• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Domostwa > Barka na rzece Taff > Kabina
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-05-2025, 20:24

Kabina
W kabinie panuje ład, choć przez jej maleńkie rozmiary można odnieść wrażenie, że jeden mebel stoi na drugim. Po prawej stronie znajduje się wąski stół z jednym krzesłem, zaś naprzeciw piec służący do przygotowywania posiłków oraz ogrzewania. Na ścianach wiszą różne narzędzia żeglarskie, worki zawierające suszone pożywienie oraz liny.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Freddy Krueger
Czarodzieje
zawsze budzę się za późno, nawet jeśli nie spałem
Wiek
21
Zawód
rybak, diler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
2
0
OPCM
Transmutacja
4
4
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
11
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
08-05-2025, 21:03
3 marca '62

Od przeszło dwóch miesięcy odkładałem obiecane spotkanie – tak, jakby zwłoka miała mnie do niego abstrakcyjnie przygotować, bo choć Igor nie gryzł, to czułem jakąś wewnętrzną niepewność. Skąd ona się brała? Trudno było mi powiedzieć; być może przyznać przed samym sobą, że tak naprawdę nie potrafiłem przebywać z innymi ludźmi, że niegdyś nękająca mnie samotność dziś stała się najlepszym i najbardziej zaufanym przyjacielem? W końcu jednak zdecydowałem się posłać sowę; krótki, enigmatyczny list trafił w jego dłonie i doczekał się nawet odpowiedzi – równie zagadkowej. Czułem, iż mógł mnie wystawić. Brałem pod uwagę sytuację, w której spędzę to popołudnie jak każde inne, czyli we własnym towarzystwie, jednakże pokrętnie liczyłem na jego obecność.
Pamiętałem o cieście… jak mógłbym zapomnieć? Choć brednie, jakie przyszło mi wtem pisać, z chęcią schowałbym między sny; realne, ale niemające miejsca w rzeczywistości. Mimo poczucia obowiązku, nie udało mi się go przygotować z dwóch prostych przyczyn – po pierwsze nie miałem gdzie, po drugie nie miałem z czego. Rybny placek nie brzmiał apetycznie, znacznie lepsze były klopsiki i to wyłącznie nimi przyjdzie mu się dziś zadowolić.
Wraz z marcem nie przyszło ocieplenie. Trudno było utrzymać temperaturę w kabinie, dlatego częściej niż zwykle sięgałem po bimber, który z herbatą smakował wyśmienicie. W świetle buchającego z pieca płomienia częstowałem się właśnie nim i szykowałem wędki na dzisiejszą wyprawę. Słysząc kroki uniosłem wzrok i uchyliłem drzwiczki do kabiny, aby umożliwić mu wejście do środka. -Nie spóźniłeś się- rzuciłem w ramach przywitania, po czym chwyciłem czysty kubek i nalałem do niego alkoholowej mieszanki. Drążącą dłonią wetknąłem mu go do ręki. -Wyjątkowo dziś zimno, nie wiem czy coś z tego wyjdzie- powiedziałem uciekając od kolegi wzrokiem, bowiem głupio mi było, że wcześniej wystawiłem go do wiatru. Dziwiłem się, że mimo to zdecydował się przyjść, mało tego - wczesnym świtem, kiedy jeszcze cała Walia pogrążona była w słodkim śnie. -Wszystko już przygotowałem… chyba- rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu, a następnie skierowałem się w stronę wyjścia na pokład, by zaraz zawrócić. -A nie, jeszcze to- no tylko co? Sam nie wiedziałem po co się wróciłem, dlatego chwyciłem swoje szkło i opróżniłem go do dna. Herbatka rozgrzewała, to był dobry znak. -Skromnie, tak jak wspominałem- rzuciłem zdając sobie sprawę, że wcześniej nie przyszło mi go gościć. Widywaliśmy się głównie w barach lub innych spelunach, ale nigdy nie na sławnej barce. Sam Karkaroff podobno mieszkał w jakimś dużym domu, a więc moja ograniczona i nagryziona zębem czasu przestrzeń z pewnością budziła w nim niesmak. Cóż mogłem jednak poradzić? Czysto i schludnie, ale wciąż biednie. -Wędkowałeś kiedyś?- spytałem po chwili. To dziwne – mówiłem i tak więcej niż zwykle, ale i tak ani razu się na niego nie spojrzałem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-05-2025, 21:22
Świt trzeciego dnia trzeciego miesiąca zawidniał niepokojącym zimnem, nieznośnie dobierając się do każdego skrawka jego jasnej skóry; i mógłby przysiąc, że okoliczności już popołudniowego spaceru miały zamajaczyć w kalendarzu znacznie wcześniej, najlepiej za czasów kojących objęć późnej jesieni, kiedy obiecany połów i przechwałki nie zajrzałyby im obydwojgu chłodem pod zlepionymi od męczącej pogody powiekami, ale tamten zamilkł w niepokojąco wydłużającej się labilności. Zamilkł, przepadł, dogorywał, a może, tak po prostu, nie w smak była mu zaproponowana listownie gościna; Karkaroff zgodnie więc nie przerywał tej wymownej ciszy, podejrzewając Freda o kilka, co najmniej, połowicznie zaledwie sensownych powodów, a przy tym nie powstrzymywał mimiki twarzy przed sugestywnym, acz niewyrażonym wprost rozczarowaniem. Bo wymienione z początkiem stycznia listy aprobująco zapraszały go w progi skromnej łajby, nęcąc obietnicą o nie lada cieście, prostej rozrywce przy pokerze i jakimś mocnym trunku, a widma tego rodzaju — wbrew definiującym go, angielskim pozorom — zawsze wydawały mu się przecież zaskakująco atrakcyjne. Poznany przypadkiem, już jakiś czas temu, pośród śmierdzących rzygowinami i klejących się od piwa stolików byle speluny, wizerunek rybaka niósł się echem przyjacielskiego potencjału, znanego już z wcześniejszych, porzuconych przed laty męskich oblicz, choć w jego sylwecie doglądał też śladów całkiem urzekającej niewinności — innej od tej, która należała do jednego z jego kuzynów, innej też od świadectw dziewczęcego nieskalania. I było to, być może, zupełnie niespodziewane, trudne do zdroworozsądkowego uzasadnienia, wrażenie; być może zaś jego sympatia miała całkiem sporo sensu, zwłaszcza w perspektywie ciągłych, a zarazem nikłych, walk Igora o podbudowę własnego, wewnętrznie skruszałego ego, które sycąc się obrazem pokrzywdzonego przez życie Kruegera, bezwstydnie dokarmiał, leczył, doraźnie przynajmniej tłumił.
