• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Zachodni Londyn > Księżycowa kawiarenka
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-10-2025, 18:47

Księżycowa kawiarenka
Wciśnięta między sklep z antykami a zakład krawiecki na jednej z cichszych uliczek w dzielnicy Kensington. Nie prowadzi do niej żadna reklama, lecz okrągły, srebrzysty znak nad drzwiami, przypominający pełnię księżyca, i napis wykonany ręcznie: „La Lune”. Wnętrze jest małe, ale przytulne. Ciemne drewno, czarno-białe płytki na podłodze, stare lustra z matowym połyskiem i złoconymi ramami, a przy stolikach haftowane obrusy i świeczki w mosiężnych lichtarzach. Powietrze pachnie cynamonem, prażonymi orzechami, świeżymi wypiekami przypominającymi te prosto z Francji. Z głośników płynie delikatna, niezbyt głośna muzyka klasyczna. W rogu stoi pianino zapraszające do zagrania ulubionego akompaniamentu. Właścicielką jest pani Elodie, drobna, siwowłosa kobieta o oczach koloru ciepłego błękitu. Ubrana w ciemną suknię i wełniany sweter, porusza się cicho, zawsze z uśmiechem. Zna praktycznie każdego klienta proponując różaną herbatę, lub ulubiony trunek. Na tylnej ścianie zawieszony jest zegar księżycowy, a jego wskazówki nie wskazują godzin, a fazy księżyca. „Księżycowa Kawiarenka” to miejsce, gdzie czas płynie inaczej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Clarence Sullivan
Czarodzieje
looking for the light
that's nowherе to be found
Wiek
32
Zawód
pisarz, twórca koszmarów
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
20
0
OPCM
Transmutacja
5
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
7
Brak karty postaci
08-05-2025, 22:35
| 1.03

Z każdym dniem, który spędził przebywając w szpitalu, czuł się o wiele mniejszy - kiedy otwierał oczy i wgryzał się zębami spojrzenia w bezduszne bielmo sufitu, jedyną kopułę nieba, jaka mogła rozpościerać się wówczas ponad jego głową, wyobrażał sobie, że własne kości przyjmują rozmiary szpilek, zamiast spiętych więzadeł ma kilka niewielkich nici mogących za chwilę pęknąć, a w miejscu serca dygocze zaledwie nieporadny, podobny do galarety skrzep. Kurczył się w taki sposób, tonąc w miękkiej pościeli, poruszony przestrachem, że wkrótce jasne posłanie pogrąży go niczym piana, zbierając znad jego ust ostatni, wychodzący oddech. Bał się, że utonie w tej bieli, jałowej bieli tych ścian, rozstawionych łóżek oraz włóczących się nieskończenie korytarzy, wszystko stało się białe, nawet jego skóra, i tak dojmująco blada, przybrała w tym otoczeniu drastycznie niezdrowy odcień, rozciągając się miękkim futerałem na stelażu szkieletu zbyt często zaznaczonego wyraźnie pod uciśnięciem palców. Nie była to zaledwie przenośnia, dlatego, że odkąd wyszedł z leczenia, każde z jego ubrań wydawało się duże i szerokie, zupełnie tak jak dorosłość, w której uparcie, za wszelką cenę nie chciał pozostawać, broniąc się niczym wściekłe, zroszone amokiem zwierzę - słowo odpowiedzialność wykrzywiało mu usta kwaśnym zrywem odrazy, odrzucał je, nienawidził, wypluwał odpowiedzialność z odrazą jak przystającą flegmę uczepioną kurtyny jego podniebienia. Nie mógł stać się stabilny, odpowiedzialny, nie mógł zwyczajnie zmężnieć i być dojrzałym mężczyzną, dokładnie jak oczekiwał od niego surowy ojciec, dokładnie tak jak marzyło na jego temat społeczeństwo. Większość z nich nie widziała plączących się przed spojrzeniem, nierównych pajęczyn wizji, większość nie rozumiała, co bezustannie upychał w swoim wnętrzu jak w ciasnej, podniszczonej walizce, do której zawartości usiłował już nigdy nie powracać. Odczucie, że miał być zgodny z dyktaturą zupełnie obcych, podanych mu wyobrażeń, miał wpisać się w pewien schemat, wprawiało go w irytację - nienawidził, że musiał jakoś posłusznie się dostosować. Nienawidził.
