• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Rozgrywka > Mgły czasu > Izba Pamięci > 4.10.1961 | Pierwsza zasada przetrwania
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Bradford Bulstrode
Czarodzieje
Wiek
35
Zawód
magizoolog, behawiorysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
16
12
Brak karty postaci
08-07-2025, 10:42

Pierwsza Zasada Przetrwania
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Bradford Bulstrode
Czarodzieje
Wiek
35
Zawód
magizoolog, behawiorysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
16
12
Brak karty postaci
08-07-2025, 10:46
4 października 1961, Lake District, Cumberland

Pochylony nad notatnikiem skrobał zawzięcie pozłacaną stalówką, znacząc szorstki papier krzywym zawijasem ciągu liter. Każdego dnia skrupulatnie rozpisywał się nad postępami prac przy obserwacji nowych, adaptujących się do społeczności swego gatunku stworzeń. Prowadzone przez rodzinę Bulstrode rezerwaty nie ograniczały się wyłącznie do sprawowania opieki i pilnowania bezpieczeństwa uznanych za niebezpieczne zwierząt, ale też sprowadzania osobników pozostawionych na pastwę losu. Porzucone przez nieodpowiedzialnych, nielegalnych hodowców, czy zagubione w swym naturalnym środowisku, kiedy reszta stada została wymordowana przez kłusowników, trafiały do Cumberland, gdzie otaczano je odpowiednią opieką. Każde ze stworzeń należało uważnie obserwować, sprawdzać, jak odnajduje się w nowym miejscu, w warunkach, które zostały dlań przygotowanych. Wymagało to ciężkiej pracy, ciągłej czujności i rozwagi, acz wieloletnie doświadczenie i przekazywana przez pokolenia wiedza pozwalały cało wychodzić ze spotkań z rozjuszonymi osobnikami. Względnie cało, oczywiście, bo liczne ślady zdobiące ciała pracowników rezerwatów stanowiły jasne przypomnienie, że wystarczy odrobina rozproszenia i kruche życie może obrócić się w proch.
Było wczesne południe, kiedy herbata w filiżance ustawiona w roztargnieniu poza spodeczkiem, zdążyła już dawno wystygnąć. Nadgryziony herbatnik naznaczył okruchami lakierowany blat dębowego biurka, gdy jesienne słońce niespiesznie zmierzało ku horyzontowi. W powietrzu unosił się zapach przywiezionego z Wietnamu kadzidła, będącego łagodną mieszanką skórki yuzu, kwiatu lotosu i olibanum. Delikatny, lekki dym był ożywiający, a zarazem pozwalający na skupienie.
Bradford podniósł nagle głowę z mocno ściągniętymi brwiami, kiedy poczuł znajome ukłucie magii, a chwilę później w drzwiach gabinetu stanął Oliver. Wystarczyło jedno skinienie głowy, by obaj zerwali się z miejsc. Bulstrode pochwycił przerzuconą przez oparcie krzesła tweedową marynarkę i wybiegł za współpracownikiem. Sygnał naruszenia bariery zabezpieczającej dochodził z okolic Buttermere. Południowa część Crummock Water od wieków stanowiła granicę oddzielającą rezerwat żmijoptaków od terenów dostępnych dla mugoli. Bariera była nie do sforsowania, lecz nie do końca nieprzekraczalna. Do ich obowiązków należało reagowanie na wszelkie alarmy, zwiastujące potencjalne zagrożenie.
Zdecydowali się rozdzielić, by objąć wzrokiem większy obszar i prędzej znaleźć źródło zamieszania. Sygnał nie do chodził z żadnego konkretnego miejsca, więc tym mocniej musieli wyczulić się na zmiany, jakie wskazywałyby na ingerencję człowieka. Kroczył główną ścieżką z wyciągniętą przed siebie różdżką, rozglądając się wokół czujnie. Sypiące się z drzew uschnięte liście chrzęściły cicho pod naciskiem butów. Dotarł do starych, mocno omszałych, wzniesionych przed wiekami zabudowań. Strome, nadgryzione zębem czasu schody prowadziły od podnóża Grasmoor do runicznych kręgów, niegdyś stanowiących miejsca kultu. Od dawna nikt już tam nie bywał, a okolicę we władanie przejął las. Zadomowione żmijoptaki obrały sobie ten punkt na jedno z leży, gdzie formowały gniazda. Jesień nie była dlań okresem lęgowym i magiczne stworzenia nie broniły zajadle jaj o srebrzystej skorupie, ale mimo to pozostawały niebezpieczne dla każdego nieproszonego gościa. Czarodziej zatrzymał się, przymykając powieki, by ograniczyć dostęp światła do błękitnych oczu i jednocześnie wzmocnić zmysł słuchu. Szum kołyszących się na wietrze drzew przez krótką chwilę nie był zmącony żadnym innym dźwiękiem, by zaraz wśród szelestu rozległ się trzask łamanej gałązki.
— Homenum revelio — padło ściszonym głosem, a fala magii przetoczyła się przez okolicę w poszukiwaniu kryjącego się w zaroślach intruza.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Primrose Burke
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Badaczka artefaktów i run
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
12
9
OPCM
Transmutacja
10
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
08-07-2025, 16:25
Kiedy odszyfrowała stary zwój zerknęła na mapę Anglii, aby zlokalizować miejsce, do którego chciała się udać. Kumbria, Dolina Jezior - piękne miejsce, gdzie przyroda była bujna i skrywała wiele tajemnic. Czytała opracowania naukowe mówiące o tym, że prawdopodobnie dzięki licznym kręgom runicznym, o których dawno zapomniano roślinność mogła się rozwijać. Nie zdziwiło ją więc kiedy okazało się, że kolejny krąg znajduje się właśnie tam. Jej dusza poszukiwacza łaknęła wiedzy, zgodnie z tym co zapisano to tam składowano sierpy oraz figurki celtyckich bogów. Na Merlina, tam mogą być tak wiekowe artefakty, że musiała to miejsce zobaczyć.
