• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Błędny Rycerz
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-22-2025, 14:00

Błędny Rycerz
Trzypiętrowy, fioletowy autobus magiczny pojawia się, gdy czarodziej trzymający różdżkę machnie ręką nad ulicą. Nie kursuje według rozkładu – działa na wezwanie, niezależnie od lokalizacji. Wnętrze zmienia się w zależności od pory dnia: nocą wyposażone w metalowe łóżka z mosiężnymi ramami, za dnia w rząd składanych krzeseł. Brak pasów i zabezpieczeń. Podłoga drewniana, oświetlenie zapewniają lampy olejne lub zaczarowane kinkiety. Kierowcy i bileterzy zmieniają się w zależności od zmiany. Cena przejazdu wynosi 11 sykli; za dopłatą oferowane są gorąca czekolada, termofor i szczotka do zębów. Pojazd porusza się gwałtownie, przeskakuje przez przeszkody i wykonuje nagłe skręty, ignorując ograniczenia przestrzeni. Zaklęcia maskujące chronią go przed mugolami. Kursy odbywają się przez całą dobę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
08-31-2025, 19:46
12 kwietnia '62
Upojenie miało swoje plusy. Wszystko zdawało się być przyjemniejsze, radośniejsze, głośne i żywe. Każdy gest wydawał się odrobinę zabawniejszy, każdy żart trafiał do niej głębiej, a świat pulsował w kolorowym rytmie. Myśli, które zazwyczaj gnały w jej głowie, teraz poddawały się słodkiemu lenistwu. Kierowały się jedynie w stronę rzeczy miłych, lekkich, a wszystko, co mogłoby je zmącić, zostawało brutalnie odepchnięte. Jakby w jej głowie ktoś postawił mur nie do sforsowania żadną troską. Mur, który przepuszczał jedynie endorfiny. Czyste szczęście. I choć wiedziała, że to ulotne, że rano może się obudzić z ciężarem wszystkiego, co teraz tak lekko zbywała, nie miało to znaczenia. Nie teraz. Rozumiała też nagle, z zaskakującą jasnością, dlaczego ludzie tak łatwo sięgają po ten stan, jak po lekarstwo. Dlaczego jest to tak uzależniające, zwłaszcza dla tych, którzy na trzeźwo nie potrafią odnaleźć radości wcale. Bo jeśli smak życia może być taki to kto by nie chciał sięgać po więcej? Mieć go codziennie?
Bimber Freda był obrzydliwy. Nie dało się go porównać do żadnego normalnego smaku - ot, czysta siła alkoholu, która zostawała na języku jak niezmywalna plama. Dziś jej to wcale nie przeszkadzało. Dziś nie bawiła się w koneserkę, nie rozróżniała bukietów i nut smakowych. W całej tej zabawie nie chodziło przecież o przyjemność podniebienia, a o całkowicie inny jej rodzaj. Myśl o powrocie do domu i obowiązków drapała ją gdzieś w środku jak uporczywa zadra. Wiedziała, że jutro to wszystko odbije się na niej mocniej, że rozsądek będzie miał używanie, a kaca moralnego nie zmyje żadna mikstura. Ale właśnie dlatego nie chciała jeszcze o tym myśleć. Ale właśnie dlatego była niezadowolona, kiedy Igor zawyrokował koniec zabawy. Rozumiała, naprawdę rozumiała, że to mądre, że tak trzeba. Ale czy zawsze trzeba? Czy zawsze musi być ta poważna, rozważna, odpowiedzialna? Może czasem miała ochotę być po prostu nierozsądną dwudziestojednolatką? Tą, która jeszcze nie myśli o rachunkach, długach ojca i otwartej aptece.
Na szczęście nie wpadła na ten błyskotliwy, samobójczy pomysł, żeby się teleportować. W jej stanie skończyłoby się to pewnie rozszczepieniem, a nie powrotem do łóżka. Odprowadzili Philippę, a potem razem czekali na Błędnego Rycerza. - Karoca podjechała - mruknęła teatralnie, gdy drzwi autobusu otworzyły się z głośnym trzaskiem. Westchnęła ciężko, bo wejście do środka równało się zakończeniu. Podała kierowcy adres i ruszyła na górę. Schodek po schodku, aż przy ostatnim świat przed oczami zaczął wirować. Cholerny bimber. Złapała się poręczy i obróciła przez ramię. – To miłe, ale nie musisz mnie odwozić aż do Szkocji, wiesz o tym? – rzuciła z tą swoją dumą. Uporem, który kazał jej podkreślić jak bardzo jest samodzielna.
Na dworze wciąż panowała noc więc nie zaskoczył jej widok rzędu metalowych łóżek. Nie miała zamiaru na żadnym siadać, zamiast tego oparła plecy o chłodne wezgłowie. Jej spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie. Wbrew logice w ogóle nie wyglądał, jakby wypił tyle alkoholu. Żadnego bełkotu, żadnych chwiejnych gestów. Zdradzały, go tylko oczy. Błyszczące i jasne. Może od rozbawienia, a może od tej samej trucizny, która płynęła teraz w jej żyłach? W oczy rzucił jej się wciąż rozpięty guzik. Ten jeden, który uwolniła własnymi rękami. Złapała się na tym, że utkwiła tam wzrok dłużej niż wypadało i poczuła znajome ciepło wspinające się ku policzkom. Zawstydzenie zbiła delikatnym uśmiechem. Chodziło o pocałunek czy może fakt, że musiał ją przyłapać na bezczelnym gapieniu się? – Bardzo dobrze się dzisiaj bawiłam. Chyba jestem tym… zaskoczona. Jak długo znacie się z Fredem? – zapytała, kiedy Błędny Rycerz ruszył ulicami Cardiff. Chyba jednak będzie musiała usiąść.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-01-2025, 19:48
Nad brudnym brukiem Cardiff zaległa gęsta, zimna mgła, jakby w charakterze zwiastunki nadchodzącego za godzin dwie czy cztery świtu; żwawy, choć miejscami już zgoła chwiejny krok trojga cieni przemykających wzdłuż ciemnych ulic był chyba empiryczną odpowiedzią dla refleksji, która w niemym geście zaprzątała właśnie myśli Loretty ― rychłe zakończenie nieplanowanego posiedzenia na rufie wydawało się ostatnim wyrazem zdrowego rozsądku, którego przypływ uderzył głowę bodaj na moment przed jej symboliczną utratą.
Bo ledwie stopa schodząca z kołyszącej się barki dotknęła stabilnego gruntu, a na męską twarz wstąpiła znaczniejsza wesołość, może i nawet leciwy rumieniec chłodu napływającego znad wody; bo ledwie ciało przeszło metrów kilkadziesiąt, a wargi chętniej rozchylały się w brzmieniu absurdów wymienianych z towarzyszącymi mu koleżankami; bo ledwie pokonali pierwszą przecznicę miasta, a do obydwóch panien dobierać się zaczął głos zalanego doszczętnie natręta, którego pogonić należało paroma agresywnymi obietnicami, skwitowanymi wreszcie rzuconym w afekcie zaklęciem, chwilowo zawiązującym język tamtego w supeł.
