• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Suffolk, Dunwich, Przeklęta Warownia > Gabinet
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 20:20

Gabinet
W centrum pokoju znajduje się pokaźnych rozmiarów biurko. Zbudowane jest z ciężkiego, masywnego drewna o ciemnym odcieniu. Posiada ono wiele przegródek, półek i szuflad, co pozwala na organizację wielu dokumentów, papierów i innych przedmiotów potrzebnych do pracy. Na jego powierzchni leżą złożone manuskrypty i dokumenty. Obok biurka mieści się wykonany z ciemnej, gładkiej skóry fotel. Tapeta w gabinecie ma brązowy kolor i jest ozdobiona ciemnymi wzorami. W rogu pokoju usytuowany jest kominek, a jego konstrukcja wskazuje, że był on już wiele razy używany w przeszłości. Na przeciwległej ścianie znajduje się duży regał z ciemnego drewna, wypełniony starożytnymi książkami i dokumentami. Wszystkie z nich są pełne historii. Regał jest jednym z najważniejszych elementów pokoju, dodając mu jeszcze więcej charakteru.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
08-10-2025, 15:38
15 marca '62

-Naprawdę myślałaś, że puszczę cię samą?- spytałem, unosząc kącik ust. -Po takiej przerwie przyda ci się towarzystwo, zwłaszcza że dawno nie byłaś w tamtym rejonie- dodałem niemal od razu, czując w powietrzu wiszący sprzeciw. Może nie wobec wspólnej wyprawy, a samej gotowości na takową – Lucinda nie miała co do tego żadnych wątpliwości, a ja, choć znałem jej umiejętności, podchodziłem do sprawy nieco bardziej racjonalnie. Czy winą była nadmierna troska? Przesadna opiekuńczość? Raczej nie, te zdawały się ustąpić już dawno; kilka miesięcy po tym, gdy pierwszy raz otworzyła oczy po nałożeniu na nią przekleństwa. Coraz częściej łapałem się na tym, iż kompletnie o tym zapominałem – tak jakby jej obecność była naturalna i w pełni pozbawiona czarnomagicznego pierwiastka. Czy wciąż nosiłem w sobie jakiekolwiek obawy? Nad tym również przestałem już się zastanawiać, gdyż jej życie w Przeklętej Warowni było w pełni poukładane, a każdy z domowników stał się jego częścią. Tworzyliśmy rodzinę. Trudy początków były ledwie wspomnieniem, prawdą, acz na przestrzeni dwóch lat na tyle abstrakcyjną, iż postronny obserwator zapewne nie dałby jej wiary. Irina, niegdyś starająca mi się wybić ją z głowy, dziś stanęłaby za nią murem, podobnie jak Igor, który jednak zdawał się od pierwszych dni mieć dla niej taryfę ulgową. Z szacunku do mnie? Może zaś sympatii, którą zyskała naprawdę szybko.
Wsunąwszy mapę do skórzanej torby, obróciłem się przez ramię, pozwalając, by wzrok powoli przesunął się po linii jej pleców, aż zatrzymał na delikatnym zarysie talii. -Zepsułem ci plany? Liczyłaś, że wybierzesz się z innym dżentelmenem?- spytałem z nutą ironii w głosie, po czym ruszyłem w jej kierunku. -Adrenalina, ciekawość każdego dnia, łączenie kropek, wspólny- zatrzymałem się tuż za nią, nachylając na tyle blisko, aby ciepło mojego oddechu musnęło skórę jej szyi. Oparłem dłonie o krawędź drewnianego blatu, zamykając drobną sylwetkę w swoich ramionach. -Namiot. Tylko nie planuj nic gotować, bo zepsujesz romantyczną atmosferę- rzuciłem mając w pamięci nasze początki, a zwłaszcza czas spędzony na gruzińskich ziemiach. Palce odnalazły kosmyk jej blond włosów; przesunąłem go wolno między kciukiem a palcem wskazującym, aż w końcu zaczesałem za ucho, pozwalając, by opuszki niechcący musnęły linię jej żuchwy. -Czasem brakuje mi dłuższych wypraw- szepnąłem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-12-2025, 20:47
Brakowało jej czegoś, choć sama nie potrafiła tego nazwać. Swobody? Miała jej przecież wystarczająco, nikt nie zamykał jej w domu jak w złotej klatce. Ryzyka? Czasem wręcz odwrotnie, cieszyła się, że mogła odnaleźć spokój i ukojenie w drobnych, niemal niezauważalnych gestach. A jednak, gdzieś pod skórą pulsowało coś niespokojnego, jakiś wewnętrzny głód. Dawniej była wolną duszą. Decyzje podejmowała bez wahania, często kierowana iskrą, impulsem, czystą adrenaliną. Potrafiła spakować torbę w pięć minut i wyjść na szlak, nie zastanawiając się, co będzie jutro. Teraz jako żona i matka odruch ten zepchnęła głęboko, ale on wciąż tam był. Była głodna. Nie bogactwa, nie podziwu, lecz siebie samej, tej którą kiedyś była. I wiedziała, że jeśli ten głód będzie rósł, w końcu popchnie ją ku decyzjom, których nikt się po niej nie spodziewa. A może właśnie spodziewa? - Puścisz mnie? - powtórzyła za nim, unosząc brew w pytającym, nieco prowokacyjnym geście. - Od kiedy potrzebuję oficjalnej zgody namiestnika? - zawiesiła głos, a po krótkiej pauzie dodała ciszej, z lekkim uśmiechem - A może po prostu zgody męża? - wiedziała, że nie o to chodziło. Wiedziała, że martwił się o nią. Może i jemu życie statecznego polityka zaczęło ciążyć, ale w tej chwili pozwoliła sobie wykorzystać jego troskę, żeby przypomnieć mu, że są sobie równi. A przynajmniej pragnęła wierzyć, że tak właśnie jest, że w tym związku nie ma gór i dołów, tylko wspólna ścieżka, którą przemierzają wspólnie.
Wcale nie chodziło o to, by iść samej. We dwójkę zawsze było ciekawiej. Jej chłodna rozwaga i jego bezwstydna impulsywność tworzyły duet, który na szlaku działał wręcz idealnie. Nigdy mu tego nie przyznała, ale pasowali do siebie w tym chaosie jak flip i flap, a może raczej jak iskra i lont. W końcu najważniejsze było to, że to połączenie bardzo dobrze działało. Poza ich pierwszą wspólną misją, która zakończyła się serią przekleństw, wszystkie inne wspominała dobrze. Z czasem. Często się wściekali, potrafili kłócić się o byle drobiazgi, przekomarzać, a czasem wręcz walczyć na śmierć i życie o to, czyja racja była lepsza, czyja powinna zwyciężyć. Tam, na szlaku, byli daleko od wszystkiego, co przygniatało ich na miejscu. Daleko od wątpliwości, politycznych gierek i idei, które wymagały wyborów. Tam liczyła się droga, deszcz, wiatr, wspólne milczenie przy ognisku. Tam poznawali się najbardziej i to w każdy możliwy sposób, nawet w ten, którego żadne słowa nie były w stanie oddać. Naprawdę jej tego brakowało.
