więcej na sumieniu. W jej przypadku wszystko byłoby o wiele prostsze. Była tu sama, nie miała bliskiej rodziny, jedynie dalekich krewnych, którym posłałby list spisany wcześniej jej ręką pod przymusem - z rzewnym pożegnaniem i nadzieją, że w mroźnej Rosji ją i syna lepsze życie. Bogata wyobraźnia Rookwooda zagrzebała ją już wielokrotnie, by raz na zawsze pozbyć się problemu. Miewał nieodparte wrażenie, że masochizm w Trubetskov był tak silny, że wyparłaby to, zaprzeczała temu ogniście tak jak temu, że nie czeka ich szczęśliwe zakończenie. Anastasiya musiała lubić ból jaki trawił duszę i ciało, gdy uciekał przed nią, wyjątkowo przyjmując rolę zająca w tym polowaniu - ona zaś miewała swoje wzloty i upadki jako myśliwy.
Nie zdecydował się jednak na to brutalne - jeszcze - rozwiązanie, z jednego prostego powodu, który był dla niej oczywisty, lecz nigdy nie miała usłyszeć prawdy z jego ust. Miała w sobie ogień, który rozpalał go do czerwoności. Ze złości i pożądania. Czasami jednocześnie. Niewiele znał czarownic tak pewnych siebie, tak zdeterminowanych i upartych. Niekiedy go to drażniło, innym znowuż razem - imponowało. Była piękna, to oczywiste, była doskonała w każdym calu; twarz o rysach klasycznych, miękkich, lecz pełnych charakteru nie pozwalała o sobie zapomnieć, słodycz ust kusiła jak ogień ćmę, jej zapach skóry śnił mu się po nocach. To jednak wile geny, które otrzymała razem z krwią, miała w sobie jednak więcej. Nigdy go nie znudziła, fizycznie nie potrafił się nią nasycić, lecz dawała mu inny rodzaj rozrywki - rozkoszował się tym, że jest na każde jego zawołanie. Jego męskie ego puchło pod wpływem myśli, że półwila, kobieta która mogłaby mieć każdego mężczyznę w tym kraju, gdyby tylko zechciała, tak gorąco pragnie właśnie jego (właściwie nie dziwił się temu), aby wciąż tak uparcie nadstawiając policzek raz za razem. Sadystycznie lubił bawić się tymi uczuciami, igrać z jej miłością i wiernością, lubił ją drażnić i rozsierdzać, chociaż doskonale wiedział, że za chwilę tego pożałuje. Ona była głupia, że za nim biegała, on był głupi, że nie potrafił sobie odmówić tej sadystycznej przyjemności gry na kobiecych uczuciach. Nawet to, że dziś tu była, nawet to, że wyrzuciła Beth z salonu i zajęła jej miejsce, niemal nieprzejęta tym, że na męskiej skórze pozostał obcy zapach, kręciło Rookwooda bardziej niż chciał przyznać.
A przynajmniej do tego momentu nie chciał.
Gdy zakręciło mu się w głowie od wilego uroku, kiedy czar Anastasiyi przysłonił jasność myśli, był gotów powiedzieć wszystko, co tylko zechciała usłyszeć, byleby pozwoliła mu posmakować słodyczy malinowych ust i nasycić się miękkością jej ud.
- Ależ nie - odparł lekko, niemal nieprzejęty, prawie głupio uśmiechnięty, wodząc za nią maślanym spojrzeniem. - Nigdy nie powiedziałem, że nie lubię kobiecej kontroli. W odpowiednim miejscu i czasie - powiedział Augustus, w oczywisty sposób nawiązując do tego, że było jedynie kilka takich miejsc, które później wymieniła - łóżko, stół, kanapa, nawet podłoga, ale lepiej futrzany dywan z niedźwiedzia jaki leżał przed kominkiem. Obserwował jak dotyka czubkiem języka wargi i pochylał się już, marząc o tym, by go drażniąco przygryźć, kiedy poczuł wbity w nagą skórę paznokieć. - Mogę ci wiele udowodnić, Nastya - zgodził się pokornie, naprawdę gotów powiedzieć wszystko, co tylko chciała usłyszeć. Ale czy naprawdę tego chciała? Nie lubiła służalczych mężczyzn. Inaczej by jej tu nie było. Wile czary mąciły mu głowie, nie odbierały jednak prawdziwej natury - uśmiechnął się przy tym kpiąco, rozłożył ręce, jakby zapraszał ją do tej próby. - Pytanie brzmi jednak, czy ty potrafisz dyktować warunki? - spytał wyzywająco. Pewnie wykopał pod sobą ogromny dół.
