• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Suffolk, Dunwich, Przeklęta Warownia > Salon
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 20:15

Salon
Ciemne drewniane belki stropowe i ciężkie kotary nadają pomieszczeniu estetycznego klimatu. Ściany są pomalowane na zieleń, ale nie jest to zwykła zieleń. Kolor jest ciemny i głęboki, przypominający barwę lasów w nocy. W pomieszczeniu znajdują się również duże okna, które pozwalają na dostęp światła dziennego i ułatwiają odbiór wnętrza. Okna są ozdobione ciężkimi zasłonami z ciemnego materiału. Kanapy o zielonym, aksamitnym obiciu, o ciekawych, zakrzywionych kształtach, zachęcają do odpoczynku. W salonie znajdują się również wykonane z ciemnego drewna regały, które ocieplają to wnętrze. Na półkach widać mnóstwo starych, skórzanych tomów oraz ręcznie pisanych manuskryptów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-10-2025, 15:23
3 marca '62

Przez ostatnie prawie dwa lata jej życie odmieniło się w sposób, którego nie dało się już cofnąć. Zaręczyny, ślub, ciąża, a potem nagłe, intensywne zanurzenie w macierzyństwo. Każdy z tych etapów nawarstwiał się w niej. Z każdym dniem czuła, jak zmienia się jej postrzeganie świata. Czasami miała wrażenie, że wszystko to jest jedynie dziwnym snem, że nie należy do własnego ciała, a jej świadomość dryfuje gdzieś pomiędzy jawą a snem, pomiędzy rzeczywistością a iluzją.
Gdzie podziała się tamta żądna przygód czarownica, która nie wahała się stanąć twarzą w twarz z nieznanym? Gdzie skryła się uparcie dążąca do celu łamaczka klątw, którą jeszcze kilkanaście miesięcy temu była? Powtarzano, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, ale jej wydawało się, że bez względu na to, gdzie siedzi, stoi czy dokąd zmierza, to patrzy przez zaklętą soczewkę. Jakby ktoś rzucił na nią czar, który wyciszał dawny żar i zastępował go tępym, ciągłym zmęczeniem. Brak snu był jej codziennym towarzyszem. Walden zawsze wybierał najgorsze możliwe pory na posiłki, guganie czy rozpaczliwy płacz, jakby instynktownie wiedział, kiedy jej powieki były najcięższe. Radzono jej, by oddała dziecko pod opiekę mamek. Tak przecież było wygodniej, tak robiło wiele kobiet z jej kręgu. Ale ona nie potrafiła. Wolała sama stoczyć się w obłęd, niż zafundować swojemu dziecku to samo chłodne oddalenie, które sama znała aż nazbyt dobrze.
Miała tylko nadzieję, że ta iskra, drobny, migoczący płomyk, który dawniej nadawał kształt każdemu jej działaniu wciążj tli się gdzieś pod warstwami codzienności. To ona przecież sprawiała, że była tym, kim była. Uciekała kiedyś z wielkiej posiadłości, spod ciężaru wysokich murów i oddechu obowiązków, które dusiły ją jak zbyt ciasny gorset. A teraz? Teraz znów otaczały ją mury, choć inne, bardziej miękkie, utkane z bliskości, ale wciąż niewidzialnie wyznaczające granice. I obowiązków przybywało, jakby z każdym dniem los dorzucał kolejną cegłę.
Nie mogła jednak narzekać. To była jej rodzina. Jej dom. Po raz pierwszy od dawna czuła, że należy do czegoś większego, że splata swoją historię z historią innych. To było jej, w sposób, w jaki nic wcześniej do niej nie należało. A jednak czasami, w cichych chwilach, zastanawiała się, czy pragnienie czegoś więcej nie jest zwyczajnie egoistyczne. Bo to, co miała, dla wielu było marzeniem, spełnieniem, końcem wszelkich poszukiwań. Ona jednak w myślach wędrowała dalej. W wyobraźni rozwiązywała zagadki, do których nikomu nie udało się nawet zbliżyć. Wspinała się po niewidzialnych schodach, zdobywając kolejne piętra w wieży własnej ambicji. I choć na co dzień chodziła boso po miękkich dywanach, w snach wciąż stąpała po zimnych, kamiennych stopniach prowadzących ku czemuś całkowicie nieznanemu.