Kolejnego dnia, przygotowana na wyprawę, z torbą przewieszoną przez ramię, uzbrojona w zbiór notatek udała się na samotną wycieczkę. Nikt nie zadawał pytań, każdy wiedział jak działała panna Burke. Miała tyle oleju w głowie, aby nie wpakować się w kłopoty. I jak zawsze, wróci na kolację, aby podzielić się z rodziną swoimi odkryciami. Kiedy dotarła do okolic Buttermere zatrzymała się na chwilę, aby podziwiać piękno okolicy. Grasmoor, to był jej cel. Nie wahając się wkroczyła w ostępy leśne przemierzając ścieżki, które śmiało witały jesień w swojej rudo - złotej kolorystyce.
Zapach lasu był wilgotny i ziemisty, zmieszany z nutą zgniłych liści, które wchodziły w proces rozkładu. Czuła też tą wyjątkową świeżość, którą wdycha się tylko wtedy, gdy powietrze już nieco chłodnieje, zwiastując nadchodzącą zimę. Ścieżka, którą podążała, była ledwie widoczna wśród gęstych zarośli. Wijąca się jak wąż wzdłuż poszycia leśnego, sprawiała wrażenie, jakby sama natura starała się ukryć ją przed ciekawskimi oczami. Po każdej stronie drogi rosły mchy, krzewy jagodowe, a drzewa nie pozwalały jej łatwo dostrzec celu w oddali. W powietrzu słychać było tylko szum liści unoszących się w wietrze, drobne skrobanie gałązek i odgłosy ptaków, które skrzeczały gdzieś wysoko w górze. Z każdym krokiem las stawał się coraz ciemniejszy, jakby zasłony starych drzew rozciągały się nad nią, tworząc naturalny tunel. W końcu dotarła do miejsca, które było opisane w zwoju – do starodawnych ruin, w dokumencie opisanych jako monumentalnych, teraz pozostało po nich echo. Stare, omszałe kamienie wznosiły się wśród drzew, porośnięte grubym mchem, jakby same budowle były częścią samego lasu. Gdzieniegdzie widoczne były fragmenty zrujnowanych ścian, pozbawione okien, jakby ścigały się z czasem, starając się zachować swój ostatni ślad wśród tej naturalnej zieleniny. Dostrzegła je, strome schody, które mogły prowadzić do kręgu, którego tak szukała.
Nagle, gdy stawiała krok, ziemia pod jej stopą stała się śliska, pokryta mokrym mchem. Poślizgnęła się i runęła w dół. W ułamku sekundy cała jej sylwetka zniknęła w mroku, a jej upadek rozbrzmiał w lesie głośnym echem. Zaraz po nim ciche stęknięcie. Powoli wstała z miejsca otrzepując wełnianą spódnicę. Wysokie, wiązane nad kostką trzewiki utrzymały w miejscu kostkę, choć czuła lekkie pulsowanie w lewej nodze. Westchnęła cicho i już miała podjąć się znów wspinaczki kiedy jej uszu doszedł szelest. Zatrzymała się gwałtownie. To nie był typowy dźwięk lasu. Brzmiał jak kroki. Człowieka? Zwierzęcia? Tkwiła przez chwilę nieruchomo, po czym poczuła jak magia oplata jej sylwetkę i zmusza do ruszenia się, do tego, aby wyłonić się zza starych murów. -Nie stanowię zagrożenia. - Powiedziała ukazując się oczom drugiej osoby, ku jej zdziwieniu, przyjaciela jej brata. -Pan Bradford? - Zapytała zaskoczona jego obecnością i wycelowaną w jej stronę różdżką. Uniosła dłonie w obronnym geście, teraz przybrudzone leśną ściółką.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Bradford Bulstrode
Czarodzieje
Wiek
35
Zawód
magizoolog, behawiorysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
16
12
Brak karty postaci
08-08-2025, 11:56
Nie musiał długo czekać na efekt zaklęcia, którego moc poszybowała w przestrzeń, ogarniając okolicę. Magia prędko wychwyciła osobę, której nie powinno tu być i pchnęła go ku sąsiednim zaroślom, gdzie skierował się, nadal ostrożnie stawiając kroki. Już miał w pogotowiu kolejne zaklęcie, jakim wykurzyłby stąd intruza, kiedy usłyszał słowa kobiety, wzywające do wstrzymania się od ataku. Dostrzegł ją w dole, wychylającą się zza kamiennego obelisku. Drobna sylwetka, równo upięte włosy, elegancki, acz najwidoczniej przystosowany do leśnych wycieczek strój. Jego uwadze nie umknęły buty o wysokiej cholewie, zmyślnie dobrane do okoliczności, zaś przybrudzony ziemią i uschniętymi liśćmi ubiór świadczył o niefortunnym zdarzeniu, nieopatrznym stąpaniu po leśnych ścieżkach. Zacisnął mocniej palce na jasnej, brzozowej różdżce i rozchylił lekko wargi w cichym westchnieniu, a potem…
— Primrose? — zdziwił się tym bardziej na dźwięk jej głosu, teraz już zupełnie zbity z tropu. Spodziewał się intruza, osoby łasej na odzwierzęce ingrediencje, może złaknionej przygody, w najlepszym wypadku kogoś, kto pomylił drogę. Najlepszym, a może najgorszym? Świadczyłoby to, że zabezpieczenia w istocie szwankują, magia gdzieś kruszeje i należy czym prędzej się nimi zająć, na powrót wznosząc zaczarowany mur, chroniący przede wszystkim podopiecznych rezerwatu. Nie chciał być odpowiedzialny za idiotyczne pomysły pozbawionych wyobraźni ludzi. Informacja o tym, że Kraina Jezior objęta była pilną protekturą rodu Bulstrode, była powszechnie znana, a przynajmniej w gronie osób, które miały na tyle oleju w głowach, by przygotować się do swojej wyprawy, a także wśród okolicznych mieszkańców. Przestąpił z jednej nogi na drugą, nieznacznie tylko opuszczając różdżkę. Panna Burke była siostrą Xaviera i to z nim miał zdecydowanie więcej wspólnego, niż z młodą czarownicą. Prawdę mówiąc, wiedział o niej niewiele, że jeździ konno, grywa na jakimś instrumencie i że bada runy oraz artefak… Ah, no tak.