Uśmiechnęła się pod nosem, widząc jego spojrzenie - nachalne i to w sposób, który potrafił wytrącić z równowagi. Jakby doskonale wiedział, że granica między arogancją a urokiem jest cienka i potrafił po niej chodzić. - Skąd myśl, że potrzebuję opieki dżentelmena? - zapytała, przechylając lekko głowę. Latami przemierzała szlaki sama. Była przyzwyczajona do ciszy, do polegania wyłącznie na sobie, do decyzji, które podejmowało się w sekundę, bo inaczej było już za późno. Wsłuchiwała się w jego prowokacyjne słowa, a każde kolejne było jak haczyk, na który się łapała, zanim zdążyła zaprzeczyć. Kiedy zbliżył się na tyle, że poczuła jego ciepły oddech na skórze, nie odsunęła się. Rozchyliła wargi, jakby chciała odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. - Mhm - mruknęła w odpowiedzi, udając, że wciąż skupia się na treści, a nie na tym, jak blisko się znalazł. - Mam wrażenie, że właśnie wpraszasz się na moją wyprawę - stwierdziła, krzyżując ramiona, choć w jej spojrzeniu była bardziej ciekawość niż dystans. - Kusisz mnie wspólnymi nocami w namiocie i dawką adrenaliny, bo boisz się, że nie wrócę… czy może zwyczajnie nie chcesz zostać sam na sam z Waldenem? – dodała, przesuwając się jeszcze bliżej. Tak blisko, jakby chciała odczytać prawdę z jego oczu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
08-20-2025, 19:57
Obydwoje byliśmy głodni dawnych przygód, spragnieni tajemnic i adrenaliny towarzyszącej każdej wyprawie. Nie bez powodu obraliśmy tę ścieżkę – zarówno dziewczyna, jak i ja uczyniliśmy to z własnej woli. Nikt nas do niej nie zachęcał, nikt też nie wskazywał jej jako alternatywy. Pasją zaraziły mnie księgi, być może nawet opowieści matki o ojcu, który przemierzał świat w poszukiwaniu lepszego jutra nie tylko dla siebie, a całej naszej rodziny. Być może chciałem mu coś udowodnić, być może pragnąłem samemu sobie i choć nie mogłem pochwalić się szalą zwycięstw, wielkimi odkryciami i artefaktami zajmującymi główne gabloty, to byłem z siebie dumny. Gdyby nie cierpliwość i zawziętość, gdyby nie konieczność przetrwania o suchym mięsie i wodzie, gdyby nie chęć ciągłej nauki i umiejętność zderzenia się z trudami praktyki, nie znalazłbym się w tym miejscu. Poszukiwania dały mi coś więcej niżeli wyłącznie dobry biznes, lukratywną wymianę, czy chwilowy zastrzyk gotówki. Ukształciły mój charakter, wyszlifowały go – wystawiły na wiele prób, które w końcu przyniosły owoce. Przyniosły mi korzyści zupełnie odwrotne niż ojcu. Czasem zastanawiałem się, gdzie bym teraz był gdybym miał zdrową rodzinę; domowe ognisko pozbawione sączącej się toksyny, fałszu, agresji i obłudy. Była jakakolwiek szansa, abym był tym samym człowiekiem? Wątpliwe.
-Oficjalnej zgody namiestnika nie potrzebujesz- rzuciłem wpatrując się w zadartą brew, która obnażała nie tyle co zaskoczenie, a niemy sprzeciw. Pytanie retoryczne – ot co. -Męża już owszem- stwierdziłem wcześniej przypuszczając, że to powie. Nie byłem osobą, która wprowadzała zakazy i nakazy; wychodziłem z założenia, iż każdy miał swój rozum, cele i pragnienia stawiane w odpowiednich miejscach niepisanej, indywidualnej hierarchii. Wówczas jednak łączyło nas znacznie więcej, coś – a raczej ktoś – kto wychodził poza szablon emocji oraz uczuć – syn. Od dawna znajdowała się na wysokim szczeblu mej własnej listy, lecz w dniu narodzin Waldena bezpieczeństwo tej dwójki stało się dla mnie priorytetem i choćby miała się złościć czy tupać nogą, nie mogłem odpuścić. -Wiem, że jesteś wolnym ptakiem, oczywiście w dobrym znaczeniu, ale muszę upewnić się, że nie wyszłaś z wprawy- skwitowałem krzyżując przedramiona na piersi. Lustrowałem ją wzrokiem, w kącikach ust czaił się złowieszczy uśmiech, ale były to wyłącznie pozory – naprawdę się o nią martwiłem. -I, że nie poznasz na szlaku żadnego cholernie przystojnego łajdaka, który zwinie ci artefakty sprzed nosa. Obydwoje wiemy, iż brakuje ci podzielności uwagi- dodałem starając się zachować powagę.
-A nie jesteś przypadkiem niewiastą, która potrzebuje rycerza?- uniosłem pytająco brew, choć nie oczekiwałem odpowiedzi. Abstrakcyjność wypowiedzianych słów ukuła nawet mnie – daleko jej było do kobiety zależnej, do osoby potrzebującej ramienia drugiej, aby ustać w pionie. To właśnie samodzielność, przenikliwy umysł i odwaga urzekły mnie w niej najbardziej. -Który uratuje z opresji?- mruknąłem znajdując się już na tyle blisko, że bez trudu mogłem musnąć wargami skórę jej szyi. -Powie, że pięknie wyglądasz, choć sukienka kompletnie nie nadaje się na szlak?- kontynuowałem snucie teorii zmniejszając dystans między nami.
-Mhm- odparłem zaraz po tym, gdy zasugerowała, że się wpraszam. -Jak zawsze, bezwstydnie- dodałem właściwie od razu prostując się i spoglądając w jej oczy. Ironiczny uśmiech nie schodził mi z twarzy – no może do czasu, gdy nie wspomniała o obawie pozostania sam na sam z synem. Skwitowałem to krótkim, gorzkim śmiechem. -Ani jedno, ani drugie, ale możesz zgadywać dalej- zasugerowałem puszczając kosmyk włosów na rzecz ramienia, wzdłuż którego wolno przesunąłem palcem.
-Może tak bardzo się opierasz, bo tak naprawdę boisz się naszego sam na sam?- zakpiłem, pozwalając, by cisza przez moment zawisła w powietrzu. -Obawiasz się, że nie będziesz mogła skupić się na poszukiwaniach?- wygiąłem wargi w szelmowskim uśmiechu. -Ani niczym innym poza mną?- mruknąłem zaraz po tym, gdy moja dłoń zatrzymała się na jej lędźwiach, a ciał nie dzielił już żaden dystans.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-24-2025, 16:53
Nie odbierała jego opiekuńczości jako zamachu na swoją wolność. Gdyby ktoś inny spróbował ją ograniczyć, z pewnością stanęłaby okoniem, gotowa udowodnić światu, że nikt nie ma prawa podcinać jej skrzydeł. Ale nie w jego przypadku. Z nim było inaczej, bo wiedziała, że miał rację. Kiedy ostatni raz była na szlaku? Kiedy pozwoliła sobie zgubić drogę w gęstwinach, dotknąć chłodnych murów ruin, poczuć dreszcz niepewności i ekscytacji zarazem? Mogła wciąż nazywać się specjalistką, mogła wierzyć, że doświadczenie nie rdzewieje, a jednak ciało miało własną pamięć. Ciąża odcisnęła na nim swoje piętno. Kondycja, która dawniej była jej dumą, teraz zdawała się błagać o choćby godzinny spacer, o oddech inny niż ten zaczerpnięty w biegu między domowymi obowiązkami. Zmęczenie stało się jej stałym towarzyszem.