Nie lubiła być sama, bo wtedy najwięcej myśli kłębiło jej się w głowie. Tak jakby umysł sam próbował jej coś podsunąć, podpowiedzieć, ale ona nie miała dostępu do pełnych treści. To ją męczyło. Dzięki Waldenowi samotność rzadko była jej udziałem. Ale choć jego obecność wypełniała przestrzeń, nie była to obecność, która potrafiłaby zagłuszyć niepotrzebne myśli. Krzyk, owszem, z tym radził sobie doskonale. Dziś jednak, po godzinach śpiewania, kołysania i niekończącego się przytulania, udało jej się wreszcie uśpić małego tyrana. Kołyska stała tuż przy kanapie. Blondynka dosłownie osunęła się na nią z wycieńczenia, pozwalając ciału opaść jak marionetce, której przecięto sznurki. Przymknęła powieki, licząc na choć kilka minut wytchnienia, gdy nagle głośny trzask drzwi przeszył ciszę. Zerwała się natychmiast, serce podeszło jej do gardła. Nie tylko ona zareagowała - Walden również, ale w swoim stylu. Jego płacz wybrzmiał echem w całej Przeklętej Warowni, odbijając się od kamiennych ścian niczym alarm. Spojrzała w stronę korytarza, a jej wzrok był ostrzejszy niż klinga. Z iście morderczą determinacją wpatrzyła się w winowajcę, który właśnie wchodził, kompletnie nieświadomy, że naruszył kruche, wyczarowane z trudem chwile spokoju.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-12-2025, 17:21
Policzki jawiły się bladym rumieńcem, oddech zdradzał ślady bimbru we krwi, a dłonie, z pozoru czyste i zwyczajowo zadbane, śmierdziały portem ― tanim papierosem, metalem i złowioną rybą. Na ramionach majaczył jakiś stary sweter, na nim ― gruby i pewnie, tu w Anglii, zupełnie niemodny kożuch; żwawy i nieco sztywny krok ustąpił miejsca zgoła chwiejnej, choć niewyzbytej jakiejkolwiek gracji posturze. Strojna maska chwilowo upadła na deski teatru ― zdeptana, odrzucona, z nienazwaną satysfakcją zdjęta z twarzy tego, który samoświadomie przywdziewał ją każdego poranka. Elastyczność ducha ― podobna do gładzi wielkiego lustra, w którym rozmówcy oglądali własne odbicia ― pękła wreszcie na małe kawałki, przyćmiona swobodą zachowań, lekkością słów, wreszcie ― pociągająco wyswobadzającym wrażeniem wolności. Już zaraz zalegnąć miał w szerokim łóżku własnego pokoju, przez ten krótki jest moment ciesząc umysł złudzeniem bliskości tego, za czym po cichu tęsknił; już zaraz oddać się miał w pokrzepiające ramiona snu, nazajutrz cierpiąc na powrót w odmętach obowiązku i powinności, znowu wkraczając na drogę nieznającej końca walki o lepszą przyszłość.
I wszystko to brzmiało dość pompatycznie, ale takim chyba też, po prawdzie, było. Skrojone na miarę garnitury, wystawne kolacyjki z kontrahentami pogrzebowego przedsiębiorstwa, pomniejsze manewry na politycznym, ministerialnym poletku ― zewsząd uderzał doń sąd o podłej, uwikłanej z nieprawdy pajęczyny dzisiejszości, której wcale dla siebie nie wybrał; zewsząd dobiegał cyniczny obraz miejsca, w które surowo, nie znosząc pretensji, postanowiono go wepchnąć, przy okazji zmuszając, by uznał za własne.
Dom zwyczajowo zdawał się pusty, pozbawiony żywego ducha, ale bynajmniej nie niemy; korytarze zawsze grzmiały tu echem dyskretnych podszeptów, podłoga jęczała o czyjejś obecności, wysoko zawieszony strop gromadził zaś podźwięki knowań i sekretów, świadectwa których odnajdywali wyłącznie ci potrafiący słuchać. Solidna klamka wejściowych drzwi ustąpiła pod ociężałym naciskiem, zawiasy szczęknęły więc alarmująco; leżący w przedpokoju but był pierwszą z przeszkód, łomot zwielokrotnił jeszcze głuchy objaw przypadku, gdy naścienny wieszak nie zechciał przyjąć na siebie kolejnego garbu ― zawilgotniały płaszcz opadł żałośnie na podłogę, pantofel zastukał o parkiet jeszcze kilka razy, w powietrzu poniósł się dym z wypalanej fajki, a całości zawtórował dziecięcy płacz.
