• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Miran Gregorovitch
Miran Gregorovitch
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Mykan oraz Elira (z domu Vătăjelu)
Aspiracje
opracowanie metody tworzenia różdżek z rdzeni roślinnych; przywrócenie znaczenia własnemu nazwisku
Amortencja
piżmo, żywica i czyste, górskie powietrze
Różdżka
elastyczne, niewygładzone drewno brzozy, zarysowane pazurami zwierzęcia; poroże królaka; 10 cali
Hobby, pasje
rzeźbienie w drewnie; magia rytualna; eksperymentowanie z rdzeniami; górskie wędrówki
Bogin
zamykająca się wokół niego wąska obręcz języków ognia, odcinających mu drogę ucieczki
Umysł
Data urodzenia
13.09.1934
Miejsce urodzenia
Dolina Cieni, Południowa Bukowina w północnej Rumunii
Miejsce zamieszkania
góry Snowdonii, Walia
Język ojczysty
rumuński i rosyjski
Genetyka
Wilkołak
Ukończona szkoła
Durmstrang
Zawód
twórca różdżek, poszukiwacz rdzeni
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
28
179
76
Wiek
Wzrost
Waga
onyksowe
ciepły brąz
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
nie przytłacza wzrostem; żylasta, umięśniona sylwetka; wąskie ramiona; nieproporcjonalnie długie ręce i nogi; porusza się ze zwierzęcą lekkością; mięśnie pozostają zawsze lekko napięte, jak u drapieżnika w półśnie
Znaki szczególne
na lewym przedramieniu półksiężycowaty, poszarpany ślad po ugryzieniu wilkołaka; charakterystyczny, cichy chód; źle zrośnięty po złamaniu nos; setki pomniejszych szram i perłowatych blizn na całej mapie ciała; usta nienawykłe do uśmiechu
Preferowany ubiór
niepraktyczne płaszcze o połach szurających po ziemi; grube, wełniane swetry; ledwie trzymające się na biodrach materiałowe spodnie, spięte pasem z kościaną sprzączką i kaburą na różdżkę; ciężkie, wysokie buty ze skóry; rzemienie oplatające się wokół nadgarstków
Zajęty wizerunek
Aslan Tsallatti
Obrazek postaci
you will always be a monster 
there is no turning back from it. 
but what type of monster you
become 
is entirely up to you.

Drzewa krwawiły.
Nie metaforycznie, nie w przenośni.
Krwawiły żywiczną juchą, gęstą i gorącą, skomląc w skwierczeniu żaru o ratunek. Kora pękała z trzaskiem, jakby coś wewnątrz próbowało uciec. A potężne korony skręcały się w sobie, czerniały - lecz nie powoli, nie w rytmie natury. Umierały szybko, gwałtownie, jakby chciały spalić się same.
Umierały. Tak jak umierał Gaj Gregorowiczów.
Już nie zamykała się w ochronnym kręgu mgła, która snuła się dotychczas przez wieki wokół Doliny Cieni. Zaklęcia protekcyjne, tkane przez pokolenia niczym srebrne warkocze pamięci, rozpruły się jak stare nici. Babka, ostatnia strażniczka kręgu, pozostała w miejscu pamięci do samego końca. Jej różdżka, podarowana wiedźmie przez drzewa Gaju, raz po raz rozbłyskiwała w desperackich podrygach. Pomarszczona dłoń drżała bardziej niż zwykle. Ostatecznie, jednak, ciało legło u stóp martwego jaworu. Twarz docisnęła się do ziemi, jakby szeptała doń ostatnią prośbę. Jakby ze wszystkich drzew choć to jedno próbowała ocalić, spłacając dług sprzed lat, gdy ono wybrało ją. 
Jaworowa różdżka zajęła się ogniem, który nie przyniósł oczyszczenia. Pozostawił za sobą tylko spopielone sacrum, cmentarzysko przeszłości, jałową nicość śmierci.
Pierwszą zemstę. Po niej miały przyjść następne. 
Śmierć Gaju to jedynie żniwo, zasiewem okazały się działania mego ojca, który odwrócił się od szeptu drzew, by nasłuchiwać bajdurzeń. Obsesyjnie szukał czegoś, czego być może nikt nie powinien dotykać. Wierzył, że Czarna Różdżka nie jest tylko przedmiotem. Uważał ją za dowód. Dowód, że doskonałość istnieje. Że może ją posiąść. Że może zmusić świat, by mu ją wydał. Że z jej pomocą uda mu się zakląć w drewnie potęgę i powielić relikt, niedościgniony ideał. 
W swej obsesji zadarł z niewłaściwymi ludźmi. Torturował, by poznać jej ślad. Posuwał się do czarnomagicznych zaklęć, żeby wydusić informacje. A na skutek jego czynów zginął syn innego rodu. Takiego, z którym nie powinno się zadzierać.
Przyszła więc zemsta.
I obiecała. Że cierpieć będzie nie tylko on. Że krew sięgnie korzeni. Że dzieci zapłacą za grzechy ojców.