Kochała też to, co razem zbudowali. Dom, który miał w sobie ciepło ich śmiechu. Rodzinę, ich syna, którego traktowała jak najpiękniejszy, najbardziej wymagający dar. Kochała Drew - człowieka, którego obecność była zarówno siłą, jak i kotwicą. Przeszli wspólnie przez wiele trudności, pokonali wiele dzielących ich murów by w końcu móc wspólnie kreować przyszłość. Wiedziała, że pozwolenie jej na samotną wędrówkę nie będzie dla niego zwykłą zgodą. Kosztowałoby go to więcej niż chciałby przyznać. Uśmiechnąłby się, może nawet zbył sprawę machnięciem ręki, lecz w środku wrzałby gniew i niepokój. I podejrzewała, że cała Warownia odczułaby jego napięcie tak samo wyraźnie jak brak jej kroków w korytarzach. Mogła droczyć się z nim, przeciągać struny na wszystkie możliwe strony, ale wiedziała jaki będzie finał tej dyskusji.
- A namiestnik może zrobić sobie wolne? – zapytała cicho, jakby od niechcenia, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta prowokacji. - Tak po prostu zostawić swoje… królestwo na jakiś czas?
Wiedziała przecież, że to niemożliwe. Tytuł, który nosił, był ciężarem nie do odłożenia, nawet na chwilę. Był politykiem, osobą, z którą każdy w hrabstwie musiał się liczyć, czy tego chciał, czy nie. Zasłużył na to stanowisko - ona najlepiej wiedziała, ile go ono kosztowało. Ile razy musiał w sobie tłumić własną naturę, ile razy walczyć z temperamentem, który miał w zwyczaju brać wszystko szturmem, bez jeńców i półśrodków. On sam pewnie wolałby rozwiązywać sprawy szybko, bez zbędnych ceremonii niż wikłać się w labirynt dyplomacji, który go dławił. Niejedną noc spędził nad papierami piętrzącymi się na biurku. Widziała w nim wtedy to napięcie, to przekleństwo obowiązku, ale też coś jeszcze - ten rodzaj determinacji, który sprawiał, że cała ta maskarada miała sens.
Kiedy wspomniał o cholernie przystojnym łajdaku zaśmiała się. – Myślisz, że takich jest wielu? – ona na swojego trafiła, ale wątpiła by za każdym takim spotkaniem kryła się historia miłosna. – A jeśli poznam takiego? To co wtedy? – zapytała wytrzymując jego spojrzenie. – Po takim czasie wciąż jesteś o mnie zazdrosny? – bał się, że ją straci? Bał się, że wszystko co budowali pójdzie w zapomnienie? Wiedziała, że sarkazm był jego sposobem na komunikację. Mówił tak o rzeczach błahych i tych prawdziwych. Poważnych. – Słucham? Tylko w obecności przystojnych łajdaków mi jej brakuje… - dodała na swoje usprawiedliwienie. Nie narzekała na swoją koncentrację, rzadko ulegała całkowitemu rozproszeniu. Ten jeden raz, gdy wykazała się większą naiwnością miał ją prześladować do końca życia i być wyznacznikiem jego sukcesu. Niedoczekanie.
- Mogę nie nosić sukienki na szlak – zaczęła odsuwając dłonią rzeczy z biurka i siadając na zimnym drewnie. – Mogę nic nie nosić na szlak – dodała półszeptem, a na jej ustach pojawił się złośliwy uśmiech. Był tak blisko, a zarazem daleko od niej. Mieli siebie codziennie, a i tak wykorzystywała każdą wolną chwilę na to by się nacieszyć jego obecnością. Czasem może po prostu z lęku? Może się bała o przyszłość jaka ich czeka. Wiedziała, że powoli stąpają ku czasom, które będą wymagać od nich nieodwracalnych wyborów. Trudnych decyzji. Nie chciała jeszcze o tym myśleć.
- To ja rządzę na mojej wyprawie. Jeśli już się na nią wpraszasz, to musisz to zaakceptować. Żadnych nocnych wypraw w poszukiwaniu poszlak, kiedy ja słodko śpię, żadnych tajemnic… poradzisz sobie z tym? – zapytała przygryzając dolną wargę z wątpliwością malującą się w jej oczach. Nie był do tego przyzwyczajony – doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Był sam sobie panem, sterem, przewodził sam sobie. Zawsze.
Po prawdzie faktycznie trochę się tego obawiała. Większość czasu teraz zajmowała im opieka nad synem albo Ministerstwo, w którym Drew musiał się pojawiać. Co by się stało, gdyby nagle znaleźli się daleko od domu, od obowiązków i wszystkiego co muszą, a oddali się temu czego potrzebują i chcą? – Pocałujesz mnie w końcu czy będziemy dalej tylko rozmawiać? – zapytała w końcu nachylając się do niego nieco bliżej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
09-05-2025, 21:50
Czy namiestnik może zrobić sobie wolne? To było bardzo dobre pytanie. Nie myślałem o tym ani wtedy, gdy obejmowałem stanowisko, ani wcześniej – gdy dopiero mierzyłem się z perspektywą jego zdobycia. Skupiony na politycznej grze, na misji powierzonej przez Czarnego Pana, na rodzinie – żonie i synu – odłożyłem na dalszy plan odległe wyjazdy, jak i poszukiwania. Stały się one niejako wspomnieniem dawnego życia, ledwie cieniem na spragnionej wolności duszy, która choć zduszona przez obowiązki, nie czuła konieczności zmian – wręcz przeciwnie. Lecz teraz, gdy jej żądna adrenaliny natura wołała o kolejną dawkę poczułem, że i mi była ona potrzebna. W końcu tam się poznaliśmy – nasze drogi skrzyżowały się na tym samym szlaku. -Poradzą sobie przez kilka dni- rzuciłem pewnym tonem, choć skłamałbym mówiąc o braku wątpliwości. Ludzie, niby zaradni, nie potrafili podejmować decyzji, a jednocześnie nie mogli wytrzymać bez nich dłużej jak tygodnia i chyba to irytowało mnie najbardziej. -I jeszcze zabrać ze sobą królową- westchnąłem z udawanym zrezygnowaniem. -Myślisz, że mnie znienawidzą?- uniosłem pytająco brew. -Gorzej jak nie będzie do czego wracać- wygiąłem wargi w kąśliwym uśmiechu. -Może nie byłoby to wcale takie złe? Życie w podróży?- spytałem, bo choć taką wizję miałem na swą codzienność przeszło sześć lat temu, tak dziś wydawało się to niemożliwe. Kuszące, ale poza zasięgiem – możliwości, obowiązków, a przede wszystkim zobowiązań. Zbyt wielu ludzi było nam bliskich, zbyt wielu na nas liczyło. Zbyt ważne podjęliśmy kroki i zbyt trudną obraliśmy drogę, z której nie było odwrotu. Być może uda nam się dotrzeć do końca i złapać w końcu oddech, lecz wiedziałem, iż prędko to nie nastąpi. Takie było nasze przeznaczenie, tu było nasze miejsce.