— Za to ty tak. O jakieś dwa miesiące — wytknął mu już na początku, z pozorowanym wrażeniem pretensji, bo wraz z każdym słowem w powietrzu zastygały wymowne obłoki pary; statyczne rysy twarzy zdradzać mogły wyrażony w tonie zawód, ale tamten nawet na niego nie spojrzał. Najwyraźniej wstyd udzielił mu się samoistnie. — Daj spokój, nie w taką pogodę już się łowiło — dopowiedział jednak zaraz, może nawet trochę pokrzepiająco; ubrany dziś sweter, zwyczajne spodnie i jeszcze zwyczajniejsze buty rozebrały go nieco z tradycyjnej elegancji, upodabniając poniekąd do towarzysza, choć wykonane na mantrę angielskiej mody cięcie włosów, wraz z pozostałościami ciężkiego, żywicznego pachnidła i świeżością mydła, wpędzały na powrót w schematy chłopca z bogatego domu. Duch jednak nadal pamiętał znój Północy, gdzie sypiał byle gdzie, jadał byle co i żył z dnia na dzień. Tam też ostatni raz, przed niespełna dwoma laty, łowił ryby. Pamiętał jeszcze o niewygodzie koniecznej w tym sprawunku cierpliwości? — Kręcisz się jak smród po gaciach. Siadajże wreszcie — zadecydował za niego, bez wahania przyjmując herbatę okraszoną bimbrem; nie smakowała wprawdzie najlepiej, ale gadka nie wyraziła szczerości — miast tego podpił trochę, w drugą dłoń łapiąc końcówkę wędki. — Skromne nie skromne, ale własne — stwierdził w niewybrednej uprzejmości, bo przecież sam jeszcze niedawno zamieszkiwał jednoizbową, leciwą chatę pośrodku niczego. — Dasz wiarę, że tak? Zacząłem od ryb, a potem przerzuciłem się na łowienie panienek... — napomknął tylko żartobliwie, zasiadłszy na predestynowanym do tego stołku; z dłoni pozbył się tego ciepłego sikacza, a jego posmak zmył już zaraz goryczą papierosa. Spojrzał na niego z boku, na ostry kawałek metalu wciskał zaś wkrótce walczącego o życie robaka, którego podsunął mu kumpel; i tak zarzucił przynętę w jedno z wybranych miejsc na tafli wody, prędko właściwie przekazując narzędzie w ręce specjalisty — odrzucony niedawno, leżący gdzieś nieopodal, choć nie na wyciągnięcie ręki, kożuch widniał koniecznością, bo chłód zajrzał mu do ciała szybciej niż podejrzewał. — Pewnie jakaś zakręciła ci ostatnio we łbie i dlatego nie miałeś czasu mnie ugościć, co? No przyznaj się — dodał pół żartem, pół serio, narzucając kurtkę na ramiona.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Freddy Krueger
Czarodzieje
zawsze budzę się za późno, nawet jeśli nie spałem
Wiek
21
Zawód
rybak, diler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
2
0
OPCM
Transmutacja
4
4
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
11
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
08-08-2025, 12:44
Trudno było zapomnieć o ciężkim poranku, gdy na drewnianym stoliku w leciwej kajucie odnalazłem stertę listów od Karkaroffa oraz pergamin z tuszem rozlanym nań. Domyśliłem się, iż wymieniliśmy sporo korespondencji, lecz treść własnej - w większości - do dziś pozostawała dla mnie zagadką. Humorystyczne zabarwienie sugerowało, że pisaliśmy o bzdurach – rzeczach kompletnie nieistotnych, wręcz absurdalnych, jednakże zaczęły mnie dręczyć pewne obawy. Może napisałem coś nieprzyzwoitego? Może obraziłem go? Potrafiłem żartować, ale zwykle czyniłem to po sporej dawce alkoholu lub innych używek, które skutecznie przełamywały wrodzoną powściągliwość i wstydliwość. Stawałem się rozgadany, nie dbałem o granice przyzwoitości i co najgorsze – łatwo było mnie namówić do różnych głupot. Zresztą nawet na trzeźwo nie było to wielkim wyzwaniem, choć wówczas zdarzały mi się jeszcze chwile zawahania – czego pod wpływem nigdy nie doświadczałem. Pozostało mi domyślać cóż najlepszego pisałem do niedawno poznanego kolegi, bo nie byłbym skory spytać o to wprost – wrzuciłby mnie w ramy jeszcze gorszego rynsztoku, a tego chciałem uniknąć. Lubiłem jego towarzystwo – ba, jakiekolwiek czasem sprawiało mi radość, bowiem samotność nie była świadomym i oczekiwanym wyborem. Zawsze starałem wpasować się w grupę, zaimponować im i sprawić, aby darzyli mnie sympatią, ale wykraczało to poza moje możliwości. Nierzadko czułem się jak skończony dureń, ledwie tło do znacznie bardziej otwartych i wygadanych małolatów, którzy swą charyzmą mogli prowadzić tłumy. Tak jak wtedy, w bidulu, kiedy to pierwszy raz poczułem przynależność. Swoje miejsce na ziemi, jakie finalnie mnie przeżuło i wypluło z widocznym obrzydzeniem.
-Przepraszam, że się nie odzywałem- odparłem nieco przygaszony. Przeczuwałem, że mi to wypomni; moja uwaga nie miała najmniejszego sensu. Może gdybym ją odpuścił to Igor zaniechałby przywoływania tamtych listów i przemilczał temat? Czasem prościej było niektóre rzeczy… zamieść pod dywan. Tak. Udać, że nic się nie stało. W teorii miałem usprawiedliwienie, jednakże nie byłem skory powiedzieć prawdy, dlatego jedynie pokiwałem lekko głową nie komentując już tamtej sytuacji w żaden inny sposób. Zasłanianie się pracą nie miało najmniejszego sensu wszak każdy głupi wiedział, że nikt nie pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę przez dwa miesiące.