Zamrugał kilkakrotnie, jakby wybudzając się z zamyślenia i szybkim spojrzeniem przesunął jeszcze po okolicy, sprawdzając, czy w pobliskich zaroślach nie czają się kolorowe pióra. Ustający na moment wiatr nie zdradzał dodatkowych gości. W dwóch krokach zszedł nieco niżej i wyciągnął rękę do nieszczęsnej damy w opałach, aby szybkim, sprawnym ruchem wciągnąć ją na górę.
— Powiedz, że nie wiesz, gdzie jesteś, a oskarżę cię wyłącznie o ignorancję i skrajną głupotę, zamiast umyślny zamach na swoje życie. — Zlustrował ją chłodnym wzrokiem, zastanawiając się, czy w istocie panna Burke mogłaby być na tyle — zdesperowana, przebiegła? — aby wtargnąć na objęty licznymi zabezpieczeniami teren, chcąc zakończyć swój żywot. Młodzież w dzisiejszych czasach nie miała tyle romantycznego polotu, co artyści, w jakich się zaczytywał, szukający atencji w głębokim żalu swoim oraz bliskich. Stojąca przed nim czarownica zawsze jawiła mu się, jako rozważna, ale czyżby oceniał ją przez pryzmat jej brata? Poszukiwaczka przygód wydawała się o wiele bardziej racjonalnym wyjaśnieniem, acz w dalszym ciągu nie usprawiedliwiało to braków w trzeźwości umysłu. — Nie powinno cię tu być. — W jego głosie wybrzmiała nagana, niewsparta złością, acz nutą rezygnacji. Czyżby Xavier nie wspomniał młodszej siostrze, że to mało rozważne, by szwendać się po tutejszej okolicy?
Oderwał wzrok od czarownicy i sięgnął nim pobliskich zarośli, chcąc wychwycić sylwetki jej towarzyszy, mając mimo wszystko szczerą nadzieję, że nie zapuściła się tu sama. Tyle że wokół nich nie było innej duszy. Spuścił jasne spojrzenie, powracając do Primrose i wzniósł wysoko brwi, oczekując wyjaśnień.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Primrose Burke
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Badaczka artefaktów i run
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
12
9
OPCM
Transmutacja
10
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
08-08-2025, 20:42
Wszystkiego się spodziewała, ale nie przyjaciela brata, który celował w jej stronę różdżką więc z ulgą przyjęła kiedy ją opuścił. -We własnej osobie. - Odpowiedziała czując się dziwnie skrępowana tym nagłym spotkaniem, zwłaszcza, że twarz czarodzieja była pochmurna. Nie znała go zbyt dobrze, nie potrafiła rozczytać co myśli. Na brata wystarczyło, że spojrzała i bez słów wiedziała co go trapi, jakie emocje nim targają. Był dla niej niczym otwarta księga, nie musiała zadawać pytań, a rozwiązanie samo pojawiało się w jej głowie albo dłoni - zwykle w kształcie szklaneczki z whisky. Tym razem było inaczej, więc po chwili ciszy jaka zapadła zaczęła szukać możliwego wyjścia z dziury w jaką wpadła. Jednak wtedy z pomocą ruszył sam mężczyzna. Pochwyciła pewnie jego dłoń i w paru krokach i szeleście liści znalazła się znów na powierzchni. -Dziękuję. - Odpowiedziała zaraz jednak zesztywniała słysząc tyradę w swoją stronę. Już miała się oburzyć i zaperzyć, że przecież nic nie zrobiła, ale pewna myśl, wręcz świadomość i zrozumienie w nią uderzyło. Uniosła zaskoczone spojrzenie na Bradforda.
