• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Pokątna > Restauracja "Andromeda"
Restauracja "Andromeda"
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-11-2025, 11:42

Restauracja "Andromeda"
Andromeda to ekskluzywna restauracja znajdująca się na końcu jednej z bocznych odnóg Pokątnej, dostępna tylko dla gości z uprzednią rezerwacją. Wnętrze restauracji utrzymane jest w ciemnych, granatowo-srebrnych tonacjach, z delikatnymi, lśniącymi akcentami przypominającymi gwiezdny pył. Najciekawszym elementem jest zaklęty sufit, który przedstawia ruchome nocne niebo — gwiazdozbiory, mgławice i planety przesuwają się powoli ponad głowami gości, zmieniając się w zależności od pory dnia i faz księżyca. W specjalne wieczory pojawiają się też magiczne zaćmienia lub deszcze meteorów.
Stoły są oddzielone od siebie wystarczająco, by zapewnić prywatność, a każdy z nich ma własne, dyskretne źródło światła – świecę zawieszoną w powietrzu nad stolikiem. Zamiast klasycznych numerów, stoliki oznaczone są nazwami gwiazdozbiorów, a drogę do nich wskazuje szef sali czekający na gości tuż przy wejściu. Menu pokazuje się na lewitującym pergaminie, który rozwija się sam pod wpływem wzroku gościa.
Na talerzach podaje się prawdziwe dzieła sztuki, wykwintne i wyrafinowane, często z wykorzystaniem iluzji i czarów transmutacyjnych Karta win i eliksirów obejmuje zarówno klasyczne magiczne trunki, jak i rzadkie importy z Francji, Grecji i Transylwanii. Restauracja posiada wydzielony balkon widokowy z zaklętą kopułą, pod którą można jeść „pod otwartym niebem” nawet podczas deszczu.
Andromeda często gości znanych czarodziejów i czarownice, polityków i ważnych urzędników Ministerstwa Magii, przedstawicieli rodów ze słynnej Dwudziestki Ósemki, bądź gwiazdy estrady i nazwiska pojawiające się na łamach magazynów Czarownica i Abrakadabra.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (2): « Wstecz 1 2
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Vivienne Burke
Czarodzieje
Wiek
23
Zawód
Badaczka historii run
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
10
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
7
12
15
Brak karty postaci
08-10-2025, 20:02
Ucieszyłam się, gdy zaproponował mi pomoc i wspólne buszowanie w zasobach jego biblioteczki. Domyślałam się, że może to nie być bezpieczne. Jego rodzina zajmowała się obrotem artefaktów, część z nich mogła być trochę bardziej niebezpieczna, niż mogło mi się to wydawać. Dopóki nie nauczę się, co mogę dotykać, a czego lepiej, abym nie ruszała - nie chciałam kusić losu. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że artefakty mogą mieć dużą moc. Czytałam o nich co nieco w kontekście run i innego rodzaju zapisu magii do skumulowania tej mocy, na przykład w przedmiotach. Głównie moja wiedza dotyczyła zaklinania i pieczęci ochronnych. To, czego głównie wykorzystywało się do ochrony cennych przedmiotów, chociażby w starych grobowcach. Ale artefakty mogły być również obarczone klątwami, a to zdecydowanie wybiegało poza zakres moich umiejętności.
- W takim razie będę czekać z niecierpliwością na twoje szybsze powroty z pracy - uśmiechnęłam się, naprawdę ucieszona.
Przez chwilę poczułam się nieswojo, gdy dostrzegłam uniesioną brew. Xavier był zdziwiony moim stwierdzeniem, chyba równie bardzo, jak ja, gdy usłyszałam to od jednego z jego krewnych. Dziwny dreszcz przeszedł mi po ramionach i momentalnie dopadło mnie wrażenie, że nie była to rzecz, którą powinnam mu powiedzieć. Ale powiedziałam. Nie wiem czego się spodziewałam, jednak jego spokojny ton i to, że zdecydował się odpowiedzieć na to moje stwierdzenie, zdziwiła mnie. Słuchałam go uważnie.
- Dlaczego? - zapytałam bez namysłu. A gdy usłyszałam, co padło z moich ust, zakłopotanie wpłynęło na moją twarz. - Przepraszam. Nie musisz odpowiadać.
Gotowa byłam na niezręczną chwilę ciszy, dlatego odwróciłam wzrok i skupiłam się na jedzeniu. Bardzo intensywnie zaczęłam kroić kawałek mięsa, a w myślach miałam tylko słowa krytyki w swoją stronę, że jestem głupia i po co pytam. Przecież to było oczywiste, przynajmniej dla mnie, że z pewnością chodziło o jego żonę. Nie poruszaliśmy tego tematu jeszcze, ani razu. A ja nie byłam pewna czy chcę i czy jestem gotowa. Było to jakieś tabu, temat, który starałam się ignorować. Chociaż nie wiedziałam, jak długo mi się uda. Bo w końcu przyjdzie ten moment, kiedy będziemy musieli o tym porozmawiać. A ja bardzo się tego bałam. Bycie drugą żoną było drzazgą, której nie sposób się pozbyć.
Niemal zakrztusiłam się kawałkiem pieczeni, słysząc propozycję o spędzeniu wspólnego dnia, tak jak miało to miejsce w Egipcie. Nie wiem, o co dokładnie chodziło mojemu mężowi oraz jaką formę wspólnego spędzania czasu miał na myśli. Ja pomyślałam o jednym i zdradziłam się tym okropnym rumieńcem, który przyozdobił moje policzki. Upiłam łyk sherry i dopiero wtedy odważyłam się na niego spojrzeć. Utkwiłam w nim swoje jasnoniebieskie oczy i uśmiechnęłam się lekko.