-Łowiłeś kiedyś w taką pogodę?- trudno mi było ukryć zdziwienie. Z pewnością dostrzegł je na mojej twarzy, bowiem pierwszy raz tego dnia odważyłem się na niego spojrzeć. Właściwie niewiele miało to wspólnego z odwagą – był to raczej mimowolny wyraz swego rodzaju szoku, gdyż ludzie zwykle uznawali podobnych mi za szaleńców. Przekonanie, iż zimową porą łajby pozostawały przykute do pachołków cumowniczych panowało od dawien dawna, mimo że nie było to zgodne z prawdą. Faktycznie w tym okresie połów był znacznie mniejszy, ale przecież wciąż musieliśmy mieć za co żyć.
Poświęcając mu ledwie moment zdążyłem dostrzec czyste ubranie, ułożone włosy – tak naprawdę pełnie jego aparycji. Nie dało mu się odmówić bijącej pewności siebie, która ponownie zmusiła mnie do odwrócenia spojrzenia.
-Kiedy, jakim cudem?- nawiązałem do wędkowania, gdy wytknął mi kręcenie się po kajucie. Nie chciałem tego komentować, a tym bardziej przystać na jego prośbę. Wciąż kotłował się we mnie trudny do opisania stres oraz wstyd, że tak nawaliłem. Zajęcie czymś rąk i skupienie uwagi na kompletnie przygotowaniu wędek ułatwiało mi podtrzymanie rozmowy.
-A ty gdzie mieszkasz?- spytałem sięgając po kubek z herbatą. Upijając sporą część zawartości poczułem przyjemne ciepło rozlewające się po klatce piersiowej. Na całe szczęście bimbru mi nie brakowało; świadom zbliżających się mrozów nabyłem go w dużych ilościach, bo musiałem się jakoś rozgrzewać. -Panienki, taa. Czemu mnie to nie dziwi- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Nic dziwnego, że miał ich na pęczki. -Duży masz ten- zacząłem powoli unosząc na niego spojrzenie -połów?
Pytanie retoryczne, acz zadać wypadało. W gronie kumpli zwykliśmy rozmawiać o kobietach, choć akurat ja w tym temacie nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. Trudno mi nawet sięgnąć pamięcią, kiedy zbliżyłem się do dziewczyny na tyle, by mieć o czym opowiadać – tak naprawdę nie wydarzyło się to nigdy i była to kolejna rzecz, do której bym się nie przyznał. Nie wiedząc czemu żadna nie chciała na mnie spojrzeć, choć może sam siebie oszukiwałem? Równie daleko było mi do pełnej sakiewki, co nadrabiania ubóstwa charakterem. -Eee- zaciąłem się. Dosłownie. -Nie- machnąłem ręką. -Jakoś ostatnio nie mam szczęścia- skłamałem ponownie sięgając po kubek, który tym razem odstawiłem już pusty. -Dolej i chodź, czas coś zarzucić- mruknąłem urywając temat, po czym opuściłem kabinę i podszedłem do bocznej burty. Przekazana przez Igora wędka już czekała na swą pierwszą ofiarę, zaś moja przynęta dopiero co wpadła do lodowatej wody.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-08-2025, 13:34
Wzrok biegał tu i ówdzie, badawczo, niespokojnie, jakby stateczna tafla zamarzniętej nieco wody miała nagle wypluć z siebie jakiegoś przerażającego potwora; dłonie ogrzewały się wzajemnie, drogą trywialnego tarcia albo sprytnego ukrycia w odmętach głębokich kieszeni; wreszcie, nienachalny uśmiech — całkiem szczery, zarazem noszący w sobie coś cwaniackiego — błąkał się po bladej twarzy, wyjątkowo przy okazji okraszonej rumieńcem zimna.
I tak całość tego przedstawienia — począwszy od łowienia ryb o marcowym świtaniu, skończywszy na tej niekonwencjonalnej znajomości — wydawać by się mogła ledwie senną abstrakcją, bo on oraz biedny, młody chłopak z gnijącej barki, nie mogli mieć przecież zbyt wiele wspólnego. I w rzeczywistości pewnie naprawdę nie mieli, na co dzień funkcjonując wśród zupełnie innych ludzi, istniejąc w zupełnie odmiennych światach; z jakiegoś jednak powodu potrafili odnaleźć wspólny język porozumienia, z jakiegoś jednak powodu zdolni byli przełamać bariery, które niektórzy uznawali za nieprzekraczalne. Nierzadko pewnie musieli w tym celu dokarmiać się kłamstwem, albo chociaż zręczną półprawdą, ale obydwaj jakoś się w tym odnajdywali — Igor w banalnych powrotach do prostoty świata, Freddy zaś w tłamszących go od wewnątrz wyrazach niemej i werbalnej aprobaty. Ten pierwszy zyskiwał na tym procederze znacznie więcej, ale w całym zagmatwaniu sprawy — gdy ten drugi w końcu naturalnie awansował do statusu kolegi — nic jeszcze nie było przesądzone, choć niewiele wskazywało na to, by jąkający się rybak potrafił pragmatycznie wykorzystać sympatię przyjaciela z dobrego domu. Chyba miał w sobie zbyt mały pierwiastek dwulicowej mendy.
— W porządku — machnął ręką i stanowczo zakończył temat, bo tamten doszczętnie ugrzązł w jego kłopotliwości; nie chciał zresztą głośno rozmawiać o tym, jak wielkim rozczarowaniem okazało się dlań rzucone w eter bezwiednie zaproszenie — dotąd nie spotkał się z tym, by musiał o takowe zabiegać i dopytywać. W pewnym sensie jednak szanował jego transparentność, bezpośredniość, gotowość do przyznania się do błędu — miał świadomość, że samokrytyka nie przychodziła nikomu z łatwością, zwłaszcza mężczyznom. W tym choćby miejscu ujawniała się więc jego łagodność — cichy wyraz normalności, której brakowało wielu aroganckim cynikom wywodzącym się z elit; w tym choćby miejscu ujawniała się jego więc jego dojrzałość — zaskakująco wyraźnie, jakby na przekór niepewnemu głosowi i spuszczonym wiecznie ku dołowi oczom.