Ściągnąłem brwi słysząc, jak zgrabnie wciągnęła mnie w zastawioną pułapkę. Nigdy nie brakowało jej ciętego języka, co było jedną z wielu rzeczy, którą bardzo w niej ceniłem. Potrafiła lawirować na granicy, nie obruszała się na ironiczne komentarze, a cynizm odpierała równie sarkastyczną uwagą. Mało kto potrafił sprawić, że kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć – ona doszła w tej sztuce do perfekcji. -Oczywiście, że nie. Tylko jeden, ale już go poznałaś- rozłożyłem bezradnie ręce. -Jak wypijesz za dużo wina, to wielu uznajesz za przystojnych, to miałem na myśli- dodałem właściwie od razu, choć nie miało to nic wspólnego z prawdą. A przynajmniej miałem taką nadzieję. -Co wtedy? Zastanówmy się- mruknąłem przenosząc spojrzenie na palce, które wędrowały wolno wzdłuż jej talii. -Pozostanie mi życzyć mu powodzenia, bo jeszcze nie będzie świadomy w co się wpakował- zacisnąłem wargi starając się nie roześmiać. -Potem, gdy przyjdzie i przeprosi, poklepie po plecach i przyzna rację to wyrwę mu rękę. Najpierw jedną, z rozkoszą, a potem drugą – z satysfakcją. Niby lekcja, ale przy okazji pewność, że więcej nie weźmie tego co nie należy do niego- uniosłem na nią spojrzenie starając się zachować kamienną twarz, choć na nic się to zdało. -Oczywiście, że jestem zazdrosny- przyznałem jej rację nie obawiając się prawdy. Wiedziała o tym, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Kiedyś nazwała mnie psem ogrodnika i choć nie brzmiało to pozytywnie, można rzec, że nawet obraźliwie, to nie myliła się – miałem w sobie ten negatywny pierwiastek. Te paskudne pragnienie swego rodzaju posiadania oraz pewności, iż to ja wiodłem prym – nie było tajemnicą, iż drzemała we mnie egoistyczna natura. -Tylko głupi by nie był, zwłaszcza o taką kobietę- zacisnąłem lekko dłoń na jej biodrze. -Piękną- kontynuowałem patrząc jej prosto w oczy. -Inteligentną- opuszki sunęły niżej zatrzymując się dopiero na krańcu krótkiej sukienki. -I piekielnie irytującą- dodałem wsuwając palce pod materiał, by znów skierować je ku górze tym razem po wewnętrznej stronie uda. -Czyli teraz ci jej brakuje?- spytałem, choć pewność w głosie najpewniej zdradzała odpowiedź.
Bezwstydnie zmierzyłem ją pożądliwym wzrokiem, gdy usiadła na blacie stołu, a dłońmi nieustannie drażniłem skórę jej ud. -Nic? Kompletnie nic?- kusząca wizja, niezwykle kusząca. -Co jeśli ktoś cię zobaczy? Tak źle im życzysz?- wiedziała, że jedno dwuznaczne spojrzenie skończyłoby się dla amatora wrażeń wyjątkowo niefortunnie. -Ty rządzisz?- zaśmiałem się pod nosem. -Niech tak będzie, uznaj to za gest dobrej woli- zgodziłem się, choć wiedziałem, że długo nie wytrwam w tym postanowieniu; stare przyzwyczajenia z pewnością wezmą górę i w kulminacyjnym momencie postawię na swoim. Burzliwe dni i długie kłótnie kończyły się najczęściej późnym rankiem – bez zbędnej odzieży. Tę część wypraw ceniłem sobie równie mocno.
Wygiąłem wargi w kąśliwym wyrazie, gdy zadała kolejne pytanie. -Jeszcze nie jesteśmy na wyprawie- stwierdziłem, po czym pokonałem barierę miękkiej tkaniny. Dotyk przestał być przypadkowy – stał się intencją, pieszczotą. Nie ruszyłem się ani o centymetr – nieustannie patrzyłem jej głęboko w oczy, a kpiący uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-08-2025, 14:42
Chyba żadne z nich nie spodziewało się, że coś, co kiedyś było codziennością, teraz stanie się luksusem - chwilą wyrwaną z przypadku, urlopem od obowiązków, od rodzicielstwa, od całej tej powagi dorosłego życia w poważnym świecie. Oboje wiedzieli, że trudno było im odpuścić. Trudno oddać w cudze ręce to, co budowało się samemu. Lubili kontrolować, sprawdzać, zaufaniem darzyli raczej nielicznych. On trzymał się tego jeszcze mocniej niż ona, twardszy, bardziej nieugięty. Jej łatwiej było doszukiwać się w ludziach dobrych stron, cech czyniących ich wartościowymi. Może więc zdecydował się na wyprawę dlatego, że nie chciał, aby robiła to sama, a może po prostu jego natura od dawna czekała na takie przyzwolenie - na ten moment, gdy ktoś powie mu: masz do tego prawo, bo do tego zostałeś stworzony, dlatego tu jesteś. Polityka, hrabstwo… to mogło poczekać. Musiało poczekać. Nie był przecież niewolnikiem własnych sukcesów.
Unosząc kącik ust w przekornym uśmiechu, skinęła lekko głową. - Poradzą sobie - zapewniła, jakby w tych dwóch słowach chciała ofiarować mu dokładnie to, czego potrzebował. Pewność. Przyzwolenie. - Królowa i tak niewiele wnosi do ich codzienności. - rozbawienie błysnęło w jej spojrzeniu, ale w cieniu słów pobrzmiewało coś więcej. Czasem wciąż czuła się tu nowa, jak element układanki dopasowany nieco na siłę. Wszystko wyglądało jak na swoim miejscu, a jednak… czy naprawdę było?
- Z małym Waldenem? - zapytała, choć wiedziała, że to pytanie retoryczne. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia w namiotach, w obcych i niebezpiecznych częściach świata, z dzieckiem u boku. To nie miała być ich przyszłość. Już nie. Może nigdy wcale nie miała być. - W podróżach szukam luksusu - przyznała po chwili. - Tego, by móc poczuć adrenalinę i wolność, ale z wyboru. Na koniec dnia chcę wrócić tutaj. Do domu. Do ciszy naszej sypialni. Do rodziny. - zatrzymała na nim wzrok, miękki, nieco pytający. - Może właśnie teraz tęsknimy za tym najbardziej, bo mamy już wszystko inne? - ludzie zwykle marzyli o tym, czego im brakowało i właśnie dlatego nawet krótkie chwile wolności smakowały jak coś więcej.
Miał w sobie dar prowokowania jej - prosty, surowy, bez zbędnego kamuflażu. Czasem wystarczało tylko kilka słów, by niemal natychmiast złapała jego narrację, jakby poddawała się temu instynktownie. Przyzwyczaiła się do potoku argumentów, do kpiącego uśmiechu, który zdawał się nigdy nie znikać z jego ust. Przyzwyczaiła się do zaborczości, do drobnych złośliwości, które wplatał pomiędzy gesty i spojrzenia. Dawniej była przekonana, że to już przepadło, że czas zrobił swoje i nie będzie powrotu do tamtej intensywności. Jednak myliła się. Paradoksalnie to właśnie czas przywrócił im dawną iskrę, choć przez tak długi czas wydawało się jej, że to niemożliwe.