- Jak mogłabym ci odmówić? - zapytałam, rozglądając się delikatnie i zastanawiając się, na ile nasza rozmowa jest słyszalna dla innych. - A zostaniemy w Burke Manor czy gdzieś wyjedziemy? Oh, to mi przypomniało - niemal podskoczyłam na krześle, odkładając na chwilę sztućce. - Czy mi się to śniło, czy ty mówiłeś mi o wspólnym portrecie? Jak byliśmy w Egipcie, pamiętam, ale… chyba od razu zasnęłam i chcę się upewnić czy to był sen, czy jawa. Wybacz… - dodałam, lekko zmieszana.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Xavier Burke
Śmierciożercy
Wiek
31
Zawód
Badacz artefaktów, handlarz informacjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
20
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
10
5
Brak karty postaci
08-11-2025, 18:30
Zarówno księgi jak i artefaktu, które gromadził w swoim gabinecie były i groźne i nie. Należało wiedzieć co można było dotknąć bez obaw, że stanie się ofiarą jakiejś klątwy, a po które można sięgnąć bez obaw. Zdecydowanie wolał aby Vivienne nie narażała się na niebezpieczeństwo i sama przeglądała jego zasoby. Dodatkowo również trzymał w gabinecie dokumenty, które zdecydowanie nie były do wglądu jego żony. Pewne interesy mimo wszystko pozostawały jego sprawą, a jako, że często działał na granicy prawa lub po prostu je łamał, wolał aby jego żona nie była w nic zamieszana. Im mniej wiedziała w niektórych tematach tym lepiej. Rodzinna biblioteka naturalnie stała przed nią otworem, tam nie trzymali nic niebezpiecznego z racji, że czasami zaglądały tam dzieci, wszystko co niebezpieczne członkowie rodziny Burke trzymali albo w skarbcu albo w swoich prywatnych gabinetach.
- Te dni nadejdą szybciej niż się spodziewasz. - mrugnął do niej uśmiechając się przy tym delikatnie, po czym wrócił do jedzenia swojego steku.
Nie był typem, który mówił dużo o sobie, a już w ogóle można było uznać go za niemowę kiedy przychodziło do dzielenia się swoimi uczuciami i emocjami. Nigdy nie był w tym najlepszy, nigdy nie opanował sztuki pokazywania za bardzo swoich emocji. Co innego jeśli chodziło o czytanie ludzi. Nie miał najmniejszych problemów aby odczytać ich emocje i właśnie w tym momencie, kiedy patrzył na żonę zauważył, że poczuła się nieswojo. Słyszał o tym, że Avery wychowywali swoje dzieci rygorystycznie, że zawsze musiały być idealne, pod każdym względem. Odnosił jednak wrażenie, że czasami Vivi wyglądała jakby bała się odzywać, a kiedy już się odezwała to czekała na reprymendę. Nie chciał aby czuła się tak przy nim, chciał by czuła się swobodnie, by zadawała pytania, które ją męczyły, by wypowiadała swoje zdanie, nie ważne jakie by nie było.
- Po prostu nie miałem za dużo powodu do uśmiechu, to żadna tajemnica. - uśmiechnął się do niej łagodnie, chcąc w ten sposób również pokazać jej, że nie ma się czego bać.
Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę czemu uśmiech nie gościł na jego twarzy. Wszyscy w około wiedzieli, że stracił żonę. Vivienne również z pewnością domyślała się dlaczego był przez jakiś czas ponurakiem. Nie rozmawiali nigdy o Charlotte, nie było okazji, a on też szczerze mówiąc nie chciał o tym rozmawiał. Uważał ten temat za zamknięty. Nie chciał aby Vivienne w jakikolwiek sposób porównywała się do jego zmarłej żony. Nie o to chodziło. Teraz to ona była jego żoną i będzie o nią dbać, nie bacząc na przeszłość.
Widząc rumieniec na jej policzkach uśmiechnął się łagodnie. Ich wspólny czas w Egipcie można było podzielić na dwa. Za dnia spędzali go w ruinach, bibliotekach i na zwiedzaniu, a wieczorami na kolacjach i spacerach by finalnie skończyć w ich sypialni, w miękkiej pościeli. Xavier nie żałował ani jednej wspólnej chwili, zwłaszcza wspólnych wieczorów, kiedy to odkrywali siebie nawzajem.
- A nie wiem, jak byś chciała? Możemy zostać w Derby i pokaże ci dokładnie ziemie w około Burke Manor, może dałabyś mi kilka lekcji jazdy konnej? Ale również możemy gdzieś wyjechać. - pokiwał głową popijając swoje wino – Ach tak, wspominałem o tym któregoś wieczoru, było późno i oboje byliśmy zmęczeni, więc wcale ci się nie dziwie, że nie pamiętasz. - uśmiechnął się łagodnie – Ale tak, pomyślałem, że taki wspólny portret mógłby być dobrym pomysłem. Moglibyśmy go powiesić w sypialni albo w jakimś innym miejscu, żeby wszyscy mogli się zachwycać. - poruszał konspiracyjnie brwiami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#13
Vivienne Burke
Czarodzieje
Wiek
23
Zawód
Badaczka historii run
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
10
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
7
12
15
Brak karty postaci
08-12-2025, 16:39
Czułam na sobie jego spojrzenie, kiedy ja intensywnie zajmowałam się krojeniem mięsa. Nie spodziewałam się, że zdecyduje się mi odpowiedzieć, ale kiedy się odezwał, a jego głos był ciepły i spokojny, spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. Jego uśmiech na twarzy lekko mnie skonsternował. Nie tego się spodziewałam. W domu z pewnością spotkałabym się ze zdecydowanie inną reakcją. I to do niej byłam przyzwyczajona. Wychowywano mnie surowo, wymagano idealności. Głupie pytania były zbędne, niepotrzebne. Jako najmłodsze dziecko swoich rodziców i jedyna córka musiałam spełnić wszystkie ich wymagania. Zachowywać się nienagannie, wypowiadać w odpowiedni sposób i przestrzegać wszystkich zasad. U mnie w domu nie mówiło się tak bezpośrednio, jak u rodziny Burke. Trzeba było czytać między wierszami. Cała moja rodzina była bardzo ambitna, bezwzględnie dążyli do celu, a swoją bezwzględność przejawiali też w codziennym życiu, także w stosunku do innych członków swojej rodziny. Oczywiście byliśmy dla siebie wsparciem, mogłam na nich liczyć, ale okazywanie słabości nie było mile widziane. Bezwzględnie wymagano posłuszeństwa. W pełni. Tego byłam nauczona.
