• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Snowdon (Yr Wyddfa)
Snowdon (Yr Wyddfa)
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-07-2025, 13:10

Snowdon (Yr Wyddfa)
W północnej Walii wznosi się Snowdon - najwyższy szczyt krainy, którego strome granie i ostre krawędzie przez większą część roku giną w chmurach. Jeziora u jego podnóża wyglądają jak ciemne klejnoty, a ścieżki wiją się po zboczach niczym srebrne nitki. Góra zmienia swoje oblicze w zależności od pogody - w słońcu mieni się zielenią i szarością skał, w deszczu zamienia się w mroczne królestwo mgieł i wichrów. Wędrowcy opowiadają, że na szczycie czuć nie tylko siłę natury, ale i obecność dawnych legend – bo Snowdon od wieków uchodzi za tron króla Artura.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (2): « Wstecz 1 2
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
10-29-2025, 21:10
Doliny drżały od podszeptów rzucanych przez wiatr, żwir wyraziście chrzęszczał pod nogami, a przyspieszone nieznacznie oddechy zlewały się w jedność; ta pachniała rześkością, czymś świeżym, czymś ekscytującym, mącąc umysł kaskadami nienormalnych konstatacji.
Bo szczerze nie pamiętał, kiedy po raz ostatni ciało wyswobodziło się z więzów obietnic i zobowiązań, pozwalając sobie na wolność i swobodę, beztroskę i lekkość. Zwyczajowo skuta powagą twarz miała w sobie coś z marmurowej rzeźby, które to od czasu do czasu dłutem haratała jego własna matka; rysy były łagodne, dalekie kanciastości, choć odgórnie skazane chyba na zobojętnienie albo marazm ― tak jakby dumnie przewodziły bez ustanku suchym kondolencjom i żałobnym pieśniom, tak jakby otaczająca je rzeczywistość odwiecznie zalegała w mrokach pesymistycznych wizji. Śmierć przyległa do kończyn tak dobrze, jak skrojony na miarę garnitur i z tego też powodu zdawało się, że ― machinalnie, wbrew własnej woli ― stał się jej ziemskim wysłannikiem. Widywany tu więc gdzieniegdzie, zupełnie niewymuszony uśmiech ― daleki jeszcze rozbawieniu, choć nijak przypominający też manierę aroganta ― dowodził, że wyrywał się wreszcie z macek tych podłych wizji; okalające szare tęczówki iskierki napięcia ― niepodobnego temu znanego z pracy czy chwil dojmującego stresu ― implikowały, że młodą sylwetkę nawiedzał też wreszcie nasycony werwą duch, poznający świat na nowo, z dala od jarzm jego surowości.
Bo szczerze nie pamiętał, kiedy po raz ostatni myśli na dłużej zaprzątnęła ledwie mu znana, objawiona w życiu zupełnym przypadkiem, kobieta. Wkradła się do nich bez pytania, na swój sposób nawet bezwstydnie, poniekąd rozbijając zdrowy rozsądek, zarazem też sycąc nierozruszane od dawna zmysły. Towarzyszące jej intencje wygodnie zaległy pod znakiem zapytania, razem z celowością oraz wypadkową tego, co wyniknąć mogło ze spędzanego wspólnie czasu; i choć przeważnie w jego ruchach tkwiła nazwana dosłownością konsekwencja, nosząca miano interesu, fizycznej potrzeby albo żałosnej ucieczki od samotności, ta sprawa pozostawała niepokojąco głucha, przy tym ― wyzbyta jakichkolwiek epitetów. Mógłby życzyć sobie zaciągnąć ją do łóżka, mógłby też doglądać w niej widma potencjału na coś, w czym drzemała zupełnie inna, może nawet materialna, wartość; w istocie jednak nie potrafił chyba określić, czego ― tak naprawdę i bezpardonowo ― mógł od niej chcieć. Zdawało się, że nie naznaczył ją żadnym żądaniem, żadnym wewnętrznym i mniej lub bardziej uświadomionym oczekiwaniem; zdawało się, że liczył tylko, by była ― obecna, przy nim, częściej lub rzadziej, jak zwykli czynić przyjaciele.
Nieznane były przyczyny tych refleksji, choć nieśmiało dołączał je do jej osoby; niewiadomy był też ich kierunek, ale nie obawiał się chyba uczestnictwa w ich rozwinięciu ― swobodnie rozbierał ją z definiujących niuansów, samemu zrzucając też warstwy siebie. Jakby nie obawiał się, że te zostaną wykorzystane przeciw niemu; jakby cicho doceniał, że tak po prostu chciano go słuchać, chciano na niego patrzeć.
― Myślę, że któregoś dnia obudzisz się rano i już będziesz wiedziała ― stwierdził cicho, spoglądając na nią przelotnie. Tak przecież było z nim samym, gdy po niespełna półrocznej, hedonistycznej wręcz, beztrosce powieki rozwarły się wreszcie w zrozumieniu; spakowawszy cały dobytek w ramy jednego plecaka spontanicznie ruszył w nieznane ― chętny przygody, chętny znaku od losu, chętny wyzwania i sprawdzianu dla własnej wytrzymałości. Dopiero po drodze, gdy granice dalekiej północy zaczęły zlewać się już z szumem Morza Północnego, odnalazł swoje prawdziwe przeznaczenie; i na nią czekać musiał pewnie podobny impuls, zakotwiczony w jakimś miejscu, w jakimś wydarzeniu, w jakiejś osobie. Freddy był najpewniej pierwszym z nich.
