• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Irlandia > Dolina Glendalough (Wicklow)
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-14-2025, 20:49

Dolina Glendalough
W samym sercu Gór Wicklow leży Glendalough – „Dolina Dwóch Jezior”, gdzie czas miesza się z legendą. Dwa ciemne zbiorniki wodne leżą tu w cieniu stromych zboczy, a nad nimi wznoszą się ruiny dawnego klasztoru, którego wieża strażnicza odbija się w tafli wody. Mgła o poranku unosi się nisko, zakrywając kamienne mury i wijące się ścieżki. W ciszy słychać tylko szelest liści i daleki plusk ryby wyskakującej z jeziora. Miejsce to od wieków przyciąga pielgrzymów, wędrowców i samotników, którzy szukają tu odpowiedzi, jakie trudno znaleźć wśród ludzi. Glendalough jest surowe i piękne – skrywa historie dawnych mnichów, ale także tych, którzy przybyli tu później, by zniknąć z mapy świata.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Willow Weasley
Zwolennicy Dumbledore’a
Nothing you can take from me was ever worth keeping.
Wiek
25
Zawód
Służba w Policji Magicznej
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
22
0
OPCM
Transmutacja
21
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-19-2025, 19:28
10 marca 1962
Mgła pokrywała ruiny klasztoru, światło z trudem przebijało się przez szarość chmur, sprawiając, że świat wydawał się upiorny. Ciemne kamienne mury, rysowały sylwetkę architektury w płynącym leniwie mleku. Wieża strażnicza wydawała się tonąć w niebie, choć, gdzie zaczynał się początek, a gdzie koniec, było doprawdy ciężko stwierdzić. Impresjonistyczny obraz ujęty pędzlem melancholijnego artysty potrafiącego w środek dnia wpleść ułamek grozy. Kracząca złowrogo wrona, zwiastunka nieszczęść zapowiedziała przybycie czarownicy, której życie zaczęło się od pechowego dnia. Trzask teleportacji odbił się echem od kamiennych murów i przebiegł przez polany, po zboczu, aż do tafli wody, rozbijając się o skrzydła nieszczęsnego ptactwa. Trzepot zadźwięczał donośnie, a ptasie sylwetki przemknęły z jednej linii drzew do góry, niknąc w szarawo-białej zasłonie nieba, zupełnie, jakby nigdy nie miały stamtąd wrócić.
Rude włosy w monochromatycznej przestrzeni były rozlewającą się plamą, powoli sunącą między ruinami dawnego klasztoru. Niczym ostatnie żywe wspomnienie, ognisty duch pamiętający czasy, gdy mury były korytarzami wypełnionymi mugolską modlitwą, gorliwą wiarą w dobroć. Tym razem nie modlitwa miała przynosić nadzieję, ale gotowość do walki, do stanięcia przed tymi, którzy dążyli do uzurpowania sobie prawa nad losem innych. Orężem były czyny, a niekiedy te czyny, musiały być ofensywą.
Włosy prędko nasiąkły wilgocią, skręcając się malowniczo i kaskadami, spływając, bo brązowym starym płaszczu. Nie lubiła, gdy było mokro, jej różdżka również za tym nie przepadała. To w ciepłe dni lub przy ogniu czuła pełnię mocy, jaka mogła spleść wspaniałe zaklęcia w porozumieniu między jej magią i różdżką. Szarówka dnia odbierała pęd, wilgotne powietrze wnikające w drogi oddechowe, sprawiało, że coś kręciło czarownicę w nosie. Przytknęła rękaw płaszcza do nosa, na chwilę powstrzymując oddychanie. Tym razem się udało, mrowienie ustało, a pociągnięcie nosem zdawało się załatwić sprawę.
Wydawało jej się, że stawiła się pierwsza, chociaż zegarek wskazywał kilka minut po południu. Spóźniał się, czy może zbłądził we mgle? A może ona trafiła w złe miejsce? Przygotowała palce na różdżce, ujmując ją pewnie i przespacerowała się między murami dalej, analizując możliwą pomyłkę. Jednak był to ta sama ruina, w której już kiedyś ćwiczyli zaklęcia. Mury, które słyszały ich zwątpienie, jego strach i lęk, gdy zaginęła Lucinda. Słyszały gorliwą chęć pomocy rudowłosej, jej zaangażowanie i zaoferowaną pomoc. Dziś również miały słuchać o możliwych tropach, rozważaniach, podejrzeniach – nawet jeśli Weasley nie znała Lucindy tak jak Vincent, to jego emocje wystarczyły jako argument. Nie zostawiała w potrzebie tych, którzy pomocy potrzebowali – nie z obowiązku, czy służby, ale zwykłej, ludzkiej moralności. Szkoda, że właśnie tej moralności brakowało ostatnio sporej części społeczeństwa.
