• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Rozgrywka > Mgły czasu > Izba Pamięci > 05-01-57 | frostig pust av frykt
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
08-27-2025, 14:09

Oriana x Igor | chłodne objęcia norweskiej nocy
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
08-27-2025, 15:15
około północy | okolice portu w Oslo

Krótki stukot nóg niósł ją wprost w ramiona dusznej mieszkanki alkoholu, potu i papierosów. Pośród krzyków wygranych i szarpnięć przegranych, musiał znajdować się jej ojciec. Nowa kochanka nie była wystarczająco zaradna, aby potrafić opanować ojcowskie zapędy hazardzisty, miast tego jej łzy rozlewały się na młodych policzkach w hotelowym pokoju. Dłoń ojca, choć w starczym zapędzie lekko drżąca, nadal potrafiła zranić i wskazać tym samym miejsce godne podłogowej szmaty, za jaką miał każdą, kolejną, towarzyszącą mu kobietę. Szacunek miała u niego jedynie żona i córka, których obecność w życiu traktował z poszanowaniem godnym dobrze wychowanego skurwiela — może i nie nosił w sercu miłości, ale miał dużą dozę akceptacji.
W żyłach tętnił alkohol, rozmazaną szminkę poprawiała w ostatniej chwili, upatrując przyjemność w potańcówce z lokalnymi, dobrze urodzonymi czarodziejami. Nie było to godne zachowanie według jej ojca, ale gdy sam zaciskał dłonie na młodych taliach, zapominał o odbiciu lustrzanym rodzinnego zepsucia. Powróciła do pokoju hotelowego po cieplejszy szal, miała przejść się z dwójką nowo poznanych dziewcząt wzdłuż portu i wypatrywać marynarzy, z którymi wyjście do pubu może i byłoby nieodpowiednie, ale młode dziewuchy w futrach, wypuszczone samopas, widziały tylko ładne buzie i dłoń machającą w romantycznym geście na pożegnanie wypływającym mężczyznom. Nawet Orianę, nieskłonną do choćby szczypty romantyzmu, rozbudzała z marazmu myśl o chwilowym romansie z zakochanym w niej na zabój marynarzu z odległych fragmentów Europy. Musiała się jednak obejść ze smakiem, rozżaloną łanię spotykając na podłodze w salonie, gdzie pocierała czerwony policzek i zbierała rozbitą szklankę po whisky. Gadała coś pod nosem, skwitowane przez panienkę Medici niegodnym, acz dobitnym ,,tak się traktuje dziwki'', jak gdyby nagle stała w komitywie w równie nieporadną relacyjnie matką.
Sukienka opinała szczupłe ciało, nie miała zbytnio sił na szarpanie się z ojcem, którego wielkie cielsko zajmowało zwykle podwójną część przeznaczoną na jednego człowieka. Już dawno zamówił do rodzimej rezydencji krzesła bez podłokietników, które wżynałyby się w obtłuszczony brzuch. Bywały dni, gdy go kochała, ale w momentach chwilowego załamania, krew buzowała wysnuwając dogmaty nawołujące o nienawistne, okrutne pozostawienie go na pastwę lodowatej nocy.  Wchodząc jednak do wnętrza, nie było ciężko zobaczyć postury ojca — otoczony pionkami, które obserwowały jego grę. Koślawy norwesko-angielski potęgował odczucie upojenia alkoholowego, głosy w głowie pragnęły jego sromotnego upadku, ale miast tego uśmiechnęła się nerwowo, przeciskając pomiędzy gadającymi coś do niej mężczyznami.
— Tato, idziemy... — zaczęła, kładąc rękę na ramieniu ojca, ale ciche warknięcie szybko kazało jej się odsunąć. Przekleństwo rzucone pod nosem nie świadczyło tyle, co pijackie, podkreślające upadek człowieczeństwa brzmienie tonu: przecież wygrywam.