Na jego słowa delikatnie kiwnęłam głową, ale nic więcej nie powiedziałam. Mogłam jedynie domyślać się, co było powodem, że z jego twarzy zniknął uśmiech. Jednocześnie niezwykle cieszyłam się, że ja ten uśmiech widziałam często. Jeżeli sprawiłam, że mój mąż faktycznie się zmienił i dobry humor zaczął częściej u niego gościć - mogłam tylko starać się to kontynuować. Cokolwiek zrobiłam, że tak się stało.
- Oh, tak! - Ochoczo od razu przystanęłam na pierwszą propozycję. - Znam trochę ziemię w okolicach posiadłości, za sprawką Primrose, oczywiście. Ale chętnie poznam ją jeszcze lepiej. Nie miałam okazji jeszcze odwiedzić stajni a uwielbiam jeździć konno. Poza tym… - zawahałam się na chwilę, czując lekkie zakłopotanie. - Obiecałam Zefirowi, że więcej go na tak długo nie zostawię. Wiesz, że za mną tęsknił? Primrose mówiła, że łaził po korytarzach i tak strasznie miauczał, jakby mnie szukał - wygięłam usta lekko w podkówkę, przysłuchując się pomysłowi z portretem. - Czyli dobrze pamiętałam. Również myślę, że to dobry pomysł. Może… może mógłby zawisnąć w twoim gabinecie? Może też w sypialni, nie mam nic przeciwko - spojrzałam na niego wyczekująco.
Posiłek powoli znikał z mojego talerza, a kieliszek był już prawie pusty. Gdy kelner to zauważył, od razu podszedł, aby uzupełnić jego zawartość, za co podziękowałam mu delikatnym uśmiechem. Widziałam, że i Xavier powoli kończył swój posiłek. Przyglądałam mu się przez chwilę, żałując, że niedługo nasz wspólny czas się tutaj skończy. Zastanawiałam się co będziemy później robić. Przechyliłam lekko głowę, jak miałam w zwyczaju, gdy intensywnie nad czymś myślałam.
- Chcę się przejść - stwierdziłam, upijając kolejny łyk z kieliszka. - Brakuje mi naszych wieczornych spacerów. Może temperatura jest trochę niższa, ale chyba nie powinno nam to przeszkadzać? - Zapytałam.
Miałam nadzieję, że nie miał żadnych innych planów. Albo, co gorsza, nie planował zająć się pracą. Oczywiście, zajęłabym się sobą. Spędziła trochę czasu w swoim gabinecie czytając książkę, z Zefirem na kolanach, ale zdecydowanie nie byłoby to zakończenie wieczoru takie, jakiego oczekiwałam.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#14
Xavier Burke
Śmierciożercy
Wiek
31
Zawód
Badacz artefaktów, handlarz informacjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
20
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
10
5
Brak karty postaci
08-14-2025, 16:21
Zależało mu na tym by Vivienne czuła się swobodnie, nie tylko w jego towarzystwie, ale i przy jego rodzinie. Zwłaszcza, że przecież wszyscy mieszkali razem w jednym domu. Oczywiście, spodziewał się, że przyzwyczajenie się do zwyczajów rodziny Burke zajmie jej trochę czasu, takich rzeczy nie da się nauczyć z dnia na dzień. Oczywiście, rozwijali się i nie przykładali aż tak wielkiej wagi do najstarszych i już nieaktualnych tradycji, które w aktualnych czasach nie miały racji bytu, ale nadal byli rodziną, która przykładała dużo wagi do innych rzeczy. Dołączenie do innej rodziny nie było łatwe i on to wiedział. Zamierzał jednak sprawić aby jego żona czuła się jak najlepiej i jak najbardziej swobodnie. Nie musiała się pilnować za każdym razem kiedy chce coś powiedzieć, nie w domu, nie w jego towarzystwie.
- No to w takim razie postanowione. - pokiwał głową z lekkim uśmiechem – Zostaniemy w Burke Manor i oprowadzę cię po naszych ziemiach i okolicy. I naprawdę liczę na lekcję jazdy, nigdy jakoś nie ciągnęło mnie do tego, a w tym momencie chyba jestem jedną z niewielu osób w rodzinie, która nie umie jeździć konno. - odparł lekko się przy tym zabawnie krzywiąc.
Nie lubił być gorszy od innych i chociaż w rodzinie nigdy nie panowała żadnego rodzaju rywalizacja, to nie lubił odstawać. Mógłby co prawda poprosić o pomoc Primrose, ale jakoś nie koniecznie w jego głowie wyglądało to na dobry pomysł. Z drugiej strony jeśli Vivienne zgodziłaby się udzielić mu lekcji, byłby to idealna sposobność do spędzania razem czasu.
- Tak? No był przyzwyczajony do tego, że jesteś przy nim cały czas. Nic dziwnego, że tęsknił i cię szukał. - uśmiechnął się łagodnie patrząc na nią – Za mną jednak chyba nie za bardzo przepada, ale nie miałem jeszcze okazji nawiązać z nim jakiejś więzi. Zawsze ucieka przede mną jak chcę go pogłaskać. - pokręcił głową z lekkim rozbawieniem – O w moim gabinecie też może w sumie wisieć, ale to jeszcze się nad tym zastanowimy kiedy będzie już gotowy. Rozejrzę się za jakimś porządnym malarzem, który nas namaluje. - dodał jeszcze odnośnie portretu.
Posiłek powoli się kończył. O ile kelner dbał o to by nie zabrakło im wina w kieliszkach, tak niestety dania powoli znikały z talerzy. Jedzenie było naprawdę dobre i Xavier doszedł do wniosku, że zdecydowanie będą tu przychodzić. Zaczął myśleć o tym miejscu jak o przyjemnej miejscówce na romantyczne kolacje, chociaż nie można było o nim powiedzieć, że był romantykiem.
- Przejść? Myślę, że to dobry pomysł. - pokiwał głową słysząc jej słowa – Temperatura w żadnym razie nam nie przeszkadza, a w okolicy chyba jest jakiś park, więc możemy się tam przespacerować. Szkoda tak szybko kończyć tak miły wieczór. - posłał jej łagodny uśmiech.
