• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Irlandia > Dublin > Phoenix Park
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-21-2025, 16:59

Phoenix Park
Rozległy, zielony oddech miasta. Phoenix Park rozciąga się szeroko za zachodnią granicą Dublina, otoczony żelaznym ogrodzeniem i ciszą, która nie pasuje do zatłoczonej stolicy. W dni powszednie bywa niemal pusty – tylko spacerowicze z gazetą, dzieciaki rzucające kamieniami w kałuże i sarny przemykające między zaroślami. Stare drzewa szumią nad ścieżkami z przetartego żwiru, ławki rdzewieją, niektóre z wyrytymi inicjałami. W oddali widać majestatyczne Áras an Uachtaráin. Czasem krąży staruszek z fletnią, zawsze w tym samym płaszczu. Mówią, że gdzieś w środku parku jest dziwnie zapadnięta polana o wyjątkowo przyjemnej aurze. Ale czy to prawda?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
08-08-2025, 20:22
08 marca '62

Była niczym kobieta stu ścieżek, nie dlatego, że wszystkie musiała przejść, lecz dlatego, że każda z nich ją pociągała. Jedni mówili, że ma wiele talentów. Ona sama nazywała to raczej ambicją albo może nieustającą inspiracją, która wierciła jej myśli i nie pozwalała stać w miejscu. Wierzyła głęboko, że wiedza to nie tylko przewaga, ale forma wolności. Dlatego patrzyła. Słuchała. Obserwowała z uwagą, która potrafiła onieśmielać. Ludzie byli dla niej jak żywe książki - złożone, nieprzewidywalne, pełne sprzeczności. Każdy gest, każde wypowiedziane mimochodem słowo stawało się dla niej punktem zaczepienia, kolejnym tropem w jej wewnętrznym śledztwie o naturze człowieka. Lubiła wiedzieć. Zawsze lubiła wiedzieć. Bo wiedza nie była dla niej jedynie gromadzeniem faktów, była narzędziem do rozumienia siebie, świata i innych.
Dni uciekały jej przez palce jak piasek w klepsydrze, nieubłaganie, bez litości. Praca w Ministerstwie pochłaniała ją bez reszty, ale już od dawna wiedziała, że Biuro Niewłaściwego Użycia Czarów to nie było to. Nie tutaj biło serce jej ambicji. To był tylko przystanek, a ona wciąż była głodna. Głodna więcej. W myślach widziała siebie w Departamencie Tajemnic, wśród szeptów i pytań, na które nikt nie odważył się odpowiedzieć. Pragnęła tej zamkniętej wiedzy, ukrytej, zastrzeżonej dla nielicznych. Nie dla zaszczytów, ale z własnej pokusy. Tylko czy to by wystarczyło? Czy to naprawdę był cel, czy tylko kolejny etap, przystanek w niekończącej się podróży za czymś, czego nie umiała jeszcze nazwać?
Powroty z Ministerstwa nigdy nie były łatwe. Kiedy inni zdejmowali płaszcze i oddychali spokojem domowych ścian, ona zakładała drugą twarz. Drugie życie. Noce należały do niej, do run, klątw, starożytnych artefaktów. Szła do Borgina & Burkesa nie jako klientka, ale jako sojuszniczka. Tam dowiadywała się o wszystkim co ważne. Dla niej ważne. Dostawała zlecenia i przyjmowała je bez wahania. To również zaspokajało jej głód. Czasem realizowała je jeszcze tej samej nocy, zanim świat zdążył się zorientować, choć ci którzy mieli wiedzieć wiedzieli od razu. Tak działały klątwy.
Czasem zastanawiała się nad tym co nią kierowało. Może się bała. Może to była ucieczka. Nie przed porażką. Nie przed światem. Może bała się... stagnacji. Pustki. Tego, że pewnego dnia spojrzy w lustro i zobaczy kogoś zwyczajnego. A przecież miała być kimś więcej. Czasem dostrzegała w sobie definicję sprzeczności. Huśtawkę, na której nie przestawała się bujać. Raz sztywność była jej ratunkiem, a czasem największą karą. Gdy sięgała po kolejną dawkę białego proszku czuła jak to wszystko odpuszcza. Tak samo, gdy znajdowała w sobie pozwolenie do bycia po prostu młodą. Szaloną. Dziką. Zgodnie z jej naturą i historią.
