• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Suffolk, Dunwich, Przeklęta Warownia > Salon - miejsca przy kominku
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 20:33

Salon - miejsca przy kominku
Ciemne drewniane belki stropowe i ciężkie kotary nadają pomieszczeniu estetycznego klimatu. Ściany są pomalowane na zieleń, ale nie jest to zwykła zieleń. Kolor jest ciemny i głęboki, przypominający barwę lasów w nocy. W pomieszczeniu znajdują się również duże okna, które pozwalają na dostęp światła dziennego i ułatwiają odbiór wnętrza. Okna są ozdobione ciężkimi zasłonami z ciemnego materiału. Kanapy o zielonym, aksamitnym obiciu, o ciekawych, zakrzywionych kształtach, zachęcają do odpoczynku. W salonie znajdują się również wykonane z ciemnego drewna regały, które ocieplają to wnętrze. Na półkach widać mnóstwo starych, skórzanych tomów oraz ręcznie pisanych manuskryptów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
08-28-2025, 19:12
29.03.62'

Nie dało się zapomnieć, nie ważne co bym robił. Wszystko wracało jak zły sen, jak koszmar, który nawiedza cię co noc i nie wiesz skąd się wziął. W moim przypadku było inaczej. Doskonale wiedziałem skąd się wziął ten koszmar, ale nadal nie docierało do mnie do końca dlaczego. Czemu to wszystko musiało się stać? Dlaczego musiało się to przytrafić akurat mi kiedy wszystko już układało się tak dobrze? Nie taki miałem plan, nie tak miało się to wszystko potoczyć. Przecież szedłem do niej z dobrymi nowinami, miała się bawić na moim weselu, miała bawić prawnuki...to wszystko zostało jej odebrane, a ja nie wiedziałem dlaczego. Co takiego wydarzyło się tamtego wieczoru, że ten skurwiel sięgnął po nóż i zaszlachtował tą dobrą dusze jak świniaka? Nie mieściło mi się to w głowie. Nienawidziłem go całym sobą, ta nienawiść rozsadzała mnie od środka, a jego śmierć wcale nie przyniosła odpowiedzi, ani ukojenia. Dlaczego nie wycisnąłem z niego wyjaśnień? Odpowiedź była prosta i złożona zarazem. Wściekłość, nienawiść i niewyobrażalne cierpienie sprawiło, że kompletnie się wyłączyłem. Byłem tam, ale jednocześnie jakby mnie nie było. Dźgałem raz za razem, ale jednocześnie wydawało mi się, że stoję obok i wszystko obserwuje z dystansu. Następnego poranka początkowo nie pamiętałem, ale potem wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Smutek, tęsknota, rozpacz i wściekłość kotłowały się we mnie z taka siłą, że myślałem, że rozsadzi mnie od środka.
I tak było do dzisiaj.
W końcu odwróciłem wzrok od podłużnej blizny na prawej dłoni. Pamiątki tego wieczora, która miała ze mną zostać już do końca i przypominać mi co zrobiłem. Zacisnąłem rękę w pięść, a po chwili chwyciłem nią szklankę i opróżniłem jednym chełstem.
- Jeszcze jedną. - machnąłem ręką na barmana chwiejąc się na stołku, a głowa sama poleciała w dół.
- Masz dość Mitch… - odezwał się mężczyzna stając przede mną ze ścierką przerzuconą przez ramię.
Uniosłem na niego spojrzenie, widok był lekko rozmazany, musiałem porządnie skupić wzrok i zmrużyć oczy. Znał mnie, ostatnio bywałem tu często. Całe życie przeklinałem ojca za to, że pił, że pogrążył się bardzo szybko. A teraz wcale nie byłem inny, w każdym razie nie dzisiaj. Nie piłem codziennie do nieprzytomności, w zasadzie od tych całych wydarzeń nawet starałem się stronić od alkoholu, ale bywały takie dni jak dzisiaj kiedy wszystko przygniatało mnie ze zdwojoną siłą i to był jedyny ratunek.
- A ich pan w chuj… - warknąłem po czym niezdarnie wyciągnąłem z kieszeni kilka monet i rzuciłem je na bar.