Aż w końcu za rogiem budynku zniknęła ta ciemnowłosa, aż w końcu ta druga przyszła z propozycją wezwania magicznego autobusu; krótko po skinieniu jej różdżki na horyzoncie zamajaczył fioletowy pojazd, trąbiąc na nich ― roześmianie oczekujących, przeskakujących z nogi na nogę na wąskim krawężniku, a to ulicy ― już z daleka. Rozświetlone paskudnym bimbrem Freddy'ego oczy zmrużyły się na widok paraliżujących świateł; spomiędzy nich wylazł zaraz bileter, zapraszając ich do środka i pytając o adres. Dłoń ugrzęzła w kieszeni płaszcza, szukając w nim dwudziestu dwu leciwych sykli za zaplanowany przejazd ― palce nieoczekiwanie napotkały tam jednak głęboką dziurę. W zmieszaniu zastrzegł, że zapłaci za obydwoje na wyjściu; zmęczone skinienie głową przytaknęło, uwaga zaraz przeniosła się w stronę kierowcy, potem ― ku nagłówkowi najnowszego wydania gazety.
― Nie muszę, to prawda... ― pierwsze wyrazy przyznały jej rację, lecz był to zaledwie wstęp do innego, podanego nieco leniwie i trochę na wyrost stwierdzenia: ― Ale wydało mi się niezwykle szlachetne, by własnoręcznie osłodzić ci długi powrót do domu ― wsparty o poręcz omiótł wzrokiem wpierw rzędy łóżek, potem ― kobiecą twarz; w tym świetle wydawała się jeszcze młodsza, jeszcze bardziej niewinna ― nie sposób jednak stwierdzić, czy to wynik wpełzających na policzki pąsów, czy zamglonego wzroku, który w zamyśleniu lustrował fragmenty jego odkrytej skóry. ― Nie udawaj, że ci to nie w smak i dobrze sobie ten zaszczyt zapamiętaj ― dodał w akcie bezpośredniości, wolną ręką poszukując w odmętach spodni tego jednego, leciwego bodaj papierosa ― piorunujący wzrok współpasażera ostudził jednak jego chęci, zanim rozżarzona końcówka różdżki zdążyła dotknąć mlecznej fajki; ta wylądowała gdzieś za uchem, schowana na wymowne później.
― Zaskoczona? Rozczulające ― uśmiech na moment wpełzł na rysy twarzy, w parze z następną, rzuconą przezeń w eter, uwagą. ― Najpierw się wpraszasz, a potem odkrywasz z niedowierzaniem, że bawisz się lepiej, niż planowałaś ― wytknął zaczepnie, nim instynkt nie podpowiedział mu zająć miejsce na skraju wolnego łóżka. ― Jakieś pół roku. Nigdy mi o tobie nie mówił ― przyznał cicho, bez werwy, już zaraz tężejąc wyraźnie, jakby niepewność nawiedziła ciało w obliczu wspomnienia, które momentalnie nawiedziło świadomość. ― Jesteście sobie bliscy? ― dopytał asekuracyjnie, nim wyznanie obszyte lękiem o przyjaciela wykwitnie bezmyślnie spomiędzy warg. ― Wydaje się dość pogubiony. Potrzebuje głosu rozsądku ― skwitował, dalej enigmatycznie, śledząc uważnie zielone tęczówki.
Ty możesz nim być?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
09-02-2025, 20:57
Dziwne. Jeszcze przed tamtym dniem, kiedy pojawiła się na barce i bez wahania oznajmiła Fredowi, że jest jego siostrą, Cardiff praktycznie nie pojawiało się w jej pamięci. Nie miała powodów, by tu wracać, a jednak od tamtej chwili coś zaczęło ją tu nieustannie przyciągać. Jakby miasto, które dotąd mogło dla niej nie istnieć, teraz wyrastało przed nią na każdym kroku. Nagle przypominała sobie twarze, imiona, drobiazgi. Nagle portowe zaułki wydawały się pełne znajomych, choć przecież zawsze uważała to miejsce za obskurną mieścinę, pachnącą rybą i kłopotami. Jeszcze dziwniejsze było to, że ci ludzie zaczęli ją interesować, a przecież ona nigdy nikogo nie potrzebowała. Miała własne cele, swoją ambicję, uparcie kreślone wyobrażenie o samej sobie. Przyjaciółki? Zazwyczaj pełne zawiści, znajomości naznaczone drobnymi rywalizacjami. Rodzina? Traktująca ją jak talizman, czasem na szczęście, częściej na pecha. Nigdy wcześniej nie wierzyła, że bycie z innymi mogłoby znaczyć coś więcej niż dobrze skalkulowany zysk. A jednak - może to wina alkoholu, który jeszcze krążył w jej żyłach i rozmywał granice logicznych wniosków - wracała do domu z czymś, czego nie planowała. Bez wielkiej zdobyczy, bez spektakularnej wygranej. Za to z czymś, co przypominało ulgę. I to było najbardziej niepojęte. I o tym nigdy nie powiedziałaby głośno.
Błędny Rycerz pogrążony był w ciszy, tak ciężkiej, że aż wydawało się, iż pasażerowie umówili się wcześniej, by wspólnie trzymać język za zębami. Jakby milczenie było formą kurtuazji - nie przeszkadzać innym, pozwolić każdemu zatopić się w swoich myślach. Nie wiedziała, czy tak jest zawsze. Rzadko korzystała z tego środka transportu, bo też rzadko znajdowała się w stanie, w którym ryzyko rozszczepienia stawało się aż tak realne. To była cena za zbyt wiele głupich decyzji w krótkim czasie. Cena, której zazwyczaj udawało jej się uniknąć. Nie była typem, który każdą noc kończył przy pierwszym świetle dnia. Wolała swoją rutynę, bo powtarzalność dawała jej poczucie kontroli. A jednak ta dzisiejsza przypominała jej, że to życie, które tak konsekwentnie budowała, mogło mieć jeszcze inne odcienie. Takie, których nie znała ani z Cardiff, ani z Londynu, ani nawet z mglistych zakątków Szkocji.
- Niezwykle szlachetne - powtórzyła z półuśmiechem unosząc lekko brew. Miał rację, to wyglądało jak prawdziwy akt szlachetności, a ona… cóż, raczej nie czułaby się tu pewnie sama. W innym wypadku pewnie namówiłaby Freda, żeby ją odprowadził, ale na szczęście wcale nie musiała. Wątpiła by był w stanie. Nie miała też w zwyczaju grać damy w opałach. Nie wśród ludzi, których ledwie znała, nie wśród tych, którzy mogliby wykorzystać każdą chwilę słabości przeciwko niej. - Skoro osłodzić, to na pewno mi w smak. Postaram się nie zapomnieć, choć czasem mam pamięć… rybki – mrugnęła, unosząc kącik ust, bo przecież nie chodziło o złośliwość. Wcale nie była aż taką szumowiną. Bawiło ją to jednak zdecydowanie.