Tego dnia nie było w niej ani dzikości, ani szaleństwa. Czuła tylko chłód, tę specyficzną sztywność, która osiadała na ramionach jak lód. Działała mechanicznie. Precyzyjnie. Dotarła do Irlandii zaraz po przeczytaniu listu. Nie było w nim wiele - kilka zdań, nazwisko, miejsce, godzina. Ale wystarczyło. Wiedziała, że ma się tu spotkać z mężczyzną, który przekaże jej przedmiot, dla kogoś wyjątkowy. Wiedziała też, że długo nie pozostanie czysty. Prędko miał zmienić swoje oblicze, stać się plugawy, nikczemny i śmiercionośny. Nigdy nie zadawała pytań. Nie interesowały jej pobudki ludzi, którzy innym gotowali taki los. Nie próbowała ich zrozumieć ani oceniać. To, co ją obchodziło, to rezultat. Skutek. Moc, która miała uderzyć w nią jak fala, przejść przez ciało i pozostać pod skórą. Żywa. Reagująca. Niebezpieczna.
Przekroczyła żelazną bramę parku w tym samym momencie, w którym słońce skryło się za horyzontem. Wiedziała, że jest przed czasem, dlatego szła powoli rozglądając się po otoczeniu. W końcu dotarła w umówione miejsce i dostrzegła odwróconego do niej plecami czarodzieja. Punktualny. To się chwali. – Wierzę, że Pan na mnie czeka – odparła ściszonym nieco tonem nie ściągając kaptura z głowy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Vincent Rineheart
Zwolennicy Dumbledore’a
Za czyim głosem podążył tak czule, że się odważył na te podróż groźną. Rzucił wyzwanie ku morzu...
Wiek
32
Zawód
zielarz i łamacz klątw
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
20
3
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
08-13-2025, 13:19
Intensywny chłód marcowego popołudnia wdzierał się między cienkie, przepuszczalne włókna granatowej peleryny. Resztki ostrego, przymarzniętego śniegu skrzypiały pod grubą podeszwą ciężkiego obuwia. Lodowaty wiatr podjudzał wystające kikuty, uginał je według miarowego, lecz nieznajomego rytmu. Jego niezrozumiałe jęki rozchodziły się między opustoszałą przestrzenią, ginąc wśród plątaniny niegdyś żwirowych alejek. Drewniane ławki rozstawione z matematyczną precyzją pozostawały puste. Rozległy, irlandzki park nie zapraszał do siebie ani jednej żywej duszy. Tutejsi mieszkańcy zniechęceni zmiennością przedwiosennej pogody, ukryli się w przyjemnym cieple bezpiecznych, domowych kątów. A on: zuchwale, bezwstydnie, zatrzymał się w samym jego środku, poprawiając głęboki kaptur, obserwując chropowatą taflę jednego z mniej zamarzniętych zbiorników wody. Patrzył jak rozcapierzone gałęzie zarysowują nieidealną powierzchnię, poddają się nieumiarkowanym podmuchom. Stanął tuż przy nieregularnej, kamienistej krawędzi. Dłoń o długich i smukłych placach trzymała tlący się niedopałek ziołowego papierosa, którego niebieskawy, skręcony dym rozmywał się w południowo wschodni bok. Głowa pochłonięta skłębionymi myślami pozostawała statyczna i nieporuszona. Jasny błękit wpatrywał się w charakterystyczny punt po drugiej stronie linii brzegu. Analizował, obserwował, zatapiał się w przenikliwej oddali sennych marzeń, najbliższych planów, które musiał poukładać od nowa. Dziwny był to czas trzymający w niewypowiedzianej niepewności. Dziwne były to dni, pełne sprzeczności, umykające w zatrważająco szybkim tempie. A on starał się zatracić w mnogości wykonywanych zajęć; nie pozwolić na dłuższą chwilę osamotnienia, spychającą na zbyt niebezpieczny margines. Bo w tej chwili nie miał już nikogo. Niezrozumiałe, bolesne zniknięcie było dla niego ciosem. Liche fundamenty wybudowane tuż po felernym powrocie, rozsypały się w lekki skalisty pył. Przestał czuć się stabilnie, przestał czuć się pewnie podważając podjętą przynależność. Powrócił do stanu permanentnego zagubienia, który ściskał go i zgniatał w niewyobrażalnym uścisku. Nie czuł się tam pewnie: wśród zrzeszonych, samozwańczych pomocników wykonujących wybiórcze zadania. Nie posiadali struktury, nie mianowali pozycji, wykonując polecenia wydawane przez niego – brodatego enigmatyka, którego rosła, wyprostowana sylwetka mignęła mu tylko kilkukrotnie. A on był: pokornie, tuż obok czekając na cel. Na znak, który wyprowadzi go z tymczasowego letargu.
