• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Błędny Rycerz
Błędny Rycerz
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-22-2025, 14:00

Błędny Rycerz
Trzypiętrowy, fioletowy autobus magiczny pojawia się, gdy czarodziej trzymający różdżkę machnie ręką nad ulicą. Nie kursuje według rozkładu – działa na wezwanie, niezależnie od lokalizacji. Wnętrze zmienia się w zależności od pory dnia: nocą wyposażone w metalowe łóżka z mosiężnymi ramami, za dnia w rząd składanych krzeseł. Brak pasów i zabezpieczeń. Podłoga drewniana, oświetlenie zapewniają lampy olejne lub zaczarowane kinkiety. Kierowcy i bileterzy zmieniają się w zależności od zmiany. Cena przejazdu wynosi 11 sykli; za dopłatą oferowane są gorąca czekolada, termofor i szczotka do zębów. Pojazd porusza się gwałtownie, przeskakuje przez przeszkody i wykonuje nagłe skręty, ignorując ograniczenia przestrzeni. Zaklęcia maskujące chronią go przed mugolami. Kursy odbywają się przez całą dobę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (2): « Wstecz 1 2
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-23-2025, 23:19
Rozbiegane spojrzenie na dłużej wczepiało się w ramy kobiecej twarzy, wertując ją w bladym świetle kawałek po kawałku, oceniając ją kawałek po kawałku. I rzekomo czynił tak wyłącznie w geście uprzejmości, w utrwalonej formie konwersacyjnej maniery, nakazującej zerkać i słuchać, stosownie reagować; rzeczywistość skrywała jednak prawdy znacznie prostsze od krążącej w eterze sugestii, że był zaledwie dobrze wychowany, że był zaledwie elegancko w rozmowę zaangażowany.
Rzeczywistość odsłaniała ― być może wstydliwą dla poniektórych ― prozaiczność tej fatygi. Fakty przemawiały na korzyść cudacznie prymitywnych powodów.
Bo jak każdy młody mężczyzna, zrodzony z wewnętrznej skłonności do dwuznaczności i nasycony drzemiącą gdzieś głęboko perwersją, tak po prostu wyłapywał z jej oblicza banalność fizycznych niuansów; bo jak każdy młody mężczyzna, za blaskiem blond włosów skręconych od wilgoci w delikatne fale, za zielenią jasnych tęczówek wybijających się na tle obowiązującej szarzyzny, wreszcie ― za rumieńcem kołyszącym się niewinnie na policzkach, dostrzegał sedno jakiejś niepojętej przykładności. Zręczność genów, które nijak sugerowały pokrewieństwo z pociesznym chłopakiem z barki; sumienność szczegółów, które bynajmniej nie sugerowały mieszanej z pochodzenia krwi czy naznaczonego urodzeniem poddaństwa.
Więc przez ten krótki moment ― obfitujący w podłą refleksję, zmieszaną z niemą obserwacją ― zaczął doszukiwać się chyba skaz; ewidentnych, trudnych do przeoczenia, choć bardziej niedosłownych niźli fizycznych, blizn w tożsamości. Czegoś, co podtrzymałoby naiwną teorię, od lat karmiącą ego i oczekiwania, od lat kształtującą poglądy i światopogląd; czegoś, co drastycznie zburzyłoby plastyczną ponętność jej istnienia, nadając ruchom, czynom oraz słowom adekwatnego brzmienia dystansu.
Bo przecież, nawet w kaprysie własnych postanowień, gdzieś zamajaczyć winna granica podejmowanych ruchów; bo przecież, nawet w osobistym niedbalstwie o zobowiązania, gdzieś odezwać się winien w końcu głos pieprzonego rozsądku. Ten sam, który w pamięci osadzić miał dwa, silnie porządkujące intencje, fakty ― pomijane skrzętnie świadectwa tego, jakie nazwisko nosiła i czyją siostrą była.
I być może łatwiej byłoby ich słuchać, gdyby nie jedna jeszcze, satysfakcjonująco drażniąca, zależność.
Że ― w przeciwieństwie do innych, przecinających jego drogi na tym deszczowym lądzie ― miała coś do powiedzenia; że czyniła to ― na domiar złego ― w prostocie niegroźnych kąśliwości, trącając prowokacją i złośliwością, zadrapując niby to pozornym niezainteresowaniem, niby to dokuczliwą krytyką. Niosło się to, niewątpliwie, jakimś kolorem niewyrażonej na głos irytacji, ale zarazem też blaskiem zadowalającej świeżości; przyzwyczajenie znało już te piski entuzjazmu, znużenie kojarzyło już niewybredne, ubrane w ładne wyrazy subtelności, w istocie nawiązujące do czystego grzechu, propozycje. Taka jeszcze nie zdążyła tu paść, taka nie miała jeszcze szansy przebić się przez warstwy niespodziewanie bliskiej wymiany spostrzeżeń, która zastygnąć w nim miała na dni, albo tygodni, co najmniej kilka; i to też, w całej nienormalności jego nawyków, wydawało się tak najnormalniej pociągające ― być może na tyle nawet, że zahaczy o jego pamięć również i o następnej jutrzence, wprowadzając w konsternację uzasadnianą wygodnym dlań teraz stanem upojenia.