Potrafiła. Prędko przekonał się o tym, że była w tym świetna. Wystarczyło, aby męskie spojrzenie podążyła za palcami, rozpinającymi guziki, a skinął kilkukrotnie głową, zgadzając się na wszstko.
- Porozmawiamy - przytaknął na świętego spokoju.
Pożądanie, które czuł zaledwie kwadrans wcześniej, kiedy miał na kolanach Beth, nie mogło równać się z tym jakie rozeszło się teraz falą po ciele. Na kilka uderzeń serca zacisnął szczęki, jakby powstrzymywał to pragnienie, aby cieszyć oko tym widokiem - półnagiej Nastyi, w blasku świec i ognia z kominka, proszącej o to, by ją zerżnął. Nie pozwoliłby kobiecie prosić o to dwa razy (może i pozwolił, ale na pewno nie pod wpływem wilego uroku), więc niepokornie spełnił jej prośbę. Wyciągnął rękę i wplótł palce w jasne włosy, przyciągając półwilę do siebie; dopiero teraz poczuł jak tęsknił za miękkością tych ust i zapachem perfum, które nęciły zmysły. Z rzadka miał ochotę na delikatność, nużyło go to, a złość spowodowana niespodziewanym wtargnięciem, teraz mieszała się z pożądaniem - i Nastya czuła to w zachłannych pocałunkach jakie odbierał za jej przyzwoleniem; w każdym ugryzieniu płatka ucha i skóry szyi. W niecierpliwych dłoniach, które zaczęły błądzić po smukłych kształtach i nawet ciąża nie odebrała jej powabu. Doświadczone palce prędko poradziły sobie z haftką biustonosza, a kiedy pchnął Nastyę na kanapę - pozbył się pozostałej części bielizny, żeby rozewrzeć jej uda i wsunąć pomiędzy nie dłoń.
Wszelkie myśli zniknęły we mgle namiętności, która teraz trawiła ich oboje; nie potrafił myśleć o niczym innym, niż o tym, by znaleźć się bliżej, jeszcze bliżej. Nad nią, za nią, pod nią i obok niej. Przede wszystkim - pragnąc być w niej i z nią. Sycił się jej smakiem i zapachem, dotykiem skóry i przyjemną lekkością ciała. Nie przejmował się tym, że może zadawać jej ból, gdy palce wplatały się brutalnie we włosy i przyciągały głowę bliżej. Oczarowała go tak silnie, że nie potrafił i nie chciał się powstrzymywać, całkowicie poddając pierwotnym instynktom. Uczynił dokładnie to, o co go prosiła, spełniając jej prośbę w sposób nad wyraz gorliwy. Bo pełne gorliwości, niecierpliwości i zaangażowania były wszystkie ruchy jego ciała. A gdy nadeszło spełnienie szeptał jej imię. Wprost do ucha, gdzieś obok w przestrzeń, powtórzył je kilkukrotnie, zachwycony i zadowolony.
A gdy wreszcie poczuł przyjemne rozluźnienie, kiedy zarówno pożądanie, jak i złość znalazły ujście, pozostawiły ślady na bladej skórze Rosjanki, na szyi i biodrach, na piersiach i lędźwiach, opadł na futrzany dywan, przyciągając ją do siebie, oplatając ramieniem w niedźwiedzim uścisku.
- Jesteś... - wymruczał, lecz urwał, bo nie potrafił znaleźć właściwego słowa. Nie był poetą, a w krzyżówkach nie poruszali tematów kochanek. Wierszy nie czytał. - ... niesamowita - dokończył, bo jedynie to przyszło mu teraz do głowy. Przeciągnął się zaraz, uśmiechnięty i zadowolony, nie przejmując się tym, czy czuła to samo. Posiadł ją i tylko to się liczyło. - Masz na coś ochotę? - spytał cicho, unosząc wolną rękę, aby ująć palcami podbródek i zmusić ją do spojrzenia mu w oczy. - Chciałaś porozmawiać - przypomniał sobie, a kąciki ust rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. - Najlepiej rozmawia się przy kolacji, więc... - Być może każdy inny mężczyzna zaprosiłby ją teraz do najlepszej restauracji w magicznym Londynie i wydał dziesięciokrotność swoich miesięcznych zarobków, byleby mogła cieszyć swoje podniebienie owocami morza i francuskimi deserami, ale Augustus....- Może pójdziesz do kuchni i coś nam przygotujesz, hm? Umieram z głodu, a ty tak świetnie gotujesz - zaproponował, zadowolony z tego, że pomyślał o komplemencie na koniec.