Zanim Gaj zapłonął, nim jego soki zaczęły bulgotać w trzewiach drzew, życie w Dolinie Cieni miało swój rytm - powolny, pradawny, pulsujący jak oddech ziemi. Mgła, strażniczka naszych granic, oplatała nas co rano, niosąc zapach wilgotnej kory i chłodnej rosy. Babka wciąż czuwała nad kręgiem, nad pieśnią drzew. A ja miałem ledwie naście lat - byłem za stary, by jeszcze biegać boso po polanach, lecz jednocześnie za młody, aby w pełni pojąć, że takie miejsca mogą umrzeć.
Od korzeni odrastaliśmy we trójkę. Moja siostra - młodsza o kilka lat - o włosach jasnych jak poranny promień przeciskający się przez liście, nie miała w zwyczaju odzywać się często. Acz to właśnie ją drzewa wybrały tak, jak niegdyś babkę. Słyszała ich szepty, odpowiadała im ciepłym dotykiem dłoni.  
Pewnego dnia wypowiedziała słowa, które przypomniały mi się po czasie.
Korony zamrugają czerwienią, a Słońce wzejdzie dwa razy tego samego dnia.
Siedziała wtedy w cieniu jaworu, uśmiechając się lekko. Lato było w pełni, liście gęste, soczyste. Wzruszyliśmy tylko ramionami, pochłonięci czymś innym - jak za każdym razem, gdy mówiła coś, czego nie sposób było jednoznacznie zinterpretować. 
My. Ja i mój starszy o cztery lata brat. Ten silniejszy, pewniejszy siebie. Ten, którego Gaj z jakiegoś powodu odrzucił. Żadne drzewo nie przemówiło do niego, żadna gałąź nie pochyliła się w geście wyboru. Zgodnie z tradycją nie mógł więc nigdy zostać wtajemniczony w meandry różdżkarskich tajemnic rodziny. Wciąż był jednak jej członkiem. Choć zdawał się odcinać od nas sam. Z dnia na dzień jego spojrzenie stawało się odleglejsze. A niedługo po osiągnięciu pełnoletności odszedł bez słowa. Cisza po nim była innego rodzaju niż ta zamieszkała w Dolinie. Do dziś nie wiemy, gdzie się znajduje. Ani co robi.