Gdzieś z tyłu kręciła się kobieta, która spoglądała na Orianę z pogardą, jakiś oblech ostatkami rozsądku objął ją w talii, próbując namówić do wspólną wycieczkę do baru. Na pobladłych polikach pojawił się rumieniec zdenerwowania, a w przypływie emocji zęby zacisnęły się tym silniej, łapiąc ojcowskie ramię w uścisku, szarpiąc po raz kolejny. Wśród tłumu pojawiły się szmery niezadowolenia, w futrze zaczynało jej się robić gorąco, a nie miała potrzeby go zdejmować, skoro za chwilę miała opuścić tenże przybytek.
— Papa.... proszę, chodź ze mną do domu — może i była cwaniarą, ale nie czuła się pewnie w obcym mieście, pośród tłumu pijanych hazardzistów i z ojcem, który byłby gotowy przehandlować wszystko, łącznie z nią samą. Ojciec nie dawał za wygraną, a ktoś ciągnący ją do tyłu nie tylko odsuwał ją od ojca, który stanowił źródło zarobku podstawionych tu cwaniaczków, co sięgał powoli do narzuconego na ramiona odzienia, próbując usilnie zdjąć je z drżącej, młodej dziewczyny. — Tato, kurwa, weź mnie stąd! — Zawyła, przestraszona, wściekła i ewidentnie niepewna swojego stanowiska, ale usłyszawszy ojcowskie ,zamknij się' już nawet nie wiedziała, czy warto się w nim upewniać. Jak się tu zapije na śmierć, to dom i tak będzie jej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-28-2025, 15:39
― Leif, skapnij groszem ― prośba wykwitła w cieniu późnego, mroźnego popołudnia, podsycona żarem błyszczących w szarych oczach, podsycona też zgoła zmizerniałym obliczem wychudzonej twarzy. Na szyi majaczyła dalej świeża, purpurowa wybroczyna, niechlubnie zaświadczająca o przebiegu ostatniej bójki; łuk brwiowy wciąż podtrzymywały nierówno poprowadzone szwy, ale obcięte z niechlujstwa ― przez lokalną, znajomą dziwkę z portowych rewirów ― kosmyki nieułożonej grzywki zakrywały tamto stare świadectwo bólu.
― Leif, od rana nic nie jadłem, proszę... ― dodał w niezgodzie z prawdą, ostatnie słowo cedząc trochę bez przekonania, bo parę leciwych półuśmiechów i wydukanych od niechcenia komplementów wystarczało kucharce z pobliskiej tawerny, za każdym razem w wahliwej ostateczności raczącej go porcją na koszt firmy; i choć jej wiek bynajmniej nie wskazywałby na to, że w duchy liczy, by wskoczyć mu do łóżka, tak ponoć Igor podobny był do jej zaginionego przed kilkoma miesiącami syna. Najpewniej upodobała w nim sobie jego zastępstwo. ― Oddam do poniedziałku ― zadeklarował jeszcze, w niemym oczekiwaniu na łaskawość znajomego, zza ucha którego bezwstydnie podkradł wcześniej leciwego papierosa; ta nadeszła wreszcie w postaci paru drobnych, bezkompromisowo wciśniętych mu w dłoń, do pary z palcem wygrażającym stanowczością, którą dało się skwitować jedynie głośnym rozbawieniem ― i zaraz energicznym ruchem pokrzepiająco klepał go po ramieniu, zostawiając po sobie raptem wspomnienie, wyżłobione śladami stóp w grubej pokrywie śniegu.
Knajpa zwyczajowo tętniła życiem ― hałas odbijał się od ścian, wędrował przez myśli, do samego chyba jądra ludzkiego jestestwa; szczęk szkła i metalu rozbrzmiewał pomiędzy krzykiem a śmiechem, pomiędzy obietnicami rozkoszy a śmiertelnymi groźbami. Już na wejściu znajome dłonie Haralda pociągnęły go za ramię, już na wejściu cwaniackie uśmiechy zaplątały się w niemej zapowiedzi kolejnego wspaniałego pomysłu.