Wsłuchiwała się w jego słowa, jej oczy - pozornie spokojne - śledziły każdy ruch jego dłoni. - W co się wpakował? - spytała cicho, lecz zaraz dodała z cieniem ironii - A w co ty się wpakowałeś? - skoro mówił o wyzwaniu, sądziła, że sam musiał doświadczać go na własnej skórze. Ciekawe. Bo wizja urwanych rąk w jego ustach wcale nie brzmiała jak pusta groźba. Wiedziała, że ktokolwiek spróbowałby rościć sobie prawo do niej, bardzo szybko by tego pożałował i może straciłby więcej niż tylko zapał. Dziś, w tej dusznej, napiętej atmosferze, odbierała to jednak jako grę. Grę, która rozbudzała bicie jej serca i przypominała, że wciąż tego potrzebowała. Czuć się chcianą, atrakcyjną, jedyną. A kiedy dreszcz przesunął się po jej skórze, pozwoliła słowom opaść niemal szeptem - Bo należy do ciebie.
Zazdrość bywała różna. Niosła w sobie nie tylko gniew, ale i pragnienie - potrzebę, która potrafiła palić równie mocno jak wątpliwości. Może czasem była nawet odpowiedzią na pytania, których nie miała odwagi wypowiedzieć głośno. Czy bywała zazdrosna? Oczywiście. Może nie mniej od niego, choć potrafiła to skrywać pod warstwą opanowania. Wiedziała, co szeptały inne kobiety, jak patrzyły na nią i na nich. Jedne z utęsknieniem, inne z pogardą, jeszcze inne z przekonaniem, że miejsce przy jego boku nie powinno należeć do kogoś tak niepokornego jak ona. I choć nigdy nie przyznałaby tego otwarcie, wiedziała też, że wielu mężczyznom wystarczyło jedno spojrzenie na kobietę, by wyobrazić sobie coś więcej, a to zawsze kryło w sobie cień zagrożenia. Ale o tym nie mówiła. Może nie chciała, a może nie widziała w tym sensu. Wiedziała przecież, że on i tak zrobiłby to, na co miał ochotę.
Jej ego łechtały komplementy, ale to nie one miały moc, której naprawdę pragnęła. Dopiero gesty - ten szorstki, a jednak czuły dotyk palców - potrafił zamienić zwykłe słowa w coś więcej. W chaos, który burzył jej zmysły, zostawiając w niej nieustający niedosyt. Oddech stał się cięższy, a na ustach pojawił się śmiech, którego nie potrafiła już powstrzymać. Doskonale wiedział co robił dotykając jej w ten sposób - wiedział, jak łatwo potrafił zburzyć jej pozorny spokój. - I jak mam cię nazwać łajdakiem po takich słowach? - spytała zaczepnie, a w jej spojrzeniu błysnęła iskra prowokacji. Gdy jednak dostrzegła ten kpiący uśmiech malujący się na jego twarzy, bez wahania sięgnęła dłonią i zakryła mu usta. - Chociaż, prawdę mówiąc, jesteś strasznym, okropnym łajdakiem - dodała, a jej głos zabrzmiał jak mieszanina skargi i śmiechu.
Wzruszyła ramionami, dłonie opierając za sobą na krawędzi stołu. - W takim razie musimy wybierać najmniej uczęszczane szlaki - stwierdziła, unosząc kącik ust w półuśmiechu. - Choć po twoich słowach wnioskuję, że szukasz zaczepki - dodała, a w jej głosie pobrzmiewało wyzwanie. Może naprawdę potrzebował rozładowania napięcia równie mocno jak ona? Może adrenalina wciąż była najlepszym regulatorem ich emocji. - Nie myśl jednak, że zmienię zdanie - uprzedziła go natychmiast, czując jak jego dotyk staje się śmielszy, jak z każdą chwilą rozrywa jej zdrowy rozsądek na strzępy.
- Dlaczego cię to bawi? - spytała, a jej spojrzenie rozbłysło prowokacją. - Uważasz, że nie potrafię przewodzić? A może po prostu wiesz, że i tak zrobisz po swojemu?
Przymknęła powieki i odchyliła głowę do tyłu, oddając się tej chwili. Z jej ust wyrwało się długie, przeciągłe westchnienie, jakby kumulowane od momentu, w którym przekroczyła próg gabinetu. Gdy znów otworzyła oczy, przeniosła wzrok na niego, a jedną z dłoni oparła na jego policzku. Jej spojrzenie leniwie sunęło po konturach jego twarzy, szyi, barkach, po całym jego ciele. - Ach, te stoły - mruknęła z półuśmiechem, przyciągając go bliżej i biorąc samej to czego on nie chciał jej dać. Była chciana. Była jedyna. Była jego.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
09-26-2025, 15:41
-Wnosi zaskakująco wiele- odparłem, obdarzając ją lekkim uśmiechem. Zapewne nie brała tego pod uwagę, jednakże gdyby nie jej wsparcie, słuszne rady i mądre – nierzadko lepsze od moich – decyzje, to być może nie znajdowałbym się na tym stanowisku, a wynik zapadających na najwyższych szczeblach głosowań byłby zgoła inny. Dużo rozmawialiśmy, wspólnie poszukiwaliśmy najlepszych rozwiązań i staraliśmy się możliwe najlepiej rozgrywać polityczną grę – partię, w której najważniejsza nie była wyłącznie pozycja, ale przede wszystkim obrana strategia. Niczym szachy – czasem jeden nierozważny ruch mógł doprowadzić do rychłej przegranej, dlatego liczyła się cała plansza; każdy pionek i każdy kolejny krok, który trzeba było wykonać z pełną świadomością następnego. Trudne i wymagające, acz nie niemożliwe. -Choć nie tyle co do mojej- wygiąłem wargi w kpiącym uśmiechu, podszytym jednak szelmowską nutą. Pewność w głosie pozostawała niezaprzeczalna, wszak to jej obecność ceniłem w swej codzienności najbardziej i nie było w tym choć funta kłamstwa; zależało mi na niej, naprawdę ją kochałem. Przy niej zrozumiałem, czym naprawdę była wznoszona na piedestały miłość i choć jeszcze nie tak dawno temu spoglądałem pobłażliwie na osoby do cna ogarnięte tym uczuciem, tak dziś – chcąc nie chcąc – musiałem stanąć z nimi w szeregu. Chorobliwe zazdrosny, toksycznie pragnący posiadania jej tylko dla siebie; nie wyobrażałem sobie innego mężczyzny u jej boku. Sama świadomość, że mógłby na nią spojrzeć w ten nieodpowiedni sposób, odezwać się na granicy dobrego smaku, czy choćby dotknąć jej dłoni, budziła we mnie szał. Była moja i jeśli świat zapragnąłby mi ją odebrać, stanąłbym przeciw całemu światu.