Zsunąłem się ze stołka, zachwiało mną niebezpiecznie, ale złapałem się blatu w ostatniej chwili. Zamknąłem na moment oczy i wziąłem głęboki wdech. Poprawiłem kurtkę i po chwili chwiejąc się na nogach ruszyłem do wyjścia. Bar znajdował się stosunkowo niedaleko Przeklętej Warowni. Spacer zdecydowanie był mądrzejszą opcją niż teleportacja, bo albo bym się rozszczepił w tym stanie albo po prostu puścił pawia roku. Z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie kurtki ruszyłem w kierunku domu. Trasa zajęła mi zdecydowanie o wiele dłużej niż normalnie, kilka razy o mało co nie miałem zderzenia pierwszego stopnia z latarnią, ale w końcu udało mi się dotrzeć do celu.
Przekroczyłem próg Warowni, potykając się o próg.
- A żeby cię pies jebał… - warknąłem na merlina winny próg, po czym zamknąłem drzwi z zamachem, samemu obracając się o trzysta sześćdziesiąt stopni.
Potrzebowałem chwili żeby odzyskać równowagę. Miałem zamiar iść do sypialni, ale kiedy mijałem salon i zobaczyłem palące się w środku światło nogi same mnie tak pokierowały. W porównaniu z mrokiem panującym na dworze w pomieszczeniu było strasznie jasno. Zmrużyłem oczy, a gdy przyzwyczaiły się do światła rozejrzałem się po pokoju. Widząc kuzyna siedzącego na jednym z foteli westchnąłem głęboko.
- Siedzisz sobie… - bardziej stwierdziłem niż spytałem opierając się o framugę drzwi, a po chwili zacząłem obmacywać kieszenie kurtki w poszukiwaniu papierosów – Ha! - zawołałem triumfalnie gdy w końcu wyciągnąłem paczkę i jednego wsadziłem między wargi – Gdzie moja zapalniczka? - mruknąłem zirytowany – Masz zapalniczkę? - przeniosłem na nowo spojrzenie na Igora widząc i nie widząc go jednocześnie przez pijacką mgłę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-21-2025, 22:59
Powieki ciążyły coraz to bardziej, wzrok stawał się coraz to mętniejsze, palce coraz to leniwiej przerzucały strony zawilgotniałego pergaminu; licha poświata świecy, tańcząca w mroku wraz z dogasającym z wolna paleniskiem, zwiastowała rychły koniec jakże pasjonującej lektury zasad zawiłego prawa podatkowego, ale sylwetka ― nieco zgarbiona, labilna, wyzbyta życia ― wciąż ślęczała na swoim miejscu, jakby odsuwała w czasie decyzję o żwawym powrocie do sypialni. Tam czekać miała na niego jedna z ostatnich, krótkich nocy, nim nie zazna twardości nowego materaca; materaca, spiętrzonego na skrzypiącym, starawym łóżku, wepchniętym w kąt niedużej izby, stanowiącej część równie nowej ― choć nie w dosłownym tego słowa znaczeniu ― przestrzeni. Decyzja o zakupie tej klitki padła szybko, jakby niesiona impulsem ostatnich, niespodziewanych i bynajmniej niechcianych zmian; decyzja o zakupie tej klitki wynikała chyba z głupiej potrzeby ― dystansu, świeżego umysłu, pustki. Dopiero niebawem przekonać się miał, że w najbliższych tygodniach i tak zacznie coraz to częściej wyściubiać z niej nos; dopiero niebawem zorientować się miał, że iskrząca w niej cisza ― osadzająca się ciężarem w głowie, dudniąca echem głośniejszym od hałasu i przenikająca ciało aż do kości ― sprawi, iż wcale chętnie będzie odnajdywał doń drogę.
Podświadomie chyba wiedział, że jeszcze tu wróci; podświadomie chyba oni wszyscy wiedzieli, że nie wyniósł się stąd na dobre. Najpewniej dlatego pozostawić miał jeszcze po sobie parę koszul i niewiele znaczących bibelotów; najpewniej dlatego pokój, w którym sypiał do tej pory, nie miał na powrót zyskać miana gościnnego.