― Igor, to jakaś gruba ryba, handlarz ― palec niewybrednie wskazał rosłego mężczyznę w średnim wieku, szachującego właśnie kartami przybrudzonymi od nieuczciwości prowadzonej rozgrywki. Rękaw koszuli lepił się do stolika, ale temu winne było już pewnie rozlane tam uprzednio piwo. ― Ty chyba rozumiesz coś po angielsku, co? Może wkręciłbyś nas do niego na statek? ― padło wyczekująco, jemu zaś chyba w pełni wystarczyło; zwinięta Leifowi fajka wyrosła między wargami, krótki rozkaz wysłał Haralda do baru po kolejkę rumu, a on sam ― nie żądając zaproszenia, nie pragnąc też niczyjej aprobaty ― zasiadł przy stoliczku hazardzistów, najstarszego gracza racząc zgoła pokracznym ukłonem. Nie był do nich przecież przyzwyczajony.
― Zawsze przy stole czy czasem i na morzu? ― niby zwyczajna gadka poniosła się w stronę głównego zainteresowanego, choć na tle pozostałych półgłosek wyróżniała się najbardziej swoim angielskim kształtem; tamten nie zdążył nawet odpowiedzieć, a w zasięgu wzroku wyrosła nowa, nieznajoma, kobieca sylwetka. Płaczliwie ciągnęła ojca za rękę, gdy ten sączył właśnie opłacony przez Igora rum, a blat drżał od dorzucanych do kolejki stawek.
― Harald, zostaw ― nakazał po norwesku rękom, które już zdążyły obłapić talię dziewczyny; spojrzenie mówiło więcej od gestów, natrętne palce kolegi zsunęły się ze smukłego ciała, a on sam przemówił tym razem do niej:
― Zamów sobie coś do picia, jeszcze nie skończyliśmy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
08-30-2025, 19:09
Jej ojciec był banalnie prostym człowiekiem. Interesowały go tylko pieniądze, kobiety, alkohol i jedzenie. Zero rozmyśleń, zero głębi — czysta kalka przetrwania w świecie otumanionym ideałami.  Nie spodziewała się więc, by przemówiły do niego zdroworozsądkowe argumenty, zresztą, jej ojciec nigdy nie kierował się zdrowym rozsądkiem — patrząc na obleczone w tłuszcz ciało, zadyszkę i smród potu, to generalnie nie rozumiał epitetu zdrowia. Nie dożyje setki, a co dopiero mówić tu o większych liczbach.
Czuła się jak w kiepskim filmie, zimny dreszcz niechęci przeszedł wzdłuż jej ciała, miała ogromną niechęć do dalszych dysput, ale nikt tu nie zważał na zdanie byle rozgadanej gówniary. Pierwsze łzy zeszkliły spojrzenie, nieznany głos sprawił, że wreszcie odeszły od niej oblepione łapska, ale ona nie miała zamiaru odpuścić.
— Ależ owszem, skończyliście — zaczęła, spoglądając na młodzika obok niej, pewnie zbliżonego do niej wiekiem, który śmiał odezwać się do niej w tym tonie. Obniżyła głos, choć była to walka z wiatrakami, bo w całej kobiecej posturze ciężko było dopatrzyć się jakiejkolwiek większej sprawczości. Ojciec na moment położył dłoń na jej ręce, przemówił włoskim koślawym co poalkoholowy chód, a Igor mógł tylko odczuć wbijane w jego lico spojrzenie dziewczyny. Może mi się przydać, poczekaj - przemówił ojciec, pijackim bełkotem, a naiwność młodej Medici była chyba silniejsza co jej łatwopalność, bo przytaknęła i odsunęła się o krok od ojca. Nie odrywała jednak spojrzenia, coś podświadomie jej mówiło, że ojciec miał ostatnią, działającą część mózgu i nie była ona najbardziej sprawna. Mimo to odsunęła się, kierując do baru, gdzie łatwiej było znaleźć kogoś, kto postawiłby jej drinka.
Nie trzeba było jednak długo czekać, kiedy głos jej ojca rozniósł się w kierunku krupiera, a podniesione znienacka ciało zakołysało się, zakołysało wielkim stołem i  wydusiło z siebie nieszablonowe, pełne nonszalancji i absolutnie wybrakowane z jakiejkolwiek gracji i szacunku
— Pierdolona szuja!