Idąc ukrytą ścieżką nie zwróciła uwagi na oznaczenia, które wskazywały, że znajduje się blisko terenu ochronnego, którego nie mogła przekraczać. Miała tę świadomość, nie była ignorantką, która nie zdawała sobie sprawy z istnienia rezerwatu i terenów zakazanych dla spacerowiczów. Miały chronić stworzenia - te małe i te duże. Te bezbronne i te bardzo niebezpieczne. Potoczyła wzrokiem po okolicy dostrzegając teraz jeszcze więcej oznaczeń. -O nie… - Wydusiła z siebie pojmując co się stało i dlaczego Bradford celował w jej stronę różdżkę.-Byłam przekonana, że jestem wciąż na granicy… - Jeszcze przez chwilę unikała wzroku czarodzieja czując się coraz bardziej niezręcznie i źle w sytuacji jakiej się znalazła i do czego doprowadziła. -Mam nadzieję, że nie postawiłam wszystkich na nogi. - Zielone spojrzenie napotkało wzrok Bradforda. -Najmocniej przepraszam. Nie chciałam. Byłam tak zaaferowana znaleziskiem, że nie zwróciłam uwagi na oznaczenia. - Sięgnęła do torby przewieszonej przez ramię wyciągając z niej przetłumaczony zwój. -Udało mi się odczytać ten dokument, który poruszał pewną legendę o runicznym kręgu, w którego sercu rósł prastary jesion, pod którym odprawiano najróżniejsze rytuały, głównie związane z miłością. Jedna z nich opowiadała o Serafinie i Aedanie. - Przewertowała zapiski -Aedan przybył do tej ziemi w poszukiwaniu czegoś, czego nie mógł znaleźć w swojej ojczyźnie. Słyszał o tajemniczych mocach, które tkwią w sercu lasów, o opowieściach o sercu ziemi, które może obdarzyć ludzi miłością na wieki. Jednak, kiedy spotkał Serafinę, nie szukał już magii. W jej oczach dostrzegł coś, czego pragnął przez całe swoje życie – spokój, który potrafił ukołysać duszę…. - Ponownie spojrzała na Bradforda i urwała w połowie zdania. -Ale to nie jest teraz zapewne ważne. - Zwinęła zwój w dłoniach. Jej wzrok powędrował w stronę schodów, na które próbowała się wspiąć. Wskazała na nie. -Tam zapewne znajduje się ten krąg i być może sam jesion. Chciałam zobaczyć to miejsce i być może natrafić na ślady rytuałów, a nawet jakieś zapomniane artefakty. - Wyjaśniła powód swojego wtargnięcia, który nie miał nic wspólnego z narażeniem na niebezpieczeństwo stworzeń, które były objęte ochroną rodziny Bulstrode. -I jestem tu sama. - Dodała na sam koniec dostrzegając jak lustruje otoczenia jakby spodziewał się, że ktoś jeszcze zaraz wyskoczy zza krzaków.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Bradford Bulstrode
Czarodzieje
Wiek
35
Zawód
magizoolog, behawiorysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
16
12
Brak karty postaci
08-11-2025, 07:37
Speszyła się, co sprawiło, że Bulstrode mógł odetchnąć lekko z ulgą. Spojrzenie Primrose świadczyło, że nie miał do czynienia z przeświadczoną o swej nieomylności czarownicą, która doskonale wiedziała, gdzie się znajduje i do czego swoim zachowaniem doprowadziła. To pocieszające i niepokojące zarazem, bo gdyby nie system wczesnego wykrywania, wkrótce musieliby odesłać pannę Burke do rodziny w pudełku.
Jasne tęczówki sięgnęły torby i wyciąganego zwoju. Zestaw notatek oznajmiał, że czarownica przygotowała się do tej całej wyprawy i spacer po lesie nie był zwyczajną, przypadkową wędrówką „dla zdrowotności”, a realizacją gotowego planu. Szalonego w oczach Bradforda, bo ewidentnie nie zakładał kilku istotnych faktów.
Do grobu. Ktoś tu się pakuje do grobu.
Przetarł twarz otwartą dłonią po wysłuchaniu opowieści o rytuałach, runach i jesionie. Legenda, o której wspominała Primrose, jawiła się jakimś mglistym wspomnieniem z czasów dziecięcych, kiedy opiekunka czytała mu podobne bajki na dobranoc, ale żadne szczegóły nie nasuwały się na myśl po przytoczeniu imion magów poszukujących rzeczonej miłości. Tutejsze lasy od zawsze były poprzetykane opuszczonymi już budowlami, jakie natura przejęła we władanie. Wcale by się nie zdziwił, gdyby opowieść kryła w sobie ziarno prawdy.
— W porządku? — odezwał się nagle Oliver, który prędko wychwycił w zaroślach ożywione głosy. Niski, krępy czarodziej o zszarzałej szacie pokrytej grubymi łatami na łokciach trzymał wysoko uniesioną różdżkę. Nie zbliżał się do nich, tylko zatrzymał na linii pierwszych porośniętych świeżym mchem obelisków i osadził wyczekujące spojrzenie na przełożonym.
— Tak, możesz wracać do ośrodka. Ja pomogę pannie Burke z jedną rzeczą i spotkamy się później w sali obserwacyjnej. — Głos magizoologa wybrzmiał ponad głową badaczki, jeszcze nim zdążył odnieść się do jej słów. I zanim zdążył tę kwestię dobrze przemyśleć.
— Jasna sprawa, Brad. — Czarodziej skinął głową, muskając palcami daszek kaszkietu z grubej wełny, krótko, po roboczemu, zamiast ściągać go do ukłonu. Wycofał się o kilka kroków, po czym zniknął z cichym pyknięciem teleportacji.
Bulstrode podrapał się w tył głowy, mierzwiąc ciemne włosy, które przemykający między gałęziami wiatr zdążył już nieco potargać.
— Nie kojarzę, by na szczycie schodów były rytualne kręgi, ale jakieś drzewa są. — Z pewnym ociąganiem uśmiechnął się kącikiem ust, chcąc odrobinę załagodzić wynikły okolicznościami spotkania chłód. Nie chciał jej straszyć, ani czym prędzej przepędzić. Oczywiście, święty spokój byłby mu na rękę, zwłaszcza wsparty świadomością, że Xavier nie zabije go na wieść o rozszarpanej przez żmijoptaki siostrze. Wiszące wciąż wysoko na niebie słońce dawało im odrobinę przewagi i możliwość szybkiego ulotnienia się, gdyby doszło do serii niefortunnych zdarzeń i krótka wędrówka poszukiwawcza miała zakończyć się tragedią. Mężczyzna odchrząknął i poprawił klapę tweedowej marynarki, by zaraz z jej wnętrza wyjąć drobne metalowe pudełeczko z tamaryndowymi landrynkami. Podsunął je czarownicy, by mogła się poczęstować, po czym sam wrzucił jedną z nich do ust i swoim zwyczajem od razu przegryzł na pół słodko-kwaśnego cukierka. Dodatek chili nadawał mu lekkiej cierpkości, przyjemnie drażniącej język.