Teraz, z kolei, wnętrze skromnej kawiarni skutecznie rozpraszało jego gniew - czekał na spotkanie przy jednym z bocznych stolików, czując, jak korzenny aromat bez pośpiechu podrażnia jego zmysły. Zależało mu, aby dzisiaj się nie zbłaźnić, dlatego zjawił się odrobinę wcześniej przed umówioną porą, trzymając posłusznie miejsce. Obracał w myślach obawę, czy na pewno bez przeszkód będą w stanie się rozpoznać, w końcu oddzielała ich warstwa grubej wełny milczenia, a nie pamiętał, kiedy mieli okazję widzieć się twarzą w twarz. Na całe szczęście wyłuskali się dosyć szybko z otoczki pozostałej, obecnej w przestrzeni sali klienteli.
- Wiesz… dopiero w tej chwili, gdy mogłem cię znów zobaczyć - oznajmił po dopełnieniu wszystkich, niezbędnych formalności przywitania - zacząłem się na poważnie zastanawiać, jak wiele mogło się zmienić - w nim a także w niej samej. Prowadził swój wywód cicho, ostrożnym niemal półszeptem lawirującym pośród wybojów innych, dryfujących dźwięków zebranych spomiędzy wszystkich dostępnych zakątków pomieszczenia. Cicho i przenikliwie rozpłatał wszystkie obawy, byli po prostu ludźmi poddającymi się bezustannej erozji kolejnych dokonanych przemian - erozji czy rozwojowi? Czy całość tylko przemija, a może w zamian za to trwa wiecznie, przechodząc przez różne formy? Nie mógł być nawet pewny, czy mogli po tym czasie nawiązać wspólny język.
- To nie tak, że wcześniej o tym nie myślałem. Odnoszę jednak wrażenie, że z zapisaną treścią jest dużo łatwiej się pogodzić - zlepek lat w zlepku kilku zapisanych na kartce akapitów, tworzących schody wypowiedzi. Krótka oraz prosta historia upchnięta w ugrzecznioną, przyjazną formę listu. Papier nadawał dystans, którego nie było wcale w mówionych naprędce słowach, czasem bezmyślnych, a równie często - ujawniających więcej niż zamierzało się przekazać.
We could fly if you let me in
Feel the weight lifting from our limbs
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
08-07-2025, 20:48
Ile murów potrafią wznieść między sobą ludzie? Ile barier wyrasta po drodze, tej prowadzącej do rozmowy, do spojrzenia, do obecności? Najpierw są te, które rodzą się w nas samych. Ciche, uparte, zbudowane z potrzeby milczenia, z ostrożności, z doświadczeń, których nie sposób wyrazić słowem. Potem pojawiają się przeszkody codzienne, drobne, lecz skuteczne: inne miasta, inne zajęcia, rozchodzące się ścieżki. Wreszcie te najcięższe. Te stawiane przez innych. Wynikające z ich doświadczeń, ich ran, ich decyzji. Tak zamyka się krąg. Błędne koło nieporozumień i domysłów, które obraca się powoli, nieustannie, jakby bez udziału naszej woli. Przerwać je, to znaczy zaryzykować. Odsłonić się. Tego nikt nie czyni chętnie. Wszyscy w tym świecie zdają się być ostrożni. W świecie, który się spieszy, który staje się coraz bardziej głodny, oddalony i nieprzejrzysty, każdy krok w stronę drugiego człowieka wydaje się czynem niemal heroicznym. I może dlatego ludzie wolą się cofnąć. Ukrywać się za przyzwyczajeniem, za pozornym spokojem. Sama przecież też to praktykowała.