Westchnęła przeciągle, podążając kolejną alejką. Nie miała zamiaru krzyczeć jego imienia, nawoływać – nikt raczej na nich tu inny nie czekał, ale coś ją powstrzymywało. Może to był ponury urok miejsca, może coś innego? Wreszcie stanęła przed wejściem do głównej kaplicy, a metalowa brama ciężko i niechętnie ustąpiła pod pchnięciem kobiecej dłoni. Czarownica nie widziała śladów w żwirowym podłożu – więc najpewniej tam nie wszedł i to ją powstrzymało przed wkroczeniem do wnętrza kaplicy.
– Gdzie cię wcięło, Vinc? – mruknęła pod nosem, cofając się kilka kroków. Gdzie mógł być? W odpowiedzi najwyraźniej wróciło kręcenie w nosie, a wtedy kichnęła donośnie, anonsując swoją obecność – równie głośno, jak gdyby postanowiła zawołać czarodzieja, z którym miała się tu spotkać.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Vincent Rineheart
Zwolennicy Dumbledore’a
Za czyim głosem podążył tak czule, że się odważył na te podróż groźną. Rzucił wyzwanie ku morzu...
Wiek
32
Zawód
zielarz i łamacz klątw
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
20
3
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
09-03-2025, 20:40
Specyficzna aura mglistego schyłku zbyt długiej zimy, rozsiadła się na nierównomiernych, nieregularnych zboczach rozłożystego pasma Gór Wicklow. A te skrywały w sobie niejedną, niepoznaną i intrygującą tajemnicę. Szarawy cień pozostałości strzelistej budowli, rysował się w rozchybotanym odbiciu ciemnego granatu wody. Podłużne wstęgi puszystego mleka, otulały imponujące, kamienne mury przyciągające zagubionego wędrowca. Skały pokryte wilgotnym, niebezpiecznym nalotem odbijały nieliczne wiązki światła, ukrytego za ogromnymi, nabrzmiałymi chmurami. Wiatr przemykał przez niezabezpieczone szczeliny kołysząc długimi, ogołoconymi gałęziami. Jego szmer roznosił się w łoskocie tafli, szmerze drobniutkich, uderzających o siebie kamieni. Przyciągający duch odległej przeszłości, krążył w mistycznej atmosferze, wzbudzając nieustający niepokój, zmieszany z lekką dozą ludzkiego przerażenia. Ta cisza była wręcz porażająca. Pojedynczy ptak wzbił się do podniebnego lotu, walcząc z kapryśnym, intensywnym podmuchem. A ten, bezczelnie, bez pytania rozwichrzył niesforną długość skręconych kosmyków, opadających na bladą skroń niedawno przybyłego mężczyzny. Znajdował się po drugiej stronie malowniczego wzgórza. Stał w bezruchu, pozwalając na drżenie wełnianej, grafitowej peleryny, zaciskając palce na wysłużonym pasku skórzanej torby. Z uznaniem obserwował nierealistyczny pejzaż. Pojedyncza, lodowata kropla opadła na ramiona, pozostawiając rozbryźnięty kształt. Głęboki wdech uniósł szerokość klatki piersiowej. Charakterystyczny zapach trawiastej wilgoci, błotnistej wody oraz zimowego rozkładu, wniknął w sam środek wrażliwych kanalików, pozostawiając ów specyficzne odczucie. Zanim z rozwagą ruszył w poruszający głąb cienistej doliny, powolnym, wręcz rytualnym ruchem, sięgnął po własnoręcznie skręconego papierosa, aby odpalić go w pośpiechu. Kształt spoczął między spierzchniętymi wargami, wypuszczając długą, samotną strugę dymu. Dłonie schowały się w obszernych kieszeniach, a on wypalał się równomiernie, powoli, tamując skutki wygłodniałego nałogu. Czekała go próba, przygotowanie do tego, co mogło stać się nieuniknione.