Oriana podniosła się więc, w rozpędzie dopijając ledwie łyk drinka, aby skierować się do ojca, który ewidentnie przegrał. Kierował się do drzwi, taką miała nadzieję, a że była pewna, że odkrycie roku było pewnie jakimś podstawionym knypkiem do ogołocenia jej ojca, postanowiła utwierdzić go w tej drodze ku wolności. Złapała go pod ramię, gdy ciało zatoczyło się mocniej, a na bladej twarzy pojawił się czerwony grymas dźwigania ciężaru. Nie spojrzała już na Igora, nie powiedziała już nic, słyszała tylko słowa kierowane w ich stronę i próby zatrzymania mężczyzny, który w chwilowym, ostatnim przypływie pieprzonego, męskiego ego, postanowił wymierzyć cios jednemu ze współgracy. Miast uderzenia, zakołysał się mocniej; ciało runęło silniej krzesło, a zaraz za nim to mniejsze, próbujące utrzymać pion pijanego mężczyzny,
— Teraz już idziemy, papo! Idziemy!!
Brzmiała naiwnie, bogobojne życzenia skłaniały chyba tylko ją samą do ucieczki, goryl zapomniał, że nie jest gibonem, bo  już w pijaciej furii postanowił rzucić się na jakiegoś losowego mężczyznę obok, który podobnie jak córka próbował go uspokoić, a w tym momencie spojrzenie panny Medici skierowalo się w stronę mężczyzny, który był pierdolonym prowodyrem tej sytuacji. O tym była przekonana.
— Nie gap się, pomóż mi! — Syknęła w stronę Igora, nie dając mu nawet czasu na podjęcie działania.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-06-2025, 12:27
Bunt i stanowczość miały swoją cenę ― wysoką i gorzką, niekiedy dobijającą się do świadomości echem zatrważającej porażki, szczególnie donośnej w swym tonie w dni takie jak ten. W dni takie jak ten, gdy data w kalendarzu wskazywała kolejne to urodziny, o których nikt z tutejszych nie mógł, a nawet i nie chciał pamiętać; w dni takie jak ten, gdy przygnębiająca synteza podpowiadała o braku sukcesów i bliskich, o nieistniejącym majątku i sparszywiałym na własne życzenie ciele.
Chciał jednak wierzyć, że płynąca z tego nauka ― trwogi życia i przejmującej siły podejmowanych decyzji, z pozoru tylko nieważnych ― wyswobodzi go wreszcie z więzów wielomiesięcznej labilności. Chciał wierzyć, że nadprzyrodzeni decydenci stworzyli go po coś, trzymając dlań w zanadrzu zadania wagi znacznie większej od przygodnego życia w portowych zakamarkach Oslo, gdzie za drobną kwotę dało się kupić bardzo wiele złudzeń. Tutaj poznał cenę iluzorycznej miłości, tutaj poznał wartość wydumanej beztroski, tutaj też zrozumiał wagę danego komuś słowa; i chyba zmuszony był rozewrzeć dziś rano powieki oczu szeroko zamkniętych, w ciemnej matni skromnego pokoju dostrzegając w końcu nowy cel, nowe motywacje.
Bo przecież stąpał po połaciach Midgardu jako potomek boskiego Yngvarra, bo przecież nosił w sobie krew walecznego lądu Bułgarii i postępowych ziem Anglii; bo mieszały się w nim animusz i niezłomność, zarazem też finezja i intelekt ― na wzór tego mitologicznego Lokiego, który gotów był świat zwojować i zniszczyć, który zdolny był ludzi zjednywać i dzielić.
I te szare, błyszczące oczy, bacznie lustrowały właśnie otoczenie, nie szczędząc sobie przy tym nonszalancji; i te szare, przenikliwie drapieżne oczy spoczęły w końcu na elektryzującej, kobiecej sylwetce. Odzianej w ładne materiały, odzianej w elegancję; rozebranej jednak z pewności siebie, rozebranej z mocnego tonu głosu. Już pierwsze wyrazy padające spomiędzy warg alarmująco oznajmiały o słabości, drżąco przywołując pijanego ojca do porządku, jemu zaś ― rzucając niby to wyzywające i ostateczne postanowienie, z którego duch zakpił bezwstydnie.