Płacz wymieszany z wyzbytym dźwięku, ostrym spojrzeniem matki niemowlęcia, przed którym nie zdążył umknąć; konsternacja zmiotła arogancki półuśmiech, a on ― w przepraszającym geście przyznającego się do winy sprawcy ― stanął w progu przestrzennego salonu, pomrukując nieskładnie:
― Ja... Ten hałas... To tak przypadkiem, naprawdę... ― Kiepa wrzucił do popielnicy, już zaraz ― nie pytając o pozwolenie ― górował nad kołyską ― Walden, no co ty? Musisz spać, inaczej twoja mama zabije nas obydwu ― A mnie to już na pewno, chciałoby się dodać, ale zamiast tego wziął chłopca na ręce; i było to niewątpliwie aktem skrajnego nierozsądku, bo stał na nogach dość niepewnie, ale ten młodszy w końcu przycichł, niewinnie i marzycielsko wpatrzony w pobliskie, naznaczone zmęczeniem, lico Lucindy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-16-2025, 22:01
Z czasem zaczęła rozumieć wszystkie te kobiety, które widywała wcześniej - matki pochylające się nad swoimi dziećmi z niepojętą czujnością. Rozumiała je, bo odkryła, że każda sekunda naprawdę ma wagę. Każdą można przeżyć świadomie albo bezpowrotnie utracić. Patrzyła na swojego syna z mieszaniną fascynacji i wzruszenia. Codziennie odkrywała w nim coś nowego: błysk w oczach, który zmieniał się z dnia na dzień, palce zaciskające się na drobiazgach tak, jakby badały granice własnych umiejętności. Każdy jego ruch wydawał jej się nowym początkiem, choć jednocześnie uczył ją cierpliwości. Wiedziała, że takie chwile jak ta, gdy spał spokojnie zdarzają się rzadko. Dlatego chwytała je obiema rękami. Było to dziwne, czasem wręcz przewrotne uczucie. Dawniej pora dnia czy nocy nie miała dla niej najmniejszego znaczenia. Żyła jak chciała, pracowała, podróżowała, decydowała sama. Teraz nie ona wybierała rytm, a nadawało je dziecko. I musiała się w tym odnaleźć. Nie chciała jednak, by rola matki całkowicie ją definiowała. Nie mogła pozwolić, by wszystko, czym była, sprowadzało się tylko do tego. Wciąż pragnęła zostać sobą - tą dawną, wolną, upartą Lucindą. Nawet jeśli musiała jeszcze trochę poczekać, aż ta wersja znów dojdzie do głosu. Wiedziała, że w końcu tak się stanie
Mordercze spojrzenie przebiegło po twarzy młodego mężczyzny, choć wiedziała, że tym razem winy w nim nie było. Wszyscy mieli to już we krwi - chodzenie na palcach, gdy tylko Walden pojawiał się w zasięgu ich wzroku czy słuchu. Nie prosiła o to, nigdy tego nie chciała. To miał być ich dom, nie świątynia ciszy. A jednak… czasem, kiedy wpatrywała się w kołyskę, dopadała ją ta nieproszona myśl: dziecko naprawdę zmienia wszystko. I wszystkich.
Nie poruszyła się, kiedy przekroczył próg salonu i podszedł do małego. Wiedziała, co się wydarzy. Igor miał w sobie coś, co łamało jej logikę i wyglądało na to, że Walden również podzielał tę słabość. Bratanek i wujek, dziwna więź zawarta bez słów. Dowodem był ten moment, gdy małe rączki znalazły się w jego objęciach, a płacz ucichł, jakby ktoś ugasił pożar. Czy to był talent Igora, jakiś dar do dzieci, czy może wyjątkowość tego jedynego chłopca? Nie potrafiła tego stwierdzić. Ale nie przeszkadzało jej to wcale. - A jego, dlaczego miałabym? - zapytała unosząc brew w prowokacyjnym, dobrze jej znanym geście.
Wróciła na kanapę i usiadła na niej bokiem, pozwalając, by głowa oparła się o wezgłowie. Cisza ponownie ją otuliła. - Widzisz, Walden? - szepnęła, spoglądając na dziecko w jego ramionach. - Wujek świetnie się bawił i to bez nas. - nie musiała dodawać nic więcej. Woń alkoholu unosząca się w powietrzu i jego lekko chwiejny krok mówiły same za siebie, kreśląc obraz wieczoru, którego nie była świadkiem. Na jej ustach zatańczył jednak cień uśmiechu, gdy dodała: - A mógł zostać z nami i śpiewać ci kołysanki. - ton był lekki, rozbawiony, jakby rzucała to półżartem, ale w głębi tkwiła nuta czegoś innego. Może zazdrościła mu tej wolności, którą zawsze nosił w sobie i którą rzucał w twarz światu bez wahania.
Nie skomentowała jego stanu. Nie odebrała mu dziecka, choć niejedna matka zrobiłaby to bez wahania. Zamiast tego przesunęła dłonią po poduszce obok siebie, poklepując wolne miejsce. Było w tym coś z zaproszenia, a trochę z rozkazu. Zmuszała go, by usiadł, nie chcąc ryzykować, że nogi odmówią mu posłuszeństwa, że pochyli się zbyt mocno. Nie powiedziałaby tego głośno - ani z szacunku do samej siebie, ani z szacunku do niego.