— Jeśli naprawdę zależy ci na rozwikłaniu tej zagadki, to musisz pamiętać o głównej zasadzie przetrwania — życie jest najważniejsze. Twoje życie, bo zwierzęta przeżyją bez ciebie, ale ty bez głowy już nie. — Kliknęło zamykane pudełeczko i zniknęło na powrót w wewnętrznej kieszeni marynarki, a Bradford zaczął wspinać się po schodach, kontynuując instrukcje: — Nie miotasz zaklęciami na oślep. Nie robisz gwałtownych ruchów i nie rzucasz do biegu. Kiedy mówię, że masz się wycofać, to bez zająknięcia wracasz do domu, jasne? Bez zająknięcia. — Zatrzymał się i odwrócił bokiem do kobiety, by ściszonym, acz zdecydowanym głosem wymóc na niej potwierdzenie. Czujne spojrzenie jasno świadczyło o tym, że bez wyraźnego przytaknięcia nie pójdą ani krok dalej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Primrose Burke
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Badaczka artefaktów i run
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
12
9
OPCM
Transmutacja
10
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
08-11-2025, 10:25
Kiedy wreszcie zrozumiała o czym traktuje manuskrypt nie potrafiła ukryć swoje radości. To było niczym odpakowywanie prezentu na święta; uczucie lekkiego podekscytowania i niepewności co też ukaże się jej oczom. Litery składały się na opowieść, na opis miejsca, na jego przeznaczenie, a tym samym istniała szansa, że miejsce nadal istnieje. Najczęściej przejęte przez naturę były pełne nieodkrytych skarbów, a jej dusza poszukująca kolejnych artefaktów, łaknęła przygody. Nie brała jednak pod uwagę pewnych zmiennych.
Sprawdziła dokładnie mapy w gabinecie, zaplanowała skrupulatnie swoją wyprawę, ale na miejscu zaaferowana odkrytym szlakiem zignorowała znaki, które normalnie by ją powstrzymały przed dalszą wędrówką. Teraz stojąc w niemal sercu lasu czekała na wyrok, który miał paść ze strony pana Bulstrode. Czarodziej miał pełne prawo oczekiwać, że opuści ten teren, skoro wręcz go naruszyła. Nie mogła mieć do niego pretensji o to, że chronił zwierzęta, a być może ją samą, jak tak pomyśleć jakimi stworzeniami zajmowała się jego rodzina.
Słysząc za sobą obcy głos zerknęła przez ramię na wyłaniającego się z lasu mężczyznę. Nie wtrącała się w rozmowę czekając, aż ustalą szczegóły między sobą. Odprowadziła w ciszy Oliviera wzrokiem, aż zniknął jej z pola widzenia. -Bardzo możliwe, że po kręgach został jedynie ślad, który nie jest widoczny jak się nie wie czego szukać. - Zasugerowała mając nikłą nadzieję, że jej nie odprawi i będzie musiała obejść się smakiem. Cisza się przedłużała, a towarzyszył im jedynie szmer liści poruszanych przez wiatr. Nieznacznie zaczęła bujać się na piętach, ale nie przerywała milczenia. Wręcz zdawało się jej, że ta cisza jest kojąca i niosła ze sobą pewien spokój pozwalający zebrać myśli. Zaraz jednak pod nos zostały jej podsunięte landrynki, gestem dość niespodziewanym. Zawahała się przez parę sekund nim ostatecznie sięgnęła po jedną z nich, dziękując przy tym za poczęstunek..
Słodko kwaśny posmak rozlał się po języku. Wyczuła nutę imbiru, ale główne przebijał się posmak cytryny, który bardzo lubiła. Wszyscy w Burke Manor wiedzieli, że Primrose ma słabość do cytrynowych ciastek. Głos mężczyzny wkomponował się w otoczenie kiedy zdecydował się jej nie wypraszać. Odetchnęła z ulgą, a w zielonych tęczówkach zatańczyły iskierki radości. Poprawiając pasek od torby i chowając manuskrypt do jej wnętrza ruszyła od razu za nim po schodach i niemal wpadła na jego plecy, kiedy gwałtownie się zatrzymał, stawiając warunki do kontynuowania dalszej wyprawy. Zmarszczyła nieznacznie brwi i przekrzywiła głowę ku ramieniu. -Jak mam się wycofać, kiedy nie mogę rzucić się do biegu? - Zapytała nim zdążyła ugryźć się w język, a napotkawszy wzrok Bradforda prawie z przejęcia połknęła landrynkę w całości, zamiast cieszyć się jej smakiem w ustach. -Zrozumiałam. Bez zająknięcia. - Przytaknęła niemal wojskowo. Nie mogła stracić szansy dotarcia do kręgu, a być może zobaczenia samego jesionu, jeżeli jeszcze tam rósł. Równie dobrze mógł już dawno paść, a na jego miejsce wyrosnąć wiele innych drzew. Śmiała twierdzić, że jakiś ślad na pewno pozostał i uda się jej go znaleźć. Ostrożnie stawiała kroki na stopniach pamiętając, że jeszcze przed chwilą gramoliła się z ziemi. -Czy naruszyłam jakieś istotne miejsce lęgowe? - Zapytała po chwili wyraźnie przejęta tym, że swoim zachowaniem mogła przyczynić się do jakiś niepokojów wśród zwierząt.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Bradford Bulstrode
Czarodzieje
Wiek
35
Zawód
magizoolog, behawiorysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
16
12
Brak karty postaci
08-12-2025, 11:08
Napotkał zdumione, wybałuszone spojrzenie, dodatkowo podkreślające, że panna Burke nie miała zbyt wielkiego doświadczenia z magicznymi stworzeniami, albo ryzykownymi wydarzeniami w ogóle. Z jednej strony bardzo dobrze, to znaczyło, że prowadziła spokojny tryb życia i nie narażała się zbyt często, doprowadzając tym samym rodzinę do białej gorączki. Z drugiej zaś stawiało ciężki znak zapytania, czy jeśli rzeczywiście zostaną postawieni w sytuacji podwyższonego ryzyka, nie sprawi jej tym większego kłopotu, zastygając w przestrachu, bądź, co gorsza, zacznie drzeć się wniebogłosy, tym samym przywołując okolicznych mieszkańców. Przytaknięcie padło jednak zdecydowanym tonem, nie pozostawiając wiele do zwątpienia, a mimo to Bradford nie odrywał czujnego wzroku, by wreszcie z cichym pomrukiem skinąć oszczędnie głową.