Moje dzieciństwo było jak roześmiany, ciekawski wiatr, wpleciony we włosy wypłowiałe od okruszków słonecznych. Chciałem mieć w rękach cały las. Zakradałem się w gęstwinę, tropiłem sarny i borsuki, zbierałem trofea zostawione przez zwierzęta - pióra, poroża, skorupki jaj czy nadgryzione gałązki. Naśladowałem ptaki tak wiernie, że kosy odpowiadały mi śpiewem. Mój pokój zamienił się w muzeum cudaczności. Na półkach zalegały kurzołapy - liście, resztki oderwanej kory i słoiki, w których przechowywałem unikatowe znaleziska. Często także pomagałem ojcu przy pracy - podawałem mu narzędzia i patrzyłem, jak w dłoniach kształtuje drewno, łącząc je z rdzeniami. Najczęściej po prostu opisywał mi, co dokładnie robi, choć zdarzało mu się też opowiadać najróżniejsze historie o wyjątkowych różdżkach. O tej podarowanej przez Śmierć, o tych, które wygasały wraz z ostatnim uderzeniem serca właściciela, o artefaktach tak potężnych, że mogły odmienić losy wojen. 
Dzięki tym długim godzinom zapoznałem się ze stylem obróbki Gregorowiczów, dalekim od perfekcyjnie polerowanych różdżek, jakie oferuje większość mistrzów rzemiosła.
Dzieła Gaju były szorstkie, niemal dzikie, jakby wyjęte prosto z lasu i jedynie lekko okiełznane. Pozostawały w nich naturalne linie słojów, drobne nierówności, a nawet niewielkie pęknięcia, "blizny drzewa" - świadectwa jego historii.
W dotyku miało się poczucie obcowania z żywym materiałem. Pod opuszkami zarysowywała się chropowatość, mikrowyżłobienia, subtelne wzniesienia po dawnych sękach. Czasem zdobiono trzon kamieniami szlachetnymi, płytkimi nacięciami runicznymi lub obwiązywano cienkim, garbowanym rzemieniem w miejscu chwytu, ale nigdy nie pozbawiano go jego pierwotnej struktury.
Każda różdżka była nie tylko narzędziem, lecz przede wszystkim fragmentem lasu, który miał nadal oddychać w dłoni czarodzieja.



IX '46 - rozpoczęcie nauki w Durmstrangu

 

Szkolne lata minęły mi zbyt szybko. Jak wszyscy z Gregorowiczów, tak i jak zostałem wysłany do Durmstrangu - do fortecy na dalekiej północy, gdzie zimą wiatr świstał w blankach wież, a woda w jeziorze zamarzała na kamień. Trafiłem do domu Jötunn, zasilając grono tych najwytrwalszych. Nie błyszczałem na tle innych, ale nie zostawałem też w tyle. W pojedynkach i walce magicznej czułem w żyłach ten sam rytm, co wtedy, gdy tropiłem zwierzynę. A kiedy poznałem magię rytualną, wiedziałem, że to mój żywioł. Runy były kośćmi zaklęć, a rytuały - rozmową z czymś starszym niż Gaj.




VII '53 - podpalenie Gaju

 

Rok przed ukończeniem szkoły, latem, ognista łuna przypominająca drugi wschód Słońca, rozświetliła Dolinę, pozostawiając po moim domu tylko zgliszcza. A gdy zniszczenie się dokonało, ojciec zapragnął znaleźć się jak najdalej od tego pogorzeliska. Jak najdalej od miejsca, które przypominało mu jego winę. To wtedy pojawiła się wizja wejścia na nowy rynek. 
Kilka miesięcy później zainwestował w lokal w Carkitt Market. 

VI '54 - ukończenie Durmstrangu i przeprowadzka do Anglii

  
Nasz sklep wyglądał skromnie - kilka różdżek w witrynie, trochę drewna. Ale w pracowni kryły się prawdziwe skarby. Kiedy już uzyskałem dyplom, przeprowadziłem się do Anglii, by pod okiem ojca szlifować kunszt. A w wolnych chwilach próbowałem zrozumieć naturę magicznych stworzeń i uczyłem się rozmawiać z drzewami. Choć nigdy nie będzie mi dane usłyszeć tego, czego dowiaduje się od nich moja siostra, to jednak było we mnie wystarczająco dużo uporu, by pracować nawet z tymi najbardziej kapryśnymi gatunkami.  



Po trzech latach zemsta przypomniała sobie o nas po raz drugi.
To była noc. Trzask szkła, chrzęst odłamków rozsypujących się po gablocie i wnętrzu. Rankiem znaleźliśmy drewno porąbane na trociny, połamane różdżki. Po raz kolejny zaczęliśmy od nowa.