Pomysł ze spacerem mu się podobał. Jakoś nie miał jeszcze ochoty wracać do domu, a jeśli mógł spędzić z nią czas tym bardziej nie miał zamiaru narzekać. Kiedy dokończyli swoją kolację i dopili wino Xavier najpierw uregulował rachunek, po czym odebrał ich płaszcze z szatni i pomógł żonie się ubrać, po czym opuścili restauracje by spędzić resztę wieczoru na spacerowaniu i kolejnych rozmowach.

ztx2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#15
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
09-01-2025, 15:50
5 marca 1962 r.

Prognoza pogody nie mogła się bardziej pomylić; dzień, chociaż chłodny, przyniósł odrobinę ciepła. Zwłaszcza wtedy, gdy słońce, ukryte przez zasłoną chmur, od czasu do czasu zajmowało należne mu miejsce, prześlizgując się po odsłoniętej linii karku, po której z czystego przyzwyczajania, tiku nabytego między gdzieś jednym a drugim etapem życia, przejechał palcami. Lecz nadal nie czuł luksu ciepła, bo deszczowy, otulony kokonem mgły, zwłaszcza tuż po tym, jak nastawał świt, londyński klimat był daleki o tego, w którym spędził ostatnie kilka tygodni. I nie tęsknił za tą szarugą, jaka powitała go, gdy tylko wrócił na łono stolicy. Nie tęsknił tez za zimnem przenikający pod poły płaszcza.
Połowę dnia spędził za swoim biurkiem na czwartym piętrze Ministerstwa. Dopiero teraz, świeżo po powrocie konfrontując się z nowym stanem rzeczy, zrozumiał w pełni, co kryło się za nakreślonymi przez Apollonie słowami. Miała racje; w Departamencie nakryła go nowa rzeczywistość - ta, która sprawiała, że w powietrzu unosił się zaduch napięcia i ta, przez którą atmosfera gęstniała z następną mijaną godziną. Każda napoczęta rozmowa, niezależnie od błahości tematu, ostatecznie odnajdowała jeden punkt wspólny i czasem też (nawet częściej niż czasem) sporny – sylwetkę, do których za kilka dni obejmie najważniejszy stołek w ministerstwie. Nie brał udział w tych dyskusjach – nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia na ten temat, a dlatego, że miał sporo pracy, w tym piętrzące się na biurku zaległości, a niektóre z nich domagały się jego pilnej uwagi. W tym celu zamknął się w swoim biurze na kilka godzin, spędzające jena wypełnianiu raportów, zdawaniu sprawozdań i ustalaniu planu działania na najbliższe kilka tygodniu.
W restauracji, hołdując zasadzie, że kobiety nigdy nie przychodziły ani za wcześnie, ani za późno, tylko zawsze w sam raz na czas, zjawił się kwadrans przed ustaloną porą, wcześniej jeszcze zerkając do księgarni, by odebrać zamówienie, które nie zastało w mieście i czekało na niego kilka nadprogramowych dni. Chciał mieć pewność, że będzie przed nią. Nie mógł pozwolić sobie na to, aby to ona czekała na niego, mimo iż to ona teoretycznie wystosowała prośbę o spotkanie.
Trzy strony historycznego blekotu później stukot obcasów zaanonsował jej przybycie. Podniósł wzrok i, napotkawszy nim jej smukłą, wyróżniająca się z tłumu sylwetkę, wstał, aby przywitać się zgodnie z zasadami etykiety.
Fragment listu, konkretnie ten dotyczący ich rzekomej bliskiej znajomości, wzbudziło w nim zewnętrzny sprzeciw, bo przecież nie odnajdywał odbicia w rzeczywistości. To Millicent odnalazła z nią wspólny język - głownie ze względu na zaproszenia, jakie regularnie otrzymywał z żoną i z których czasem, ale nie zawsze, korzystali, aby pogłębiając więzy rodzinne, lub utrzymywać je na przyjacielskim gruncie.
- Dobry wieczór, Apollonie - chyba kiedyś wspominała, żeby zwracał się do niej Lonnie, ale te zdrobnienie nie chciało przejść mu przez gardło. Tak samo, jak pięknie wyglądasz, które wsiało w powietrzu, lecz które nie odnalazło drogi do jest ust. Bo czy Apollonie Crouch wyglądała kiedyś inaczej? Zawsze piękna, elegancka, przyciągająca męskie spojrzenia. Było w niej coś, co zachęcało go do zachowania dystansu. I tym czymś nie było jedynie małżeństwo z jego kuzynem - przynajmniej nie tylko .
- Usiądziemy - zachęcił gestem wskazując stolik, który zarezerwował na poczet ich spotkania. – Mam nadzieję, że podróż do Londynu wspominasz przyjemnie.
Jaki problem, aż tak bardzo zaszedł jej za skórę, że zainicjowała spotkanie w Londynie? Odkąd wczytał się w treść jej listu, wielokrotnie snuł na ten temat refleksje, lecz wydawało mu się, że żaden powód nie był wystarczająco naglący. I żaden nie wymagał jego pilnej obecności - a już na pewno nie w jej przestrzeni.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#16
Apollonie Crouch
Czarodzieje
On ne peut régner innocemment
Wiek
34
Zawód
persona publiczna, mentorka młodych
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
1
Siła
Wyt.
Szybkość
7
12
11
Brak karty postaci
09-02-2025, 10:42
Nie wtrącała się, zazwyczaj. Siedziała na miejscu ledwie obserwatorki, wyciągała wnioski i prowadziła własną planszę gier, domysłów i manipulacji. Miała wystarczająco własnych obowiązków, aby brud wymysłów wnosić do czyjegoś życia, szydzić z niego i roznosić w nim niepotrzebny zamęt. Tutaj jednak czuła się zobowiązana, odsuwając od siebie wszelkie niesnaski kapryśności. Po prostu, w głębokim zakłamaniu i naturze manipulatorki, były dla niej świętości o które walczyła jak lwica, a takowymi zawsze była rodzina.