Mógłby chcieć ją zrozumieć, mógłby chcieć zgodzić się z nią w akcie litości, ale przekora przyniosła półuśmiech, naiwna myśl ― wyobrażenie, że zawiązywała w ten sposób niemrawe zaproszenie. Do łóżka, na drinka, do ciasnej kajuty ojcowskiego statku.
― Nie bądź zazdrosna, dla ciebie też wygospodaruję trochę czasu ― rzucił krótko prostym angielskim, porozumiewawczym spojrzeniem taksując rozdającego karty Magnusa; sprytne palce przemykały pomiędzy kartami w wyćwiczonej manierze, ale spojony do reszty handlarz mógł nie wyłapać prostej sztuczki. ― Jeśli na morzu, to ja chcę tylko miejsca ― dla drogi ― przemawiał doń dalej, nienachalnie, pozbawiając kielicha zawartości, w drodze nudy śledząc przebieg prostej gry. Jej koniec przyszedł jednak prędzej od reszty, niosąc się krzykiem i manifestem złości; chwiejny krok poniósł mężczyznę do drzwi, tuż za nim zamajaczyła na nowo sylwetka zagubionej w tłumie córki i szczerzącego się w zadowoleniu sprawcy zamieszania. ― Lepiej stąd spadaj, ogołociłeś go do zera ― wycedził cicho do Magnusa, doglądając powracającego w szale przegranej starca ― żądny był krwi, pieniędzy, rumu, albo wyjaśnień; i dopiero teraz, w widmie pijackiej furii, pojął rację dziewczyny, bezsilnie próbującej przejąć ojca z rąk zdradzieckich przyjaciółek ― wyniszczających go z rozsądku używek i nałogów. I dopiero teraz, gdy pretensjonalnie zażądała pomocy, coś ludzkiego ― a może dalej parszywego, bo w duchu liczącego na dobicie interesu ― kazało porzucić niedopalonego papierosa, wychylić oczekującą kolejkę rumu i wziąć pod ramię tego, który żądny był zemsty.
― Wychodzimy, no już ― stanął przed nim stanowczo, nie znosząc sprzeciwu ujął za ramię, naprędce zmienił cel powolnego spaceru; Harald zniknął nagle, w najmniej sprzyjającym temu momencie ― a Igor przeklął go w duchu, bo intuicja nie zawodziła nigdy, a kumpelską słabość do dziwkarskich zagrywek znał nie od dziś. Jeśli zabawiał się teraz na górze z jedną, nie omieszka spuścić mu jutro porządnego łomotu; ostatni raz coś dla ciebie załatwiam, wybrzmiało niemym postanowieniem, gdy ciężar obcego ciała spoczął na nieco obolałych kończynach. Smagający już wkrótce chłód, przedzierający się przez drzwi wejściowe, rozbudził umysł w jednym jeszcze, krótkim zapytaniu:
― Dokąd go prowadzimy? ― pozwolił sobie na bezpośredniość, bo głowa zainteresowanego zwisała już bezwładnie, jakby planowała wkrótce pogrążenie się w błogim śnie na stojąco, albo przypatrywała się wnikliwie pobliskiemu rynsztokowi.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
09-08-2025, 21:32
Bała się ciszy. W ciszy było wszystko, czego nie chciała zobaczyć: puste miejsca przy stole, niewysłane listy do nieobecnej weń życiu matki, lustro, w którym jej oczy nie błyszczały tak, jak udawała przed innymi. Lęk był jej towarzyszem wierniejszym niż ktokolwiek; szeptał, że nie ma dokąd wracać, że jej uśmiechy rozsypują się natychmiast, gdy tylko zostaje sama. Ale bała się też obecności. Bała się tego, co teraz — spojrzeń, obecności, oddechów na szyi i tego głębokiego nieprzejęcia się kogokolwiek, w tym jej własnego ojca. Jej dziedziczenie było jedynie wyborem dumy nad rozum, doskonale to wiedziała, bo sam nie szczędził słów na temat kobiecej słabości. Być może był ojcem najlepszym, jakiego miała, ale nie był w tym dobry.  