— Potrafisz się teleportować, prawda? — padło retorycznie, bo przecież w jakiś sposób musiała się tu dostać. Oby nie wyszło zaraz, że są ludzie, którzy sprzedają nierejestrowane świstokliki na teren rezerwatu. Jeszcze tego brakowało, by wkrótce w okolicznych lasach zaroiło się od turystów. — Musisz tylko pamiętać, by się nie stresować. Rozszczepienie nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń. Pamiętasz o zasadach c-w-n? — Instrukcje na zajęciach z teleportacji były od lat identyczne. Każdy praktykujący musiał pamiętać o celu, woli i namyśle, aby bezpiecznie przedostać się do nowego miejsca. W sytuacji o napiętych warunkach mogło się to stać niebezpieczne. — Najbliżej stąd do Hethmere Keep, lecz jeśli nie bywałaś u nas często,  przywołanie konkretnych szczegółów może przyjść z trudem. Choć w sumie do Derbyshire chyba nie jest aż tak daleko? — Burke Manor odwiedził wielokrotnie i odnalezienie wejścia do ich rezydencji nie stanowiło już dla niego problemu, lecz wprawa przyszła wraz z wieloletnim ćwiczeniem. Panna Burke wydawała się być stosunkowo młodą czarownicą, a co za tym idzie, niedoświadczoną. Czy poradzi sobie, kiedy spomiędzy drzew wyłonią się rozzłoszczone ich obecnością żmijoptaki?
— W istocie — przytaknął, kiedy ruszyli po kamiennych stopniach. Bradford wciąż trzymał wyciągniętą w pogotowiu różdżkę, wzrokiem przeczesując zarośla w poszukiwaniu fioletowych piór. — Najtrudniej poruszać się tutaj wiosną, kiedy żmijoptaki składają jaja. Wejście graniczy z niemożliwym bez towarzystwa demimoza, a główne ich stado przeniosło się w ostatnich dniach na drugi brzeg jeziora. — Na planowane wcześniej wypady starali się organizować ich wsparcie, ale podczas dzisiejszej niezapowiedzianej wycieczki musieli radzić sobie w inny sposób.
— Skąd pochodzi ten manuskrypt? Czyjego jest przekładu? — zagaił po chwili ciszy, kiedy rozgryzł kolejny kawałek landrynki, a cierpki smak rozlał się po ustach i oblepił wargi. Mieszkał w tym rejonie niemal całe życie i nigdy się przesadnie nie interesował legendami. Tak, poznawał je w dzieciństwie, jednak z czasem historie te sromotnie przegrywały z obserwowaniem zwierząt.
Wilgotne powietrze pachniało torfem i rozkładającymi się liśćmi, a nisko sunąca mgła oplatała porośnięte mchem kamienie niczym stare, zielone płótno. Wysokie buki i dęby szumiały cicho nad głową, ich gałęzie kołysał jesienny  wiatr. W tej ciszy przerywanej jedynie skrzypieniem starych konarów dało się poczuć, że to miejsce od dawna należy do kogoś innego.
— Trzymaj się bliżej mnie. — Zwolnił o pół kroku i wyciągnął do Primrose otwartą rękę, gestem zapraszając do zmniejszenia odległości. Nadmierne rozdzielanie nie działało na ich korzyść. — I staraj się patrzeć pod nogi. — Wcale nie miał tu na myśli wilgotnych kamieni, po jakich przyszło im stąpać, a potencjalnie kryjące się w szczelinach zwierzęta. Nie było pewności, że podopieczni rezerwatu kręcą się dziś w tutejszej okolicy, ale wołał dmuchać na zimne.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Primrose Burke
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Badaczka artefaktów i run
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
12
9
OPCM
Transmutacja
10
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
08-12-2025, 12:52
Ciężko było stwierdzić czy realnie panna Burke prowadzi spokojny tryb życia. Raczej nie, patrząc na to czym zajmowała się jej rodzina i w co sama się angażowała. Daleko jej było do wielkiej brawury i ciągłego pakowania się w kłopoty jak to czyniły bohaterki jej ulubionych książek, ale nie spędzała całego dnia w domowym zaciszu, choć ten bardzo sobie ceniła. Nigdy nie musiała mierzyć się oko w oko z niebezpiecznym stworzeniem, więc sama nie wiedziała jak się zachowa i jak zareaguje. Podejrzewała jednak, że czystą fascynacją i chęcią zobaczenia więcej, co raczej nie wpisywało się w definicję Bradforda o ucieczce bez zająknięcia. Wolała jednak tymi przemyśleniami nie dzielić się na głos. Cichy pomruk aprobaty oznaczał, że przeszła pomyślnie kolejny test. Przeczuwała, że tego dnia czeka ją ich wiele.