Czuła, że każdy kolejny zakręt Błędnego Rycerza grozi jej upadkiem, więc z westchnieniem usiadła na twardym materacu. Miała nadzieje, że uda jej się stąd wygramolić. – Wprosiłam się, to fakt – przyznała, wzruszając lekko ramionami w nonszalanckim geście, choć nie było do końca tak, że się tym nie przejęła. – Ostatnio chyba bardziej pasuje mi chaos niż jakiekolwiek plany – półuśmiechem skwitowała, to co w ostatnim czasie chodziło jej po głowie, a tak naprawdę było kompletnie obce. - Ale dlaczego „rozczulające”? – spytała, choć nie spodziewała się poważnej odpowiedzi.
Wzruszyła ramionami, gdy wspomniał o Fredzie. Jakoś nie dziwił ją fakt, że nie zdążył nic o niej powiedzieć. Raczej wciąż się adaptował do faktu, że ma siostrę. – Pewnie dlatego, że jestem jego siostrą od jakiegoś miesiąca. – odparła obserwując jego reakcję. Podejrzewała, że się przyjaźnili, a przynajmniej na tak zażyłą znajomość wyglądała ich relacja. Może właśnie dlatego odważyła się powiedzieć więcej. – Staram się być blisko, ale nie jesteśmy sobie bliscy. Jeszcze nie. – to były zupełnie dwie różne rzeczy. Być z kimś blisko, a tworzyć bliską relację i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie było sensu ubarwiać czegoś co już na pierwszy rzut oka było czarno-białe. – Przy tobie chyba czuje się swobodniej, prawda? Może sam fakt posiadania znajomego z… wyższych sfer daje mu więcej pewności siebie. Nie wiem, mam wrażenie, że dziś barka była całkowicie w innym stanie niż wtedy, gdy widziałam ją ostatnio. To dobrze. - urwała na moment. - W szkole nie miał raczej zbyt wielu powierników. – nie wiedziała czy właściwie powinna o tym mówić. To było jego życie, może na swój sposób ułożone, ale czuła, że wiele stracił. Przez to, że nie miał rodziny. Nie miał nikogo bliskiego. – Co masz na myśli? – sama zaczęła już to zauważać, ale nie powiedziała tego głośno. Jeśli miał przemyślenia na ten temat to naprawdę pragnęła się o nich przekonać. Skonfrontować je z własnymi.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-04-2025, 20:14
Zdawkowość miała swoje zalety ― dbała o czystość myśli, budowała napięcie tętniącego nierównomiernie serca i podpowiadała świadomości o rosnącym z zachłanności apetycie, mimowolnie wypełniającym wszystkie puste przestrzenie.
Oszczędne wydawały mu się teraz poustawiane w rzędzie łóżka; oszczędny wydawał się też on, w dłużyznach wieczoru ― rozrzedzonych przez niewybitną, pijacką zabawę ― odzywając się nieczęsto, lapidarnie, przy tym precyzyjnie. Pozostali mogli upatrywać się w tym wycofanej osobowości, mogli też próbować uzasadniać to wrażeniem odznaczającego się w powietrzu podziału towarzystwa na dwa odrębne ugrupowania; po prawdzie jednak, w tej dyskretnej zależności tkwiło chyba sedno całej, nieodkrytej dotąd kurtyną oczywistości, inscenizacji.
Aktu pierwszego, który w mistrzowskiej bezkompromisowości dążyć miał do zwyczajowej zagrywki o doraźną figlarność i emocje, a rozgrywać się zaczął z przypadku już tam, na kołyszącym się pokładzie lichej barki; aktu pierwszego, do którego inicjacji wystarczyło bowiem jedno jej słowo, zamykające go w ciasnocie intrygi niewiedzy. Tym zakotwiczył się na dłużej, z tym pozwolił się utożsamić i z tym zdobywać miał ― powoli, z wyczuciem ― dostęp do kolejnych warstw jej istnienia. Może było w tej dążności coś parszywego, trącającego nawet o wyrachowanie czy nielojalność względem przyjaciela, ale też własnych przekonań; z drugiej strony zaś może tak tylko potrafił postępować ― w ślad zepsucia, pod płaszczem sprawnej manipulacji, w imieniu osobistych, skrajnie egoistycznych, potrzeb. I choć nie wydawała mu się naiwna, a jej charakter zarysował się dotąd tylko powierzchownie, coś ― być może tamta subtelność pocałunku, być może oglądany tu i teraz rumieniec ― łagodnie podpowiadało, że pod naciskiem stosownych wyrazów, gestów i spojrzeń początkowa zdawkowość przeistoczy się w obfitość.
Musiała tylko ― do pary z nim, jako główny, sceniczny duet ― uchylić na chwilę maskę zakrywającą twarz, ten teatralnie strojny kostium, który zasłaniał prawdziwość rysów jej oblicza; musiała tylko ― w niezasłużonym dlań jeszcze zaufaniu, pijanej manierze albo omotaniu szarością ładnych oczu ― podzielić się z nim kilkoma porcjami siebie.
Ich właśnie chciał spróbować, je zapragnął właśnie teraz ― po złośliwości jednej i drugiej, w omamie urodą zlustrowaną w wyraźniejszym świetle ― przechować i naśladować. Bo mógł i bo chciał.
― Ośmielę się w to zwątpić ― rzucił w odpowiedzi na kąśliwy przytyk, to niesforne nawiązanie do wyzwania rzuconego mu przez Freddy'ego; uniesienie brwi komunikowało zrozumiałość nawiązania, choć sugestywności dodało jeszcze przewrócenie oczyma. ― Pamięć złotej rybki to dobra wymówka, by... ― tu przerwał konspiracyjnie, nachylając się nieznacznie; kontynuował już zaraz, zachowując bliskość postawy. ― usłyszeć komplement więcej niż jeden raz. Ale ja, szczerze mówiąc, wolałbym wyłuskać z tej uwagi jeszcze inny wniosek. ― Że, tak jak złota rybka, potrafisz też spełniać życzenia, chciałoby się dopowiedzieć, lecz cisza spętała ich na moment, a dzielący dystans wrócił do dawnego układu. ― Rozczulające, bo żyłem w przekonaniu, że moje ego nie ma konkurencji ― jednak się pomyliłem ― pozwolił sobie na dygresję półżartem półserio, nim ciało nie odnalazło twardości materaca, a dłoń pozostawiła niewyraźny odcisk na zaparowanej szybie.