Niedługo po tym odbyłem rozmowę, którą wciąż pamiętam.
W zadymionej wnęce między półkami w jednym ze sklepów na Śmiertelnym, gdzie zdarzało mi się zaopatrywać w niekoniecznie legalne rdzenie do moich badań, pojawił się mężczyzna, który znał nazwisko Gregorowicz. Lecz to nie mojego ojca szukał, a mnie. Wspomniał o czymś, co sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, czy to, co stało się w Dolinie Cieni, nie było czymś więcej niż działaniami jednej rodziny. Dodał też, że są tacy, którzy rozumieją, czym jest utrata wszystkiego. 
Potem były listy - niepodpisane, pachnące dymem tanich papierosów. W nich słowa, które brzmiały znajomo - porządek, przewodnictwo, ochrona tego, co ważne. W końcu padło też nazwisko, którego trudno nie rozpoznać. 
Grindelwald. 
A ja miałem czekać na znak; na dzień, gdy dotrze do mnie echo większej gry. Na rozmowę, która wyjaśni to, co w listach pozostało między słowami. Niedopowiedziane. 
Może kiedyś stanę się częścią zmian, na razie jednak nikt nie powiedział mi nic ponad to, co szemrze na ulicach i w zarysowujących się coraz ostrzej nastrojach czarodziejskiej społeczności Wielkiej Brytanii. 


Coraz mniej czasu spędzałem w odbudowanym sklepie. Wykonywałem różdżki na zamówienie. Wyprawiałem się dalej, podczepiając się pod wyprawy badawcze. Szukałem rdzeni tam, gdzie znaleźć można było najciekawsze okazy magicznej fauny. Pewnego razu, wracając z takiej wyprawy na - jak mi się wydawało - zaufanym statku, ktoś odurzył mnie eliksirem. Kilka kroków - i świat stał się miękką, ciemną plamą. Obudziłem się spętany, pod pokładem. 
A potem trafiłem do zatęchłej piwnicy, czekając na niewiadomą.




IV ‘59 - przemiana w wilkołaka

Zemsta serwowana po raz trzeci miała metaliczny posmak krwi.
Rosyjskie rody znały tę torturę od pokoleń - prowizoryczna arena, więzień przykuty do żelaznych łańcuchów, naprzeciw wilkołak, przemieniony w trakcie pełni. 
Więzień - czyli ja.
Rozrywkę dla widowni stanowiło rzucanie zaklęć na bestię, kiedy zbliżała się do mnie na odległość łapy. Najczęściej odrzucano ją w tył, tym samym rozjuszając, a także sprawiając, że próbowała jeszcze zacieklej i agresywniej dostać się do swojej ofiary. Publika czekała do ostatniego momentu. 



Przywarłem do ściany, miotając się w sidłach niemocy. I wtedy w tłumie dostrzegłem ojca. Później dowiedziałem się, że dostarczono mu noszony przeze mnie rodowy sygnet. A także informację, że jeśli chce jeszcze kiedyś zobaczyć mnie żywego, to ma się stawić w wyznaczonym miejscu, oddać swoją różdżkę i... pozwolić zaprowadzić się na pewne wydarzenie. Całe to widowisko było tylko dla niego.
Możliwe, że naprawdę chodziło wyłącznie o tortury; że nikt nie planował tego, co ostatecznie się stało, kiedy wilkołak uskoczył w bok przed jednym z zaklęć, a potem rzucił się na mnie. Kiedy kłapnął zębami, zaciskając je na moim przedramieniu, i oderwał kawałek mojego ciała, poczułem się tak, jakby kawałek lodu, ostry niczym szkło, wbił się w moje ciało, rozpalając je żywym ogniem. 
Ta jedna chwila sprawiła, że zniknęło wszystko, czym byłem przedtem.



Wypuścili nas po tym, jak ktoś zatamował krwawienie. Niewiele pamiętam z tamtej nocy. Poza bólem. Lustrzanym strachem odbijającym się w oczach ojca. I mamrotanymi przez niego gorączkowo słowami, że to się musi skończyć. 