Papieros zaległ między palcami, myśli znów podążyły do którejś z bełkotliwych ustaw; dobra znajomość angielskiego wcale nie pomagała w odczytaniu urzędniczych doktryn, ale zgłębianie spraw finansowych ― przynajmniej od jakiegoś czasu ― wydawało się konieczną powinnością. Tym bardziej postanowił do nich zajrzeć, gdy zaległe w eterze postanowienie ― że stworzy wreszcie coś swojego, w najlepszej konfiguracji do pary z Drew ― nadało życiu nowej motywacji. W obliczu konfliktu, który poróżnił go z matką, była to chyba jedyna pokrzepiająca myśl; myśl, która na chwilę bodaj odciągała od przytłaczającego wrażenia, że ona nie zdążyła go docenić. Zauważyć, pochwalić, uznać ― tak, jak czyniły inne względem swoich synów; co więcej, wykazała się ujmą jeszcze większej rangi, bezwstydnie przyznając się do własnego kłamstwa. Wiadomo już było, że on, namiestnik i głowa tego domu, pozostawał świadom tego układu spraw; co inni, spiętrzeni pod tym dachem i uznający go za bliskiego, wiedzieli jednak o tej okoliczności? O tej parszywej manipulacji, która machinalnie ustawiła go do pionu, uczyniła posłuszną marionetką, nakazała podporządkowanie i wiarę; o tej parszywej manipulacji, w toku której ― przez bladą chwilę, trwającą bodaj miesięcy kilka ― wydawało mu się, że tworzą wreszcie coś na kształt rodziny. Tej prawdziwej, nieskalanej surowością i wymaganiem, nigdy przecież nie miał.
Nagły hałas wytrącił go ze skupienia, oczy zaś uniosły się wyżej ― wprost ku wejściu do salonu, gdzie bez zapowiedzi zamajaczyła znajoma sylwetka. Popiół skumulowany na końcówce fajki nieproszony opadł na papiery, dłoń uwolniła jednak od niej usta; i tak blady uśmiech wkradł się w rysy oblicza, choć nie było w nim bynajmniej nic z politowania czy kpiny ― przez myśl przeszło mu nawet, że chociaż on miał dziś udany wieczór.
― Ciebie też dobrze widzieć ― rzucił inicjująco, powstając z siedzenia i prostując wreszcie zasiedziałe kończyny; z kieszeni spodni wyciągnął różdżkę, końcem której rozżarzył bez pytania jasnego papierosa Mitcha. ― Co słychać w wielkim świecie? ― dopowiedział zaraz, obejmując kuzyna ramieniem, choć nie w geście cichej potrzeby bliskości ― raczej w niemej sugestii zaciągnięcia go na fotel, bo towarzyszył mu wyraźny problem z utrzymaniem równowagi. ― Coś świętowałeś, czy... to taka swobodna celebracja codzienności? ― podpytał jeszcze, samemu opierając się zaraz o podłokietnik pobliskiego fotela; wypalony doszczętnie kiep spoczął w kupie żaru, do niego dołączyły zaś dwa kawałki drewna i nieskładny ruch pogrzebaczem. ― Długo już nie mieliśmy okazji porozmawiać... Wiesz, że kupiłem mieszkanie? Pewnie dostaniesz zaproszenie na parapetówkę, jak już wszystko tam ogarnę ― dodał swobodnie, wzrokiem śledząc ślady kominka.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
09-27-2025, 14:41
Wydawałoby się, że świat po alkoholu jest lepszy i w zasadzie może przez chwilę taki bywał. Potem jednak przychodził taki moment kiedy człowiek się budził i wszystko wracało do niego jak bumerang. Wracało ze zdwojoną siłą i wtedy człowiek jeszcze bardziej miał ochotę zatonąć w alkoholu aby chociaż na moment znów zapomnieć o smutkach i wszystkim złym tego świata. Było to jednak rozwiązanie na chwilę i nigdy nie pomagało, wręcz przeciwnie, niszczyło człowieka i ciągnęło go na samo dno, z którego nie było już odwrotu. Nie chciałem tak skończyć, nie mogłem pójść w jego ślady, to zniszczyłoby mnie jeszcze bardziej. Mimo wszystko nadal z tym walczyłem, czasami ponosiłem klęskę, jak dzisiaj, ale na ogół całkiem nieźle mi szło. Praca zajmowała mi większość czasu, projekty i spotkania z Mildred również wypełniały mi dni, bywały jednak takie dni, takie wieczory kiedy było źle, a wtedy wydawało mi się, że to jedyne rozwiązanie, by znów nie musieć walczyć ze swoimi emocjami, z samym sobą i po prostu odpuścić, chociaż na moment, chociaż na chwilę. Zapomnieć.