Cisza była jej najbliższa. Znała ją lepiej niż siebie samą. Bywało, że tylko w niej potrafiła się rozpoznać - jak w lustrze, które nie osądza i nie pyta. Ludzie mówili dużo. Za dużo. Rzucali słowa jak monety - bez wagi, bez celu. Czasem w formie zdań, częściej w formie hałasu. Uczyła się ich słuchać, choć nie zawsze rozumiała, po co mówią. Nie dla drugiego człowieka, nie dla prawdy. Raczej, by zagłuszyć coś w sobie. Lubiła wtedy obserwować ich twarze. Ruch ust, spojrzenia, które błądziły, jakby same nie wierzyły w to, co głos próbował udźwignąć. Czasem słuchała ich dla samego dźwięku. Czasem by nie wyjść na dziwaka, którym przecież była.
W jej życiu pojawiali się i tacy, których słów chciała słuchać. Których głos niósł coś więcej niż tylko plątaninę wyrazów. Dzisiejszy rozmówca należał do tej grupy. Nie była pewna, czy to przez sposób, w jaki operował słowem, przez to, jak pisał, ile mieściło się w tym prawdy, czy może dlatego, że cały był właśnie nią. To miało w sobie coś orzeźwiającego. Nawet jeśli dotąd wymienili ze sobą zaledwie kilka listów. Czasem zapisanych po brzegi, czasem tylko w kilku słowach. – Czyżbym zmieniła się tak bardzo wizualnie, że teraz poważnie zacząłeś się nad tym zastanawiać? – zapytała zajmując miejsce, ale nie oderwała od niego spojrzenia. Analizowała. Czy tak bardzo się zmienił? Uśmiechnęła się. – Znasz to uczucie, kiedy czytając list jesteś w stanie dopasować sobie w głowie obraz tej osoby? Usłyszeć ton głosu? W moim myślach nie minęło wcale tak wiele czasu.
A kiedy ludzie zaczynają tworzyć mury, to ona niczym pies stróżujący zaczyna z tym walczyć. Przekraczać ich granice. Udawać, że nie rozumie, bo wtedy w jej głowie pojawia się myśl. A gdyby jednak spróbować? Nie z pychy. Nie z nadziei. Po prostu, żeby nie zostało już tylko milczenie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Clarence Sullivan
Czarodzieje
looking for the light
that's nowherе to be found
Wiek
32
Zawód
pisarz, twórca koszmarów
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
20
0
OPCM
Transmutacja
5
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
7
Brak karty postaci
09-08-2025, 19:38
W chwilach, kiedy jeszcze pracował w Ministerstwie, nie umiał oprzeć się wrażeniu
bezustannej
kontroli
tak, jakby stał się wyłącznie marionetką opieraną na sznurkach cudzych, wyśnionych pragnień, frustracji - oczekiwań, oczekiwań i oczekiwań. Mógł, gdyby tylko marzył, dorosnąć do pozycji, w której to będzie miał zaszczytną sposobność przywrócić świetność rodzinie, w której później odnajdzie się na jej czele budując łańcuszek nowych latorośli. W momencie, kiedy wsuwał pierścionek na palec swojej narzeczonej czuł do siebie niewysłowione w żaden sposób obrzydzenie, zupełnie jakby za chwilę miał wszystkim zwymiotować, zwymiotować tym jak okrutnie nie pasował do wizji; nie chciał żyć w złotej klatce, nie chciał stać się ojcem dla dzieci, mając w sobie świadomość że mogłyby odziedziczyć jego dar do patrzenia w przyszłość a raczej dostrzegania jej całkowicie niechcianych i pociemniałych od grozy zakamarków. Tak samo, jak nie był zadowolony w żaden sposób ze swojej prywatności, nie był zadowolony z pełnionego w danej chwili zawodu. Nie czuł się zbytnio dobrze w roli urzędnika, przychodząc i wypełniając obowiązki wyłącznie dlatego że było to od niego wymagane, potrzebując stałego źródła dla własnego utrzymania. Żył wtedy przymglony kłamstwem, stając się niewolnikiem w swojej rzeczywistości. Każdy dzień, zaprojektowany przez rozsądek, przypominał wycięty nożyczkami szablon w którego wąskie więzienie miał obowiązek się wpasować.