— Zanim przyjechałem do Anglii… — wytłumaczył pokrótce, trochę zmieszany, trochę może w duchu decydujący jeszcze, jak wiele gotów był mu na swój temat zdradzić — mieszkałem w Norwegii. Przez pierwsze miesiące chodziłem po karczmach i dużo grałem w karty, potem skończyły mi się zaoszczędzone pieniądze, więc… błąkałem się bez celu po lasach, bez własnego dachu nad głową. Nierzadko spałem pod gołym niebem, a na kolację jadłem jakieś grzyby i korzenie, przy lepszych wiatrach — zająca albo rybę — wyznał po chwili namysłu, niedbale wyrzuciwszy niedopałek papierosa gdzieś w odmęty ciemnej wody. — Teraz… pomieszkuję na Nokturnie — dopowiedział nie do końca w zgodzie z prawdą, bo piękne opowieści o wielkim, gotyckim zamczysku mogłyby chłopaka bardzo zmieszać. Zawilgotniała klitka na podejrzanej, londyńskiej alei nie wydawała się aż tak przytłaczająca. — No wiesz, czasem się napatoczy jedna czy druga — odpowiedział wymijająco na jego pytanie, by po chwili skwitować je celną uwagą: — Ale, jak widać — tu przerwał, ostentacyjnie eksponując serdeczny palec — jakoś nie śpieszy mi się wyboru żadnej z tych udręk na stałe. — A wraz z tym uśmiechnął się enigmatycznie, z profilu spoglądając na Freda i upijając ze szklaneczki łyk rozgrzewającej herbaty.
— No co ty, żadna ostatnio nie zawiesiła na tobie oka? — zapytał wkrótce z nieukrywanym niedowierzaniem; w samym porcie dało się znaleźć kilkanaście, co najmniej, niebrzydkich panien, a i Krueger — z obiektywnego punktu widzenia — nie wydawał się wcale najgorszą partią. Był zaradny i pracowity, a to podobno najprędzej angażowało kobiety. — Może za dużo przesiadujesz na łajbie? Pamiętaj, ryby to nie wszystko — dodał, choć ciszej, jakby zrozumiał, że temat był niewygodny i tamten ewidentnie wolał go nie poruszać. Trzymana w dłoni wędka zadrżała zaś wyraźnie, a on przeniósł w końcu wzrok na miejsce dryfującego spławika. — Mocny ten bimber. Sam robiłeś? — wykwitło jeszcze w eterze, nim nie pociągnął stanowczo żyłki; na jego końcu majaczył drobny, nieco żałosny, karaś. — Chce nam się to w ogóle skrobać? — rozmyślał na głos, z bliska lustrując wzrokiem rozemocjonowaną sztukę; ostatecznie jednak zadecydował samodzielnie i ostrożnie zdjął ją z haczyka, w akcie wspaniałomyślności wypuszczając z powrotem do wody. — Na szczęście chociaż ty się na tym znasz i nie będziemy dziś głodni.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Freddy Krueger
Czarodzieje
zawsze budzę się za późno, nawet jeśli nie spałem
Wiek
21
Zawód
rybak, diler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
2
0
OPCM
Transmutacja
4
4
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
11
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
08-08-2025, 18:03
Nigdy nie zastanawiałem się, czy znajomość z Igorem przyniesie mi jakiekolwiek korzyści poza zyskaniem kolegi. Obce mi było patrzenie na ludzi przez pryzmat posiadanych przez nich koneksji i galeonów – nie potrzebowałem ich. Minąłbym się z prawdą twierdząc, że kradzież nie była w moim stylu, ale jeśli już wyciągałem po coś rączki, to nigdy po własność znajomych mi osób. I – najczęściej – były to rupiecie, ledwie dostrzegalne knuty w pełnej sakwie lub pozostawiona samopas żywność. Tak, doskonale wiedziałem, czym był głód i gotów byłem stwierdzić, iż on nie miał o tym pojęcia. Czy to jednak w czymś przeszkadzało? Mnie nie i cieszyłem się, że jemu zapewne również było to obojętne. Nawet przez krótką chwilę nie dał mi odczuć swojej wyższości, nie wzniósł barier dzielących na lepszych i gorszych, podobnie jak nie mierzył lekceważącym, wręcz wyśmiewającym wzrokiem. Sprawiał wrażenie ułożonego i grzecznego, dalekiego od społecznych konwenansów, mimo że prezencją pasował znacznie bardziej to wyższych sfer, niżeli nokturnowskiego rynsztoka.
-Zimno ci?- spytałem, gdy w końcu zmusiłem się przemknąć wzrokiem po jego twarzy. Rumieniec, podobnie jak charakterystyczny gest dłońmi, nie umknął mej uwadze. -Mogę ci coś przynieść. Pod pokładem powinienem mieć jakiś koc- zaproponowałem. Nie był to powód do wstydu – wrzucić marcowe poranki w ramy rześkich to jak nie powiedzieć nic. Lodowaty wiatr potrafił przeniknąć do kości, a z niską temperaturą przegrywała nawet najcieplejsza odzież. Trudno było się do tego przyzwyczaić.
Pokiwałem głową, a na moich wargach pojawił się ledwie zauważalny uśmiech. Doceniałem, że szybko zakończył temat, nie wchodząc w szczegóły – i co najważniejsze, nie zdawał się chować urazy. Naprawdę było mi wstyd za samego siebie i cóż innego mogłem począć, niżeli po prostu przeprosić? Miałkim kłamstwem nie karmi się ludzi, którzy mają znaczenie w tej szarej codzienności. Sam Igor z pewnością gardził fałszem; sprawiał wrażenie takiego, który o wiele bardziej wolał uporać się z najgorszą prawdą, niżeli żyć w cieniu najpiękniejszego kłamstwa. Nie był typem, który dawał się zwodzić, zresztą i tak prędzej czy później wyczułby każdą obłudę, obnażył ją spojrzeniem, którego nie sposób było oszukać. Właśnie takie miałem o nim zdanie, takim dał mi się na ten moment poznać.