- Gdzie byłeś? A może lepiej powiedz z kim – zaczęła ciekawa wszystkich wieści i plotek. – Skoro już nas obudziłeś, to przynajmniej nakarm mnie opowieściami. – dodała z lekką uszczypliwością.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-22-2025, 23:17
Niemałą transformację przeszedł ten dom, ich życia, wreszcie ― bodaj i usposobienia, które w zwyczajowej oschłości zmuszone były odnaleźć ostatki wrażliwości i empatii należne dziecku, nowemu członkowi tej dużej, poskładanej z różnych, niekiedy chyba niepasujących do siebie części, rodziny. Coś osobliwego tętniło jednak w bliskim prawdzie wrażeniu, że dla niego zmiany te okazały się zaskakująco naturalne; że on, w swojej typowej zmiennokształtności, znalazł i miejsce dla kolejnej, przy tym nieodkrytej dotąd przezeń, roli wuja i doraźnego opiekuna.
Wcielenia, z którym polubił się od razu, z początku jeszcze nieco niepewnie, choć bynajmniej nie bez zaangażowania; wcielenia, które przylgnęło do ciała na podobieństwo uszytej na miarę koszuli ― gładko, niezawodnie i bezpretensjonalnie. Sam, nie bez przyczyny, dziwował się nieco nad tym stanem rzeczy, w duchu zastanawiając się nad pochodzeniem tej swobody i sympatii; nigdy dotąd nie miał przecież powodu przejmować się czyjąkolwiek obecnością, nigdy dotąd nie miał też sposobności widnieć w charakterze protektora ― a jednak uśmiechnięta, bezbronnie niewinna twarz Waldena rozświetlała myśl dziwacznym uczuciem nieznajomego przejęcia. Zamiaru, który milczącym głosem niedookreślonej intencji nakazywał doglądać jego rozwoju, pomagać w kształtowaniu odpowiednich wzorców, dbać o niezbędne budowanie impresji, że ten ― w obliczu jakiejkolwiek potrzeby ― miał się do kogo zwrócić. Na wiele z tych był jeszcze zbyt mały, ale czas płynął nieubłaganie; nie mieli obejrzeć się, a zaraz jego pierwsze kroki przeistoczą się w wartki bieg, pierwsze słowa ― w ciągi skomplikowanych zdań. Własnego dzieciństwa wolał nie pamiętać, więc uczestnictwo w czyimś ― okraszone uwagą większą, niżby ktokolwiek mógł oczekiwać ― stało się chyba jakąś integralną częścią nowej codzienności. I dlatego, być może, tak dobrze pojmował, skąd w niej ― matce pierworodnego ― ta nieodparta iskra zaangażowania; i dlatego, być może, zdecydował się przykładać własną cegiełkę do budowania więzi z bratankiem, którego choćby za parę lat widywać miał już pewnie od święta.
― Bo łączy nas... męska solidarność ― odpowiedział żartobliwie, jakby w cichym oczekiwaniu na objaw wypowiedzianej konstatacji; chłopiec potwierdził to przynajmniej wymowną ciszą, chociaż na moment uspokajając demony wyrywające go z błogiego śnienia. ― Ale nie opowiadaj takich rzeczy, jeszcze się na mnie obrazi ― dodał wkrótce, rzucając jej iskrzące rozbawieniem spojrzenie; przez jakiś czas jeszcze majaczył nad kołyską, nim milczący gest nie zaprosił go na miękkość siedziska. Usłuchał ― nie z poddańczości, a szacunku dla jej woli; usłuchał, bo wybrała najstosowniejszą w tej okoliczności formę. Zawsze doceniał jej takt, miała go w sobie znacznie więcej od reszty domowników; pochodzenie wykształtowało w niej pewne przyzwyczajenia, których nawet odmężowska klątwa nie zdołała stłumić. ― W kołysanki mnie nie wmanewrujesz, aż tak pijany nie jestem ― rzucił, odnajdując stabilność w oparciu pleców o kanapę. Głowa małego wciąż opierała się o ramię, oczy zaczęły się jednak przymykać ― obniżony o połowę ton głosu przemówił zaraz po jej pytaniu, trochę niepewnie, nieco wahliwie, ale bez głębszej myśli:
― Mam takiego znajomego... Pochodzi znikąd, w życiu nie ma niczego, codziennie walczy o przetrwanie... ― tu zatrzymał się na moment, układając wyrazy w jakiś zrozumiały konkret. ― Jest wprawdzie trochę zagubiony, ale to dobry człowiek, z wartościami. Nie zna zawiści, jest do bólu szczery ― kontynuował, oczy osadzając wreszcie na niej; bo tym wstępem zbudował chyba fundament dla refleksji, która nurtowała go bez ustanku ― i szczerze kwapił się nad tym, jaką odpowiedź usłyszy z ust tej, przez większość życia tkwiącej na granicy skrajnych przekonań. ― Dorastałem wśród takich, którzy twierdzili, że ludzie tacy jak on nie są warci uwagi, że... czarodzieje brudnej krwi nie zasługują na mój czas, że nie warto mieć ich blisko siebie, bo są nieprzydatni, bezużyteczni, wręcz szkodliwi... Czy to źle, że zaczynam zmieniać zdanie?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-27-2025, 11:26
Przekrój ludzi mieszkających w Przeklętej Warowni był tak różnorodny, że czasem zastanawiała się, w jaki sposób w ogóle udaje im się funkcjonować pod jednym dachem. Łączyło ich tak niewiele, a jednak wystarczająco, by stworzyć coś na kształt wspólnoty. Każdy z nich niósł w sobie bagaż doświadczeń, które nie miały nic wspólnego z ciepłem rodzinnego domu. Żadne z nich nie mogło mówić o szczęśliwym dzieciństwie, o matczynej trosce czy ojcowskim autorytecie. Wszyscy, bez wyjątku, wychowani zostali przez brak, przez pustkę, przez rozczarowania. A jednak, gdy patrzyła na to z boku, widziała coś, co mimo wszystko sprawiało, że to miejsce żyło. Kolejne pokolenia, które przecinały się tutaj nie przynosiły jedynie traum i blizn. Było w nich coś więcej, być może pragnienie stworzenia czegoś, czego sami nigdy nie zaznali.