Ceniła Wulfric'a, chociaż lepszą relację przed laty miała z jego żoną, gdy z braku wyboru i rodzinnych koneksji, spotykały się raz na jakiś czas na salonach. Były z dwóch różnych światów, a mimo to znajdowały nić porozumienia i akceptację, ceniąc w sobie nawzajem to, czego nie miała druga osoba. Wieść o jej stracie była ciosem, ledwie wyczuwalnym, bo przykrytym stertą własnych trudów i problemów, ale nadal dojmującym, bo wszakże nie było w Apollonie złośliwości aż nader, by życzyła komukolwiek czegoś takiego, a co dopiero komuś, kogo ceniła.
Ostatnimi czasy została zaproszona przez matkę Wulfrica, panią Crouch, na rozmowę. Ta chciała porozmawiać o rodzinie, młodym pokoleniu godnych nazwiska Crouch i dzieciakach, którym niegdyś pomagała. Wtedy też nasunął się temat córeczki Fawley'ów, a idąc dalej o to, że dziewczynka wydaje się nie czuć relacji z rodzicami; nie widzieć ich obecności. Nawet przy stracie matki, co cierpieniem musiało być niezmiernym, w życiu dziecka powinien zostać ojciec. Młoda Fawley tym samym została poznana ze swoim rówieśnikiem, synkiem Lonnie — Alistairem, z którym mieli razem trafić do Hogwartu. I dopiero te kilka spotkań, gdy dziewczęca główka wtulała się w klatkę młodej pani Crouch, upatrując w niej powierniczkę dziecięcych boleści, dało kobiecie na tyle do myślenia, że czuła się w powinności do rozmowy. Nie interesował ją sprzeciw, była gotowa użyć najsilniejszej z broni i nie ważyć w innych środkach, gdy liczyło się dobro drobnej istotki, którą w głębi duszy chciała chronić tak samo, jak wszystkie inne dzieciaki tego świata. Nie czuła, że wchodzi z butami w ich życie, wiedziała natomiast, że mężczyźni potrzebują otrzeźwienia — kubła zimnej wody spływającej po karku, słów bezkompromisowego sprzeciwu wobec roli, jaką sobie dobrali, aby zrozumieć powagę sytuacji. Delikatne pociąganie za struny niewiele by się tu dało; przerabiała to wszakże ze swoim mężem, którego charakter był tym trudniejszy, że uciekał w myśli nader częściej w obecności drugiego człowieka.
— Wulfricu, cieszę się, że udało się nam spotkać — przywitała się z ciepłym uśmiechem, w machinalnym geście przerzucając blond włosy na jedno ramię. Usta zbite w cienką kreskę podsuwały na myśl przepływające weń analizy jego osoby, nie było w tym jednak ciążącego uczucia stygmatyzacji. Wyglądał dobrze, lepiej niż ostatnio, gdy się widzieli.
— Przełożyłam kilka spotkań na dzisiaj, musiałam pogadać w Ministerstwie na temat kilku zmian, które moim zdaniem powinny zostać wprowadzone. A jak u ciebie, mój drogi? — Zasiadłszy na miejscu, kolano trafiło na drugie kolano, w nonszalanckim geście podsuwając materiał spódnicy do połowy ud. Bycie matką nie odbierało jej bycia kobietą, jak to często zdarzało się w ich świecie, miast tego celebrowała na co dzień, nawet w małych gestach, dozę kobiecego wyuzdania-prowokacji. Nie po to, by kusić, bo to uczyniłaby nawet w worku po ziemniakach; po to, aby pokazać sama sobie, że nie jest uwięziona w granicach przyjętej społecznie roli. Przyjrzała mu się więc na dłużej, chłodnym, analitycznym spojrzeniem oceniając jego osobę mimo zarysowanego uśmiechu. Musiał wiedzieć, że jest w tym coś głębiej, ale cała postura kobiety nie była osądzająca, co — o dziwo — troskliwa.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#17
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
09-03-2025, 19:38
Jego wiedza na temat tego, co działo się za kulisami rodzinnego życia, była znikoma, marginalna, właściwie nie istniała prawie wcale. W podróży rzadko prowadził z kimś korespondencje. Egoistycznie odcinał się od świata. Skupił się tylko na sobie. Na sobie i tym, co chciał w danym miejscu osiągnąć. Czasem nawet nie mówił dokąd tym razem wyjeżdża. Tym razem nawet nie powiadomił nikogo o swoim powrocie, był zatem pod wrażeniem, że Apollonie tak szybko się o tym dowiedziała. Domu rodzinnego jeszcze nie odwiedził. I nie wiedział jeszcze, czy się na to zdobędzie. Z córką też się jeszcze nie widział, choć instynkt ojcowski - wciąż uśpiony - powinien go do tego nakłonić w pierwszej kolejności. Wiedział, że to tylko kwestia czasu. W końcu przekroczy próg rezydencji rodziców swojej żony. W końcu zainteresuje się losem swojego dziecka. I w końcu okaże jej troskę, na jaką zasługuje.
Od dawna, od dawna zasługuje na twoją uwagę, upomniał się w myślach, lecz nie pozwolił, aby się urzeczywistniła w formie wyrzutów sumienia. Świadomość, że wolał spędzać czas w towarzystwie wspomnień, nad grobem jej matki, była dostatecznie dokuczliwa. Wczoraj tez tam zajrzał, by zmierzyć się z tymi wszystkim emocjami, jakie nie mieściły się pod sercem i pięścią żalu zaciskały się na żołądku. Minął rok. Wystarczająco wiele, by w końcu otrząsnąć się z tego amoku. I zaczął żyć, a nie tylko prowadzi egzystencje.
Teraz jednak nie mógł sobie pozwolić na ucieczkę przed rzeczywistością. Nie, gdy stała przed nim Apollonie. Teraz musiał twardo stąpać po ziemi. Skupić się na otoczeniu. Na jej osobie. Zasługiwała przecież na uwagę. W zasadzie na sto procent uwagi.