Tylko,
że
nie chciał, absolutnie nie chciał funkcjonować w taki sposób. Nienawidził nazwiska, które trwale przylgnęło do jego powierzchni ciała - gdyby tylko potrafił, roztarłby je, ścierając, aż zdoła popłynąć krew, aż odsłonią się wszystkie, szkarłatne doliny jego mięśni. Nie chciał tej odpowiedzialności, dlatego, że nie zdołał jej wybrać, a ona została mu wyłącznie narzucona. Dusił się.
Teraz jednak, gdy siedział przy niewielkim stoliku, czuł się lepiej niż wcześniej, bardziej wolny i lekki, pozbawiony (chociaż części) łańcuchów grzechoczących szyderczo przy każdym najbardziej wątłym drżeniu i oddechu. Teraz jednak, gdy siedział przy niewielkim stoliku, poczuł coś, czego nie doznawał od dawna. Cieszył się - ze spotkania, z tych kilku, choćby oszczędnych słów, zupełnie jakby odnalazł właśnie przy sobie coś, co od dawna zagubił, zupełnie, jakby przypomniał sobie, jak to jest się uśmiechać, ciepło i bez żadnego skrępowania.
- Gdybyś tylko zmieniła się aż tak bardzo - dodał nieco przebiegle - nie miałbym wtedy żadnych wątpliwości - horyzont jego warg uniósł się odrobinę w wyrazie zaczepnego żartu. Gdyby tylko mógł wyczuć wprost oczywiste zmiany, nie zacząłby o nie pytać. Nie wiedział jednak na ile byli wciąż podobnymi ludźmi i było w tej niewiedzy coś, co wzbudzało ciekawość, co mrowiło nieznaczną, przebiegającą po wszystkich zmysłach ekscytacją. Odkrywał wszystko z zapałem zagrzebanym od lat w cmentarzysku jego świadomości.
- Znam - zgodził się bez wahania - ...ale nie podważa to faktu, że dostatecznie długo nie mogłem ich usłyszeć. Jestem sam temu winny - postawił tę sprawę jasno. Nie był na tyle samolubny, czuł się współodpowiedzialny za relację. Wiedział, że sam przede wszystkim milczał, milczał w ostatnim czasie, gdy przebywał w szpitalu i milczał, kiedy zdołał go opuścić. Nadal, mimo tego, dostrzegał jak za mgłą pnącza zagłębionego w kartkach atramentu, figury jej charakteru pisma, jej rozważań i przeżyć. Odczekał obecnie chwilę w zamyśleniu. Kolejne słowa - tak proste, choć przecież pełne znaczenia.
- Dobrze cię znowu spotkać. - Tutaj. Teraz; z czystej, przyjemnej chęci, bez żadnego poczucia obowiązku.