Potem już głównie słuchał ― o niej i relacji z bratem oraz o osobliwych okolicznościach jej rozwoju; na spostrzeżenie wtrącające go do całości, najpewniej zamrugał szybciej, w niecierpliwości sięgając też po papierosa wciśniętego przedtem za ucho. Kilka wdechów żarzącej się fajki zainicjowało krótką uwagę:
― Nie chcę być niegrzeczny, nie będę dopytywał o powody ― Ale niewiele z tego pojmuję, mógłby dodać dla klarowności, ale konsternacja wypisana na twarzy była chyba wystarczająco czytelnym sygnałem. ― Swoboda wynika z przyzwyczajenia. Z każdym spotkaniem chętniej o sobie opowiada, choć dalej nie bywa wylewny ― dodał, opuszkiem palców gładząc powierzchnię ciężkich od zmęczenia powiek; oczy dalej były jednak bystre i skupione, raz na jej twarzy, raz na obrazach migoczących za oknem. ― On... chyba jest od czegoś uzależniony. On chyba wciągał to też dzisiaj, zanim wszyscy przyszliśmy ― wyznał w końcu, swoje słowa pieczętując długim westchnieniem, mówiącym chyba nieme nie chciałbym, żeby sam się krzywdził.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
09-05-2025, 22:42
Wierzyła, że nie pomyliła się w swojej ocenie, kiedy butelka zatrzymała się właśnie na niej, a wyzwanie zmusiło do ubrania w komplementy każdego z obecnych. To nie był jej żywioł. Słowa nigdy nie przychodziły łatwo, szczególnie te, które odsłaniały coś więcej niż powierzchowność. A jednak tym razem musiała pozwolić im wypłynąć na światło dzienne. Nie pomyliła się, gdy wspomniała o wyraźnych nutach perfum unoszących się na barce, tak mocnych, że potrafiły przytłumić nawet ciężki odór rzeki. Nie pomyliła się też, kiedy nazwała go intrygującym, choć w jej głowie zakiełkowała wątpliwość czy to nie tylko eleganckie określenie dla słowa „niebezpieczny”? W końcu oblekła go w oba te słowa, splecione ze sobą, bez głębszego namysłu. Bo czy mogła wiedzieć o nim cokolwiek? Zadania, którym tej nocy sprostał, zdradzały odwagę, dumę, pewien rodzaj siły. I złośliwość. Właśnie ta ostatnia cecha przyciągała ją najbardziej, choć sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Może dlatego, że miała jej w nadmiarze, a każdy jej przejaw u innych prowokował ją do jednego z dwóch: testowania granic albo bezczelnej próby ich złamania. Faktycznie odbierała go jako kogoś wyciszonego, skupionego, uważnego obserwatora. Nawet jeśli była to tylko gra, a on doskonale znał jej zasady, dziś - po całej pijackiej przepychance - zwyczajnie nie miała siły ich rozgryzać.
Rzucona mimochodem zaczepka o rybkę przyniosła dokładnie taki efekt, na jaki liczyła. Z rozbawieniem obserwowała jego reakcję - najpierw lekko uniesioną brew, jakby w geście zrozumienia, a zaraz potem ostentacyjne przewrócenie oczami. - Prawdę mówiąc, jeszcze żadnego od ciebie nie usłyszałam – odparła, zatrzymując spojrzenie na jego źrenicach. Wciąż błyszczących, wciąż jasnych. W innych okolicznościach pewnie uciekłaby wzrokiem, nie chcąc prowokować czegoś, czego sama nie była pewna. Teraz jednak… potraktowała to jak wyzwanie. Jak właściwie wszystko dzisiejszej nocy. – Nie krępuj się – może i była jak ta złota rybka, może miała moc spełniania życzeń, ale w swej przekorze przypominała raczej złośliwego dżina, który najpierw daje, a potem odbiera. Tego nie musiał wiedzieć. Jeszcze nie.
Złapała się teatralnie za serce tak jakby jego słowa prawdziwie ją dotknęły, choć szeroki uśmiech zdradzał zgoła coś innego. Rozbawienie. Może nawet przewidywalność. Tyle razy już to słyszała, że dawno przestała liczyć. Przesunęła się wygodniej na materacu i oparła plecy o chłodną ścianę autobusu. Krople wilgoci chłodziły rozgrzane myśli. – No dobrze, sprawdźmy to – zaczęła zbyt figlarnie by nic to nie znaczyło. Dłonią wykonała taki ruch jakby właśnie kręciła butelką. Robiła to całą noc, więc stało się to już niemal naturalnym odruchem. Niewidzialna szyjka zatrzymała się oczywiście na mężczyźnie. – Gdybyś mógł wybrać jedną rzecz. Jeden cel lub jedno marzenie, tylko jedno ze wszystkich możliwych. Co by to było? – zapytała zanim swobodnie ułożył się na materacu. Gdyby byli bliżej, gdyby choć udawali przyjaciół, mogłoby to być świetnym pretekstem do mówienia prawdy. Sądziła, że jemu również z nią nie po drodze.
Powiedzenie „nie chcę być niegrzeczny” miało w sobie ten sam ciężar, co „nie chcę przeszkadzać” albo „nie chcę robić problemu”. Niby uprzejme, a jednak zawsze skrywało za sobą potrzebę, chęć, której nie sposób było nie zauważyć. Kącik jej ust drgnął w półuśmiechu, skinęła lekko głową, jakby brała te słowa dokładnie takimi, jakie padły. Czy nie powiedziała dziś już nazbyt wiele? - Historia na inny przejazd autobusem – wierzyła, że nie ma czego się wstydzić. To nie była jej wina, nie jej decyzje, nie jej ciężar. Nie miała zamiaru płacić za błędy dwójki dorosłych ludzi. – Wątpię, że kiedykolwiek taki będzie. Mam nadzieję, że kogoś pozna. Mam nadzieję, że naprawdę się przy tej osobie otworzy. Dzisiaj całkiem… dobrze szło mu z Philippą, choć wątpię by ona była dla niego odpowiednią kandydatką. – odparła, a z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie. Nie myślała źle o swojej przyjaciółce, wręcz przeciwnie, ale Freddie potrzebował kobiety o wiele spokojniejszej, takiej, która go swoją ekspresyjnością po prostu nie przytłoczy.
Kolejne słowa mężczyzny wytrąciły ją z rytmu tak skutecznie, że przez moment patrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby właśnie zmienił temat na zupełnie obcą jej historię. Czy naprawdę rozmawiali o jej bracie? O tym samym człowieku? Zawahała się, próbując poskładać wszystko w spójną całość, ale w głowie miała jedynie pustkę i narastającą konsternację. - A ja myślałam, że dziś tak bardzo się otworzył - wyrzuciła w końcu, a jej głos drżał od mieszaniny zaskoczenia i rosnącej irytacji. Narkotyki? Na Merlina, Freddie. - Skąd to wiesz? - dodała szybko, zaciskając palce na materiale sukienki. - Powiedział ci o tym?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-08-2025, 18:25
Intencja tych leciwych półuśmiechów, tych ubranych w dwuznaczność wyrazów, wreszcie ― rzucanych jej, w pozornej niefrasobliwości, wyzwań zapuszczała swoje pędy w wielu, niekiedy i wzajemnie przeczących sobie, kierunkach.
Bo z jednej strony gra takiego formatu, co do zasady, pobrzmiewała echem obopólnej przyjemności, mamiąc zmysły gładkim wrażeniem subtelnych rozkoszy. Nic nie kosztowało go przecież ułożenie słów w ciąg sugestywnej gadki, niczego nie wymagał odeń przecież gest ironii ani rozłożystość jej smaku na własnych wargach; doświadczony nimi umysł jakoś naturalnie wybierał jednak ich kształty, jakby w głębokim przekonaniu o tym, że niosły ze sobą poważniejsze obietnice.