- Co to za zmiany? - jego zainteresowanie było autentyczne, nieudawane. Cenił Apollonie za jej zajadłość, za troskę o edukacje i o to, ile energii wkładała każdego dnia, żeby dzieciom - niekoniecznie swoim - żyło się lepiej. Do kogo tym razem uśmiechnął się los? Kogo wzięła pod swoje skrzydła? Chyba kiedyś, dawno temu, w tamtym życiu - tak przecież mówił o tym okresie, który dzielił z żoną - był chyba na jakimś koncercie, gdzie gwiazda wieczoru była jedna z jej podopiecznych. Grała tak pięknie, że w oczach Millcent zakręciły się łzy wzruszenia. – Uchylisz przede mną rąbka tej tajemnicy czy zostawisz mnie z niezaspokojoną ciekawością?
A jak u ciebie?, przez chwile chciał pozostawić bez odpowiedzi. Był bliski, żeby wzruszyć obojętne ramionami. Co miał powiedzieć? Tak jak zawsze? Że cieszy się na kolejny wyjazd, na który będzie musiał poczekać zawrotne dwa tygodnie, zanim upora się ze wszystkim zaległościami, jakie niego czekały? Miał jeszcze kilka spraw do załatwienia - tych ważnych i tych trochę mniej ważnych. Czy to w ogóle miało jakieś znaczenie?
Nie sądził. Z jakimkolwiek problem Apollonie do niego przychodziła, musiało dotyczyć rodziny. Ich wspólnej rodziny. Crouchów? To chyba jedynie, co ich obecnie łączyło.
- Też cały dzień spędziłem w Ministerstwie - uznał w końcu, że stosowanie będzie się odezwać. Zwłaszcza że cisza, jaką im zafundował, wydawała się trwać nieznośnie długo. I wątpił też, że zmiana tematu uda mu się zwieść Apollonie. – Od progu zaatakowały mnie zaległości.
Ona nie odrywała od niego wzroku, od odwzajemnił jej zainteresowanie. Robił dobrą minę do złej gry. Nie wiedział, jak intepretować troską, która biła od zarysowanego na ustach uśmiechu. Bo to chyba troska? Nie znał jej od tej strony. W zasadzie prawie w ogóle jej nie znał. I nadal nie wiedział, dokąd prowadzi te spotkanie, ta rozmowa.
- Zjedzmy coś - zasugerował. W końcu byli w restauracji. I chyba wolał, aby Apollonie dla odmiany zainteresowała się czymś innym. Choćby zawartością swojego talerza.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#18
Apollonie Crouch
Czarodzieje
On ne peut régner innocemment
Wiek
34
Zawód
persona publiczna, mentorka młodych
Genetyka
Czystość krwi
potomkini wili
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
1
Siła
Wyt.
Szybkość
7
12
11
Brak karty postaci
10-28-2025, 20:35
Lubiła się wtrącać w czyjeś życie, ale nigdy nie było to tak absurdalnie prowokujące, aby mogło tlić się żądzą najmniejszej uszczypliwości wobec Apollonie. W zasadzie miała momentami poczucie, że w całym znudzeniu swoim życiem, życia innych były wyjątkowo intrygujące — pełne emocji, uniesień, szaleństwa. Przedsmak tego, co odmówiła sobie poświęcając życie rodzinie, choć w istocie — czy było to poświęcenie, czy po prostu droga? Spełniała się przecież jako mentorka, wypowiadała na panelach dotyczących edukacji i poświęcała czas na rozwój, jak już jakiś czas znalazła, aby móc otwarcie mówić o dziecięcym rozwoju, umysłach i społeczności, jaką latorośle tworzą. Niemalże oddzielny ekosystem, który wpuszcza powiew świeżości w ich smutne, monotonne, pełne drzazg życie.
Ale bywały momenty takie, jak ostatnia rozmowa i spotkanie z córeczką państwa Fawley. Bywały momenty takie, jak ten, kiedy gładziła dziewczęcą twarzyczkę i dziękowała za laurkę, na której narysowani byli dziadkowie: nie tata, nie zarys wspomnienia matki, a dziadkowie. Nie była to doza wścibstwa, nawet nie było w tym złośliwości, którą mogłaby się wykazać przez zwaśnienie wynikające z jej panieńskiego nazwiska, niechętnego Fawley'om. Po prostu zaniepokojenie sięgnęło mocniej, tknęło boleśnie jednolitość matczynego serca, które biło do każdego dziecka z czułością, troską i gotowe było stoczyć bój. Tak funkcjonowała przyroda od tysięcy lat; mężczyźni niszczą, kobiety tworzą — to powtarzała w nieskończoność, jak mantrę, jak dziesiąta karta tarota, która kołem się toczy i wskazuje na nieuchronność zdarzeń. Cesarzowa niesie wenę, Cesarz niesie władzę. Przełknęła więc ślinę, na usta zdobywając delikatny uśmiech. Wyprostowane ciało wprowadzało w poczucie pewności, ale westchnięcie wskazywało, że jest o czym mówić.
— Chodzi o nauczanie historii magii w Hogwarcie... stronniczość, jaką wykazuje się nauczanie tego przedmiotu. Ale też brutalność w mowie o wojnie, podczas gdy, nie ukrywajmy, dla niektórych dzieci to temat związany z ich rodzinami, po obu stronach — przerwała na moment, aby podziękować za dostarczenie kart przez kelnera, po czym kontynuowała — No i chciałaby, aby uczniowie starszych klas więcej uczyli się o naszym systemie władzy... o istotności izby lordów w kontekście wielopokoleniowych doświadczeń i tradycji, ale o też o izbie gmin i wpływie na obywateli. Mam wrażenie, że po ukończeniu szkoły, dzieci nie wiedzą o tym nic, a my - rodzice - nie mamy kiedy im tego tłumaczyć... wakacje to czas na rekonwalescencję po intensywnej nauce.
Mówiła otwarcie, nie bała się dużych słów i głoszenia opinii, bo opinie miała jasne od setek lat — nie nazywałaby się Bulstrodem, gdyby gdybała nad wszystkim jak rodzina jej męża. Kawa na ławę, problem wymagał rozwiązania, a rozwiązanie — wprowadzenia w życie. Dość dysput, które do niczego nie prowadzą. On, jako komórka funkcjonująca w Ministerstwie, wiedział o tym najlepiej.