We could fly if you let me in
Feel the weight lifting from our limbs
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
09-16-2025, 22:45
Czas zawsze miał w sobie coś nieuchwytnego. Potrafił osiadać na człowieku jak kurz, ledwie dostrzegalny z dnia na dzień, a jednak nieubłaganie zmieniający rysy twarzy, gesty, sposób w jaki ktoś stawiał krok. Siwizna wplatająca się w włosy, zmarszczki wyżłobione gdzieś przy oczach, ramiona, które już nie unosiły się tak pewnie jak dawniej. Tego się nie bała. To było naturalne, jak cykl, którego nikt nie był w stanie zatrzymać. O wiele bardziej uderzały ją przemiany ukryte, te, które działy się wewnątrz. Kiedy ktoś, kogo znała od lat, nagle stawał się kimś zupełnie innym: chłodniejszym, ostrzejszym, niekiedy bardziej chciwym, a innym razem zbyt cichym, skulonym, jakby własne życie przestało być jego. Obcym. Takie zmiany budziły w niej nieufność, czasem gniew, a najczęściej obojętność. Nie ufała ludziom. Wiedziała, że są jak miękka glina, którą można wciąż ugniatać i kształtować, dopóki nie przyjmą formy dogodnej dla kogoś innego. Widziała to zbyt wiele razy, by z naiwnością dać się nabrać. Ona sama też nie była wyjątkiem, bowiem jej własne kontury zmieniały się, jeśli sytuacja tego wymagała. I może to właśnie dlatego ufała tylko sobie. Bo tylko ona znała rękę, która lepiła jej kształt.
Takich spotkań jak to zwykle unikała. Może też po części się ich bała. Lubiła kontrolować sytuacje, mieć na nie realny i rzeczywisty wpływ. Idąc tu nie mogła przewidzieć kogo zobaczy, z kim przyjdzie jej wypić filiżankę herbaty czy kieliszek czerwonego wina. Mając w pamięci zaledwie wspomnienie próbowała nie nastawiać się na nic konkretnego. Nie myśleć, nie analizować. Po prostu być. Wmawiała sobie, że to zaledwie ułamek. Chwila w jej życiu, jej dniu. Nic nieznacząca rozmowa, którą będzie mogła przerwać, jeśli tylko najdzie ją na to ochota. Bo tak. Czasami wyjście ze strefy komfortu było dla niej wyjściem bez części własnego ja. Bez elementu swojej tożsamości. Wtedy właśnie przydawały się maski. Te zbudowane z pewności siebie i podszyte figlarnym uśmiechem. - Więc może powinnam zmienić się bardziej - rzuciła lekko, jakby od niechcenia, choć w jej spojrzeniu czaiła się zaczepność. Kącik ust drgnął jej w zbyt subtelnym półuśmiechu. - A może zwyczajnie… nic się nie zmieniło. - dodała ciszej, bardziej do siebie niż do niego, jakby sama nie do końca znała odpowiedzi na to pytanie.
Nie poprawiła go, gdy wspomniał o swojej winie. Mogła, ale po co? W tak zawieszonej relacji wina była obustronna, a może i bezimienna. On mógłby udowadniać, że zawinił mniej, ona, że bardziej, ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Zawsze ktoś mógł zrobić krok więcej. Mocniej się postarać. Bardziej chcieć. A potem przekuć to w czyn. - Ciebie również - odpowiedziała, pozwalając tym dwóm słowom zawisnąć między nimi. I chyba była w tym szczerość. Chyba. Bo już od dawna nie potrafiła oddzielić, co naprawdę wypływało z jej wnętrza, a co było jedynie kolejną warstwą misternie utkaną przez nią samą. - To… - zaczęła, przechylając lekko głowę i nie spuszczając z niego spojrzenia. - Zaczniemy od herbaty, czy raczej opowiesz mi, gdzie porwał cię ode mnie świat? - uniosła kącik ust w uśmiechu, przez który przebijała się pewność siebie. Delikatność tych wszystkich słów zaskoczyła nawet ją samą. Rzadko pozwalała sobie na podobny ton - miękki, niemal czuły, jakby zupełnie obcy w jej ustach. Może rzeczywiście zmieniła się bardziej, niż była w stanie to dostrzec, a dziś był to tylko wyjątek, drobne uchybienie wobec samej siebie, które prędzej czy później należało wymazać.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Clarence Sullivan