Obietnice skromnej ― a jakże łechtającej ego ― pamięci, mimowolnie wyszukującej w codzienności dnia obrazów właśnie jego twarzy, melodii właśnie jego głosu. Obietnice bardziej zobowiązującej ― a jakże satysfakcjonującej ― ciągłości, machinalnie nęcącej zachętą do spotkania kolejnego i następnego, jakby w istocie on rzeczywiście zasługiwał na to, by ktoś patrzył i słuchał. Obietnice zupełnie rozwiązłej ― a jakże słodko dokarmiającej perwersje ludzkiego istnienia ― bliskości, naturalnie majaczącej konsekwencją tych poprzednich deklaracji, choć tylko doraźnie, wyłącznie na moment ― tak długo, jak nie nasyci się on i nie naje ona, we wzajemnym znudzeniu obydwoje rozglądający się już za innym lekiem na głód.
Z drugiej zaś strony niewinna zabawa tego rodzaju, co do zasady, zdradzała wiele pomiędzy swoimi zawiłymi wierszami; wiele mówiła o nim i skrywanych głęboko, rzadko uzewnętrznianych, potrzebach ducha, o nowych przyzwyczajeniach poznanej cywilizacji, o uwikłanych w pragnienie wiecznego zamętu skrawkach osobowości, które nieproszone wyłaziły niekiedy przed szereg, w niedbalstwie o konwenans i powinność. Chciał kochać i chciał być kochanym, chciał wielkości i o nią też walczył; chciał mieć prawdziwych przyjaciół i chciał być tak samo przez nich nazywanym ― a zarazem błądził teraz, i miał to czynić jeszcze przez jakiś czas, na granicy tego, co egoistycznie dobre, a obiektywnie złe.
Bo już od chwili, gdy poznał jej imię, a z ust wykwitła uwaga o pokrewieństwie z Freddym ― człowiekiem z marginesu, którego szacunek nie widniał dlańw eterze żadną korzyścią ― wiedział przecież, że nie była dla niego; bo już od chwili, gdy narysował ją w głowie komplementem urody i kąśliwego języka oczywistym było, że stać się mogła zaledwie częścią jego podłej maskarady.
Dziewczyną na chwilę, do wymiany oddechów, spojrzeń i spostrzeżeń; dziewczyną, której warstwy rozebrać miał i posmakować dla swojej własnej, niewybrednej ochoty, pozbawionej gwarancji czy czegoś silniejszego od byle porywu.
I dlatego miała rację, zamiennie nazywając go niebezpiecznym; i dlatego miała rację, ufając ładnym oczom, nijak wierząc jednak całej reszcie.
― Komplementy, jak pieniądze, krążą z rąk do rąk, ale tracą wartość, gdy dysponuje się nimi bezmyślnie ― stwierdził niby od niechcenia, obejmując ramieniem pobliski ośrodek równowagi. ― Dlatego jestem człowiekiem czynu, nie słowa. Tymi drugimi raczę wyłącznie tych, którzy ich oczekują ― kontynuował miękko, omiótłszy spojrzeniem obrazy mijanych dynamicznie za oknem szarości nocy. ― Ty do nich należysz? ― podpytał niby bez znaczniejszej motywacji, choć i w tym kryła się przecież jawna inicjatywa; wyjątkowo dobrze potrafił operować pochlebstwami, każda kobieta wymagała jednak innego rodzaju adoracji ― do którego grona należała ona?
― Cóż... Chyba sukces, dostatek ― odparł po chwili namysłu, zasiadłszy na materacu jednego z łóżek; spojrzenie odnalazło ją wkrótce, by dodać do tego krótkie, dosadne wyjaśnienie: ― Łatwiej ścigać liczby niż przyznać się, że człowiek chce czegoś, czego nie da się kupić ― zastygło suchą powagą, w niespodziewanie szczerym wyznaniu, które już zaraz próbował stłumić goryczą papierosa i zadanym jej naprędce odbiciem myśli. ― A ty? Co byś wybrała? ― słowa padły pierwsze, po nim analogiczny dla niej gest dłonią, którego nie miała już prawa zignorować. Butelka miała być jej wyrocznią.
― Czyli będą jeszcze następne? Pokrzepiające ― rzucił pomiędzy westchnieniem jednym i drugim, na powrót w tonie pijackiej beztroski, którą zaraz strącił z piedestału temat przyjaciela. ― Ostatnio podpytywałem go o dziewczyny, ale chyba... nie ma w tej kwestii zbyt dużego doświadczenia. Dobrze by mu zrobiło, gdyby jakąś lepiej poznał, ale ma ku temu niewiele okazji, przecież nigdy nie wyłazi z tej swojej łajby... ― przyznał jej rację, przerzucając końcówkę fajki między palcami. ― Coś mi kiedyś wspominał, poza tym... to widać, po rozszerzonych źrenicach. Dlatego tak panicznie zareagował, gdy przyszłyście ― odpowiedział cicho, z wrażeniem paraliżującego wyrzutu, choć niewiele mógł przecież w tej sprawie zrobić. ― Radziłem mu, by tego nie brał, ale on nie zawsze mnie słucha. Właściwie to przeważnie robi wszystko po swojemu, raczej trudno do niego dotrzeć ― skwitował, szukając oparcia dla pleców w przeciwległym końcu twardego łóżka. ― Tak po prawdzie, chciałem zaproponować mu pracę, w zakładzie pogrzebowym... Ja zwalniam się stamtąd pod koniec miesiąca, a wiem, że przydałby się im ktoś silny, taki jak Freddy ― dodał jeszcze, trochę niepewnie, bo nie wiedział nadal, jak z obiektywnego punktu widzenia mogła wyglądać jego propozycja; aprobata mogła wymieszać się z obrazą, ale w tym jednym geście Igor wyrażał akurat wyjątkowo czyste pobudki.
Myślisz, że chciałby?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
09-10-2025, 17:46
Potrzeby. Tak bardzo indywidualne, a jednocześnie tak boleśnie wspólne. Każdy je miał, każdy pielęgnował je na swój sposób - czasem uparcie, czasem nieświadomie, często w sposób zupełnie niezrozumiały dla innych. Były jak mapa, którą nosiło się pod skórą, wyznaczały kierunek, mówiły więcej o człowieku niż jego słowa. Hierarchia wartości. Brzmiało dumnie, a przecież w praktyce sprowadzało się często do najprostszych głodów - tych, które decydowały, co oznacza słowo „żyć”. Nie zawsze łatwo było je odczytać. Czasem mijały lata, zanim ktoś odważył się przyznać, czego mu naprawdę brakowało. Bez czego dusił się, nawet jeśli na zewnątrz uśmiechał się szeroko przyjmując kolejną z masek. Dla jednych był to majątek, dla innych sukces, miłość albo zwykła przynależność. Ale gdyby zdjąć wszystkie warstwy, wszystkie eleganckie nazwy i szlachetne deklaracje, pozostawało jedno - pierwotne zapędy. Mieć. Być. Posiadać. Chcieć. I może właśnie w tym tkwił paradoks, że choć każdy wierzył w swoją niepowtarzalność, w gruncie rzeczy wszyscy oddychali tym samym – tęsknotą.