Pytanie będące odpowiedzią na to zadane przez niego skwitował tylko niemym wzruszeniem ramion ― wydawało mu się bowiem, że niektórych rzeczy naprawdę nie dało się nazwać, że on ― w kalejdoskopie własnych emocji ― sam nie potrafiłby ich adekwatnie dookreślić.
Bo własnych rodziców, równocześnie znienawidzonych, co i momentami podziwianych, nie potrafiłby opisać jednorodnym zdaniem.
Bo migawek dziewcząt, później ― kobiet, których wolałby nie kochać wcale, albo kochać znacznie mocniej, nie potrafiłby zachować pozostałością składnego zwerbalizowania.
Najpewniej dlatego ponad to wybierał czyny ― prostsze, klarowniejsze, oczywistsze.
― Czyli to szczęście ― zrozumiał, choć wciąż nie pojmował podjętego przez nią wyboru; meta oznaczała koniec, koniec ― bierność, bezradność, wyzbycie się ambicji.  ― To wspaniałomyślny gest. Doceniam go ― dodał półżartem, półserio, tonem głosu balansując pomiędzy lekkością, a powagą; w istocie szanował to, że jednak zechciała dodać do tego krótkiego wyznania coś więcej, że jednak odpowiedziała na zapytanie, które spłynęło z jego ust zupełnie machinalnie. Może cechowała ją naturalna otwartość, może zaś cele i marzenia nie były w jej mniemaniu aż tak kosztownym kawałkiem jej istnienia ― chyba nie potrafił jednoznacznie stwierdzić.
Przystanek w Edynburgu przyniósł więcej to spontaniczności, a nawet figlarności, niż mógłby przypuszczać; impuls postanowił jednak ponieść go w stronę kłamstwa, dalej ― w kierunku nieodwołalnej decyzji od ucieczki, która w całym patosie swojej nieodpowiedzialności, po prawdzie nie nieść się miała przecież żadną większą konsekwencją. Tak przynajmniej, jak ośmielił się przypuszczać, miał zakończyć się orzeźwiający bieg pomiędzy spiętrzonymi ciasno w nieznanej mu dzielnicy domostwami; tak przynajmniej zażyczył sobie sądzić, nadając końcowi ― czy może stosowniej, mecie ― tej wycieczki znamion niegroźnej śmieszności, przez chwilę wymieszanej nawet z dozą adrenaliny. Na przekór pozorom, niegdyś dzierżył w sobie całkiem sporo analogicznej swobody ― tę ograniczyła dopiero obowiązkowość codzienności, przyniesiona przez los wraz z przeprowadzką na stałe. Taka była jednak cywilizacja ― uporządkowana, przestrzegająca zasad, ograniczająca powinnościami; tak też prędzej rozumiał zgliszcza dziczy ― chaotyczne, frywolne, rozstrojone klimatem sobiepaństwa.
― Do... aresztu? ― powtórzył za nią, na powrót stabilizując oddech i przyspieszone tętno.  ― Wątpię, żeby ktoś odważył się tam z tobą zadzierać ― stwierdził ciszej, jedną dłonią opierając się o chłodny mur, drugą zaś ― spętaną z tą należącą do niej ― chwilowo ściskając mocniej. Zapobiegawcze spojrzenie wychynęło w stronę pozostawionej przedtem za plecami ulicy ― teraz już całkiem pustej, teraz pozbawionej już koloru intensywnego fioletu autobusu czy czerwonej skóry biletera.
― Odpuścili ― oznajmił, nim na twarz nie wkradł się łagodny uśmiech przekory. ― Stąd już sama trafisz do domu ― oszacował pewnie, a potem nachylił w jej stronę, bez zapowiedzi czy pytania pozostawiając po sobie lichy ślad oddechu i ciepło ust ― gdzieś pomiędzy jej wargami a bokiem twarzy i uchem. Nienachalnie, choć bez zwątpienia; z inicjatywą, choć w gruncie rzeczy nad wyraz łagodnie, wręcz bagatelnie.
― No to... do zobaczenia? ― wykwitło jako ostatnie, gdy ręka puściła tę drugą, spojrzenia przecięły się raz jeszcze, a plecy ― zostawiały ją pomiędzy ciasnymi alejkami obcej mu Szkocji.

ztx2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): « Wstecz 1 2


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 12:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.