Czarodzieje
looking for the light
that's nowherе to be found
Wiek
32
Zawód
pisarz, twórca koszmarów
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
20
0
OPCM
Transmutacja
5
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
7
Brak karty postaci
10-06-2025, 19:40
Możliwe, że był stworzony do tej  m e l a n c h o l i i  - niektórzy kładli dłoń na wzniesieniu jego policzka i przesuwając palcami po miękkiej obwolucie skóry nadmieniali z przejęciem o smutku, który skrywał w tęczówkach, określali go w sposób, w jaki określa się rzeczy Piękne i Dobre, zasługujące na odpowiedni ładunek fascynacji, jednak emocje, wgniecione w jego świadomość, nie należały ani do grona Pięknych ani tym bardziej Dobrych, przypominały prędzej wtopione głęboko gwoździe tworzące w miejscu wniknięcia zropiałe, broczące rany. Część osób lgnęła do niego jak ćmy do świątyni świecy, wielbiące przewrotny żywioł, spoglądała przez pryzmat samej oddzielonej twórczości lub bariery dystansu.… karmili się jego przygnębieniem, zupełnie jakby sądzili że będą w stanie zapełnić, idąc tą drogą, własne, silne nienasycenie i własną drążącą pustkę napiętą w skurczach frustracji. Nie umiał pomimo tego ich wyleczyć tak samo jak nie był w stanie podobnie wyleczyć siebie. Nie umiał nikomu pomóc - mógł jedynie iść dalej, iść w przeciwnościach losu, przedłużać swój rytm krwiobiegu w kolejnych, gromadzących się pociągnięciach atramentu. Nie mógł być bohaterem, był prędzej kraterem wrzodu przenoszącym ból na sąsiednie, wetknięte w pobliżu tkanki. Nie potrafił przenigdy ich ocalić. Nie istniało dla niego (dla nich) skuteczne, słodkie lekarstwo.
To było takie żałosne - zupełnie jakby taplał się w błocie, jakby stawał się brudny, jakby sam nigdzie tak naprawdę nie pasował. Odstąpił od pracy w Ministerstwie, porzucił aranżowane przez głowy rodzin małżeństwo, poświęcił się całkowicie twórczości, ale nie oznaczało to, że był zupełnie szczęśliwy. Mógł stać się sobą, ale nie spełniało to żadnej, dostępnej definicji szczęścia. Szczęście od niemal zawsze wydawało mu się czymś niedostępnym, odległym, czymś co wymykało się spomiędzy uścisku jego palców. Zaczynał wierzyć, że wcale nie zasłużył na szczęście i może, może tak naprawdę też nigdy go nie potrzebował. Wszystkie jego emocje stawały się wychudzone i wyblakłe, nawet teraz, z jednej strony zwyczajnie i serdecznie ucieszył się z ich spotkania, ale coś pozostało zupełnie niewłaściwe… jakby dotykał te wszystkie swoje odczucia na podobieństwo badanych w rękawiczkach eksponatów, tak jakby nigdy bezpośrednio nie był w stanie ich poznać, dotknąć, doświadczyć…
- Zrobimy tak, aby jedno nie kłóciło się z drugim. Nie chcę kazać ci czekać - jego głos w tym momencie jest szlifowany pewnością, subtelną jak powiew wiatru i stanowczą jak struna. Złożenie zamówienia, podobnie jak kosztowanie napoju, który miał wciąż osiadać z przyjemną poświatą ciepła, nie należały do grupy żadnych trudnych czynności i wolał, by nie przyćmiły im rdzenia samej rozmowy, wolał, by nie sądziła, że w ten sposób chce uciec, chce odwlec nieuniknione. Zmieszanie zawitało jak drzazga, wnikając w podatne gardło. Spoglądał więc na Antonię z przebłyskiem krótkotrwałego zawahania. Czy znowu chcesz wszystko spłycić? Dobrze wiesz, że wyczuje natychmiast twoją nieszczerość. Jest na to zbyt spostrzegawcza. Po to się z nią spotkałeś - spotkałeś się, aby móc z nią na nowo porozmawiać. ...więc mów. Mów. Teraz.