Znała już smak starzenia się wewnątrz cielesnych struktur i metafizycznego istnienia umysłu. Każdy wieczór przy zgaszonych światłach przypominał jej, że tak naprawdę nie ma obok nikogo, kto usłyszałby jej najprostsze zdanie „boję się”. A przecież tak bardzo się bała — że to życie, które udaje pełne, w istocie jest tylko cieniem, pustą dekoracją ustawioną przed światem. Przyjaźnie, miłostki, przelotne romanse; wszystko wtem wydawało się takie puste i wyzbyte głębi, w której skrzypce grało ciągłe odsuwanie od siebie wizji życia, na jakie była pisana. Bez rodziny, bez szczęścia, w małżeństwie z konieczności i zawodem z przymusu, by uświęcić jedyną rzecz, która kiedykolwiek zapaliła weń iskierkę radości.  Odsuwała więc od siebie te myśli, kumulując je w środku, kumulując je w poczuciu, żeby po prostu przeć naprzód i nie analizować głębiej, nie rozdrapywać ran. Nawet, teraz gdy usilnie chciałaby, aby to ojciec zainterweniował, zamiast interesowania się zawartością portfela i szklanki.
Nie skwitowała jego słów, chyba nie miała potrzeby. Zamiast tego na kobiecych ustach pojawił się grymas odrazy, bo w swojej prostocie mężczyźni byli wręcz odrażająco śmieszni. To miała być prowokacja? A może mało śmieszny żart? Cokolwiek by odpowiedziała, dałaby mu satysfakcję i chyba tylko kunszt wychowawczy dawnych niań powstrzymał ją od splunięcia, miast tego zdegustowana w istocie odwróciła się na pięcie, aż do wybuchu kolejnej afery, kolejnego rozedrgania, w którym musiała już wygrać.
Nie spodziewała się jego pomocy, nie była jeszcze wprawną kokietką, by ledwie wejrzeniem ustawić mężczyzn do musztry. Ale jednak zdecydował się podnieść, a męskie ręce odciążyły ją z ciężaru ojcowskich konieczności, które już nawet nie rezonowały z otaczającym światem. Szedł posłusznie, oczy kierując ku sufitowi a ciało, w imię hołdowanej nauce, ku ziemi.  Nie przejmowała się ich brakiem odzienia, do pewnego momentu, gdy jedna z krążących kobiet nie podbiegła do niej i nie podała jej ciężkiego, skórzanego płaszcza ojca i jej, zdecydowanie lżejszego. To był pierwszy i ostatni uśmiech tego wieczora, prawdopodobnie.
Mara obcości tkwiła w niej boleśnie, jak południowe słońce wysłane na skazanie Sybiru. Jak ciepło kołdry spotykające skrzeczącą podłogę. Nie pasowała tutaj, chyba każdy z dozą ludzkich emocji rozumiał abstrakcyjną wizję młodej kobiety, niby angielki, lecz nie z urody, która walczy z obrzydliwym hazardzistą mianowanym dumnie i błagalnie ojcem. Słodko-gorzka mieszanka idylli i groteski, dająca początek niezrozumiałemu uczuciu wyparcia. Już na chłodzie machnęła do przejeżdżającej obok dorożki, która stanowiła dobrze jej znany środek transportu w zabiedzonym Oslo. Gdy tętent końskich kopyt zatrzymał się, a skrzypienie drewnianej konstrukcji nie przekonywało o wytrzymałości, wskazała głową dla będącego jej opoką mężczyzny, że to właśnie do środka powinni jej ojca wcisnąć. Jakkolwiek było to karkołomne, ledwie żywe ciało Mattia trafiło na wyłożoną tkaniną kanapę, a kobieta narzuciła na jego tułów płaszcz, w niezrozumiałym geście troskliwości, podszytym włoskim
— Stai attento, papà.