Minęły trzy lata. Teraz mieszkam w Snowdonii. W zboczu góry znajduje się szczelina - tak wąska, że można ją wziąć za cień w skale. Za nią kryje się mój dom. Jaskinia. Wykute w kamieniu palenisko, półki na książki i słoje z rdzeniami, warsztat z ciężkim stołem, zaklęte lampiony. W najciemniejszym rogu leży gruby łańcuch. W pełnię spinam nim nadgarstek i kostkę, mocując do haka w skale, a potem wzmacniam go zaklęciami, by mieć pewność, że moja druga twarz nie okaże się silniejsza niż mógłbym przypuszczać. 



Rytm życia dostosowałem do księżyca. Nadal chodzę po górach, nadal zapuszczam się w najróżniejsze miejsca w poszukiwaniu rdzeni. W warsztacie tworzę różdżki. Niektóre dla klientów, inne dla siebie. Nie jest jednak tak, że przestałem się pojawiać w sklepie. Carkitt Market wciąż zna mój krok, choć teraz słyszy go rzadziej - jak echo, które nie wraca po każdym wołaniu. Wpadam tylko wtedy, gdy trzeba. Zbieram materiały, sprawdzam zamówienia, odbieram to, co czeka na mój dotyk. Zazwyczaj nie zostaję na rozmowy, nie siadam przy ladzie. 
Najczęściej znikam tak, jak się pojawiłem - nagle, z cichym trzaskiem teleportacji albo za dotknięciem świstoklika ukrytego w kieszeni płaszcza. Wracam do jaskini, do stołu, na którym czekają drewno i rdzenie. Tam mogę słuchać własnych myśli bez obcego wzroku osadzającego się ciężko na plecach.
Są tacy, którzy nauczyli się pomijać sklep i piszą bezpośrednio do mnie. Dostaję różnorakie listy, prośby o różdżki, których nie zrobi nikt inny. Niektóre trafiają wprost do moich rąk, jakby znały drogę przez szczyty lepiej niż ja. I może to prawda. Pewnym mogę nazwać to, że w tej pracy klient nie jest tylko kupcem, a różdżka towarem. To przymierze, które wymaga ciszy i skupienia. Nigdzie nie pracowało mi się lepiej niż w górskiej samotni.



Czym jeszcze się zajmuję? Próbuję także po prostu zrozumieć dwoistość mojej natury. W nocy słucham wiatru w wejściu jaskini i oddechu, cichego, zawsze obecnego - oddechu czegoś, co czeka we mnie, aż księżyc znów stanie się pełny.
Jestem jak drzewo, które przetrwało pożar. 
W środku noszę żar, a każdy mój cień pamięta kształt dawnych płomieni. 

0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
10
20
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
10
11
10
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka II — Magiczne rośliny
Zielarstwo
Uprawa magicznych roślin
Magiczna symbioza i komunikacja z roślinami
Ścieżka III — Opieka nad magicznymi stworzeniami
Wiedza i zrozumienie magicznych stworzeń
Tropienie i śledzenie
Ścieżka V — Starożytne runy
Zaklinanie runiczne i pieczęcie ochronne
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Rozpoznawanie wartości przedmiotów dotyczących profesji postaci
Ścieżka XII — Przestępczość
Przemyt i czarny rynek
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Unikanie pułapek i zabezpieczeń
Ścieżka XIV — Odkrywanie świata
Kontakt z tubylcami i istotami magicznymi
Ścieżka XV — Przetrwanie
Łowiectwo i polowanie
Sztuka kamuflażu
Przetrwanie w ekstremalnych warunkach
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
zastraszanie i manipulacja
sztuka kłamstwa i oszustwa
odczytywanie emocji i czujność
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
malarstwo i rysunek
rzeźbiarstwo i rękodzieło
Ścieżka XIX — Technika i rzemiosło
projektowanie różdżek
Ścieżka XX — Poliglotyzm
rosyjski
angielski
norweski

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-01-2025, 18:38

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Lucinda Macnair

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-11-2025, 16:00

Miran Gregorovitch

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[11.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 PP do wytrzymałości
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:01 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.