- Niedawno miałem wypadek. Spędziłem w szpitalu więcej, niż mogłem przewidywać. Odkąd z niego wyszedłem, staram się na nowo zrozumieć - stwierdza dosyć spokojnie, trzeźwo; ma miękki głos, kiedy o czymś opowiada, zupełnie, jakby potrafił starannie zabandażować wszystkie, zbyt ostre krawędzie wspomnień - czym jest i jak smakuje codzienność - zaznaczając to, jest zupełnie poważny, praktycznie się nie uśmiecha. Nie, nie żartuje, nie ma w tych słowach miejsca na błaznowanie. Rutyna dla jednych ludzi wydaje się oczywista, on jednak nie wypracował dla siebie jej definicji. Ciągle się dużo uczy, chociaż w odczuciu wielu trzydzieści dwa lata osadzone na karku powinny wiązać się ze stabilną dojrzałością. Wciąż ulega przemianie - jak każdy, cholerny człowiek, choć wielu z nich najzwyczajniej w świecie tego nie zauważa... lub nie chce sobie tego uświadomić.
- Przeprowadziłem się do Edynburgu. Pracuję nad czymś nowym. Można powiedzieć, że wszystko  teraz zaczyna toczyć się jakimś rytmem - wymienił. Miał etap przerwy, ale nie był w stanie odsunąć się od twórczości. Pisanie było dla niego jednym z oczyszczających rytuałów. Uśmiechnął się, wierząc w całą nadzieję, która mu pozostała.
- A u ciebie?
We could fly if you let me in
Feel the weight lifting from our limbs
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
10-17-2025, 16:15
Ludziom bardzo łatwo przychodziły kłamstwa. Zbyt łatwo. Jakby były naturalnym odruchem, sposobem oddychania w świecie, który nie znosił szczerości. Na przekór wszystkiemu, co mówiono o ludzkiej naturze, o potrzebie regulacji emocji, o mówieniu o własnych uczuciach, by przynieść sobie ulgę - wciąż wybierali milczenie. Maskę. Ucieczkę w półprawdy. Zapętlali się w kłamstwach, wierząc, że to właśnie one ochronią ich przed spojrzeniami innych, przed tym cichym, natarczywym głosem w głowie powtarzającym: oni o tobie mówią, oni o tobie myślą, oni cię oceniają.
Można było oddać wiele - ciało, dumę, pasję - ale nie to, co czyniło człowieka naprawdę nagim: emocje. Słabości. Lęki. To był ten ostatni front, którego bronili za wszelką cenę. Ona nie kłamała. Nie miała w tym wprawy, może też nie miała potrzeby. Ale milczała. Z precyzją omijała pytania, które mogłyby rozszczelnić pancerz, który przez lata tak starannie budowała. Pytania, które dotykały tych miejsc, gdzie była najbardziej krucha. Czasem zastanawiała się, czy to hipokryzja - oczekiwać od innych szczerości, kiedy sama nie była gotowa dać im tego samego. Może tak. Ale z drugiej strony, ona nie mogła sobie pozwolić, by coś się w niej rozpruło. Nie teraz. Nie przy innych.