Woźnicy dała zaś sporą sakiewkę z pieniędzmi, a wskazany adres wydawał się dość intuicyjnym — to chyba jedyny całkiem dobry hotel w tej części Oslo, tak przynajmniej zdążył powiedzieć jej ojciec, a zgodne przytaknięcie i ochocze podjęcie lejcy przez woźnicę tymże ją utwierdziło. Nie znała przelicznika, waluta tym bardziej nie była ważna — nie chciała jedynie, by wyzbyty pieniędzy ojciec został wykopany i zmaltretowany za brak odpłatności, jak było to niegdyś u Hiszpańskich wybrzeży, gdzie znalazły go takiego rano, w pobliżu ich statku.
Westchnęła, na wpół nerwowo, na wpół zrzucając bagaż emocjonalny z drobnych ramion. Odwróciła się zaś do nieznanego młodego mężczyzny, chwilę wahając się, co tak de facto wobec niego odczuwa. W pierwszej chwili chciała go olać, ale jednak jej pomógł, mimo wcześniej wypowiedzianych, hańbiących ją słów. Nie był jak wszyscy inni z tego przybytku, którzy mieli ją po prostu gdzieś.
— Ciebie gdzieś podrzucić? — Zapytała, łagodniej niż sama po sobie by się spodziewała. Wychodząc z zaułka, mogłaby podejść do oczekujących niedaleko portu taksówek, które ją samą zawiozłyby do hotelu, a przy tym mogłaby i jego podrzucić... gdziekolwiek. Zbiła usta w geście ledwie zauważalnego uśmiechu, dopiero z podmuchem wiatru odczuwając brak odzienia, które nadal wisiało na jej przedramieniu. Momentalnie założyła płaszcz, dłonie wkładając w kieszenie.
— Będę jechała w stronę hotelu...
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-08-2025, 16:05
I on okropnie obawiał się ciszy ― głuchej, przeszywającej ciało na wskroś, żałośnie przypominającej o samotności. Tutaj, w samym centrum ludzkiego zepsucia, w kupie portowej różnorodności ― gdzie krew, pochodzenie i zasoby skarbca nie miały aż tak wielkiego znaczenia ― nietrudno było o towarzystwo; tutaj, w samym jądrze hedonizmu, niemoralności i dzikiej prymitywności ― gdzie ostoją ducha był kiepski sikacz, wygrana w karty, wyżycie się na czyjejś mordzie albo zaproszenie byle panny do skrzypiącego łóżka w ciemnej norze ― nietrudno było o gromadę przyjaciół. Z natury parszywych i nielojalnych, gotowych sprzedać go ― oraz każdego innego, żyjącego w codziennej iluzji solidarności ― za miskę zupy czy kilka zaplutych knutów; z natury ukształtowanych brzmieniem interesu, dziwacznej i niepisanej wymiany dóbr, na którą godziły się chyba obydwie strony.
Musiał pojąć to teraz, albo już dawno temu, orientując się w parszywości świata, który sam dla siebie wybrał; musiał zrozumieć to też wczoraj, rozgoryczonym wzrokiem odczytując z ojcowskiego listu chłodne wezwanie. Do domu, do Bułgarii, gdzie nikt ― poza wybraną przymusem narzeczoną ― przecież na niego nie czekał; do domu, do kopalnianych interesów i ram ograniczającego socjalizmu, w postawie wyzbytej pytań i wątpliwości. Miał wstąpić do partii i ożenić się z bliżej nieznaną mu dziedziczką wielkiego rodu; miał przyjąć na barki wszystkie ciężary cudzych błędów, zaledwie swoją egzystencją zapełniając powstałe przez lata luki oczekiwań.
I pomimo tego nigdy nie miał być przecież wystarczającym; i nawet tutaj, z dala od indoktrynacji krewnych, nigdy nie miał być kimś.
Bo nikt stąd nie wiedział, że obchodził dziś urodziny.
Bo nikt stąd nie pamiętał o nim tak po prostu, w świetle poranka czy półmroku wieczora.
Bo nikt stąd nie zdołał nim potrząsnąć, przypominając o drzemiących w duchu ambicjach i oczekiwaniach ― przeciwnie, woleli diabolicznie chwytać go za dłoń, ciągnąc ku samemu dnu, którego smaku zdążył już niechybnie spróbować.