Myśląc o tym, wracała do przeszłości - do swojej i do historii Drew. Do wszystkiego, co przeszedł tylko dlatego, że jego ojciec postanowił odwrócić się plecami, zostawić ich bez wyjaśnienia, bez cienia odpowiedzialności. Każdy nosił w sobie podobną opowieść. Miała świadomość, że to właśnie ta przeszłość, z całym ciężarem i brakiem sprawiedliwości, uczyniła ich tymi, kim byli dzisiaj. I choć zdawało się to sprzeczne z rozsądkiem, wiedziała, że nie chciałaby tego zmieniać. Gdyby miała wybór, gdyby mogła przejść przez życie bez bólu i bez strat, nie zrobiłaby tego. Bo jeśli to wszystko doprowadziło ją tutaj, do tego miejsca, do tej rodziny i do niego, to warto było przez to przejść.
Może właśnie dlatego z taką łatwością przychodziło im patrzeć na najmłodszego członka rodziny, jakby w nim widzieli szansę na coś, czego sami nigdy nie mieli. Może właśnie dlatego wszyscy, bez względu na własne demony, chcieli dołożyć swoją cegiełkę do jego dzieciństwa. Każdy w drobnych gestach, w cichej opiece, w cierpliwości, na którą sami nigdy nie mogli liczyć. By jego historia była inna. Lżejsza. Lepsza. – Męska solidarność – powtórzyła za nim, a w jej głosie dało się usłyszeć nutę niedowierzania. Ile będzie tej męskiej solidarności w tym domu? Gdyby nie Irina czułaby się sama jak palec, jakby nikt nie trzymał jej strony.
- Może to po prostu ja jestem zazdrosna, że tak dobrze się bawisz – przyznała w końcu, wzruszając ramionami. Powiedziała na głos to, co od dłuższego czasu gdzieś w niej kiełkowało. Nigdy nie była typem imprezowiczki, ale widząc jego swobodę i lekkość, miała wrażenie, że za każdym z takich wieczorów kryją się niezliczone przygody. I tego mu zazdrościła. – Będę musiała namówić Irinę na jakieś babskie wyjście – dodała pół żartem, pół serio, z cichym westchnieniem. Sama czuła, że i jej dobrze zrobiłoby oderwanie się od codzienności, bo ostatnio zdawała się być nazbyt spięta.
Zachichotała, gdy wspomniał o kołysankach. – Pewnie po prostu żadnych nie znasz – skwitowała może w geście lekkiego podpuszczenia. Przeniosła wzrok na syna, który zdawał się odpływać. Znów nastała cisza. To było dobre uczucie.