Wygramy, a jak nie, to przynajmniej rozwalimy kilka łbów
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Anastasiya Trubetskoy
Czarodzieje
si tu n'existais pas déjà
je t'inventerais
Wiek
29
Zawód
utrzymanka i matka
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
21
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
15
Siła
Wyt.
Szybkość
10
5
10
Brak karty postaci
10-31-2025, 20:24
Tęskniła za nim, tak potwornie tęskniła i bynajmniej nie życzyła sobie tego ukrywać; śniła o nim w noce samotne i przepełnione lękiem, jego twarz widziała też u innych mężczyzn, gdy czasami ― w toku frustracji, niekontrolowanych kobiecych potrzeb albo finansowych kryzysów ― pozwalała im nieść sobie cielesne spełnienie. Wszystko to było jednak fantazmatem, pieprzonym, nęcącym i zarazem cholernie smutnym omamem; wszystko to nie smakowało nigdy zadowoleniem, choćby tamci pojawiający się w jej życiu już po nim ― z umysłami niezmąconymi działaniem wilich genów ― padali jej do stóp, w pokrzepiającej obietnicy oddania jej wszystkiego.
Nazwiska, pieniędzy, posiadłości, wyliczali pragmatycznie, widząc, że najchętniej karmiła się tymi zdroworozsądkowymi współczynnikami małżeństwa; bezpieczeństwa, miłości, troski, dodawali niekiedy, dostrzegłszy, że pod maską rosyjskiej wariatki tliła się jeszcze dusza małej, przerażonej dzisiejszością, dziewczynki. Była jednak na tyle zdeterminowana, by słabości te skrzętnie ukrywać; była jednak na tyle silna, by dzień w dzień niezłomnie walczyć o przetrwanie. Nie dla siebie, a dla niego ― zesłanego przez los syna, którego jako jedynego kochała chyba bezwarunkowo, nieodwołalnie, po prostu.
Wszak Augustusa kochała zupełnie inaczej; po prawdzie sama wyrażała już niekiedy wątpliwości, czy tak naprawdę jeszcze kochała, czy może wracała do niego z wygody, fascynacji albo poczucia obowiązku. W całym zachwycie jego wyobrażeniem, po kolei, z każdym kolejnym tygodniem jego milczenia oraz przebrzydłego wyparcia, odkrywała też karty rzeczywistości; rzeczywistości, w której był niczym więcej od troglodyty, szowinisty, kłamcy i mizogina. Być może nie potrafiła tego nazwać podobnym wyliczeniem, być może myliła te zachowania z objawami prawdziwej męskości, ale dawno pojęła już, że nie był, nie jest i nigdy nie będzie dobrym człowiekiem.
Ale ona też nie była; ona podobnie dążyła do celu, makiawelistycznie skoncentrowana na tym, by je osiągać. Po to tu zresztą dziś przyszła, po to nałożyła najlepszą z sukienek, skrupulatnie ułożyła włosy i wymalowała usta czerwienią szminki; po to zresztą żałośnie wykorzystywała atuty swojej wrodzonej zdolności, po to przekonująco prosiła, by ją pieprzył. Osobiście nie musiała dobierać się do jego spodni, osobiście mogła nawet nie mieć na to teraz ochoty ― wiedziała jednak, że bez tego nie dojdzie do rozmowy, że bez tego ponownie wyrzuci ją na bruk, wyzwie, upodli, upokorzy. To, że teraz się przed nim rozbierała ktoś inny najpewniej łatwo nazwałby upokarzającym gwałtem na kobiecej dumie, ale ona tak o tym nie myślała; to, że teraz się przed nim rozbierała, było wypadkową sprytu i tęsknoty ― tej naiwnej, rozbijającej ją na pomniejsze kawałki tęsknoty za mężczyzną, którego nadal chyba jednak nienormalnie kochała.
I może dlatego odnajdywali w sobie ― tak kiedyś, jak i teraz ― ośrodki nienazwanej jedności, sięgającej znacznie głębiej od prymitywnych zachwytów fizycznością tego drugiego; i może dlatego tak lekko wpisała ich w ramy wspólnej przyszłości, tak przystępnie nakarmiona iluzją, że bez siebie niezdolni byli oddychać, że bez siebie brakowało im powietrza.