Jako pierwszy pojawił się u skraju imponującej ruiny. Wypalając ostatnie, ziołowe tchnienia, pozbył się naturalnego niedopałku, wchodząc w sam środek mglistych, odstraszających pozostałości. Jego sylwetka zniknęła w obszernej, szarej kotarze. Ciężkość kroków odbijała się od niepełnych ścian. Broda samoistnie wędrowała ku górze podziwiając wyżłobione kształty, pozostałości niezrozumiałych detali, należących do grupy prastarych wyznawców. Palce samoistnie zacisnęły się na wiązowym drewnie, obserwując każdy, nieprzemyślany i niezrozumiały odruch. Ten obszar nigdy nie przestawał go zaskakiwać. Za każdym razem poznawał go od zupełnie innej strony. Gubił się w kwadratowych korytarzach, odkrywał nowe, absorbujące szczegóły, zatrzymujące na krótszą chwilę. Czy właśnie tak wyglądała prawdziwa mugolska potęga? Na czym polegały ich dziwne rytuały? Do kogo wznosili swe dziękczynne modły? Nie rozumiał. Skłębione myśli powracały do zupełnie innej tematyki. Rudowłosa policjantka miała zjawić się tuż niebawem. Była powierniczką, przyjęła obawy, niekontrolowane i nieujarzmione lęki obejmujące wspólną towarzyszkę. Kobieta przebywająca w szeregach wspomagającego ugrupowania – zniknęła. Zaginęła, rozpłynęła się w powietrzu, nie dając znaku życia. Sprawdzał wszystkie, możliwe poszlaki oraz instytucje pożytku publicznego. Znajomości w Magicznej Policji okazały się korzystne – kobieta mogła na własną rękę przekazać mu najświeższe wiadomości, uzupełnić braki, które nie pasowały do żadnego scenariusza. Robiła to z własnej woli, dzieląc obawę i wyczuwając niepokój. Był jej za to ogromnie wdzięczny.
Kaplica była ów wyjątkowym miejscem, którego specyficzna energetyka przyciągała go najbardziej. Wyczulony na każde, pomniejsze drżenie wiązek powietrza, wyczuwał ów specyficzną, nieziemską naturę skoncentrowaną przy pękniętym, marmurowym ołtarzu. Nie była to aktywność przypominająca identyfikację pochodzenia czarnej i białej magii; była czymś innym, niespotykanym, niezrozumiałym dla społeczności reprezentowanej przez czarodziejów. Niewielka, ukruszona figura umieszczona w samym centrum, rozchylała swe ręce. Nie widział jej twarzy – czas pozbawił jej rozpoznawalnej struktury, pozostawiając fragment włosów, oka i ciernistej korony. Przechylił głowę, aby po raz kolejny przeniknąć do jej historii. W tym samym momencie usłyszał szczęk rozchylanej metalowej bramy. Wzdrygnął się, a broń powędrowała do góry - samoistnie. Nie widział postaci czającej się w oddali: czy mógł być pewny, że była to umówiona powierniczka? Dopiero dźwięk znajomego głosu, odbitego od niewielkiej przestrzeni złagodził rysy twarzy, opuścił gardę, powracając do poprzedniego zajęcia. – Tutaj... – wyrzucił krótko, lekko zachrypniętym tonem. Jej kichnięcie rozniosło się po całej przestrzeni, płosząc każdego, ukrytego wroga. Uśmiechnął się pod nosem i nie czekając, sięgnął do torby, wyciągając kawałek lnioano-bawełnianego materiału, który mógł służyć jako chusteczka. Poczekał, aż dziewczyna znajdzie się w pobliżu - skręconej rudości nie dało się pominąć: – Przeziębienie? – spytał od razu, odrobinę beztrosko, podając odnaleziony kawałek. - Mam na to sposoby. - dodał. Jasne tęczówki zawiesiły się na rumianej, zziębniętej twarzy, zapoznając się z przyjaznymi rysami, aby następnie wrócić do enigmatycznej figury, która nie dawała mu spokoju: – Wiesz coś o tym? – skinął głową ukazując obiekt rozważań. Ramiona zaplotły się na torsie, różdżka nie opuszczała jego długich palców: – Zawsze... Zawsze tu przychodzę, patrząc się w ten punkt, figurę, a może bożka? – westchnął krótko kręcąc głową, wychodząc ze swych pseudo filozoficznych rozważań. – Idziemy tam gdzie zawsze?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Willow Weasley
Zwolennicy Dumbledore’a
Nothing you can take from me was ever worth keeping.
Wiek
25
Zawód
Służba w Policji Magicznej
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
22
0
OPCM
Transmutacja
21
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-14-2025, 21:56
Usłyszała zachrypniętą odpowiedź z wnętrza kaplicy, co nieco ją zszokowało. Zerknęła jeszcze raz na żwir i musiała chyba przyznać Rineheartowi, że zakradł się niczym kot, nie pozostawiając najmniejszego śladu. Chociaż mogła coś przecież przeoczyć, może i całkiem nieźle zwracała uwagę na otoczenie, ale mistrzynią tropienia nigdy nie była – byłaby to właściwa sugestia, że wypadałoby się zająć może rozwojem, w tym obszarze. Pchnęła ponownie bramę, aby zrobić sobie szersze wejście i wsunęła się do ruiny, rozglądając po kamiennych murach. Wewnątrz panowała dziwna atmosfera, nawet jeśli widok nie był całkowicie zamglony, to wysoka wilgotność zatrzymywała na sobie nikłe światło z zewnątrz. Postąpiła kilka kroków, po czym drugie kichnięcie rozniosło się po ruinach, a zaraz po tym śmiech i pociągnięcie nosem. Wolała, żeby była to reakcja na nagły chłód i wilgoć, na paskudne choróbska nie miała czasu.