Wsłuchała się w jego słowa, choć spodziewała się zupełnie innej opowieści. O przygodach, głupstwach, drobnych wybrykach, a nie o czymś, co pachniało zwątpieniem. Przez moment milczała, tylko obserwując jego twarz w zamyśleniu. – Tak, chyba jestem najlepszą osobą do tej rozmowy – zaczęła, a kącik ust uniósł się jej ku górze. Nachyliła się by pogłaskać małego po policzku i odetchnęła. – Wiesz, wychodzę z założenia, że w życiu nic nie jest czarno-białe. Nie ma ludzi dobrych ani złych. Wszyscy mamy w sobie tyle samo dobra i zła i to my decydujemy o tym w którą stronę zmierzamy. Nie uważam by każdy czarodziej brudnej krwi był zły, tak jak i nie każdy czarodziej czystej jest wspaniały. Niektórzy to skończone szumowiny i sam doskonale o tym wiesz. – przerwała przełykając gulę w gardle. Wiedziała, że to co teraz powie i jak ułoży słowa będzie miało wpływ na jego postrzeganie. – Jak wiesz, ja sama dałam od siebie bardzo dużo innym ludziom. Ufałam, że to co robię, że im pomagam, że to wszystko będzie miało większy sens. Niestety w wielu sytuacjach tak nie było. Wielu ludzi to wykorzystało, wiele też przez nich wycierpiałam, ale najgorsze co możesz sobie zrobić Igorze to żyć w skrajnościach. Może twój przyjaciel jest jednym z tych dobrych, może faktycznie nie zna zawiści, nie próbuje cię wykorzystać czy oszukać. Może. Po prostu bądź ostrożny. Ufaj, ale sprawdzaj, bo ja tego nie robiłam i bolało jak cholera. – wiedziała do czego jeszcze dąży ta rozmowa. A przynajmniej podejrzewała, że może dotykać jego wierności sprawie. – Tylko krowa nie zmienia zdania – dodała z lekkim uśmiechem – To, że polubiłeś jednego z nich nie znaczy, że nie wiesz, gdzie jest ich miejsce w szeregu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-23-2025, 17:14
Była w tej uwadze jakaś niepodważalna racja; była w tej konstatacji jakaś niema prawda. O tym miejscu, jego domownikach, ich historiach; o tym, jak każdy z nich przez lata zwalczać musiał świadectwa trwogi i rozczarowania, na samym końcu ich skrawki ― w wizji lepszego, pomyślniejszego jutra ― grzebiąc w duszach bardzo głęboko. Tak, by nie ujawniały się w świetle dnia, co najwyżej pokazując w mrokach nocy; tak, by widniały zaledwie jako ich nieskładne cienie ― podążające za sylwetką niby to drugie, odrębne od żywego ciało, nasycone nieszczęściem i krzywdą, przesiąknięte cierpieniem i lękiem.
Każdy nosił w sobie ślady takich historii, każdy dźwigał w świadomości znój parszywej przeszłości; i każdy ― jak śmiał podejrzewać ― w monotonii rzeczywistości zmuszony był sprostać wyzwaniom, które nakazywały brnąć dalej, przedzierać się przez warstwy kolei życia. Czasami strach brał górę, a stopy zatrzymywały się w miejscu, grzęznąc na dłużej w ruchomym błocie, które pochłaniało pozostałości dzierżonego w dłoniach człowieczeństwa; czasami niemoc i bezradność wysysały resztki wiary, uśmiechnięte twarze układając w kształt rozgoryczonych dzisiejszością oblicz ― a w nich niewiele już było ludzkiego pierwiastka, a w nich doglądać się wówczas dało charakterystyki ofiary albo drapieżcy.
Los chciał, że Macnairowie ― wszyscy, bez wyjątku ― w chwilach grozy przeistaczali się w tych drugich; los chciał, że Macnairowie ― wszyscy, bez wyjątku ― nawet i w chwilach słabości po omacku szukali niszczących źródeł siły. Nie zwykli padać poddańczo na kolana, nie zwykli płakać nad swoim losem. A on bynajmniej nie zamierzał ukrywać, że w postawie tej nie dopatrywał się inspiracji, że nie doglądał w niej autorytetu.
W nim jednak ― synu zrodzonym z gniewu i podległości ― kryła się zarazem jedna, usnuta z krwi i tożsamości, słabość; w nim drzemała też zgubna chwiejność. Ta, która w jednej, nagłej i nieokiełznanej, chwili zburzyć mogła cały jego światopogląd; ta, która w jednym, niespodziewanym i niechcianym, momencie mogła okazać się przyczynkiem do zwątpienia. W przeszłość, teraźniejszość i przyszłość; w siebie, własną postawę, wyznawaną ideologię czy postawione cele. Losowa wieszczba, zasłyszana niegdyś w norweskich zgliszczach, co dzień odgrażała mu się w lustrzanym odbiciu; losowa frustracja, zastana w pracy albo objawiona wbitym przez kogoś bliskiego nożem w plecy, co dzień mogła złamać go w pół, strącić z pionu, przywołać do szaleństwa; losowa iluzja miłości, powstała z niczego i skwitowana też niczym, co dzień mogła zadusić go nierozsądkiem, pozbawić pragmatyzmu, wpędzić w natrętną histerię.
Teraz, dając wyrzut własnym myślom, udowadniał tylko schematyczność swoich przypadłości; teraz, oddając głos niegodnym kaprysom serca, potwierdzał tylko, jak łatwą zdobyczą ― dla manipulantów, oszustów i krwiopijców ― mógł mimowolnie się stać.