W zasadzie nawet nie zarejestrowałem kiedy mój papieros został zapalony, już chyba kompletnie z przyzwyczajenia się nim zaciągnąłem, po czym wypuściłem dym przez nos i uniosłem na nowo spojrzenie w kierunku kuzyna. Kiedy podszedł bliżej zdecydowanie lepiej go widziałem, chyba miał nawet wory pod oczyma, ale w tym stanie ciężko było mi to dokładnie ocenić, może po prostu był zmęczony, z resztą, co mu się dziwić, było dość późno…chyba, a w każdym razie tak mi się wydawało, już dawno straciłem poczucie czasu tego wieczoru.
- W wielkim świecie? - uniosłem brew ku górze, a po chwili z ciężkim westchnieniem opadłem na fotel, pozwalając się ciału zatopić w jego miękkim materiale - A bo ja wiem… - wzruszyłem ramionami - Pewnie nic nowego… - zaciągnąłem się papierosem, a gdy wypuściłem dym z płuc tym razem przez moment się mu przyglądałem jak rozpływa się w powietrzu pozostawiając po sobie nic więcej niż tylko średnio przyjemny dla nosa zapach.
Nie bawiłem się w ładnie pachnące fajki, taki były dla pań aby mogły pachnieć jedynie perfumami. Preferowałem prawdziwy zapach tytoniu, bo tylko wtedy czuło się, że naprawdę się paliło. To by chyba jedyny nałóg, z którego nie miałem zamiaru rezygnować, a tak szczerze powiedziawszy wcale nie było ich wiele. I chociaż zapach tytoniu dla wielu był mało przyjemny, ja odnajdywałem w nim spokój, coś co dawało mi ukojenie i pozwalało się wyciszyć, chociaż na ten moment kiedy trzymałem papierosa między palcami.
- Świętowałem? A co ja mogę świętować? - uniosłem brew ku górze znów skupiając wzrok na kuzyna, który z bliska był zdecydowanie lepiej widoczny - Tu nie ma nic ani do świętowania, ani do celebracji Igorze. Jedyne co to trzeba to trwać, liczyć na siebie i brnąć do przodu, bo tak naprawdę nikt nie wyciągnie do ciebie ręki z chęcią pomocy. - burknąłem machając na niego pijacko palcem, jednocześnie czując jak całe wzburzenie, które towarzyszyło mi od rana, które tak bardzo chciałem zalać tą całą ilością alkoholu, którą w siebie wlałem, wracało powoli ze zdwojona siłą.
- Ostatnio żadne z nas nie ma czasu rozmawiać odnoszę wrażenie… - wzruszyłem ramionami i powoli podniosłem się z fotela, po czym lekko się chwiejąc ruszyłem w kierunku barku, za mało, wypiłem zdecydowanie za mało, konsekwencjami będę przejmował się jutro - Nowe mieszkanie? A co ci się nie podoba w Warowni? - obróciłem się na pięcie, trochę zbyt zamaszyście, że musiałem się załapać pobliskiej komody by ustać - A gdzie to mieszkanie? Mam nadzieje, że nie na tym zapyziałym Nokturnie? - uniosłem brew ku górze, na moment zatrzymując spojrzenie na Igorze, by po chwili wrócić do swojej próby zdobycia większej ilości alkoholu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-18-2025, 18:55
Każda dusza majacząca pod dachem tego domostwa skrywała jakieś bliżej nienazwane demony ― dla jednego nosiły one miano kłamstwa, inni zaś śmiało szukać ich mogli w podłej prawdzie, dla wygody wyciszanej alkoholem czy inną używką. Tak toczyć się już miało życie, odwiecznie wrzucające każde z osobna w wir kryzysów i nieprzyjemności, odwiecznie testujące granice ludzkiej wytrzymałości; i choć żadne z tych doświadczeń nie uszlachetniało, warto było naiwnie, być może, wierzyć w lepsze jutro, w ścieżkę wyzbytą spadków i zakrętów, po której stąpać można było z dumą. Godnie, z wysoko uniesionym podbródkiem, przemawiając silnym, nieznającym zwątpienia, głosem; godnie, nie uciekając od dręczących myśli problemów, lecz stanowczo dusząc ich sedno w samym zalążku, na podobieństwo chwastów, które wyrywało się wraz z korzeniami.
Okoliczność chciała jednak, że każde z nich ― niezależnie od wieku czy dokładnego pochodzenia ― wszelkie kpiny losu znosiło milcząco; z poważnymi, uciekającymi od emocjonalności twarzami wysłuchiwali zaśmiewających się z ich przeznaczenia Norn, w ciszy obserwując tylko, jak skrupulatnie przędły nici ich dzisiejszości. Wzdłuż obowiązków wplatano niepowodzenia i upadki, do pary z nimi ― osamotnienie, przytłaczającą ciszę, może i nawet konflikty.