Nie poznała jeszcze życia na tyle, by czuć jego przesyt. Nie zdążyła być nim zmęczona ani znudzona. Nie wiedziała, jak to jest dźwigać zawód tak ciężki, że kruszy od środka, albo ból, który zmienia człowieka nieodwracalnie. Inni doświadczyli tego za nią - ci, którzy latami nadstawiali drugi policzek, choć każdy kolejny cios piekł bardziej niż poprzedni. Ona tego nie znała. Może właśnie dlatego była w niej ta lekkość. Może dlatego tak łatwo przychodziło jej mądrzenie się, obracanie rozmów w żart, a zaraz potem nadawanie im pozorów powagi. Może on był inny. Może już przeszedł przez cały wachlarz emocji, może poznał ten ból, którego ona się tylko domyślała. Może wciąż szukał swojego celu, może jeszcze nie widział mety. Nie wiedziała. Ale czuła, że w tej pijackiej atmosferze, wśród śmiechów i słów rzucanych od niechcenia, nagle zaczynają dotykać czegoś głębszego. Poważniejszego. I to dziwiło ją najbardziej. Że sama chciała. Że w tym, co mówiła, nie było wyłącznie kurtuazji ani powierzchownej ciekawości. Była prawdziwa chęć poznawania. Kopania głębiej.
- Czy oczekuję komplementów? - zapytała, bardziej do siebie niż do niego, jakby testowała brzmienie tych słów na własnym języku. - Tylko tych prawdziwych. Nie z grzeczności, nie z wyuczonych na pamięć formułek. Nie takich, które mają ukryty cel albo płytką oczywistość. - dodała, a w jej głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia, bowiem od dawna męczyło ją to, jak łatwo ludzie kłamią, nawet nieświadomie. Pochlebstwa spływały ludziom z ust mechanicznie, jakby byli do nich tresowani od dziecka, a przecież nie miały w sobie nic z prawdy. - Jeśli jednak pytasz o słowa… uważam, że są ważne. - ciągnęła dalej, nie spuszczając z niego wzroku. - Czasem nawet ważniejsze, istotniejsze niż czyny. Pomyśl. Złapanie kogoś za rękę jest proste. - uniosła dłoń w jego stronę, choć dobrze wiedziała, że dzieli ich zbyt duża odległość. Zaledwie gest. - Ale spróbuj spojrzeć komuś w oczy i powiedzieć: chciałbym złapać cię za rękę. - urwała na moment, pozwalając, by cisza dopowiedziała resztę. -Co to zrobi tobie? Co to zrobi tej osobie? - uśmiechnęła się z lekkością, może też z rzuconym w eter wyzwaniem. – Słowa są ważne, choć dziś to zaledwie moje pijackie mamrotanie.
Nie zaskoczyła jej jego odpowiedź. Była… przewidywalna. Bezpieczna. Tak, jakby sam schował się za czymś dobrze znanym i oswojonym. Sama mogłaby powiedzieć to samo - nieświadoma, że ani sukces, ani dostatek nie potrafią wypełnić tej dziury, która rodzi się w człowieku, gdy brakuje mu czegoś prawdziwego. A może po prostu… on to wszystko już miał? Uniesione pytająco brwi zdradzały, że jej uwagę przykuło dopiero to, co dodał później. Nie zamierzała jednak ciągnąć go za język. Merlin jej świadkiem, że sama znała ten ciężar, gdy trzeba było ubrać w słowa coś, co zawsze łatwiej było przemilczeć. - Butelka nie zna waluty - rzuciła półgłosem, niby żartobliwie, choć wcale nie żartowała. - Mogłeś wybrać wszystko. – możesz wybrać wszystko.
Przyjęła odbitą w jej stronę butelkę. - Metę - odpowiedziała może zbyt szybko, bez chwili zawahania. Bo wszystko, prędzej czy później, sprowadzało się właśnie do tego. Do końca. Do chwili, w której można przestać gnać, walczyć, udowadniać.
Wzruszyła ramionami na jego kolejne pytanie, ale jej uśmiech zdradzał, że raczej nie oponowałaby przed tym. Nie miała ku temu powodów. Pomimo swojej niezależności i chęci ciągłego udowadniania, że jest wystarczająco samodzielna, to ta podróż przez jego iście szlachecki czyn stała się zdecydowanie ciekawsza.
- Dlatego nie daję mu się zbywać - odparła przewracając przy tym oczami. - Chcę, żeby w końcu wyszedł do ludzi. Zaczął się przełamywać. On jest za młody, żeby już teraz prowadzić tryb życia zasiedziałego dziada. - w jej głosie pobrzmiewała złość, ale kryła się w niej także nuta bezradności. Bo jak miała zrozumieć, że w jego głowie mogło się narodzić przekonanie, iż narkotyki nadadzą życiu barw? Że sprawią, iż cokolwiek stanie się lepsze? - Bał się, że zobaczę? - prychnęła, a kpiący uśmiech zgasł szybciej, niż się pojawił. To mówiło o nim dużo. Że bał się jej oceny. Że chciał, by w jej oczach istniał tylko w świetle. - Może powinnam znaleźć mu dziewczynę? - rzuciła, niby żartem, ale coś w jej spojrzeniu zdradzało, że naprawdę przeszło jej to przez myśl. Może właśnie ktoś mógłby go odciągnąć od autodestrukcji?
Na moment zawiesiła spojrzenie na mężczyźnie, kiedy wspomniał o propozycji pracy. To był szczegół, a jednak uderzył w nią mocniej niż się spodziewała. Ludziom rzadko przychodziło do głowy myślenie o innych - jej samej w ogóle to nie wychodziło. A jednak on pomyślał. Praca była wbrew pozorom towarem deficytowym, a miejsce w domu pogrzebowym pewnie szybko zajmie ktoś inny. Dlatego uważała, że to naprawdę dobra myśl. - Myślę, że bardzo to doceni - powiedziała ciszej, a na jej twarzy zagościł uśmiech, w którym pobrzmiewała szczera wdzięczność. - Ja doceniam. - bo to znaczyło, że faktycznie ta relacja coś dla niego znaczyła. Pomimo widocznych na pierwszy rzut oka różnic. - Dlaczego się zwalniasz? - zapytała, nie próbując ukryć ciekawości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-16-2025, 17:19
Ciężki zapach wilgoci tańczył gdzieś w powietrzu, zdradzając sugestywnie nieszczelność warstw autobusu, albo przyniesione na zelówkach butów, jeszcze z kałuż Cardiff, ostatki mętnej deszczówki. Nijak nie orzeźwiał on jednak nietrzeźwych umysłów dwojga pasażerów na gapę, bynajmniej nie studził też narastającego z wolna łaknienia wiedzy ― swoistego poznania wzajemnej myśli i przekonań, tych sięgających ― gdzieś dalej i gdzieś głębiej, poza sztywne ramy pozornie niewinnej konwersacji ― większego sedna szczegółów, którymi nie zwykli najpewniej wymieniać się w towarzystwie wykwitłym z przypadku.
On widział to w jej oczach ― błyszczących, uważnych, sumiennych; widział, że w podrzucanych lekko słowach niby-uprzejmej, niby-niezobowiązującej zaczepki, odnajdywała przestrzeń do wyłuskiwania czegoś więcej, na podobieństwo lichej i niepozornej kropli, która z czasem zdolna była wydrążyć skałę.