― Nie wszystko jest tak barwne, jak może ci się wydawać ― stwierdził tylko, wtórując leciwym westchnieniem; i zawahał się jeszcze przez moment, rozważając niemo, na ile mógł sobie w tej sytuacji pozwolić, ale pijany i nad wyraz chętny do rozmyślań umysł popchnął go do następnego wyznania: ― Prawdę mówiąc, czasami to ja zazdroszczę tobie. ― Bo nigdy nie widziałem, by ktoś kochał tak mocno, jak Drew ciebie; bo nigdy nie sądziłem, że stabilność i rodzina są tym, czego mógłbym najmocniej dla siebie pragnąć, mógłby dodać w toku prostych uzasadnień, ale przerwał głucho, wzrok koncentrując na kołysce bratanka. Dla rozprężenia powagi na szybko dodał jeszcze:
― Nie wiem, ile frajdy można zaznać w towarzystwie Iriny, ale na twoim miejscu... zastanowiłbym się nad tym z trzy razy. ― Niby kryła się w tym niewinna żartobliwość, w istocie jednak dość dobrze znał przecież swoją matkę ― życie nauczyło ją raczej powagi i autokontroli, a w odmętach tychże niewiele już było miejsca na spontaniczność. Wierzył zresztą, że z pewnością zdołała się już o tym przekonać ― skoro jednak doglądała w niej odpowiedniej towarzyszki do szukania kobiecych swobód, być może w rodzicielce krążyły jeszcze dziedzictwa wolności, których nie miał szansy dotąd poznać.
Uwaga o kołysankach spłynęła w eterze w bezgłosym przewróceniu oczyma; potem wsłuchiwał się już tylko w wyrzucane w przestrzeń postulaty, wygodniej opierając się o siedzisko.
― Mówisz, że nie wszystko jest czarno-białe... A jednak od zawsze towarzyszy mi wrażenie, że sam próbuję sobie to udowadniać ― zaczął cicho, jakby nieśmiało; odnalezienie w półmroku jej oczu przyniosło dalszą część wypowiedzi: ― Że muszę opowiedzieć się po którejś ze stron, bo inaczej zostanę z niczym. ― Najpewniej kryło się w tym wyznaniu sporo bolączek codzienności, najpewniej słusznie zidentyfikowała w nim też oddanie politycznej sprawie czy czysto filozoficzne rozważania o dobru i złu, o sprawiedliwości i nierównościach. Od lat niezmiennie dręczyła go chybotliwość tożsamości; to, jakim Igorem Karkaroffem tak naprawdę powinien być. ― Widzisz, czasami chyba nie wiem już, czy robię to co robię, bo naprawdę w to wierzę, czy dlatego, że tak mnie wychowano. To, że nie wiem, rozstraja mnie zbyt często ― skwitował sucho, już zaraz pytając ją znowu ― być może nazbyt intymnie, być może nazbyt bezpośrednio:
― Czy cokolwiek sprawia, że i ty wątpisz? W świat, w ludzi, w... samą siebie?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-01-2025, 21:59
Może nigdy nie była duszą towarzystwa. Miała niewielu przyjaciół, a z jeszcze mniejszą liczbą ludzi potrafiła naprawdę znaleźć wspólny język. W szkole przynależała do kilku grupek, do których chciała pasować, a jednak zawsze pozostawała nieco obok. Vincent był wyjątkiem - nie od razu zbliżyli się do siebie, ale z czasem stał się dla niej najważniejszą osobą. Patrząc jednak na to, jak inni tworzyli i pielęgnowali swoje więzi, ile energii wkładali w utrzymywanie znajomości, czuła, że jest daleko w tyle. Ona ceniła samotność. Czas spędzony wyłącznie ze sobą. Dawniej zrzucała to na wychowanie, na chłód rodzinnych relacji. Pamiętała fałsz, obłudę, sztuczne uśmiechy rzucane nad filiżanką herbaty, gdy każdy z uczestników spotkania tak naprawdę szukał wyłącznie własnej korzyści. Myślała wtedy, że to norma, że relacje tak właśnie wyglądają. A że nigdy nie potrafiła odnaleźć się w tej grze, odrzucała ją w całości. Samotność dała jej jednak wiele. Mogła doświadczać siebie, zrozumieć swoje pragnienia i temperament, zobaczyć, kim jest, bez narzucanych masek. To miało swoje plusy i minusy. Teraz, choć miała wszystko, o czym kiedyś marzyła - dom, rodzinę, bliskość - potrafiła czuć się samotna. Bo poza nimi wciąż nie miała przyjaciół, osób, z którymi mogłaby dzielić zwyczajne sprawy. Może właśnie dlatego, gdy pomyślała o wyjściu z domu, od razu pojawiła się w jej myślach Irina. Bo kogo innego mogłaby tam zabrać? Wbrew temu, jak czasem widział ją Igor, naprawdę lubiła jej towarzystwo. Bywała chłodna, zbyt powściągliwa, ale Lucinda potrafiła to zrozumieć, domyślała się, że za tą rezerwą kryje się coś więcej. Nie wiedziała tylko, czy naprawdę brakowało jej innych ludzi, czy może raczej - patrząc na cudze życie - zaczynała wyobrażać sobie siebie w podobnych rolach. I ta wizja budziła w niej nieokreśloną tęsknotę. Myśl rzadką, ale uparcie powracającą.