Na wspomnienie Waldena pokiwałem wolno głową – rzecz jasna, że z nim. Nie potrafiłem wyobrazić sobie chwili, w której mielibyśmy go pozostawić za sobą i wyruszyć ku spełnieniu własnych marzeń bez niego – bez owocu tej relacji, bez jej najcenniejszej cząstki. Pragnąłem być innym ojcem niż mój własny. Chciałem, by dorastał w domu pełnym, wolnym od trosk i problemów; w miejscu, gdzie radość i bezpieczeństwo nie były iluzją, lecz codziennością. Wśród ludzi, którzy nie tylko ułatwią mu pierwsze kroki, ale też wskażą właściwą drogę. I oczywiście podróż wiązała się z pewną izolacją, lecz zawsze mieliśmy gdzie wrócić. -Możliwe- rzuciłem przesuwając dłonią wzdłuż kąta twarzy wyraźnie zamyślony. -Gdy poznaliśmy się na szlaku nie sądziłem, że za kilka lat znajdować się będziemy w takim miejscu i sytuacji- zaśmiałem się cicho pod nosem. -Że wytrzymałem z tobą dłużej jak kilka dni, to naprawdę- przerwałem – celowo. -Iście fascynujące. Czysty masochizm- dodałem rozkładając szeroko ręce w geście udawanej bezradności.
-Ględzenie nad uchem- mruknąłem, kiedy zuchwale domagała się wyjawienia powodów owego wpakowania się. To była tylko gra – kąśliwa uwaga rzucona z rozmysłem, by wzbudzić w niej dobrze znaną mieszaninę irytacji i gniewu. W istocie nie kryła się za tym prawda, lecz iskra pożądanej prowokacji, niekiedy irytacji, która musiała znaleźć swe ujście. I jak zawsze prowadziła nas w to samo miejsce: do przestronnej sypialni, w której każda pozornie błaha sprzeczka znajdowała swoje rozwiązanie. -Władczego pierwiastka- uniosłem kącik ust wpatrując się w jej zielone oczy. Wiedziała, że akurat w tym aspekcie miałem rację, bowiem drzemała w niej natura indywidualisty, lidera, który wskazywał, a nie słuchał. Bezsprzecznie szanowała moje zdanie i potrafiła zachować pozory posłuszeństwa w towarzystwie innych, możnych osób, aczkolwiek gdy tylko pozostawaliśmy sam na sam… potrafiła pokazać swoje niezadowolenie. I dawałem jej na to przestrzeń, bo nasze małżeństwo nie opierało się na ślepym podporządkowaniu, ale przede wszystkim partnerstwie, zaufaniu i przyjaźni. Nie byłem jak inni, nie czułem się lepszy[i] przez wzgląd na – najczęściej abstrakcyjne – poddanie żony. Ceniłem jej niezależność oraz krytykę, lubiłem pewność siebie i rozumiałem świadome wyjście z roli [i]typowej młodej matki w wielkim, zamożnym domu. Stać było ją na coś więcej i sam byłbym zawiedziony, gdyby zmarnowała tak ogromny talent ginąc pośród czterech ścian Przeklętej Warowni.
Uwielbiała mój dotyk – pragnęła go, a ja bezwstydnie z tego korzystałem. Zwodziłem ją, drażniłem i nęciłem, tylko po to, by w następnej chwili odsunąć się i zostawić w zawieszeniu. Dawałem jej posmak pragnienia i odrobiny rozczarowania, by zaraz powrócić do pieszczoty – i znów się wycofać. W kółko, do granic wytrzymałości. Do obłędu i szaleństwa. Najbardziej lubiłem moment, gdy jej duma ustępowała – gdy zaczynała prosić. Nie słowem, lecz wzrokiem – jej ciało zdawało się wtem krzyczeć.
Kątem oka zerknąłem na dłoń przykrywającą moje usta. -Wcale tak nie myślisz- mruknąłem, po czym pozwoliłem sobie przesunąć językiem wzdłuż jej skóry. -Jeszcze nawet nie zacząłem nim być- dodałem z wyraźnym błyskiem w oku. Oczywiście, że pragnąłem ją pocałować, podobnie jak posiąść tu i teraz, jednakże równie pociągająca była rozgrywana gra – wspomniana już wcześniej potyczka, jednak oparta o inne zasady. W niej nie było zwycięzców i przegranych, tu liczyła się wyłącznie kreatywność i czas – minuty, które nierzadko przemieniały się w godziny, a te w długie, nieprzespane noce.
-Liczę, że nie zmienisz- odparłem zgodnie z prawdą ciesząc się na zapowiadaną wyprawę. Nawet jeśli krótka, ledwie jednodniowa, mogła przynieść wiele satysfakcji, bowiem w końcu był to powrót do marzeń o szlaku i nowych znaleziskach. -To będzie naprawdę ciekawe. Uważam, że będziesz świetnym przywódcą, choć- wymownie zmierzyłem ją wzrokiem i finalnie zatrzymałem się na oczach. Wygiąłem usta w szelmowskim wyrazie, po czym przesunąłem językiem wzdłuż górnej wargi. -Obawiam się, że wystarczy chwila, aby nasze zdania zawsze się zgadzały- odparłem unosząc prowokacyjnie brew.
-Też mam do nich słabość- rzuciłem oddając namiętny pocałunek. Nie pozwoliłem jej oderwać się ani na chwilę; bliskość pogłębiała się, stawała coraz bardziej zachłanna, jakby każde kolejne muśnięcie było tylko preludium do następnego. I poniekąd tak właśnie się stało. Porzuciłem momentalną gwałtowność na rzecz kolejnego smakowania – już nie tylko malinowych warg, ale szyi, dekoltu i piersi, których nie skrywał już materiał wiosennej sukienki. Ten porzuciłem gdzieś na ziemi – nie był Lucindzie do niczego potrzebny. Czułem, jak drży pod moim dotykiem, jak każdy ruch języka wywołuje w niej falę napięcia, jak oddech urywa się w gardle, gdy sunę nim coraz niżej, zostawiając ślad, którego nie sposób zapomnieć. Nie spieszyłem się – wiedziałem, że zwłoka była dla niej największą torturą. Smakowałem ją powoli, cierpliwie, raz muskając delikatnie, innym razem z premedytacją przyciskając mocniej, jakby każde miejsce, którego dotknąłem, miało zostać naznaczone rozkoszą.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-13-2025, 21:26
Może nigdy sobie tego nie wyobrażała. Być częścią czegoś. Nazywać to swoim. Bo przecież to nie fundamenty tworzyły dom. Nie ściany, nie okna, nie drzwi ani nawet zasłony. Miejsce bez ludzi pozostawało jedynie pustą powłoką, przestrzenią bez duszy. Wcześniej tego nie rozumiała - może dlatego, że sama zawsze była samotnikiem. Nie przywiązywała wagi do tego, co mogliby jej dać inni, bo to ona zwykle oddawała. Siebie. Swoje serce, swój czas, swoją troskę. Dziś już wiedziała, że ofiarowywała to niewłaściwym osobom. Wiedziała też, że za tym wszystkim kryła się nieświadoma potrzeba przynależności - dzika, nieugaszona, zaciskająca się na jej wnętrznościach. Ta, która szeptała jej, że jeśli nic nie dajesz, to jesteś nikim. Że jeśli inni są nieszczęśliwi, ty nie masz prawa być szczęśliwa. Teraz rozumiała to tylko dzięki niemu. Dzięki walce, którą podjął, by pokazać jej prawdę. Nie za to go kochała, ale to była jedna z wielu rzeczy, które składały się na to uczucie. Bo ono kiełkowało w niej już dawno, zanim w ogóle zrozumiała, że potrafi oddać komuś swoje serce. Zanim uświadomiła sobie, że można nie tylko dawać, ale i przyjmować - od życia, od drugiego człowieka, od niego. To wszystko zaczęło się jeszcze zanim odważyła się wyobrazić sobie przyszłość, a nawet wtedy w najśmielszych marzeniach nie potrafiłaby ujrzeć tego, co naprawdę otrzymała. Nie mówili o tym często. Właściwie rzadko. Zawsze znajdowali inny sposób, by okazać sobie uczucia - w rozmowie, w ciszy, w sporach, które kończyły się pojednaniem. Potrafili rozmawiać o wszystkim, tylko nie o emocjach, które przecież definiowały ich relację. Może nigdy nie weszło im to w krew. Może zbyt długo szukali zastępczych form bliskości. A może po prostu nikt nigdy nie nauczył ich, jak mówić o tym, co najważniejsze. Bo uczucia przez całe życie przedstawiano im jako słabość.