A on mógł jedynie domyślać się, że kuzyna po dziś dzień dręczył cień żałoby, może też widmo żalu i jakichś wyrzutów sumienia; a on mógł jedynie przypuszczać, że jego stan, obserwowany wnikliwie tu i teraz, nie był pokłosiem dalekim celebracji, prędzej ― manifestem niemego wołania o pomoc. O to, by go wysłuchano; o to, by posłużono mu radą, być może też pokrzepiono jakąś zdroworozsądkową wizją.
I choć nie nauczono go ciepła ni empatii, w usta siłą wkładając suche i wyuczone wyrazy kondolencji, wtedy pomógł mu z pogrzebem i jego organizacją; i choć nie znalazł w sobie dotąd zapytania jak ty się z tym wszystkim czujesz?, wówczas dopełnił za niego wszystkich formalności, dbając przy tym o najmniejsze niuanse ceremoniału.
Wydawało się, że to wystarczy, że z czasem ― jak zwykło przebiegać to w naturze, gdy rutyna wypierała pamięć ― traumy odejdą w kąt, zwracając im wszystkim krewniaka w dawnej formie; wydawało się, że więcej nie mógł już dla niego zrobić, ale może właśnie dziś ― gdy pozorne i nieplanowane zetknięcie się dwóch dusz otworzyło drzwi niewypowiadanej dotąd prawdzie ― miał szansę to nadrobić. Najpewniej po swojemu, surowo i bez skrupułów.
Tak też, bez pozornie większego zaangażowania czy skupienia, wsłuchiwał się w coraz to kolejne, zgoła bełkotliwe stwierdzenia tego drugiego. Było w nich sporo buńczuczności, nie sposób jednak stwierdzić, czy napędzanej zaledwie alkoholem, czy sięgającej jeszcze dalej; z nieskrywanym zaskoczeniem przyjmował jej świadectwa, raz po raz, ilekroć pretensjonalny ton zastygł w powietrzu, przerywany tylko westchnieniem współdzielonym z lichym papierosem.
― Coś insynuujesz? Skoro nikt nie pomoże, to po co w ogóle o tym mówisz? ― rzucił chłodno, jakby od niechcenia, bo padł chyba ofiarą niesprawiedliwego wyroku; tak przynajmniej odebrał tę pretensję, przerzucając pogrzebacz między palcami. ― Filozofia może i piękna, ale dla ciebie ostatnio zawsze kończy się tym samym ― butelką i wielkimi postanowieniami o brnięciu do przodu... podczas gdy do tej pory nawet nie ruszyłeś się z miejsca ― dodał po złości, najpewniej niepotrzebnie, opuszkami palców masując zmęczone powieki i skroń; nie podobała mu się ton podjętej konwersacji, nie podobały mu się ukryte w pijackich stwierdzenia oskarżenia ― uszczypliwe, krytykujące, stawiające go w podłej roli niewdzięcznego brata, który potrafił jedynie czerpać, tym samym nie dając nic z siebie. ― Może po prostu już nie ma o czym ― spojrzenie biernie śledziło tańczące w kominku płomienie, nogi poniosły zaś naprzeciw rozmówcy ― wprost pod nos uzewnętrznianych przygan i win, które poniosły tę rozmowę w stronę dziwacznych, dotąd mu nieznajomych, odcieni.