Gdy zaczął mówić odpaliłem papierosa i wyciągnąłem paczkę w jego kierunku. Charakterystyczny akcent był dowodem wschodnich korzeni, jednak nie spodziewałem się, iż przemierzał zimną Norwegię – w dodatku sam. Zaskoczenie, zapewne doskonale widoczne, pojawiło się na mojej twarzy, zwłaszcza gdy napomknął o spaniu pod gołym niebem. Nie wyglądał na osobę, która, nawet po roztrwonieniu fortuny w kasynie, musiałaby tułać się po lasach czy noclegowniach. -Nie masz rodziny? Dlaczego nikt ci nie pomógł? Szkoda, że się wtedy nie znaliśmy. Może i nie ma tutaj dużo miejsca, ale to zawsze lepsze niż kępka trawy- współczułem mu, ale i rozumiałem, dlatego nie zawahałbym się pomóc. -To niesamowite, że zaszedłeś tak daleko. Z dna na sam szczyt- poczułem ukłucie zazdrości. Pozytywnej zazdrości. Cieszyło mnie, że wyszedł na prostą, że odnalazł swoje miejsce i dom. Należało mu się.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że przez dłuższy czas przyglądałem mu się w zaciekawieniu. Zamrugawszy powiekami właściwie od razu odwróciłem wzrok i nieco drżącą dłonią chwyciłem kubek z herbatą. -Nokturn, brzmi ciekawie- wzruszyłem lekko ramionami. Słyszałem o tym miejscu sporo niepochlebnych opinii, lecz podejrzewałem, że były przesadzone. Trudno mi było uwierzyć, by Igor naprawdę chciał żyć pośród zbirów i czarnoksiężników.
-Trzecia czy ósma?- spytałem niepewnie. -Coś mi podpowiada, że masz ich na pęczki- zaśmiałem się cicho, wrzuciłem do wody niedopałek i w końcu zarzuciłem wędkę. Trudno było jednak nie spojrzeć – choć przez moment – na jego dłoń, która wciąż wolna była od małżeńskiego ciężaru. Cóż, w jego przypadku było to nieoczywiste, ale byłem ostatnią osobą, która mogła to w jakikolwiek sposób skomentować, wszak sam nawet raz nie miałem kobiety w ramionach. A co dopiero mówić o czymś więcej.
-Tak jakoś wyszło. Może faktycznie za dużo pracuję- odparłem zgodnie z prawdą. Nie szukałem tego kontaktu, ale o tym już nie chciałem wspominać, podobnie jak odnosić się do kwestii przesiadywania na łajbie.
-Ten nie i szczerze wątpię, abyś chciał spróbować mojego- lubiłem go, ale mało kto podzielał mój optymizm. -Powiadają, że za słaby- lokalni, rybacy i inni, którzy przypadkowo mieli okazję się tutaj znaleźć.
Szybko mu poszło – nie spodziewałem się, że tylko zdąży zarzucić wędkę i od razu będzie mieć rybę. Małą, bo małą i zapewne za wiele pożytku z niej nie będzie, ale to już dobry początek. -Powiedziałbym, że fart nowicjusza…- ale wcale nim nie był. -Hej, co ty- zacząłem chcąc go odwieść od tego pomysłu, lecz nim zdążyłem karaś znów pływał w wodzie. Miał naprawdę dobre serce i przy okazji za pełny talerz. Przemknąłem spojrzeniem po jego twarzy, po czym westchnąłem pod nosem; dzień się jeszcze na dobre nie zaczął, a zatem nie było nad czym się rozwodzić. Podjął decyzję. -Oby, gorzej jak ci nie posmakuje moja kuchnia- odparłem zerkając na spławik, który leniwie falował na powierzchni rzeki. Lubiłem gotować, lecz czy ze smakiem? Tego nie byłem w stanie już ocenić. Nauczony wykorzystywania wszystkiego daleko mojej kuchni było do wykwintnej. -Gdzie pracujesz?- spytałem ponownie sięgając po kubek. Trunek powoli się kończył.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-12-2025, 22:07
Pobrzmiewała w nim urzekająca niewinność — ducha, myśli, a może nawet i czynu; niewinność, śladów której nie dostrzegał w drugim człowieku już od dawna. Na tej ziemi każdy — w tym i on, codziennie walczący o siebie oraz swoją przyszłość — karmił się fałszem i obłudą, zawzięcie budował siatkę koneksji, samoświadomie układał słowa w wygodne komplementy czy korzystne układy. Być może jego osąd pozostawał w tej kwestii zanadto surowy, być może świat wszędzie był tak samo parszywy, a szczególnie brzydkich barw nabierał dopiero tam, gdzie zaczynała się cywilizacja i postęp, gdzie jeden rozumny byt ścierał się z innym, naznaczonym wolną wolą istnieniem; odpowiedzi na to pytanie nie miał w zanadrzu zapewne nikt, co najwyżej — bliżej nienazwana, wyższa siła, popychająca ludzkość mocą instynktu w stronę, którą każdy — osobiście, w zgodzie z przyjętą etyką lub na jej przekór — wyznaczał miarą własnej słuszności. Jego motywacją była dominacja, odwiecznie przypisana posiadanym pieniądzom, zawartym kontaktom, piastowanym urzędom; co zaś przewodziło codzienności chłopaka z gnijącej barki? Co wyznaczało bieg jego czynów, jeśli w zwyczajnej, niewinnej rozmowie ze znajomym z dobrego domu, nie krył się choćby jeden, blady cień gorzkiej intencji?
Każda interakcja miała przecież swoją cenę; każda relacja była przecież wymianą określonej wartości dóbr.
— Nie przejmuj się, nic mi nie trzeba — wymijająco rzucił na jego propozycję, jakby kawałek ciepłego materiału decydować miał o jego poczuciu męskości; wprawdzie ostatnie dwa lata przyzwyczaiły go do wygód, więc zapomniał po części smaku zimna i głodu, bólu i fizycznego wycieńczenia, ale dać temu wyraz — tutaj, przed nim — wydawało się parszywie przytłaczającym pomysłem. I choć mógłby teraz — dla własnej satysfakcji cynicznego skurwysyna — pozować przed nim na angielskiego panicza, jakim w istocie, acz mimowolnie, się stał, w rzucanych w eter półsłówkach skrywała się zaskakująca lekkość; lekkość ducha i obecności, naturalnie przychodząca postawie skromność, wreszcie — wyniesiona chyba jeszcze z bułgarskiego domu uprzejmość, czyniąca z niego ułożonego mężczyznę, o prowincjonalnych korzeniach i skłonnej do buntu krwi.