Więc już nazajutrz pakować miał plecak z całym dobytkiem ― byle parą skarpet i powyciąganym swetrem ― wybywając gdzieś dalej i pozostawiając port Oslo za plecami; więc już nazajutrz zapominać miał o przypadkowych twarzach nazwanych jakimś imieniem, o wiążących go z nimi zobowiązaniach, o snutych wspólnie ― choć po prawdzie zawsze osobno ― marzeniach o niedalekiej przyszłości.
A w naiwnej myśli pojawiła się jakaś cicha nadzieja, że to właśnie ona, obca i nieznajoma, z dumą znosząca zniewagi słowa i zaczepki rzucane w stronę pijanego ojca, będzie dlań tym ostatnim wspomnieniem dziwacznego, życiowego rozdziału; w niewinnej myśli zażyczył sobie chyba podsumować ten marazm czymś pokrzepiającym.
Bo wierzył, że przybyła z daleka dziewczyna ― w przeciwieństwie do całej reszty, zwyczajowo majaczącej w murach podrzędnej karczmy ― nie miała powodów doglądać w nim ośrodka jakiejkolwiek pomyślności.
Bo sądził, że na te kilka godzin ― spędzone jakkolwiek, okraszone czymkolwiek ― mógł przypomnieć sobie o zagubionym, przytłoczonym przez wiele bodźców, ja, które gdzieś jeszcze tliło się w jego jestestwie.
Najpewniej dlatego tylko postanowił jej pomóc, najpewniej dlatego zakazał Magnusowi się do niej zbliżać. Być może nosiła w sobie jakiś nieznany magnetyzm, być może zaś to on uroił sobie, że w ich spojrzeniach błyszczała analogiczna iskra; być może uruchomiły się w nim jakaś dobra wola i litościwość, być może zaś i w tym akcie niezmiennie spoczywały dziedzictwa egoizmu, nakazujące zdobyć jakoś jej zaufanie i uznanie.
Chłód uderzył skórę od razu, ośnieżony bruk wytaczał ścieżkę ku zbawieniu od paraliżującego brzemienia otyłego ojca; hałas przybytku ucichł wreszcie, w powietrzu pozostawiając zaledwie ciche pomrukiwania młodych, do pary z niewyraźnym bełkotem starego. Zaraz jednak nadjechała dorożka, ona wyszeptała coś po włosku, powóz wysyłając pod znajomy adres; on natenczas stał niepewnie, z boku, jako ten oczekujący uwagi towarzysz jej niedoli i wybawca z opresji. Musiała to zauważyć, z uprzejmości albo potrzeby odzywając się wreszcie; a on, po krótkim westchnieniu uspokajającym tętno, powtórzył za nią:
― W stronę hotelu? ― krótka pauza rozdzieliła dzielący ich dystans na pół, ale zaraz przerwał ją znowu, tym razem tonem szukającym większej pewności, choć wciąż oszczędnym: ― Czasami ma się wrażenie, że każdy z nas przesiada się z jednej dorożki w drugą, udając, że zna kierunek. ― I ta konstatacja nijak wydawała się korespondować z tym, co zaserwował jej wcześniej, ale może właśnie teraz ― gdy jego twarz złagodniała, a szare tęczówki odbijały pobliskie światła w mroku ― odkrywał dopiero stronice tej prawdziwej, nieco zakurzonej tożsamości.
― Moglibyśmy nie spieszyć się z pożegnaniem ― dodał do tego, krótko i cicho, bez sugestywnych dwuznaczności pomiędzy. ― Moglibyśmy... napić się herbaty. Bo mam dzisiaj urodziny ― spojrzał na nią przelotnie, z miną niby niezobowiązującą i zupełnie nienachalną ― Nie trzeba nadawać temu znaczenia, to tylko chwila ― wystarczy, że będzie ― skwitował niejasno, choć kobieca domyślność miała najpewniej rozwiać wszelką wątpliwość niewyraźnych zgłosek.
Po prostu nie chcę być sam.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:02 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.