― Potrzebowałem wolności ― od indoktrynacji Iriny, zechciałoby się dodać, ale poprzestał na tym krótkim wyjaśnieniu. ― Właśnie że na zapyziałym Nokturnie ― krok poniósł go w stronę barku i łapczywej potrzeby Mitcha, by wypić jeszcze więcej; dłoń zatrzymała się na szczycie pustej jeszcze szklaneczki, bezgłośnie podpowiadając, by dziś już odpuścił ― wódka mieszała mu w głowie, budząc do życia możliwie najgorsze pierwiastki. ― Może już odpuść, co? I tak ledwie stoisz na nogach.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
10-20-2025, 18:13
Niepowiedziane prawdy, przemilczane pretensje, ból zamknięty głęboko, a jednak wychodzący na zewnątrz w najmniej chcianym momencie. To było jego wadą, z której nie zdawał sobie sprawy. Zamykanie się w sobie, zduszenie problemu głęboko, nie mówienie o nim, kiedy ten rozrywał go powoli od środka, wyrządzając więcej krzywdy niż to było konieczne. Wystarczyło się odezwać, wystarczyło pokazać prawdziwe emocje, odsłonić się ten jeden raz, a może wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie potrafił tak jednak, nie tak go wychowano. Ciepło babcinego głosu nadal rezonowało w jego głowie, mówiła spokojnie, łagodnie, jak zawsze powtarzała, że ma być sobą, że ma dobrze żyć z innymi. Jednocześnie gdzieś przez ten głos przebijał się inny, zimny i surowy, ganiący go za każdą uronioną łzę, po kolejnym ciosie, mówiący, że jest słaby, że okazywanie emocji jest dla mięczaków i słabeuszy. I choć umysł podpowiadał, że ten drugi głos nie ma racji, to jednak był silniejszy. I to właśnie przez niego, przez majaczącą w pamięci już teraz tylko zakrwawioną, ale nadal surową twarz ojca, nie potrafił się otworzyć. Chował to w sobie głęboko, wyniszczając się powoli i to właśnie teraz, w tym najmniej pożądanym momencie nie miał już sił by to w sobie utrzymać dłużej.
Igor na to nie zasługiwał, żadne z nich nie zasługiwało. Byli przy nim, Cillian zlecił zajęcie się ciałem, Karkaroff dopilnował razem z matką by uroczystości odbyły się bez żadnych komplikacji. Dlaczego więc odczuwał taką pustkę, dlaczego miał wrażenie, że był sam? Nie rozumiał tego, nie miał pojęcia skąd wzięły się te wszystkie myśli. Nie wiedział czy chodziło o stratę, o smutek i tęsknotę czy może jednak o to co zrobił. O tym też nie rozmawiał, w zasadzie nie miał pojęcia czy ktokolwiek oprócz Cilliana wiedział czego się dopuścił. Czy którykolwiek z członków rodziny wiedział, że został mordercą, że zaszlachtował własnego ojca jak świniaka. Umysł chciał się bronić przed tym wszystkim, przed wyrzutami sumienia, nie, że zabił, ale, że nie przyszedł wcześniej, że z pewnością zabrakło raptem kilka minut. Czy gdyby nie czekał na Cilliana nic by się nie stało? Ta niewiedza doprowadzała go do szału.
- Nie jestem taki jak on! - wyprostował się nagle patrząc na Igora - Nie jestem! - powtórzył nie mogąc znieść myśli, że ktokolwiek mógł go porównywać do trupa, który podczas swojego życia nie osiągnął nic.
Z uporczywością maniaka szukał pełnej butelki w barku, jednak nawet to mu zostało odebrane, już drugi raz tego wieczoru. Zacisnął mocno szczęki, spojrzał na kuzyna wzrokiem pełnym wyrzutu, po czym wyrzucił ręce w górę w geście zrezygnowania i ruszył chwiejnym krokiem w stronę fotela, ale jednak zatrzymał się przy kominku i zapatrzył się w ogień.
- Jest tylko pustka, wiesz? Mam wrażenie, że w niej tkwię, tak strasznie głęboko, że nic do mnie nie dociera. Jestem w niej sam i… - zacisnął mocno szczęki zatrzymując gulę podchodzącą do gardła, po czym ponownie przeniósł na niego spojrzenie - i nie ma z niej ucieczki. Wciąga mnie coraz głębiej, a ja się jej daje, a on mnie woła, krzyczy do mnie w szale, a krew zalewa go całego i mnie też. - złapał się za dłoń, która zaczęła niekontrolowanie drżeć - Myślisz, że jest z niej jakaś ucieczka? Czy…czy gdybym się…gdybym tak uporczywie tego wszystkiego w sobie nie dusił…czy byłbym w stanie odzyskać jeszcze rodzinę?
Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo potrzebował z kimś porozmawiać, jak bardzo potrzebował zrzucić z siebie to wszystko. Miał wrażenie, że było już za późno, że zabrnął już w to za daleko, że nie ma już drogi powrotnej. Czy to było jego wołanie o pomoc? Być może, ale jeśli tak było, sam o tym nie wiedział.
- Wolności? Wolności od czego? Od kogo? - spytał po chwili, kiedy dotarły do niego jego słowa, a jego oczy wyrażały niezrozumienie, nie tylko dla samego kuzyna, ale chyba dla wszystkiego co działo się teraz w salonie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:32 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.