Kolejne pytanie sprawiło, że wywróciła oczami chociaż bardzo starała się to ukryć, aby nie być niewdzięczną. Nie mogła się jednak powstrzymać. Ona ma nie wiedzieć czym jest zasada c-w-n? Doskonale znała tę zasadę, z teleportacji korzystała często. Nie przemierzyła odległości między hrabstwami pieszo. Oczywiście, że część tak, musiała znaleźć się w miejscu, które znała i z daleka od siedlisk mugolskich, aby nikogo nagle nie zaskoczył widok pojawiającej się znikąd kobiety. -Dokładnie sto dwadzieścia trzy mile, dwa dni drogi na piechotę bez wspomagania magicznego. - Wcześniej zapoznała się z potencjalnymi trasami oraz uwzględniła przeskoki pomiędzy każdą teleportacją. -Z Hethmere Keep kojarzę głównie holl wejściowy. - Podążała za czarodziejem starając sobie przypomnieć posiadłość rodziny Bulstrode. Nie bywała tam często, po prawdziwe ledwie ze dwa może trzy razy, wtedy kiedy udała się tam z bratem i to głównie w celach związanych z pracą rodziny Burke. -Oddalenie się od miejsca zagrożenia może ułatwić zachowanie głównych zasad teleportacji i tym samym uniknąć rozszczepienia. - Dodała po chwili, a cierpkość zmieszała się z lekką ostrością na języku, kiedy posmak chilli został uwolniony z landrynki. Tego się nie spodziewała. -Ciekawe te cukierki. Co to? - Zapytała w ciągu dalszej wędrówki i zbliżyła się, aby skrócić dystans pomiędzy nimi, zgodnie z zaleceniem czarodzieja. -Rozumiem, że nie ingerujecie w to, jakie miejsca wybierają stworzenia? - Pytała dalej kiedy padła informacja o demimozach i zaraz spojrzała pod nogi gdy usłyszała podejrzane chrupnięcie pod podeszwą buta. Okazało się jedynie spróchniałymi kawałkami drewna i paroma kamieniami.
Okolica czarowała swoim klimatem, w którym dało się wyczuć śpiew minionych epok. Pomimo tego, że panowała już jesień, mech - ciemnozielony - kontrastował z kolorowym tłem, a promienie słoneczne przebijające się między liśćmi układały się długimi smugami ginąc w leniwie sunącej mgle tuż nad ziemią. -Ja go przetłumaczyłam. - Ton jej głosu świadczył, że była to sprawa oczywista. Gdyby ktoś inny to zrobił, to zapewne nie byłoby jej tutaj.-Manuskrypt trafił wraz z wieloma innymi dokumentami, które pozyskałam od prywatnych osób, a potrzebowałam do swojej pracy na…-Przerwała swój wywód i przyspieszyła kroku chcąc wyminąć Bradforda. Drobna postura ułatwiała jej prześlizgnięcie się obok mężczyzny. W szybkich krokach, przeskakując kolejne stopnie znalazła się przy murze z kamieni - … naukowej. Spójrz! - Wskazała na jeden z omszałych głazów, który nie wyróżniał się niczym na tle innych, ale dziewczyna zdjęła część mchu z jego powierzchni ukazując wyryty okrąg ze znakami wpisanymi w brzeg rysunku, a te zdawały się być runami. -Ochronna runa nordycko - celtycka. Zaczęły powstawać po tym jak normanowie najechali Anglię i zaczęli zapuszczać się w głąb Merci. A potem zaczęło przenikać do Northumbrii, ale o mniejszym natężeniu, dlatego runy nordyckie są tutaj szczątkowe, ledwo zaznaczone. O tutaj… - Wskazała jeden ze znaków, w jej głosie słychać było podekscytowanie oraz czystą radość związaną ze znaleziskiem. -... To przypomina bardzo runę othalę, symbol ochronny i domostwa. Proste kreski zaś to nic innego jak zabezpieczenie. To oznacza, że musimy być blisko. - Prawie podskoczyła z radości, ale zamiast tego rozejrzała się uważnie wokół siebie i sięgnęła po własną różdżkę. Schody wiły się w górę coraz ciaśniejszym korowodem. -Chodźmy. - Już była gotowa biec wyżej, ale zatrzymała się w połowie kroku i obejrzała na Bradforda. -Ale zapewne mam być ostrożna, uważnie spoglądać pod nogi i nie robić zamieszania. - Uśmiechnęła się przepraszająco, czasami zapominała się kiedy czuła, że jest blisko celu i odkrycia czegoś nowego. O tym kręgu wszyscy mówili, każdy wiedział, że istniał, ale jednocześnie uważali, że nie jest istotny. Jeden z wielu, dawno zapomniany, mały i otoczony ckliwymi legendami. Takie miejsca lubiła najbardziej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Bradford Bulstrode
Czarodzieje
Wiek
35
Zawód
magizoolog, behawiorysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
16
12
Brak karty postaci
08-28-2025, 07:16
Pokręcił wolno głową z dezaprobatą, walcząc z chęcią sarkastycznego parsknięcia. Wymądrzała się, oczywiście, że tak. Jak mógł założyć, że będzie inaczej? To Burke i wszystko wskazywało na to, że wychowana w Domu Roweny. Tak, naturalnie, że mógł mu się trafić czarniejszy scenariusz, ale jeszcze jedna czerwona lampka i nie będzie miał oporów, by tę małą ekspedycję przerwać.
— Może się okazać, że warunki sytuacji zagrożenia uniemożliwiają oddalenie się na bezpieczniejszą odległość — przypomniał, a raczej starał się uświadomić, bo przecież nie wiedział, czy Primrose zdawała sobie sprawę z tego, że teoria bardzo lubi rozmijać się z praktyką. Na kursie powtarzano złote zasady, jakich należało się trzymać, by teleportacja przeszła poprawnie, ale każdy doświadczony podróżnik wiedział, że trzeba brać na to poprawkę.