Nie wszystko jest tak barwne, jak może ci się wydawać. Zatrzymała się przy tych słowach, pozwalając im wybrzmieć w myślach. Co właściwie nie było tak barwne? Wiele ich rozmów tonęło przecież w żartach, lekkich uwagach, słowach rzucanych z uśmiechem, jakby ta forma była dla nich najłatwiejsza. Może wynikało to z wychowania, z przyzwyczajeń, które oboje wynieśli z domów. Łatwiej było zamieść coś pod dywan niż pozwolić, by wybrzmiało to głośno. - Zazdrościsz? - zapytała w końcu, celowo zatrzymując się na tym jednym słowie. Chciała, by pociągnął temat dalej, by tym razem nie uciekł w półuśmiech i zdawkowe odpowiedzi. Może właśnie w tym wieczorze, w tej obcej sytuacji, tkwiła szansa, by choć raz nie omijać trudniejszych myśli. By już nie zamiatać. By rozmawiać o wszystkim - bez obawy o ocenę, bez strachu o to, co mogłoby za nią pójść.
Uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy tylko padło imię Iriny. Wiedziała, że jego ton był całkowicie poważny, a jednak sama przestroga zabrzmiała dla niej zabawnie. - No nie wiem - odezwała się z udawaną powagą. - Przypominam sobie nasze zeszłoroczne święta i jej … bliskość z choinką. To dopiero było rozrywkowe. - dodała, a wspomnienie natychmiast poszerzyło jej uśmiech. Pamiętała tamten wieczór wyraźnie - pełen śmiechu i spontaniczności, które rzadko mogły się przedostać do ich codzienności. Właśnie takie momenty przypominały jej, że gdy tylko gromadzili się wszyscy razem, potrafili tworzyć coś niezwykle komfortowego. Nie zamieniłaby tej rodziny na żadną inną. - Nie mam też w otoczeniu innych kobiet, z którymi mogłabym zaplanować taki typowy babski wieczór - przyznała pół żartem, pół serio. Nie zawsze jej tego brakowało. Częściej odnajdywała w tym oddech. Z kobietami ciężej przychodziło się dogadać i potrafiła to przyznać będąc jedną z nich. - Kto wie, może uda mi się obudzić w Irinie odrobinę żywiołowości. A jeśli nie… to może to ja dam się zarazić jej spokojem. Jedno z dwóch.
Nie chciała zasypywać go mądrościami. Nigdy taka nie była. Wolała, by ludzie sami doświadczali i patrzyli na świat własnym spojrzeniem, a nie przez pryzmat jej historii. Wiedziała jednak, jak uporczywe potrafią być wątpliwości. Jak bardzo to, z czym człowiek się rodzi, potrafi kłócić się z tym, kim chciałby być albo kim już się staje. Rozumiała go. Naprawdę rozumiała. Rozumiała ten niepokój, brak zaufania do ścieżki, którą podążał. Bo może jeszcze nie potrafił uznać jej za własny wybór. A może w głębi duszy wiedział, że gdyby mógł wybierać, zdecydowałby się na coś zupełnie innego. Utkwiła w nim spojrzenie, milcząc z obawy, by nie przerwać. Chciała, by mówił dalej, by nie zamknął się znowu w sobie, nie zatrzymał tych kłębiących się myśli wyłącznie w swojej głowie. - Sam fakt, że zaczynasz się nad tym zastanawiać, że poddajesz to pod wątpliwość, świadczy o tym, że nie zgadzasz się z tym do końca - odezwała się w końcu, a kącik jej ust uniósł się lekko ku górze, może w geście otuchy, może wsparcia. - Może nie zgadzasz się dlatego, że twoja hierarchia wartości wygląda inaczej. A może dlatego, że czujesz, iż to nigdy nie był twój wybór. Zacznij w końcu wybierać sam. Może i dojdziesz do tego samego miejsca, ale nie będziesz już wątpić w kierunek, przestaniesz wątpić w siebie. - przerwała na moment, pozwalając by te słowa, ich waga w jakimś stopniu wybrzmiały w ciszy salonu. - Wybór - dodała ciszej. - To on daje nam kontrolę. A jeśli czujesz się go pozbawiony, nic dziwnego, że zaczynasz to kwestionować.
Czy wątpiła? Może nikt nigdy wcześniej jej o to nie pytał, a może było to tak mocno w niej zakorzenione, że nie wyobrażała sobie życia bez zwątpienia. Oddychała nim, budziła się z nim. Czasami zastanawiała się co by było z nią, gdyby przestała. - Często - przyznała ze wzruszeniem ramion, choć mówienie o tym nie przychodziło jej łatwo. - Kiedy żyjesz w przekonaniu, że jesteś czarną owcą w rodzinie, a wszystko co robisz jest niewystarczające, to w pewnym momencie zaczynasz w to wierzyć i wszystko przesiewasz przez te myśli. - skupiła wzrok na śpiącym Waldenie i uśmiechnęła się delikatnie. - Przestałam zadawalać innych, a zaczęłam zadawalać siebie. To pomaga.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:15 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.