Dom, był tylko przystankiem. Praca pochłaniała go już od bladego świtu. Wczesne godziny ciemnego poranka, budziły go z skołtunionych pieleszy. Starannie przygotowana wyprawka, czekała na dopakowanie ostatnich, niezbędnych elementów. Skromne śniadanie i kubek gorącej, ziołowej mieszanki, musiały wystarczyć na większą część dnia. Przeanalizowanie planów zapisanych w skórzanym notatniku nadawało rytm, pewien nieprzekraczalny harmonogram, w którym lubował się od zawsze. A ten nigdy nie zaczynał się tak samo. Tym razem większość obowiązków odbywało się w kraju, zamieszkałym od niedawna. Zapracowana dzielnica portowa przywitała go skroploną bryzą, gęstą mgłą, metalicznym dźwiękiem ciężkiego załadunku, odbitego od mnogości blaszanych budynków i pojedynczych magazynów. Umówiony na odebranie niewielkiej dostawy, ruszył w stronę południowej części zagraconego terenu. Pochylona sylwetka, materiał ściskany w zagiętych placach, chroniły go od przenikliwego, przeszywającego zimna wbijającego się w zaczerwienione, wystające kończyny. Skórzana torba obijała się o prawy bok, gdy miarowy krok przybliżył go do jednego z baraków. Znajomy handlarz wydał mu drewniany, szczelnie zapakowany ładunek, przyjmując wyliczone galeony. Postanowił zająć się nimi niemalże od razu, wiedząc, że kolejne spotkanie zacznie się dopiero o zachodzie nisko osadzonego słońca. List przyniesiony przez nieznajomą sową zawierał jedynie zdawkowe informacje wraz z niezbędnym adresem oraz nazwiskiem, które nie kojarzył, z którym nie współpracował. Nie wiedział jeszcze, że nieprzewidywalny los miał dla niego zupełnie inne, zawrotne okoliczności.
Jego sylwetka zadrżała niekontrolowanym dreszczem wybudzona z tymczasowego zamrożenia. Szary niedopałek zdążył spalić się między palcami, dlatego wyrzucił go do pobliskiego kosza, ruszając w przeciwną stronę. Ziemisty śnieg zapadł się pod jego ciężarem, lecz nie zwrócił na to uwagi. Ciemna połać głębokiego kaptura znalazła się na jego głowie ukrywając kanciastą twarz i zarośnięte policzki. Był zainteresowany, a może podekscytowany? Przedmiot, który miał znaleźć się w jego rękach mógł nosić nowe nietypowe przekleństwo. Chciał wiedzieć czym był: elegancką szkatułą, staromodnym wazonem, prezentem na wyjątkową okazję, dla osoby, która musiała pozostać czysta? Jak znalazł się w posiadaniu tajemniczego mężczyzny? Czy wiedział jak z nim postępować? Czy zdawał sobie sprawę, iż każdy, niekontrolowany kontakt ze skrawkiem odkrytej skóry, mógł doprowadzić go do najgorszego? Jak bardzo zależało mu na domniemanym beneficjencie? Odetchnął ciężko strzepując nadmiar emocji ze spiętych i zziębniętych ramion. Poprawił torbę, wymacał różdżkę schowaną w przedniej kieszeni. Szedł powoli. Nie rozglądał się, pozostał wyczulony na dźwięk: na każdy szmer, odgłos kroku, lub złamanej gałązki. Na miejscu znalazł się przed czasem. Ogromna, żelazna brama już dawno zapomniała o swej świetności. Unosząc wzrok zerknął na wymowne napisy, usytuowane na samym środku: mieszankę języka łacińskiego oraz irlandzkiego. Uśmiechnął się przelotnie i przekręcił na pięcie chcąc ochronić od gęstszego podmuchu wiatru. Ponownie sięgnął po obdrapaną, srebrną papierośnicę w celu zabicia wyczekiwanych minut. Jednakże głos: przyciszony, lżejszy wybił go z planowanej aktywności. Nie odwrócił się od razu, zmarszczył brwi w zadziwieniu: czyż nie spodziewał się dziś kogoś zupełnie innego? Smukła sylwetka odziana w długi płaszcz zatrzymała się tuż przed nim. Kobieta. Nie widział jej twarzy, nie potrafił ocenić postury – kaskady brązowych włosów spływały po obu stronach długiej linii rąk. Niepoznani, zbyt anonimowi.  – Chyba mnie Pani z kimś pomyliła. – odpowiedział pewnie, lecz łagodnie unosząc twarz, aby mogła zobaczyć zarys zaznaczonej szczęki. – A może oszukano nas oboje? – dodał wzruszając ramionami i kontynuując przerwany rytuał. Papierośnica uchyliła swe wieko. Powolnie, wręcz rytualnie wyciągnął jeden zawiniątek i umieścił go między wargami. Wyciągnął ją w stronę kobiety, wyrażając nieme i zachęcające: Palisz? Nie chciał mówić zbyt wiele, nie wiedział z kim miał do czynienia. Przyjacielem, a może śmiertelnym wrogiem? - Czeka Pani na kogoś konkretnego?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