Ona mogła dostrzec to samo w spojrzeniu ― czasem już zamglonym, choć wciąż niewątpliwie bystrym ― dzierżonym przez niego; i ona przyuważyć mogła bladą iskrę pochłonięcia, w wyjątkowej, jak na jego przyzwyczajenia, okoliczności rozpoznając ją jako objaw niezmąconej fałszem prawdy. Szczerości, która pomiędzy rysami jego twarzy zastygała rzadko, nie pozostawiając po sobie donośnego echa; szczerości, która była najpewniej wykwitem pijackiej nieuwagi i dalekiej elegancji przyziemności.
I wydawałoby się, że pytania ― rzucone ot tak, dla zabicia czasu, albo w innym jeszcze geście całkowitego banału sytuacji ― wyzbyte są wielobarwnych walorów, prędzej przypominając sztampową do bólu, czarno-białą kliszę; i wydawałoby się, że odpowiedzi ― udzielane w dwójnasób mechanicznie, a zarazem z namysłem ― są bodaj trywialną jednostką napędową dla zwyczajowego toku konwersacji. Ale było w tym też chyba coś więcej; coś smagającego policzek świeżością, coś pokrzepiającego skamieniałe serce, coś leczącego drzemiący od lat we wnętrzu, skrywany za fasadą pozorów, kompleks. Bycia niewystarczającym i nieinteresującym, zupełnie przeciętnym i nikogo nieobchodzącym; bycia, jako to nieme widmo, skrupulatnie oglądanym i ocenianym, choć nigdy niewysłuchanym.
Nie czuć na sobie niczyjego wzroku ― to jest najgorsze, mawiali inni, zadręczając się brakami w fizjonomii, niskim statusem społecznym, niekiedy ― niewygodnym dla tożsamości pochodzeniem; nie chcieć być słyszanym ― to jeszcze okrutniejsze, stwierdzał on sam, od zawsze walcząc o głos swojej autentyczności i swojego ja, odwiecznie pomijanych na rzecz innych, prostszych do przyjęcia, składników własnego bytu.
Może więc dlatego tak dobrze odbierał rodzeństwo Kruegerów ― bo obydwoje zasięgali języka nie z uprzejmości czy ramach niewiążącej gadki o szwarcu, mydle i powidle, ale dlatego, że naprawdę takie było ich życzenie. Rozmawiać, zrozumieć, poznać, dociec; pod tym względem nie różnili się aż tak bardzo.
― Jesteś wymagająca. Tutaj to raczej rzadkość ― stwierdził, bardziej chyba do siebie, niż do niej, tym samym kwitując zaistniały wywód; w konstatacji tej kryło się z pewnością znacznie więcej od spiętrzonego na powierzchni sensu, ale lepiej było go nie roztrząsać. Po części chyba liczył nawet, że rozmówczyni się tego nie podejmie. ― Co jeśli pewnych rzeczy w ogóle nie da się nazwać? ― Bo każde słowo to początek kłamstwa, bo każde słowo to zakrzywienie rzeczywistości, mógłby dopowiedzieć, ale zatrzymał się na tym jednej refleksji, dając czas i przestrzeń do reakcji. Czasami milczenie wydawało się prostsze; czasami cisza okazywała się najprawdziwszą.
― Metę? ― powtórzył głucho, wzrok lokując gdzieś na jej ustach; ciało naprężyło się w powadze, przywołując myślom najprostsze skojarzenia. ― Jak mam to rozumieć? ― pozwolił sobie dociekać, choć to być może nie należało do zasad podjętej zabawy; pozwolił sobie dociekać, bo z pozoru niefrasobliwe wyznanie trącać mogło przytłaczającym ładunkiem pesymizmu.
Następne zdania przyniosły tylko leciwe skinienie głowy, potem ― krótkie i niepewne:
― Być może. ― Bo w istocie nie wiedział, czy Freddy obawiał się kogokolwiek i czegokolwiek; bo w rzeczywistości nie miał pojęcia, czy siostrzana statura jawiła się dlań trwogą w obliczu dolegliwej tajemnicy. Niechętnie mu o sobie opowiadał, a podobnych wylewności zręcznie unikał ― poniekąd pewnie dlatego, że nie doglądał w nim jeszcze godnego zaufania powiernika, poniekąd zaś pewnie z racji skrytego od zawsze temperamentu. ― Może powinnaś. Przedstaw mu więcej swoich koleżanek ― przyznał jej rację, choć świadomość i zdrowy rozsądek podpowiadały, że swatanie ― jako ten przysłowiowy kij ― miało dwa różne końce. Nierzadko jednak wywiązywało się zeń sporo drażliwych niezręczności, trudnych do przeskoczenia niezależnie od zaangażowania obydwu stron; jej nieśmiały z natury brat miał mieć w tym względzie wcale nie łatwiej. ― Historia na inny przejazd autobusem ― dodał w toku ostatniej z krótkich wymian, bo za oknem zamajaczyła właśnie infrastruktura docelowego Edynburga. Gdzieś za jej plecami alarmująco mignęła też sylwetka zmęczonego biletera, bezgłośnie przyzywającego ich chyba do wyjścia. W tamtą stronę podążyli więc oboje; zatrzymanie z piskiem zapoczątkowało leniwy krok po schodkach ― stopy tamtej dotknęły jednak asfaltu jako pierwsze.
Lecz wtenczas dwadzieścia dwa sykle wybrzmiały jako upomnienie.
― Zaraz wrócę i zapłacę, tylko... się pożegnam ― wypalił tak po prostu, minąwszy biletera, któremu nie chciało się nikogo do niczego popędzać; rześkie, nocne powietrze uderzyło odsłonięte fragmenty skóry, przejęta sytuacją ręka na powrót zaś zaczęła rozglądać się za śladami sakiewki. Albo jakichkolwiek drobnych. ― Lora, zgubiłem gdzieś portfel ― wyszeptał inicjująco, ni to w strachu, ni to w nikłym rozbawieniu; i rozwiązań tej patowej sytuacji mieli aż nadto, ale to pierwsze ― nabiegłe umysł omamiony rumem Philippy, rakiją wuja Vladislava i bimbrem Freda ― z jakiegoś powodu spodobało mu się najbardziej.