– Cześć – zamachała mężczyźnie wesoło, gdy znalazł się w jej polu widzenia i zaraz jej krok przyspieszył, dostrzegając podarek. Uchylając w podzięce głowę wzięła chusteczkę, po czym przetarła nos i wysmarkała się donośnie, nieco trywializując znaczenie miejsca, w którym się znaleźli.
– Nie mam pojęcia – przyznała. – Nic mi nie było póki tu się nie znalazłam – odpowiedziała, składając chusteczkę i wkładając do kieszeni. – Oddam upraną i chętnie przyjmę coś na ten katar, bo byłoby niezręcznie zasmarkać się na zaprzysiężeniu Ministra – zaśmiała się i podparła boki, rozglądając się po przestrzeni. Nigdy nie myślała, jak to miejsce wyglądało w dniach świetności, zaduma nad architekturą leżała raczej w pasji jej brata.
Na kolejne pytanie wzruszyła ramionami, o religii mugoli nie wiedziała zbyt wiele, nigdy jej to nie interesowało, bardziej lubiła praktyczne zastosowania urządzeń, które wymyślali. Teraz jednak, stojąc w tej przedziwnej atmosferze wyciszenia, między ścianami mugolskiej świątyni, zdawało jej się to faktycznie intrygujące. Kogo niemagiczni widzieli w tej figurze? Patrona? Kogoś sławnego? Boga? Mógł być wszystkim i niczym, a jednocześnie resztki figury zdradzały dziwną i pokrętną historię, która mogłaby dorównać koszmarom, jakie nawiedzają umysły czarodziejów.
– Jeśli mugole wierzą w bożka z koroną, z kolców to… jest to w pewnym sensie upiorne, nie sądzisz? – zapytała, podchodząc nieco bliżej posągu. – Może chodzi w tym o jakąś karę? – uniosła brew, zaczynając rozważać zagadkową postać. Nagle wzdrygnęła się i skierowała do wyjścia z klasztoru. – Tam, gdzie zawsze – kiwnęła głową ochoczo. Nie chcieli przecież ciskać w siebie zaklęciami, krusząc przy tym ściany budowli, jeszcze zwaliłaby im się na głowę i tragedia gotowa. Wątpiła, żeby przyszło jej się znaleźć w najbliższym czasie w tak ekstremalnych warunkach, jak budynki grożące zawaleniem i zwalczanie nieprzyjaciół w takowych. Mogła być też w błędzie i właśnie powinni przygotowywać na takie ewentualności? Na pewno nie było to dzisiejszy dzień, aby nad czymś takim dywagować. Pogoda dostarczała zupełnie inne warunki i chcąc nie, chcąc, warto było wykorzystać trening przy takiej widoczności.
Ruszyli we dwójkę wzdłuż muru, aż dotarli do czegoś w rodzaju łąki otoczonej murem. Gdzieniegdzie znajdowały się resztki chat, obór, parę drewnianych desek, jednak w większości ziemię pokrywała krótka trawa i krzewy porastające ruinę. Było tu miejsce do schowania się, zakradnięcia i zaskoczenia, a także ucieczki – dobra przestrzeń do takich ćwiczeń. Gdzieniegdzie można było dostrzec uszczerbione cegły, drewno osmolone od zaklęcia, jak i kawałki zniszczonej trawy, wszystko to po jakiejś ich poprzedniej potyczce.
– Chcesz ćwiczyć dziś coś konkretnego? Chętnie bym chyba zaczęła od standardowego pojedynku, a potem… – zatrzymała się na chwilę, rozglądając po mglistej przestrzeni. Coś napawało ją tu niepokojem, może to ta mgła, a może coś się na nich czaiło. Zmysły, które wystawione są na ciągłą czujność lubiły płatać figle. – I może bez ściągania uwagi, wiesz… bez bombardy – zaśmiała się cicho, a zaraz potem odchrząknęła.
Przeszła kawałek do przodu, odnajdując w miarę puste pole walki, tak jak wspominała początkowo, zwykły pojedynek, bez chowania się z murkami – czysto, przykładnie i elegancko. Wykonawszy cały, rytuały z uniesieniem różdżki, odpowiednią liczbą kroków, odwróciła się na pięcie, przyjmując bojową postawę. Nawet jeśli nie dzieliło ich wiele, to mgła rozmywała lekko sylwetkę, zupełnie, jakby przeniesiono ich w impresjonistyczny świat. Kącik ust uniósł się ku górze.
– Ventus – skierowała różdżkę wprost na Vincenta, nie chcąc na początek porywać się z motyką na słońce. Drobny wietrzyk może pomógłby z mgłą?

| Rzut na Ventus: KLIK
Ventus PS = 55
Rzut: 43 + 22 = 65
Ventus udane!
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:05 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.