08-22-2025, 12:05
Dlatego właśnie nie ufała ludziom. Nie zasługiwali na to - nigdy i w żadnym stopniu. Za każdym razem utwierdzali ją tylko w przekonaniu, że uwaga, którą im poświęcała, była stracona, zmarnowana jak atrament na bezwartościowym pergaminie. Kłamali bez wahania, mącili dla samej satysfakcji, wymyślali swoje bajki, byle tylko błyszczeć w oczach innych. Budowali z siebie bohaterów, znawców, autorytety, a w rzeczywistości byli jedynie tchórzami przykrytymi słowami. Każdy chciał być kimś istotnym w tym świecie, a ona widziała w nich tylko puste skorupy, które nie potrafiły unieść ciężaru własnych kłamstw. Nie próbowała już tego roztrząsać, nie szukała prawdy między kłamstwami. Nie miało to sensu. Wszystko, co dostawała od ludzi - ich fałsz, szyderstwa, drobne zdrady - oddawała im z nawiązką. Uważała, że tak jest sprawiedliwie, że równowaga musi zostać zachowana, choćby na jej własnych zasadach. Kiedyś myślała, że to kwestia miejsca i czasu, że urodziła się w złym świecie, wśród niewłaściwych ludzi. Ale im dłużej żyła, tym częściej wracała do niej inna myśl, bardziej bolesna, a jednocześnie bardziej prawdziwa. Może to nie świat był problemem. Może problemem była ona sama. Nie pasowała do tej rzeczywistości, do tej gry masek i pozorów. Była zbyt inna, zbyt ostra, zbyt… prawdziwa, by dobrze się w tym fałszu ukryć. I właśnie to czyniło ją obcą - dla innych i coraz częściej także dla samej siebie.
Kiedy dotarła na umówione miejsce i zobaczyła stojącego w cieniu mężczyznę, pomyślała, że wszystko przebiegnie zgodnie z planem. Odbierze przedmiot, wróci do sklepu i od razu zajmie się zadaniem, które pozwoli jej zająć głowę i usprawiedliwi kolejną bezsenną noc. Nie zdążyła jednak nawet zobaczyć jego twarzy. Wystarczył sposób, w jaki odwrócił się w jej stronę i kilka pospiesznie wypowiedzianych słów. Od razu wiedziała, że coś się nie zgadza. On na nią nie czekał. Nie była tą, której oczekiwał. Wiedziała to od razu. Nie mogła pomylić się co do miejsca, a jednak wszystko w jego ukrytej w cieniu sylwetce mówiło, że tak jak ona został poprowadzony ślepą ścieżką. Celowo. Na manowce.
Po co? I dlaczego właśnie teraz? Kim był ten mężczyzna i czy jej własna brawura nie wciągnęła jej w pułapkę, z której ciężko będzie się wydostać? Doskonale zdawała sobie sprawę, że to, czym zajmowała się po godzinach, nigdy nie należało do legalnych. Czarna magia - jej największa namiętność - była jednocześnie jej największym przekleństwem, bo świat, w którym żyła, zakazywał jej wszystkiego, czego pragnęła najbardziej. Czyż to nie byłby idealny moment, by ją przyłapać? Uchwycić na gorącym uczynku, wystawić na widok publiczny i wymierzyć własną sprawiedliwość? Nazwisko, które nosiła dumnie samo w sobie rodziło pytania i domysły. Ileż to razy próbowano ją rozebrać z masek, udowodnić, że jest kimś innym niż się wydawała. Ale nigdy im na to nie pozwoliła. Była sprytniejsza, szybsza, zawsze o krok przed nimi. Może jednak nie tym razem. Może tym razem „mądra dziewczynka” okazała się po prostu głupia, aż do bólu ludzka w swojej naiwności.
Na początku tylko obserwowała kalkulując w myślach swoje szanse. Musiała wierzyć, że może wybrnąć z tego obronną ręką. Nie miała zamiaru pozwolić by jej przyszłość przekreślił głupi list i głupia Irlandia. Uśmiechnęła się choć nie mógł tego zobaczyć. – Nie palę, ale proszę się nie krępować – powiedziała choć to nie była do końca prawda. Czasem, gdy do głosu docierała ta druga strona jej natury, to niewielu rzeczom odmawiała. Dziś jednak była bardziej racjonalna. Skupiona. – Dostał Pan list z prośbą o spotkanie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie doskonale warząc słowa. – Może to przekorność losu, może oszustwo, a może po prostu… - nie dokończyła myśli nie chcąc zdradzić własnych obaw. – Czuje się Pan oszukany Panie… - zdradź mi swoje imię.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:05 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.