— To tamarynd. Poprawia krążenie — wyjaśnił oszczędnie, nie chcąc za bardzo skupiać się na omawianiu walorów smakowych cukierków. Sięgał po nie zresztą nie tylko ze względu na smak, ale i dodatkowe właściwości wspomagające skupienie. Tamaryndowiec pozwalał na oczyszczenie myśli, zmniejszał uczucie zmęczenia oraz napięcia. Wprawdzie jedna landrynka nie dawała zaskakująco zjawiskowych efektów, lecz intensywność smaku pozwalała zakosztować inspiracji.
— Zgadza się. Dajemy im przestrzeń do swobodnego życia, pilnując ich bezpieczeństwa. Warunki środowiskowe w Anglii nie do końca odpowiadają żmijoptakom, których naturalnym miejscem do życia są tereny znacznie cieplejsze. Inna roślinność, egzotyczna zwierzyna. Brakuje nam tropikalnej flory gęstej dżungli, ale dokładamy wszelkich starań, by pomimo tego czuły się tu jak w domu. — Ogarnięcie okolicznych lasów zaklęciami podnoszącymi temperaturę, zwłaszcza w okresie zimowym, nie należało do najłatwiejszych zadań, acz wypracowane przez setki lat metody pozwalały zachować dla tych zwierząt optymalne warunki. Podobnie miała się sprawa z roślinami, które zostały tu przed laty zasadzone, by wraz z lokalną florą stworzyć dla magicznych stworzeń przytulną okolicę. Gdyby tylko panna Burke znała się na zielarskich zagadnieniach, mogłaby wychwycić wśród rosłych buków i dębów liście o obco wyglądającym kształcie. Przenikające zarośla kamforowce i paulownie stapiały się z rodzimym krajobrazem, od lat mając tu swoje miejsce.
Wzniósł wysoko ciemne brwi i chwilowo odwrócił się przez ramię, szczerze zaskoczony bezceremonialnym obwieszczeniem. Młoda panna Burke nie wyglądała na kogoś, kto posiadałby obszerną wiedzę z zakresu antycznych języków, a tym bardziej zdolną do tłumaczenia starych manuskryptów, ale z drugiej strony… Dlaczego nie? Wprawdzie spodziewał się tego po osobie, która spędziła wieczność z nosem w książkach, ale czy Primrose nie została mu już przedstawiona jako niezwykle inteligentna i ambitna czarownica?
Nie miał pojęcia, kiedy Normanowie najechali Anglię, ani co oznaczały wskazywane przez czarownicę runy. Podszedł doń bliżej, słuchając podekscytowanego głosu, rozumiejąc tyle, że prezentowane symbole służyły ochronie. Gdyby było w niej nieco mniej żywego entuzjazmu, zapewne bardziej cieszyłby się z tego odkrycia, bo teraz, kiedy towarzyszył temu podniesiony głos, naprędce wylewane słowa i radosne podskoki, spiął się jeszcze bardziej i sięgnął ponad jej głową okolicy w poszukiwaniu zaalarmowanych zamieszaniem stworzeń. Tym razem mieli szczęście.
Kącik ust drgnął, kiedy czarownica, zamiast rzucić się do biegu, stanęła wpół kroku, przypominając sobie o złotych zasadach. Mógłby się na nią złościć, że nie dość, że mąciła jego spokój i odciągała od prawdziwych obowiązków, to jeszcze niechybnie ściągała na siebie ryzyko. Tyle że jej radość, ten błysk w oku i gotowość do eksploracji nieznanego, w jakiś sposób podnosiły na duchu i w tym całym napięciu wprowadzały lekkość.
— Dobrze, że szybko się uczysz — stwierdził, nie maskując uśmiechu, tylko skinął głową, by zaraz wyprzedzić ją o krok.
Sprawnie wspinali się po kolejnych stopniach prowadzących do ustalonego celu. Mieli poruszać się ostrożnie, a nie wolno — każdy zaprawiony w boju wiedział, że mozolność potrafiła być równie niebezpieczna, co pośpiech. I wtedy spomiędzy zarośli wyłonił się obelisk stanowiący nadkruszoną bramę do magicznego — według panny Burke — kręgu. Łatwo go przeoczyć, kiedy tkwił przesłonięty gałęziami rododendronu himalajskiego, pod którymi należało się schylić, by wkroczyć na omszałe kamienie. Te ewidentnie ułożono tu przed wiekami, by stanowiły mozaikową podłogę. Męskie palce przesunęły się odrobinę na różdżce, poprawiając chwyt, a spojrzenie czujnie sunęło po ustawionych wokół kamiennych słupach i zakamarkach. Był tu już wcześniej wielokrotnie, nie tylko ze względu na doglądane zwierzęta, ale własną szczenięcą chęć pogoni za przygodą. Czy nie wcielał się w rycerzy i odkrywców, badających świat światowych pionierów? Wraz z kuzynami zagłębiał się w niebezpiecznych rejonach, za nic mając sobie tłuczone do głowy zasady. Do momentu, oczywiście, bo chodzące po ludziach wypadki lubiły rewidować poglądy i zamiary.
Wyszedł na środek kręgu, nie dostrzegając wokół potencjalnego niebezpieczeństwa. Jeśli w okolicy kręciły się gdzieś żmijoptaki, musiały przyjąć drobniejszą formę, a przecież nie zwykły tego robić na otwartej przestrzeni. Ten teren należał do nich i mogły przebywać tu bez żadnego skrępowania, a czarodzieje pełnili tu dziś funkcję gości. Nie schował różdżki, za to opuścił gardę. Rozkruszył zębami ostatnie drobiny landrynki i zadarł brodę, wzrokiem sięgając koron wysokich drzew. Podmuch wiatru szeleścił jesiennymi liśćmi.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:05 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.