— Mam rodzinę, ale — krótko mówiąc — niespecjalnie za nią wówczas przepadałem, właściwie to dalej nie przepadam... Ojciec chciał mi układać życie w zgodzie z własnymi ambicjami, więc za wszelką cenę nie chciałem wracać do domu. Sam sobie to życie wybrałem, Fred — odparł szczerze, nie ukrywając niewygodnej prawdy za kolorowymi kłamstwami; od zawsze był tym rozpieszczonym jedynakiem, który winien był podporządkować się woli decydujących za niego — po siedemnastych urodzinach znużyła go uległość, poniekąd też przeraziła wizja odpowiedzialności, którą mu zapowiedziano. W Bułgarii czekały na niego kopalniane interesy Karkaroffów — w tym nużące, długie lekcje o kamieniach szlachetnych, której nijak go interesowały — i aranżowane małżeństwo z zupełnie nieznaną mu córką tamtejszego prominenta. Został na Północy, bo chciał poznać życie od innej strony — zaznając zabawy i swawoli, przy tym też szukając swojej własnej, niewytyczonej przez nikogo ścieżki. — Nie myśl jednak, że go nie lubiłem. Dzicz i odosobnienie miały swój urok, nawet jeśli czasami chodziłem przez nie trochę wygłodniały, nawet jeśli byłem czasami przez nie trochę strudzony... — skwitował, upijając herbaty i przerzucając wędkę między palcami. Słów podziwu, skądinąd niezasłużonych, nie skomentował już w żaden sposób; gdyby nie rodzina, również i tutaj, tak jak w Norwegii, byłby nic nieznaczącą jednostką, zaledwie cząstką szarej masy. Rozwijał się, bo ofiarowano mu do tego stosowne zaplecze.
— Ostatnio jakoś nie mam w tym szczęścia — W miłości, z kobietami, powinien dodać dla jasności, ale krzywy półuśmiech wystarczająco chyba dookreślał, co miał na myśli; blade westchnienie poniosło się wraz z wiatrem, spojrzenie zaś skumulowało na rozmówcy, który nieśmiało przyznawał, że praca odbierała mu czas na towarzyskie interakcje. Znał to aż za dobrze, a po minie stwierdzał, że i ten temat jawił się dla niego niewygodą, więc nie drążył, nie dociekał; uwaga prędko przeniosła się więc na bimber i leniwą rzekę, gdzieś pomiędzy rzucił jeszcze:
— W Bułgarii pije się rakiję, taki owocowy spirytus, często destylowany z wina. Standardowo ma około czterdziestu procent, ale znajdziesz i takie domowej roboty, które osiągają z osiemdziesiąt... Wuj przysłał mi kiedyś jedną butelkę, następnym razem przyniosę ci na spróbowanie — zapowiedział, nie tyle z uprzejmości, co w cichym życzeniu, że takich niezobowiązujących wypadów — na ryby albo wódkę — odhaczą jeszcze w niedalekiej przyszłości co najmniej kilka. — Nie jestem taki wybredny, najwyżej się trochę dosoli... — dodał żartobliwie, upijając kolejny łyk taniej herbaty. — Pomagam matce z jej biznesem, organizujemy pogrzeby i stypy... — zaczął cicho, obserwując dryfujący na wodzie spławik. — No i od niedawna mam taką mało angażującą posadę w ministerstwie... Spisuję protokoły z obrad magicznego parlamentu — kontynuował, pomijając w tym streszczeniu doraźne zlecenia na klątwy, za które dostawał wynagrodzenie; czarna magia dalej stanowiła w tym kraju przedmiot kontrowersji i chyba nie warto było — na pewno nie przed nim — głośno przyznawać się do tego, że należała do jego zainteresowań. — Dolałbyś tego bimbru, co? Wypytujesz mnie jak na spowiedzi, a sam nic o sobie nie opowiesz... Chodziłeś do Hogwartu, tak? Jaka jest ta szkoła?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Freddy Krueger
Czarodzieje
zawsze budzę się za późno, nawet jeśli nie spałem
Wiek
21
Zawód
rybak, diler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
2
0
OPCM
Transmutacja
4
4
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
11
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
10
Brak karty postaci
08-15-2025, 12:17
Nie nadawałem się do towarzyskiej gry. Nie znałem wartości budowania konszachtów, nie rozumiałem sensu strategii i taktyk – tych, które miały przynieść wymierne korzyści, ani tych, które były jedynie pozą. W relacjach pozostawałem szczery, może nazbyt; a w sympatiach, choć rzadko potrafiłem je okazywać, byłem lojalny. Czułem je całym sobą, doceniałem, ale rzadko dawałem im ujście. Zamknięty pośród gnijących desek barki, słysząc nocami, jak drewno trzeszczy pod naporem wody, uświadamiałem sobie, że samotność ma smak rdzy i soli. Pożerała mnie powoli, wciągała w morską otchłań podszytą fałszywą etykietą pracy. Jakby codzienność była jedynie wymówką, by nie zadać sobie pytania: czym jest życie sprowadzone wyłącznie do zarobku? Nie znałem odpowiedzi, a może tak naprawdę nie chciałem jej poznać. Trwanie w tej niepewności było bezpieczne – zapewniało oddech, wmawiało, że jest w tym wszystkim jakiś sens. Nadzieja, że może kiedyś przyniesie coś więcej niż kolejną dawkę zakazanego środka, który zamykał mnie w sobie na kilka dni, odcinał od świata i czynił odpornym na wszystko. Przestałem szukać. Przestałem się rozglądać. Doszedłem do ściany. Muru, który wznosiła moja podświadomość – z kamieni lichej wiary w siebie i zaprawy z przeszłości, tej, która rzekomo zabliźniła rany, a jednak wciąż je otwierała, jakby miała w tym perwersyjną satysfakcję.
-Jak tylko będziesz czegoś potrzebować, wiesz, gdzie mnie szukać- powiedziałem zbyt pewnym tonem, jakbym wierzył, że potrafię pomóc człowiekowi, który widział i przeżył więcej, niż kiedykolwiek zdołam. W głowie roześmiałem się z siebie – niemo, ale bezczelnie drwiąco. Na zewnątrz? Tylko zacisnąłem usta. Jeśli któremuś z nas czegoś brakowało, to mnie. Zagalopowałem się – szybko zdałem sobie z tego sprawę. Na całe szczęście taflą wody poruszał lekki wiatr; w przeciwnym razie ujrzałbym w niej własne odbicie i rumieniec – zdradliwe świadectwo zażenowania. Czasem potrafiłem wyjść przed szereg; zrobić krok do przodu i zaraz żałować, że w ogóle się poruszyłem.