Więc spojrzał na nią porozumiewawczo, złapał za dłoń i pociągnął ze sobą ― biegnąc w którąkolwiek stronę, ale byle dalej od Błędnego Rycerza.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
09-19-2025, 20:06
A czy w wymaganiach naprawdę należało doszukiwać się złego znaczenia? Czy to coś nagannego mieć w sobie odwagę, by nie tylko przyjmować to, co życie podsuwało, ale też stawiać mu warunki, wymuszać kierunek, próbować sterować nurtem zgodnym z własnym wyobrażeniem? W końcu to słowo - wymagania - dla wielu brzmiało jak ostrzeżenie. Jak ryzyko, które mogło się opłacić albo nie. Jak gra o zbyt wysoką stawkę. Ale przecież nie dla wszystkich. Dobrze wiedziała, że większość ludzi zadowala się bylejakością. Tym, co szybkie, przewidywalne, choćby tylko trochę opłacalne. Może to kwestia lenistwa, bo wymagania wiązały się z pracą, a praca z rozczarowaniem. A może tchórzostwa, bo każda próba, każda chęć zaangażowania, niosła ze sobą ryzyko porażki, której tak panicznie się bali. W jego ustach zabrzmiało to jak fakt. Nieskomplikowana uwaga, nic więcej. Nie wyrok, nie przytyk - po prostu stwierdzenie. Czy to źle, że taka była? Że stawiała poprzeczkę wysoko? Wręcz narcystycznie? Nie wiedziała i może nie chciała wiedzieć. Uchwyciła się jednak drugiej części jego odpowiedzi. Rzadkość. To słowo połechtało jej ego niczym delikatny dotyk. Rzadkość oznaczała wyjątkowość, a wyjątkowości nigdy by sobie nie odebrała i nie pozwoliłaby odebrać nikomu. Dlatego odpowiedziała tylko wzruszeniem ramion, spojrzeniem może zbyt intensywnym, trwającym sekundę za długo. Nie chciała pytać. Nie chciała wiedzieć. Bo łatwiej było karmić się wizją superlatyw niż usłyszeć nagle te bolesne, zwyczajne słowa: za trudne, zbyt wymagające. Ile to już relacji rozpadło się właśnie przez to? Przez jej indywidualizm? A ona, choć próbowała, nigdy nie potrafiła udawać, że chce mniej. Miała w sobie śmiałość wymagać. Więcej od ludzi. Więcej od życia. Marzyć i to nawet wtedy, gdy marzenia zdawały się być zaledwie mrzonką. Żądać nawet wtedy, gdy inni widzieli w tym tylko pychę.
- A nie da się nazwać? - odpowiedziała pytaniem, bo sama też nie miała na to jednej odpowiedzi. Zawsze zależało to od człowieka. Od tego, czy był gotów odsłonić się przed światem i ile potrafił zapłacić za szczerość. Cena bywała niewyobrażalna. Za życie wprost, bez masek, bez półprawd. Czasem sama unikała, czasem uciekała - może on robił dokładnie to samo. Może w działaniu doszukiwał się ratunku, zabezpieczenia przed tym, co trudne do wypowiedzenia. Nie byli więc aż tak różni od siebie. Na własnej skórze jednak przekonała się jak złudne były interpretacje, którymi próbowała kiedyś zastąpić fakty. Zamiast chronić - mąciły obraz. Zamiast dawać odpowiedź - tworzyły kolejne pytania.
Dziwna była ta rozmowa. Jakby w jednej chwili z beztroskiej zabawy przeskoczyli na zupełnie inny poziom poznawania siebie i własnych granic. Nie próbowała już tłumaczyć tego cholernym bimbrem krążącym we krwi. Bardziej pasowało jej myśleć, że to kwestia atrakcyjności tej rozmowy, a nie tylko rozmówcy. Na rzucone w powadze pytanie uśmiechnęła się z rozbawieniem. Użyta metafora faktycznie niewiele wyjaśniała i zrozumieć można ją było bardzo opacznie. – Meta – zamyśliła się przez chwilę by w pijackim umyśle odnaleźć odpowiednie słowa – To moment w życiu, kiedy przestajesz już biec. Kariera, dom, rodzina, miłość… wszystko, co masz, okazuje się wystarczające. Wystarczająco dobre. – odparła w końcu choć może z lekkim trudem. Jakby znów oddawała kawałek czegoś istotnego. – Mogę się podzielić swoim wyborem, jeśli twój był nieco okrojony – bo przecież wiedziała, że dostatek i sukces to nie wszystko co zajmowało mu myśli. Nie wierzyła, że było to tak płytkie. A ona sama nie bała się brać wszystkiego. Chcieć wszystkiego.
Czy miała w ogóle koleżanki, które mogłaby Fredowi przedstawić? Takie, które nie tylko zwróciłyby na niego uwagę, ale potrafiłyby dostrzec to jaki był naprawdę i docenić każdy niuans jego charakteru? Wierzyła, że gdzieś tam, w świecie, istnieje ktoś kto potrafiłby go zrozumieć, kto wyciągnąłby z niego to co najlepsze. A jednak, gdy próbowała o tym myśleć to żadna konkretna twarz nie przychodziła jej do głowy. - Tak, pomyślę nad tym - rzuciła w końcu i wcale nie była to pusta obietnica. Naprawdę miała zamiar się nad tym zastanowić, choć z natury nie lubiła ingerować w cudze życie. Teraz jednak czuła, że może powinna. Że on może potrzebować od niej takiego wsparcia. Igor ewidentnie również się z nią w tym temacie zgadzał. Ale może w tym wszystkim wcale nie chodziło o Freda? Może to ona chciała poczuć się potrzebna? Czy to czyniło z niej egoistkę?
Kącik ust uniósł się leniwie w uśmiechu, gdy użył rzuconej przez nią wcześniej wymówki. Zgodziła się, choć przeszło jej przez myśl, że będą potrzebowali o wiele dłuższej trasy, jeśli faktycznie mieli zamiar o wszystkim sobie opowiedzieć. Dziwna była ta rozmowa.
Jej stopy zetknęły się z chłodnym brukiem, a policzki natychmiast przeszył rześki powiew poranka. Odwróciła się w stronę mężczyzny akurat w chwili, gdy ten z rosnącą nerwowością przeszukiwał kieszenie płaszcza. Zgubiony portfel mógł być powodem do zmartwień, lecz na pewno nie tych związanych z drobną opłatą za przejazd. Przecież mogła to zrobić, mogła zapłacić. Już otwierała usta, by to powiedzieć, kiedy natrafiła na jego spojrzenie. Krótkie, wystarczająco wymowne by zrozumiała. Zanim zdążyła zareagować już biegli wzdłuż ulicy uciekając przed bileterem. Ona na początku w szoku pozwalała nieść się nogom, próbując nadążyć za jego krokiem, on chyba zadowolony z własnej pomysłowości. Krzyki zmęczonego zbyt długą zmianą biletera wciąż przecinały przestrzeń, więc nie pozwoliła sobie zwolnić, bała się nawet obejrzeć. Pozwoliła sobie tylko na szeroki uśmiech, który nie współgrał z szybko bijącym raczej ze stresu sercem. Czy to nie było komiczne?
Jej wzrok mimowolnie skierował się ku bocznej uliczce, którą doskonale znała. Skrót do Dean Village. Do domu. – Tędy – pociągnęła mężczyznę za rękę w stronę przejścia, a gdy minęli pierwszy budynek skręciła ponownie. Ścisnęła mocniej jego dłoń, gdy zatrzymali się przy samym rogu budynku skryci przed wzrokiem przechodniów. Urwany oddech mieszał się z cichym rozbawieniem. – Schowaj się – mruknęła stanowczo przyciągając go bliżej siebie, gdy usłyszała niosące się w oddali kroki. – Do aresztu za 22 sykle? Nie miałabym tam łatwo, wiesz? – choć w jej głosie wybrzmiewał wyrzut nie miał on nic wspólnego ze złością. Może to oni nie mieliby tam łatwo z nią? Przyglądała mu się przez chwilę, chyba bojąc się spojrzeć gdziekolwiek indziej. – Pusto? – choć adrenalina wciąż dźwięczała jej w uszach, to bała się spojrzeć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:00 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.