— Ministerstwo pożera i wypluwa, a przy całej tej strukturze jest cholernie niereformowalnym bytem — orzekła, przekleństwo łagodząc całą tonacją wypowiedzi. Łagodnie, kobieco, choć w tym był lekko kokieteryjny, naturalny dla ćwierćwili element. Nie była tu po to, by go kusić, ale męskie zmysły i tak od progu karmione były niehamowanym wpływem kobiecej egzystencji. Cholera mogła jej dodać tylko odrobiny charakteru. Sięgnęła do torebki, skąd wyjęła papierośnicę z Auraglow, nie mając jednak zamiaru od razu palić. Był to jednak podświadomy sygnał — teraz kolacja, potem będziesz potrzebował powietrza.
Zgodziła się tym samym z mężczyzną i nim się spostrzegli, kelner zebrał od obojga zamówienia. Była chyba na ciągłej diecie, nic więc dziwnego, że pół porcji polędwiczek po śródziemnomorsku skropiła kieliszkiem wina, a zamówienie odchudzone było o masło. Po maśle, ponoć, szybciej robią się zmarszczki i nawet jej to groziło. W końcu jej matka dostała pierwsze po czterdziestce, a to już... za sześć lat. Wskazała gestem na papierosy, niemo pytając o pozwolenie na zapalenie. Nie mógł jej odmówić, tego była pewna, nim więc odpaliła swojego, sięgnęła w stronę mężczyzny, słodkim uśmiechem dziękując kelnerowi za przyniesione trunki.
— Wulfricu... Jak bardzo delikatna mam być?
Jak mówić o ich córce, nie mówiąc o niej? Jak ująć w słowa to, co ciążyło jej na umyśle i siało spustoszenie spoglądając na dziecięcą twarzyczkę. Pojedyncza, szklista poświata w spojrzeniu kobiety mogła mówić wprost, że nawet dla niej — mówiącej wprost i posiadającej absolutną rację we wszystkim Apollonie Crouch — temat jest tak trudny, że dławiła się własnymi słowami i żebrała o oddech. Zaciągnęła się dymem, restauracja dawała im przestrzeń do palenia wewnątrz i bogu dziękować, bo tylko złotawa poświata dymu papierosowego skryła jej twarz przed bolesną ucieczką spojrzenia od męskiej twarzy.
— Powiem wprost. Dziadkowie nie zastąpią jej ojca.
I choć słowa wybrzmiały ostro, jak gdyby Michał Anioł nożem wyżynał kobiecy język, to była w tym nuta bólu: miękka, ciężka, bulgocząca w swym krwawieniu. To nie ona powinna to mówić, ale nikt inny nie był gotowy podjąć temat, gdy cierpienie odbierało rację bytu. Przeżyła przecież to samo, przed kilkoma laty, gdy jej kuzynka zmarła w domu Lestr... nieistotne. Ktoś to musiał powiedzieć, a dla niej nie było nic istotniejszego, niż dobro dziecka.
— Ona cię potrzebuje, Wulf... a ty zapewne potrzebujesz jej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#19
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
Wczoraj, 14:31
- Sądzisz zatem, że obecna narracja programu nauczania jest niedostosowana do wieku jego odbiorców? - Kolejna zmarszczka przecięła taflę jego czoła. Trochę zaczął żałować, że przed tą rozmową nie zaopatrzył się w taktyczny kieliszek czegoś mocniejszego. Powinien czuć trwogę wobec rodzin, które złożyły na ołtarzu wojny ofiary, lecz teraz przemawiał przez niego czysty pragmatyzm. – Wydaje mi się, że odkąd profesor Dumbledore - niezależnie od intencji, jakimi kierował się ten człowiek i jakie wpływy w Ministerstwie zdobył, zasłużył na szacunek; Wulfric, pomimo niechęci, jaka zawitała wśród przedstawicieli jego środowiska, nie zamierzał odbierać mu tych zasług – objął stanowisko dyrektora, ocenzurował go dostatecznie. Nie możemy, droga Apollonie, udawać, że wojna nie była brutalna. Nie przed naszymi dziećmi. Wystarczająco wiele swojego czasu spędziłem na podróżach, by dojść do przykrego wniosku, że żyjemy w bańce. Co się stanie, gdy ta bańka w końcu pęknie? Nasze dzieci muszą wiedzieć, jak radzić sobie ze stresem, lecz, owszem, masz rację, po ukończeniu Hogwartu dysponują niezbyt dostateczną wiedzą na temat polityki naszego kraju.
Widział, jak ten brak wiedzy nie tylko emanował od praktykantów, ale wręcz stawał się ich znakiem rozpoznawczym, wybrzmiewając w każdym geście, spojrzeniu, nieporadnie sformułowanym pytaniu czy zbyt pochopnie wypowiedzianym sądzie. Sam mógł uznać się za szczęśliwca – los nie bez powodu obdarzył go matką, której panieńskie nazwisko niosło w sobie echo pokoleń zaangażowanych w sprawy publiczne, a ona, z przekonaniem graniczącym z misją, od najmłodszych lat wdrażała go w tajniki polityki. Więc z chwilą, gdy pierwszy raz przekroczył próg Ministerstwa, nie polegał wyłącznie na pewności siebie, która mogła być postrzegana jako pochodna rodzinnego nazwiska lub wiary we własne możliwości. Był wyposażony w wiedzę, skrupulatnie zdobytą i pielęgnowaną, której meandry zgłębiał, by jak najsprawniej i najskuteczniej wspiąć się po szczeblach kariery. Każde spotkanie, każde zadanie traktował jak okazję do poszerzenia horyzontów, będąc świadomym, że wykształcenie to nieustanny proces, nie zaś stan osiągnięty raz na zawsze.