Sięgnęła po filiżankę, która już po chwili spoczęła na blacie przed nią. Ciepły powiew naparu dotarł do jej nozdrzy, dając i jemu i jej przestrzeń na zebranie myśli. Na zastanowienie się, co właściwie chcieliby sobie powiedzieć. Czym - i czy w ogóle - chcieliby się podzielić. Lubiła ludzi, którzy znali ją naprawdę. Którzy rozumieli, że czasem nie potrzebuje słów, by coś opisać. Że potrafi sprawiać wrażenie niedostępnej, chłodnej, zbyt bezpośredniej. Lubiła tych, którzy zdążyli pogodzić się z tą częścią jej osobowości i nie doszukiwali się w niej celowego działania, mającego na celu umniejszanie innym. Cisza była jej narzędziem. Kontrola - również. Miała wrażenie, że ten krótki czas spędzony wspólnie w Ministerstwie pozwolił mu dotrzeć do tych obszarów jej temperamentu i je zrozumieć. Zobaczyć, dlaczego te mechanizmy są tak silne. Dlaczego są dla niej tak ważne.
Słysząc o wypadku uniosła brew ku górze. Nie miała prawa o tym wiedzieć - nie widzieli się od dawna, nie wymieniali listów od jeszcze dłuższego czasu. Przez chwilę tylko mu się przyglądała. Może z czystej ciekawości, a może ze swego rodzaju troski, o której nigdy nie mówiła głośno. Nie potrafiła. - Co się stało? - zapytała wprost, bez owijania w słowa. Nie mogło chodzić o nic błahego, w końcu pobyt w czarodziejskim szpitalu z reguły nie trwał długo - chyba że sytuacja naprawdę była poważna. - Oczywiście, jeśli nie chcesz, nie musisz mówić. - dodała po chwili, pozostawiając mu wybór. Nie nalegała, ale słuchała uważnie. Zastanawiała się, czy wspomniał o wypadku, bo chciał, by wiedziała, czy po prostu nie chciał chować się za kłamstwem, które mogłaby łatwo przejrzeć. A może w tym jednym zdaniu próbował sprawdzić, jak wiele jeszcze między nimi zostało - ile zaufania, ile uwagi, ile miejsca na rozmowę. – Dlaczego ciężko ci odnaleźć smak? – czy ten wypadek wpłynął na to jak postrzegał codzienność? W jaki sposób mu ona smakowała? Czy stała się teraz trudniejsza?
Przeniesienie się z Londynu do Szkocji było dużą zmianą, ale podejrzewała, że dla wielu najlepszą. Mówią, że w wielkich miastkach znaleźć można wielkie perspektywy, ale wcale tak na to nie patrzyła. Czasem lepiej być dużą rybą w małym stawie niż malutką w wielkim. – Jakimś rytmem – powtórzyła za nim, a kącik ust drgnął jej w uśmiechu. – Nad czym pracujesz? – może była dziś nazbyt ciekawska, może chciała wiedzieć za dużo. Nie skupiała się na tym czy to w jakimkolwiek stopniu przekraczające. Niestety mało ją takie rzeczy obchodziły.
- Wciąż w tym samym miejscu - zaczęła, wzruszając lekko ramionami. - Czeka nas zaprzysiężenie nowego Ministra Magii, więc jak możesz się domyślać, wszyscy udają, że coś się zmieni. - uniosła filiżankę, dając sobie moment na oddech. - Coraz częściej jednak myślę o zmianie Departamentu. Męczy mnie ta biurokracja, to przekładanie papierów z jednej strony biurka na drugą. Wiesz, że o wiele lepiej czuję się tam, gdzie coś się dzieje. Potrzebuję wyzwań, nawet jeśli czasem są one bardziej uciążliwe niż fascynujące. - uśmiechnęła się pod nosem i upiła łyk herbaty. - A może powinnam pójść twoim śladem? - zapytała, zerkając na niego spod rzęs. - Zostawić ten cały polityczny cyrk, ten teatr masek i pozornych decyzji… i zrobić coś kreatywnego. - w jej głosie pobrzmiała nuta zamyślenia, jakby mówiła to bardziej do siebie niż do niego. Artefakty, zaklinanie - to były rzeczy, które naprawdę ją pochłaniały. Pasja, która potrafiła odbierać jej sen nawet jeśli ten nigdy nie był w gamie jej potrzeb. Nie tych prawdziwych.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:01 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.