Gdy wspomniał o ojcu i świadomym odejściu z domowego ogniska uniosłem na niego nieco zaskoczone spojrzenie. Poniekąd zazdrościłem mu tego – możliwości decyzji, którą mi odebrano. -Nie utrzymujesz z nimi żadnego kontaktu? Rodzeństwo…- momentalnie przerwałem ponownie karcąc się w myślach. Za dużo pytań Fred, nie bądź ciekawską flądrą. -Zastanawiam się czasem jak wiedzie się mojej rodzinie, ale- wzruszyłem ramionami -najwyraźniej nie dane będzie mi się o tym przekonać.
Sięgnąwszy po kubek zorientowałem się, że był pusty, dlatego odłożyłem wędkę na drewniany pokład i ruszyłem do kabiny po całą butelkę. Poranny chłód był przyjemny, podobnie jak leniwe wędkowanie – ukierunkowane na odpoczynek, nie dużą zdobycz, więc mogliśmy sobie pozwolić na odrobinę więcej rozgrzewającego bimbru. Właściwie to ja mogłem, a czy on? Nie znałem jego planów, choć wgłębi siebie liczyłem, iż takowych na dziś nie było. Uzupełniłem po brzegi oba naczynia, mimo że na dnie, tego należącego do kompana, wciąż znajdowała się herbata. -Dla mnie to dziwne- skwitowałem jego krótką opowieść. -Wiesz, w sensie, eee- zaciąłem się, bo zwykle nie mówiłem głośno własnego zdania, zwłaszcza jeśli miało ono krytyczny wydźwięk. -Tak, świadomie skazać się na głód i ciężkie warunki… - wyrzuciłem z siebie pospiesznie. -Gdybym miał wybór, nie migałbym się od pracy, ale zawsze chciałbym mieć pełny talerz- dodałem, lekko poddenerwowany, unikając spojrzenia Igora. Chwyciłem w dłoń szkło i wypiłem zdecydowanie zbyt duży łyk; skrzywiłem się. Przez alkohol, a może kolejną falę wstydu?
Nie podtrzymałem tematu kobiet – jego wzrok mówił wiele, co było mi na rękę. Kłamstwo trudno przechodziło mi przez usta, byłem w tym beznadziejny, więc z pewnością szybko zorientowałby się, iż żadnych w moim życiu nie było.
Uśmiechnąłem się, gdy wspomniał o kolejnym spotkaniu. Przemawiała przez niego grzeczność, czy faktyczna chęć spędzenia czasu w moim towarzystwie? W zasadzie… nie było to szczególnie istotne. -Twój wuj sam ją zrobił? Nigdy czegoś takiego nie piłem, brzmi naprawdę apetycznie. Rijaka, tak?- ściągnąłem brwi starając się poprawnie wymówić nazwę. -Zwykle nic nie dodaję do bimbru, ale wiem, że można owoce i przyprawy wymoczyć w spirytusie. Podobno łagodzi jego ostrość. Kiedyś moglibyśmy spróbować- moglibyśmy. Tak – właśnie zaproponowałem wspólne pędzenie alkoholu.
-Brzmi… ponuro?- zerknąłem na niego ukradkiem sięgając po wędkę. Nie chciałem, żeby pomyślał, że mu się przyglądam. -W tym ministerstwie?- rozchyliłem lekko usta będąc w kompletnym szoku – naprawdę pracował w tym wielkim budynku? I wtedy już nie ukrywałem swojego spojrzenia; wpatrywałem się w niego wyraźnie zaskoczony. Co on u licha tutaj robił skoro otaczały go same szychy? -Eeee tak jasne, tak już- mruknąłem starając się poukładać w głowie nowe rewelacje. -Nie mam nic lepszego, przepraszam- dodałem szybko i uzupełniłem jego kubek – dosłownie po brzegi, rozlewając sporą ilość na pokład. -Kurwa mać- mruknąłem pod nosem zadzierając rękaw, którym zacząłem przemywać deski. -Ta szkoła, tak. Hogwart. No, tak- oblizałem nerwowo wargę. -Szkoła, jak szkoła. Dużo ludzi, hałas i lekcje. Dużo lekcji- gadałem od rzeczy. Jakby tego było mało poczułem gwałtowne szarpnięcie w okolicy nadgarstka, na jakie… nie byłem gotowy. Wyrwało mnie do przodu, straciłem równowagę i tym samym rozlałem nie tylko swój trunek, ale i ten należący do Igora. Na domiar złego, całość chlusnęła prosto na niego.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-14-2025, 17:57
Na pierwszy rzut oka mogło wydawać się, że dzieli ich więcej, niż łączy; że skromnie żyjący chłopak z bidula zna wyłącznie rzeczywistość, która temu drugiemu ― obleczonemu w elegancki sweter i przyzwyczajonego do wygód ― nijak jest znana. Pozory jednak zwykły mylić, a doświadczenia ― również i te namalowane z pozoru niepodobną do siebie farbą ― powielać; pozory ― zgubne jak ślady na śniegu zatarte przez wiatr i świeży opad ― niepotrzebnie zawężały trakt drogi prowadzącej do celu. Nie miał najpewniej odwagi przyznać przed samym sobą, że w cichej tęsknocie za iluzjami przyjaźni, miłości oraz troski, których smak poznał tam, w miejscu jego domyślnego domu, gdzie krew bynajmniej nie wiązała się z ziemią, odnalazł w końcu tę pierwszą z wizji także i tu, na szaroburych lądach brytyjskich wysp.
Nie miał też najpewniej odwagi głośno powiedzieć, że zaznajomiony z przypadku Freddy, o dobrym duchu i spokojnej, niekiedy przesadnie naiwnej naturze, majaczył przed oczyma jako potencjał prawdziwego przyjaciela z krwi i kości; człowieka, który z lojalności i sympatii gotów był poświęcić, wesprzeć, ratować. Człowieka, który nie znając zawiści ani piętna obcesowości, już zawsze miał istnieć jako objaw szczerej serdeczności; jako najczystsza w swej formie wartość dobroci, którą ― jak cicho wierzył w duchu sam Karkaroff ― należało chronić i pielęgnować. Coś na miarę intuicji podpowiadało jednak, by w niejasnych rozstrzygnięciach dylematu ― czy powinien tę relację pogłębiać, czy powinien się przed nim bezkompromisowo odsłaniać ― słuchać niedoszczętnie jeszcze wypaczonego serca; coś na miarę świadomości podsuwało zarazem pokrzepiające dla ego doktryny, nakazujące łagodność usposobienia i zdarcie z twarzy maski mitycznego chochlika Lokiego.