― N-nie było mowy o... kanapie ― wymruczała na wydechu, gdy tam też wylądowali, gdy bezzwłocznie postanowił spełnić jej prośbę; gorliwie scałowywała z niego resztki przykrego powitania, a może i nawet powidok ciepła ust Beth ― myśl tę zagłuszyła prędko jednak przeciągłym jękiem, pierwszym, drugim i piątym, gdy tak bezpardonowo uczynił z niej swą uległą marionetkę. W pierwszej chwili oddała się temu tak naturalnie, pozwalając ciałom rozmawiać bez słów, pozwalając mu na spełnienie wszystkich męskich kaprysów; wkrótce jednak dopomniała się o swoją rolę w tym układzie, sprowadziwszy i siebie, i jego na podłogę, nieopodal trzaskającego ogniem paleniska.
I tam też, przez krótki moment, to ona górowała nad nim, udami obejmując go w pasie, rękoma pieszcząc własne krągłości sylwetki, symultanicznym ruchem bioder zaś ― niosąc zadowolenie nim obydwojgu, z zespolonych ciał tworząc skomplikowane, geometryczne kształty.
― Och, och! ― mimowolnie wyrwało się z piersi, gdy na kilkanaście ostatnich ruchów to on przejął z powrotem inicjatywę; rozpalona do czerwoności skóra migotała enigmatycznie w blasku pobliskich płomieni, ciała zaś ― zmęczone, nasycone, przebrzmiałe jej imieniem szeptanym przez niego ― padły na miękkość dywanu. Bez wahania zaległa w jego objęciach, bez pytania wtuliła się weń tak, by czuć jeszcze jego tętniącą żywo krew, jego rozszalałe serce ― i w obliczu tego zapomnianego brzmienia powieki przymknęły się w satysfakcji.
― Najpierw porozmawiamy ― zdecydowała za niego, czubkami palców czule przejeżdżając po kantach jego żuchwy. ― Potem zrobię ci coś do jedzenia... ― dodała natychmiast, rękę wyciągając teraz dalej, do jego skroni, którą pogładziła ckliwie, w matczynym niemalże geście. ― A przed snem zrobię ci dobrze... Jeszcze raz ― zapowiedziała zadziornie, nim pierś nie odkleiła się od tułowia, a łokieć nie spoczął stabilnie na ciepłych panelach; głowa podparta o dłoń górowała teraz nad mężczyzną, a niebieskie oczy ― piękne, duże, z rozszerzonymi ekstazą źrenicami ― odnalazły te jego. Głębokie westchnienie zrobiło zapowiedź dla swobodnej konstatacji:
― Tęskniłam za tobą. Ty za mną też ― brzmiało to poważnie, choć usta rozciągnęły się w wytwornym półuśmiechu ― trochę nawet cynicznym. ― Nie będę wiecznie udawać, że jakoś bez ciebie wytrzymuję. I że dalej się na ciebie za tamto gniewam. ― Za wszystkie oszczerstwa, za to, że nas porzuciłeś, za krzywdy, które czynisz mnie i Charliemu. ― Jesteś m o i m mężczyzną, Augustusie ― wymruczała mu wprost do ucha, obok niego składając też leciwy pocałunek. ― Dajmy sobie szansę. Spróbujmy od nowa ― wyszeptała, wolną ręką, po omacku, odnajdując ośrodek jego niedawnych przyjemności.
Tym razem nie dla pieszczoty, a w charakterze groźby, że dłoń umotywowana potencjalną odmową zaciśnie się tak, by w ostateczności to on zawył z bólu; zawył tak, jak i ona wyła za nim całymi nocami, ilekroć pojmowała, że go przy niej nie było.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-31-2025, 20:54
Choć Augustus dawno już powinien się jej pozbyć, skuszony kobiecym urokiem pozwolił, by rozkwitła między nimi niezmącona namiętność. Wraz z Anastazją oddali się nieposkromionej czułości, przez chwilę gubiąc wszelką myśl i wszelki rozsądek. Pozostawali tylko oni i zanurzone we wspólnej pieszczocie dwa ciała. Czy jednak tylko oni pozostali? Upojna chwila wkrótce przeminęła, ale splecione ze sobą pragnienia dały początek nowemu życiu. O konsekwencjach miłosnych uniesień para kochanków już wkrótce miała się dowiedzieć (albo i nie).

Anastazjo, jesteś w ciąży, proszę o zaktualizowanie kuferka.

Mistrz Gry składa serdeczne gratulacje i życzy wesołego halloween! Philippa Moss
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:02 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.