Delikatny uśmiech rozświetlił jej twarz. Bo wbrew wszystkiemu ostatnie czego chciała to być dla kogokolwiek ciężarem. I choć znała swoją wartość, to jednak czasem ten uparty głos w głowie mówił jej – a co jeśli jesteś niewystarczająca? I czasem, tylko czasem mu ulegała. – A to zaledwie początek – mruknęła niczym zapowiedź tego czym jeszcze może go obdarować, bo wierzyła, że to faktyczny początek ich drogi. Pewnie trudniejszej, ale wspólnej.
Znała go. Wiedziała, że w jego kolejnych słowach ukryte było ciche „ja”. On sam nigdy nie przypuszczał, że znajdzie się w takim miejscu i w takiej sytuacji - ze stanowiskiem, które obejmował, z rodziną u boku, z domem, który naprawdę mógł tak nazwać. Z żoną. Z dzieckiem. Z majątkiem, który niósł za sobą nie tylko wygodę, ale i nowe obowiązki - tak różne od życia na szlaku. Był zdeterminowany. Zawsze wiedział, czego chce i z uporem dążył do celu. Każdy, kto go znał, zdawał sobie z tego sprawę. Ale niewielu wiedziało - a może tylko podejrzewało - że jego marzenia nigdy nie sięgały tak daleko. Bo nie wierzył, że to wszystko może naprawdę być jego. Bo nie wierzył w ten dostatek, miłość, nie wierzył w samego siebie. Bo całe życie spędził, udowadniając innym swoją wartość - głośno, uparcie, z pasją, która czasem zamieniała się w ciężar. W tym wszystkim łatwo było się zgubić. Łatwo było zapomnieć, że już dawno nie musiał niczego udowadniać. Bo może w głębi serca on sam kiedyś czuł się niewystarczający. – A co sobie wyobrażałeś żyjąc na szlaku? Jak miała potoczyć się twoja przyszłość? – bo rzadko rozmawiali o tym co było przed nimi. Bo czasami zmianę należało dotknąć, posmakować, aby faktycznie ją zrozumieć. – Fascynujące? – prychnęła unosząc brew w pytającym geście. – Czym ci tak napsułam krwi? – choć wiedziała, że to jego kolejna gra słowna, choć wiedziała, że to zaczepka by wzbudzić w niej gniew, który go tak intrygował, to i tak postanowiła pociągnąć to dalej. – Zwykle to ja mam w zwyczaju narzekać na ciebie więc możesz mieć dziś ten przywilej. – dodała i uśmiechnęła się figlarnie w oczekiwaniu na to co powie.
Jej dłonie powoli przesunęły się po krzywiźnie jego ramion. Dreszcz przebiegł przez jej ciało - od karku, wzdłuż kręgosłupa, aż po łopatki. Dla wielu zbliżenie było jedynie obowiązkiem, koniecznością wpisaną w rolę, którą przyszło im odegrać. Odczuła żal - głęboki, cichy żal - na samą myśl, że tak wiele kobiet nigdy nie doświadczy tego, czego ona doświadczała za każdym razem, gdy odnajdywał ją wzrokiem w tłumie, gdy pochylał się, by szepnąć jej do ucha słowa, których nigdy nie potrafiła zapamiętać, bo nie potrafiła się wystarczająco mocno na nich skupić. Żal, że nie poczują tego gorąca rozlewającego się po wnętrzu, tego pulsującego ciepła, które przenikało każdy skrawek jej skóry niczym najdelikatniejsza pieszczota. Może nigdy nie miała się nim nasycić. Może zawsze miała ulegać temu błyskowi w jego oczach - błyskowi, który zdradzał, jak bardzo jej pragnął, jak bardzo jej potrzebował. – Właśnie, że myślę – odparła i choć uśmiech wciąż rozświetlał jej twarz, to był to już inny rodzaj uśmiechu. Ten pełen gotowości, pragnienia, figlarności przeciągającą strunę na sam kraniec. – W takim razie, co mnie czeka, kiedy się już nim staniesz? – zapytała, gdy kolejny dreszcz przebiegł po jej ciele wraz z dotknięciem języka. Był o wiele lepszy w te gry, które prowadzili, ale ona starała się dotrzymać mu kroku. Nęcić, kusić, prowokować.
- Tak? Wystarczy chwila? – zapytała, a jej dłonie zaczęły lekko sunąć po materiale wiosennej sukienki tak by jej kraniec podsunął się wyżej i wyżej w powolnym ruchu. – Mi wystarczy chwila żebyś się ze mną zgodził, ale obawiam się, że ty jednak będziesz musiał się troszkę dłużej postarać. – skłamała. Oczywiście, że skłamała, a to jak łatwo byłoby mu doprowadzić ją do zgody mogli zaobserwować już chwilę później. Gdy ich usta zderzyły się ze sobą, gdy jego czułe i pewne siebie ruchy zaprowadziły jej sukienkę na drewnianą podłogę. Gdy odchylona i wiedziona rozkoszą śmiałych pocałunków zatrzymała swoją dłoń najpierw na jego karku, a później wplotła we włosy. W końcu, gdy z jej ust wyrwał się raz po razie zduszony jęk będący niczym innym jak aprobatą, wyrazem miłości i potrzeby. Rozpadała się od nowa na kilkanaście kawałków, póki nie pozwolił jej na oddech. Zaledwie na sekundę, bo tylko tyle potrzebowała by ponownie przyciągnąć go do siebie i tym razem pozbawiając jego zbędnego odzienia. Koszula, sprzączka od paska, spodnie. Szelmowski uśmiech wymalowany na jego ustach był oznaką triumfu, ale nic sobie z tego nie robiła. Nic nie mów. Nic już nie mów. Jej wzrok prosił o więcej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
11-11-2025, 15:31
Zatrważające było jej oddanie. Niezrozumiałe pragnienie niesienia pomocy tym, którzy na nią nie zasługiwali i potrafili odwdzięczyć się ledwie prostym słowem, by później szkalować jej dobre imię przez wzgląd na pochodzenie – zbyt czyste, zbyt magiczne, zbyt nieosiągalne, aby w ich miernym mniemaniu intencje pozostawały klarowne, pozbawione drugiego dna. Dna, jakiego zwykle się doszukiwali w prostych czynach lub dopisywali, gdy brakowało fundamentalnego argumentu. Punktu zaczepienia. Nie wart byli jej poświęcenia; czyhali na najmniejszy błąd, byle tylko na nowo wygłaszać spiskowe teorie i czekali na choć drobne potknięcie, żeby umniejszyć potędze krwi i wartości spisanej już historii. Księgi ociężałej nie przez wiele lat, a wieków – skrajnych w swych zapiskach, bo opisujących dekady pełne rozkwitu, ale i wojen. Trudnych, zbierających wielkie żniwo, a mimo to zawsze prowadzących do pokoju – sojuszu będącego zasługą nie mugolaków, a prawdziwych i oddanych swej misji czarodziejów.