― Zachłanna ― rzucił najpierw, kiwając głową w pozorowanym niezadowoleniu; zaraz jednak odezwał się, słowem dalekim od konkretów, w istocie jednak zaskakująco precyzyjnym ― jakby przedtem wielokrotnie już szukał odpowiedzi na to pytanie. ― Takiego, w którym sny wyglądają gorzej od rzeczywistości ― przerwał, na drodze napotykając wąski strumień; złapał ją za rękę, nim stopa nie przemknęła na drugą stronę po mokrym i oszlifowanym przez nurt wody głazie. ― Takiego, w którym ktoś na mnie czeka. ― Czeka, tęskni, potrzebuje. ― Takiego, w którym można oddychać i nigdy nie brakuje powietrza ― skwitował potok tych kilku banałów, choć domyślał się, że mogła w nich odnaleźć coś uniwersalnego ― coś, co przyświecać mogło także i jej, nawet jeśli dotąd jeszcze nie zdążyła tego pojąć.
― Może? Po ostatnim i tak już nas więcej do niego nie wpuszczą ― zauważył ironicznie, po raz ostatni karmiąc dech dymem z papierosowych resztek, nim kiep nie spoczął zapomniany gdzieś daleko, w szumiących łagodnie krzakach. ― Rodzinne prawdy bywają bardzo niewygodne. I rozczarowujące ― stwierdził ogólnikowo, nie chcąc chyba jeszcze zdradzać jej żadnych szczegółów ― nie tyle z braku zaufania, co z osobliwości całej tej sprawy, która i jemu wydawała się paskudnie absurdalna. ― Ostatnio sam się o tym boleśnie przekonałem. Do tego stopnia, że myślałem o wyjeździe zagranicę, przynajmniej na jakiś czas ― przyznał głośno, intuicyjnie wzmacniając uścisk palców splatających się z tymi mniejszymi, należącymi do niej, jakby ten lichy dotyk ― z pozoru niewiele przecież znaczący ― wyciszał gniew, tętniący w żyłach na samo wspomnienie słów oraz decyzji Iriny. ― Ale chyba zrozumiałem, że ucieczka nic nie da, że... dalej mam tu jakieś perspektywy. Że mam tu też innych bliskich, którzy pomogli mi pojąć, czym tak naprawdę jest rodzina, i że naprawdę mi na nich zależy ― wydusił trochę nieśmiało, jakby na powrót był tym małym, drżącym w zimnych wodach kompleksów chłopcem, odwiecznie wysłuchującym od ojca, że jest niewystarczający, że sam niczego nie osiągnie; do poprzedniego prędko dopowiedział zatem nagle coś lżejszego:
― Może dlatego tak dobrze rozumiem Freda. Rozumiem, bo wiem, że jako siostra nadajesz mu tożsamość, że bez ciebie... już nigdy nie będzie tak samo. Ostatnio był zazdrosny, bo poczuł się zagrożony ― I nie zamierzam go za to winić, mógłby dodać, ale to wydawało się zbędne ― to jedno krótkie wejrzenie z ukosa wystarczało, by powietrze przesiąkło zapachem wyrozumiałości. Dotąd nie miał jej w sobie zbyt wiele, najwyraźniej jednak nowy znajomy z marginesu ― ledwo wiążący koniec z końcem, naznaczony krzywdami i niezrozumieniem ― budził w nim nowe, uśpione dotąd, spostrzeżenia na temat świata. Ona też najpewniej miała w tym swój wyraźny wkład.
― Czy nie tego wymaga od nas konwenans? ― retorycznie dorzucił jeszcze na jej pytanie, nawet jeśli odpowiedź na nie zdawała się oczywista; każde z nich odwiecznie zakładało jakieś maski, odgrywając na deskach teatru skrupulatnie przygotowywaną rolę ― łączące ją z jego przyjacielem pokrewieństwo jedynie wzmacniało ten aktorski układ. Przynajmniej na razie.
Na razie trwało tak długo, aż aparat nie objął związanych jednością sylwetek, aż oczy nie odnalazły tych drugich, a w ostatnim kadrze nie objawiła się niepowściągliwość; bo inicjacja była śmiała i żarliwa, bo bezwstydnie wysunięta na wierzch propozycja smakowała zdziwieniem, goryczą wypitej na postoju herbaty, może też bliżej niedookreślonym gorącem. Pierwsze promienie słońca paliły rumiane policzki, pierwsze zaprzestanie intymnego aktu ― w ślad którego odsłonił się ze swoją chciwością, a ona pozwoliła sobie na zaczepny komentarz ― przywiódł banalne, niesione szeptem, wyjaśnienie:
― Niezupełnie... Prędzej stała za tym ochota ― I to jako powód jawić się mogło nieodpowiednią wagą doniosłości, ale jej musiało chyba wystarczyć ― bo tym razem to ona całowała pierwsza, bo tym razem to ona nadawała rytm tym czułostkom; a gdy przez myśl przeszło nieodparte wrażenie, że tak nagle chciał jej bliżej, bardziej, dłużej, w każdym włóknie swojego ja, ona pierwsza też to przerwała. Głęboki wdech przepełnił pierś, niema obserwacja skwitowała całość równie bezgłosym zachwytem, a powidok jej opuszków, jeszcze przed chwilą sięgających policzka, naznaczył twarz niewidzialnym śladem ciepłej sensualności. Znowuż więc pochwycił jej dłoń, zabrawszy ze skały aparat pokonał kroków zaledwie kilka, by na czystym, skropionym kroplami rosy, kawałku trawy, przysiąść na chwilę i nacieszyć się tym, co przyniósł dlań świt.
Nacieszyć widokiem, nacieszyć nią, nacieszyć prostotą, której w codzienności łatwo można było przez omyłkę nie doceniać.

zt x2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): « Wstecz 1 2


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 12:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.