Bo w pojednaniu z nim, kształtującym się dalej cieniem sprzymierzeńca, Igor już nie chciał udawać; bo w starciu z nim, splatającym go mimowolnie nicią przeznaczenia druhem, Igor pokorniał i poddawał w wątpliwość prawdy, które przedstawiano mu dotąd za objawione.
―Wiem. Wiem, że można na ciebie liczyć ― przyznał w końcu, spojrzeniem lustrując gładką taflę wody. ― Wiedz, że niezależnie od sytuacji i ja gotów jestem ci pomóc ― odwdzięczył się tym samym, podłapując w ton analogiczną powagę i stanowczość; nie mówił tego z uprzejmości, nie stwierdzał tego z kurtuazji ― solidarność i zasady nakazywały otaczać bliskich, których dotknęły kryzys i nieszczęście. Choć jego przekonania momentami zmierzały ku postępowi, u podstaw jego istnienia dalej tętniły życiem idee godne tradycjonalisty, zasady klasycznego dżentelmeństwa, wreszcie ― przebrzmiałe już, być może, prawidła męstwa.
― Jestem jedynakiem. Mam tu, w Anglii, kilku kuzynów i bardzo sobie cenię ich obecność... ― wyznał, bo nie doglądał w tych słowach echa brudnej tajemnicy, o której nie należało wspominać ― Wszyscy są jednak ode mnie starsi, a ja wychowałem się gdzie indziej... Niekiedy czuję się wśród nich trochę obco ― dopowiedział ciszej, trochę nieśmiało, jakby rozmawianie o własnych spostrzeżeniach niosło ze sobą bardzo wysoką cenę; powidok tej konstatacji zmył prędko śladem bimbru, wsłuchując się w ćwierkanie ptaków i rzucane naprędce słowa konfesji. Freddy też się przed nim otwierał. ― Albo znajdziesz sposób, by się dowiedzieć, albo... odpuść w zupełności. Brak odpowiedzi też jest jakąś odpowiedzią ― musisz tylko nauczyć się z tym funkcjonować ― skwitował, dość sucho i pragmatycznie, bo inaczej chyba nie potrafił; empatyczna pociecha nie miała odegnać jego demonów z przeszłości, nie miała też ustabilizować trącającej ciało niepewności co do własnej tożsamości. Sam jednak zreflektował się nad tym, że jego rada wybrzmieć mogła zbyt surowo i nadto banalnie, więc w przypływie impulsu dodał do niej kilka jeszcze słów bezpośredniości:
― Myślę tylko jeszcze, że czasami lepiej jest żałować czegoś, co się zrobiło, niż żałować, że się nawet nie spróbowało. ― Spławik wędki zadrżał na chwilę, więc ciało napięło się w zadumie oczekiwania, ale zaraz znowu dryfował stabilnie, w bezruchu. ― I masz rację, to było dziwne. Ale chyba tego wtedy potrzebowałem ― napomknął zaraz, opierając wędkę o własne kolano, gdzieś w międzyczasie wyzbywając się z ręki podniszczonego kubka z ostatkami herbaty na dnie. ― Szukałem swojej drogi... Tak jak i ty szukasz swojej ― zauważył niby niezobowiązująco, niby lekko, choć porozumiewawcze spojrzenie spoczęło w końcu na sylwetce tego drugiego, domagając się chyba prawdy i szczegółów, potwierdzenia albo zaprzeczenia.
― Rakija. Tak, moglibyśmy ― przyznał mu rację, na powrót przerzucając wędkę między palcami; po rybach ani widu, ani słychu, ale takie już było to zajęcie ― wymagające cierpliwości, skupienia i bacznej obserwacji. ― Wiesz, jak chodziłem do szkoły, to w szóstej klasie pędziliśmy bimber z kolegami w skrytce na miotły... Był znacznie gorszy od twojego ― wspomniał w formule prostego komplementu, znowu rozglądając się za fajką do wypalenia. ― Ponuro? Teraz już nie oglądam trupów, raczej zajmuję się finansami i obsługą klienta ― wyjaśnił pokrótce, choć w tej uwadze musiała być jakaś zależność; odwiecznie nosił się przecież w czerni, odwiecznie ubierał twarz w należytą powagę i chłodny dystans ― i szczerze powiedziawszy, sam już nie potrafił wskazać czasu, kiedy ostatnim razem śmiał się głośno, do rozpuku, bez pokrywy towarzyszącego mu wyrachowania. Młody wiek w żadnym momencie nie miał być ratunkiem dla posępności; ta chyba już weszła mu w krew.  ― Wszystko gra? No nie patrz tak na mnie, przecież nie spytam cię o ubezpieczenie na życie ani to, czy jesteś zameldowany pod jakimkolwiek adresem ― nikły uśmiech przemknął mu nawet wzdłuż warg, zaraz zniknął jednak w obliczu bliskości papierosowego filtra; oczy znalazły te trudnie, uszy wsłuchiwały się w plątaninę niejasnych zeznań, a chęć skłaniała już niemalże do podpytania o nadchodzący zjazd absolwentów, o którym huczały od wczoraj ministerialne korytarze, ale bimber ― wpierw na pokładzie, potem na jego kożuchu i swetrze ― roztoczył się wyraźną plamą, której nie dało się zignorować.
― To nic, wyschnie ― stwierdził ze wzruszeniem ramion, ale podniósłszy się z krzesła zrzucił z siebie wierzchnie okrycie; cała długość dzianiny lepiła się nieznośnie do tułowia, więc w prędkim rozrachunku postanowił: ― Mógłbym osuszyć go magią, ale nie chcę żeby się rozciągnął... Dasz mi coś na przebranie? ― pytanie było retoryczne, właściwie nie znosiło zaprzeczenia, bo jedną nogą był już na powrót w kabinie, a szybki ruch ujawnił nagą klatkę piersiową; czarny i mokry pulower zarzucił na linkę biegnącą wzdłuż dwóch ścianek, przeznaczonych jakby do suszenia świeżego prania, a wzrok wyczekująco oczekiwał reakcji Freda.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:27 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.