Oni jedynie uśmiechali się, lecz na próżno było szukać w tym geście szczerości – skryta za nim pozostawała zawiść i pragnienie wywrócenia porządku świata do góry nogami. Obrócenia hierarchii, przejęcia władzy i wyniesienia na piedestały tych, którzy na zawsze winni ukrywać swe prawdziwe pochodzenie. Dokładnie tak, jak robili to do tej pory. Nigdy ten przełom nie nastąpił i zamierzałem walczyć o to, aby właśnie tak pozostało – nawet jeśli obecne wybory przyniosły rzekomy oddech dla klasy najniższej. Nie ufałem tej hołocie i potrafiłem zrozumieć, z jakiego powodu wielu starało się tak usilnie zakrzywiać rzeczywistość; kreować fikcyjne i zakrywające o absurd historie na rzeczywistość. Uznawać, że ich wkład w czarodziejską społeczność był realny i namacalny – jakby to oni mieli wieść prym. Pozornie, bo byli ledwie marionetkami w cwanych dłoniach, w palcach tego, któremu wcześniej Lucinda zawierzyła. Rad byłem, że obecnie było inaczej – nawet jeśli zasługą tego była wyłącznie klątwa. Czy jej złamanie przyniosłoby radyklaną zmianę? Śmiałem wątpić, albowiem miała wystarczająco dużo czasu, aby przyglądać się temu wszystkiemu z boku pozostając wolna od wpływów, od nachlanej oceny i pragnienia wyrwania się z rodzinnych sideł. Z przemów o powinności, obowiązkach i zamknięciu w czterech ścianach ubranym w piękne metafory. Miała nas – miała prawdziwy dom. Zlepek skrajnych osobowości, których połączyły nie tylko korzenia, lecz wspólna wizja oraz chęć wzajemnego wsparcia – pomocy, niekiedy graniczącej z wyjątkową głupotą, ale i zrozumieniem. Bo mimo różnych marzeń, łączyły nas te same cele. Dalej od niepochlebnych komentarzy było nam do stawiania się w roli sędziów – bo nawet jeśli po trupach, to pragnęliśmy osiągnąć wszystko. I wiedziałem, że w końcu to nastąpi.
-Na to liczę- odparłem wodząc wzrokiem po jej malinowych wargach. Najchętniej już dawno przerwałbym tę wymianę zdań, dziecięcą przepychankę – nieustannie pociągającą – i zamknął jej usta pocałunkiem. Jednym, po chwili kolejnym i następnym; tyloma, że dopiero świt zmusiłby nas do powrotu do codziennej rutyny i obowiązków.
Zadała celne pytanie; z pozoru proste, bowiem wielu snuło plany na przyszłość, zaś w swej istocie wyjątkowo trudne, bo rzadkim kunsztem była umiejętność oddzielenia fantazji od realnych ambicji. Opowiadać o pragnieniu zdobycia szczytu i zapisaniu się na kartach historii było ledwie mrzonką, bowiem wcześniej należało ukartować sobie drogę, skupić się na celach mniejszych, otwierających drzwi do nowych możliwości. Co zatem ja sobie wyobrażałem? Dom, rodzinę, stabilność, majątek i polityczną sławę? Nie, nigdy. To była wypadkowa podjętych decyzji; podjęcia rękawicy, gdy ta rzucona została przez wybredny świat. Rozkładając namiot na wschodniej dziczy nie pomyślałbym, że za przeszło kilka lat będę stał w tym miejscu i nie będę niczego żałować – żadnej inicjatywy, żadnego postanowienia. Bo choć wtem nie życzyłbym sobie takiego życia, tak dziś nie wyobrażam sobie, aby wyglądało ono inaczej. Zmieniłem się, pozwoliłem sobie na to, uwierzyłem w siebie. Tak samo jak uwierzyłem w nich, tak samo jak oddałem wszystko co we mnie dobre, wszystko co pozytywne i warte uwagi, jej – Lucindzie. Podstęp trawił od środka, budził najgorsze instynkty, ale w tej całej maskaradzie jedno było pewne – uratowałem ją. I jeślibym musiał zrobiłbym to ponownie. -W ciągłej podróży, nieustannie otaczany nowymi ludźmi. Szczęśliwy z sykli na ognistą, ukontentowany toastem za ciekawe zdobycze. Pragnąłem odkrywać i w końcu odnaleźć wyjątkowy artefakt, który na zawsze zapisałby się w czarodziejskiej historii- odparłem otwarcie. Nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy. -Może nikt o tym nie napisze, ale wiedz, że już go odnalazłem. Na szlaku, w pewnej jaskini- zatrzymałem spojrzenie na jej zielonych tęczówkach pozwalając sobie na lekki uśmiech. Musiała wiedzieć, że mówiłem o niej. -A ty? Jakie miałaś plany?- spytałem.
Wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie widząc jej – najpewniej – aktorskie zdziwienie. -Tylko dziś? To jakaś nagroda?- uniosłem pytająco brew. -Na ten moment wolałbym zająć się czymś innym, znacznie przyjemniejszym niż narzekanie- mruknąłem wprost do jej warg, zaraz po tym, gdy zasmakowałem ich tego wieczoru po raz pierwszy. I z pewnością nie ostatni. -Skutecznie potrafisz odwrócić uwagę- dodałem.
-Wtedy już nic nie będziesz mieć do powiedzenia- zaśmiałem się cicho – nie mogła tego widzieć, lecz na pewno poczuć, bowiem ciepłe powietrze otuliło jej szyję. -Ledwie sekunda- kontynuowałem nie tylko słowną grę, ale też wędrówkę po jej delikatnej skórze. Ciele, które wciąż reagowało na każdy mój dotyk, na każde muśnięcie ustami – jak wtedy, jak w jej niewielkim mieszkaniu, gdy pozornie niewinnym gestem zaprosiła mnie do miejsca niedostępnego wcześniej dla nikogo innego. Nie pozostawałem jej dłużny; wciąż byłem spragniony, a nasycenie trwało chwilę – zbyt krótką, aby pozwolić na dłuższą rozłąkę. Powiadali, że małżeństwo i wspólne ognisko domowe z czasem zaczynają dzielić, stawiać barykady i zniechęcać narastającą monotonią, ale my byliśmy idealnym zaprzeczeniem tej tezy. Wciąż pragnęliśmy siebie tak samo.
-Nigdy nie potrafiłaś kłamać- szepnąłem z przekąsem, nim moje odzienie znalazło się tuż obok sukienki, nim na dobre zatraciłem się w tej bliskości. W przyjemności, która skutecznie zagłuszała wszystko inne – jakby świat dookoła przestał właśnie istnieć. Liczyła się tylko ona, liczyliśmy się tylko my.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:02 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.