Czasem w Apollonie rozpoznawał podobny pierwiastek i jednocześnie dowód na to, że wżeniła się w rodzinne, która, dzięki temu, że Zacharius nie tłumił jej głosu, dawała jej dużo swobody na to, by mogła dzielić się swoimi przemyśleniami. Imponowała mu tym, jak bez ogródek, z nieskrywaną pasją potrafiła wyrażać swoje opinie, nie obawiając się krytyki – wręcz przeciwnie: miał wrażenie, że jej łaknęła, traktując ją jak katalizator własnych przekonań. W tych momentach, kiedy z niebywałą stanowczością i zdecydowaniem, z odrobiną zachłanności w głosie, potrafiła zdominować rozmowę, nie sposób było nie dostrzec w niej siły, która pociągała i jednocześnie otwierała jej drogę do wzbudzania respektu, jednak w tym, jak ściągała na siebie uwagę, było coś niepokojącego, pewna wyczuwalna doza niebezpieczeństwa.
- Jest też bytem, którego musimy utrzymać przy życiu – rzucił prosto, prostując się, by podkreślić wagę swoich słów oraz w potrzebie zwiększenia dystansu, gdyż męska część jego natury nie mogła przejść obojętnie obok uroku, którym epatowała, jakby nie wystarczyło same naturalne piękno, jakie od niej biło. – To leży w naszym najlepszym interesie.
Od tego zależy nie tylko nasza przyszłości, ale także, a może przede wszystkim przyszłości naszych dzieci, dopowiedział w myślach, gdyż wierzył,że nie musi dzielić się z nią takim oczywistościami. Mieszkała pod dachem rezydencji, gdzie polityka była obecna w każdym skrawku przestrzeni.
Przez to, że zbyt wiele bodźców konkurowało o jego uwagę, szczególnie ona sama, nie zdołał skupić się na wnikliwym przestudiowaniu menu. Jego wzrok bezwiednie ślizgał się po ciągu liter, nie zatrzymując się na dłużej na żadnej z propozycji szefa kuchni. Z tego powodu, niemal automatycznie, jego wybór padł na jedną z pierwszych pozycji z długiej listy serwowanych tu dań, niekoniecznie dlatego, że miał na nią szczególną ochotę, lecz raczej po to, by pozbyć się niechcianej obecności kelnera. Z delikatnym, niemal niedostrzegalnym gestem dłoni dał znać kobiecie, że może zapalić, chociaż wcale go nie potrzebowała. Sam zresztą po chwili skorzystał z dobrodziejstwa paczki, którą mu podsunęła, skinięciem głowy dziękując kelnerowi za przyniesione trunki, starając się zamaskować rosnące napięcie.
– Wcale nie musisz być delikatna, Apollonie.
Ujrzawszy w jej oczach szklistą poświatę, dostrzegł cień emocji, który nie pozostawiał wątpliwości, dokąd będzie zmierzała ich rozmowa. Zaczynał się domyślać, a może podświadomie wiedział to od samego początku i może to właśnie dlatego nie odkładał tego spotkania w czasie, dlatego ostatecznie się na nie zgodził, by w końcu skonfrontować się z bolesną prawdą, która niczym ciężka, welurowa kotara wisiała w powietrzu i czekała, aż zdecyduje się ją rozsunąć?
Czuł, jak niewidzialna pięść żalu powoli zaciska się na jego żołądku, z każdym jej spojrzeniem i każdym słowem, który jeszcze nie odnalazł drogi do jej ust. Mógł ją poprosić, by zerwała ten plaster jednym, gwałtownym ruchem, by nie przedłużać męki, by zadać ból szybko, z precyzją chirurgicznego skalpela, jednak, gdy usłyszał pierwsze słowa prawdy, tnącw przestrzeń zimny stalą - dziadkowie nie zastąpią jej ojca - tuż po tym, jak po raz pierwszy zaciągnął się papierosem, gwałtownie wypuścił opary nikotyny razem z powietrzem, jakby chciał wraz z dymem pozbyć się ciężaru świadomości, która na nowo rozlała się po jego wnętrzu lodowatą falą.
Cisza, która zapadła na ułamek sekundy, wydawała się gęsta jak mgła, w której błądził, bez odpowiedniego kierunkowskazu, szukając właściwych słów lub chociażby pojedynczego gestów. Ostatecznie westchnął ciężko, obracając w nerwowym geście papierosa między palcami.
- Obawiam się, że w obecnej formie, będę głuchy na jej potrzeby – przyznał po chwili, glos zniżając do nieznośnego szeptu, jakby w obawie, że zaraz ugrzęźnie w korytarzu krtani i nie będzie wstanie wykrzesać z gardła nawet pojedynczego dźwięku. – Najgorsze jest to, jak patrzy na mnie tymi swoimi dużymi, ufającymi oczami - jej oczami, oczami Millicent, dodaje w myślach - a ja nie potrafię odczytać, czego ode mnie oczekuje i czego naprawdę potrzebuje.
Nie chciał przecież, by oglądała go takim niekompletnym, w ogóle nieprzystosowanym do nowej rzeczywistości, wciąż otoczonym żałobnym całunem. Czasem miał wrażenie, że codzienność stała się dla niego polem minowym, na którym każdy krok groził eksplozją wspomnień. Każdy dźwięk w domu przypominał mu o tym, czego już nie ma, a każdy poranek przychodził z ciężarem, pod którym się uginał. Był cieniem dawnego siebie, zamkniętym w skorupie, która pękała pod naporem niezaleczonych ran.
Każdego dnia obiecywał sobie, że powalczy, że stanie się dla niej tarczą, opoką, kimś, kto poprowadzi ją przez tę burzę. Ale kiedy przychodził wieczór, znów okazywało się, że brakuje mu siły. Czuł się rozdarty między chęcią ucieczki w samotność a poczuciem obowiązku, któremu nie umiał sprostać.
Zasługiwała na ojca, który byłby w stanie dźwigać ciężar straty za ich oboje, lecz on obecnie nie był w stanie zapewnić jej nawet bezpieczeństwa. W głębi duszy czuł, że ją ciągle zawodził. Nie potrafił być oparciem, którego tak bardzo potrzebowała. Pragnął podarować jej światło, a ofiarował jedynie półmrok własnej żałoby.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): « Wstecz 1 2


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:08 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.